Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Do przeczytania „Paranoi” zachęcił mnie sam autor i szczerze mówiąc, to właśnie on mnie z nią zapoznał. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej powieści. Poważnie zastanawiałam się nad propozycją recenzji i… w końcu ją przyjęłam. Nie lubię utworów polskich autorów. Oprócz takich klasyków jak „Wiedźmin” Sapkowskiego i książek biograficznych żadna, ale to żadna nie przypadła mi do gustu. Postanowiłam dać szansę chłopkowi starszemu o rok ode mnie. Czy było warto?

Spójrz na świat, który nas otacza. Wszystko ma sens, prawda? Ptaki śpiewają rano, by zbudzić świt, wieczorem świerszcze żegnają Słońce razem z wielobarwnym niebem. Człowiek jest istotą żyjącą, która składa się z miliona skomplikowanych komórek. Logika. Ale czy zawsze tak było? Myślisz, że nasz świat jest jedynym tworem Boga?

Paranoia jest pierwszym dziełem stworzonym przez Twórcę. To taki eksperyment na drodze ku doskonałości. Wschodnia część dzieli się na dwie mocno skłócone krainy; Zapomniane Równiny zamieszkują żywe szkielety, a Organiczna Dżungla, będąca lasem ociekających krwią kończyn, stanowi dom dla gustujących w kościach bestii. Pewnego dnia, święty mur oddzielający zwaśnione krainy rozpada się. Myśliwy z plemienia Jeleni wysłany zostaje na niebezpieczną misję, od której zależeć będzie los Zapomnianych Równin - jeśli mu się nie powiedzie, nad szkieletami Ankharów ucztować będą Kościożercy.
Wojna nadchodzi wielkimi krokami. Czy znajdzie się ktoś, kto uchroni Zapomniane Równiny i ochroni odwiecznie strzeżony skarb?

Piotr Adach – uczeń warszawskiego liceum im. Jana Kochanowskiego, ma 18 lat. Swoją debiutancką powieść ukończył w wieku siedemnastu lat. Ma ogromne ambicje i wiele pomysłów na przyszłość. Jak sam mówi, Uwielbiam kreować nowe światy, wierzę, że ludzka wyobraźnia nie zna żadnych granic.

Na początku było ciężko. Zaczęłam czytać i co chwilę się gubiłam. Może dlatego, że wprowadzenie do lektury nie było do końca jasne i nie od razu pojawił się stały główny bohater. Za każdym razem, gdy na pierwszych stronach pojawiała się jakaś postać, miałam nadzieję, że zostanie ona ze mną do końca książki. Niestety tak nie było. Musiałam przeczytać wiele stron, by w końcu poznać Scouta. To Jeleń z plemienia Ankharów, który odegrał kluczową rolę w książce. Nad wyglądem nie ma się co rozczulać, bo jest żywym szkieletem – składa się z samych kości. Gdyby patrzeć na wartości moralne tejże istoty, niewątpliwie należy do „tych dobrych”. Cechuje go odwaga, uczciwość, waleczność a także posiadanie ogromnego serca i gotowość do poświęceń.
Co do bohaterów, jest ich więcej. Pojawiają się, znikają, pojawiają, znikają (zwłaszcza na początku), ale niektórzy zostają na dłużej. Ogromny plus dla autora za wykreowanie postaci. Każda z nich jest inna, nie ma drugiej takiej samej. Każdy bohater różni się od kolejnego wyglądem, bo można znaleźć Jelenie, Wilki, Słonie, Ptaki, Kościożerców, Humanoidów i wiele innych, a także charakterem. Każdy z osobna przekazuje czytelnikowi inne wartości.

Ewidentnie uwidacznia się motyw walki dobra ze złem, góruje od nad wszystkimi innymi. Pojawia się także motyw przyjaźni między Scoutem i Jeleniami, a także poznanymi w przyszłości sprzymierzeńcami.
Autor świetnie poradził sobie z przedstawieniem kontrastu między dwoma siłami – dobrem i złem.
Daję plusa także za styl, jakim pisana jest książka. Jest poważny jak na tak młodego autora, a język jakim się posługuje jest dojrzały. Opisy ciekawie przedstawiają Paranoię i otaczające ją zjawiska oraz stworzenia.
Akcja miarowo posuwa się naprzód, ale niekiedy można się zgubić. Książka jak najbardziej wciąga, ale chwilami ciężko się ją czyta – przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Czytelnik wraz z pierwszoplanowymi bohaterami ma wiele zagadek do rozwiązania. Pewne fakty trzeba po prostu przyswoić, by móc zrozumieć to, co dzieje się w danej chwili.

Pojawiło się coś, co mnie drażniło. Mowa tutaj o błędach interpunkcyjnych, a niekiedy nawet ortograficznych. Nie pałałam entuzjazmem także do wkładanego gdzieniegdzie języka młodzieżowego w tekście. Niekiedy stawało się irytujące.
Nie jestem fanką okładki. Uważam, że jest komputerowo przesadzona. Autor na pewno miał dobre intencje, by wizualnie przybliżyć czytelnikowi wygląd jednego z bohaterów. Mnie jednak ona zdrowo zniechęciła.

Piotr Adach to zdolny chłopak, który stworzył dobrą powieść. Z racji, że jest ona jego pierwszym dziełem, chylę czoła. Ma ona swoje wady, a także zalety. Dodatkowo powiem, że nie jest ona tak straszna, jak przewiduje opis. Szczerze mogę ją polecić młodzieży, która jest za pan brat z fantastyką. Spotkacie tutaj różne dziwne postaci i rozwiążecie parę zagadek.

Do przeczytania „Paranoi” zachęcił mnie sam autor i szczerze mówiąc, to właśnie on mnie z nią zapoznał. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej powieści. Poważnie zastanawiałam się nad propozycją recenzji i… w końcu ją przyjęłam. Nie lubię utworów polskich autorów. Oprócz takich klasyków jak „Wiedźmin” Sapkowskiego i książek biograficznych żadna, ale to żadna nie przypadła mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kilka miesięcy temu pojawił się wielki szał na „Dziesięć płytkich oddechów”. Niestety mnie nie ogarnął. Jednakże niedawno miałam okazję dostać tę książkę w swoje ręce i skorzystałam z niej. Tytuł zapowiadał się naprawdę dobrze. Myślałam, że gatunek będzie podobny do takiego cuda jak „Morze spokoju”. Czy tak faktycznie było?

Kilka lat temu życie dwudziestojednoletniej Kacey Cleary rozpadło się na kawałki. Wraz z młodszą siostrą Livie, z biletami autobusowymi w kieszeni, wyruszają do Miami.
Goniąc za marzeniami i uciekając przed koszmarem, dziewczyny trafiają do apartamentowca niedaleko plaży. Rozpoczynają nowe życie.
I wszystko przebiegałoby zgodnie z planem, gdyby Kacey nie spotkała Trenta Emersona z mieszkania 1D.
Zamknięta w sobie Kacey nie chce niczego czuć. Tak jest bezpieczniej. Dla wszystkich. Jednak w końcu ulega, otwiera serce i zaczyna wierzyć, że może pozostawić za sobą koszmarną przeszłość, by zacząć od nowa. Niestety okazuje się, że nie tylko Kacey kryje tajemnicę. Pozornie perfekcyjny mężczyzna ukrywa prawdę o wydarzeniach, których nie da się wybaczyć. Odkryta przeszłość Trenta sprawi, że Kacey powróci w przerażający mrok i samotność.

Początek książki był ciekawy i, jak napisałam wcześniej, zapowiadało się naprawdę nieźle. Szkoda tyle, że autorka to zepsuła. Dodatkowo, straciła szansę na napisanie wspaniałej powieści o nietuzinkowym temacie. Przeszłość, tragedia, wspomnienia, ucieczka, rozpoczęcie życia na nowo. Można zauważyć szablon. Myślę, że każdy czytelnik, który poświęci temu utworowi swój czas, w końcu sam się przekona, że w każdym momencie książki jest on widoczny. Przewija się wiele zdarzeń, ale autorka nie jest w stanie zaskoczyć czytającego. Bez najmniejszego trudu można przewidzieć zakończenie większości sytuacji.

Bohaterowie są przezroczyści. Oczywiście największą bombą atomową (dosłownie), która przewija się przez książkę jest główna bohaterka. Ma w sobie naprawdę wiele siły, energii i sporo negatywnych emocji. Najchętniej dokopałaby każdemu, kto wszedłby jej w drogę. Przez lata budowała wokół siebie mur, który ( o dziwo…) może skruszyć tylko Trent. Ojej, ale przecież mężczyzna też ma swoje mroczne tajemnice z przeszłości, których nie chce wyjawić. Chyba domyślacie się, jak to się wszystko (s)kończy.
Jeśli mam wspomnieć o innych postaciach, to pojawiło się ich kilka. Już na początku radzę przyzwyczaić się do Livie – siostry Kacey, Storm – striptizerki-akrobatki oraz przyjaciółki obu sióstr i Mii – córki bohaterki opisanej wcześniej.

Niektóre zdarzenia w „Dziesięciu płytkich oddechach” są wręcz idiotyczne. Matką pięcioletniej Mii jest striptizerka. Każda normalna matka trzymałaby tę wiadomość z dala od swojego dziecka. Ale nie, bo pod koniec książki dziewczynka tańczy z pozostałymi „koleżankami” mamusi na scenie. Dodatkowo, przez cały czas widać podtekst seksualny albo wręcz erotyczny. Kacey każdemu mężczyźnie wskoczyłaby do łóżka. Już nie wspominam o tym co się dzieje, kiedy na horyzoncie pojawia się trent. To tylko dwie opisane z wielu sytuacji.
Miałam nadzieję, że chociaż tytuł będzie bardziej rozwinięty i wyjaśniony. Niestety tak się nie stało. Autorka tylko kila razy wspomniała o owych słowach.

Reasumując, po „Dziesięciu płytkich oddechach” spodziewałam się o wiele, wiele więcej. Bywały chwile, kiedy miałam ochotę rzucić książką o ścianę. Schemat i przezroczyste postacie to nie szczyt moich marzeń. Jestem pewna, że gdyby autorka ograniczyła podboje seksualne Kacey i jej brudne myśli, a w zamian za to wprowadziła parę zagadek i tajemnic, książka otrzymałaby o wiele wyższe noty od czytelników. Utwór mogę oczywiście polecić każdemu czytelnikowi. Ale zaraz po tym powiem „nie oczekujcie się zbyt wiele”.

Kilka miesięcy temu pojawił się wielki szał na „Dziesięć płytkich oddechów”. Niestety mnie nie ogarnął. Jednakże niedawno miałam okazję dostać tę książkę w swoje ręce i skorzystałam z niej. Tytuł zapowiadał się naprawdę dobrze. Myślałam, że gatunek będzie podobny do takiego cuda jak „Morze spokoju”. Czy tak faktycznie było?

Kilka lat temu życie dwudziestojednoletniej Kacey...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

I tak oto nadszedł czas na uwieńczenie jednej z mojej ulubionej trylogii. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem czy jestem w stanie napisać tę recenzję. Niektóre z moich odczuć co do książki są sprzeczne. Nawet nie mam pojęcia jaką ocenę jej wystawić… Pomimo tego postaram się jakoś uporządkować ten natłok myśli, który zbiera mi się w głowie i napisać coś, co będzie godne przeczytania.

Zacznijmy od tego, że III tom „Ostatniej spowiedzi” to kontynuacja a zarazem zakończenie bestsellerowej serii Niny Reichter o miłości w szponach show-biznesu. W dalszym ciągu opowiada losy Bradina, Ally, Toma i kilku innych bohaterów (nie mówiąc o nowych).

Ally i Bradin są w sobie nieziemsko zakochani. Jednak nie wszystko idzie po ich myśli. Los nie jest sprawiedliwy i nie oszczędza nawet takich osób jak oni. Bradin ciągle musi liczyć się z podpisanym kiedyś kontraktem, który miał ograniczyć jego związki do minimum. Jest osoba, która jeszcze bardziej chce tej dwójce utrudnić życie – Violet LaRoch. Kiedy problemy Bradina i Ally nasilają się, pojawia się jeszcze inny. Była dziewczyna rockmana chce wyjawić światu tajemnicę ich związku. Cała trójka zdaje sobie sprawę, jak mogłoby się to skończyć. Znajdują się ludzie, którym zależy, by zniszczyć wokalistę Bitter Grace. I okazuje się, że poukładane życie to domek z kart, nic bardziej trwałego od snu. Co zrobić, gdy szaleńcza, mająca trwać wiecznie miłość nagle się skończyła… a Ally nadal mieszka w obcym kraju, wprawdzie z karierą, ale bez rodziny i z sercem rozbitym w drzazgi?

„598 897 znalazło tu miłość, która nie ma początku i nie zazna końca. Miłość stworzoną z setek zdań i tysięcy słów, zmieniających jedno z tak wielu w jedno jedyne. Miłość, która nigdy się nie powtórzy, bo nie ma najmniejszej szansy na powtórzenie rzeczy tworzących zupełność.”

Na początku nawet nie chciałam sięgać po ten tom. Dlaczego? Bo nie lubię, kiedy coś się kończy. A między innymi tego mogę się spodziewać po ostatniej części trylogii. Do tego dochodzą wszechstronne zmiany, które pojawiają się dosłownie wszędzie. Do listy możemy także doliczyć niespodzianki, które przyszykowała dla nas Nina Reichter. Jak wiemy, jest naprawdę dobra w kreowaniu zupełnie niespodziewanych sytuacji i obrotów sytuacji. Jednakże po przeczytaniu zakończenia książki uświadomiłam sobie, że wiedziałam, iż tak bardzo…

Bradin i Ally są zupełnie innymi bohaterami, których poznaliśmy w pierwszym tomie. Nie są już zakochanymi w sobie dzieciakami, ale dorosłymi ludźmi, którzy poważnie myślą o swojej przyszłości. I wszystko na pewno potoczyłoby się tak, jak powinno, ale niestety los nie szczędzi nawet ich. Rogi pokazał show-biznes, a na jaw wyszły potwory z przeszłości. Jak się okazuje, nie proste jest życie z gwiazdą rocka. Ciągłe trasy koncertowe, Bradin był gościem we własnym domu. Ally jakoś sobie z tym radziła. Do czasu pewnej sytuacji, która wywróciła jej świat do góry nogami. Wtedy właśnie zaczęły się wszystkie problemy.

Większość uwagi jest zwrócona oczywiście na parę. Ale pojawia się ktoś, kto chce zostać zauważony. Starszy Rothfeld. Jak wiemy już z poprzednich dwóch części, jest szaleńczo zakochany w dziewczynie. Zrobiłby wszystko, by ją zrobić. Ale tego nie zrobi. Bo Al. Jest narzeczoną jego brata. Pojawia się parę naprawdę pikantnych (ohohoh XD) momentów z ich udziałem. Podejrzewam, że nie jesteście tym zdziwieni. Tom również się zmienił. Nie imprezuje tyle co wcześniej, nie spija się do nie przytomności, a jego łózko od dawna nie było świadkiem erotycznych zabaw z pannami „na jedną noc”. Tym razem los mu sprzyja i stara się zdobyć dziewczynę. Czy uda mu się to? Przyznam, że tutaj możecie się nieźle zdziwić pomysłowością autorki…

W niektórych momentach miałam ochotę rzucić „Ostatnią spowiedzią” o ścianę. Denerwowały mnie sytuacje, które były wymuszone. Pojawiło się wiele bólu, ale był przerysowany. Z drugiej strony, w niejednym momencie płakałam. Niestety nie tak, jak na zakończeniu pierwszego tomu. Każdemu, kto sięgnie po tę serię polecam czytanie z podkładami muzycznymi, które autorka wypisuje. Dodają one nastrój ważnym momentów. Zupełnie inaczej wtedy postrzegamy pewne sytuacje.

Po trzecim tomie „Ostatniej spowiedzi” spodziewałam się trochę więcej. Co nie znaczy, że autorka mnie nie zaskoczyła, bo tak nie było. Przyznam raczej, że dla mnie było to smutne uwieńczenie ostatniej części i nie zgadzam się z zakończeniem. Książka wywołała u mnie burzę emocji. Począwszy od uśmiechu na twarzy poprzez złość i dezaprobatę, a skończywszy na łzach. Świadczy to o tym, że autorka wspaniale potrafi „manipulować” naszymi emocji. To akurat uznaję za ogromny plus. Każdemu, kto ma za sobą poprzednie dwie części bardzo polecam sięgnięcie także po tę ostatnią. Po prostu zaufajcie Ninie i… nie zawiedziecie się. Może nawet całą trylogię będziecie wspominać tak dobrze jak ja?

„Kiedy przyznajesz się do czegoś przed kimś, wie o tym jedna osoba. Kiedy musisz się przyznać przed samym sobą, masz wrażenie, że wiedzą o tym wszyscy.”

I tak oto nadszedł czas na uwieńczenie jednej z mojej ulubionej trylogii. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem czy jestem w stanie napisać tę recenzję. Niektóre z moich odczuć co do książki są sprzeczne. Nawet nie mam pojęcia jaką ocenę jej wystawić… Pomimo tego postaram się jakoś uporządkować ten natłok myśli, który zbiera mi się w głowie i napisać coś, co będzie godne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co przykuło moją uwagę w książce? Już kiedy zobaczyłam ją w bibliotece, wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Szczerze mówiąc, samą siebie zadziwiłam. Nie lubię horrorów, a jak pisze z przodu okładki, „Najstraszniejszy horror Kinga”. Jednakże zdecydowałam się i ją przeczytałam. Wszystkie moje wrażenia będziecie mogli poznać w poniższej recenzji.

Paul Sheldon jest autorem poczytnych tandetnych romansideł. Jego cykl o Misery Chastain zdobył ogromną popularność. Autor miał jednak już dość swojej bohaterki i w ostatniej powieści ją uśmiercił. Teraz postanowił zająć się pisaniem poważniejszych książek. Pewnego razu podczas zamieci śnieżnej jadąc po pijanemu samochodem uległ poważnemu wypadkowi. Odzyskał przytomność dopiero w stojącym na odludziu domu Annie Wilkes, byłej pielęgniarki uwielbiającej jego książki o Misery. Na początku kobieta opiekuje się nim i stara uzdrowić. Jednakże z czasem zaczyna robić się coraz niebezpieczniej, a pobyt w domu Annie zamienia się w koszmar. Czy Paul będzie w stanie wydostać się ze szczelnie zamkniętego domu i… czy w ogóle przeżyje?

Na początku książki towarzyszył mi pewien lęk. Jaki? Że książka okaże się tak straszna, iż nie będę w stanie jej przeczytać. Na myśl może nasunąć się pytanie: To po co w ogóle po nią sięgnęłaś? Zrobiłam to, by sobie coś udowodnić. Niestety (a może stety?), moje przypuszczenia i lęki się nie sprawdziły.

Przez pierwsze sto pięćdziesiąt stron czekałam, aż coś w końcu zacznie się dziać. Owszem, autor przedstawił sytuację Paula, jego lęki i codzienne życie w zamkniętym domu. Czytelnik poznał już także Annie Wilkes, ale nie pojawił się ani jeden moment, który zmroził by mi krew w żyłach. Do końca książki zostało nieco więcej niż połowa. Wtedy wszystko się zaczęło… Annie dała poznać się od innej strony – wreszcie pokazała rogi. Pojawiły się momenty, w których robiło mi się niedobrze podczas samego czytania książki. Bo kto zniósłby odcinanie nogi siekierą lub podpalanie kikuta odciętego kciuka…
Postać Annie Wilkes została wspaniale wykreowana. Wydaje się być zwykłą kobietą, jedynym jej minusem może być fanatyzm skierowany w stronę Paula Sheldona. Z biegiem czasu czytelnik dogłębnie poznaje kobietę i jej zwyczaje. Mniej więcej w połowie książki Annie zamienia się w prawdziwego potwora. Na jaw wychodzą wszystkie morderstwa, które popełniła w przeszłości. Autor nie stronił także od pomysłów dotyczących pisarza, które zachodziły w głowie kobiety. Niektóre „kary” były wyjątkowo okropne…

Paul Sheldon to zwykły mężczyzna, który jest autorem bestsellerowych książek. To brzmi całkiem absurdalnie, ale to właśnie one go zgubiły. Jest bohaterem, którego charakter ulega niemałej zmianie. Nie jest jednak na tyle duża, żeby można było go nazwać bohaterem dynamicznym. Uważam, że doskonale poradził sobie z piekłem, który wyrządziła mu fanatyczka. Owszem, zdarzały się sytuacje bez wyjścia, w których naprawdę ciężko było przetrwać. Ale Paul wygrał.

„Bo pisarze pamiętają wszystko [...]. Zwłaszcza bolesne przeżycia. Rozbierz pisarza do naga, wskaż palcem na jego blizny, a on zaserwuje ci opowiastkę o najdrobniejszej z tych blizn. O tych większych napisze sporych rozmiarów powieść. Nie wymiga się amnezją. Dobrze jest mieć odrobinę talentu, jeżeli chcesz być pisarzem, ale tak naprawdę to tym, czego potrzebujesz, jest zdolność przypominania sobie okoliczności, w jakich nabawiłeś się każdej z tych blizn.”

„Misery” to książka dla czytelnika o mocnych nerwach. Sama w sobie może jest straszna, ale pod innym względem. Nie pojawiają się tutaj duchy, czy inne potwory. Haczyk tkwi w tym, że przedstawia krzywdę, jaką człowiek może wyrządzić drugiemu. Polecam przede wszystkim fanom horrorów, thrillerów. Myślę, że takim osobom spodoba się najbardziej. Co nie zmienia faktu, że każdy inny czytelnik może po nią sięgnąć. Mistrz grozy znowu pokazał na co go stać.

Co przykuło moją uwagę w książce? Już kiedy zobaczyłam ją w bibliotece, wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Szczerze mówiąc, samą siebie zadziwiłam. Nie lubię horrorów, a jak pisze z przodu okładki, „Najstraszniejszy horror Kinga”. Jednakże zdecydowałam się i ją przeczytałam. Wszystkie moje wrażenia będziecie mogli poznać w poniższej recenzji.

Paul Sheldon jest autorem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przechodząc w bibliotece obok książek gatunku fantasy, natknęłam się na tę oto książkę. Co mnie w niej zainteresowało? Bardzo ciekawa okładka i opis z tyłu książki, który zachęcił mnie do przeczytania lektury. Książka jest obszerna, co dało jej u mnie jeszcze większe „szanse”. Spodziewałam się ciekawej, mocno rozwiniętej fabuły i akcji, która w wielu momentach zabierze mi potrzebny tlen do oddychania. Czy tak było? Przeczytajcie recenzję.

Ethan miał zaledwie cztery lata, kiedy została zamordowana jego starsza siostra, Sera. Teraz, dwanaście lat później, Ethan prowadzi podwójne życie. Z jednej strony jest zwyczajnym uczniem liceum w australijskim mieście Angel Falls. Z drugiej – niezwykle utalentowanym agentem organizacji nazywanej Strażą – strażnikiem czasu, którego misją jest chronienie historii. Nie wolno dopuścić, aby samolubna, nieobliczalna potęga zmieniła bieg przeszłych wydarzeń, aby w przyszłości ugruntować swoją władzę. Tymczasem jednak Ethana spotyka zaszczyt, połączony z wielką odpowiedzialnością: zadanie wyszkolenia nowej Strażniczki. Gdyby jeszcze nie była młodszą siostrą jego byłego najlepszego przyjaciela…
Isabel prawie już zapomniała o chłopaku, w którym podkochiwała się jako dziecko. Nie widziała go od czasów, kiedy pokłócił się z jej bratem. Oczywiście o dziewczynę, piękną Rochelle, która wybrała Matta zamiast Ethana! Ale to nie ma znaczenia – Ethan i tak nie zauważa istnienia Isabel… Aż do dnia, kiedy przypadkowe zdarzenie postawiło jej świat na głowie. Czy to początki choroby psychicznej, czy też jest obdarzona jakimiś dziwnymi mocami? I co ma znaczyć to, że Ethan nagle szuka jej towarzystwa?

Marianne Curley urodziła się 20 maja 1959 w Windsor w stanie Nowa Południowa Walia. W 1988r. przeprowadziła się wraz z rodziną do Coffs Harbour, gdzie podjęła pracę nauczycielki w Coffs Harbour Technical College. Marianne Curley jest autorką powieści fantasy przeznaczonych dla młodzieży. W 2000 r. wydała pierwszą powieść – „Old Magic”, za którą w 2004 r. otrzymała wyróżnienie International Reading Association. W latach 2002 - 2005 wydała trylogię „Guardians of Time”, również wyróżnioną przez International Reading Association.

„-Jestem człowiekiem. Błądzenie leży w naszej naturze.”

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest dwutorowa narracja w utworze. Osobiście bardzo lubię, kiedy wydarzenia przedstawiane są z perspektywy dwóch różnych bohaterów, a najlepiej gdy są nimi chłopak i dziewczyna – zupełnie jak w „Straży”. Ethan i Isabel, co mnie zdziwiło, nie są tak zupełnie różni od siebie. Owszem, dzieli ich wiele. Między innymi postrzeganie świata czy decyzje, jaki podejmują. Ethan stara się nad sobą panować, jest spokojny, inteligentny, opiekuńczy i odważny. Niekiedy wpadają mu do głowy pomysły, przez które niejeden raz mógł stracić życie lub zostać wydalonym ze Straży. Isabel jest dziewczyną ciekawą świata. Pewnego dnia zauważa, że dzięki zwykłemu dotykowi uzdrowiła obficie krwawiący palec. Dziwne? Tak oto dowiedziała się o istnieniu czegoś paranormalnego. Dzięki pomocy ze strony chłopaka, została przyjęta do Straży.

Patrząc na schemat utworów owego gatunku, spodziewałam się, że na miejscu obok strzeżenia historii i czasu będzie wątek miłosny. Ku mojemu zaskoczeniu… wcale go nie było. A jeśli był, to w niewielkiej ilości. Oczywiście byłam pewna, że między Ethanem i Isabel zaiskrzy. Poniekąd się nie pomyliłam, bo uczucia, które dziewczyna żywiła do chłopaka w dzieciństwie odżyły. Zła strona jest taka, że on ich nie odwzajemniał. Stawiał na „przyjaźń”. Zupełnie niespodziewanie narodziło się coś między Isabel i Nauczycielem Ethana – Arkarianem. Co? Niestety nie mogę Wam tego zdradzić. Wszystkiego dowiecie się, czytając pierwszy tom serii „Strażnicy Veridianu”.

„Żałowałam, że nie jestem myślowidzącą i nie mogę zobaczyć, co dzieje się w jego umyśle, ale w sumie nie miałam przekonania, czy to byłby najlepszy pomysł. Wyobraźcie sobie te głupoty, które przychodziły mu do głowy.”

Głównym wątkiem utworu było ratowanie historii i przeszłości przez bohaterów. Przyznam, że nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Jestem pozytywnie zaskoczona wyobraźnią i pomysłowością autorki. Tylko szkoda, że był niedostatecznie rozwinięty. Miałam nadzieję, że akcje ratunkowe będą się pojawiały co chwilę, a było ich raptem… cztery? W porywach do pięciu. Uważam, że gdyby pani Curley „wrzuciła” ich do książki trochę więcej, to nic by się nie stało.

Książka jest obszerna, ale patrząc z perspektywy przeczytania jej, wszystko to zmieściłoby się w trzystu stronach. Po takiej kobyle spodziewałam się rozwiniętych opisów miejsc, przygód, bohaterów, a tymczasem niezupełnie tak było. Nawet nie wiem jak wyglądali Ethan i Isabel, nie mówiąc już o pozostałych bohaterach (których notabene pojawiło się całkiem sporo). Autorka skupiła się tylko na Arkarianie, który miał „fiołkowe oczy i szafirowe włosy oraz był nieśmiertelny”. Takie małe chochliki w książkach naprawdę rażą mnie w oczy. Lubię wiedzieć jak wygląda bohater, o którym czytam przez ponad czterysta stron. To samo tyczy się przygód. Nie były rozwinięte. Uważam, że to, co przedstawiła kreatorka powieści jest jedynie ich delikatnym zarysem. Mogę się jedynie nie przyczepić do bitwy z ostatnich stron, którą mogę uznać za dobrą. Czas i miejsca historyczne, do których przenosili się bohaterowie musiały być niezwykle ciekawe. Średniowiecze, panująca dżuma… utwór byłby o wiele ciekawszy, gdyby były opisy miejsc.

Wszystko działo się o wiele za szybko. Pojawiał się nie do rozwiązania, multum dręczących i męczących pytań, a po chwili jednemu z bohaterów do głowy wpadała cudowna myśl, rozwiązująca wszystkie zagadki. Powinno pojawić się parę tajemnic, na które nie było rozwiązania, a bohaterzy mogliby się trochę bardziej pomęczyć. Dlaczego zwracam na to uwagę? Bo wiele sytuacji okazało się sztucznych. Żeby tyle nie narzekać, powiem, że pojawiły się sytuacje, w których autorka mnie zaskoczyła. Były dokładnie dwie takie. A szkoda, bo pomysł na książkę jest naprawdę dobry.

Pierwszy tom trylogii „Strażnicy Veridianu” pomimo wszystko, zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Sam pomysł i fabuła książki były dobre. Spodziewałam się czegoś lepszego, ale cóż. Bohaterowie to zwyczajni ludzie, których moglibyśmy spotkać na ulicy. Jest jeden wątek, na którym skupia się uwaga. Książkę polecam wszystkim fanom fantasy. Nie spodziewajcie się po niej zbyt wiele. Potraktujcie ją jako lekką lekturę na długie zimowe wieczory. A ja, dając szansę pani Curley postaram się w najbliższym czasie sięgnąć po drugą część trylogii – „Mrok”.

Przechodząc w bibliotece obok książek gatunku fantasy, natknęłam się na tę oto książkę. Co mnie w niej zainteresowało? Bardzo ciekawa okładka i opis z tyłu książki, który zachęcił mnie do przeczytania lektury. Książka jest obszerna, co dało jej u mnie jeszcze większe „szanse”. Spodziewałam się ciekawej, mocno rozwiniętej fabuły i akcji, która w wielu momentach zabierze mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Każdego z nas czeka śmierć, bez wyjątku, ale Boże... czasem Zielona Mila wydaje się taka długa.”

Pewnie niektórzy z Was czytając tytuł mojej dzisiejszej recenzji mają prześwity w głowie. Może jest to spowodowane książką, a może… filmem? Tak, „Zielona mila” zdecydowanie jest znana jako świetna ekranizacja powieści Stephena Kinga o takim samym tytule. Przyznam się, że film oglądałam nawet kilka razy. Teraz skusiłam się na książkę. Czy po ostatnim spotkaniu z Królem Horrorów, którym był „Joyland”, było warto?

Rok 1932. Paul Edgecombe jest pracownikiem w więzieniu Cold Mountain. Więzienie jest przeznaczone dla najokrutniejszych ludzi, którzy kiedykolwiek chodzili po świcie, a ceną za wszystkie ich przewinienia jest randka ze Starą Iskrówą, czyli śmierć na krześle elektrycznym. Praca w tym miejscu nie jest łatwa pod względem fizycznym i psychicznym. Osoby takie jak Paul codziennie muszą zmagać się z seryjnymi mordercami. Nie wszyscy są jednak tacy sami. Wśród przebywających w więzieniu Cold Mountain skazańców znajduje się nieobliczalny, niezwykle agresywny młodociany zabójca William Wharton; jest Eduard Delacroix, niepozorny Francuz z Luizjany, który zgwałcił i zabił młodą dziewczynę; dla zatarcia śladów spalił kolejnych sześć osób. Jest wreszcie skazany za brutalny mord na dwóch małych dziewczynkach John Coffey, zagadkowy olbrzym o wiecznie załzawionych oczach, obdarzony niezwykłą mocą.

Co łączy tych wszystkich mężczyzn? Tę zagadkę stara się rozwikłać wierzący w niewinność Coffeya, Paul Edgecombe.

Stephen King - Amerykański pisarz, autor głównie literatury grozy. W przeszłości wydawał książki pod pseudonimem Richard Bachman, raz jako John Swithen. Jego książki rozeszły się w nakładzie przekraczającym 350 milionów egzemplarzy, co czyni go jednym z najbardziej poczytnych pisarzy na świecie. Jest autorem horrorów, które przeszły do klasyki gatunku, jak np. „Lśnienie”, „Miasteczko Salem”, „Podpalaczka”. Nie ogranicza się jednak do jednego gatunku, czego przykładem są: „Cztery pory roku”, „Zielona mila”, „Oczy Smoka”, „Bastion” oraz 7-tomowy cykl powieści fantasy „Mroczna Wieża”.
W 2003 został odznaczony prestiżową nagrodą DCAL (Medal za wybitny wkład w literaturę amerykańską) przez National Book Foundation.

Książka napisana jest z perspektywy Paula Edgecombe’a. Opowiada on nie tylko o więzieniu przestępcach i swojej pracy, ale także o życiu prywatnych i swoich zmaganiach. Między czytelnikiem i głównym bohaterem nawiązuje się szczególna więź. Dzieje się tak między innymi dzięki pierwszoosobowej narracji Paula. Po kilkunastu stronach mogłoby się rzec, że znamy się sto lat i jesteśmy świetnymi przyjaciółmi. Mężczyzna mówi, co go męczy, dręczy, nie daje spać po nocach oraz przeciwnie – co go uszczęśliwia. Na początku książki wspominał o swojej infekcji dróg moczowych (tak, jak dla mnie też to dziwnie brzmi). Jednakże był to zamierzony cel. Właśnie dzięki tej infekcji dojdziemy do przełomowego momentu w książce, kiedy to do akcji wkroczy John Coffey.

„Jestem strasznie zmęczony bólem, który słyszę i czuję, szefie. Zmęczony tym, że ciągle wędruję, samotny jak drozd na deszczu. Nie mając nigdy żadnego kumpla, z którym mógłbym wędrować i który powiedziałby mi, skąd, dokąd i po co idziemy. Jestem zmęczony tym, że ludzie są dla siebie niedobrzy (...)Zmęczony ciemnością. Czuję głównie ból. Jest go za dużo.”

Chciałam pogratulować samemu Królowi wykreowania tak wspaniałych postaci. Nie mam na myśli tylko głównego bohatera, wspominam także o postaciach drugoplanowych. Każdy bohater, który pojawił się w „Zielonej Mili” miał swoje zadanie do wykonania i rolę do odegrania. Nikt nie pojawił się tutaj przypadkowo. Przewijały się najróżniejsze charaktery. Od dobrego, miłego wyrozumiałego, spokojnego po mordercę bez najmniejszych skrupułów. Przez większą część książki męczyła mnie postać Eduarda Delacroix, który nie był typową osobą, jaką moglibyśmy spotkać w więzieniu. Ten niewysoki Francuz charakteryzował się wewnętrznym spokojem, bojaźnią i… ludzkimi odruchami? Tak, z niewielką ich ilością możemy spotkać się w Cold Mountain.

Stephen King doskonale potrafi stworzyć i utrzymywać atmosferę strachu i ciekawości w książce. Bywały momenty, kiedy nie mogłam się doczekać, by móc przerzucić kolejną kartkę do przodu. „Zielona Mila” to swojego rodzaju jedna wielka zagadka detektywistyczna, którą próbuje rozwiązać główny bohater przy pomocy innych. Jest zarazem ogromnie wzruszającym utworem. Mrożących krew w żyłach momentów nie ma zbyt wielu. Są nimi egzekucje, a szczególnie ta Delacroix, która może zapaść w pamięci na długo.
Książka niesie ze sobą pewną magię. Nie wszystkie zjawiska, które miały miejsce, można było wytłumaczyć. Jednakże dzięki dochodzeniom bohaterów wiele pytań znajduje swoje odpowiedzi.

„Zielona Mila”, to książka, którą warto poznać. Przekazuje ciekawe wartości życia. Nie takie proste, jakie mogłyby się wydawać. Każdemu, który waha się nad przeczytaniem powieści, mówię: CZYTAJ. Utwór może odstraszyć swoją obszernością, a dodatkowo, po prostu nie da się go szybko czytać. Trzeba opanować umiejętność dokładnego rozumienia i interpretowania, która tak bardzo jest tutaj potrzebna.

„Każdego z nas czeka śmierć, bez wyjątku, ale Boże... czasem Zielona Mila wydaje się taka długa.”

Pewnie niektórzy z Was czytając tytuł mojej dzisiejszej recenzji mają prześwity w głowie. Może jest to spowodowane książką, a może… filmem? Tak, „Zielona mila” zdecydowanie jest znana jako świetna ekranizacja powieści Stephena Kinga o takim samym tytule. Przyznam się, że film...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Otwarcie księgi życia drugiej osoby wymaga wielkiej ostrożności, ponieważ jej stronice muszą być przewracane delikatnie i troskliwie - jednak efekt wart jest naszego zachodu.”

Słyszeliście kiedyś przypowieść o Synu Marnotrawnym? Na pewno każdy z Was ją zna. W tej jednej historii mieści się wiele życiowych przekazów i morałów. Dlaczego o tym napominam? Przecież na taką historię nie ma miejsca w XXI wieku. Czyżby?

Luke jest synem milionera, który jest wspaniałym ojcem. Razem wiodą dostatnie i dobre życie. pewnego dnia ojciec proponuje synowi studia na jednym z najlepszych uniwersytetów w Stanach. Po przemyśleniu sytuacji, Luke się zgadza. Kiedy poznaje nowych znajomych, jego świat odwraca się do góry nogami. Na pierwszy rzut oka ci młodzi ludzie wyglądają na inteligentnych, bystrych ale przede wszystkim bogatych. Chłopak ma klapki na oczach i ślepo wierzy we wszystko, o czym mówi lider grupy. Zgadza się także wtedy, kiedy Sean proponuje podróż do Europy. Nie wspomniał tylko o tym, że będą zatrzymywać się w najbardziej luksusowych i drogich miejscach. Wszystko to na koszt Luke’a.

Chłopak zupełnie gubi się w swoim życiu. I traci kontakt z najlepszym przyjacielem – ojcem.

Richard Paul Evans - Bestsellerowy pisarz amerykański, którego wszystkie jedenaście powieści gościło na listach hitów „The New York Timesa”. Ich nakład sięgnął już jedenastu milionów, przetłumaczone zostały na dwadzieścia dwa języki, bijąc w wielu krajach rekordy sprzedaży. Jest też założycielem organizacji charytatywnej „The Christmas Box House International” na rzecz zaniedbanych i wykorzystywanych dzieci, za pracę w której uhonorowany został „Washington Times Humanitarian of the Century Award” oraz „Volunteers of America National Empathy Award”. Evans mieszka w Salt Lake City, w stanie Utah z żoną Keri i piątką dzieci.

To moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Już na wstępie mogę powiedzieć, że było to miłe spotkanie, a z książki wyciągnęłam wiele pozytywnych rzeczy. Niektórym z tych, którzy „Papierowe marzenia” mają już za sobą, książka może wydawać się prosta, błaha i infantylna. Przyznam się, że poniekąd także podzielam ich zdanie. Po przeczytaniu (oraz w trakcie) zwracałam uwagę na wiele aspektów. Pojawiały się sytuacje, z których po prostu musiało być i wyjście i czytelnik dokładnie wiedział jakie. Było koło, które zataczało się wokół głównego bohatera. Nawet jego losy i wydarzenia, które go spotkały można było przewidzieć. Reasumując, Evans nie zaskoczył mnie. Dodatkowo, nie podobał mi się brak rozwinięcia opisów. Były krótkie, a niekiedy nawet urywane. Nawet nie wiem jak wyglądał główny bohater! Nie wspominając już o innych. Luke zwiedził wiele miejsc, podróżował i przebywał w miejscach, o których nam się nawet nie śni. Autor dawał czytelnikowi zdawkową porcję informacji na ten temat. Uważam, że gdyby rozwinął opisy, książka stałaby się jeszcze bardziej ciekawa.

„Słyszałem nieraz, że aby kogoś poznać, należy z nim wyjechać w podróż - skutek będzie taki, że albo go pokochasz, albo od niego uciekniesz. Przekonuję się, że to może być prawda.”

Przejdźmy teraz do zalet książki. Pomimo, że była trochę schematycznie napisana, spodobała mi się, a Luke zdobył moją aprobatę. To trochę nowe wydanie przypowieści o Synu Marnotrawnym. Pojawili się wspaniale wykreowani bohaterowie. Każdy z nich wiedział czego chce. Spodobał mi się wizerunek ojca. Był przedstawiony jako dobry, wyrozumiały i kochający ojciec. Luke sam w sobie nie był złym człowiekiem. Nawet bardzo ciężkie sytuacje i walka o życie go nie zniszczyły. Myślę, że ten bohater może zapaść w pamięci na długo. Ogromny plus dla autora należy się za sekwencje, które zajmowały parę linijek przed każdym rozdziałem. To bardzo mądre słowa! Każdemu, który chce przeczytać lub jest w trakcie czytania, polecam zwracać uwagę na te słowa.

Książka przekazuje nam wiele wartości życiowych. Nawet z takich krótkich historii możemy wywnioskować wiele oraz się nauczyć. Jest to także swojego rodzaju przestroga dla niektórych. „Papierowe marzenia” czyta się bardzo szybko. Zapewniam, że można ją pochłonąć w ciągu jednego wieczoru. Zapraszam Was na wzruszającą przygodę Luke’a Crispa!

„Otwarcie księgi życia drugiej osoby wymaga wielkiej ostrożności, ponieważ jej stronice muszą być przewracane delikatnie i troskliwie - jednak efekt wart jest naszego zachodu.”

Słyszeliście kiedyś przypowieść o Synu Marnotrawnym? Na pewno każdy z Was ją zna. W tej jednej historii mieści się wiele życiowych przekazów i morałów. Dlaczego o tym napominam? Przecież na taką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do zakupu książki skłoniła mnie przecena w Carrefourze. Pewnie zabrzmiało to śmiesznie, ale tak naprawdę było (bo kto mógłby się oprzeć książkom po 9,99 zł?). Dodatkowo zachęciła mnie przepiękna okładka i intrygujący tytuł. Jako że jestem fanką literatury kobiecej, nic nie powstrzymało mnie przed zakupem tejże pozycji.

Maria B. ma 32 lata, niepospolitą urodę, oddanego męża Miśka, którego wytrwale wpędza w poczucie winy i trzyletnią córeczkę Julkę. Ma też pięć innych wcieleń na portalach randkowych, które czasem prowadzą do szybkiego i brutalnego seksu w realnym świecie. Narcystyczna Maria B. w swoim życiu kieruje się nieracjonalnymi impulsami, którym nie potrafi się oprzeć.

Mariusz K. jest listonoszem w miasteczku N. na Mazurach, który co tydzień losowo wybiera i otwiera pięć kopert. Nie dostarcza też niektórych paczek, sprzedając pokątnie ich zawartość. Kiedy Maria wraz z mężem przeprowadza się do N., listonosz już wie, że na taką kobietę czekał całe życie. Piękną i bogatą. Wie też, że chce zobaczyć strach w jej pięknych oczach. Poznając jej pewną tajemnicę, małymi kroczkami zmierza do celu…

Alina Krzywiec - autorka powieści obyczajowych, które łączą dobrą rozrywkę z refleksyjnym spojrzeniem na rzeczywistość. Wykształcona w stawianiu pytań (ukończyła Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne) stara się w pracy nad kolejnymi książkami poszukiwać odpowiedzi na nurtujące ją kwestie. Interesuje się problematyką społeczną. Czyta z radością od kiedy skończyła trzy lata. Po trzydziestce, osiągnąwszy stabilizację w życiu zawodowym, postanowiła przewartościować priorytety i dać szansę swojej drugiej pasji, jaką jest pisanie.

Już od samego początku książka ogromnie mi się spodobała. Z pierwszych stron dowiadujemy się kim jest Maria B, Misiek i Julia. Przedstawienie tych postaci jest pośrednie. Autorka nie podaje nam na tacy gotowych cech, lecz czytelnik sam je poznaje poprzez czytanie. Po raz pierwszy zdarzyło się, bym miała okazję poznać bohaterkę, która nie ma ani jednej cechy pozytywnej. Niestety taką osobą okazała się Głowna bohaterka. Jest wyrachowana, ma napady histeryczne (zwłaszcza podczas comiesięcznych przypadłości), nie potrafi żyć z własną rodziną i zyskuje wszystko za pomocą swojej urody. Maria B. denerwowała mnie przez większą część książki. Może tylko pod koniec zrobiła na mnie dobre wrażenie? Z kolei Misiek jest jej zupełnym przeciwieństwem. Dobry, uczciwy, miły, kochający, wyrozumiały i przyjacielski mężczyzna.

„Długa zima w N.” zawiera w sobie wiele wątków. Między innymi ten, który dotyczyć będzie Mariusza K. i głównej bohaterki. Będzie on wysunięty na pierwszy plan. Jednakże podstawy wielu sytuacji będą miały drugie dno – dzieciństwo. Jak się okazuje, ta dwójka sama w sobie nie byłaby taka zła, gdyby nie ich rodzice. Rozbite rodziny, krzyki, bite ciała, odejście ojca… wszystko to wpłynęło na zachowanie i Marii, i Mariusza.

Uważam, że „Długa zima w N.” to bardzo dobra pozycja, jak na polskie standardy w dziedzinie literatury kobiecej. Jest intrygująca, niekiedy wzruszająca i nawet pouczająca. Większość bohaterów jest zepsuta, ale pozostała ich część stara się nadrabiać. Książka jest wielowątkowa i porusza parę codziennych problemów. Zdecydowanie mogę ją polecić każdej kobiecie!

Do zakupu książki skłoniła mnie przecena w Carrefourze. Pewnie zabrzmiało to śmiesznie, ale tak naprawdę było (bo kto mógłby się oprzeć książkom po 9,99 zł?). Dodatkowo zachęciła mnie przepiękna okładka i intrygujący tytuł. Jako że jestem fanką literatury kobiecej, nic nie powstrzymało mnie przed zakupem tejże pozycji.

Maria B. ma 32 lata, niepospolitą urodę, oddanego męża...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Ktoś na mnie patrzył. To dość niezwykłe uczucie, kiedy jest się martwym..."

Duch Helen przebywał właśnie w klasie angielskiego szkoły średniej, kiedy to poczuła - po raz pierwszy od 130 lat patrzyły na nią ludzkie oczy. Oczy należące do chłopca, który aż do tej chwili niczym szczególnym się nie wyróżniał. Równocześnie przerażona i zaintrygowana Helen zaczyna czuć, że coś ją do niego przyciąga. Fakt, że on przebywa w ciele, a ona nie, stanowi dla nich pierwsze wyzwanie. Walcząc o znalezienie drogi do bycia razem, odkrywają sekrety swojej własnej przeszłości jak również szczegóły z życia młodych ludzi, których ciała przejęli.

Na początku nie chciałam brać tej książki do ręki (ale wypadało, bo zaproponowała mi ją koleżanka). Odpychała mnie okłada. Była sztuczna, zupełnie nie przypadła mi do gustu. Dodatkowym minusem było to, że książka ma dwieście parę stron. Nie lubię tych z gatunku „cienkich”. Zazwyczaj akcja w nich jest niedostatecznie rozwinięta i kończy się na niczym. Czy tak faktycznie było w przypadku „Światła pochyleniu”?

Początek był dość tajemniczy. Helen opowiadała o swoich wcześniejszych gospodarzach (kto to był?) oraz jak to się stało, że została Światłem. Poznajemy jakże fascynującą przeszłość bohaterki. Samej definicji Światła nie będę Wam przytaczać, ciekawscy dowiedzą się tego czytając właśnie tę książkę. Następnie dowiadujemy się o jej teraźniejszej miłości oraz obecnych problemach.

Wszystko zmienia się, kiedy na jej drodze staje nietypowy chłopak. Dlaczego nietypowy? Bo ją widzi. Gdy przyjaźń z Jamesem się rozwija, pojawia się coraz więcej problemów i kłopotów. Para wpada w niezłe tarapaty. Pojawiło się parę naprawdę pięknych miłosnych scen, przy których niemalże się wzruszyłam.

Uważam, że „Światła pochylenie” to książka godna uwagi. Akcja jest dobrze rozwinięta, a bohaterowie wspaniale wykreowani i dobrani. Dodatkowo, jest krótka, co umożliwia nam przeczytanie jej w jeden – dwa wieczory. Jak sami widzicie, moje negatywne przeczucia się nie sprawdziły, a debiutancką powieść Laury Whitcomb można zaliczyć do udanych. Koniecznie polecam dodać na półkę „chcę przeczytać”!

"Ktoś na mnie patrzył. To dość niezwykłe uczucie, kiedy jest się martwym..."

Duch Helen przebywał właśnie w klasie angielskiego szkoły średniej, kiedy to poczuła - po raz pierwszy od 130 lat patrzyły na nią ludzkie oczy. Oczy należące do chłopca, który aż do tej chwili niczym szczególnym się nie wyróżniał. Równocześnie przerażona i zaintrygowana Helen zaczyna czuć, że coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Trudno ocenić lata, których się jeszcze nie przeżyło albo które ma się jeszcze przed sobą.”

II wojna światowa. Totalna zagłada nie tylko Żydów, ale i ludności cywilnej. Co najważniejsze – obozy zagłady. Do czego służyły? Na to pytanie każdy z nas zna odpowiedź. Do katowania i szybkiego uśmiercania ludzi. Jednakże pojawiali się tam także ci, którzy mieli tego wszystkiego dopilnować. Strzec praw i zmuszać do pracy.

Michael jest piętnastoletnim chłopcem. Od pewnego czasu choruje i nie wychodzi z domu. Kiedy wreszcie udaje mu się przejść poza jego próg, błądzi. Drogę do domu pomaga mu odnaleźć piękna Hanna, która od razu go fascynuje. Jest piękna, starsza, doświadczona życiowo, inteligentna, no i ma już stałą pracę. Z dnia na dzień Michael i Hanna coraz bardziej się poznają. Dochodzą do tego częste doznania erotyczne. Para zaczyna się spotykać, mimo tego, iż kobieta mogłaby być matką chłopaka. Pewnego dnia Hanna znika. Michaelowi towarzyszy smutek, upokorzenia i myśli, które obwiniają jego osobę za odejście kochanki.

Czy Michael naprawdę ma z tym coś wspólnego?

Mija kilka lat. Michael, już student prawa, spotyka Hannę na sali sądowej. W trakcie procesu poznaje mroczną przeszłość swojej ukochanej. Stopniowo uświadamia sobie, że Hanna, strażniczka w obozie koncentracyjnym, ukrywa prawdę, której wstydzi się bardziej niż popełnionych zbrodni.

Berndhard Schlink - niemiecki profesor nauk prawnych, powieściopisarz. Tuż po narodzinach Bernhard Schlink wraz z rodziną przeniósł się do Heidelbergu, gdzie spędził swoje dzieciństwo. Był stypendystą konwentu studenckiego Ewangelickiego Dzieła Kształcenia Villigst.

Po przytoczeniu opisu w dalszym ciągu pewnie zastanawiacie się, dlaczego taki a nie inny tytuł. Otóż, właśnie na tym opiera się cała fabuła książki. Michael był swojego rodzaju lektorem dla Hanny. Czytał jej różnego rodzaju książki; od opowiadań aż po poezję. To właśnie w tym momencie powstają wszystkie problemy. Wybaczcie, nie mogę Wam więcej wyjawić.

Sam pomysł na książkę uważam za bardzo ciekawy. Miłość, fascynacja, mroczne tajemnice z przeszłości, w które uwikłany jest jeden z bohaterów. Przy takich aspektach na myśl przychodzą mi tylko utwory gatunku paranormal romance. Jak się okazuje, nie tylko one przy domieszce tajemnicy budzą napięcie i zainteresowanie.

„Dlaczego to, co było piękne, blaknie, kiedy wracamy do tego pamięcią, kruszy się i rozpada, bo kryło okropną prawdę?(...)Czasami kiedy koniec jest bolesny, wspomnienie nie odpowiada prawdzie o szczęściu. Czy o szczęściu może być mowa tylko wtedy, kiedy jest wieczne? I boleśnie może się skończyć tylko to, co było bolesne, bolesne bólem nieświadomym albo niezauważonym? Ale co może być bardziej nieświadome niż niezauważony ból?”

„Lektor” jest napisany prostym, mogłoby się rzec, dorosłym językiem. Podzielony jest na kilkanaście krótkich rozdziałów. Sama książka nie jest obszerna, bo ma zaledwie 166 stron. Bez żadnych przeszkód można ją połknąć w ciągu jednego, maksimum dwóch dni. Mówię tutaj tylko o przeczytaniu, bo zupełnie inna bajka dotyczy zrozumienia utworu. Autor prawie nie wspomina o emocjach bohaterów. Może kilka razy opowiadał o samopoczuciu Michaela i jego zafascynowaniem Hanną. O samej kobiecie dowiadujemy się niewiele. Na początku może nam się wydać radosną, wykształconą dojrzałą kobietą. Dla zdarzeń, które będą miały miejsce później będzie to nieoczekiwany szok.

Reasumując, „Lektor”, to dobra książka. Pełna pytań, na które nieraz nie można znaleźć odpowiedzi. Opowiada o trudnej miłości. Miłości, która będzie zapamiętana na całe życie i nie będzie od niej odwrotu. Pojawi się kilka zdarzeń, które będą zupełnie niespodziewane. Niekiedy braknie nam tchu w piersiach. Osobiście utwór bardzo przypadł mi do gustu i polecam go czytelnikom, którzy nie boją się myślenia!

„Trudno ocenić lata, których się jeszcze nie przeżyło albo które ma się jeszcze przed sobą.”

II wojna światowa. Totalna zagłada nie tylko Żydów, ale i ludności cywilnej. Co najważniejsze – obozy zagłady. Do czego służyły? Na to pytanie każdy z nas zna odpowiedź. Do katowania i szybkiego uśmiercania ludzi. Jednakże pojawiali się tam także ci, którzy mieli tego wszystkiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kim jest Martha Gellhorn? Niektórym z Was zapewne już coś świta w głowach, inni może dokładnie wiedzą, kim jest ta kobieta i z czego słynie. Zacznijmy zatem od początku.

Martha Gellhorn to amerykańska dziennikarka, reporterka i korespondentka wojenna. Urodziła się 8 listopada 1908 r. w St. Louis. Uczęszczała do Bryn Mawr College, ale rzuciła szkołę w 1927 r. i rozpoczęła karierę dziennikarską. Jej pierwsze artykuły pojawiały się w The New Republic, ale Gellhorn od początku planowała zostać korespondentem zagranicznym i w tym celu wyjechała do paryskiego biura United Press. Zmarła 15 lutego 1998 roku w Londynie.

Mówią, że świat zapamiętał Marthę Gellhorn z dwóch powodów. Po pierwsze - była wybitnym korespondentem wojennym relacjonującym ważne konflikty, począwszy od wojny domowej w Hiszpanii, przez wojnę w Wietnamie, po amerykańską inwazję w Panamie. Tego typu praca wykonywana przez kobietę stanowiła fakt bez precedensu. Drugi powód doprowadzał ją do szału, bo nie miała zamiaru być przypisem do życia kogokolwiek. Mianowicie popularność dzięki małżeństwu z Ernestem Hemingwayem. Niektóre wyprawy odbywała w jego towarzystwie.

Była kobietą o wielkim temperamencie. Takie też są jej wspomnienia z podróży, które obfitują w przygody pełne grozy i niebezpieczeństw. Autorka wbrew rozsądkowi przedziera się starym autem przez targane wojną Chiny, aby spotkać się z Czang Kaj-szekiem. Dryfuje po wodach Morza Karaibskiego w poszukiwaniu U-Bootów. Dociera też do rosyjskich dysydentów w Związku Sowieckim. Na te "piekła na ziemi" reaguje oburzeniem, poruszeniem, ale i ironicznym humorem.

Jako pierwsze odwiedzamy wraz z autorką Chiny. Na początku 1941 roku uczestniczyły w konflikcie chińsko-japońskim. Autorka relacjonowała w tym wydarzeniu działania chińskiej armii i obrony przeciwko mającemu nastąpić japońskiemu atakowi na wybrzeże Morza Południowochińskiego. Następnie, w roku 1942 wyruszamy w podróż do rejonu Morza Karaibskiego gdzie niemieckie łodzie podwodne zatapiały okręty wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, w Zatoce Meksykańskiej, na Karaibach i dalej na południe aż do Brazylii.

W kolejną podróż udajemy się do Afryki. Co ciekawe, przemierzamy ją wzdłuż jej równika; od zachodniego aż do wschodniego wybrzeża. W 1971 roku odwiedzamy Izrael, gdzie autorka udaje się na odpoczynek, a w 1972 roku udajemy się do Rosji.

Książki podróżnicze mają to do siebie, że pełno jest w nich wspaniałych zdjęć i barwnych opisów. Martha Gellhorn przełamała tę rutynę. W książce jej autorstwa nie znajdziemy ani zdjęć, ani kolorowych opisów. Kobieta przytacza nam rzeczywiste i nieraz zimne fakty. Skupia się bardziej na wojnach i życiu codziennym ludzi. Wspomina także o ciężkich warunkach i niespodziewanych sytuacjach, które niejeden raz towarzyszyły jej podczas wypraw. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, ze autorka jest w swoim utworze jak najbardziej szczera… i odważa. Podróżowanie podczas wojny lub krótko po jej zakończeniu wiąże się z ryzykiem i niebezpieczeństwem. Czasem Martha Gellhorn odbywała wyprawy z kimś, ale częściej były one samotne.

„Podróże z nim i samotnie. Pięć piekieł na ziemi” to książka, która jak najbardziej przypadła mi do gustu. Nie była wyidealizowana, a autorka wypowiadała się szczerze na temat każdej wyprawy. Polecić mogę ją każdemu, kto interesuje się podróżami oraz aspektami politycznymi. Można się z niej dużo dowiedzieć na temat wielu sytuacji, które panowały podczas XX wieku.

Kim jest Martha Gellhorn? Niektórym z Was zapewne już coś świta w głowach, inni może dokładnie wiedzą, kim jest ta kobieta i z czego słynie. Zacznijmy zatem od początku.

Martha Gellhorn to amerykańska dziennikarka, reporterka i korespondentka wojenna. Urodziła się 8 listopada 1908 r. w St. Louis. Uczęszczała do Bryn Mawr College, ale rzuciła szkołę w 1927 r. i rozpoczęła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Twój uśmiech jest moją tęczą, twój śmiech jest moim domem, twój dotyk jest moim domem...”

Nie wszystko w życiu się układa. Niekiedy pojawiają się komplikacje, na które nie mamy wpływu. Można by powiedzieć siła wyższa. Czasem dotyczą problemów finansowych, materialnych, zdrowotnych. Nie wszyscy potrafią sobie z nimi poradzić, ale są i tacy, którzy nauczyli się z nimi żyć. Nawet wtedy, kiedy wiedzą że są skazani, a ich życie to taniec na rozbitym szkle.

Lucy Houston i Mickey Chandler pewnie wcale nie powinni się w sobie zakochiwać, a tym bardziej myśleć o małżeństwie. Oboje są obciążeni genetycznie – on cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową, kobiety w jej rodzinie jedna po drugiej zapadają na raka piersi. Kiedy jednak w dniu dwudziestych pierwszych urodzin Lucy drogi jej i Mickeya przecinają się, oboje wiedzą, że to spotkanie odmieni ich życie.
Pełni obaw i wątpliwości, Lucy i Mickey są gotowi zrobić wszystko, by ich związek przetrwał – spisują nawet jego reguły. On zobowiązuje się regularnie przyjmować leki. Ona nie będzie obwiniać Mickeya o to, co nie podlega jego kontroli. Oboje przyrzekają sobie wierność i cierpliwość. Jak w każdym małżeństwie, zdarzają im się lepsze i gorsze – a czasami koszmarnie złe – dni. Załamani kolejnym nawrotem choroby, podejmują dramatyczną decyzję: nigdy nie będą mieć dzieci. Kiedy jednak Lucy podczas rutynowej kontroli dowiaduje się, że jest w ciąży, reguły przestają się liczyć, a Lucy i Mickey muszą na nowo zdefiniować swój związek.

Pisząc debiutancką powieść, Ka Hancock inspirowała się historiami swoich pacjentów. Z zawodu jest pielęgniarką i dyplomowanym psychologiem. Ma czwórkę wspaniałych dzieci i stale powiększającą się gromadkę wnucząt. Mieszka w Utah.

„Jednym sposobem na uporanie się z żałobą jest przejście przez nią. Musisz wstawać codziennie rano i czekać, aż będziesz mógł położyć się wieczorem, a potem znowu wstawać rano i robić to wszystko jeszcze raz. Aż pewnego dnia zaczynasz czuć grunt pod stopami. W końcu moje spadanie się skończyło. Smutek przestał mnie pustoszyć...”

Na wstępie powiem, że jest to książka, w której nie brakuje problemów i ciągłych komplikacji. Zawsze jest jakieś „ale” i obawy o przyszłość. Życia obojga bohaterów to tak naprawdę walka o przetrwanie. Lucy już raz wyszła z nowotworu, ale wie, że jego nawrót byłby nie do pokonania. Jej ciągłym zmartwieniem jest Mickey. Kocha męża i chce dla niego jak najlepiej. Jest przy nim w każdym stanie choroby, nieważne czy jest to zaawansowane stadium psychozy, czy zwykła depresja.

W pierwszej części książki poznajemy codzienne życie Lucy i Mickeya oraz przeszłość o rodziców kobiety. Już od razu w oczy rzucają się sąsiedzi, a raczej ich stosunek do pary. Uwidacznia się to, że są bardzo lubiani przez większość ludzi. Lucy opowiada nam o swojej pracy, zajęciu męża oraz o swoich siostrach. Są one nieodzowną częścią jej życia. Tylko razem tworzą jedność. Wszystkie trzy – Lucy, Lily i Priscilla.
Kiedy dowiadujemy się o drugiej części utworu? Żeby nie powiedzieć o parę słów za dużo, zdradzę że po tym, kiedy u kobiety zajdą pewne zmiany. Sami zauważycie. Uwaga będzie skupiona tylko na niej.

Bohaterów pojawiło się całkiem sporo. Oprócz dwójki głównych bohaterów, pod lupę wzięte były dwie siostry Lucy i parę starych znajomych. Daję słowo, że czytelnik dogłębnie ich wszystkich poznaje. Czy pojawił się ktoś, kto zdobył moje serce? Nie jestem tego pewna, ale wiem jedno: jestem pełna podziwu dla niezwykłego heroizmu Lucy. Pomimo wyroku, który na nią zapadł, nie przestała cieszyć się życiem i nikomu złemu nie oddała swojego najcenniejszego skarbu. Podobało mi się, w jaki sposób mówiła o śmierci. Ona się jej nie bała, wiedziała, że każdego to w końcu dotknie.
Jedyna, co mi przeszkadzało, to niekiedy przesłodzone wypowiedzi. Denerwowało mnie słowo „kochanie”, które zostało użyte co najmniej dwadzieścia razy w jednym rozdziale. Uważam, że autorka mogła chociaż użyć synonimu, zamiast ciągle powtarzającego się wyrazu.

„Tańcząc na rozbitym szkle” podzielona jest na rozdziały. Są ciekawie zapisane. To jakby dwutorowa narracja. Zawsze na początku pochyłą kursywą jest tekst, który pisał Mic. To, co zostało przedstawione zwykłą czcionką należy do Lucy.

Niektórzy mogą być przerażeni książką, kiedy tylko zobaczą jak jest obszerna. No cóż, rzeczywiście, parę kartek w niej jest. Autorka zaopatrzyła ją w dużą ilość pięknych opisów i wspaniałych dialogów. Zawiera przemyślenia dwójki bohaterów. Co ciekawe, bardzo często tę samą sprawę postrzegają zupełnie inaczej.

„Tańcząc na rozbitym szkle” to książka, którą mogę polecić każdej kobiecie. Problemy, które są w niej zawarte niekiedy mogą spotkać niejedną z nas. Wyjścia z sytuacji, które wybierali bohaterowie mogą być dla nas wskazówkami. Dodatkowo, jest cudownie napisana. Parę momentów jest godnych naszych łez. Również ja ich parę uroniłam. Co prawda, nie da się jej połknąć w dwa wieczory, ale warto po nią sięgnąć.

„Lucy, każde małżeństwo to taniec, czasem kłopotliwy, czasem dający wiele radości, a przez większość czasu po prostu spokojny. Z Mickeyem zaś czasami będziesz musiała tańczyć na rozbitym szkle.”

„Twój uśmiech jest moją tęczą, twój śmiech jest moim domem, twój dotyk jest moim domem...”

Nie wszystko w życiu się układa. Niekiedy pojawiają się komplikacje, na które nie mamy wpływu. Można by powiedzieć siła wyższa. Czasem dotyczą problemów finansowych, materialnych, zdrowotnych. Nie wszyscy potrafią sobie z nimi poradzić, ale są i tacy, którzy nauczyli się z nimi żyć....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Laboratorium miłości. Tom 1: Przed ślubem Marek Drzewiecki, Szymon Grzelak, Katarzyna Jarosz, Tomasz Jarosz, Zbigniew Kaliszuk, Beata Mądra, Marcin Mądry, Radosław Pazura, Jacek Pulikowski, Adam Szustak OP
Ocena 7,4
Laboratorium m... Marek Drzewiecki, S...

Na półkach: , ,

Co oznaczają niektóre gesty ze strony dziewczyn, chłopców. Jak wykonać pierwszy krok? A może… jakimi wartościami warto kierować się podczas wybierania potencjalnych kandydatów?

Czym jest miłość? Co robić, by ją odnaleźć? Jak rozwijać relację, aby stworzyć szczęśliwy związek na całe życie? Na co można sobie pozwolić w sferze seksualnej? Jak zrozumieć „drugą połówkę”? Jak zadbać o to, by po latach nasza miłość nie osłabła? – między innymi na takie pytania próbują odpowiedzieć goście spotkań organizowanych przez ASK Soli Deo – małżeństwa, psychologowie, księża, doradcy rodzinni, a także gwiazdy z pierwszych stron gazet.

„Laboratorium miłości” to nic innego jak poradnik. Już widzę zawiedzione miny i mieszane uczucia co do tego gatunku literatury. Poradniki nie są lubiane. Dlaczego? Bo najczęściej są nudne i wyidealizowane , pisane ciężkim do zrozumienia językiem oraz ciągnące się w nieskończoność. Tym razem pojawiła się książka, która jest przeciwieństwem wszystkich tych aspektów.

„Przed ślubem” to tom pierwszy tejże serii. Jak sama nazwa mówi, opowiada o życiu przed ślubem. Odpowiada czytelnikowi na wiele ważnych pytań i podpowiada jak zachować się w niektórych sytuacjach. Książka podzielona jest na 10 części. Każda z nich dotyczy zupełnie innych tematów. Wszystkie mają swoje podrozdziały, dzięki czemu wiele aspektów jest omówionych. Pierwsza część „Laboratorium miłości” nie jest pisana ciągiem, przez jedną osobę. Ma wiele form zapisu. Pojawiają się teksty pisane prozą, ale także wywiady, które uważam za najciekawsze. Czytelnik będzie miał okazję dowiedzieć się między innymi od Radosława Pazury co sądzi o miłości. Zaproszeni goście opowiedzą o swoich doświadczeniach, uczuciach jakie nimi kierowały podczas zakochania, pierwszych spotkań czy nawet ślubu. Wiele do powiedzenia mają tutaj księża. Nie zawsze jestem ich zwolenniczką, ale tutaj pojawiło się dwóch bardzo inteligentnych i przede wszystkim: nie konserwatywnych.

Wydaje mi się, że w tym poradniku nie ma czegoś takiego jak poważny język. Wszystko zostało lekko zapisane, wiele razy z poczuciem humoru. Sytuacje, które były przytaczane, nie były wyidealizowane. Uważam wręcz, że mogłyby się pojawić w życiu każdego z nas. „Laboratorium miłości” polecam wszystkim młodym ludziom oraz tym, którzy z niecierpliwością szukają swojej „drugiej połowy”. To naprawdę bardzo interesujący i prawdziwy poradnik! Podczas czytania nie nudziłam się ani przez chwilę. Było wręcz przeciwnie: książkę pochłonęłam w ciągu trzech dni. Nie zrażajcie się PORADNIKIEM, po prostu czytajcie!

Co oznaczają niektóre gesty ze strony dziewczyn, chłopców. Jak wykonać pierwszy krok? A może… jakimi wartościami warto kierować się podczas wybierania potencjalnych kandydatów?

Czym jest miłość? Co robić, by ją odnaleźć? Jak rozwijać relację, aby stworzyć szczęśliwy związek na całe życie? Na co można sobie pozwolić w sferze seksualnej? Jak zrozumieć „drugą połówkę”? Jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Każda prawda jest wyłącznie prawdą tego, kto ją wypowiada.”

Kimże był Jezus Chrystus? Nazarejczyk, wśród chrześcijan uznawany za Syna Bożego. Wszystkie jego dzieła oraz całe życie zapisane jest w Piśmie Świętym. Począwszy od narodzenia, poprzez śmierć, a skończywszy na zmartwychwstaniu. Tradycja oraz sama Święta Księga mówi, że wyrok śmierci na Jezusa wydał Piłat. Pojawiły się cztery ewangelie, lecz tylko w jednej opisana jest śmierć Chrystusa. Żadnej z nich autorem nie jest Piłat. Skąd zatem pomysł, by dać mu szansę na wypowiedzenie się w temacie?

Éric-Emmanuel Schmitt to francuski dramaturg, eseista i powieściopisarz, z wykształcenia filozof. Mieszka w Brukseli. Swoją pierwszą powieść napisał w wieku 11 lat. Uczęszczał do Ecole Normale Supérieure, jednej z przodujących francuskich uczelni humanistycznych. Zdobył tam najbardziej prestiżowy z francuskich certyfikatów nauczycielskich oraz doktorat z filozofii.

Jeszua, młody Galilejczyk, spędza swoją ostatnią noc w gaju oliwnym. Wie, że sąd imperium rzymskiego wkrótce skaże go na śmierć. Przepełniony lękiem wspomina swoje życie, zastanawiając się, czy naprawdę jest synem Boga, cudotwórcą, którego chcą w nim widzieć jego bliscy. Na pytanie kim jest Jeszua, przyjdzie odpowiedzieć także sędziemu, prefektowi Judei, który następnego dnia będzie musiał wydać na niego wyrok.

Niezwykle ciekawy pomysł, by spojrzeć na tę znaną historię oczyma tego, który wydał wyrok sądowy. To zupełnie inna perspektywa. Wszyscy uważamy Piłata za okrutnego, niesprawiedliwego i bojącego się wyrazić własne zdanie kata. W końcu to on nie potrafił przeciwstawić się ludowi, który skazał na śmierć Jezusa, a pozwolił uwolnić okrutnego Barabasza. Sam Poncjusz był innego zdania; chciał, by Galilejczyk uszedł z życiem. W tej książce dowiadujemy się, jakie emocje targały mężczyzną i pod jaką presją był. Lud mógłby go pozbawić władzy, gdyby nie zrobił tego, czego chcą. Odnajdujemy w nim głęboko ludzkie cechy. Był niepewny Boga, za jakiego apostołowie i inni zwolennicy uważali Chrystusa. Nie pozostał jednak obojętny śmierci i zmartwychwstaniu, kiedy jego żona, Klaudia Prokula, uwierzyła i podążyła drogą Pana.

„Ewangelia według Piłata” podzielona jest na dwie części. W pierwszej autor opisuje świat widziany oczyma Jeszui. Mężczyzna opowiada o swoim dzieciństwie, które było zupełnie zwyczajne. Mówi, jak „odkrywał” w sobie Boga. Dzieli się z czytelnikiem opiniami innych na jego temat; matki, braci czy znajomych i sąsiadów. Druga jest skupiona bardziej na postaci Piłata. Jest napisana w ciekawy sposób. Narracja pierwszoosobowa, ale zapis w formie listów. Poncjusz pisze do swojego brata, Tytusa. Dzieli się z nim wszystkimi swoimi troskami oraz radościami. Lecz tematem tabu jest zawirowanie, jakie pojawiło się wokół Jeszui.

W książce pojawiło się wiele postaci historycznych. Niektóre z nich miały nieco zmienione imiona. Rozpoznałam między innymi Marię Magdalenę, matkę Jezusa, Józefa z Arymatei, apostołów oraz samych głównych bohaterów. „Ewangelia według Piłata” jest napisana pięknym, niekiedy bardzo metaforycznym językiem. Wszystkie zdarzenia, które opisuje autor miały naprawdę swoje miejsce w historii.

„Dorośleć to wyzbywać się złudzeń. Dorośleć to spaść z wysokiego konia. Dorosłości nauczyły mnie jedynie rany, przemoc, kompromisy i rozczarowania. Cały wszechświat nagle został odczarowany. Bo co to jest człowiek? To po prostu ktoś-kto-nie potrafi. Kto-nie może wszystkiego poznać. Kto-nie może wszystkiego zrobić. Kto-nie potrafi nie umrzeć. Uświadomienie sobie własnych ograniczeń sprawiło, że roztrzaskał się obraz mego dzieciństwa. Doroślałem, to znaczy pomniejszałem sam siebie w świetle utraty złudzeń.”

Ten cudowny utwór polecam wszystkim czytelnikom. Nie tylko tym, którzy jak ja, znają twórczość Erica – Emmanuela Schmitta, lecz także tym, którym jest ona obca. Gwarantuję Wam, że znajdziecie tutaj dużo ciekawych rad dotyczących życia. Piękny język i wspaniałe opisy sprawią, że poczujecie się, jakbyście wraz z bohaterami uczestniczyli w tej historii niczym w kryminalnej opowieści.

„Każda prawda jest wyłącznie prawdą tego, kto ją wypowiada.”

Kimże był Jezus Chrystus? Nazarejczyk, wśród chrześcijan uznawany za Syna Bożego. Wszystkie jego dzieła oraz całe życie zapisane jest w Piśmie Świętym. Począwszy od narodzenia, poprzez śmierć, a skończywszy na zmartwychwstaniu. Tradycja oraz sama Święta Księga mówi, że wyrok śmierci na Jezusa wydał Piłat....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po przeczytaniu pierwszej części serii nie mogłam się doczekać, by w końcu sięgnąć po drugi tom. „Przez bezmiar nocy” to kontynuacja wspaniałej serii „Przez burze ognia” i zarazem dalszy ciąg opowieści o Perrym, Arii i zupełnie innych światach.

Przeżyli eterowe burze, ale czy ich uczucie przetrwa bezmiar nocy?
Po kilku miesiącach rozłąki Aria i Perry znów są razem. Wiele rzeczy od tego czasu się zmieniło. Perry zostaje nowym Wodzem Krwi plemienia Fal, a Aria została zmuszona do prowadzenia tajnej misji. Dziewczyna w dalszym ciągu nie jest akceptowana przez Falów, a Perry próbuje zdobyć ich zaufanie jako nowy władca. Gdyby tego było mało, burze eterowe wciąż się nasilają i palą połowę dobytku plemienia. Jedynym rozwiązaniem jest odnalezienie legendarnego Wielkiego Błękitu – miejsca, gdzie niebo jest czyste od eteru.

Czy para zdąży odnaleźć upragnione miejsce, zanim bezlitosny żywioł zniszczy ich świat i marzenia o wspólnej przyszłości?

Bardzo rzadko się zdarza, by druga lub kolejna część jakiejkolwiek serii była lepsza od pierwszego tomu. W tym przypadku jest wyjątek. „Przez burze ognia” zdobyło moje serce, ale „Przez bezmiar nocy” sprawiło, że muszę przeczytać „Wielki Błękit”! Książka pozostawiła po sobie wiele tajemnic, pytań. Autorka świetnie zawładnęła ciekawością czytelnika. Powiedziałabym nawet, że podczas czytania czułam się, jakby moje odczucia i emocje wobec książki były w jakiś dziwny sposób kontrolowane.

Nie zauważyłam schematu. Może to tylko moje odczucie wobec tejże książki? Bohaterowie ciągle podróżują, dzieje się wiele rzeczy naraz. Wychodzą na jaw ciekawe fakty dotyczące Arii i Perry’ego. Narracja wciąż jest dwutorowa, co mnie ogromnie cieszy. Jedyny minus jaki się pojawił, to brak jakiegokolwiek rozwinięcia wątku miłosnego. W pierwszej części było słodko (wybaczcie XD), myślałam, że w drugim miłość się rozwinie. Szkoda, bo tak jednak się nie stało. Autorka mogłaby chociaż wpleść parę pocałunków lub innych pieszczot. Myślę, że wtedy nie miałabym pod tym względem żadnych zarzutów.

Autorka w „Przez bezmiar nocy” skupiła się bardziej na nowych albo po prostu innych bohaterach. W tej części poznamy siostrę Perry’ego – Liv i jej losy powiązane z Roarem. O samym Roarze będzie dość sporo. Muszę przyznać, że ten bohater zdobył moje serce. Kiedy dowiedziałam się o jego uczuciach względem Liv, jego poświęceniu i zapałowi by ją zdobyć, przez połowę książki mogłam myśleć tylko o nim.

Uważam, że „Przez bezmiar nocy” jest pod kilkoma względami lepsza od swojej poprzedniczki. Akcja jest rozwinięta i cały czas posuwa się do przodu. Wątek miłosny jest nieco zaniedbany, ale za to czytelnik ma okazję poznać lepiej innych bohaterów. Książkę polecam wszystkim niezdecydowanym, którzy po pierwszej części nie wiedzą, czy poświęcić drugiemu tomowi swoją cenną uwagę i czas. Pierwszą część serii polecam czytającym tę recenzję. Uwierzcie mi na słowo, ta historia może Was naprawdę mocno wciągnąć!

„Tęsknię za tobą. Tęsknię. Tęsknię. Tęsknię. Przygotuj się, bo kiedy znowu się spotkamy, już nigdy cię nie opuszczę.”

Po przeczytaniu pierwszej części serii nie mogłam się doczekać, by w końcu sięgnąć po drugi tom. „Przez bezmiar nocy” to kontynuacja wspaniałej serii „Przez burze ognia” i zarazem dalszy ciąg opowieści o Perrym, Arii i zupełnie innych światach.

Przeżyli eterowe burze, ale czy ich uczucie przetrwa bezmiar nocy?
Po kilku miesiącach rozłąki Aria i Perry znów są razem. Wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Żyję w świecie pozbawionym magii i cudów. W miejscu, gdzie nie ma jasnowidzów czy zmiennokształtnych, żadnych aniołów czy supermanów gotowych ocalić Twoje życie. W miejscu, gdzie ludzie umierają a muzyka potrafi ich skłócić, a wiele rzeczy jest do bani. Jestem tak mocno osadzona na ziemi przez ciężar rzeczywistości, że czasami zastanawiam się jak to możliwe, że nadal potrafię unosić moje nogi podczas chodzenia.”

Życie potrafi nas czasem przytłoczyć. Nagle znikąd pojawiają się problemy, tragedie. Kipi w nas wiele emocji. Niektórzy nie potrafią sobie z nimi poradzić. Po literaturze fantastycznej, paranormalnej, postanowiłam sięgnąć po coś prawdziwego. Coś, co może zdarzyć się na co dzień, zaskoczyć, nauczyć. Dlatego wybrałam czekające w mojej szafce „Morze spokoju”.

Natsya Kashnikov po ciężkich przejściach zmienia miejsce zamieszkania i liceum. Przenosi się do swojej ciotki, będzie uczyć się w miejscowej szkole. W nowym liceum chce być niezauważalna. Nie jest typową nastolatką. Dlaczego? Kolor jej ubrań niczym nie różni się od ciemnej nocy, jest spokojna i nie wypowiedziała żadnego słowa od ponad czterystu dni. Pragnie jednej rzeczy - aby chłopak, który zabrał jej dosłownie wszystko – tożsamość, duszę i chęć życia – zapłacił za to.
Jak to jest być zupełnie samotnym i pozostawionym bez rodziny w wieku siedemnastu lat? Na to pytanie może odpowiedzieć tylko Josh Bennett. Wszyscy jego bliscy zmarli. Teraz, wszystko czego chłopak pragnie, to to, aby ludzie pozwolili mu zostać samemu. Niespodziewanie zaczyna się nim interesować nowa dziewczyna w szkole.

Kiedy intensywność ich relacji się nasila, a pytania bez odpowiedzi zaczynają się piętrzyć, chłopak zaczyna się zastanawiać, czy kiedykolwiek odkryje sekrety ukrywane przez dziewczynę – albo czy w ogóle tego chce.

Katja Millay dorastała na Florydzie i spędziła całe życie ukrywając się przed słońcem. Następnie przeprowadziła się do Nowego Jorku, gdzie chodziła do szkoły filmowej na Uniwersytecie Nowojorskim, przy okazji uciekając przed szczurami. Była nauczycielem scenopisarstwa w dawnym życiu, gdy zaczęła pisać opowiadanie w kuchni, próbując zignorować rosnącą górę prania. „Morze spokoju” jest jej pierwszą a zarazem debiutancką powieścią.

Zaczęło się ciekawie, tajemniczo i tak, jak najbardziej lubię, czyli mnóstwo opisów. Już w pierwszym rozdziale autorka w narracji pierwszoosobowej przybliża czytelnikowi świat, który otacza Nastyę. Poznajemy samą dziewczynę. Nie jest przedstawiona bezpośrednio, nie poszło tak łatwo. A przynajmniej na początku. Zagłębiając się coraz dalej w wody Morza spokoju dowiadujemy się więcej i więcej o bohaterach. Autorka napisała utwór w narracji dwutorowej. Uważam to za ogromny plus. Dzięki temu czytelnika i oboje głównych bohaterów łączy niezwykła więź. W tym wypadku czułam się, jak gdyby sam Josh lub Nastya opowiadali mi o swoich losach, przeszłości, wspomnieniach, problemach…

Katja Millay pisze bardzo emocjonalnie. W książce pojawiło się wiele uczuć. Począwszy od nienawiści, poprzez samotność, a skończywszy na… miłości. „Morze spokoju” stworzone zostało w młodzieżowym języku, czyli autorka nie stroniła od przekleństw, czy nieco ordynarnych wyrażeń. Nie zrozumcie tego jako defekt książki, te słowa wręcz wzmacniały ekspresję wypowiedzi i podkreślały na swój sposób znaczenie wydarzeń.

Dużo, dużo, dużo przemyśleń i gdybań. Co by było gdyby? Bohaterowie rozważają każde wyjście z sytuacji. Zdecydowanie nie jest to utwór, który można połknąć w jeden, dwa dni. By zrozumieć tę książkę, trzeba poświęcić jej o wiele więcej czasu.

Postaci pojawiło się kilka. Uwaga najbardziej była skupiona na Joshu i Nastyi, ale pod lupę wzięty był także ich wspólny przyjaciel – Drew. Każdy z tych bohaterów ogromnie różnił się od drugiego. Inny charakter, inny wygląd, inne myśli. Nie jestem w stanie opisać wszystkich aspektów. Tego po prostu nie da się zrobić. Można je poznać tylko i wyłącznie podczas czytania „Morza spokoju”.

Książkę ogromnie polecam wszystkim czytelnikom. Jest wspaniała, emocjonalna, wzruszająca i sprawiająca, że myśli kłębiące się w naszych głowach… plączą się jeszcze bardziej. Tak. Gdyby książka nie była taka cudowna, to powiedziałabym, że robi niezłe pranie mózgu. Porusza wiele problemów, które mogą się wydawać wstydliwe, upokarzające i takie, o których nie mamy najmniejszej ochoty rozmawiać. Katja Millay pisze cudownym językiem, w niektórych momentach nieco ostrzejszym. Szczerze polecam!

„Czasami łatwiej udawać, że wszystko jest w porządku niż zmierzyć się z faktem, że nic nie jest takie, jakie powinno, ale nic nie możesz z tym zrobić.”

„Żyję w świecie pozbawionym magii i cudów. W miejscu, gdzie nie ma jasnowidzów czy zmiennokształtnych, żadnych aniołów czy supermanów gotowych ocalić Twoje życie. W miejscu, gdzie ludzie umierają a muzyka potrafi ich skłócić, a wiele rzeczy jest do bani. Jestem tak mocno osadzona na ziemi przez ciężar rzeczywistości, że czasami zastanawiam się jak to możliwe, że nadal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To ja, Tommy Cordell, gwiazda rocka.
Witajcie w moim brudnym świecie.

Ciągłe imprezy, alkohol, kobiety, seks i muzyka. Tak właśnie wygląda życie wokalisty popularnego zespołu Semtex, Tommy’ego Cordella. Nie rusza ani nie wzrusza go nic. Martwi się tylko wtedy, gdy zabraknie alkoholu. Wozi się drogimi samochodami, kobiety lecą do niego niczym ćmy do ognia. Czy jego życie może się jeszcze zmienić? Czy Tommy chce je zmieniać?
Kathrina Rusell wiedzie ciężkie życie. W przeszłości los jej nie oszczędzał. Codziennie musi zmagać się z chorobą syna. Wygrywa swoją życiową szansę podczas koncertu Semtexu, kiedy to udaje jej się zdobyć wejściówkę do garderoby wokalisty. Postanawia wykorzystać tę szansę. Czyta Cordellowi swoje teksty, które po czasie podobają się mężczyźnie. Tak nawiązują współpracę zawodową. Kati jednak nie przepada za mężczyzną.

Nienawiść od miłości dzieli tylko jeden krok?

Agnieszka Lingas – Łoniewska, autorka popularnych powieści, m.in.: „Łatwopalni”, „Bez przebaczenia”, „Zakład o miłość”, „W szpilkach od Manolo” oraz trylogii „Zakręty losu”. Propaguje polską prozę i tworzy w internecie stronę „Czytajmy Polskich Autorów”. Miłośniczka zwierząt i ostrych dźwięków. Proces twórczy wspomaga muzyką, a listę utworów towarzyszących jej podczas pisania publikuje na końcu książki w formie playlisty. „Brudny świat” to jeden z najpopularniejszych fan fiction „Zmierzchu” Stephenie Meyer, wydany w USA w 2010 roku pod tytułem "Dirty World". W Polsce premiera książki ma miejsce dopiero cztery lata później.

Uwielbiam te klimaty. Rock’n’roll ponad wszystko. Taki właśnie świat w swojej książce przedstawia nam autorka. Opisuje zakrapiane imprezy członków zespołu i ich zachowanie. Jest to zupełnym przeciwieństwem życia Kati. Przedstawiona jest jako młoda matka, zdolna pisarka i piękna kobieta. Pojawia się w życiu rockmana zupełnie przez przypadek. Prawie nic ich nie łączy, ale wszystko dzieli.

Oczywiście do przewidzenia był wątek miłosny. Jak dla mnie, wszystko potoczyło się za wcześnie. Na pierwszych kilku stronach Kati z pełną wzajemnością nienawidziła Tommy’ego, a już na następnych mężczyzna stwierdzał, że go kręci i zaczyna coś do niej czuć. Uważam, że wątek miłosny powinien być nieco dłużej rozegrany. Przede wszystkim, nie powinien się tak szybko potoczyć. Ponadto, miłość pojawiała się z każdej strony. Siostra Kati umawiała się z bratem wokalisty Semtexu, a ich wspólnej znajomej próbował się przypodobać inny członek zespołu. Nie wszystkie te „miłości” przetrwały, ale tego dowiecie się czytając Brudny świat.

Spodobała mi się wielowątkowość książki. Na równi z przewodnim szedł ten, dotyczący przeszłości. Bohaterowie wręcz nie potrafili ułożyć sobie życia, bo wspomnienia ciągle przyciągały dawne demony. Każdego z nich dotyczyły inne udręki. Książa zawiera w sobie wiele emocji, zdarzeń… wszystko dzieje się bardzo szybko. Cieszy mnie dwutorowa narracja. Dzięki niej czytelnik może poznać sytuację z punktu widzenia Kati i Tommy’ego.

„Brudny świat” to powieść, którą czyta się bardzo szybko. Jest napisana prostym i zrozumiałym językiem. Nie da się jej męczyć dłużej niż dwa, trzy dni. Mogę ją polecić miłośnikom romansów. Dodam, że zakończenie jest naprawdę piorunujące (nawet nie próbujcie otwierać książki na ostatniej stronie!).

„Pozostań przy mnie na zawsze - przybierz, jaką chcesz, postać - doprowadź mnie do obłędu, tylko nie zostawiaj mnie samego w tej otchłani, gdzie nie mogę cię znaleźć! Nie mogę żyć bez mojego życia. Nie mogę żyć bez mojej duszy!”

To ja, Tommy Cordell, gwiazda rocka.
Witajcie w moim brudnym świecie.

Ciągłe imprezy, alkohol, kobiety, seks i muzyka. Tak właśnie wygląda życie wokalisty popularnego zespołu Semtex, Tommy’ego Cordella. Nie rusza ani nie wzrusza go nic. Martwi się tylko wtedy, gdy zabraknie alkoholu. Wozi się drogimi samochodami, kobiety lecą do niego niczym ćmy do ognia. Czy jego życie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wyobraźcie sobie świat. Zupełnie inny, wspaniały – lepszy niż rzeczywistość. Żyjecie w Kapsułach i posługujecie się Sferami, dzięki którym możecie mentalnie przenieść się w dowolne miejsce. Tak, w jakie tylko chcecie. Wasze życie jest zapoczątkowane od początku poczęcia. Idealne geny, różne talenty. Niestety, kiedy wydostaniecie się z kapsuł, Wasze życie lega w gruzach…
Taka właśnie historia spotyka nas w pierwszej części wspaniałej serii autorstwa Veronicy Rossi.

Aria żyje w Reverie – rozwiniętym technologicznie świecie oddzielonym od dzikiej natury szczelną kopułą. Jak wszyscy Osadnicy spędza czas w wirtualnych Sferach dostępnych tylko za pomocą specjalnego Wizjera. Jej życie zmienia się diametralnie kiedy wraz z grupą znajomych wychodzi poza Kapsułę. Dziewczyna zostaje skazana za wzniecenie ognia. Zostaje zesłana do Umieralni. Wie, że śmierć jest już blisko.
Perry jako Wykluczony musi walczyć o przetrwanie w brutalnym świecie plemiennych wojen, kanibali i eterowych burz. Udaje mu się przeżyć tylko dzięki wyjątkowym zmysłom pozwalającym wyczuć niebezpieczeństwo i ludzkie emocje. Pewnego dnia ludzie zabierają jego ukochanego bratanka. Perry obiecuje odnaleźć chłopca. Niestety, zostaje wygnany z plemienia.
Drogi tych dwojga przecinają się w Umieralni. Oboje muszą walczyć o życie. Tylko Perry może ocalić dziewczynę od śmierci. Tylko Aria może pomóc mu odkupić winy. Razem rozpoczynają niebezpieczną podróż…

„Ludzie to więcej niż emocje. Mają myśli i powody, by postępować tak, jak postępują.”

Bardzo długo czekałam, żeby móc w końcu przeczytać tę książkę. Niestety, kolejka pozostałych mnie trzymała. W końcu stało się, zaczęłam czytać. Początek był nieco nudny i przede wszystkim niezrozumiały. Pojawiło się wiele nowych określeń nazw, przyrządów, których autorka nie wyjaśniła. Po kilkunastu stronach wytłumaczone są pewne rzeczy. Trzeba powiedzieć, że miejsce akcji jest w dalekiej przyszłości. Świat wygląda zupełnie inaczej. Ludzie żyją w szczelnych Kopułach, wszystko jest idealne i zaplanowane. Nic nie dzieje się przypadkowo.

„Przez burze ognia” niesie ze sobą kilku bohaterów. Paru z nich poznajemy już na początku książki jako przyjaciół Arii. Niestety, wiele się o nich nie dowiemy. Na główny plan wysuwają się dwie postacie – Aria i Perry. Bohaterowie bardzo się od siebie różnią. Można by powiedzieć, że są swoimi przeciwieństwami. Mogę ich oboje nazwać bohaterami dynamicznymi. Podczas wielu podróży zmieniają się. Aria uczy się pokory, samodzielności i wytrwałości, a Perry staje się coraz bardziej otwarty na innych, potrafi mówić o swoich uczuciach i przede wszystkim – czuć.

Wątki przewodnie to między innymi podróż pary przez Ziemię, przyjaźń i miłość. Przyjaźń jest widoczna kiedy czytamy o Roarze i Perrym. Jej niewielka dawka dostarczona nam jest w pierwszym rozdziale, kiedy poznajemy Paisley i Arię. Miłość rozwija się bardzo długo. Począwszy od odrazy i obrzydzenia przy pierwszym spotkaniu głównych bohaterów poprzez wspólne podróże, rozmowy aż po silne uczucie, które ich połączyło. W pewnym momencie myślałam, że Aria zwiąże się z kimś innym. Nic jeszcze wtedy nie przepowiadało, że będzie inaczej. To silne uczucie widoczne jest także w innym aspekcie. Perry poświęca się dla swojego bratanka i szuka go, przemierzając zupełnie mu nieznane miejsca.

„- A ile według ciebie mam lat?
- Nie znam się na skamielinach, ale dałabym ci pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt tysięcy.
- Mam osiemnaście lat.”

Pojawiło się parę chwil wzruszenia. Raczej niewiele rzeczy mnie zaskoczyło, ale nie mam tego za złe autorce. Brakowało mi opisów. Uważam, że pani Rossi mogłaby opisać chociażby w przysłowiowych dwóch zdaniach wygląd zewnętrzny głównych bohaterów. Byłoby także miło, gdyby bardziej szczegółowo przedstawiała miejsca, o których w książce była mowa. Podobał mi się natomiast zapis rozdziałów. W jednym sytuacje były opisywane z punktu widzenia Arii, a w następnym z pryzmatu Perriego. Narracja była trzecio osobowa.

„Przez burze ognia” polecam wszystkim niezdecydowanym. Może i początek jest nieco nudny, ale warto się poświęcić dla późniejszych zdarzeń. Bohaterowie nie są przerysowani, zdają się być zupełnie tacy jak my. Wspaniale podróżuje się wraz z Arią i Perrym przez burze ognia, eter, uciekając przed innymi plemionami, wilkami… Do tego subtelna nutka wątku miłosnego, przyjaźni, poświęcenia. Naprawdę polecam!

Wyobraźcie sobie świat. Zupełnie inny, wspaniały – lepszy niż rzeczywistość. Żyjecie w Kapsułach i posługujecie się Sferami, dzięki którym możecie mentalnie przenieść się w dowolne miejsce. Tak, w jakie tylko chcecie. Wasze życie jest zapoczątkowane od początku poczęcia. Idealne geny, różne talenty. Niestety, kiedy wydostaniecie się z kapsuł, Wasze życie lega w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kimże był Noe? Według Księgi Rodzaju dziesiąty potomek w linii od Adama, człowiek prawy i sprawiedliwy. Znany jako budowniczy ogromnej arki, która uratowała świat przed potopem. Jest to postać religijna, niektórzy twierdzą nawet że mityczna. Czy można zatem być jego dzieckiem? Co kryje się pod ciekawym tytułem kolejnej powieści Schmitta?

Czas II wojny światowej. Żydzi są prześladowani, okupanci znajdą każdy, chociażby najmniejszy powód by ich aresztować, nie oszczędzając przy tym dzieci. W okupowanej Belgii katolicki ksiądz ukrywa żydowskiego chłopca, Josepha. Chłopiec trafia do domu dziecka, w którym chronione są nie tylko żydowskie dzieci, ale także katolickie. Przeżywa tam chwile radosne, smutne, chwile zwątpienia i rozterek, poznaje nowych znajomych. Joseph po latach opowiada swoją historię, którą możemy poznać w „Dziecku Noego”.

Kolejna wspaniała opowieść ulubionego autora. Czego chcieć więcej?
Tym razem pan Schmitt skupia się na czasach ciężkich, kiedy na świecie panowała II wojna światowa. Do tego jednym z głównych wątków są Żydzi. Problematyka dotyczy także ich religii oraz religii chrześcijańskiej.

„- Religia żydowska kładzie nacisk na szacunek, chrześcijańska na miłość. Zadaję sobie pytanie: czy szacunek nie jest ważniejszy od miłości? A także łatwiejszy do zastosowania... Kochać swojego nieprzyjaciela, jak proponuje Jezus, i nadstawiać drugi policzek, uważam, że to godne podziwu, ale trudne do wykonania. Zwłaszcza w tej chwili. Nadstawiłbyś drugi policzek Hitlerowi, powiedz?
- Nigdy!
- Ja też...”

Prześladowanie jest pokazane z nieco innej strony. Przedstawione jest codzienne życie dzieci w ich wspólnym domu, w którym „dowodzi” ojciec Pons. Oczywiście najwięcej dowiadujemy się o przygodach Josepha. Chłopiec stawia przed sobą wiele pytań, zastanawia się nad słusznością swojej religii. Kiedy chce przyjąć wiarę chrześcijańską i zostać katolikiem dowiaduje się, że jako Żyd jest już naznaczony. Właśnie, czym naznaczony? Tego dowiecie się czytając „Dziecko Noego”.

Książka przepełniona jest miłością, smutkiem, cierpieniem, radością, tajemnicą. Czytając ją można poczuć wiele emocji. Jest pisana wspaniałym, pięknym, a zarazem prostym językiem. Autor opowiada o religii i miłości w cudowny sposób. Uświadamia ludziom, że także religia kształtuje charakter i postępowanie człowieka. Mówi nam, że Bóg jest obecny wszędzie i nie ważne w jakiej ktoś jest wiary.

Pojawiło się wiele wzruszających momentów. Bo… jaki gestapowiec potrafił się zlitować i pomóc żydowskim dzieciom? Takich było bardzo niewielu, a jeden z nich pojawił się w książce.
Pod uwagę wzięty jest Joseph, jego kolega Rudi, Mademoiselle Marcelle oraz ojciec Pons. Według mnie najciekawszą postacią okazał się ojciec Pons, ale główny bohater także zdobył moje serce.

Tę wspaniałą i wzruszającą opowieść polecam wszystkim. Począwszy od czytelników Schmitta, a skończywszy na tych, którzy nie mogą się do niego przekonać. Schmitt w swoim utworze porusza ciężkie zagadnienia, ale mówi o nich w sposób lekki. Nie zabranie wzruszających, zabawnych i smutnych momentów. Życzę Wam, aby Joseph zdobył Wasze serce tak jak i moje.

„Religia nie jest ani prawdziwa, ani fałszywa, proponuje tylko pewien sposób życia.”

Kimże był Noe? Według Księgi Rodzaju dziesiąty potomek w linii od Adama, człowiek prawy i sprawiedliwy. Znany jako budowniczy ogromnej arki, która uratowała świat przed potopem. Jest to postać religijna, niektórzy twierdzą nawet że mityczna. Czy można zatem być jego dzieckiem? Co kryje się pod ciekawym tytułem kolejnej powieści Schmitta?

Czas II wojny światowej. Żydzi są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bywają różne typy rodzeństwa. Niektórzy są bardzo ze sobą zżyci, świetnie się dogadują i nie mają przed sobą żadnych tajemnic. Inni zaś nie mają ze sobą dobrego kontaktu, wręcz nawet siebie unikają. Lecz prawda jest jedna – to rodzina.

Anka i Ewa są siostrami, a zarazem zupełnie innymi kobietami.
Anka jest przedsiębiorczą bizneswoman, dla której słowa: sukces i samorealizacja brzmią jak przykazania. Stworzyła idealną rodzinę z przystojnym, bogatym Piotrem i dwójką udanych dzieci. Posiada dom, o którym większość może tylko pomarzyć, ale czy to życie rzeczywiście jest jak z bajki?

Ewa wciąż nie może znaleźć swojego miejsca na ziemi. Po skończonych studiach filologicznych ciągle pracuje tylko dorywczo. Pragnie jednocześnie stabilizacji i beztroski. Dążenie do wzoru kobiety niezależnej nie pozwala jej związać się z Michałem. Kryzys gospodarczy przewraca jej życie do góry nogami.

Czy jest szansa, że siostry kiedykolwiek znajdą wspólny język? Czy kiedykolwiek będą potrafiły prawdziwie porozmawiać, bez sztucznych uśmiechów czy wymuszonych pytań? Śmierć matki sprawia, że siostry zbliżą się do siebie. Dokonają szokującego odkrycia z przeszłości, które pozwoli im odnaleźć uśpione dotąd marzenia...

Natalia A. Bieniek jest absolwentką filologii angielskiej na Uniwersytecie Łódzkim. Po studiach zamieszkała w Warszawie, gdzie zajmowała się tłumaczeniami i nauczaniem języka angielskiego. Organizowała też seanse tematyczne w kinie, prowadziła spotkania z zaproszonymi gośćmi ze świata kultury i polityki oraz spotkania dla dzieci, łączące czytanie książek z zabawą. Autorka opowiadania „Diabeł Morski”, które zostało opublikowane pod pseudonimem Agata Bieniek w magazynie „Esensja”. „Uśpione marzenia” to jej powieść debiutancka.

Bardzo, bardzo emocjonująca książka. Musiałam to napisać już na początku recenzji. W „Uśpionych marzeniach” jest zawartych bardzo wiele emocji, uczuć, wrażeń… Świadczy o tym chociażby charakter głównej bohaterki i jej zachowanie. Ewa jest nieogarniętą kobietą. Nie zdaje sobie sprawy z wielu problemów, które ją otaczają. Niestety, nie ma też łatwego życia. Brak zleceń i pracy to brak pieniędzy. A brak pieniędzy w jej przypadku to bank, który chce odebrać jej nowe mieszkanie, które by kupić, musiała zaciągnąć kredyt. Jednakże ma swój honor. Nie wyszła za Michała, bo nie chciała obarczać go swoimi długami. Ewa ma bardzo cięty język. Niekiedy bardzo mnie denerwowała tym, co mówiła. Wylewała z siebie potok zupełnie niezrozumianych słów. Jak dla mnie, to okazało się największym minusem w tej książce. Uważam, że gdyby autorka trochę poprawiła jej słownictwo, to mogłabym polubić tę bohaterkę.
O wiele bardziej przypadła mi do gustu Anna. Na początku pokazała się czytelnikowi jako prawdziwa bizneswoman. W późniejszej części książki widać ogromną zmianę. Z surowej i wiecznie idealnej kobiety staje się troskliwą matką i siostrą. Już bez najmniejszego problemu potrafi zająć się swoimi dziećmi. Skutkuje to niestety ciężkimi chwilami w przyszłym życiu, o których czytelnik dowie się od Ewy.
„Uśpione marzenia” mają także kilkoro innych bohaterów. Jest między innymi Piotr, mąż Anny, są Nina, Sonia, Konstanty i Julia. Są to postaci drugoplanowe, które poznajemy trochę mniej niż główne bohaterki.

Książka na początku bardzo mnie nudziła. Doszedł do tego denerwujący sposób wypowiadania się Ewy. Myślałam, że nie do kończę jej czytać, po prostu rzucę gdzieś w kąt i skończy się moja przygoda z debiutancką powieścią Natalii Bieniek. Kiedy byłam już w połowie, zaczynało się coś dziać. Idąc logicznym tokiem myślenia, zakończenie musiało być wybuchowe… i było. W ostatnich stu stronach wydarzyło się naprawdę wiele rzeczy. Na kilka pytań czytelnik dostał odpowiedzi. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, powiem, że nie na wszystkie. W końcu to całkiem dobra powieść z gatunku literatury kobiecej!

„Kelner oferuje mi menu dnia, pyta, czy wolę zupę brokułowi od pomidorowej, a ja na to, że pomidorowy to może być sok, a w nim ze dwie setki, jeśli będzie pan tak miły.”

Podziwiam autorkę za jej wszechstronną wyobraźnię. W powieści pojawiło się wiele problemów, które dotyczą zwykłego człowieka. Każdy z nas się z nimi boryka. Czasem może być to pracoholizm, brak czasu dla dzieci, innym razem zdrada ze strony ukochanej osoby, długi, totalny brak pracy. Pani Bieniek potrafiła opisać każdą ciężką sytuację w ciekawy sposób. Ogromny plus za opisy (niektóre były chaotyczne ale i tak wspaniałe), które robiły na mnie ogromne wrażenie. Nie zabrakło humoru, sarkazmu a także smutku.

Wszystkim niezdecydowanym polecam „Uśpione marzenia”. Może na początku nie jest ciekawie, a główna bohaterka potrafi zdenerwować, ale dla późniejszej akcji warto. Autorka w swojej powieści porusza problemy dnia codziennego, z którymi większość z nas musi walczyć. Książka bogata jest w opisy i wspomnienia z przeszłości. Polecam każdej kobiecie.

Bywają różne typy rodzeństwa. Niektórzy są bardzo ze sobą zżyci, świetnie się dogadują i nie mają przed sobą żadnych tajemnic. Inni zaś nie mają ze sobą dobrego kontaktu, wręcz nawet siebie unikają. Lecz prawda jest jedna – to rodzina.

Anka i Ewa są siostrami, a zarazem zupełnie innymi kobietami.
Anka jest przedsiębiorczą bizneswoman, dla której słowa: sukces i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to