-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
Ten horror to nie zabawa. Jack Ketchum znowu przekracza granice. "Jedyne dziecko" jest historią wielkiego zła... i jeszcze większej bezradności.
Ketchum pisał horrory ekstremalne. Są jak przeżuwanie surowego steku z którego tryska osocze. Ohyda, przełyk się zaciska, ale... jest w tym perwersyjna przyjemność i bierzemy kolejny kęs. Co ważne, to horrory bez duchów i kosmitów. W "Jedynym dziecku" makabra rozgrywa się w domowym zaciszu w rodzinnym gronie. Ketchum zainspirował się prawdziwą historią. Kogo więc oskarżać o to przegięcie?
Arthur Danse jest potworem. S*ksualne tortury żony to dla niego za mało. Jego kolejną ofiarą pada 8-letni syn. Inny autor zawoalowałby brutalność myśląc o sprzedaży, ale nie Ketchum. "Jedyne dziecko" to sceny brutalnego s*ksu, wyniki badań proktologicznych, opisy wydzielin i defekacji. Najboleśniejszą torturą jest jednak patrzenie na matkę walczącą o dziecko, przegrywającą kolejne batalie z partnerem i wymiarem sprawiedliwości. Do czego się posunie, by uratować syna?
"Jedyne dziecko" to zło z zupełnie innej perspektywy. Gdy inni pisarze pokazują nam szambo z bezpiecznego tarasu widokowego, Ketchum wciska nam głowę pod powierzchnię i trzyma bez oddechu. Czujemy zapach i smak obrzydlistwa. Złem przesiąkają skóra, ubrania, włosy. Odłożenie książki na półkę to nie koniec.
Jest ekstremalnie, ale to nie szokowanie dla samego szoku. Ketchum to nie rzeźnik, lecz chirurg. Zdania są krótkie i precyzyjne jak cięcia skalpelem. Bez dygresji i metafor. Szybka operacja receptorów bólowych. Bez znieczulenia. Po tym zabiegu będą blizny - Ketchum zostawia je celowo.
Ketchumowi nie zależy abyś doczytał powieść do końca. Nie ma litości. Przeraża i odpycha. A jednak zaglądamy za kolejne drzwi, za którymi wiadomo, że znajdziemy tylko zło i ohydztwo. Ketchum nie pozwala oderwać wzroku od potworności... a może tylko udajemy, że nie chcemy patrzeć?
Ten horror to nie zabawa. Jack Ketchum znowu przekracza granice. "Jedyne dziecko" jest historią wielkiego zła... i jeszcze większej bezradności.
Ketchum pisał horrory ekstremalne. Są jak przeżuwanie surowego steku z którego tryska osocze. Ohyda, przełyk się zaciska, ale... jest w tym perwersyjna przyjemność i bierzemy kolejny kęs. Co ważne, to horrory bez duchów i...
Horror o nawiedzonym domu, zbrodnia sprzed lat, duch w wiktoriańskiej rezydencji... czy można z tego wykrzesać coś nowego? Riley Sager powieścią "Wróć przed zmrokiem" nawet nie próbuje i świetnie na tym wychodzi. Pytanie czy lepszy z niego pisarz czy znawca ludzkiej natury?
Dlaczego kochamy horrory? Darwin wyjaśnił to potrzebą strachu wpisaną w zwierzęcą naturę. Opisał małpy, które raz za razem otwierały pojemnik z wężami. To tzw. "predator inspection" - chęć zdobywania informacji o zagrożeniach. Horrory są dla nas tym pojemnikiem z wężami, a Sager wykorzystuje to po mistrzowsku.
Fabuła jest prosta. Rodzina kupuje dom, w którym doszło do zbrodni. Nagle w środku nocy domownicy uciekają, zostawiając cały dobytek. Po latach dorosła Maggie wraca, próbując rozwikłać zagadkę tamtej feralnej nocy. Kim jest Pan Cień? Skąd w domu węże? Co czai się w szafie? Sager oszczędnie odsłania karty, prowadząc równorzędnie dwie historie - losy dorosłej Maggie i wspomnienia jej ojca.
Sager pracował jako dziennikarz i redaktor. W powieści "Wróć..." jak na dobrego dziennikarza przystało, traktuje słowa jak cenną amunicję. Strzela krótkimi i precyzyjnymi seriami uzyskując filmową dynamikę, szczególnie w rozbuchanym finale.
"Wróć..." to horror bez kiczu Mastertona i gadulstwa S. Kinga. Sager straszy z wyczuciem. Elementy paranormalne woli sugerować. Budować poczucie ich obecności. Groza niespiesznie eskaluje, dając bohaterom opowiedzieć swoje historie. Na szczęście Sager pilnuje żeby za bardzo się nie rozgadali.
Sager z gracją rzemieślnika układa typowe dla horrorów elementy w typową całość. Jakby odhaczał je z listy w horrowym Excelu. Duch - jest. Tablica Ouija - jest. Straszny obraz - jest. Dziecko widzące duchy - jest. I to działa. Z satysfakcją idziemy utartą ścieżką, prowadzeni przez Sagera za rękę. Ta wycieczka sprawia radość jak diabli. Być może rzeczywiście jesteśmy małpami Darwina i chcemy popatrzeć na węża w pudełku. Dla takiej książki warto być małpą.
Horror o nawiedzonym domu, zbrodnia sprzed lat, duch w wiktoriańskiej rezydencji... czy można z tego wykrzesać coś nowego? Riley Sager powieścią "Wróć przed zmrokiem" nawet nie próbuje i świetnie na tym wychodzi. Pytanie czy lepszy z niego pisarz czy znawca ludzkiej natury?
Dlaczego kochamy horrory? Darwin wyjaśnił to potrzebą strachu wpisaną w zwierzęcą naturę. Opisał...
Wyobraźcie sobie tajne laboratorium, gdzie prowadzone są eksperymenty na literaturze. Naukowcy, niczym profesor Atomus z „Atomówek”, łączą książki, by stworzyć idealny kryminał. Do wirówki wrzucili powieści z Enolą Holmes, serial „Co ludzie powiedzą?” i twórczość Agathy Christie. Tak powstał „Klub miłośniczek zbrodni”.
Angielska prowincja, senne miasteczko Marlow, wiktoriańskie domy, piknikowa atmosfera, zapach herbaty z mlekiem... i trup! Seniorka Judith Potts, kąpiąc się nago w Tamizie, słyszy strzał. Tak się składa, że pasjonuje się łamigłówkami i ma detektywistyczną smykałkę niczym Sherlock Holmes. Z pomocą przyjaciółek postanawia rozwikłać zagadkę śmierci sąsiada.
Kryminały to zazwyczaj makabryczne zbrodnie, określanie rozwoju larw na zwłokach, relacje z prosektoriów, a morderca ukrywa coś nietypowego w ciałach ofiar... nie tym razem!
„Klub...” to powieść cosy crime czyli „kryminał kocykowy”. Robert Thorogood napisał historię lekką i dowcipną, zahaczającą o literaturę obyczajową. Jeśli kryminały Chrisa Cartera są nocną jazdą nad górską przepaścią, „Klub...” to podróż leśną drogą w słoneczny dzień. Intryguje nas co jest za zakrętem, ale wiemy, że wrócimy bezpiecznie do domu.
Thorogoodowi można zaufać w ciemno. Stworzył m.in. serię „Death in Paradise” dla BBC. Wydał też cykl powieści "Death in Paradise". Dzierga kryminalne intrygi ręką pewną jak u chirurga. Po prostu fachowiec.
W pisaniu tzw. cosy crime przodowała Agatha Christie z cyklem o Pannie Marple. Richard Osman sprzedał ponad milion egzemplarzy „The Thursday Murder Club”, a prawa do ekranizacji zakupił Steven Spielberg. Czy Polacy również pokochają kryminały kocykowe? Nie trzeba być detektywem, by się domyślić...
Wyobraźcie sobie tajne laboratorium, gdzie prowadzone są eksperymenty na literaturze. Naukowcy, niczym profesor Atomus z „Atomówek”, łączą książki, by stworzyć idealny kryminał. Do wirówki wrzucili powieści z Enolą Holmes, serial „Co ludzie powiedzą?” i twórczość Agathy Christie. Tak powstał „Klub miłośniczek zbrodni”.
Angielska prowincja, senne miasteczko Marlow,...
Książka „Lepiej już umrzeć” to szybka powieść sensacyjna. Szybko się czyta, akcja jest szybka, szybko się o niej zapomina. Czysta rozrywka - prosta i bardzo skuteczna. Po prostu Jack Reacher.
W "Lepiej już umrzeć" Jack Reacher to bohater rodem z filmów akcji z ery VHS. Muskularny twardziel dba o to, by ortopedzi i grabarze mieli pełne ręce roboty. Wędrując przez USA tłucze bandziorów, damie w opałach pomocy nie odmówi, a przy okazji uratuje kraj przed terrorystami. Kule się go nie imają i jest nie do zdarcia jak podkoszulek Bruce'a Willisa w "Szklanej Pułapce". I oczywiście, jak to w takich historiach bywa, bohaterem być nie chce, ale życie wybiera za niego.
"Lepiej już umrzeć" to rozkoszny literacki kicz mający w sobie coś z przerysowanego westernu i kryminału. Wagabunda ratując niewiastę wplątuje się w większą aferę i musi zaprowadzić porządek w miasteczku na zadupiu. Oczywiście najlepszym środkiem do zaprowadzenia porządku są twarde pięści.
Skoro jest bohater, to musi być też czarny charakter. Tym razem to tajemniczy Dendoncker przed którym wszyscy w miasteczku trzęsą portkami. Jak to w filmach akcji klasy B, główny "złol" ma po prostu być, trochę nabroić, ale nie może przeszkadzać protagoniście. Poza tym, Dendoncker to wyjątkowo mało groźne nazwisko jak na czarny charakter i kojarzy się raczej ze środkiem do czyszczenia toalet.
"Lepiej już umrzeć" to książka idealna, by odetchnąć od ciężkich thrillerów, kryminałów i horrorów. Prosta fabuła i język, zwarte opisy, akcja idąca jak po sznurku. Lee Child i Andrew Child traktują słowa jak cenną amunicję. Każde zdanie jest jak strzał z karabinu krótką precyzyjną serią.
Seria z Reacherem zbliża się do 30 książek. Zabierając się za "Lepiej już umrzeć" nie trzeba jednak znać żadnej z nich. Skoro Reacher podróżuje po USA jedynie ze szczoteczką do zębów, to czytelnik może zabrać się z nim w podróż bez żadnego bagażu. Liczy się akcja i dobra zabawa.
Książka „Lepiej już umrzeć” to szybka powieść sensacyjna. Szybko się czyta, akcja jest szybka, szybko się o niej zapomina. Czysta rozrywka - prosta i bardzo skuteczna. Po prostu Jack Reacher.
W "Lepiej już umrzeć" Jack Reacher to bohater rodem z filmów akcji z ery VHS. Muskularny twardziel dba o to, by ortopedzi i grabarze mieli pełne ręce roboty. Wędrując przez USA tłucze...
Moim zdaniem LEKTURA OBOWIĄZKOWA. "Archipelag GUŁag” to monumentalna relacja historyczna i wstrząsający dokument. Rosyjski system totalitarny w latach 1918-1956 przekroczył granice o których Orwellowi nawet się nie śniło.
Z jednej strony uderzają tragikomizm aresztowań pod byle pretekstem, absurdalne oskarżenia, idiotyczne doszukiwanie się szkodnictwa w gospodarce i paradoksy systemu, który momentami walczył sam ze sobą. Z drugiej uprzemysłowiony terror, wyrzucanie ciała dziecka z trumny podczas kontroli, egzekucje, makabryczne przesłuchania, pozbywanie się całych grup społecznych w imię chorei idei, masowe deportacje, piekło łagrów.
Kogo aresztować i za co? Nieważne, byle wyrobić wyznaczoną normę zatrzymań. Później jakiś paragraf się zmyśli, albo przyklepie się „zamiar zdrady”. Obywatel w katowni przyzna się do wszystkiego.
Moralna degeneracja, upodlenie, bezprawie w ramach prawa. Wielka bezsilność. Przemiana ludzi w przerażoną i nieufną dzicz.
Jedna z najważniejszych powieści XX wieku. Lektura obowiązkowa.
Sam Sołżenicyn został aresztowany w 1945 roku, przeżył więzienie na Łubiance i został skazany na osiem lat obozu pracy. W 1970 roku otrzymał literacką Nagrodę Nobla. W 1974 roku został ponownie aresztowany, pozbawiony obywatelstwa ZSRR. 28 grudnia 1973 r. w Paryżu ukazała się trzytomowa powieść „Archipelag GUŁag”. Zajmuje 15. pozycję na liście "100 książek XX wieku" według francuskiego magazynu "Le Monde".
Rosyjski parlamentarzysta Dmitrij Wjatkin w 2023 roku domaga się, by dzieło Aleksandra Sołżenicyna usunąć z rosyjskiego programu szkolnego. Oświadczył, że książka "nie jest zgodna z rzeczywistością" i "nie wytrzymała próby czasu".
Moim zdaniem LEKTURA OBOWIĄZKOWA. "Archipelag GUŁag” to monumentalna relacja historyczna i wstrząsający dokument. Rosyjski system totalitarny w latach 1918-1956 przekroczył granice o których Orwellowi nawet się nie śniło.
Z jednej strony uderzają tragikomizm aresztowań pod byle pretekstem, absurdalne oskarżenia, idiotyczne doszukiwanie się szkodnictwa w gospodarce i...
Graham Masterton straszy chociaż "Głód" horrorem nie jest. Zamiast duchów jest widmo głodu. Zamiast demonów, potworny kryzys. Zamiast nawiedzonych domów, politycy opętani żądzą zysku.
"Głód" w 1981 r. wykorzystał trawiącą Stany Zjednoczone paranoję i zimnowojenny strach przed atakiem Rosji. Sięga też do pierwotnych lęków i instynktów. Cywilizacja to kolos na glinianych nogach. Wystarczy zabrać ludziom jedzenie, a wszystko runie? Apokaliptyczna wizja upadku USA, budzi większe przerażenie niż azetckie demony, sekty i nawiedzone szpitale.
Ed Hardesty odziedziczył farmę w Kansas. Połacie pszenicy nagle pochłania zaraza, kolejne uprawy w USA trafia szlag, a zjedzenie żywności ze sklepu to śmiertelna loteria. Hardesty prosi o pomoc obleśnie otyłego senatora. Nie wie, że zawiera pakt z diabłem, który chce zarobić na katastrofie.
W "Głodzie" mieszają się political fiction, sensacja, erotyka i katastroficzne wizje. Głód i strach popychają Amerykanów do nieludzkich czynów, a moralność przegrywa z pustym żołądkiem. Przepis na powieść idealną? Tak, ale...
Jak to u Mastertona, wpada we własne pułapki. Bohaterowie podejmują głupie decyzje, a akcja momentami traci balans. Kogo obchodzi kradzież dokumentów, gdy wali się świat? Gdy kluczowe wydarzenia ujęte są w kilku zdaniach, Masterton snuje elaborat o ejakulacji grubego senatora. Autor i bohaterowie wiele razy posuwają się za daleko...
Masterton był niegdyś seksulogiem i redaktorem naczelnym magazynu „Penthouse”, a także pisał poradniki łóżkowe. Tworząc "Głód" wyraźnie przypomniał sobie o pieprznym etapie swojej kariery. Sceny erotyczne w "Głodzie" są straszniejsze od nawiedzonych domów. A gdy do akcji wkracza karykaturalnie korpulentny senator, wbrew tytułowi powieści, jeść się odechciewa.
Dobra książka? Tak, chociaż "Głód" momentami odbiera apetyt.
Graham Masterton straszy chociaż "Głód" horrorem nie jest. Zamiast duchów jest widmo głodu. Zamiast demonów, potworny kryzys. Zamiast nawiedzonych domów, politycy opętani żądzą zysku.
"Głód" w 1981 r. wykorzystał trawiącą Stany Zjednoczone paranoję i zimnowojenny strach przed atakiem Rosji. Sięga też do pierwotnych lęków i instynktów. Cywilizacja to kolos na glinianych...
„Stalingrad” – książka o bitwie, która zmieniła losy świata. Antony Beevor przekazuje historyczną wiedzę niczym fabułę wojennego thrillera. To nie tylko armie, strategie i dowódcy, ale przede wszystkim horror ludzi „na samym dole”, których zginęło 1,5-2 miliony. U Beevora żołnierze i cywile nie są jedynie bezimiennymi liczbami.
Wielomiesięczna walka o przetrwanie w gruzach, starcia na noże i bagnety, życie pod ostrzałem katiusz i na celownikach snajperów. Walka z morderczą rosyjską zimą, gdy temperatura spadała kilkadziesiąt stopni poniżej zera. Bez odzieży zimowej, leków, jedzenia, drewna na opał. Walka z brudem, chorobami i wszami. A do tego terror NKWD, myszy biegające po twarzy oraz nocami brzmiące z głośników tango i defetystyczne komunikaty.
„Wykonując autopsje odkrył przyczyny zgonów z zagłodzenia: atrofię serca i wątroby, kompletny brak tkanki tłuszczowej”.
„Stalingrad” Beevora to także opisane tragiczne losy setek tysięcy cywilów próbujących wydostać się ze zburzonego miasta. Walczyli o każde ziarno spalonej pszenicy, a niemieccy snajperzy nie mieli litości nawet dla kobiet i dzieci.
„Zdobycie żywności i wody stało się niemożliwe. Podczas każdej przerwy w bombardowaniach kobiety i dzieci wychodziły z jam w ziemi, aby wyciąć kawałki mięsa z martwych koni, zanim zrobią to bezdomne psy i szczury”.
Mocna książka. Brutalna lekcja historii.
„Stalingrad” – książka o bitwie, która zmieniła losy świata. Antony Beevor przekazuje historyczną wiedzę niczym fabułę wojennego thrillera. To nie tylko armie, strategie i dowódcy, ale przede wszystkim horror ludzi „na samym dole”, których zginęło 1,5-2 miliony. U Beevora żołnierze i cywile nie są jedynie bezimiennymi liczbami.
Wielomiesięczna walka o przetrwanie w...
Edgar Allan Poe zarwałby noc czytając „Czerń Gotyku”? Stephen King, w amoku miotający pomysłami w finale „Baśniowej Opowieści”, znalazłby tu inspirację? Jest gotycko i z rozmachem niczym w „Jest taki samotny dom” Budki Suflera. Nie taki jednak diabeł straszny...
Adam Rosa łaknie przygód, adrenaliny, władzy i miłości. Lucyfer może dać mu wszystko, ale stawką są dusze najbliższych Rosy i jego własna. Choć wyrusza w barwną i magiczną podróż przez miejsca i epoki, grzęźnie w mroku.
"Czerń Gotyku” pędzi po fantastycznej autostradzie. Gaz do dechy! Chrzanić ograniczenia! Podróże w czasie, cyrografy, czary, wampiry, nieśmiertelność, diabeł, stary dwór, magiczne królestwa. A może warto jednak na tej autostradzie zwolnić?
"Lucyfer dał się namówić na taniec, gdyż ruszyli w stronę parkietu, na którym kilka dziwnych par już kręciło się w kółko. Zauważyłem ogra wywijającego z wróżką, topielicę w ramionach leszego oraz płanetnika z umazaną krwią, lecz uwodzicielską strzygą".
Bohaterowie rozwiązują kluczowe problemy na jednej stronie, by błyskawicznie przejść do następnej przygody. Nawiedzony dom i egzorcyzmy? Spokojnie, z tym uporamy się w kilku zdaniach. Uwięzienia diabła? Rachu, ciachu i po strachu.
Wątek przekleństwa nieśmiertelności i oddania diabłu bliskiej osoby aż się prosi o rozwinięcie. To mógłby być fundament bestsellerowej powieści. Zmarła żona nawiedzająca wiekowy dwór zasługuje na kilka rozdziałów przesyconych Mastertonem. Lucyfer został świetnie napisany. Mógłby stać się postacią na miarę Pana Lusterko z "Wiedźmina" lub Mefistofelesa z "Fausta". Niestety, jego pokonanie okazuje się prostsze niż ukatrupienie Kitowca z "Power Rangers".
Jeśli ktoś ma ochotę na dynamiczną gotycką powieść, niepohamowane fantasy i historię kreśloną zamaszystą kreską, „Czerń Gotyku” go nasyci. Do przeczytania w jeden wieczór, pochłania się jednym tchem. Z potencjałem na więcej.
Edgar Allan Poe zarwałby noc czytając „Czerń Gotyku”? Stephen King, w amoku miotający pomysłami w finale „Baśniowej Opowieści”, znalazłby tu inspirację? Jest gotycko i z rozmachem niczym w „Jest taki samotny dom” Budki Suflera. Nie taki jednak diabeł straszny...
Adam Rosa łaknie przygód, adrenaliny, władzy i miłości. Lucyfer może dać mu wszystko, ale stawką są dusze...
„Bezwładność” to nie horror. Okładka książki kłamie. Demony przeszłości są jednak znacznie bardziej zabójcze niż potwory z horrorów. Chociaż trup w powieści Jacka Łukawskiego nie ściele się gęsto, to bohaterom liczne trupy wypadają z szafy.
"Bezwładność" nie jest łatwa. Marcin przenosi się z żoną do domu odziedziczonego po śmierci teściów. Ratowanie rozpadającego się małżeństwa w lesie na odludziu idzie jak po grudzie. Chłód, depresja, bezsilność. Relacje dodatkowo komplikuje zagadkowe morderstwo dziewczyny w lesie. Zaczynają wypełzać ponure tajemnice i dawne zbrodnie. Między Bożą Wolą, a Sumiennem przeszłość jest jak błoto, w którym wszyscy grzęzną i są ubabrani.
„Bezwładność” to nie wartka powieść akcji. To raczej ponury psychologiczny thriller muśnięty romansem i podszyty kryminałem. Jacek Łukawski misternie drąży emocje bohaterów i ich traumy. Wiją się pomiędzy relatywną moralnością, przeszłością, a brudnymi sekretami. Świętych u Łukawskiego nie ma.
„Nie mogła już nikomu nic powiedzieć. Umarła w straszny sposób i Renata wiedziała, że powinna rozpaczać, ale nie potrafiła. Nie czuła żalu, a jedynie ulgę”
„Bezwładność” to z pewnością nie powieść grozy jak wręcz krzyczy okładka. Krew nie leje się strumieniami. Jedynymi potworami w „Bezwładności” są demony przeszłości. Zamiast nożami bohaterowie szlachtują się kłamstwami i niedomówieniami. Niektórzy są jednak gotowi iść po trupach do celu, by przeszłość pozostała zapomniana.
Chociaż akcji jest niewiele, „Bezwładność” czyta się ekspresowo (300 stron). To powieść idealna na jeden jesienny wieczór. W głowie zostawia jednak mętlik na dłużej.
„Bezwładność” to nie horror. Okładka książki kłamie. Demony przeszłości są jednak znacznie bardziej zabójcze niż potwory z horrorów. Chociaż trup w powieści Jacka Łukawskiego nie ściele się gęsto, to bohaterom liczne trupy wypadają z szafy.
"Bezwładność" nie jest łatwa. Marcin przenosi się z żoną do domu odziedziczonego po śmierci teściów. Ratowanie rozpadającego się...
„Ghostland. Ameryka i jej nawiedzone miejsca” nie straszy. No chyba, że ogromem informacji. Jeśli ktoś nie lubi do bólu skrupulatnej literatury faktu, to będzie dla niego prawdziwy horror i z nudów może wyzionąć ducha.
„Ghostland...” to nie do końca horror i książka o duchach. Nawiedzone domy i upiorne cmentarze są tylko pretekstem. To reportaż i historia USA na tle pozornie paranormalnych zjawisk. Colin Dickey dokonuje dekonstrukcji tzw. „urban legends”. Historie zmarłych to przyczynek do opowiadzenia o życiu Amerykanów. Nomen omen, autor potrafi genialnie oddać ducha Ameryki.
„Ghostland...” to przede wszystkim strasznie dobry research. Dickey zasypuje ciekawostkami, odwiedzając np. miejsce, które zainspirowało Stephena Kinga do napisania słynnej powieści. Woli dokonywać analitycznej dekompozycji pojęcia „duch” niż szukać sensacji.
Autor w przedmowie zaznaczył, że nie ma zamiaru udowadniać prawdziwości lub nieprawdziwości relacji o duchach, ale chce „zgłębiać relacje między miejscem i opowieścią”. Przykładowo, historia straszącej zza grobu Gertrude Tredwell to ucieleśnienie szeregu lęków i wyobrażeń związanych z życiem w Nowym Jorku.
„Dickey przekonuje nas, że wartość opowieści niesamowitych nie tkwi w tym, co mówią one o zjawiskach nadprzyrodzonych, lecz w tym, co przy okazji zdradzają na temat lęków i uprzedzeń opowiadającego i społeczeństwa”.
Dlaczego mimo postępu nadal wierzymy nawiedzone domy i duchy? Jak turystyka i popkultura dobrze żyją dzięki śmierci? Dickey próbuje też przewidzieć jaka będzie przyszłość i czy duchy pójdą z duchem czasu. Udziela analitycznych odpowiedzi m.in. podpierając się freudowskimi teoriami.
Przy tej książce nie umiera się ze strachu, ale ilość informacji może sprawić, że niektórym żyć się odechce.
„Przemierzając Amerykę i jej nawiedzone miejsca, autor odsłania to, co pod maską sensacji skrywają legendy o zjawach – wypartą historię przemocy i wstydu, których wolelibyśmy nie pamiętać, ale nie możemy ich zapomnieć”
„Ghostland. Ameryka i jej nawiedzone miejsca” nie straszy. No chyba, że ogromem informacji. Jeśli ktoś nie lubi do bólu skrupulatnej literatury faktu, to będzie dla niego prawdziwy horror i z nudów może wyzionąć ducha.
„Ghostland...” to nie do końca horror i książka o duchach. Nawiedzone domy i upiorne cmentarze są tylko pretekstem. To reportaż i historia USA na tle...
Przepis na „Opowieści o Ojczyźnie” à la Dmitry Glukhovsky? Rosji ile wlezie, aromat fantastyczny, szczypta realizmu magicznego, zalać ruską wódą, wstrząsnąć i namieszać.
„Opowieści...” to zbiór opowiadań autora „Metro 2033” i „Futu.re”. 13 tekstów uderzających w „matuszkę Rosiję”. Krytyka systemu i pogodzonego z degeneracją społeczeństwa. To książka zakazana w Rosji, gdzie autora uznano za zdrajcę i grozi mu więzienie. Najlepszą rekomendację twórczości dostał od Kremla.
„Opowieści…” ukazują kraj kiszący się w strachu i absurdzie, pogodzony z przemocą, tyranią i zepsuciem. Powietrze jest aż zawiesiste od sowieckości. Ludzie giną w kopalniach i piją wódkę, „bo tu się nie da nie pić”. Wdychają pokornie dym z fabrycznych kominów i chorują na raka, dzieci są „przeźroczyste jak kijanki”, a zmarłych ciężko odróżnić od żywych. Nad wszystkim pieczę sprawuje Wielki Przywódca.
„Niebo nad Moskwą było intensywnie granatowe. Pod tym magicznym kloszem, zdawało się, że stolicę przykrywa gigantyczna czapka enkawudzisty”.
W jednym z opowiadań roboty sądowe wydają wyroki zgodnie z linią partyjną. Nagle system drży w posadach, bo automaty do sprawiedliwości mogą zyskać własne zdanie. Żona zabija męża wybierając kolonię karną zamiast wolności. W sądzie „oderwany od koryta oligarcha żałośnie zaszlochał”.
„Nasz kraj nie opiera się na prawie i sądach, tylko na kryciu jeden drugiego! Chcesz, żeby w odwiecznym ustroju poszło oczko? Przerwiesz go w najsłabszym miejscu i wszystko się rozpruje!”
To literatura bez przepijania. Świat brudny od błota, krwi i wymiocin. Absurd, metafora i fantastyka mieszają się z realnym obrazem Rosji. Gdzie kończy się satyra, a zaczyna horror rosyjskiej codzienności? Granice się zacierają. A może niektórzy zobaczą w „Opowieściach...” tyle prawdy o Rosji ile chcieli zobaczyć?
„Dlaczego oni się wzajemnie zabijają? Bo ich życie jest nieprawdziwe. Tyle jest wokół śmierci, że śmierć przeważa. Ludzie mają ochotę zdechnąć i zabić innych. Żeby to się już skończyło”
Przepis na „Opowieści o Ojczyźnie” à la Dmitry Glukhovsky? Rosji ile wlezie, aromat fantastyczny, szczypta realizmu magicznego, zalać ruską wódą, wstrząsnąć i namieszać.
„Opowieści...” to zbiór opowiadań autora „Metro 2033” i „Futu.re”. 13 tekstów uderzających w „matuszkę Rosiję”. Krytyka systemu i pogodzonego z degeneracją społeczeństwa. To książka zakazana w Rosji, gdzie...
Po prostu Graham Masterton. „Szpital Filomeny” to mastertonowska jazda obowiązkowa. Nawiedzony dom, demony z folkloru, tajemnica z przeszłości. W zdrowym ciele zdrowy duch? Nie w tym szpitalu.
Lilian Chesterfield sądzi, że zrobiła interes życia. Opuszczony szpital wojskowy ma stać się luksusowym hotelem. Jest jeden problem. Zabytkowy budynek jest nawiedzony. Ludzie i zwierzęta dostają szału, umierają z bólu, materace krwawią. Takiej grozy nie ma nawet w szpitalach NFZ!
Masterton się nie cacka. Bez dygresji i dłużyzn. Akcja rusza od razu z kopyta, trup ściele się gęsto, a zagadka jest podana jak na talerzu. Prosto, skutecznie i z mrugnięciem oka do horrorów klasy B. Masterton jest sobą i nie idzie z duchem czasu.
Skoro Masterton, to bohaterowie muszą podejmować głupie decyzje. Wiedzą, że źle się to skończy, ale uparcie wchodzą do nawiedzonego szpitala. Dawno nikt tak w literaturze grozy nie wyciągał wniosków jak Lilian Chesterfield.
Nie ma się co oszukiwać, horrory już nie straszą jak kiedyś. Widzieliśmy tyle potworów, duchów i nawiedzonych domów, że nic nas nie zaskoczy. Rzeczywistość również uodparnia na straszność. Ale Masterton nie jest od zaskakiwania. Tak jak od Ghostface’a czy Freddy’ego Kruegera, od Mastertona nie oczekujemy filozoficznych rozważań o istocie dobra i zła czy deliberacji dokąd nocą tupta jeż. Od psychologicznych konstrukcji jest Stephen King. Od okrucieństwa Jack Ketchum. Masterton to po prostu strasznie dobra zabawa.
Po prostu Graham Masterton. „Szpital Filomeny” to mastertonowska jazda obowiązkowa. Nawiedzony dom, demony z folkloru, tajemnica z przeszłości. W zdrowym ciele zdrowy duch? Nie w tym szpitalu.
Lilian Chesterfield sądzi, że zrobiła interes życia. Opuszczony szpital wojskowy ma stać się luksusowym hotelem. Jest jeden problem. Zabytkowy budynek jest nawiedzony. Ludzie i...
Szpital psychiatryczny, chore eksperymenty medyczne, makabryczne terapie, znęcanie się nad pacjentami, doprowadzanie zdrowych ludzi do szaleństwa ... to nie horror S. Kinga, a prawdziwa historia medycyny. I to wszystko działo się w Nowym Jorku. Gdy rosło miasto snów, w jego sercu trwał koszmar na jawie.
Jak w powieści grozy, mamy potwory w ludzkiej skórze i bohaterów walczących o ocalenie człowieczeństwa. Jednym z antagonistów jest społeczeństwo, szczycące się demokracją i moralnością, które pozwala na legalne piekło. Niestety, to nie powieść grozy, a literatura faktu.
Warto zmierzyć się z historią wyspy Blackwell. Dosłownie "zmierzyć się", bo zło opisane przez Stacy Horn odpycha, przeraża i obrzydza. Jednak jedynym sposobem na pokonanie zła jest spojrzenie mu prosto w oczy.
Szpital psychiatryczny, chore eksperymenty medyczne, makabryczne terapie, znęcanie się nad pacjentami, doprowadzanie zdrowych ludzi do szaleństwa ... to nie horror S. Kinga, a prawdziwa historia medycyny. I to wszystko działo się w Nowym Jorku. Gdy rosło miasto snów, w jego sercu trwał koszmar na jawie.
Jak w powieści grozy, mamy potwory w ludzkiej skórze i bohaterów...
Przepis na horror idealny? Bohater „Szczeliny” w starym szpitalu psychiatrycznym odkrywa sejf, a w nim dokumenty i płyty z przesłuchaniem wyjątkowo dziwnego pacjenta. Zgubił się w słowackich górach, odnalazł się po miesiącach, szalony i okaleczony, mówiąc o „ciszy z oczami”. Okazuje się, że w rejonie Trybeczu zaginęło więcej osób...
„Szczelina” to powieść grozy z lovecraftowskim sznytem, stylizowana na literaturę faktu. Autor ewidentnie naoglądał się też „Blair Witch Project”. Z jednej strony mamy mroczne bajania o słowackich górach, a z drugiej odnośniki do dostępnych w Google z artykułów, teorii spiskowych i słowackich legend. Słowacki Trójkąt Bermudzki naprawdę istnieje i można przeczytać liczne teksty o tajemniczych zniknięciach.
Karika potrafi wciągnąć, wystraszyć i namieszać w głowie, choć często zamiast strachu wybiera niepokój. Trzeba też uzbroić się w cierpliwość. Jeśli ktoś lubi zagłębiać się w dokumenty, zapiski i artykuły, od których w „Szczelinie" jest gęsto, będzie wniebowzięty. Czy jednak finał wynagradza tak długie oczekiwanie?
„Szczelina” to nie horror idealny. Był potencjał, by zbliżyć się do obłędu Lovecrafta. Jednak i tak wiele osób po tej lekturze zrezygnuje z biwakowania w górach. To też świetna okazja, by odpocząć od typowego w horrorach „amerykańskiego przedmieścia” i poznać lokalne koszmary. Horror o słowackich górach to nie szczytowe osiągnięcie Karika, ale i tak warto się z się z nim zmierzyć.
Przepis na horror idealny? Bohater „Szczeliny” w starym szpitalu psychiatrycznym odkrywa sejf, a w nim dokumenty i płyty z przesłuchaniem wyjątkowo dziwnego pacjenta. Zgubił się w słowackich górach, odnalazł się po miesiącach, szalony i okaleczony, mówiąc o „ciszy z oczami”. Okazuje się, że w rejonie Trybeczu zaginęło więcej osób...
„Szczelina” to powieść grozy z...
„Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości” to książka o śmierci. Jennifer Wright ostrzega, że zabić może nas wszystko – brudne ręce, seks, a nawet taniec. I jest to bardzo pozytywna książka.
„Co nas (nie) zabije..." to przewodnik po zarazach i tragediach. Wszyscy umrzemy, wielu z nas może spotkać coś makabrycznego, ale głowa do góry. Można się z tego pośmiać (ale nie szydzić). Wright w prologu obiecała, że przeprowadzi nas przez najmroczniejsze momenty historii w formie dobrej zabawy. I słowa dotrzymała. Z uśmiechem czytałem makabryczne opisy chorób i degeneracji ciała.
Wright opisała plagi takie jak m.in. zaraza Antoninów, syfilis, ospa, gruźlica, śpiączkowe zapalenie mózgu, polio i trąd. Jest też „plaga tańca”, która zabiła wiele osób. Tak, można zatańczyć się na śmierć i jest to zaraźliwe.
Celem Wright było „oddzielenie chorego od choroby”. Lekkie historie o ciężkich chorobach pokazują jak ważny jest szacunek dla chorych. Powinna to być książka obowiązkowa w każdym szpitalu. Dla lekarzy i pacjentów.
Jennifer Wright ma dar pisania z lekkością o śmierci i chorobach. Wiedza medyczna i historyczna jest podana z czarnym humorem. Autorka podkreśla, że nie napisała jednak tej książki, by straszyć. Chce odwrócić uwagę od problemów i frustracji. Pełen sukces. Opisy objawów trądu i syfilisu sprawiły, że zapomniałem o bożym świecie. Po niej aż chce mi się żyć!
„Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości” to książka o śmierci. Jennifer Wright ostrzega, że zabić może nas wszystko – brudne ręce, seks, a nawet taniec. I jest to bardzo pozytywna książka.
„Co nas (nie) zabije..." to przewodnik po zarazach i tragediach. Wszyscy umrzemy, wielu z nas może spotkać coś makabrycznego, ale głowa do góry. Można się z tego...
Billy Summers” to typowy Stephen King w nietypowy sposób. Nie bez powodu „The Guardian” ocenił, że to najlepszy Król od lat.
Billy Summers jest typowym najlepszym płatnym zabójcą na zlecenie. To ma być jego ostatni typowy strzał za wielkie honorarium i typowo coś idzie nie tak. Summers jest kolażem typowych everymanów Kinga – pisarz i weteran, dręczony przez stare traumy. To też trochę rewolwerowiec Roland z „Mrocznej Wieży”. Sam King momentami drwi z literackich i filmowych klisz. Brak pomysłów czy świadomy recykling?
King jeszcze nigdy nie dokonał aż takiej wiwisekcji bohatera. Nie dość, że mamy powieść autobiograficzną w powieści, to Summers pokazuje kim jest naprawdę, udając kogoś innego. Niezależnie jaką przybierze tożsamość, znajdziemy punkty wspólne dla wszystkich jego wcieleń. I zawsze da się faceta lubić.
Jak to u Kinga, początkowo akcja prowadzona jest ospale, ale sami zdecydujcie, czy jest to konstruowanie protagonisty, czy przynudzanie. Nagle pojawia się jednak nastoletnia Alice i akcja staje się szybka jak kule wystrzeliwane przez Summersa.
Nawet w najbardziej fantastycznych powieściach, najmocniejszym atutem Kinga jest realizm. ”Billy Summers” to sam realizm bez fantastyki. Otrzymujemy mariaż thrillera, kryminału, powieści drogi i prawie-romansu. Nie ma tu dzieci z super mocami, opętanych kosiarek i magli, demonicznych klaunów, kosmicznych duchów ani ożywionych kotów. Są tylko potwory w ludzkiej skórze. Ta powieść trzyma jednak w napięciu skuteczniej, niż horrory Kinga.
A może autor nas okłamał i wcale nie jest to historia Summersa? Pozornie to powieść o nieudanym zleceniu i zemście. Tak naprawdę to opis wewnętrznej drogi Billy’ego Summersa, który rozlicza się ze swoimi traumami. A może jego rękami to Stephen King rozlicza się ze swoimi?
Billy Summers” to typowy Stephen King w nietypowy sposób. Nie bez powodu „The Guardian” ocenił, że to najlepszy Król od lat.
Billy Summers jest typowym najlepszym płatnym zabójcą na zlecenie. To ma być jego ostatni typowy strzał za wielkie honorarium i typowo coś idzie nie tak. Summers jest kolażem typowych everymanów Kinga – pisarz i weteran, dręczony przez stare traumy....
„Maus” to więcej niż komiks. Biograficzna powieść graficzna o Władku Spiegelmanie, który przeżył Holokaust, to brutalna lekcja historii. Jest nowym "Na Zachodzie bez zmian"?
Spiegelman zadaje czytelnikowi ból. Posługuje się tym narzędziem jak chirurg, celowo otwierając rany. Wielu poczuło się oburzonych m.in. tym, że przedstawił bohaterów w postaci zwierząt. Niemcy to koty, Żydzi – myszy, Francuzi - żaby, Szwedzi– jelenie, Polacy – świnie, Brytyjczycy - ryby, Amerykanie – psy. Lekka forma i dziecinne rysunki początkowo wywołują uśmiech, ale powoli zmieniają się w horror, gdy myszy są masowo mordowane przez drapieżniki. Kolejne panele obrazują zagładę Żydów i piekło okupacji, obozy Auschwitz i Dachau, szmalcowników, komory gazowe, getto, selekcje doktora Mengele oraz marsze śmierci. Czarno-białe rysunki dobitne obrazują grozę wojennej rzeczywistości, w której nawet rodzina nie pomoże za darmo.
"Maus" jest komiksem wstrząsającym nie z powodu scen ukazujących śmierć i zbrodnie. Uderza tak boleśnie, bo Spiegelman przedstawił Holokaust z perspektywy małżeństwa, które desperacko walczy o siebie nawzajem i o to, by się nie rodzielić. To także ukazanie Holokaustu z punktu widzenia jednostki, która zostaje odarta z dostatniego życia i staje się zaszczutą ofiarą, kryjącą się w śmietnikach, by uniknąć komory gazowej.
Makabryczna historia Holokaustu jest tłem dla relacji Władka i Andzi. On nie tylko musi kombinować, by zdobyć w Auschwitz np. chleb i sznurek do spodni, ale najbardziej chce zwiększyć szanse swojej żony na przeżycie w obozie.
"Maus" jest też historią o tym jak wojna zmieniła Władka Spiegelmana. Głód, nieustanna bliskość śmierci i utrata najbliższych, to traumy, które dręczą go do końca życia, niszcząc jego relacje z rodziną. Chociaż fizycznie opuścił obóz koncentracyjny, jego umysł pozostał w Auschwitz. Przeżycie wojny to nie koniec walki.
„Maus” to więcej niż komiks. Biograficzna powieść graficzna o Władku Spiegelmanie, który przeżył Holokaust, to brutalna lekcja historii. Jest nowym "Na Zachodzie bez zmian"?
Spiegelman zadaje czytelnikowi ból. Posługuje się tym narzędziem jak chirurg, celowo otwierając rany. Wielu poczuło się oburzonych m.in. tym, że przedstawił bohaterów w postaci zwierząt. Niemcy to...
Książka „Niezwykła historia Marvel Comics” to najbardziej sensacyjna opowieść ze świata Marvela. Scenariusz napisało życie. Sean Howe ukazał bolesną historię Marvela od zera do imperium, której sercem są twórcy komiksów i oczywiście Stan Lee. Geniusz, pasjonat, duże dziecko... szaleniec? Dom Pomysłów to po prostu dom wariatów?
Książkę pochłania się jak film akcji. To nie tylko opowieść o tym jak i dlaczego powstali m.in. X-Men, Czarna Pantera, Namor i Iron Man. Nie tylko geneza postaci w kontekście wydarzeń historycznych i przemian społecznych. To przede wszystkim burzliwa historia ludzi tuszem zmieniających świat. Howe ukazał ich poświęcenie, pasję, upadki oraz zderzenie z brutalnym biznesem. Walczyli o przetrwanie nie tylko na rynku wydawniczym.
Głównym bohaterem książki jest Stan Lee. Sprzed biureczka w kącie wspiął się na szczyt i spadł na dno, by znów walczyć o najwyższą stawkę. Biurowe zero poświęciło życie prywatne, by stać się duszą Marvela, celebrytą, playboyem i showmanem.
Książka ujawnia na czym polegał geniusz Lee i jaką rolę naprawdę pełnił w Marvelu od lat 40. Przybliża też inne osoby kluczowe dla Domu Pomysłów – m.in. Ditko, Kirby, Lieber, Goodman, Simon, DeFalco, Buscema. Okazują się równie twardzi co narysowani herosi.
Historia Marvela to sensacyjna opowieść pełna zwrotów akcji. Wielkie ambicje zderzające się z rzeczywistością, zdrada, śmierć, zwiątpienie, bankructwo, walka o godność, rywalizacja z DC, szarpanina o tantiemy i walka o wytrzymanie pod batutą Stana Lee. Niejednokrotnie to historia bardziej dramatyczna, niż te z kart komiksów. W realnym życiu też nie brakowało czarnych charakterów. A żeby wytrzymać na amerykańskim rynku i ze Stanem Lee, trzeba było mieć skórę grubszą niż The Thing z Fantastycznej Czwórki.
Książka „Niezwykła historia Marvel Comics” to najbardziej sensacyjna opowieść ze świata Marvela. Scenariusz napisało życie. Sean Howe ukazał bolesną historię Marvela od zera do imperium, której sercem są twórcy komiksów i oczywiście Stan Lee. Geniusz, pasjonat, duże dziecko... szaleniec? Dom Pomysłów to po prostu dom wariatów?
Książkę pochłania się jak film akcji. To nie...
Nigdy w życiu nie zaznałam ani chwili szczęścia – mówi Lee Ok-Seon i jest to dobitne podsumowanie powieści graficznej „Trawa”. Operując jedynie czernią i bielą, autorka bez znieczulenia otwiera stare rany. Używając często kadrów bez słów, wypowiedziała wojnę milczeniu.
Japończycy, od lat 30. do końca II wojny światowej, na zajętych terenach zakładali „stacje pocieszenia”. Setki tysięcy kobiet i nieletnich dziewczyn m.in. z Chin, Korei, Filipin, Birmy i Wietnamu, zostało porwanych, stając się przedmiotami służącymi do zaspokajania seksualnych potrzeb żołnierzy. Jedną z nich była nastoletnia Lee Ok-Seon, a „Trawa” to jej historia.
Lee Ok-Seon jako dziecko żyła w skrajnej nędzy, cierpiąc głód i marząc, by iść do szkoły. Bieda zmusiła rodziców do oddania córki. Zamiast do adopcji, trafiła jednak do „stacji pocieszenia” jako niewolnica seksualna, gdzie była nieustannie gwałcona przez japońskich żołnierzy. Dziewczynka musiała przetrwać przemoc, głód i choroby weneryczne. W tle dramatu Lee Ok-Seon odbywały się pogromy ludności (masakra nankińska), a na Hiroszimę i Nagasaki spadły bomby atomowe. Lee Ok-Seon udało się przeżyć wojnę, ale jako "pocieszycielka" została napiętnowana i wykluczona, także przez własną rodzinę.
Artystka wirtuozersko operuje czernią, która niczym przyczajone zło, momentami atakuje czytelnika. W „Trawie” dominuje dziecinny styl rysunków, ponieważ oglądamy potworny świat oczami dziewczynki. Taki zabieg pozwala łatwiej przebrnąć przez horror jaki musiała przeżyć bohaterka.
„Trawa” Keum Suk Gendry–Kim to ważny komiks. Przybliża mroczny rozdział azjatyckiej historii i z szacunkiem przypomina o cierpieniu kobiet z rąk Japończyków. Tak jak powieść graficzna "Maus", wywołuje gniew i poczucie bezsilności. Autorka "Trawą" postawiła pokrzywdzonym kobietom pomnik, dzięki któremu nie zostaną zapomniane, do czego od lat dążą politycy. Wypowiedziała wojnę milczeniu i wygrała.
Nigdy w życiu nie zaznałam ani chwili szczęścia – mówi Lee Ok-Seon i jest to dobitne podsumowanie powieści graficznej „Trawa”. Operując jedynie czernią i bielą, autorka bez znieczulenia otwiera stare rany. Używając często kadrów bez słów, wypowiedziała wojnę milczeniu.
Japończycy, od lat 30. do końca II wojny światowej, na zajętych terenach zakładali „stacje pocieszenia”....
"Smolarz" to mięsisty polski kryminał... a może zbyt polski?
A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Komisarz Igor Brudny tak zrobił. Musi jednak przerwać picie whisky w swojej samotni, bo giną turystki, a lokalna policja potyka się o własne nogi. Ożywa też legenda o bieszczadzkim Smolarzu, a miejscowy układ polityczny coś knuje. Czy na pewno winny morderstw jest wypalający drewno Samuel? Brudny musi ubrudzić sobie ręce i dowiedzieć się kto naprawdę ma nieczyste sumienie.
Przemysław Piotrowski otarł się o pomysł idealny. W "Smolarzu" mistycyzm dżdżystych Bieszczad przypomina fantasmagorie Lovecrafta. Jest mrocznie, gęsto i brudno, a do tego straszą stare cerkwie i lasy poza szlakiem. Czuje się zapach mokrej ziemi i dymu z pieców retortowych. Można odnieść wrażenie, że trzymając książkę, ubrudzimy sobie ręce sadzą. W kryminalną intrygę zapadamy się jak w bieszczadzkie błoto.
"Smolarz" aż się prosi o ekranizację. Najlepiej gdyby Wojciech Smarzowski swoją ciężką ręką wyrąbał zmaksymalizowaną "Watahę". Broń Boże, smolarzu i szeptucho, byle nie zabrał się za to TVN.
"Smolarz" to do bólu polska książka. Mrok Bieszczad, smolarze, porąbane zwłoki - i nagle BUM! Brudny, rozmawiający z żoną o zbrodni, dywaguje o rozmiarze swojego "orła" i żegna się z nią filuternym "całuję w dupkę". Są bluzgi, ostry s*ks, alkohol. Jest rozmowa z menelem, który prosi "szefa" o szlugi, kupowanie papieru toaletowego oraz przekręty na zbożu z Ukrainy. Piotrowski tka z takich detali wiarygodną rzeczywistość. A może przekroczył granicę uwiarygadniania? To co kochamy u Stephena Kinga nie sprawdza się przeniesione na polski grunt?
Jeśli ktoś czyta książki, by uciec od otaczającej go rzeczywistości, poczuje się jak oszukany przez biuro podróży, które zamiast na Rodos, wysłało go do Radomia. Jeśli ktoś chce wytaplać się w polskich realiach, "Smolarz" będzie wymarzoną balią pełną rodzimego błota. No to chlup!
"Smolarz" to mięsisty polski kryminał... a może zbyt polski?
więcej Pokaż mimo toA gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Komisarz Igor Brudny tak zrobił. Musi jednak przerwać picie whisky w swojej samotni, bo giną turystki, a lokalna policja potyka się o własne nogi. Ożywa też legenda o bieszczadzkim Smolarzu, a miejscowy układ polityczny coś knuje. Czy na pewno winny morderstw...