Mrówki w płonącym ognisku Teresa Oleś-Owczarkowa 6,0
ocenił(a) na 610 lata temu Podczas Targów Książki w Krakowie w 2013 roku miałam okazję spotkać się z Teresą Oleś-Owczarkową - autorką książki o przewrotnym tytule "Mrówki w płonącym ognisku". Dosyć ciekawa rozmowa skierowała nas na temat aspektów mieszkania na wsi, choć tak naprawdę nie wiedziałam wtedy czego powieść dotyczy. Jednak autorka przestrzegła mnie, iż nie jest to tradycyjna obyczajówka a książka często jest niewłaściwie odbierana przez czytelników. Dlaczego? Może kierują się książką, którą pisarka zadebiutowała na polskim rynku wydawniczym, czyli "Rauską"? Niestety ja porównać nie potrafię, gdyż nie znam tego debiutu dotyczącego wspomnień z okresu II wojny światowej. Może kiedyś...
Jednak wracając do głównych rozważań dotyczących wsi, chciałabym spróbować zagłębić się w temat i odpowiedzieć na pytanie "Kto mieszka na wsi - kiedyś i dziś". Dawniej mieszkanie na wsi wiązało się z hodowlą zwierząt, uprawą roli i rzadko kto miał szansę wyrwać się z tej rodzinnej wręcz tradycji. Gospodarstwo przechodziło na dzieci, liczył się dobry ożenek z wianem, ziemią czy odpowiednimi koneksjami. Ambitniejsi i majętni młodzi ludzie uciekali ze wsi do miasta, by tam pobierać nauki. Później nastąpiły czasy, gdy na wieś wyjeżdżało się na weekend i zabierało do miasta płody rolne. A teraz w modzie jest posiadanie takiej wiejskiej rezydencji na dłuższe pobyty, dzięki czemu miejskie powietrze wdychamy jedynie podczas miesięcy wytężonej pracy. Wszystko to za sprawą pieniędzy - im większy pęd cywilizacyjny, im większe pragnienie posiadania, tym bardziej zmieniają się ludziom priorytety.
I taki świat ludzi ze wsi sprzed sześćdziesięciu lat opisała autorka zderzając go z obecną wizją świata i ludzi. Teresa Oleś-Owczarkowa przenosi nas do Blanowic, wsi w której spędziła wiele lat swojego dzieciństwa a która obecnie jest dzielnicą Zawiercia. Poznajemy życie mieszkańców wsi, dzięki wspomnieniom małej Tereski uzupełnionym o opowieści innych. Codzienność w Blanowicach wyglądała dosyć szaro, obowiązki kobiet i mężczyzn były jasno określone. Kobiety mają zająć się gotowaniem, praniem, szyciem, sprzątaniem i wychowaniem dzieci, a nierzadko również pomocą w pracach polowych. Najdłuższe i najbardziej podobne do siebie były zimowe wieczory, kiedy to mężczyźni zbierali się i grając w karty popijali napoje rozgrzewające. Kobiety musiały to znosić, bo przecież najważniejsze jest to, by mąż był pracowity a nieskory do krzywdzenia rodziny.
Tereskę w prawdziwe życie wprowadza babcia z Blanowic, gdyż rodzice zajęci pracą podrzucali swoją pociechę na wychowanie do seniorki. To ona udziela dziecku ważnych rad, które do tego stopnia wbijają się w myśli dziewczynki, iż uważa ona za lepszy materiał watolinę niż jedwab, bo przecież cieplejszy i milszy dla ciała. Autorka z uwielbieniem wspomina smaki z dzieciństwa: chleb cioci Róży oraz gotowaną kapustę.
Opowieść nie jest podzielona na rozdziały, nie ma nawet kolejności chronologicznej. Wspomnienia nie są w żaden sposób uporządkowane co chwilami utrudniało mi czytanie, jednak nie ma to większego wpływu na odbiór książki. Wieś, którą mamy okazję poznawać, próbuje z czasem dostosować się do nowoczesności miasta. Pojawiają się tematy dotyczące mody, środków czystości, lepszego wyposażenia większych domów. Czasy, kiedy to rodzice wybierali dzieciom małżonków mijają i kiedy wszelkie niesnaski rozwiązywało się w pojedynkach na pięści. Autorka opisuje nam jak wyglądały wiejskie potańcówki, na jakim poziomie kształtowała się religijność mieszkańców, a także jak radzono sobie z ubóstwem czy zacofaniem.
W powieści często pojawiają się teksty pieśni, piosenek i przyśpiewek, które niewątpliwie przydają książce dodatkowego uroku. A dialogi napisane gwarą śląską sprawiają, że czytelnik przenosi się, choć wirtualnie, w tamten czas i tamto miejsce. Wspomnienia są tym bardziej realne, iż wiele z nich dotyczy samej autorki, tego czego doświadczyła podczas pobytów u babci, jej smutków, radości i spostrzeżeń.
Książka jest napisana lekkim gawędziarskim stylem, jednak nie każdemu czytelnikowi może się ona podobać. Sporo jest tu bowiem fragmentów, które odnoszą się do zagadnień filozofii czy religii i kilkakrotnie powracają w treści tej pozycji. Dodatkowym minusem jest chyba brak jakiegokolwiek uporządkowania przemyśleń autorki (pisałam o tym wcześniej),chaos panujący w lekturze może odstraszyć wielu, którzy nieświadomie po nią sięgną.
A dlaczego mrówki? Już w słowach autorki podczas naszego spotkania znalazłam odpowiedź: mrówki mają być metaforą ludzi, natomiast płonące ognisko to przede wszystkim świat i jego zmiany, wieś i jej przemiany, czyli w moim rozumieniu - jak zachowują się ludzie, kiedy dokonują się nieuchronne zmiany i jak sobie z nimi radzą. Jak oceniam książkę? To trudne pytanie w tym konkretnym przypadku, ponieważ z jednej strony lektura wnosi sporo ciekawych informacji o życiu ludzi na wsi kilka dziesięcioleci temu, jednak z drugiej strony są elementy (o których pisałam wcześniej) sprawiające, że moja ocena zostaje obniżona. Moja rada? Dobrze przemyślcie czy jest to odpowiednia lektura dla Was, zanim po nią sięgniecie. W moim odczuciu trzeba po prostu odnaleźć się w takiej tematyce i metaforze.