Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ludzie, chrońcie swoje dzieci przed tak odrażającymi rysunkami. Ten komiks jest perwersyjnie brzydki, bez zachowania zasad perspektywy i anatomii ludzkiej. Dziecko wygląda jak skrzyżowanie grzyba z lamą, tak samo jak jego babcia, więc przynajmniej jest uchwycone pokrewieństwo.
Fabuła jest praktycznie żadna, wydarzenia przyjmuje się bez emocji, przekaz nie niesie ze sobą żadnej wartości.
Naprawdę nie ma żadnego powodu, żeby jakiekolwiek dziecko to czytało, skoro rynek komiksów pęka w szwach od publikacji mądrych i ładnie narysowanych.

Ludzie, chrońcie swoje dzieci przed tak odrażającymi rysunkami. Ten komiks jest perwersyjnie brzydki, bez zachowania zasad perspektywy i anatomii ludzkiej. Dziecko wygląda jak skrzyżowanie grzyba z lamą, tak samo jak jego babcia, więc przynajmniej jest uchwycone pokrewieństwo.
Fabuła jest praktycznie żadna, wydarzenia przyjmuje się bez emocji, przekaz nie niesie ze sobą...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Thorgal: Tupilaki Frédéric Vignaux, Yann le Pennetier
Ocena 6,3
Thorgal: Tupilaki Frédéric Vignaux,&n...

Na półkach:

Dno dna, Moda na sukces, każdy z każdym. Scenariusz napisał człowiek głupi i bez wyczucia. Narysowane brzydko, ale to już norma.
A za to, co zrobili ze Slivią w tym albumie niech ich Nidgogg udusi!

Dno dna, Moda na sukces, każdy z każdym. Scenariusz napisał człowiek głupi i bez wyczucia. Narysowane brzydko, ale to już norma.
A za to, co zrobili ze Slivią w tym albumie niech ich Nidgogg udusi!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Biedny Pan Juliusz, oprócz wielu ciekawych opracowań, napisanych przez wybitne osobistości, powstało o nim także owo dzieło, obudowane w brzydkie ramki, zawierające więcej koszmarnych rysuneczków niż treści. A treść mizerna, wtórna i tendencyjna. Najlepsze w argumentacji autora jest to, że sądząc po opisach, jak przedmiotowy i lekceważący stosunek Słowacki miał do kobiet, rysuje się śliczny obrazek typowego, sfrustrowanego kryptogeja. Ale najważniejsze, że z Chrystusem w sercu. Adama Mickiewicza odsądza autor od czci i wiary za sprzymierzanie się z Moskalem Towiańskim, ale u Słowackiego jego przelotny flirt z tą samą osobą już mu nie wadzi. Raz z Moskalem się nie liczy... Waldemar Łysiak, niemodny, przebrzmiały prawicowy literat, który swój niekłamany beletrystyczny talent rozmienił na drobne, plując jadem wokół w broszurkach tego rodzaju. Może warto już zakończyć karierę, gdy nie ma się nic do o-powiedzenia.

Biedny Pan Juliusz, oprócz wielu ciekawych opracowań, napisanych przez wybitne osobistości, powstało o nim także owo dzieło, obudowane w brzydkie ramki, zawierające więcej koszmarnych rysuneczków niż treści. A treść mizerna, wtórna i tendencyjna. Najlepsze w argumentacji autora jest to, że sądząc po opisach, jak przedmiotowy i lekceważący stosunek Słowacki miał do kobiet,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kryll David Etien, Serge Le Tendre, Régis Loisel
Ocena 7,0
Kryll David Etien, Serge ...

Na półkach:

Wspaniale jest móc pobyć jeszcze w uniwersum Pelissy dzięki cyklowi prequelowemu. Komiksy nadal są przepięknie narysowane i trzymają poziom artystyczny.
Niestety fabuła trochę siadła, "Kryll" to część, w której prawie nic się nie dzieje. Historia minimalnie posuwa się do przodu, nowe postacie są mdłe. Czytam dalej i ufam, że cykl wroci do dynamiki "Przyjaciela Javina".

Wspaniale jest móc pobyć jeszcze w uniwersum Pelissy dzięki cyklowi prequelowemu. Komiksy nadal są przepięknie narysowane i trzymają poziom artystyczny.
Niestety fabuła trochę siadła, "Kryll" to część, w której prawie nic się nie dzieje. Historia minimalnie posuwa się do przodu, nowe postacie są mdłe. Czytam dalej i ufam, że cykl wroci do dynamiki "Przyjaciela...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo przyjemne opowiadanko w stylu "starokingowskim", nawet "bachmanowym". Mogę się założyć, że to realizacja jakiegoś starego pomysłu, bo czujemy tu echa "Wielkiego marszu " i "Chudszego" przyprawionych odrobiną "Uciekiniera".
Mimo wtórności fabułowych, wyszła Kingowi ciepła i nienachalna historyjka o tolerancji i wolności życiowych wyborów namalowana w pejzażu małego miasta.
Dla wiernych wielbicieli autora, powiedziałabym- pychota.
I nawet jakoś nie przeszkadza, że przez sposób wydruku i dodanie infantylnych ilustracji wydawca z opowiadania zrobił całą książkę. King od tak dawna lawiruje pomiędzy kształtem powieści i opowiadania, że te zatarte u niego granice w ogóle mi nie przeszkadzają.

Bardzo przyjemne opowiadanko w stylu "starokingowskim", nawet "bachmanowym". Mogę się założyć, że to realizacja jakiegoś starego pomysłu, bo czujemy tu echa "Wielkiego marszu " i "Chudszego" przyprawionych odrobiną "Uciekiniera".
Mimo wtórności fabułowych, wyszła Kingowi ciepła i nienachalna historyjka o tolerancji i wolności życiowych wyborów namalowana w pejzażu małego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiejskie gryzmołki Pana Pierdziołki Katarzyna Cerazy, Jan Grzegorczyk
Ocena 5,5
Wiejskie gryzm... Katarzyna Cerazy, J...

Na półkach:

Wulgarne, bezdennie głupie i szkodliwe. Jeśli faktycznie miałyby czytać takie "wierszyki" dzieci, to już jest jasne skąd tyle głupoty i chuligaństwa wśród młodzieży.

Wulgarne, bezdennie głupie i szkodliwe. Jeśli faktycznie miałyby czytać takie "wierszyki" dzieci, to już jest jasne skąd tyle głupoty i chuligaństwa wśród młodzieży.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Żyjemy w dziwnych czasach, gdy pisać książki może naprawdę każdy, a na dodatek znajdzie bez wysiłku rzeszę odbiorców. Mieliśmy w ciągu ostatnich dwóch dekad wysyp "porno" dla gospodyń domowych, najczęściej w postaci czystej , niezmąconej niczym grafomanii popełnianej przez "zwykłe" kobiety. Gdy porno się przejadło, na arenę wkroczyły thrillery i kryminały dla mało wymagającego czytelnika. Wysyp tego rodzaju powieści powoduje przesyt, tym bardziej, że najczęściej pisane są na kolanie.
Książka Julii Clark "Ostatni lot" jest na tym tle dość przyjemnym wyjątkiem, ponieważ jest naprawdę dobrze skomponowana i napisana.
Czy fabuła jest przewidywalna? Jak kryształ. Czy postacie są papierowe? Jak kartka w kratkę. Czy realia są wydumane? Jak u Disneya.
Historia biednej, ale dumnej, osieroconej, ale doskonale wykształconej własnym wysiłkiem Claire przeplatana jest symultanicznie przez losy Evy - biednej, ale dumnej, porzuconej przez rodzinę, ale doskonale wykształconej własnym wysiłkiem kobiety. Czasem trudno jest rozróżnić te dwie bohaterki, są tak płaskie, że prawie identyczne. Typowe ofiary losu, które podnoszą się w końcu z kolan i biorą tenże los w swoje ręce. Wysiłek jest tyle heroiczny co histeryczny, w mało przekonujący sposób panie zamieniają się kartami pokładowymi na samolot i tożsamościami.
Autorka bardzo sprytnie wpisuje fabułę w wiodącą dziś ideę #metoo i podlizuje się feministkom tym, że bohaterki zrzucają męskie jarzmo. Tylko, że mężczyźni w tej książce też są tak nudni i przewidywalni, że nie potrafią wzbudzić w czytelniku grozy.
Mimo wszystkich aspektów, które wymieniłam, zaskakująco dobrze czytało mi się "Ostatni lot", książka napisana jest w bardzo lekki sposób, ładnym językiem - jak sądzę lwia to zasługa tłumacza Pawła Wolaka. Widać, że autorka dobrze przygotowała się merytorycznie do pisania, więc czyta się szybko i z zainteresowaniem, bo wątki są poprowadzone wartko i sensownie.
Dziś pisarze wyrastają jak grzyby po deszczu i nie mają już od debiutu pretensji do otrzymania Nobla czy Bookera. Lekka i przyjemna literatura trafia do odbiorcy, który jej potrzebuje.
Ja wolę zostać przy Steinbecku, Sołżenicynie i Marquezie. Nawet, jeśli w gronie czytelniczym będzie to "sto lat samotności".

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Muza.

Żyjemy w dziwnych czasach, gdy pisać książki może naprawdę każdy, a na dodatek znajdzie bez wysiłku rzeszę odbiorców. Mieliśmy w ciągu ostatnich dwóch dekad wysyp "porno" dla gospodyń domowych, najczęściej w postaci czystej , niezmąconej niczym grafomanii popełnianej przez "zwykłe" kobiety. Gdy porno się przejadło, na arenę wkroczyły thrillery i kryminały dla mało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Męczące wypociny w klimacie pseudohorroru. Rozliczne notki polecające to dzieło, zamieszczone na okładce wydania wprowadziły mnie w błąd.
Nie są to opowiadania grozy, tylko artystowskie, grafomańskie próby, jakie mógłby pisać student literatury na pierwszym roku. Manieryczne pomieszanie styli, szyków i interpunkcji potęguje wrażenie chaosu i amatorszczyzny.
No i ludzie złoci, ja rozumiem, że każdy ma traumy, ale, żeby w co pótora tekstu występował ten sam maltretujący tatuś, wracający jak bumerang pod różnymi imionami, to już nie budzi litości, ale znużenie.
Odradzam, omijać szerokim łukiem. Oddałam ludzkości przysługę i przeczytałam, wy nie musicie:)

Męczące wypociny w klimacie pseudohorroru. Rozliczne notki polecające to dzieło, zamieszczone na okładce wydania wprowadziły mnie w błąd.
Nie są to opowiadania grozy, tylko artystowskie, grafomańskie próby, jakie mógłby pisać student literatury na pierwszym roku. Manieryczne pomieszanie styli, szyków i interpunkcji potęguje wrażenie chaosu i amatorszczyzny.
No i ludzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W czasie i ciemności…

Od przeczytania „Rytuałów wody” czekałam z niecierpliwością na ostatnią książkę z cyklu „Trylogia białego miasta” i gdy dostałam „Władców czasu” byli jeszcze ciepli od drukarskiej prasy. I natychmiast kiedy zaczęłam czytać nową powieść Evy Garcíi Sáenz de Urturi, zdałam sobie sprawę z tego, że poparzę ręce.
„Władców czasu” przeczytałam w jeden dzień, jednym tchem, spędziłam całą sobotę w uniwersum Białego Miasta i nie było siły, która by mnie stamtąd wyrwała. Akcja opowieści dzieje się dwutorowo, współcześnie w Vitorii nasz stary znajomy Unai i otaczający go korowód niezmiennie barwnych postaci ponownie ścierają się z serią kuriozalnych morderstw, a jednocześnie „czytamy” książkę tajemniczego autora osadzoną w realiach Średniowiecza, gdzie poznajemy perypetie hrabiego Don Velaz i jego rodziny. Oba wątki są ze sobą nierozerwalnie związane, gdyż tym razem morderca, którego śledzi Unai, odtwarza zabójstwa z bestsellerowej książki.
Fabuła jest najmocniejszą stroną „Władców czasu”, ponieważ postacie, które znamy niczym nowym już nas nie zaskoczą, Unai miota się jak zwykle, Alba jest racjonalna, Dziadek jest opoką, a Esti pakuje się w tarapaty. Epizodycznie pojawiają się dramatis personae, które znamy z dwóch poprzednich części i to jest bardzo dobry punkt opowieści, gdyż na pewno wierni czytelnicy byli ciekawi ich losów. Autorka wplata ich dyskretnie, bez sztuczności, bez odcinania kuponów i wracania do poprzednich części trylogii. Historia rozwija się powoli i nieubłaganie wciąga.
Jednak wiedząc, że czytamy ostatnią część trylogii, na koniec oczekujemy mięsa, tego, że wyskoczymy z butów, że wszystko zostanie dopowiedziane, a aktualne morderstwa będą miały równie zaskakujące wytłumaczenie jak w dwóch poprzednich tomach. I tu następuje zgrzyt, ponieważ z trzech wątków kryminalnych opisanych na kartach trylogii, najciekawszy był ten z „Ciszy białego miasta”, ale niewiele ustępowały mu „Rytuały wody”, tymczasem w „Władcach czasu” zakończenie śledztwa nie jest tak spektakularne i niestety dość przewidywalne. Fabuła idąc ku końcowi raczej wytraca prędkość, niż kumuluje napięcie. Nie zmienia to jednak faktu, że zamknięcie cyklu jest rewelacyjne, a emocje towarzyszące śledzeniu losów bohaterów ogromne.
Wielka zaletą powieści jest to, że widzimy, jak bardzo zmienia się warsztat autorki, staje się coraz bardziej surowy, pozbawiony ozdobników. Widać to w narracji Unaia, która traci swoją drażniącą infantylność z poprzednich części, bohater na naszych oczach dojrzewa, staje się człowiekiem pełnym, odpowiedzialnym za swoich bliskich, przez co bardziej wiarygodnym, bliskim czytelnikowi.
Pisząc tekst krytyczny o ostatniej części trylogii, nie da się nie napisać podsumowania całości. Wielką zaletą wszystkich części jest to, że łączą się ze sobą w sposób nienachalny. Tworzą całość, zachowując autonomię, można każdą z nich czytać jako osobną, fascynującą historię. Nie jest łatwo tak oddzielić od siebie wątki w cyklu, by poszczególne części na tym nie straciły. De Urturi się to udało, pokazała swój talent, doskonały warsztat i można powiedzieć, że na naszych oczach dojrzała wraz ze swoim bohaterem.

Koniec historii Unaia jest spójny i satysfakcjonujący, mam nadzieję, że autorka nie skusi się na dopisywanie spin-offów, bo naprawdę pięknie zamknęła tę historię. Mam taką nadzieję, choć będę tęsknić za białymi uliczkami Vitorii…

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa "Muza".

W czasie i ciemności…

Od przeczytania „Rytuałów wody” czekałam z niecierpliwością na ostatnią książkę z cyklu „Trylogia białego miasta” i gdy dostałam „Władców czasu” byli jeszcze ciepli od drukarskiej prasy. I natychmiast kiedy zaczęłam czytać nową powieść Evy Garcíi Sáenz de Urturi, zdałam sobie sprawę z tego, że poparzę ręce.
„Władców czasu” przeczytałam w jeden dzień,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy zna określenie „grzeszna przyjemność”… Kiedy oglądamy nie najwyższych lotów komedie i bawimy się na nich jak głupi, kiedy gramy w gry bez fabuły, ale ze wspaniałą rozwałką, i kiedy czytamy książki, które są słabo napisane, ale opowiadają porywającą historię.
Książka Bartosza Szczygielskiego „Krok trzeci” to czytadło. Postacie są kartonowe i mocno zbanalizowane, jak koleżanka głównej bohaterki jest przebojowa to na każdym kroku czytamy o jej „sexy nogach”, stringach i oszałamiającym wpływie na mężczyzn. Pracownik fizyczny ma tors jak szafa gdańska i jest prosty, ale sexy. Antypatyczny mąż jest zły do szpiku kości, ale też sexy, jako to czarne charaktery mają w zwyczaju, krewna ze wsi jest poczciwą babuleńką, a kochająca i wyrozumiała przyjaciółka oczywiście ma labradora… Szablon goni szablon, nie pomaga w tej sytuacji język, którym powieść jest napisana, dosyć potoczny i infantylny, nacechowany emfazą. Jak w dobrym harlekinie, ale nie w dobrej powieści.
Tymczasem historia, którą opowiada autor „Kroku trzeciego” jest świetna, buduje napięcie, każe zastanawiać się nad wydarzeniami, które rozegrały się w przeszłości i ich wpływie na teraźniejszość. Mroczne historie z dzieciństwa to mocno ograny temat, ale tu naprawdę czyta się z zainteresowaniem. Zakończenie jest zaskakujące i satysfakcjonujące, kiedy wszystkie karty zostają odkryte, wyłania się kompletny obraz całości zdarzeń.
Reasumując książka Szczygielskiego to świetny materiał na film kryminalny z bardzo wciągającą fabułą. Tylko niech nikt nie pozwala autorowi pisać dialogów…

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa W.A.B.

Każdy zna określenie „grzeszna przyjemność”… Kiedy oglądamy nie najwyższych lotów komedie i bawimy się na nich jak głupi, kiedy gramy w gry bez fabuły, ale ze wspaniałą rozwałką, i kiedy czytamy książki, które są słabo napisane, ale opowiadają porywającą historię.
Książka Bartosza Szczygielskiego „Krok trzeci” to czytadło. Postacie są kartonowe i mocno zbanalizowane, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Stare miejsca, nowe sprawy…

Po przeczytaniu doskonałej „Ciszy białego miasta” z wielką niecierpliwością czekałam na kolejne części trylogii Evy Garcia Saenz De Urturi. Kiedy wreszcie mogłam przeczytać „Rytuały wody”, pochłonęłam je jednym tchem. Autorka nie traci swojego potoczystego stylu, akcja galopuje tak, że trudno za nią nadążyć, książka jest tak samo dobrze napisana jak poprzednia, ale…

Akcja powieści ponownie rozgrywa się w Vittorii i jej okolicach, dobrze znany czytelnikowi profiler policyjny Unai ponownie uwikłany jest w rozpoczynającą się intrygującą serię zabójstw. Tym razem zbrodnie mają charakter rytualny. Tytułowe rytuały wody wywodzą się z wierzeń celtyckich, więc poznajemy fascynujący świat kultu ludu zwanego Celtyberami. Celtowie w swojej niesamowitej żądzy ekspansji objęli wędrówkami niemal całą Europę, na teren Hiszpanii przybyli w czasach preromańskich i od razu zasymilowali z miejscową ludnością. Gdyby nie książka Saez De Urturi nie miałabym pojęcia o istnieniu takiej antropologicznej hybrydy. Opisy stanowisk archeologicznych, wizyt w muzeach, rozmów z badaczami są najmocniejszą stroną książki, pomysł na zbrodnie z tajemniczym plemieniem w tle, odprawiającym w zamierzchłych czasach mroczne rytuały jest bardzo dobry. Straszenie współczesnego czytelnika demonami czerpanymi z mitologii, religii i historii wymarłych kultur jest kultywowane od lat z wielkim sukcesem przez twórców horrorów, na pierwszych miejscach chociażby przez Kinga i Mastertona i zawsze się sprawdza.

Autorka jest erudytką, na pewno zdaje sobie sprawę z tego, co trafia w gusta współczesnego odbiorcy, „użycie” Celtyberów do opowiedzenia historii serii morderstw jest chwytem genialnym i najmocniejszym atutem powieści.

Fabuła znów meandruje pomiędzy teraźniejszością i przeszłością, dawne czyny i decyzje grupy bohaterów, którą poznajemy, kładą się cieniem na ich obecnym życiu. Karma wraca i jest bezlitosna. Morderstwa w „Ciszy białego miasta” były bardziej wysublimowane, a fabularne suspensy bardziej zaskakujące, a piętrzące się zagadki trudniejsze do rozgryzienia. Tu wiemy już jakie autorka stosuje socjotechniki, więc podejrzewamy każdą nową postać, która się pojawia w toku śledztwa. Pewnie, że mistrzowie kryminałów, na czele z Agatą Christie stosowali od zawsze ten sposób przedstawiania nowej postaci, żeby namącić czytelnikowi w głowie i rzucić na nią podejrzenia. Ale gdy Poirot zbierał wszystkie dramatis personae w saloniku i odkrywał, kto zabił, to prawie zawsze nie była to osoba, co do której wszyscy już byli pewni, że mordowała z zimną krwią.

Saez De Urturi próbuje nas zmylić, kluczyć, rzucać podejrzenia na niewinne postacie, ale od połowy książki można się niestety domyślić, co, kto i dlaczego… Postacie w ogóle są bardzo słabą stroną „Rytuałów wody”, zachodzi podobne zjawisko jak w książce „TO” Stephena Kinga, dziecięcy bohaterowie są dużo ciekawsi i fascynujący niż ich dorośli odpowiednicy. Czytając czeka się na retrospekcje, żeby znów coś interesującego się zadziało. We współczesnej linii fabularnej rozhisteryzowany Unai i jego niezbyt sympatyczni znajomi są po prostu nudni i irytujący. Jedyna postać, która broni się w obu częściach trylogii to Dziadek Unaia, bohater oparty na prawdziwym Dziadku autorki, twardy, krzepki, konsekwentny, mądry i oddany rodzinie. Kradnie serce czytelnika i sądzę, że w trzeciej części cyklu tego serducha już nam nie zwróci. Natomiast jeśli autorka zdecyduje się na „G.R.R. Martin style” i uśmierci tam Dziadka, na pewno poleje się wiele czytelniczych łez.

„Rytuały wody” to trochę nomen omen popłuczyny po „Ciszy białego miasta”, ale czy jest to książka słaba? Na pewno nie, autorka ma świetny warsztat, pisze w sposób niesłychanie rozbudzający ciekawość i wyobraźnię, swoją rodzinną okolicę portretuje w sposób czuły i zachwycający. Odnoszę wrażenie, że ta część trylogii będzie swojego rodzaju łącznikiem pomiędzy częściami pierwszą, a trzecią. Eva Garcia Saenz de Urturi ma moją uwagę i nie zawiodła mojego zaufania, czekam na zakończenie Trylogii Białego Miasta z jeszcze większą niecierpliwością. Choć i z obawami, że jeśli wszystko znowu scentruje się wokół umordowanego już do granic możliwości detektywa, zrobi się z tego fabuła w stylu „zabili go i uciekł”. Trudno będzie znów nam uwierzyć w to, że wszyscy lokalni seryjni mordercy polują tylko na mazgaja Unaia i jego krewnych oraz znajomych.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Muza.

Stare miejsca, nowe sprawy…

Po przeczytaniu doskonałej „Ciszy białego miasta” z wielką niecierpliwością czekałam na kolejne części trylogii Evy Garcia Saenz De Urturi. Kiedy wreszcie mogłam przeczytać „Rytuały wody”, pochłonęłam je jednym tchem. Autorka nie traci swojego potoczystego stylu, akcja galopuje tak, że trudno za nią nadążyć, książka jest tak samo dobrze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ruska bajka…

Powieść „Dziewczyna z wieży” Katherine Arden przypomniała mi baśnie narodów ZSRR, które „za komuny” jako dziecko uwielbiałam czytać i oglądać. Nie było wtedy zbyt dużego wyboru na co pójdzie się do kina, a baśnie zza wschodniej granicy były przepiękne, bogate, robione z rozmachem, kipiące od zwrotów akcji, przebogatych fabuł, ciekawych postaci. Dziś pewnie te „cuda” trącą myszką i obejrzeć czy przeczytać można by je tylko jako podróż sentymentalną, ale wtedy, w latach osiemdziesiątych zastępowały nam Disneya.

Niesamowite jest to, że Katherine Arden to Amerykanka, która spędziła w Moskwie tylko jakiś czas i studiowała literaturę rosyjską, była w stanie tak wspaniale oddać atmosferę i klimat klasycznych rosyjskich baśni. Baśni, w których dawno przed G.R.R. Martinem lód i ogień walczyły ze sobą, gdzie Żar-Ptak palił, a Dziad Mróz mroził.
Akcja powieści rozgrywa się w realiach średniowiecznej Rusi i jest kontynuacją fabuły z „Niedźwiedzia i Słowika”, poznajemy tu dalsze losy Wasi, Saszy i Olgi. Wasia nadal jest postacią centralną, wokół niej zawiązana jest cała historia. Perypetie postaci, pościgi, zawierucha wojenna i nie tylko, wydarzenia następują po sobie dynamicznie, poznajemy nowych bohaterów, wrogowie wypadają tu naprawdę imponująco. Tatarzy są przerażający, okrutni, bezlitośni. W świecie wymyślonym przez Arden nie ma miejsca na kolory pośrednie, na szarości, półtony. Są dobrzy, są źli, porywy serca są namiętne, a nienawiść śmiertelna. Wasia to synonim nowoczesnej, niezależnej kobiety, sama sobie jest okrętem i całą załogą. Bezkompromisowo idzie naprzód i kulom się nie kłania, chociaż finalnie nie ustrzegła się typowo kobiecych słabości, fascynacji, które zwiodły ją z wytyczonej drogi. To takie mało feministyczne, ale kto w rosyjskich baśniach myślał o feminizmie… Kobiety pozostają kobietami, nawet jeśli noszą spodnie.

Czytając pędzimy przed siebie, fascynacja miesza się z grozą, a dzięki temu, że książka napisana jest w lekkim, potoczystym stylu, jest to podróż, która odbywa się w okamgnieniu. Średniowiecze jest wdzięczną epoką do umieszczania w niej akcji baśniowych fabuł, a autorka ma dar splatania ze sobą realiów historycznych, dawnych wierzeń i klasycznych baśni dla dzieci. Książka zachwyca jeszcze przed otworzeniem jej, ma przepiękną okładkę, wiernie oddającą klimat powieści.
Cud dziewice, żar ptak, dzielni śmiałkowie, demon mrozu, wszystko to zabrało mnie podróż sentymentalną. I z niecierpliwością czekam na ostatnią część trylogii. „The winter of the witch” is coming…


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa "Muza".

Ruska bajka…

Powieść „Dziewczyna z wieży” Katherine Arden przypomniała mi baśnie narodów ZSRR, które „za komuny” jako dziecko uwielbiałam czytać i oglądać. Nie było wtedy zbyt dużego wyboru na co pójdzie się do kina, a baśnie zza wschodniej granicy były przepiękne, bogate, robione z rozmachem, kipiące od zwrotów akcji, przebogatych fabuł, ciekawych postaci. Dziś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Biało, cicho...w mrok

„Cisza białego miasta” Evy Garcii Sáenz de Urturi jest bardzo nietypowym kryminałem. To książka będąca podróżą sentymentalną autorki do kraju jej lat dziecinnych, kraju Basków i rodzinnego miasta Vitorii, gdzie sentymentalne spojrzenie przeplata się z fabułą opowiadającą historię brutalnych morderstw. Z jednej strony widzimy piękno ziemi, zabytków, kultury regionu i samego miasta, a z drugiej chłoniemy opowieść, która jest coraz mroczniejsza, coraz bardziej zawiła. Wiadomo, że malutkie miasta, wioski mają zawsze swoje sekrety, że w małych społecznościach mieszkańców zamiatane pod dywan są niedomówienia, podejrzenia, brudne grzechy i grzeszki z przeszłości. Kiedy dodatkowo w okolicy zaczyna grasować seryjny morderca i to taki z gatunku bardzo cierpliwych, realizujących swój chory plan latami, ludzie popadają w panikę. Ciężką atmosferę narastającej psychozy autorka bardzo zgrabnie rozcieńcza odbywającymi się akurat podczas polowania na mordercę, lokalnymi obrzędami świątecznymi. Zabawa i groza splatają się ze sobą i rozplatają.
Dobry kryminał powinien charakteryzować się tym, że czytelnik podejrzewa wszystkich po kolei, że nikomu nie można do końca zaufać, założyć, że ta postać to na bank jest niewinna. U Garcii Sáenz de Urturi pojawia się bardzo szerokie spektrum postaci, a podejrzani są wszyscy. Czytając, każdą nową postać witałam spojrzeniem spode łba i myślą: „No, teraz to już ten”. Archeologia, historia, przeszłość bohaterów, zamierzchłe dzieje ich rodzin, wszystko tu jest znaczące, każde wspomnienie niesie ze sobą przekaz, podpowiedź. Fabuła jest misterną układanką, nad którą siedzi się z wielką przyjemnością, chociaż obraz, który się wyłania jest coraz brzydszy.
Centrum tego obrazu stanowi detektyw Unai i jest on niestety najsłabszą postacią książki, myślę, że może mieć to związek z tym, że jest napisana z pierwszej osoby. Autorce niestety nie udało się oddać narracji jako jednoznacznie męskiej, przez co Unai jakby nie może się zdecydować, czy wulgarnie pisze o seksie i masturbacji, czy roni łezkę nad ludzką niedolą, czy też opisuje w pensjonarskim stylu swoje myśli, jako motyle siadające mu na ramieniu… Niespójna, niekonsekwentna postać. Bardzo często protagoniści męscy w książkach pisanych przez kobiety w pierwszej osobie, tracą na wyrazie, sądzę, że narracja bezosobowa byłaby tu idealna.
Korowód bohaterów występujących w „Ciszy białego miasta” obok detektywa Unai jest z kolei barwny, ciekawy, intrygujący. Błądzą oni w osądach, popełniają błędy, żyją przeszłością, łatwo jest nad trybem postepowania postaci kiwać głową ze zrozumieniem. Autorka bardzo sprawnie kończy wszystkie wątki, zamyka losy, żadna motywacja nie pozostaje tajemnicą, zmierzając ku zakończeniu czytamy w tych ludziach jak w otwartych księgach. Ale jedna z postaci pozostaje niechwytna, a jej los nieznany, myślę, że dowiemy się o jej losach z następnej części cyklu, zaplanowanego jako trylogia.
Czy Vitoria to ciche miasto? Ten tytuł jest przewrotny, bo przecież na początku fabuły trwają święta, po ulicach chodzą pochody wesołych ludzi, świętujących i radosnych, miasto żyje. Ale w jego podskórnej warstwie umierają ludzie i grasuje nieuchwytny morderca, miasto cichnie i nabrzmiewa duszną atmosferą, bańka strachu i niepewności rośnie, słychać tylko bzyczenie rozjuszonych pszczół…

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa "Muza".

Biało, cicho...w mrok

„Cisza białego miasta” Evy Garcii Sáenz de Urturi jest bardzo nietypowym kryminałem. To książka będąca podróżą sentymentalną autorki do kraju jej lat dziecinnych, kraju Basków i rodzinnego miasta Vitorii, gdzie sentymentalne spojrzenie przeplata się z fabułą opowiadającą historię brutalnych morderstw. Z jednej strony widzimy piękno ziemi, zabytków,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W kajdanach milczenia

„Vox” Christiny Dalcher oparty jest na podobnym założeniu fabularnym co „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, inspiracja jest oczywista i autorka wcale się jej nie wypiera, ale ciężar gatunkowy obu książek jest zupełnie inny i nie ma ich co porównywać. Można by się obawiać, że będzie to bezmyślna kalka, na szczęście autorka „Vox” zachowuje autonomię i idzie własną ścieżką. Przedstawia ona wizerunek świata, w którym kobiety tracą głos i nie mówimy o głosie wyborczym, ale takim, który potrzebny jest w codziennym życiu. Dzięki przekłamywaniu dogmatów biblijnych, konserwatywny prezydent USA ze wsparciem fanatycznego kaznodziei trafiają w gust części społeczeństwa na tyle, że zostają wybrani i wprowadzają totalne uprzedmiotowienie kobiet. Mogą one wypowiedzieć jedynie sto słów dziennie i sprowadzone zostają do roli gospodyń domowych i inkubatorów rozpłodowych. Potworną rysuje się wizja, którą autorka kreśli, że oprócz dziewcząt i dorosłych kobiet już malutkie dziewczynki zakuwane są w bransoletki ograniczające ich zakres wypowiadanych słów. Dalcher jako doktor lingwistyki w sposób wręcz naukowy, ale jednocześnie przystępny przedstawia, jak bardzo destrukcyjne działanie może mieć na rozwój umysłu dziecka ograniczenie jego ekspresji werbalnej. To chyba jest najbardziej przerażające, że dziewczynki od maleńkości wychowywane w tak potwornym ograniczeniu będą wręcz niepełnosprawne emocjonalnie. Jak w takim świecie wychowywać dzieci nie mogąc patrzeć na wspaniały proces, jakim jest nieskrępowany rozwój młodego umysłu? Jak żyć, patrząc na własne dorastające córki, zakute w bransoletki, których jedynym celem będzie rodzić dzieci? Ale jak tu rodzić dzieci, jeśli, gdy któreś okaże się dziewczynką – już od urodzenia skazane jest na powolne zanikanie umysłu, kreatywności, na całe życie w kajdanach milczenia?

Przygniatające uczucie beznadziei, matni dominuje zwłaszcza w pierwszej połowie książki, kiedy poznajemy kobiecy los i główną bohaterkę - Jean, intelektualistkę, która zdając sobie sprawę z sytuacji, obejmuje ją także umysłem naukowca, jest więc przerażona w dwójnasób. Zdezorientowana i zbuntowana kobieta budzi sympatię, łatwo jest zrozumieć jej gniew, ból, paraliżującą świadomość niemocy. W dalszej części fabuła zamienia się w połączenie harlequinowego romansu z dynamicznym thrillerem sensacyjno-medycznym, którego i Robin Cook by się nie powstydził. Wraz z takim rozwojem sytuacji odbiór głównej bohaterki może zmienić się na niekorzyść, ponieważ robi się ona infantylna i rozhisteryzowana. Szkoda, że taka zmiana następuje, że Jean do końca powieści nie pozostaje skupioną na celu wojowniczą buntowniczką, odznaczająca się analitycznym umysłem, zdolnością planowania, przewidywania, idącą do celu w sposób przemyślany i konsekwentny, tak jak robi to bohaterka „Opowieści podręcznej”. Ale jak już pisałam, mamy do czynienia z innym gatunkiem książki. Christiona Dalcher serwuje nam miks gatunkowy, który jest naprawdę smaczny.
Postacie drugoplanowe są ciekawe i wyraziste, szczególnie wybija się na tym tle czwórka dzieci Jean, autorka w bardzo subtelny sposób potrafi ukazać niuanse rodzicielstwa, daje dzieciom bohaterki odmienne wrażliwości i pokazuje jak wpływa na nie aktualny ustrój polityczny. Bo w tymże ustroju dom nie jest azylem, oazą spokoju, ostatnim przyczółkiem pewności i stabilizacji. Wielki Brat zagląda pod każdy mebel, matka i siostra zakute są bransoletki milczenia, matka będąca zapewne wcześniej opoką, bijącym sercem domu, zdeprecjonowana zostaje do milczącego, multifunkcyjnego robota domowego. Mężczyźni w tej rodzinie zajmują różne stanowiska, a każde z nich jest ciekawe i umotywowane charakterologicznie. Jednak to los córeczki Jean, Soni jest najbardziej dojmujący i jak dla mnie, to najbardziej tragiczna postać tej opowieści, maleńka osóbka, której cierpienie jest nie do opisania, a jej dziecinnie gorliwe i naiwne próby dostosowania się do systemu rozdzierają serce.

Kompozycja książki jest bardzo lekka i elegancka, powieść składa się z krótkich rozdziałów, mających po kilka stron, będących zapisami kolejnych epizodów, rozmów, przemyśleń. Jest to wielka zaleta, fabuła dzięki takiemu zabiegowi wciąga i nie przestaje intrygować. Czyta się przyjemnie i bardzo szybko, a im bliżej końca opowieści, tym mniej czasu jest na zadumanie się nad fabułą, nad fatum i nad ustrojem. Galopujemy do przodu jak w sensacyjnym filmie. Jak Koontz, autorka rozwiązuje fabułę na kilkunastu ostatnich kartach książki i domyka wszystkie wątki. Po zakończeniu lektury bardziej stwierdziłam, że choć bardziej zapadła mi w pamięć ta minorowa w nastroju pierwsza część to całość czytało się fantastycznie.

Christina Dalcher czerpie oczywiste inspiracje z Atwood, Orwella, Styrona, ale mówiła o tym otwarcie na spotkaniu z polskimi czytelnikami, mówiła o też Huxleyu, Bradburrym, Philipie K. Dicku. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie skromność autorki i odwaga w podawaniu źródeł swoich wzorów, w dzisiejszych czasach bardziej modna jest postawa, że każdy wymyślił wszystko sam i ma monopol na jakiś pomysł, czy gatunek literacki.
Oczytany w utopiach i dystopiach czytelnik znajdzie z przyjemnością w książce Dalcher ślady jej inspiracji, ale z kolei gdy podejdzie się do tej lektury na świeżo, bez roztrząsania konotacji literackich, sądzę, że i wtedy może ona zaciekawić i zmusić do refleksji nad kondycją współczesnego świata i dać kilka godzin niekłamanej rozrywki.

Na koniec kwestia, która nurtuje mnie odkąd zetknęłam się z książką: dlaczego „Vox” został nazwany nomen omen „głosem epoki #metoo”? Nie rozumiem tej drogi rozumowania, nie widzę tu związku z molestowaniem seksualnym, nawet sama autorka powiedziała, że też nie widzi tej analogii. Natomiast na pewno powieść jest bardzo ważnym głosem w kwestii uprzedmiotawiania i deintelektualizowania kobiet, mówiącym o tym, jak ważne jest równouprawnienie. I o tym, że model „udomawiania” kobiet w społeczeństwie na siłę jest archaiczny i niebezpieczny. Ruch #metoo dotyczącym przemocy seksualnej miał wiele głosów poparcia, ale w równoległym przedsięwzięciu, dotyczącym umniejszania ze względu na płeć, sądzę, że #metoo mogłaby chyba kliknąć każda z nas. Molestowanych seksualnie było z pewnością wiele kobiet, ale takich, które były odsyłane „do garów”, traktowane pobłażliwie, gdy chciały wygłosić jakąś opinię, deprecjonowane ze względu na płeć zawodowo, seksualnie, wyznaniowo na pewno jest o wiele, wiele więcej. I to ich jest ten „Vox”.

Książkę mogłam przeczytać przedpremierowo dzięki otrzymaniu od "Muzy" egzemplarza recenzenckiego.

W kajdanach milczenia

„Vox” Christiny Dalcher oparty jest na podobnym założeniu fabularnym co „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, inspiracja jest oczywista i autorka wcale się jej nie wypiera, ale ciężar gatunkowy obu książek jest zupełnie inny i nie ma ich co porównywać. Można by się obawiać, że będzie to bezmyślna kalka, na szczęście autorka „Vox” zachowuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przepiękna współczesna baśń, druga moja ulubiona książka Gaimana po "Gwiezdnym pyle". Chyba mocno niedoceniona, bo na tle innych książek tego autora, nie słychać o niej praktycznie nic.
Szkoda, bo historia jest absolutnie przepiękna, z melancholijnym rozpoczęciem i zakończeniem, spinającym opowieść niesamowitą klamrą. Opowieść o wyalienowanym, odstającym od swojej rodziny i społeczeństwa chłopcu, który oparcie znajduje w alternatywnym świecie, będącym o krok od naszego, chwyta za serce i nie puszcza do samego końca.

Przepiękna współczesna baśń, druga moja ulubiona książka Gaimana po "Gwiezdnym pyle". Chyba mocno niedoceniona, bo na tle innych książek tego autora, nie słychać o niej praktycznie nic.
Szkoda, bo historia jest absolutnie przepiękna, z melancholijnym rozpoczęciem i zakończeniem, spinającym opowieść niesamowitą klamrą. Opowieść o wyalienowanym, odstającym od swojej rodziny i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Słabe, wtórne i nadęte. Wszystko to już było.
Wprowadzanie do książek bohaterów z innych swoich powieści staje się u Kinga normą, jak dla mnie jest to bufonada, która w "Outsiderze" sięgnęła już zenitu.
Wprowadził postać z trylogii o Panu Mercedesie, nie biorąc pod uwagę w ogóle tego, że ktoś, kto czyta "Outsidera" może w ogóle tej trylogii nie znać.
No bo jak to. Wielki autor zakłada, że czytelnik sięgający po jego najnowszą powieść zna dokładnie calusieńki jego wcześniejszy dorobek. Co za skromność.
Prowadzi mnie to do konkluzji, że King może sobie zdawać sprawę, że jego najnowsze dzieła czytają go już tylko najwierniejsi fani, więc niezdarnie ich kokietuje, wciskając te mało subtelne easter-eggi.
Co do samej książki, to powiedziałabym, że jest w stylu Mastertona #pozdrodlakumatych #gimbynieznajo
Jest jak zwykle u Kinga świetnie skonstruowana drużyna, świetnie nakreślone postacie, tylko fabuła kuleje. Ewidentnie od wielu lat pomysły na fabuły się Kingowi kończą, bądź nawet już skończyły.
Może warto byłoby przestać strzelać nowościami jak karabin maszynowy, wydawać po kilka książek rocznie, pisać po kolei z całą swoją rodziną, (chyba tylko ze swoim psem nie napisał wspólnie książki).
Myśliwski pisze jedną książkę na kilka lat i za każdym razem daje nam arcydzieła. Może i dla Kinga tędy droga, wtedy jego powieści przestaną być takie miałkie, nudne i sztampowe.
Idę poczytać jego ostatnią naprawdę dobrą powieść "Rękę mistrza". Z 2008 roku...

Słabe, wtórne i nadęte. Wszystko to już było.
Wprowadzanie do książek bohaterów z innych swoich powieści staje się u Kinga normą, jak dla mnie jest to bufonada, która w "Outsiderze" sięgnęła już zenitu.
Wprowadził postać z trylogii o Panu Mercedesie, nie biorąc pod uwagę w ogóle tego, że ktoś, kto czyta "Outsidera" może w ogóle tej trylogii nie znać.
No bo jak to. Wielki...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Thorgal: Aniel Grzegorz Rosiński, Yann le Pennetier
Ocena 5,7
Thorgal: Aniel Grzegorz Rosiński,&...

Na półkach: , , , ,

Głupota scenarzystów serii sięgnęła już apogeum, widać już tylko kompletny brak pomysłów i łatanie wątków, które ma zakończyć agonię tej serii.
Wszyscy w tym tomie spotykają wszystkich, połączenie brazylijskiego tasiemca z "Modą na sukces".
Czas na eutanazję był już najwyższy, tasiemiec jak to pasożyt powinien zostać uśmiercony...

Głupota scenarzystów serii sięgnęła już apogeum, widać już tylko kompletny brak pomysłów i łatanie wątków, które ma zakończyć agonię tej serii.
Wszyscy w tym tomie spotykają wszystkich, połączenie brazylijskiego tasiemca z "Modą na sukces".
Czas na eutanazję był już najwyższy, tasiemiec jak to pasożyt powinien zostać uśmiercony...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bezwzględnie moja najukochańsza baśń z dzieciństwa. Obecnie posiadam ją tylko w strzępach, bez końca i początku, tak jest zaczytana. Wspaniała i niebanalna historia sierotki Mirote, z którą oczywiście się utożsamiałam będąc dzieckiem. Posiadania pełnej rodziny nie przeszkadzało mi w tym w najmniejszym stopniu...
Do tego pięknie namalowane, oryginalne ilustracje, których się nie zapomina. Łza się w oku kręci.

Bezwzględnie moja najukochańsza baśń z dzieciństwa. Obecnie posiadam ją tylko w strzępach, bez końca i początku, tak jest zaczytana. Wspaniała i niebanalna historia sierotki Mirote, z którą oczywiście się utożsamiałam będąc dzieckiem. Posiadania pełnej rodziny nie przeszkadzało mi w tym w najmniejszym stopniu...
Do tego pięknie namalowane, oryginalne ilustracje, których się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kaznodzieja. Tom pierwszy. Steve Dillon, Garth Ennis
Ocena 8,3
Kaznodzieja. T... Steve Dillon, Garth...

Na półkach:

Genialny. Największe wrażenie na mnie zrobiły dialogi. Tak fantastycznie wulgarne, mięsne, jakby wzięte z normalnej rozmowy, bez certolenia się i wygładzania.
Ciekawa, spójna fabuła, postacie, które od razu intrygują. Atmosfera redneckiego południa Stanów oddana wprost rewelacyjnie.
Nie porwała mnie kreska, wolę styl rysowania komiksu europejskiego, ale tu naturalizm pasuje jak ulał.
Wspaniała przystawka, bo jeszcze nie znam dalszych tomów, ale jeśli poziom jest utrzymany, to na pewno jeden z najlepszych komiksów, jakie czytałam.

Genialny. Największe wrażenie na mnie zrobiły dialogi. Tak fantastycznie wulgarne, mięsne, jakby wzięte z normalnej rozmowy, bez certolenia się i wygładzania.
Ciekawa, spójna fabuła, postacie, które od razu intrygują. Atmosfera redneckiego południa Stanów oddana wprost rewelacyjnie.
Nie porwała mnie kreska, wolę styl rysowania komiksu europejskiego, ale tu naturalizm pasuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fantastyczny zbiór felietonów. Czyta się na jeden raz, bo nie sposób się oderwać. Napisane pięknym, literackim językiem, z charakterem, że swadą, widać, że autor ma ogromne poczucie humoru i iście monty pythonowski sposób postrzegania otaczającej go rzeczywistości.
Są też teksty refleksyjne i łza może się zakręcić w oku, te także czyta się wspaniale. Dużo samczego puszenia się, zwłaszcza przy opowieściach o "panienkach", ale da się to znieść, taka męska przypadłość...
Wielka przyjemność obcowania z inteligentną literaturą, z dziką rozkoszą przeczytałabym ze trzy tomy felietonów tego autora.

Fantastyczny zbiór felietonów. Czyta się na jeden raz, bo nie sposób się oderwać. Napisane pięknym, literackim językiem, z charakterem, że swadą, widać, że autor ma ogromne poczucie humoru i iście monty pythonowski sposób postrzegania otaczającej go rzeczywistości.
Są też teksty refleksyjne i łza może się zakręcić w oku, te także czyta się wspaniale. Dużo samczego puszenia...

więcej Pokaż mimo to