-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013-12-28
2013-09-27
2013-08-18
Często książki o miłości są ckliwe, płaczliwe albo cukierkowe. Tej do tego grona zaliczyć nie można. Kluczem do jej czytania jest miłość, ale pojmowana jako wspólnota dusz, serc i myśli, nie jako uczucie zmysłowe, erotyczne (jak często dziś jest opisywana). Miłość, która pozwala skazać siebie na cierpienie, aby ocalić drugą osobę. Przy tym Gibran pokazuje pozycję kobiety w muzułmańskim świecie jako podnóżka swojego pana-męża, co nie zmieniło się chyba do dziś, choć książka Gibrana powstała w 1912r.
To zdecydowanie nie jest historyjka z happy endem, ale nikt nie może się go spodziewać. Zakończenie poznajemy już na początku, mówi nam o nim sam autor. Gibran nikogo nie oszukuje, nie mami nas wizją cudnego życia dla zakochanych. To opowieść o miłości z góry skazanej na klęskę, której świadomi są wszyscy. Mimo to, historia porywa, wciąga i zmusza do głębokich przemyśleń.
Jedyne, co na początku razi czytelnika to styl, charakterystyczny dla arabskiej literatury. Styl pełen rozbudowanych metafor, porównań. Bardzo kwiecisty, zawiły ale... niesamowicie piękny. Obraz, malowany słowem, jest poetycki, często idealizowany, ale czy nie tak postrzega świat zakochany? Dla młodzieńca wszystko staje się magiczne, nawet przyroda przemawia własnym językiem. Gibran, jak mało który współczesny autor, gra uczuciami czytelnika, co nie pozwala odłożyć książki ani na chwilę. Dlatego każdy, kto spróbuje zawalczyć z sobą na pierwszych stronach i nie odłoży tej książki, dostanie wspaniałą historię o miłości, życiu i... szczęściu, które jak się wydaje, jest w tym wszystkim najważniejsze.
Często książki o miłości są ckliwe, płaczliwe albo cukierkowe. Tej do tego grona zaliczyć nie można. Kluczem do jej czytania jest miłość, ale pojmowana jako wspólnota dusz, serc i myśli, nie jako uczucie zmysłowe, erotyczne (jak często dziś jest opisywana). Miłość, która pozwala skazać siebie na cierpienie, aby ocalić drugą osobę. Przy tym Gibran pokazuje pozycję kobiety w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-03
Bohaterką książki jest Niemka, Anna. Cała historia zaczyna się w 1945r. w Dreźnie. Kiedy fotografuje otaczającą ją rzeczywistość, nie ma pojęcia, że te kilka fotografii zmieni jej przyszłość i da jej nadzieję na lepsze jutro. Bohaterem książki jest Stanley, dziennikarz „New York Times’a”. Gdy jego wydawca wysyła go do kapitulujących Niemiec, nie przypuszcza/, że jedno spotkanie na wieży kolońskiej katedry zmieni jego życie.
Nie chodzi o to, że lubię literaturę wojenną… Książka Wiśniewskiego ma po prostu w sobie coś, co przyciągnęło mnie do niej i nie chciało puścić nawet na kilka minut. Każda wolna chwilka poświęcona na to, żeby choć zajrzeć do książki… Nie zdarzyło mi się to od bardzo dawna.
Bohaterowie tej książki zabiorą Was w podróż z bombardowanego Drezna przez tętniący życiem i radością Nowy Jork aż do egzotycznego atolu Bikini. Pokażą Wam, że miejsca, które jawią się rajem na ziemi, w kilka sekund mogą stać się piekłem. Zrozumiecie, że niektóre uczucia, jak miłość, przyjaźń, poświęcenie, ale też złość, zazdrość są uniwersalne dla każdego czasu i miejsca na Ziemi.
Jest jeszcze jedna cicha bohaterka tej książki. Fotografia. Jedyna rzecz, która potrafi na zawsze utrwalić świat, takim jakim jest w momencie jej wykonania. Jedyna rzecz, która nie pozwala zapomnieć. Która każe pamiętać i która – niezależnie od tego, ile to już lat minęło – wywołuje uczucia. Na kartach tej książki znajdziecie przedruki fotografii, ale też opisy znanych zdjęć, które z pewnością kojarzycie… I historię ich powstania. Czy naprawdę były autorstwa tej konkretnej kobiety? Nie sprawdziłam, ale nawet jeśli to tylko literacka fikcja…
Dla mnie w tej książce nie ma słabych stron. To jest książka, która w czytelniku zostaje na bardzo długo. Książka, o której trudno mi pisać, choć dałam sobie już kilka dni na ochłonięcie… Wiśniewski pokazał klasę. Aha, i niczyje wyznanie nienawiści do faszyzmu nie brzmi tak doniośle i wyraźnie, jak wyznanie Anny.
Bohaterką książki jest Niemka, Anna. Cała historia zaczyna się w 1945r. w Dreźnie. Kiedy fotografuje otaczającą ją rzeczywistość, nie ma pojęcia, że te kilka fotografii zmieni jej przyszłość i da jej nadzieję na lepsze jutro. Bohaterem książki jest Stanley, dziennikarz „New York Times’a”. Gdy jego wydawca wysyła go do kapitulujących Niemiec, nie przypuszcza/, że jedno...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-28
Anna, młoda Polka dostaje swoją szansę. Studia w Oksfordzie. Nowi ludzie, nowe życie, miłość. Ona i Lorcan mogliby żyć długo i szczęśliwie, gdyby na balu nie pojawił się Siergiej, przystojny i tajemniczy mężczyzna, dla którego Anna szybko straci głowę. A on dla niej… A może to tylko taki plan?
Sięgając po debiutancką książkę pani Patrycji, nauczycielki, matki, podróżniczki, czułam się zaintrygowana. A wszystko przez te zielonoszare oko, spoglądające na mnie z okładki. A właściwie gdzieś koło mnie… Kompletnie zapomniałam, że gdy cyrysia przeprowadzała wywiad z autorką, zadałam jej nawet dwa pytania i odkryłam to dopiero, gdy pisałam tę recenzję.
Książka aż kipi od emocji. Złość, miłość, zdrada, szczęście, strach, ból… Czasem jest ich tak wiele, że po przeczytaniu kilkudziesięciu stron czytelnik czuje jakieś emocjonalne zmęczenie, które zmusza do zrobienia sobie choć kilku minut przerwy. Do tego ciekawa zagadka, której rozwikłania podejmuje się chyba każdy oraz sympatia, którą trudno nie obdarzyć Anny (choć czasem jej postępowanie dalekie było od mojego etosu moralnego). Dodajmy: bardzo młodej Anny, dopiero siedemnastoletniej, a więc w sumie jeszcze dziecka. Dziecka, które zostaje postawione w obliczu olbrzymiego zagrożenia i jeszcze większej tajemnicy.
„Plan” jest połączeniem romansu, kryminału i thrillera. Jak wiadomo, z tych trzech gatunków tylko romanse dotychczas cieszyły się u mnie jakim takim zainteresowaniem. Ale gdyby w moje ręce wpadało więcej książek w stylu tej istnieje spora szansa, że sytuacja uległaby zmianie. Na plus oczywiście. Bo debiut pani Patrycji czyta się z zainteresowaniem i tym przyjemnym uczuciem oczekiwania, co wydarzy się na kolejnej stronie, ale nie zawsze…
Czytając książkę, ciągle towarzyszyło mi jedno wrażenie: że znajduję się na pagórkowatej drodze. Książka zaczyna się bowiem bardzo, bardzo dobrze, potem klimat trochę pikuje w dół, by znowu wznieść się na wyżyny i tak kilkukrotnie. Tak więc są fragmenty, gdy strony przed moimi oczami przemykały tak szybko, że sama dziwiłam się, jak duże tempo sobie narzuciłam, ale niestety są też takie, które momentami dość mi się dłużyły.
Zastanawia mnie też wiarygodność bohaterki, bo jak na siedemnastolatkę (potem dwudziestolatkę), Anna wypowiada się niezwykle dojrzale, a do roli żony wchodzi niezwykle łatwo. Porównując ją ze mną te kilka lat temu, dochodzę do wniosku, że byłam osóbką niezwykle dziecinną albo ona jest zbyt poważna jak na swój wiek. No i jeszcze to bajkowe zakończenie. Nie, wróćcie. Ja lubię bajkowe zakończenia, choć nie wierzę, że się spełniają w realnym życiu.
„Plan” jest jednym z lepszych literackich debiutów, z jakimi miałam okazję się spotkać w ostatnim czasie. I dobrze, bo zaczęłam już tracić wiarę w to, że debiuty mogą naprawdę satysfakcjonować czytelnika. Jeśli pani Patrycja zdecyduje się na opublikowanie kolejnej książki, na pewno z chęcią po nią sięgnę. Tymczasem polecam „Plan” jako idealną książkę dla kobiet, które zwykłe romanse uznają po prostu za nudne.
Anna, młoda Polka dostaje swoją szansę. Studia w Oksfordzie. Nowi ludzie, nowe życie, miłość. Ona i Lorcan mogliby żyć długo i szczęśliwie, gdyby na balu nie pojawił się Siergiej, przystojny i tajemniczy mężczyzna, dla którego Anna szybko straci głowę. A on dla niej… A może to tylko taki plan?
Sięgając po debiutancką książkę pani Patrycji, nauczycielki, matki,...
2013-10-14
Kontynuacja „Korzeńca” ciągle osadzona jest w atmosferze Sosnowca, teraz już po przeżyciach I wojny światowej. Spotykamy galerię postaci: wdowę po Korzeńcu, hrabiego Dąbskiego oraz szereg innych postaci, znanych z pierwszej części trylogii (trzecia część w przygotowaniu). Wszyscy oni próbują odnaleźć się w rzeczywistości odrodzonej Polski. Czy będzie to czas radości? A może dla niektórych nastanie czas odpowiedzi na trudne pytania?
Kiedy sięgam po kolejną część serii, w mojej głowie zawsze pojawia się pytanie: Czy ktoś, kto nie zna początku książki, może po nią sięgnąć? W wypadku „Pudru…” odpowiedź jest jak najbardziej pozytywna. Autor na początku książki przypomina (lub wprowadza) nas krótko w sylwetki bohaterów i dla czytelnika jest to wprowadzenie wystarczające, by odnaleźć się w powieściowym świecie.
A powodów, by sięgnąć po „Puder i pył” jest co najmniej kilka. Pierwszym, i według mnie najważniejszym, jest pokazanie świata, którego już nie ma. Powojenny Sosnowiec był, ze względu na swoje położenie tuz obok punktu stykania się trzech zaborów, miejscem szczególnym. Miastem, w którym zamieszkiwało kilka narodowości, wyznań. I właśnie takie społeczeństwo odnajdujemy na kartach książki Zbigniewa Białasa, poznajemy ich radości, ale też dylematy i obawy.
Po drugie, książkę warto poznać ze względu na ciekawy, stylizowany język, który z początku trochę utrudniał mi czytanie, ale już po kilkunastu stronach wchłonął mnie do reszty. Białas ma doskonałe (nie ma się co dziwić, patrząc na jego wykształcenie - jest wszak literaturoznawcą Uniwersytetu Śląskiego) wyczucie języka i tego, co w grze z czytelnikiem wolno mu zrobić, żeby nie zniechęcić.Są oczywiście momenty, gdzie ta językowa gra jest aż za wyraźna, ale nie utrudnia to jakoś szczególnie odbioru książki. Ciekawym zabiegiem jest włączenie do kanonu postaci Poli Negri, która jak dla mnie jest najlepiej skonstruowaną postacią książki, choć innym bohaterom nie można zarzucić braku wyrazistości.
Mimo tych plusów, nie jest to książka wybitna. Ani nie jest to książka dla każdego. Wydaje mi się, że przeznaczona jest raczej dla odbiorcy starszego, doświadczonego i obcującego z literaturą dużo i chętnie. Innych odbiorców może zwyczajnie znudzić i zniechęcić, a przecież czytanie ma być przyjemnością. Ja osobiście jestem usatysfakcjonowana i jeśli powstanie część trzecia serii, z pewnością się skuszę!
Kontynuacja „Korzeńca” ciągle osadzona jest w atmosferze Sosnowca, teraz już po przeżyciach I wojny światowej. Spotykamy galerię postaci: wdowę po Korzeńcu, hrabiego Dąbskiego oraz szereg innych postaci, znanych z pierwszej części trylogii (trzecia część w przygotowaniu). Wszyscy oni próbują odnaleźć się w rzeczywistości odrodzonej Polski. Czy będzie to czas radości? A może...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-09
Złożona obietnica. Właśnie od niej zaczyna się cała ta historia. A może jednak od przyjaźni, która zaczęła się w szkolnej ławce i przechodząc przez wszystkie zawirowania, dotrwała do aż po grób, a może i dalej? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, choć książka już za mną. I choć jest już za mną, to ciągle w mojej głowie kołaczą się podobne do siebie pytania. Czy zdecydowałabym się na to samo? Czy stanęłabym na wysokości zadania? Hanka zdecydowała się zrealizować to, co przyrzekła Ewie. I staje się bohaterką, którą po prostu się podziwia. Podziwia za jej odwagę, za wszystkie próby, które kończyły się niepowodzeniem, ale przynajmniej nie pozwalały jej przestać. Za to, że nie złamała danego słowa, choć opieka nad dzieckiem przynajmniej na początku przerasta jej możliwości.
Ania. Pięcioletnia, zagubiona dziewczynka, której życie w jednej chwili runęło w gruzy i to Hania musi pomóc ten świat odbudować. Łukasz, który nagle pojawił się w jej życiu i po raz pierwszy okazało się, że może jednak coś… Jej przeszłość. Mroczna, okrutna i odciskająca piętno na całe dorosłe życie. Matka, która choć się stara, nie potrafi zrozumieć… Hankę w kilka chwil spotkało tak wiele niespodzianek, z którymi musi się zmierzyć. I niespodziewanie okazuje się, że największą niespodzianką jest… ona sama, jej lęki i nieumiejętność okazania emocji i uczuć.
Joanna M. Chmielewska napisała przejmującą, choć momentami trudną książkę. Jej największym plusem jest to, że nie można obok niej przejść obojętnie, emocje, które z niej biją są tak uniwersalne, że w bohaterach każdy znajdzie cząstkę siebie. A sami bohaterowie? Mają wiele z współczesnych ludzi. Zagubieni, podążający do celu po zagmatwanych ścieżkach, często tłumiący uczucia.
To nie jest łatwa książka, choć kończy się dobrze. To nie jest książka dla każdego, choć każdy jest w stanie ją przeczytać. „Poduszka w różowe słonie” daje niesamowitego kopa i zmusza do zadania sobie kilku bardzo trudnych i ważnych pytań. Polecam!
Złożona obietnica. Właśnie od niej zaczyna się cała ta historia. A może jednak od przyjaźni, która zaczęła się w szkolnej ławce i przechodząc przez wszystkie zawirowania, dotrwała do aż po grób, a może i dalej? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, choć książka już za mną. I choć jest już za mną, to ciągle w mojej głowie kołaczą się podobne do siebie pytania. Czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-26
2013-11-03
Lekka, poczytna książka? Czemu nie! Ostatnio w mojej biblioteczce zagościły tytuły dość trudne, więc propozycja zapoznania się z książką lżejszego kalibru okazała się być miłą odmianą i psychicznym odpoczynkiem. A czasem w książce chodzi także o to.
Ola jest roztrzepana, a przy tym ma niebywale wybujałą wyobraźnię. Kiedy pewnego dnia okazuje się, że jej dotychczasowe życie było kłamstwem, będzie musiała nauczyć się brać życie w swoje ręce. I zastanowić się, ile tak naprawdę jest w stanie poświęcić? A co jest już poza granicami jej możliwości?
Ta książka jest typową literaturą kobiecą, jeśli więc jesteś facetem, możesz już śmiało opuścić tego bloga. A co mogę powiedzieć Wam, drogie panie? Fajnie, że literatura kobieca przestaje być już tylko tanimi romansidłami i coraz częściej próbuje się za jej przyczyną poruszać tematy naprawdę ważne jak samorealizacja czy poczucie spełnienia w tym, co robimy i nieważne, czy jest to praca zawodowa czy opieka nad dziećmi. Ale…
Momentami książkę było mi trudno czytać, bo niebywale męczyło mnie roztargnienie i nakręcanie się Oli. Miałam wrażenie, że nie mam do czynienia z dorosłą kobietą, ale nastolatką, która nie do końca sama wie, o co jej chodzi. Na początku posądzałam ją nawet o to, że jest głupia, choć potem moja opinia musiała zostać zweryfikowana.
Najmocniejszym punktem tej książki jest niewątpliwie poruszenie tematu samorealizacji, nabierającej coraz większego znaczenia w otaczającym nas świecie. Autorka pod przykrywką dość lekkiej (i momentami nudzącej) opowieści daje nam naprawdę solidnego kopa do zastanowienia się nad naszym własnym samopoczuciem, nad tym, jak czujemy się względem siebie samej. Bo chyba najważniejsze, żebyśmy to my, kobiety, były zadowolone z naszego obrazu.
Drogie kobietki, jeśli macie ochotę na książkę, która aż kipi od emocji, a przy okazji będzie dość lekka w czytaniu, rozważenie wyboru „Galerii uczuć” jest niezłym pomysłem. Ja mogę obiecać, że kolejne książki pani Aliny dostaną ode mnie kolejną szansę, jeśli tylko się ukażą (na co zresztą po cichu liczę)
Lekka, poczytna książka? Czemu nie! Ostatnio w mojej biblioteczce zagościły tytuły dość trudne, więc propozycja zapoznania się z książką lżejszego kalibru okazała się być miłą odmianą i psychicznym odpoczynkiem. A czasem w książce chodzi także o to.
Ola jest roztrzepana, a przy tym ma niebywale wybujałą wyobraźnię. Kiedy pewnego dnia okazuje się, że jej dotychczasowe życie...
2013-09-09
Życie Danny’ego wydawało się być usłane różami. Miał kochającą żonę, córeczkę i… Enza, niezwykłego psa. Kiedy pewnego dnia cały świat Danny’ego zaczyna się walić i przyjdzie mu stoczyć walkę o wiele trudniejszą od tych na torach wyścigowych, Enzo stanie do walki u jego boku. „Sztuka ścigania się w deszczu” to książka o człowieczeństwie oczami psa.
Uwierzcie, w literaturze książek z psem w roli głównej jest naprawdę wiele. (Czy podobnie jest z kotami? Nie mam zielonego pojęcia.) A jednak uważam, że to jest książka zupełnie wyjątkowa, tak jak wyjątkowym psem jest Enzo, mieszaniec labradora. Pies, który kocha swojego pana miłością szczerą i bezwarunkową, czyli dokładnie taką, jakiej można się spodziewać jedynie od psa. Przy tym, Enzo jest niezwykle mądrym psem, niestety – ograniczonym swoją fizjologią i nieumiejętnością mówienia. Psem, który wierzy, że po śmierci powróci na ziemię jako… człowiek.
Choć jednak jest to książka napisana z punktu widzenia psa, nie jest to książka o psie. A więc o czym jest? O życiu, które wystawia nas na próby nie dając nawet chwili wytchnienia. O walce z chorobą, niesłusznymi oskarżeniami i zwykłą ludzką podłością. O przyjaźni, także tej ludzkiej, która w najtrudniejszych momentach pozwala mimo wszystko iść do przodu. O miłości, która każe wierzyć w szczęśliwe zakończenia.
Muszę tu dodać jeszcze jedną rzecz, która u mnie zadziałała na plus. Wyścigi samochodowe, które jeśli już coś miałoby to być, to mogłyby zostać moją ulubioną dyscypliną sportową. A w sumie nie tyle wyścigi, co ich filozofia, zasady, którymi kierowca musi się kierować nie tylko na torze, ale i w życiu.
Czy potrafię wskazać Wam jakieś minusy w tej książce? Na początku myślałam, że napiszę o zakończeniu, które lekko ociera się o magię, fantastykę. Ale chwileczkę… Widzieliście kiedyś, żeby pies pisał książkę? Doradzał w sprawach życia i śmierci? No właśnie, więc jak mogłabym mieć pretensje o zakończenie, które jest po prostu piękną klamrą dla tej historii. Tak więc, muszę Was zaszokować, ale minusów w tej recenzji nie będzie.
„Sztuka ścigania się w deszczu” to jedna z najlepszych książek, które zdarzyło mi się czytać w tym roku. Kompletne zaskoczenie, bo na początku myślałam, że będzie to raczej książka ze środka przedziału ocen. Martwi mnie tylko jedno. Enzo, jeśli wróciłeś na ziemię jako człowiek, musisz mieć strasznie trudne życie. My, ludzie, bardzo nie lubimy ideałów.
Życie Danny’ego wydawało się być usłane różami. Miał kochającą żonę, córeczkę i… Enza, niezwykłego psa. Kiedy pewnego dnia cały świat Danny’ego zaczyna się walić i przyjdzie mu stoczyć walkę o wiele trudniejszą od tych na torach wyścigowych, Enzo stanie do walki u jego boku. „Sztuka ścigania się w deszczu” to książka o człowieczeństwie oczami psa.
Uwierzcie, w...
2013-08-07
2013-12-18
Molly, młoda Polka, malarka, wyrusza na podbój Nowego Jorku. Szybko jednak okazuje się, że jej American dream nie zrealizuje się tak łatwo, jak jej się wydaje. Kolega nie odbierze jej z lotniska, a mieszkanie okaże się zapadłą dziurą z karaluchami… I jeszcze ta dziwna kobieta z samolotu, pięćdziesięciolatka, która zachowywała się, jakby była Molly, tylko dwadzieścia lat później. A może była?
Hannę Bakułę kojarzę raczej z jej telewizyjnych wypowiedzi, trzeba przyznać – często niezwykle trafnych. Po jej książkę sięgałam jednak bez obaw. Dlaczego? Po pierwsze, zainteresowała mnie jej tytuł. Bo idiotka i miłość? „To może być naprawdę niezłe połączenie „ pomyślałam… i nie myliłam się.
Fabuła toczy się szybko, a wszystko momentami wydaje się po prostu nierealne. A jednak, Molly w Nowym Jorku dostaje prawdziwą lekcję życia, odpowiedzialności. Rzucona na głęboką wodę, sama, musi poradzić sobie z problemami dnia codziennego, nieustannym kombinowaniem, a także miłością, która spadła na nią niespodziewanie i raną, którą zadała. Z czasem ten obcy, często skomplikowany i dziwny kraj staje się dla Molly szczęśliwym lądem. W kontraście do USA mamy Polskę Ludową lat 80. Solidarność, ale i gnębiący stan wojenny, trudności z łatwym opuszczeniem kraju. Nie dziwne, że Molly, mimo niepowodzeń, nie planuje wracać do kraju, z którego z trudem udało się jej wydostać.
I skad tu ta tytułowa Idiotka? Ano, idiotką Molly uczyniła się sama, określając się we własnych oczach przez pryzmat trudnego, burzliwego związku z Karateką, którego charakter, złości, awanturnicze zapędy zaczyna poznawać. I jego zazdrość, która powoli zaczęła zatruwać jej świat. A kiedy zdecydowała się uciec, jego chora miłość próbowała ten świat zniszczyć. Ale na to Molly zdążyła się przygotować…
Ciekawym zabiegiem jest pokazanie przez autorkę oceny tych samych wydarzeń, przeprowadzoną przez pięćdziesięcioletnią Molly, bogatszą o doświadczenia i błędy. Jej uwagi są zawsze trafne, a spostrzerzenia tak celne, że trafiają od razu w sedno sprawy. I to jeden z większych smaczków tej książki.
Sama lektura nie jest zbyt gruba, co czyni ją idealną na jeden wieczór z kubkiem kawy. Dodatkowo, łatwy język i szybko tocząca się fabuła sprawiają, że z historią zapoznaje się naprawdę szybko i z wielkim zaciekawieniem.
Z niecierpliwością czekam na okazję do zapoznania się z kontynuacją opowieści Hanny Bakuły. Molly okazała się być bliską mojemu sercu młodą kobietą, która szuka samej siebie. A co na to pięćdziesięcioletnia Molly? Doskonale wie, że to błędy uczą nas najwięcej.
Molly, młoda Polka, malarka, wyrusza na podbój Nowego Jorku. Szybko jednak okazuje się, że jej American dream nie zrealizuje się tak łatwo, jak jej się wydaje. Kolega nie odbierze jej z lotniska, a mieszkanie okaże się zapadłą dziurą z karaluchami… I jeszcze ta dziwna kobieta z samolotu, pięćdziesięciolatka, która zachowywała się, jakby była Molly, tylko dwadzieścia lat...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-10
2013-07-23
2013-09-18
Wszystko zaczęło się od parafiny kosmetycznej, która zapaliła się na kuchence. Ogień w chwilę ogarnął całe mieszkanie. Krzysztofowi Ziemcowi udało się uratować to, co najcenniejsze - rodzinę. Sam jednak został poparzony. O żmudnej rehabilitacji, o wierze w ludzi i w Boga, o nadziei, wychowaniu dzieci i o swojej pracy rozmawia z Mirą Suchodolską.
Choć w chwili wypadku pana Krzysztofa moim konikiem nie było dziennikarstwo, znałam go z telewizji i ceniłam. Za klasę, z jaką prowadził nawet najtrudniejsze rozmowy. Dlatego jego wypadek, tragedia poruszył mnie. Może dlatego tak chętnie oglądałam wywiady, których udzielał? Z tego samego powodu chciałam przeczytać także tą książkę.
Przede wszystkim, imponuje mi fakt, z jakim spokojem i zgodą opowiada o swoim życiu po wypadku. Mimo naprawdę trudnych przeżyć (nie był w stanie stać, chodzić, poruszać dłońmi, a cała skóra zmieniła się w jedną, jątrzącą ranę), potrafi dawać nadzieję innym ludziom i nie skarży się na swoje położenie. Ktoś kiedyś powiedział, że sztuką jest cierpieć. I rzeczywiście, Krzysztof Ziemiec dał piękny przykład, że można pięknie cierpieć...
Od strony technicznej nie mogę niczego tej książce zarzucić. Dobry, merytoryczny wywiad utrzymany w przyjaznej dla odbiorcy, dość lekkiej atmosferze (co wcale nie rozmija się z poważną treścią). Widać, że autorka świetnie zna pana Ziemca, co w przypadku takich rozmów zawsze działa na wielki plus. Pomijam już fakt, że po prostu lubię takie historie.
Czy jest coś, co mi się nie podobało? Czasem odniosłam wrażenie, ze pan Krzysztof za bardzo... ureligijnia swoje doświadczenia. Nie chodzi oczywiście o to, że powinien się wstydzić swojej wiary, ale czasem wydawało mi się, że takich wstawek jest zdecydowanie za wiele.
Ten wywiad-rzeka jest opowieścią przede wszystkim o nadziei i ludzkiej sile, która pomaga w najtrudniejszych chwilach dokonać niemożliwego. Rok po wypadku Krzysztof Ziemiec usłyszał od lekarza, że miał nie żyć. A jednak, żyje. I daje nadzieję kolejnym ludziom. Książkę polecam. Wszystkim, bo to naprawdę świetna lektura o życiu, które mimo wszystko - zawsze jest piękne.
Recenzja opublikowana także na blogu http://kulturka-maialis.blogspot.com/ Serdecznie zapraszam!
Wszystko zaczęło się od parafiny kosmetycznej, która zapaliła się na kuchence. Ogień w chwilę ogarnął całe mieszkanie. Krzysztofowi Ziemcowi udało się uratować to, co najcenniejsze - rodzinę. Sam jednak został poparzony. O żmudnej rehabilitacji, o wierze w ludzi i w Boga, o nadziei, wychowaniu dzieci i o swojej pracy rozmawia z Mirą Suchodolską.
Choć w chwili wypadku pana...
2013-08-12
Z pewnością nie jest to książka łatwa, bo nie miała taką być. Mi osobiście przypadła do gustu bardziej pierwsza książka jego autorstwa "Ludzie i miejsca", może dlatego, że nie była aż tak bardzo polityczna. Poza tym, mogłabym zarzucić temu wywiadowi-rzece, że Weiss nie zawsze odpowiada na pytania, jakie stawia mu Anna Jarmusiewicz, choć może jest to wynik korekcji edytorskiej?
Niewątpliwie jest to jednak książka ważna, choćby z punktu niełatwej historii polsko-żydowskiej. Historii, która pokazuje, że te dwa narody zawsze były sąsiadami. Może więc warto zrobić wszystko, by nasze stosunki były jak najbardziej sąsiedzkie?
Całą recenzję można znaleźć pod adresem: http://kulturka-maialis.blogspot.com/2013/08/o-izraelu-po-raz-drugi.html#more
Z pewnością nie jest to książka łatwa, bo nie miała taką być. Mi osobiście przypadła do gustu bardziej pierwsza książka jego autorstwa "Ludzie i miejsca", może dlatego, że nie była aż tak bardzo polityczna. Poza tym, mogłabym zarzucić temu wywiadowi-rzece, że Weiss nie zawsze odpowiada na pytania, jakie stawia mu Anna Jarmusiewicz, choć może jest to wynik korekcji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-23
Na początku zaznaczam - to książka TYLKO dla osób wierzących i to raczej wierzących głęboko, mimo zapewnień w opisie. Nie jest to też książka łatwa - przeciwnie, trzeba ją sobie dawkować, bo czytana "w nadmiarze" może powodować ból głowy.
Jednak z pewnością jest to książka wartościowa i pomocna osobom wierzącym w poszukiwaniu samoakceptacji i miłości do samego siebie, która jest obowiązkiem chrześcijanina.
Nie wierzycie? Nie szanując siebie, nie kochając siebie (oczywiście, w zdrowym tego słowa rozumieniu, bo o egoizm nie chodzi tu wcale), postępuje się przeciwko piątemu przykazaniu. Ksiądz Pralong daje gotowe kompendium dla każdego chrześcijanina, w którym na podstawie wielu przykładów pokazuje, jak realizować chrześcijańskie zasady miłości do samego siebie. Moim osobistym faworytem jest rozdział z medytacjami (modlitwą) psalmami oraz rozdział o "modlitwie Jezusowej". Nie wiecie co to? Musicie sięgnąć po tę książkę!
Książka jest oparta na etyce chrześcijańskiej (niewiele w niej psychologii, zaledwie kilka zagadnień), ale na szczęście nie zauważyłam w niej taniego moralizatorstwa i bezustannego powtarzania tych samych tez, co często zdarza się w takich publikacjach.
Niestety, zauważyłam kilka minusów. Książka mogłaby być napisana prostszym językiem, a wtedy na pewno bardziej przemawiałaby do młodych, do których ma przecież być skierowana. Także niektóre rozdziały, choć z pewnością poświęcone interesującym zagadnieniom, są tak zawiłe, że ich zrozumienie może sprawiać trudność katolikowi, który z Kościołem ma do czynienia od święta. Wolałabym też, żeby schematy, które są omawiane, były zamieszczone bezpośrednio obok treści, która o nich opowiada, a nie na końcu książki, co zmusza do nieustannego jej kartkowania.
Książka jest na pewno ciekawym pomysłem na lekturę dla osób wierzących, które chciałyby z większą miłością spojrzeć na samych siebie, a przez to także na swoich bliźnich.
Na początku zaznaczam - to książka TYLKO dla osób wierzących i to raczej wierzących głęboko, mimo zapewnień w opisie. Nie jest to też książka łatwa - przeciwnie, trzeba ją sobie dawkować, bo czytana "w nadmiarze" może powodować ból głowy.
Jednak z pewnością jest to książka wartościowa i pomocna osobom wierzącym w poszukiwaniu samoakceptacji i miłości do samego siebie,...
2013-09-02
Książka Teresy Oleś-Owczarkowej jest kolażem wspomnień z polskiej, powojennej wsi, pomieszanych z współczesnością. Znajdziemy tu opisy codzienności, tak beztroskiej i dziś już zapomnianej, ale też historie wojenne, czasy głodu i biedy. Wszystko to w sposób zapamiętany przez kilkuletnią dziewczynkę, wychowywaną przez Babcię w Blanowicach, kiedyś wsi, dziś - dzielnicy Zawiercia. Wieś żyje swoim życiem, ludzie rodzą się i umierają, zmieniają się pory roku... Zmienia się też sama wieś i to nie do poznania.
Nie zaznałam nigdy życia na wsi, choć nie mieszkam w wielkim miasteczku. Krowy i żniwa są mi obce, kury trochę mniej. Dlatego myślałam, że świat przedstawiony przez autorkę nie wciągnie mnie ani trochę. Na szczęście, okazało się szybko, że bardzo się myliłam. Autorka ma niebywałą zdolność do łączenia treści codziennej, lekkiej z głębokimi przemyśleniami, uniwersalnymi w swojej wymowie, tak adekwatnych także do dzisiejszych czasów.
Jako dziecko, narratorka-autorka była dość wścibska, wszędzie jej było pełno. I w chatach, i na polach. To dało jej szerokie pole obserwacji, co teraz można przeczytać w jej książce. Dostajemy od niej portret wsi, zamieszkałej przez ludzi prostych, ale mądrych tą mądrością, której nie nabywa się w żadnej szkole, a przy tym niezwykle ciepłych i życzliwych. Odnoszę wrażenie, że dziś takich ludzi już nie ma, że stali się jedynie wspomnieniem, do którego się tęskni...
Wielkim plusem jest dla mnie to, że autorka otwarcie i wprost mówi o tym, co w współczesnym świecie się jej nie podoba, co irytuje, a co napawa lękiem.Niestety, czasem te poglądy są dla mnie nieprzemyślane, nie do zaakceptowania. Należy się jednak plus za odwagę głoszenia sądów, które z poglądami ogółu zgodne z pewnością nie są.
Na początku trudno było mi się przyzwyczaić do sposobu opowieści, który jest gawędziarski i kojarzy mi się z dawnymi opowieściami przy ogniskach, jakie snuli ludzie w czasie wędrówek. Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć dlaczego, ale właśnie takie odniosłam wrażenie. Po czasie jednak roztaczany przede mną, niezwykle plastyczny i różnorodny obraz polskiej wsi, portrety wspaniałych, choć prostych ludzi, sprawiły, że na trudny i momentami nieprzystępny język przymknęłam oko.
"Mrówki w płonącym ognisku" nie są książką lekką, choć mógłby to sugerować styl prowadzenia narracji jako dość luźnego kolażu wspomnień i rozmyślań. Nie jest to też książka dla każdego, raczej dla tych, którzy lubią wysłuchiwać opowieści o dawnych czasach, a szczególnie o dawnej wsi. Autorka oddała jak najbardziej realistycznie rzeczywistość jednej z małych, polskich ojczyzn, jaką dla niej były Blanowice.
http://kulturka-maialis.blogspot.com/
Książka Teresy Oleś-Owczarkowej jest kolażem wspomnień z polskiej, powojennej wsi, pomieszanych z współczesnością. Znajdziemy tu opisy codzienności, tak beztroskiej i dziś już zapomnianej, ale też historie wojenne, czasy głodu i biedy. Wszystko to w sposób zapamiętany przez kilkuletnią dziewczynkę, wychowywaną przez Babcię w Blanowicach, kiedyś wsi, dziś - dzielnicy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-24
Monika Jaruzelska, pierwsza polska stylistka, matka, córka sekretarza PZPR. Jaką była córką? Jak wspomina swoje życie w czasach PRL? Jak radziła sobie z noszeniem nazwiska, które u jednych wzbudza nienawiść, a przez jednych było uwielbiane? Właśnie tego można dowiedzieć się z tej książki.
Nigdy nie podejmowałabym się oceny stanu wojennego ani decyzji o jego ustanowieniu. Nie znam się i nie mam prawa wypowiadać na takie tematy. Oczywiście, mam swoją opinię na ten temat, ale w kontekście tej książki nie ma ono żadnego znaczenia. Natomiast mogę wydać moją opinię o pani Monice na podstawie tego, co sama o sobie napisała w tej książce.
I co powiem? Że choć mogłaby być zgorzkniałą, użalającą się nad swoim trudnym losem kobietą, to na pewno nią nie jest. Jest za to inteligentną, oczytaną, dowcipną matką, która z wielkim taktem wypowiada się na wszelkie tematy. Mam nadzieję, że nie jest to tylko poza, ale rzeczywisty obraz kobiety, która była i pozostała sobą. Kobiety, która powstawanie historii mogła obserwować z kanapy przytulnego mieszkania. Która ma świadomość, że nie jest w stanie uciec od swojego nazwiska. Której nie wolno uciec od nazwiska - i właśnie dlatego nosi je także jej syn.
Książka jest zbiorem krótkich migawek – wspomnień pani Moniki z różnych etapów jej życia, które składają się w jednolitą, zgodną całość. Niestety, jest kilka spraw, które mogłabym zarzucić tej publikacji. Po pierwsze, liczyłam, że niektóre wypowiedzi w książce będą… mocniejsze, bardziej wyraziste. Po drugie, czasem opowiadane historie trącą nudą, a jeśli zdarzy się kilka takich historii pod rząd – czytelnik może poczuć się znudzony.
Mimo tego, uważam, że książkę warto przeczytać, choćby dlatego, że daje niepowtarzalną szansę, by na historię spojrzeć z innej, bardziej osobistej perspektywy, której nam nie będzie dane poznać.
Monika Jaruzelska, pierwsza polska stylistka, matka, córka sekretarza PZPR. Jaką była córką? Jak wspomina swoje życie w czasach PRL? Jak radziła sobie z noszeniem nazwiska, które u jednych wzbudza nienawiść, a przez jednych było uwielbiane? Właśnie tego można dowiedzieć się z tej książki.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNigdy nie podejmowałabym się oceny stanu wojennego ani decyzji o jego ustanowieniu....