rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Nauka chodzenia” to bez wątpienia najdziwniejsza książka, którą przeczytałem w ostatnich latach. Zarazem była to bardzo lekka i płynna lektura. Opowiada o kosmicie, który kilkanaście lat temu wylądował na Ziemi. Nie może on wrócić do domu i musi sobie jakoś radzić.

Przybysz z innej planety, aby przetrwać, musi wcielać się w ludzi. Nie jest to dla niego zadanie łatwe, bo nie przepada za ludzkim zachowanie, a do tego przeszkadza mu grawitacja i chodzenie tylko na dwóch nogach. Konieczne też jest pozyskanie jedzenia w postaci ludzkiego mięsa. A polowanie stosuje za pomocą… aplikacji randkowych.

Mumu – tak nazywa się przybysz z kosmosu – trafia na naszą planetę przypadkowe, na skutek wypadku. Musi on ukrywać się w lesie, a do ludzi wychodzi tylko w ludzkim wcieleniu. Choć nie jest to dla niego łatwe, bo trudno chodzi mu się tylko na dwóch nogach. Nasza grawitacja sprawia kosmicie sporo problemów. A do tego nie do końca potrafi on zrozumieć nasz gatunek.

Aby przetrwać na Ziemi, musi on polować na ludzi. Nie mamy tutaj scen rodem z filmów o „Obcym” albo „Predatorze”, w których ludzie przerażeni uciekali przed potwornymi przybyszami z kosmosu. W tej książce łowy odbywają się za pomocą… aplikacji randkowych. Nasz bohater potrafi się wcielać zarówno w kobietę jak i mężczyznę. Stąd jego „miłosne historie” są dość zabawne.

Jak to się dzieje, że „Nauka chodzenia” jest książką, którą czyta się dość płynnie i przyjemnie? Może dlatego, że za postacią kosmity polującego na ludzi skrywa się coś więcej niż tylko przerażający potwór. Dolki Min zbudował swoją powieść poprzez umieszczenie kosmity w roli narratora, który tłumaczy swoje zachowanie, mówi o swoim strachu, samotności, ocenia nas – ludzi i przeklina za każdym razem… schody. Mimo jego wielu brutalnych praktyk, z czasem zaczynamy lubić tego gwiezdnego przybysza.

Nasz bohater nie ma płci, dlatego też wciela się w kobietę lub mężczyznę, w zależności od sytuacji. Przy okazji tych transformacji mamy w książce dyskusję na temat płciowości, zachować społecznych oraz wykluczeń. Mamy tutaj mieszanie tematów zmagania się Mumu z grawitacją i arcytrudnym trzymaniem się na nogach w metrze ze strachem przed upadkiem, z poważniejszymi dywagacjami na wcześniej wspomniane sprawy.

„Nauka chodzenia” to książka nietypowa, nie każdemu ona będzie odpowiadać. Z pewnością będzie też wielu czytelników, którzy porzucą ją w trakcie czytania. Specyficzna historia kosmity ukrywającego się wśród ludzi będzie dla jednych bajką niewartą uwagi. Jednak jeżeli ktoś złapie flow autora na samym początku, to powinien z nim popłynąć do ostatniej strony.

Jeżeli szybko polubimy naszego bohatera, to będziemy się bawić dobrze, czytając całą historię. Do kogo jest skierowana ta książka? Myślę, że ze względu na swoją specyfikę przemiał czytelników będzie ogromny. Z jednej strony nie zdziwię się, jak do większości nie trafi ta historia. Z drugiej strony będą jednostki, które mocno pochwalą tę powieść.

Ja zostaną pośrodku, bo nie widzę w tej powieści wielkiego arcydzieła. Jest to na pewno najdziwniejsza książka, jaką czytałem w ostatnich latach. Jednocześnie była ona dość lekka i szybko ją pochłonąłem. Trudno było mi podjąć szybko decyzję co do ostatecznej oceny. Zostawię tutaj poniższą notę, na którą przede wszystkim zapracowała lekkość i płynność historii. Oraz dość odważne opisy przy „polowaniach”.

„Nauka chodzenia” to bez wątpienia najdziwniejsza książka, którą przeczytałem w ostatnich latach. Zarazem była to bardzo lekka i płynna lektura. Opowiada o kosmicie, który kilkanaście lat temu wylądował na Ziemi. Nie może on wrócić do domu i musi sobie jakoś radzić.

Przybysz z innej planety, aby przetrwać, musi wcielać się w ludzi. Nie jest to dla niego zadanie łatwe, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy istnieje książka, która porusza trudną tematykę, wywołującą sporo emocji, a zarazem będąca przyjemną do czytania? Oczywiście, to „Święto ognia” Jakuba Małeckiego. Dzieło polskiego, zdolnego pisarza, poruszająca niełatwe zagadnienia, ale trzymające czytelnika przy sobie przez sposób tworzenia historii.

Główną bohaterką powieści jest Anastazja, młoda dziewczyna chora na porażenie mózgowe. Ta straszliwa choroba nie zabija w niej dostrzeganie piękna świata i walki o swoje marzenia. Poznajemy także jej siostrę Łucję oraz ojca Poldka, którzy też muszą zmagać się ze swoimi słabościami.

Mogłoby się wydawać, że niemal od pierwszych stron „Święto ognia” przenosi nas na trudny temat. Anastazja, młoda dziewczyna chora na porażenie mózgowe powinna nakierować nas na współczucie i smutny nastrój. Jakub Małecki postanowił inaczej poprowadzić nas przez życie tej młodej kobiety. Nawet wyrok w postaci tak straszliwej choroby nie zabił „człowieka” w Nastce, która jest niezwykle sympatyczną i pozytywnie nastawioną do życia osobą.

Dzięki niej na nowo możemy nauczyć się obserwować innych i otaczający nas świat. Niemal wszędzie Anastazja jest w stanie dostrzec coś dobrego. Nawet mimo swojej choroby i trudności jej najbliższej rodziny, ona zawsze stara się patrzeć na wszystko pozytywnie. Jej przypadłość wcale nie sprawiło, że użala się nad sobą. Wręcz przeciwnie, to jest jej siłą.

Jeżeli jeszcze nie rozczuliła nas Nastka, to autor serwuje nam jeszcze punkt widzenia starszej siostry oraz ojca. Łucja jest baletnicą, która nigdy nie dostawała poważnej szansy na pokazanie się na scenie. Ta jedyna szansa wreszcie nadchodzi, ale wcale nie będzie to dla niej łatwizną. Z kolei ojciec samotnie wychowuje córki, stara się być optymistą, wspiera je i chce być dla nich opoką. Jednocześnie dźwiga za sobą spore brzemię. Nawet ten – wydawałoby się – złoty człowiek ma swoje momenty słabości.

Nie chcę zdradzać ani nutki więcej fabuły, bo „Święto ognia” to książka wyjątkowa, a zarazem niezwykle przyjemna w czytaniu. Jakub Małecki prowadzi nas przez trudne tematy z niezwykłą lekkością. Zarazem potrafi rozczulić czytelnika, a przykład rodziny Łabendowiczów pokazuje nam jak powinno się walczyć o swoje marzenia. Nawet mając od początku w życiu pod górę.

Każda z głównych postaci tej książki ma swoje marzenia czy cele, do których dąży. Jednocześnie jest coś z przeszłości, co negatywnie działa na całą rodzinę. Tajemnica, którą poznacie z biegiem książki. A ja już nic więcej nie będę zdradzać.

„Święto ognia” to może i nie gruba książka, ale zawierająca w sobie wielką literacką moc. Czytało mi się ją bardzo przyjemnie, a Jakub Małecki pokazał, w jak świetny sposób można opowiadać o życiu niepełnosprawnych, ambitnych marzycieli, czy dla dzieci poświęcającym wszystko rodzicom. Po prostu, niczym Nastka, w takich trudnych okolicznościach pokazał jak dostrzegać przede wszystkim dobro. Nawet jak gdzieś za rogiem czai się chandra.

Czy istnieje książka, która porusza trudną tematykę, wywołującą sporo emocji, a zarazem będąca przyjemną do czytania? Oczywiście, to „Święto ognia” Jakuba Małeckiego. Dzieło polskiego, zdolnego pisarza, poruszająca niełatwe zagadnienia, ale trzymające czytelnika przy sobie przez sposób tworzenia historii.

Główną bohaterką powieści jest Anastazja, młoda dziewczyna chora na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książki grozy najczęściej swoją akcję mają w domach, opuszczonych szpitalach, cmentarzach, lasach, odludziach itp. Grady Hendrix w swoim „Horrorstör” zabiera nas gdzie indziej. Jego powieść dzieje się w… sklepie meblowym.

Amerykański pisarz wpadł na świetny pomysł na stworzenie swojego dzieła wokół miejsca, którego nikt inny nie ruszył. Sama książka jest genialnie stworzona pod względem wizualnym, ale jednak treścią nie do końca wykorzystała potencjał.
Akcja „Horrorstör” dzieje się w Cleveland w salonie meblowym wielkiej sieciówki „Orsk”. Aby nam się ten horror nie kojarzył z Ikeą czy Castoramą, to autor wymyślił nowego giganta meblowego. Wracając do treści, to we wspomnianej placówce zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Przy otwieraniu sklepu pracownicy odkrywają, że coś się dzieje ze sprzedanym towarem. Regularnie ulegają uszkodzeniom lub zabrudzeniom różne meble. Monitoring nic nie wykrywa. Niedługo w placówce ma pojawić się kontrola, więc manager Basil postanawia zostać na noc w sklepie.

Towarzyszy mu Amy, która nie czuje się dobrze traktowana w sklepie w Cleveland, oraz Ruth Anne, która od lat pracuje w tej placówce i cieszy się uznaniem kolegów i koleżanek. Celem Basila jest złapanie wandali, którzy dewastują sklep. Okazuje się jednak, że to nie włamywacze stoją za dewastacją sklepu. Coś dziwnego zaczyna się dziać niemal od początku dyżuru bohaterów, choć sam manager tego nie dostrzega. Towarzyszące mu dziewczyny zaczynają jednak wyczuwać jakieś zagrożenie. I wcale nie wygląda to na działanie człowieka.

Co tak naprawdę dzieje się w Orsku? Czy tam straszy? A może tylko ktoś robi sobie tylko durne żarty? Pozornie łatwy nocny dyżur zmieni się w koszmarne doświadczenia…

Sięgając po „Horrorstör” byłem bardzo ciekawy tego jak Grady Hendrix rozwinie historię grozy, która ma dziać się w salonie meblowym. Dość oryginalny pomysł i świetnie przygotowana graficznie książka sprawiła, że miałem duże oczekiwania wobec niej. Z biegiem akcji zapowiadało się na to, że faktycznie będzie to ciekawy horror. Rzeczywistość okazała się inna. I tutaj zacznę lekko spojlerować, choć bez ujawniania fabuły.

Autor dobrze budował napięcie w początkowych fazach różnych akcji, ale dość szybko ono opadało. W tej powieści było za dużo drobnych zwrotów napięć, które całkowicie wypłaszczały elementy grozy. W pewnym momencie akcja mocniej przyspieszyła, co – moim zdaniem – nie było sprzyjające całej historii. Brakowało dłuższego momentu przejściowego.

Jak Hendrix wyrzuca już wszystkie karty na stół, to za chwilę dochodzimy do końca książki. Nie jest to krwawy horror, w zasadzie ma dwie lub trzy w miarę przerażające sceny. Dla mnie „Horrorstör” jest dziełem grozy, które nie zostało rozwinięte. Jakby był zarys historii, ale nie rozbudowano mocniej poszczególnych wątków. Przez co dostajemy nieco spłaszczoną historię, a szkoda. Same postacie w tej książce są wyraziste, ciekawie pomyślane, ale nie do końca wykorzystane w całym wątku grozy.

Szukając jakichś plusów, to mogę stwierdzić, że to horror w wersji light. Być może jest to pozycja dobra dla kogoś, kto chciałby powoli wejść w książki grozy. Żeby nie zaczynać od najwyższej półki. Dużym atutem jest szata graficzna, która jest przepiękna. Głównie ona podniosła nieco moją końcową ocenę tej powieści. „Horrorstör” to dobra książka dla tzw. okładkowych srok. Pod tym względem to dzieło na pewno będzie wyróżniać się na regale. Szkoda tylko, że nie pod względem fabuły.

Książki grozy najczęściej swoją akcję mają w domach, opuszczonych szpitalach, cmentarzach, lasach, odludziach itp. Grady Hendrix w swoim „Horrorstör” zabiera nas gdzie indziej. Jego powieść dzieje się w… sklepie meblowym.

Amerykański pisarz wpadł na świetny pomysł na stworzenie swojego dzieła wokół miejsca, którego nikt inny nie ruszył. Sama książka jest genialnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy z nas zapewne miał jakąś styczność z dziełem Władysława Reymonta. „Chłopi” to książka, z którą musi stykać się młodzież licealna. Jednak dzięki przepięknemu filmowi i świetnej muzyce z niego, dzieło noblisty zyskało pozytywnie. I m.in. przez to sam sięgnąłem jeszcze raz po tę powieść.

Opowiada ono o losach mieszkańców wsi Lipce, a głównie o Antku Borynie, jego ojcu i żonie. Ich losy skrzyżowały się z młodą Jagną, która uchodziła za najpiękniejszą dziewczynę we wsi. Jej życie i pozostałych bohaterów mocno się zmienia po ślubie dziewczyny ze starym gospodarzem Boryną.


Każdy z nas musiał częściowo zmierzyć się z tą lekturą w przeszłości. Z czasów szkolnych pamiętam, że nie było to nic przyjemnego. Po wielu latach ponownie sięgnąłem po tę książkę. „Chłopi” stały się znowu popularnym dziełem, a wszystko za sprawą niesamowitego filmu. Był to nawet obraz brany długo do nominacji do Oscara (niestety odpadł na ostatniej prostej). Popularność sprawiła, że wiele osób znowu zaczęło czytać powieść Reymonta. W tym ja.

Dla przypomnienia akcja książki dzieje się we wsi Lipce, a samo dzieło podzielone jest na cztery pory roku. Każdej z nich towarzyszą odpowiednie prace, które muszą wykonywać chłopi. We wsi najzamożniejszym gospodarzem jest Maciej Boryna, który niedawno drugi raz owdowiał. Jest to mężczyzna już po 50. roku życia, ale wciąż ciężko pracujący na swój majątek. Nie jest on za bardzo zadowolony ze swoich dzieci, bo młodszy syn Antek jest wiecznie naburmuszony i trudny w charakterze, a jego starsza córka wyszła za mąż za kowala, który co chwila stara się dopiec gospodarzowi. Jedynym dzieckiem, które mogłoby przejąć grunt po ojcu, jest jego syn przebywający w carskiej armii.

We wsi jedną z najpiękniejszych panien jest Jagna Paczesiówna, córka Dominikowej – znachorki. Osiemnastolatka jest urodziwa, ma duże powodzenie u mężczyzn, a potajemnie podkochuje się w niej Antek, choć ten ma żonę i dzieci. Życie Jagny, które jest dość swobodne jak na wieś, zmienia się w momencie, w którym stary Boryna chce wziąć ją za żonę. Po dogadaniu się z Dominikową Jagna zostaje obiecana Borynie za żonę. Od tego momentu życie bohaterów Lipiec mocno się zmieni.

Każdy z grubsza wie, o czym jest ta książka. Jednak po latach i ponownym sięgnięciu po tę lekturę muszę stwierdzić, że teraz patrzę na nią całkiem inaczej. Dzieło Władysława Reymonta to jedno z tych, które inaczej się czyta niż w czasach szkolnych. Można w tej książce znaleźć masę błędów, bo sam autor całkowicie zmieniał swoje dzieło po pierwotnej wersji. Sam język powieści nie jest łatwy dla kogoś, kto jest w szkole średniej. A nawet po ponownym sięgnięciu po to dzieło wcale łatwiej się go nie czyta.

Nie chce za bardzo wgłębiać się w fabułę, ale muszę przyznać, że po latach doceniam bardziej tę lekturę. Reymont zbudował wyraziste postacie, choć niektóre bardzo denerwują czytelników. Ale dobrze rozrysował najważniejszych bohaterów, a do tego każdy tom i jednocześnie końcówkę każdej pory roku pisał mistrzowsko. Każde zakończenie naprawdę jest mocne i działa z podwójną siłą na czytelnika. Długo zostają nam w myślach wydarzenia z końcówek każdego tomu. To zmusza do własnych przemyśleń, co jest pożądane w takim dziele.

Wydaje mi się, że „Chłopów” przyjemniej się czyta po tych wielu latach, niż wtedy w szkole. Przez ten czas człowiek nabrał pewnych doświadczeń i jest teraz w stanie lepiej ocenić dzieło noblisty. Dlatego moje drugie podejście do tej książki oceniam pozytywnie i ciesze się, że dałem się nakłonić do przeczytania tego dzieła.

Każdy z nas zapewne miał jakąś styczność z dziełem Władysława Reymonta. „Chłopi” to książka, z którą musi stykać się młodzież licealna. Jednak dzięki przepięknemu filmowi i świetnej muzyce z niego, dzieło noblisty zyskało pozytywnie. I m.in. przez to sam sięgnąłem jeszcze raz po tę powieść.

Opowiada ono o losach mieszkańców wsi Lipce, a głównie o Antku Borynie, jego ojcu i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Upadłe anioły” to druga część trylogii o Takeshim Kovacsu. Tym razem bohater nie przebywa na Ziemi, a znacznie dalej od niej na Sanction IV, we wszechświecie pogrążonym w wojnie domowej. Były emisariusz ma dość tej bezsensownej rzezi, z której może go wyciągnąć bardzo interesująca oferta.

Kovacs zostaje wciągnięty w tajną ekspedycję, która ma na celu odkrycie tajemniczego artefaktu. Ma on pochodzenie marsjańskie, a jego wartość jest olbrzymia. Chcąc zarobić na tym znalezisku i grać na swoich warunkach, Takeshi wpada kolejny raz w sieć intryg i nieoczekiwanego zagrożenia. Czy i tym razem uda mu się wyjść na swoje? A może chciwe korporacje tym razem przechytrzą byłego emisariusza?

„Upadłe anioły” to druga część przygód Takeshi Kovacsa, ale jeżeli nie czytało się „Modyfikowanego węgla”, to nie traci się żadnego wątku. Akcja książki dzieje się w XXVI wieku, kiedy to ludzkość mocno się rozwinęła i skolonizowała wiele galaktyk w kosmosie. Ważną rzeczą jest rozwój technologi, który pokonał śmierć. Świadomość człowieka można zapisać w stosie korowym, a po śmierci można przenieść danego osobnika do nowego ciała, zwanego powłoką. Choć nie każdemu tak łatwo wrócić od razu do „świata żywych”.

Wracając już do fabuły, Takeshi Kovacs bierze udział w wojnie domowej finansowanej przez Protektorat, który chce zdusić bunt na Sanction IV. Za jego wybuchem stoją rewolucjoniści sponsorowani przez korporacje. Bezsensowne i długie walki działają źle na naszego bohatera, który za wszelką cenę chce się wyrwać z pola bitwy. I w końcu nadarza się wspaniała okazja.

Kiedy były emisariusz leczy rany po jednej z bitew, przychodzi do niego z ofertą pilot Jan Schneider. Chce on wynająć Kovacsa do pomocy w przejęciu tajemniczego zakopanego artefaktu. Jest to brama stworzona przez Marsjan, która może prowadzić do innej części kosmosu i jakiejś nieznanej nowej technologii. Artefakt, który może zainteresować bogatych ludzi, co za sobą niesie sporo pieniędzy dla potencjalnego sprzedawcy. Również wielkie niebezpieczeństwo.

O samej bramie wie niewiele osób, ale do jej uruchomienia potrzebna jest archeolożka. Kovacs wyciąga z więzienia Tanyę Wardani i wraz z nią oraz Schneiderem rozpoczynają niebezpieczną grę. Aby dostać się do marsjańskiego portalu, konieczne są spore środki finansowe i potencjalny kupiec artefaktu. Były emisariusz rozpoczyna nową misję, która jest niezwykle niebezpieczna. Wszystko miało być pod kontrolą Kovacsa, ale pewne sprawy zaczynają się komplikować, a wszystkim członkom eskapady grozi śmierć. Taka prawdziwa, bez możliwości powrotu do nowej powłoki.

Czy i tym razem Takeshi Kovacs poradzi sobie z intrygami i wielkim niebezpieczeństwem? A może jednak nie da rady wyjść cało z kolejnych kłopotów? A może to marsjańska technologia przewyższy umiejętności byłego emisariusza?

W „Upadłych aniołach” nie zabrakło kolejnych intryg, z którymi musiał mierzyć się główny bohater. Jest też ciekawostka w postaci marsjańskiego artefaktu, który jest głównym celem książki. Richard Morgan wykreował wszechświat, w którym ludzie kroczą po śladach dawnej cywilizacji Marsjan. To oni kładli podwaliny pod to, co później zastała ludzkość. Dlatego tak cennym znaleziskiem była brama.

Jednak droga do tego portalu była momentami zbyt długa. Bardzo ciężko było mi się wkręcić w nową historię z Kovacsem. W „Modyfikowanym węglu” na starcie dostaliśmy zagadkę, którą musiał rozwiązać bohater i co chwilę coś się działo. W drugiej opowieści z byłym emisariuszem dość długo startowała akcja. Jak już się wydawało, że coś się zacznie dziać, to akcja za chwilę hamowała. Dlatego nie mogę ocenić tego tomu lepiej od poprzedniego. Bo potrzebne było blisko 300 stron, aby zaczęło mi się czytać płynnie.

Super, że autor porusza wiele wątków wiary, pochodzenia ludzkości, moralności, sensu wojny, itp. Jednak za często hamowała on swoje dzieło niepotrzebnymi fragmentami przydługich przygotowań do ekspedycji. Być może na odbiór tego dzieła miał wpływ mój początek roku, który mocno odciągał mnie od czytania. Myślę, że jakby „Upadłe anioły” miały być książką ponad dobrą, to pomogłaby ona mi szybciej przezwyciężyć zastój czytelniczy.

„Upadłe anioły” to druga część trylogii o Takeshim Kovacsu. Tym razem bohater nie przebywa na Ziemi, a znacznie dalej od niej na Sanction IV, we wszechświecie pogrążonym w wojnie domowej. Były emisariusz ma dość tej bezsensownej rzezi, z której może go wyciągnąć bardzo interesująca oferta.

Kovacs zostaje wciągnięty w tajną ekspedycję, która ma na celu odkrycie tajemniczego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawało się, że Saga o Wiedźminie skończy się na siedmiu książkach. Po co można byłoby dodać jeszcze po tej historii? A czy nie można byłoby wrócić do wcześniejszych wydarzeń? I właśnie „Sezon burz” wraca do czasów Geralta, który chodził od miasta do miasta i szukał pracy dla zabójcy potworów.

Andrzej Sapkowski nie chciał zamknąć się tylko na znanej części Sagi, a sam jeszcze dołożył od siebie jedną książkę opowiadającą o najsłynniejszym wiedźminie na świecie. Powrót do dawnego Geralta był dobrym pomysłem autora.

Początkowo „Sezon burz” może wydawać się dziwny dla czytelnika, który sięgnął po tę pozycję chwilę po skończeniu całej Sagi o Wiedźminie. Znając zakończenie poprzednich książek można poczuć się lekko nieswojo czytając o Geralcie z Rivii, który – jak dawniej – wrócił na szlak. Jednak styl Sapkowskiego sprawia, że dość szybko wychodzimy z tego szoku.

Każdy dobrze wie, że wiedźmin posiada dwa miecze. Jeden stalowy do walki z ludźmi, a drugi jest srebrny do walki z potworami. A wyobrażacie sobie wiedźmina, który nie ma żadnego miecza? A czy w ogóle da sobie wyobrazić słynnego Białego Wilka bez tego oręża? Otóż tak!

„Sezon burz” opowiada o losach Geralta, prawdopodobnie gdzieś z czasów równoległych do opowiadań z „Miecza Przeznaczenia”. Wracając od białowłosego bohatera, trafia on do miasta Kerack, a na wejściu musi zdać miecze. Jak to w przypadku Białego Wilka, ledwo trafia do nowego miejsca, a już zdarzają mu się kłopoty. Po w miarę szybkim poradzeniu sobie z nimi okazuje się, że jego bronie zaginęły. Od tego momentu zaczyna się lawina przygód, na które trafia nasz ulubiony nieszczędzący docinek wiedźmin.

Jakby było mało problemów przygód, to spotyka Jaskra. Bard za pomocą swoich znajomości próbuje pomóc przyjacielowi w odzyskaniu mieczów. Jednak droga do broni nie okazuje się być taka łatwa, a Geralt spotyka czarodziejów, bandytów, potwory, królów, książęta i księżniczki. Każdy ma jakiś interes do wiedźmina, który niby ma mu pomóc zbliżyć się do zguby. Czy Biały Wilk odzyska swoje dwa najostrzejsze szpony?

Wydawało się, że Saga o Wiedźminie skończy się na siedmiu książkach. Po co można byłoby dodać jeszcze po tej historii? A czy nie można byłoby wrócić do wcześniejszych wydarzeń? I właśnie „Sezon burz” wraca do czasów Geralta, który chodził od miasta do miasta i szukał pracy dla zabójcy potworów.

Andrzej Sapkowski nie chciał zamknąć się tylko na znanej części Sagi, a sam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Opowieść wigilijna” to historia, o której słyszał każdy na świecie. Nawet te osoby, które nie przeczytały książki Charlesa Dickensa. Ponadczasowa powieść jest idealna na każde Bożego Narodzenia. Zawsze potrafi ona dodać otuchy i przywrócić wiarę w święta.

Głównym bohaterem książki jest Ebenezer Scrooge, który jest właścicielem kantoru. Dawniej prowadził go ze swoim przyjacielem Jakubem Marleyem, który umarł siedem lat temu. Scrooge jest zawziętym biznesmenem, dla którego Boże Narodzenie jest zwykłym dniem i stratą pieniędzy. W Wigilię nawiedza go duch dawnego wspólnika, który zapoczątkowuje przemianę starego skąpca.
Charles Dickens stworzył jedną z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających książek w tematyce Świąt Bożego Narodzenia. Dzieło tak sławne, że słyszały o nim nawet osoby, które wcześniej nie czytały tej historii. Skoro mamy święta, to doskonały czas na przypomnienie sobie tej opowieści.

Ebenezer Scrooge jest właścicielem jednego z londyńskich kantorów. Tak poświęcił się swojej pracy, że został samotnikiem. Dla niego liczy się przede wszystkim interes, a swój lokal przynoszący zysk, zakładał przed wieloma laty z Jakubem Marleyem, swoim przyjacielem. Niestety, zmarł on kilka lat temu przed rozpoczęciem opowieści.

Zbliża się Wigilia, a w tym czasie Scrooge daje popis swojego skąpstwa i obojętności wobec Bożego Narodzenia. Dla niego to zwykły dzień i wyłącznie starta pieniędzy. Liczy się przede wszystkim interes. Nocą kiedy wraca do domu, odwiedza go duch Marleya. Jakub był taki sam jak Ebenezer i przybywa, aby przestrzec go przed strasznym losem po śmierci.

Zgodnie ze słowami dawnego przyjaciela, każdej kolejnej nocy odwiedzają Scrooge'a wigilijne duchy, które próbują wpłynąć na przemianę starego Ebenezera. Jest on świadkiem wydarzeń z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, które mają wpłynąć na starego samotnika. Czy i w tym przypadku zadziałał świąteczny cud?

„Opowieść wigilijna” to historia, o której słyszał każdy na świecie. Nawet te osoby, które nie przeczytały książki Charlesa Dickensa. Ponadczasowa powieść jest idealna na każde Bożego Narodzenia. Zawsze potrafi ona dodać otuchy i przywrócić wiarę w święta.

Głównym bohaterem książki jest Ebenezer Scrooge, który jest właścicielem kantoru. Dawniej prowadził go ze swoim...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba każdy na świecie kojarzy J.R.R. Tolkiena, twórcę kultowego „Władcy Pierścieni”. Jednak zanim zebrała się Drużyna Pierścienia i poszła w kierunku Mordoru, to wcześniej wydarzyła się inna historia. O niej opowiada „Hobbit, czyli tam i z powrotem”.

W tej książce głównym bohaterem jest hobbit Bilbo Baggins, który przez czarodzieja Gandalfa zostaje wplątany w kampanię krasnoludów prowadzonych przez Thorina. Chcą oni odzyskać skarb strzeżony przez straszliwego smoka – Smauga.

Książka „Hobbit” opowiada o Bilbo Bagginsie, który żyje pośród innych hobbitów w Shire. Wiedzie on spokojne, nudne życie w swoim domu. Aż do dnia, w którym spotyka na werandzie czarodzieja Gandalfa. Za jego sprawą do domu Bilba przychodzi banda krasnoludów. Spotkali się oni w Shire, aby z pomocą maga ustalić plan odzyskania skarbu przywłaszczonego przez straszliwego smoka – Smauga.

Gandalf w całą kampanię wplątał niechętnego do podróży hobbita, który jednak w przypływie impulsu decyduje się na udział w kampanii. Czarodziej wierzy, że to właśnie Bilbo może być decydującym elementem do sukcesu całej misji. Sama podróż do Samotnej Góry, w której jest smok, nie jest taka prosta. Członkowie kampanii nie raz wpadają w kłopoty, a momentami są one tak duże, że uniemożliwiają dalszą podróż.

To właśnie podczas tej kampanii Bilbo Baggins odnajduje tajemniczy pierścień, który pozwala mu być niewidzialnym. Będzie on kluczowym przedmiotem dla losów całej misji. A w drodze do skarbca napotkają oni masę postaci. W tym tych pomocnych, jak i złowrogo nastawionych.

Czy cała misja zakończy się sukcesem? Czy będą oni w stanie pokonać smoka? Czy w ogóle dojdą do Samotnej Góry? Dlaczego Gandalf uparł się, aby Bilbo poszedł z krasnoludami? Odpowiedzi znajdziesz w książce.

Chyba każdy na świecie kojarzy J.R.R. Tolkiena, twórcę kultowego „Władcy Pierścieni”. Jednak zanim zebrała się Drużyna Pierścienia i poszła w kierunku Mordoru, to wcześniej wydarzyła się inna historia. O niej opowiada „Hobbit, czyli tam i z powrotem”.

W tej książce głównym bohaterem jest hobbit Bilbo Baggins, który przez czarodzieja Gandalfa zostaje wplątany w kampanię...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Herbert George Wells to jeden z najważniejszych pisarzy fantastyki. Tworzył swoje dzieła na przełomie XIX i XX wieku. Miałem przyjemność czytać jego „Wojnę światów”, a następną książką tego autora przeczytaną przeze mnie był „Wehikuł czasu”.

Ten autor kolejny raz udowodnił, jakim był wybitnym umysłem i jak niezwykle zobrazować przyszłość Ziemi. Nie skupił on się na czasach obecnie bliższych nam, a spróbował sięgnąć znacznie dalej. Finałem było zobaczenie upadku naszej planety.

Głównym bohaterem książki „Wehikuł czasu” jest naukowiec, który stworzył maszynę do podróży w czasie. W treści nie jest wspomniane jego imię, a wszyscy go nazywają Podróżnikiem w czasie. Można wywnioskować, że jest on bogatą osobą, która jest znana. Do swojego domu zaprasza gości, którym opowiada o swoim urządzeniu i o tym, że udało mu się odbyć podróż w czasie.

Podróżnik nie przeniósł się do niedalekiej przyszłości, a spróbował przejść znacznie dalej. Wylądował on w odległych czasach, w których Ziemia nie była już taka sama. Dawna cywilizacja i jej budownicze działa były reliktem odległej przeszłości. Być może mamy do czynienia ze światem po wielkich wojnach, który doprowadził do pewnego resetu. Sama przyroda też się zmieniła, choć nie tylko ona dokonała ewolucji. Napotkał on ludzi zwanych Elojami, którzy okazali się nie być jedynym gatunkiem ludzkim. Obok nich w podziemiach żyją jeszcze Morlokowie, którzy na powierzchnię wychodzą w mroku.

Podczas zwiedzania Ziemi przyszłości Podróżnik próbuje wywnioskować, jak w ewolucji gatunku ludzkiego mogło dojść do stworzenia dwóch gatunków? Dodatkowo naukowiec stara się trafnie odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących zmierzania ludzkości w ten dziki świat, w którym nawet nie widać rozwoju technologicznego. A obecni ludzie wydają się być zacofani, zamiast rozwinięci pod względem umysłowym czy technologicznym.

Nasz bohater w swojej opowieści nie mógł jeszcze zapomnieć o zniknięciu swojego wehikułu. Bez niego ugrzązłby na zawsze w odległej przyszłości. Oprócz badania otaczającego go nowego świata sam musi jeszcze przeprowadzić dochodzenie i odnaleźć maszynę czasu. Czy stoją za tym Elojowie albo Morlokowie? A może ten świat skrywa jeszcze jakiś nieznany gatunek?

Herbert George Wells w swoim stylu stworzył powieść opowiadaną ustami Podróżnika w czasie. Autor kolejny raz wykazał się swoją wiedzą biologiczną. Nie próbował bawić się w wizjonera, który spróbowałby przewidzieć to, co będzie ludzkość „mieć za chwilę”. Spróbował sięgnąć znacznie dalej, przez co mógł stworzyć teorię sięgającą odległych czasów.

W swojej teorii ludzkość w dalekiej przyszłości – prawdopodobnie po wielkich wojnach lub zagładzie atomowej – musiała się przeobrazić. Nie mamy tutaj wizji niezwykłych technologii, wielkich umysłów czy rzeczy w podobnym stylu. Autor pokazał, jak może wyglądać życie na naszej planecie po resecie i konieczności postawienia fundamentów ludzkości od nowa. Do tego nie bał się on pobawić w teorię ewolucji gatunku ludzkiego, który mógłby pójść w dwóch kierunkach.

Wells nie zamknął się na jednej wizji świata przyszłości. Idąc za naukową ciekawością, spróbował sięgnąć swoim umysłem do ostatnich chwil Ziemi. Jak może wyglądać nasza planeta tuż przed ostateczną zagładą?

„Wehikuł czasu” to kolejna książka pokazująca geniusz brytyjskiego pisarza. Czytając kolejną jego książkę, przestaje się dziwić, że był on i jest inspiracją dla wielu kolejnych autorów fantastyki. Jego dzieło na raz fascynuje światem stworzonym przez autora, ale zarazem trzyma poczucie niepokoju. Idąc z każdą stroną dalej, czuje się, że historia Ziemi nie jest taka wesoła. Że jej koniec może być przerażający.

Herbert George Wells to jeden z najważniejszych pisarzy fantastyki. Tworzył swoje dzieła na przełomie XIX i XX wieku. Miałem przyjemność czytać jego „Wojnę światów”, a następną książką tego autora przeczytaną przeze mnie był „Wehikuł czasu”.

Ten autor kolejny raz udowodnił, jakim był wybitnym umysłem i jak niezwykle zobrazować przyszłość Ziemi. Nie skupił on się na czasach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Babel, czyli o konieczności przemocy” to książka mocno rozbudowana, z ciekawą fabułą, ale też kontrowersyjna. I na tę kontrowersję można spojrzeć… z różnych stron. Sięgnąłem po tą książkę głównie za sprawą niezłych opinii na Instagramie od różnych użytkowników.

Głównym bohaterem książki jest Robin, chłopak wyrwany z Chin jako dziecko, aby zostać w przyszłości wybitnym pracownikiem oxfordzkiej instytucji – Babel. Jego celem i marzeniem jest zostać wielkim tłumaczem. Jednak ten piękny sen kończy się w momencie spotkania innego Chińczyka, który działa przeciwko uczelnianemu instytutowi. W tym momencie wraz z Robinem zaczynamy się gubić i zastanawiać nad tym, po której stronie należy się opowiedzieć? A może zachować neutralność?

Rebecca F. Kuang stworzyła bardzo interesujące dzieło, o którym można dyskutować przez wiele godzin. Zanim zacznę dalszą recenzję, to muszę na wstępie poruszyć jedną rzecz.

Jeżeli planujecie przeczytać „Babel” w formie e-booka, to możecie mieć pewne utrudnienie. Główny bohater jest studentem translatoryki i do wyjaśnienia wielu słów z języka angielskiego, chińskiego lub innego, autorka posługiwała się wieloma przypisami. W wersji papierowej mamy je zaraz pod stroną, na której są poruszane. Niestety takiego komfortu nie ma przy czytaniu z różnych aplikacji z e-bookami.

Akcja książki zaczyna się w XIX wieku w Chinach, w których poznajemy chorego dzieciaka. Ratuje go wybitny profesor Oxfordu, który uzdrawia go i zabiera ze sobą do Wielkiej Brytanii. W swojej nowej ojczyźnie Robin Swift ma poświęcić się nauce, a spłatą długu będzie ukończenie studiów translatoryki na najlepszym uniwersytecie świata – Oxfordzie. Wydział ma swoją siedzibę w słynnej wieży, nazywanej Babel.

Głównie dzięki pracom badawczym w wieży Babel i magicznym działaniu srebrnych sztabek, Anglia zaczyna mieć przewagę nad innymi krajami świata. Robin marzy o tym, aby w przyszłości zostać ważnym naukowcem i mieć wpływ na przyszłości kraju. Jednak pewnej nocy coś się zmienia. Przypadkowo poznaje on innego Chińczyka, bardzo podobnego do niego, który działa w grupie walczących z wieżą Babel.

Sam Robin zaczyna dostrzegać, że on i inni studenci z wieży Babel, są traktowani źle ze względu na swoje pochodzenie. Do tego tajemnicza grupa wykradająca sztabki z wieży ma swoje racje. W tym momencie wraz z głównym bohaterem zaczynamy się zastanawiać, po czyjej stronie stoi prawda?

Czy wydział translatoryki to faktycznie właściwie miejsce dla Robina? A może powinien on działać przeciwko Anglikom, którzy pragną władać światem? Co jeśli to wszystko to bujdy i powinien zachować neutralność? Odpowiedzi musisz poszukać w książce.

W dalszej części mojej recenzji będą lekkie spojlery, dlatego jak ktoś nie czytał jeszcze książki, to powinien dalej nie czytać mojego wpisu. Rebecca F. Kuang stworzyła bardzo ciekawą powieść, która pokazuje problemy XIX wieku i jak Anglicy odbierali inne nacje. Dla nich wtedy przybysze z Dalekiego Wschodu, czy innych kolonii byli zawsze osobami kategorii B. Autorka dobrze porusza ten problem w swojej książce.

Nie możemy zapominać o tym, jak dawniej traktowano żółto- czy czarnoskórych. W „Babel, czyli o konieczności przemocy” jest to naprawdę dobrze zobrazowane, a wszystkim czytelnikom zapewne nieco zmieni się myślenie o tamtych czasach. Jednak sama autorka w pewnym momencie nieco przegięła.

Rozumiem obraz pokazania dyskryminacji, poważne rozmyślania wewnętrzne głównego bohatera, który sam często nie wie, w którą stronę powinien pójść. Przez długi czas czytania książki sami nie wiemy, jak powinien ostatecznie postąpić Robin. Ale w pewnym momencie następuje przełamanie.

Coś pęka w środku Robina i decyduje się on w końcu na pójście jedną z dróg. Nie spodobało mi się tylko to, że z jednej strony autorka świetnie podkreśla wątki dyskryminacji tamtych czasów i problemów ludzkości, a z drugiej strony biały człowiek jest zawsze winny i głównym złem. Z jednej strony chce ona pokazać walkę z dyskryminacji, a z drugiej sama jej częściowo dokonuje, umieszczając tego białego w jednym schemacie.

To do końca mi się nie spodobało w tej książce. Spodziewałem się również nieco innej końcówki. Jednak bardzo podoba mi się to, że ta powieść może być dużą paletą do dyskusji i naprawdę można spędzić wiele czasu nad rozmyślaniem nad tą całą historią i pomysłem autorki. I dobrze, że są osoby, które wyłącznie nie się zachwycają „Bablem”, a są też takie szukające innego spojrzenia na tę książkę i wytykające pewne błędy autorce.

Rebecca F. Kuang chciała poruszyć kontrowersję swoją książką i to na pewno jej się udało. Jednak po przeczytaniu całej książki można patrzeć na nie dwojako, bo sama autorka nie bała się ostrzej poruszyć pewnych wątków. Myślę, że „Babel, czyli o konieczności przemocy” to pozycja dobra nie tylko dla fanów fantastyki. Tutaj jest poruszanych sporo wątków politycznych, dyskryminacji oraz samodzielnych prób oceny tego, co jest słuszne.

„Babel, czyli o konieczności przemocy” to książka mocno rozbudowana, z ciekawą fabułą, ale też kontrowersyjna. I na tę kontrowersję można spojrzeć… z różnych stron. Sięgnąłem po tą książkę głównie za sprawą niezłych opinii na Instagramie od różnych użytkowników.

Głównym bohaterem książki jest Robin, chłopak wyrwany z Chin jako dziecko, aby zostać w przyszłości wybitnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka napisana na podstawie uniwersum z gry komputerowej? A dlaczego nie! Szczególnie jak w niej jest tyle rozbudowanych historii. Anthony Reynolds wyciągnąć część bohaterów oraz ich życiorysy z jeden z najpopularniejszych gier świata – League of Legends.

„Zrujnowanie” opowiada nam o królestwie Camavor, które ma nowego króla. Jednak wielki dramat młodego władcy może doprowadzić do upadku wielkiego państwa. Czy generał Kalista będzie w stanie odmienić losy swojej ojczyzny?
Kiedy zobaczyłem, że powstaje książka na podstawie jeden z części historii League od Legends, to musiałem sięgnąć po nią. Ta gra zabrała wiele godzin życia wielu ludziom na całym świecie. A dodatkowo ma wiele postaci, które mają napisane bardzo ciekawe życiorysy. Super, że znalazł się jakiś autor, który spróbował z tego stworzyć książkę. I wyszło mu całkiem nieźle.

„Zrujnowanie” opowiada o losach Camavoru, jednego z największych królestw na świecie. Niestety umiera poprzedni władca, więc na tron musi usiąść młody następca – Viego. Przechodzi on próbę Ostrza Króla, więc może zasiąść na tronie. Młody król jest porywczy, ale ma dobre oparcie w postacie swojej małżonki. Niestety do czasu.

Nieudany zamach na Viego kończy się zranieniem Izoldy. Ostrze było zatrute i królowej grozi śmierć. To całkowicie źle wpływa na młodego króla, który zamiast zajmować się królestwem, trwa przy swojej małżonce. Kalista – siostrzenica Viego, z którą się wychowywał jako dzieciak i jest dla niego jak starsza siostra – jest jedyną osobą, która może ocalić króla od szaleństwa i upadku Camavoru.

Kalista musi wyruszyć po odnalezienie jedynego możliwego lekarstwa na truciznę. Misja jest arcytrudna, bo musi ona odnaleźć legendarne Błogosławione Wyspy – Helia. Dla Camavoran to tylko bajki, ale też jedyna nadzieja na uratowanie Viego. Jednocześnie generał musi zostawić swoje władcę na pastwę innych doradców, w tym mistrzów Zakonu, które też chcą coś ugrać dla siebie.

Nawet odnalezienie Helii może nie pomóc Kaliście w uratowaniu kraju. Czy uda się znaleźć lekarstwo? Czy młody władca oszaleje? Co stanie się z Camavorem? Czego chce od Kalisty tajemniczy Erlok Grael? Odpowiedź znajdziesz w książce.

„Zrujnowanie” to książka napisana na podstawie historii postaci z League of Legends. Autor opierał się na tzw. lorze gry. Stworzył z tego ciekawą opowieść, pewnie w większości nieznaną nawet regularnym graczom LoLa. Bo pewnie jakieś 60% nawet nie czyta za bardzo o pochodzeniu danych bohaterów.

Anthony Reynolds zmontował ciekawą historię, w którą wpisał wiele postaci znanych z gry. Do tego zbudował książkę fantasy z elementami politycznymi. Mamy królestwo Camavoru, który ma też swoje „struktury”, które chcą pałeczkę władzy przesunąć na swoją stronę. Książka od niemal początku zmierza w jednym kierunku, którego mogą znać gracze czytający lore.

Dla czytelnika nieznającego League of Legends ta książka też będzie ciekawa. Nie trzeba mieć znajomości gry, aby dobrze przesuwać się po kartkach powieści. Jak dla mnie jest to książka dobra, choć nie jakaś wybitna. Myślę, że może być ona dobrym prezentem dla graczy LoLa. Jeżeli ktoś nie ma pomysłu na świąteczny prezent, to może warto właśnie kupić tę książkę dla miłośnika gier komputerowych.

Książka napisana na podstawie uniwersum z gry komputerowej? A dlaczego nie! Szczególnie jak w niej jest tyle rozbudowanych historii. Anthony Reynolds wyciągnąć część bohaterów oraz ich życiorysy z jeden z najpopularniejszych gier świata – League of Legends.

„Zrujnowanie” opowiada nam o królestwie Camavor, które ma nowego króla. Jednak wielki dramat młodego władcy może...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy słyszał o Stanisławie Lemie, który sławi Polskę na całym świecie. Jego książki są tłumaczone na wiele języków. W końcu i ja sięgnąłem po jego największe dzieło. „Solaris” to niezwykle ciekawe dzieło polskiego pisarza, myśliciela i futurologa. Ta książka to połączenie podboju kosmosu przez ludzkość, postępu w nauce, niemożliwości kontaktu z nieznanym gatunkiem oraz wątku smutnej miłości. Jest tutaj wszystko, co trzeba, aby utrzymać przy sobie czytelnika jak najdłużej. Do ostatniej strony.

Od początku książki towarzyszy nam nutka jakiejś wielkiej tajemnicy. Zaczynamy od podróży na Stację Solaris, która jest na orbicie planety Solaris i posiada trzyosobową załogę. W kapsule zmierzającej do niej jest Kelvin, psycholog poproszony o uczestnictwo w misji badawczej przez Gibariana, szefa stacji i dawnego mentora Kelvina. W momencie przybycia okazało się, że Gibarian nie żyje (popełnia samobójstwo), a pozostali członkowie załogi zachowują się dość dziwnie. Zarówno Snaut jak i Sartorius są wystraszeni i nie pozwalają podejść do swoich kabin.

Po pierwszej nocy na stacji Kelvin doznaje szoku. Znikąd w jego kabinie pojawia się jego dziewczyna – Harey, która popełniła samobójstwo kilka lat wcześniej. Próba „pozbycia się” kobiety kończy się niepowodzeniem. Mimo wysłania jej w kosmos za pośrednictwem kapsuły, po kolejnej nocy pojawia się kolejny klon. Okazuje się, że każdy z członków załogi posiada „gościa”, który był powodem tego dziwnego zachowania naukowców.

Najprawdopodobniej goście są sprawką Solaris, na powierzchni, którego jest ogromny ocean. Od setek lat ludzkość próbuje zbadać ten obiekt, który jest jedyną formą życia planety. Jakby było mało, jest to inteligentny okaz, z którym od lat nie udaje się porozumieć. Wychodzi na to, że ocean teraz próbuje „oddziaływać” na załogę stacji badawczej, sięgając głęboko w najgłębsze zakamarki umysłów. Z tego powstają goście, którzy obciążają załogę mocno psychicznie.

Dla Kelvina postać Harey jest tragiczna, bo po wielu latach wciąż nie pogodził się z jej śmiercią, a sam siebie obwiniał o przyczynę jej samobójstwa. Naukowcy próbują odkryć, w jaki sposób można pozbyć się niezniszczalnych klonów. Z każdym dniem psycholog zaczyna na nowo zakochiwać się w Harey, a im bliżej naukowcy są odkrycia sposobu na pozbycie się gości, tym bardziej Kelvin nie chce jej ponownie stracić…

Czy uda się ją uratować? A może uda się porozumieć z oceanem? Odpowiedź znajdziecie w książce.

„Solaris” to wyjątkowa książka, a nie dziwi mnie to, że akurat ta powieść rozsławiła Stanisława Lema na cały świat. Genialne przedstawienie inteligentnej formy życia w postaci oceanu. Oceanu, z którym nie potrafimy się porozumieć. Jest to książka o przyszłości, ludzkość dokonała olbrzymiego postępu technicznego, bo latamy po całym kosmosie. Jednak wciąż mamy problemy z porozumieniem się z innymi inteligentnymi formami.

Poza tym wątkiem futurologicznym mamy w niej obraz człowieka, który udaje się na misję badawczą setki lat świetlnych od Ziemi. Nawet taka odległość nie sprawia, że zapomni się o ziemskich sprawach. Przez „gości” naukowcy muszę mierzyć się ze swoimi demonami przeszłości, co jest tutaj świetnie pokazane pod wątkiem psychologicznym. Dochodzi jeszcze kwestia miłości, którą poznajemy i wczuwamy się z każdą stroną, czując w powietrzu, że musi się coś stać, co to wszystko przerwie.

Połączenie tych wszystkich wątków sprawia, że dostajemy w swoje ręce kapitalne dzieło. Jest to na tyle dobrze stworzona powieść, że dyskutując o niej, możemy różnie odbierać jej wątki.

Każdy słyszał o Stanisławie Lemie, który sławi Polskę na całym świecie. Jego książki są tłumaczone na wiele języków. W końcu i ja sięgnąłem po jego największe dzieło. „Solaris” to niezwykle ciekawe dzieło polskiego pisarza, myśliciela i futurologa. Ta książka to połączenie podboju kosmosu przez ludzkość, postępu w nauce, niemożliwości kontaktu z nieznanym gatunkiem oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Śmiercionośny wirus pojawił się na świecie. Ludzkość zaczęła wymierać. Osoby, które nie dopadała choroba, uciekły z miast w poszukiwaniu schronień. Ile osób przeżyło? Nie wiadomo. Na pewno Julia i Jakub oraz ich sąsiedzi – Daniel i Marta, to jedyni ocalali. Żyją oni przy granicy lasu i pustyni. Wszędzie na około cisza, brak śladu innych żywych ludzi.

Pewnego dnia jednak głuchą ciszę zakłóca pukanie do drzwi. Za nimi pojawia się młoda dziewczyna, która wkraczając w życie osamotnionych ludzi przynosi nadzieję na to, że może jeszcze są gdzieś ocalałe osoby. Niestety to nie jedyna rzecz, którą wnosi ze sobą. Wraz z jej przybyciem zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Trudno wytłumaczalne.

Akcja „Lęku” dzieje się w czasach współczesnych, ale przez świat przeszedł śmiercionośny wirus. Niemal cała ludzkość przegrała walkę z pandemią. Ile zostało przy życiu? Wiemy jedynie, że Jakub ze swoją żoną Julią oraz ich sąsiedzi – Daniel i Marta, to jedyni ocalali w promieniu setek kilometrów. Od kilku lat nie napotkali oni na inne żywe osoby. Ich życie toczy się z daleka od miasta, nieopodal lasu i pustyni. Życie w dziczy ma swoje plusy, ale także minusy.

Świat po pandemii nie jest już taki sam. Ostatni ocalali muszą sami dbać o uzupełnianie podstawowych zapasów żywności oraz wody. Nie wszędzie działa elektryka, a wszelkie zapasy można jeszcze uzupełnić przy okazji wyjazdu do miasta.

Jakub jest już blisko 50-letnim mężczyzną, który zaczyna mieć problemy z kręgosłupem. Wszystko na skutek wykonywania koniecznej pracy wokół domu, w którym mieszka ze swoją żoną. Julia jest od niego dużo młodsza, ale doskwiera jej reumatyzm. Oboje od lat starają się o dziecko, lecz ciągle nie udaje się im zostać rodzicami. Dodatkowo co jakiś czas gnębią ich koszmary, a zwłaszcza Julię. Mroczne sny, które ma się wrażenie, że są niemal rzeczywistością.

Wiodą oni spokojne życie niedaleko mrocznego lasu i ogromnej pustyni. Jedynymi znanymi im osobami są Daniel, były pastor, oraz Marta, która była pediatrą. Nie mieszkają oni tuż obok siebie, ale co jakiś czas się odwiedzają. Mają świadomość tego, że są ostatnimi ludźmi na ziemi. Ale czy na pewno tak jest?

Pewnej burzowej nocy spokój Jakuba i Julii zakłóca pukanie do drzwi. Za nimi stoi młoda dziewczyna, która uciekła ze swojego domu. Opowiada ona o tym, że jej ojciec zabił matkę na jej oczach, a następnie popełnił samobójstwo. Małżeństwo postanawia dać schronienie Żywii w swoim domu. Choć pierwotnie Julia nie jest przekonana co do słuszności tej decyzji. Od tego momentu zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

Sama Żywia jest dziwną osobą, bo momentami jest przerażona tym, co stało się w jej domu, a za chwilę momentalnie potrafi być niezwykle spokojna. Nie potrafi ona dokładnie powiedzieć, jak trafiła do ich domu i jak długo szła przez las. Po czasie pojawia się jeszcze jedna młoda dziewczyna, która jest poważnie ranna. Okazuje się, że jest to siostra Żywii. Ranna zostaje przeniesiona do domu Daniela i Marty, ponieważ kobieta jest w stanie pomóc poszkodowanej. Choć to nie łatwe zadanie.

W międzyczasie zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Młoda dziewczyna gdzieś znika co jakiś czas, chodząc do mrocznego lasu, pies małżeństwa zaczyna się dziwnie zachowywać, a Jakub znajduje dziwne znaki w domu. Do tego po zabiegu mającym pomóc Julii w pokonaniu reumatyzmu, zmienia się całkowicie nastawienie kobiety do Żywii. Sam Jakub zaczyna się gubić w tym, co jest snem, a co jawą. Coraz częściej towarzyszy mu lęk przed okryciem tego, kim jest ta młoda dziewczyna? A może sny są wskazówką do rozwiązania wszystkich zagadek?

„Lęk” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Tomasza Sablika. Słyszałem o tym, że pisze on horrory, ale dopiero teraz miałem okazję pierwszy raz ocenić jego książkę. Przy tej pozycji można powiedzieć, że lęk narasta wraz z kolejnymi stronami. Podobał mi się klimat stworzony przez autora. Jednak z biegiem akcji oczekiwałem czegoś innego.

Autor w swoim dziele pozostawia wiele rzeczy do domysłu. Pozostawia czytelnikowi sporo miejsca na własne myśli i samotne szukanie odpowiedzi. Nie chce za bardzo spojlerować tego, co było w treści. Ogólnie jak dla mnie jest tutaj za dużo niedomówień. Brakuje jaśniejszych odpowiedzi, co może byłoby lepszym zwieńczeniem całości.

Śmiercionośny wirus pojawił się na świecie. Ludzkość zaczęła wymierać. Osoby, które nie dopadała choroba, uciekły z miast w poszukiwaniu schronień. Ile osób przeżyło? Nie wiadomo. Na pewno Julia i Jakub oraz ich sąsiedzi – Daniel i Marta, to jedyni ocalali. Żyją oni przy granicy lasu i pustyni. Wszędzie na około cisza, brak śladu innych żywych ludzi.

Pewnego dnia jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podlaskie miasteczko Sinice, mglisty poranek i zaginięcie młodej dziewczyny. Tak w skrócie można napisać o akcji książki Izabeli Janiszewskiej „Ludzie z mgły”. Jest to powieść, która otoczona jest ogromną aurą tajemnicy, która wciąga czytelnika od pierwszej strony.

19-letnia Alicja Jarosz to córka znanego lekarza z Sinic. Pewnego niedzielnego ranka wychodzi ona z domu i już nie wraca. Wszyscy zastanawiają się, co się stało z młodą dziewczyną? A może stała się kolejną ofiarą mitu, który opowiada o tajemniczych siłach z mglistych bagien. Kto wchodzi w mgłę, już z niej nie wychodzi.

Akcja „Ludzi z mgły” zaczyna się od zniknięcia Alicji Jarosz, która udaje się w kierunku mglistych bagien. Córka doktora Bogdana Jarosza nie wraca do domu, z którego powinna wziąć rzeczy i wrócić na studia do Warszawy. Dziewczyna znika w tajemniczych okolicznościach. Trudno jest uwierzyć w to, że uciekła, bo zostawiła swoje rzeczy w pokoju. Ślady kończą się na bagnach, które były otoczone mgłą w momencie zaginięcia młodej kobiety.

Według miejscowych legend coś jest we mgle, co sprawia, że znikają ludzie. Alicja nie jest pierwszą osobą z Sinic, która zaginęła podczas mgły. W przeszłości już zdarzały się zaginięcia w mgliste dni i tych osób już nie odnajdywano. Z tym mitem zmierzą się komisarz Krzysztof Lipski i aspirant Weronika Sowińska, którzy chcą odnaleźć córkę lekarza. Ledwo zaczną śledztwo, a okaże się, że sam policjant spotkał Alicję w nocy przed jej zaginięciem. Czy ma on coś wspólnego z jej zniknięciem? A może to tylko zbieg okoliczności?

Śledztwo przedłuża się, bo policjantom brakuje wielu elementów do rozwikłania zagadki zaginięcia Alicji. Po dwóch miesiącach dzieje się coś dziwnego. Z mgły wychodzi człowiek, który stracił pamięć. Ma on na sobie ślady krwi i… naszyjnik należący do zaginionej nastolatki. Pojawienie się mężczyzny bez pamięci sprawia, że sprawa zaginionej zaczyna układać się na nowo.

Dodatkowo do Sinic przyjeżdża dziennikarz, który rozpoznaje w tajemniczym mężczyźnie kogoś, kto mógł być świadkiem wypadku, w którym zginęła rodzina redaktora. Chce on się zmierzyć z demonami swojej przyszłości oraz pomóc policji. Sam również chce stanąć w oko w oko z miejską legendą tajemniczej mgły, w której znikają ludzie.

Policjanci muszą zmierzyć się z wieloma poszlakami, dodatkowo muszą oni skutecznie odróżniać kłamstwa potencjalnych sprawców, a dodatkowo muszą sami rozliczyć się ze swoich grzechów. Czy komisarzowi uda się odnaleźć zaginioną? Czy pomoc dziennikarza okaże się skuteczna?

Czy tajemniczy mężczyzna bez pamięci jest kluczem do rozwiązania zagadki? A może doktor Bogdan Jarosz weźmie sprawy w swoje ręce, nie wierząc w skuteczność policji? Czy legendy o mgle okażą się prawdziwe? Czy ktoś ośmieli się do niej wejść? Odpowiedzi znajdziesz w książce.

Podlaskie miasteczko Sinice, mglisty poranek i zaginięcie młodej dziewczyny. Tak w skrócie można napisać o akcji książki Izabeli Janiszewskiej „Ludzie z mgły”. Jest to powieść, która otoczona jest ogromną aurą tajemnicy, która wciąga czytelnika od pierwszej strony.

19-letnia Alicja Jarosz to córka znanego lekarza z Sinic. Pewnego niedzielnego ranka wychodzi ona z domu i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niedawno wreszcie przeczytałem biografię Allena Iversona, który był moim ulubionym koszykarzem w NBA. Wiedziałem, że dawny gwiazdor Philadelphia 76ers poza brylowaniem na koszykarskich parkietach, również zbyt mocno szarżował w życiu. Jednak nie spodziewałem się, że było z nim aż tak źle.

Allen Iverson to przykład dla wszystkich, że nawet jeżeli jesteś wielkim sportowcem, to musisz być uważnym w życiu prywatnym. Przez problemy z oderwaniem się od przeszłości ucierpiał sam „The Answer” i jego rodzina.

Zacznę od tego, że „Iverson. Życie to nie gra” to jest nieautoryzowana biografia tego wybitnego koszykarza. Niestety, autor książki Kent Babb nie był w stanie dotrzeć do byłego znakomitego zawodnika. A to wszystko przez to, co działo się w życiu AI, który poza boiskiem do koszykówki popełnił w życiu masę błędów.

– Biografia Allena Iversona, jednego z najlepszych koszykarzy NBA przełomu wieków, to opowieść o tym, jak z dna dostać się na sam szczyt. I trafić z powrotem do piekła, przepuszczając po drodze ponad 150 milionów dolarów.

Cytat powyżej pochodzi z tyłu okładki książki i w skrócie najlepiej przedstawia, o czym jest ta książka. Dla tych, którzy nie znają Allena Iversona: to był koszykarz z potencjałem podobnym do Michaela Jordana. Zresztą wchodząc do NBA, jako nieopierzony młokos ośmieszył swojego idola świetnym zwodem (crossoverem), który stał się znakiem charakterystycznym Iversona.

Wracając już do tego, co jest w samej książce, mamy w niej przedstawione niemal całe życie Iversona. Dowiadujemy się o tym, jak niebezpiecznie było w jego dzielnicy. Ulice Wirginii nie były dobrym miejscem dla tak utalentowanego dzieciaka. Miał on olbrzymi talent, ale od czasów szkolnych charakteryzowała go jeszcze jedna rzecz: unikanie „niepotrzebnych zajęć”. Dla młodego Allena normalną rzeczą było przyjść późno do szkoły, o ile w ogóle do niej trafiał. Był dość trudnym dzieciakiem, ale można było do niego trafić.

W swoim życiu trafił na kilka osób, które rozczytały go i wiedziały, jak do niego należy podchodzić. Jeżeli on komuś zaufał, to potrafił naginać „swoje zasady”. Szkoda tylko, że one wciąż miały swoje zastosowanie przez większość jego życia. Były osoby, które mogłyby wyciągnąć go z bagna dawnego życia, ale ostatecznie wolał on dalej się w nim zapadać.

Kent Babb pokazał, jak wyglądało jego życie i jak ten wielki talent mógł wyciągnąć go z mroku Wirginii. Allen Iverson był synem alkoholiczki, miał chorą siostrę. Przez to przedwcześnie zgłosił się do draftu NBA. Został z nim wybrany z 1. numerem, co było jeszcze dodatkowym wyróżnieniem i presją, z którą chciał się zmierzyć. I tu mogło się zacząć życie usłane różami, hollywoodzki film z happy endem. Ale go nie było.

Wydawało się, że Allen Iverson może być szczęśliwym facetem. Miał przy sobie swoją miłość z czasów szkolnych, która dała mu trójkę dzieci. Brylował na parkietach NBA, choć jego trudny charakter dawał się we znaki jego trenerom. Tylko dawne życie w niebezpiecznej dzielnicy wciąż wyciągało po niego ręce. Gwiazda NBA miała problemy z alkoholem, nie potrafiła odciąć się od dawnych znajomych, którzy na niej żerowali. Do tego zbyt łatwo przepuszczał pieniądze. A do tego zaczął krzywdzić swoich bliskich.

„Iverson. Życie to nie gra” to książka będąca ważnym przesłaniem dla młodych ludzi, marzących o karierze w NBA czy ogólnie w sporcie. Możecie być numerem 1. w drafcie, mieć świetne wejście na sportowe areny, wielki kontrakt od Reeboka, ale nigdy nie możecie dać się omamić nieodpowiednim ludziom. Iverson miał potencjał na bycie drugim Jordanem, wierzono w niego, że może stać się kolejnym zawodnikiem, który pchnie koszykówkę do przodu. Choć trzeba przyznać, że ten „The Answer” z parkietu mógł być inspiracją dla wielu kolejnych zawodników, ale już jego życie poza NBA powinno być dla nich ostrzeżeniem przed mrokiem.

Kent Babb wykonał doskonałą pracę, dobrze opisując życie Allena Iversona. W tej książce mamy opisane jego początki związane z koszykówką, trudne życie w Wirginii oraz to, jak go traktowała własne rodzina. Do tego autor świetnie przedstawił sytuacje z otoczeniem gwiazdora, które miało na niego zbyt duży wpływ. Próbuje on dociec do tego, dlaczego tak zachowywał się zawodnik NBA. Nie usprawiedliwia go, a stara się sprawiedliwi ocenić jego życie.

Książka nie ma chronologicznego opisu życia Iversona. Już od początku dostajemy ważne fakty z życia już po koszykówce i spraw sądowych z żoną. Babb miesza fragmenty z czasów bliżej nam współczesnych z początkami treningów Iversona w szkole. Jest to dobrze budowane i pozwala nam zrozumieć coraz więcej z zachowania byłego gwiazdora NBA.

Niedawno wreszcie przeczytałem biografię Allena Iversona, który był moim ulubionym koszykarzem w NBA. Wiedziałem, że dawny gwiazdor Philadelphia 76ers poza brylowaniem na koszykarskich parkietach, również zbyt mocno szarżował w życiu. Jednak nie spodziewałem się, że było z nim aż tak źle.

Allen Iverson to przykład dla wszystkich, że nawet jeżeli jesteś wielkim sportowcem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy z nas oglądając filmy szpiegowskie, marzył o tym, aby chociaż na chwilę zostać słynnym szpiegiem, działającym dla Jej Królewskiej Mości. Podobne marzenia mieli bohaterowie „Kulawych koni”, którzy nawet dołączyli do wywiadu i w nim byli.

Problem w tym, że przez swoje błędy lub słabości zostali skazani na Slough House, czyli wydział będący zbiorem nieudaczników. Tych, którym potknęły się nogi i są już na zawsze skazani tylko i wyłącznie na prace biurowe, a nie prawdziwe zadania dla szpiegów. Czyżby faktycznie tak miało być do końca ich życia?


Mick Herron na początku swojej książki przedstawia nam Rivera Cartwrighta, wnuka legendarnego szefa brytyjskiego wywiadu, któremu na ostatnim egzaminie praktycznym poważnie potknęła się noga. Przez to młody szpieg mógł zostać nawet wydalony, ale nazwisko dziadka „pomogło” mu zostać w branży. Choć na pewno nie w formie, jakiej by oczekiwał.

Za swój poważny błąd zostaje „kulawym koniem” – szpiegiem, który coś spartolił i skazany jest na wieczny niebyt. Trafia on do Slough House, który nawet nie jest częścią budynku brytyjskiego wywiadu. Znajduje się w innej części miasta, a swoim wyglądem nie przypomina bazy szpiegów znanej z filmów z Jamesem Bondem. Slough House to czyściec albo może nawet piekło.

Do tego miejsca trafiają tylko ci, którzy już nie mają szans na karierę agenta wywiadu. Skazani na wieczne prace biurowe pod dowództwem dziwnego i tajemniczego Jacksona Lamba, który w przeszłości sam był uznanym agentem. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego on znalazł się w „kulawych koniach”. Być może jest on tam jedynym „normalnym”?

Przez początek „Kulawych koni” głównie poznajemy pracowników Slough House. Wydaje się, że są skazani na wieczne wykonywanie najnudniejszej i najczarniejszej roboty biurowej. Jednak nagle zaczyna dziać się coś dziwnego. Grupa terrorystów odpaliła transmisję internetową, w której pojawił się porwany chłopak. Ogłosili oni, że za 48 godzin zetną porwanemu głowę. Nikt nie wie o co chodzi i jakie są żądania.

Wykluczeni agenci z Slough House nie chcą stać z założonymi rękami, choć Lamb nie ogłasza żadnego alarmu i odsyła pracowników do normalnej, codziennej pracy. Jednak River Cartwright nie chce siedzieć z założonymi rękami i z pomocą Sid Baker zaczyna prowadzić własne dochodzenie. Od tego momentu zaczyna się lawina akcji, a „kulawe konie” przekonują się czym jest prawdziwa praca w brytyjskim wywiadzie.

Mick Herron „Kulawymi końmi” zapoczątkował swoją serię szpiegowskiego thrillera. Do kupna tej książki zachęciły mnie fragmenty, które były czytane na antenie Radia Zet. Do tego jeszcze akurat pojawiła się promocja przy wychodzącej trzeciej części serii, która obejmowała olbrzymią zniżką poprzednie dwie książki.

Mocno zastanawiała mnie słaba ocena czytelników na Lubimyczytać.pl. Nie pasowało mi to do książki, na podstawie której zaczęto kręcić serial. I to jedną z ról otrzymał Gary Oldman. Jednak kiedy zacząłem czytać „Kulawe konie”, to zrozumiałem te słabe oceny.

Herron na samym początku umieścił akcję z Riverem, która wyjaśniała, za co został wykluczony. Jednak potem zaczyna się nudny etap serii, w której poznajemy Slough House. Trzeba się przebić przez ok. 120 stron, które nie zachęcają do dalszego czytania. Być może to celowy zabieg po to, aby pokazać jak nudną pracę mieli wykluczeni agenci.

Każdy z nas oglądając filmy szpiegowskie, marzył o tym, aby chociaż na chwilę zostać słynnym szpiegiem, działającym dla Jej Królewskiej Mości. Podobne marzenia mieli bohaterowie „Kulawych koni”, którzy nawet dołączyli do wywiadu i w nim byli.

Problem w tym, że przez swoje błędy lub słabości zostali skazani na Slough House, czyli wydział będący zbiorem nieudaczników. Tych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Harry Potter. To coś więcej niż tylko książki. To też coś więcej niż filmy. Od lat pewien czarodziej łączy pokolenia i wciąż jest na topie. Nic dziwnego, że poza częścią czytaną tego świata, dobrze pamiętamy jego ekranizację i aktorów, którzy tam występowali. Dla fanów Pottera, wielu z nich odegrało kultowe role, które są nie do powtórzenia.

Jednym z aktorów mocno charakterystycznych był Tom Felton, który zagrał rolę Draco Malfoya. W swojej autobiografii „Po drugiej stronie różdżki” wrócił do wspomnień z czasów kręcenia wszystkich filmów o Harrym Potterze. W głównej mierze zrobił to, aby rozliczyć się ze swoją ciemniejszą przeszłością.

– W odróżnieniu od wielu historii dla dzieci, które napisano w tamtym okresie, książki i filmy o Harrym Potterze są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Są jednym z niewielu dzieł kultury, które łączy trzynastolatków z trzydziestolatkami – Tom Felton, „Po drugiej stronie różdżki”.

Kiedy pojawiła się na polskim rynku książka „Po drugiej stronie różdżki”, to pomyślałem o tym, że Tom Felton zapragnął wrócić wspomnieniami do pięknych czasów kręcenia filmów o Harrym Potterze. Nawet częściowo pokrywało się to z 20-leciem nagrania pierwszej części przygód o młodym czarodzieju. Przy okazji tej rocznicy, HBO stworzyło specjalny dokument, w którym aktorzy spotkali się po latach i wspominali czasy tworzenia tego dzieła.

Zanim zacząłem czytać, to sugerowałem się tym wydarzeniem. Tom Felton zapewne chce rozciągnąć ten wątek w wersji papierowej. Do końca tak nie jest, bo autor w swojej książce rozlicza siebie. Ale o tym nieco później.

Tom Felton swoją autobiografię stworzył w porządku chronologicznym. Zanim został Draco Malfoyem, to grywał w innych produkcjach. Dla niego świat Harry'ego Pottera nie był debiutem filmowym, ale na pewno – mimo pewnego doświadczenia – nie spodziewał się on takiego rozgłosu w czasie i po zakończeniu produkcji.

Na początku poznajemy rodzinę Toma, która miała na niego duży wpływ. Poświęcenie rodziców, a zwłaszcza matki były drogą do sukcesu Feltona. Wpływ na niego mieli również starsi bracia, z których też wyciągał pewne wzorce. Pewną rolę w jego życiu odegrał jego dziadek, a nawet on załapał się… albo nie powiem. Wracając na chwilę do najmłodszego członka klanu, to on sam nie był taki święty.

W „Po drugiej stronie różdżki” dowiemy się, jak wyglądał casting do Harry'ego Pottera. Jakie doświadczenie miały osoby grające główne role dziecięce. Jak na dzieciaki działała praca z reżyserami oraz z wybitnymi aktorami. Czasem ona nawet nie były świadome tego, z jak wielkimi legendami brytyjskiego i światowego kina pracują. Oczywiście nie zabrakło też wielu zabawnych sytuacji, a jest też wspominany wymiar kary za przerywanie ujęć przez śmiech dzieciaków. I oczywiście takiej kary najwięcej zebrał Rupert Grint, grający Rona Weasleya.

Bardzo miło wraca się do wspomnień tworzenia tych wspaniałych filmów (choć oczywiście książki są znacznie lepsze :) ), ale i w „Po drugiej stronie różdżki” przychodzi moment nieco mroczniejszy. Dowiadujemy się o tym, jak aktorzy przeżywali ostatnie nagrania całej produkcji. Ile ten film tak naprawdę dla nich znaczył i jak wiele swojego dzieciństwa poświęcili dla niego.

Dzięki autobiografii Toma Feltona możemy też poznać brutalność branży aktora, która nie zawsze idzie samymi sukcesami. Nawet granie w filmach znanych na całym świecie wcale nie musi być przepustką do kolejnych ról. Dowiadujemy się także tego, jak wygląda życie aktora w USA, który skacze od castingu na casting. A za rywali ma jeszcze wiele, wiele, wiele innych osób do jednej roli.

Felton w swoim życiu miewał też trudne momenty i u niego pojawiło się uzależnienie. Do wyrwania się od ciemnych stron aktorskiego życia sam potrzebował pomocy. Z tej książki dowiemy się, jak to wyglądało i co to zmieniło w jego osobie oraz otoczeniu. Ta książka to czas wspomnień, ale też przestroga dla innych. Życie aktora, nawet po grze w znanej produkcji, wcale nie musi być kolorowe. Czasem jest wręcz brutalne. Autor swoją autobiografią chciał się rozliczyć ze swojego życia.

Muszę przyznać, że tę książkę czytało się dość swobodnie. Jest ona napisana jakby w stylu rozmowy z autorem. Tak, jakby siedziało się gdzieś z Tomem Feltonem i on opowiadałby nam swobodnie o swoim życiu, przeszłości, Harrym Potterze itp. Momentami nawet pojawiają się niecenzuralne słowa, ale to tylko bardziej podkreśla lekkość tej autobiografii.

Należą się jeszcze uznania dla wydawnictwa Albatros, które bardzo ładnie oprawiło książkę. Jest dużo działów oprawionych ładnymi grafikami. W samej książce jest sporo zdjęć Toma Feltona z przeszłości, z czasów pracy nad kultowymi filmami i już później z dorosłości.

Tom Felton chciał bardzo rozliczyć się z przeszłości tą książką. Potrafił źle ocenić samego siebie za jakieś nawet drobne głupoty. To chłopak bardzo wrażliwy, co też można wywnioskować z tej książki i opisu jego niektórych zachowań, jak choćby po skończeniu produkcji. Jedynie, do czego mocniej mogę się przyczepić, to zapewne zatajenie pewnych rzeczy.

Sam Felton wspomina o tym, że bardzo zaprzyjaźnił się z Emmą Watson (grającą Hermionę Granger). Jest w tej książce trochę wspomnień z czasów produkcji i potem, jak co jakiś czas spotykali się gdzieś w czasach „dorosłości”. Tom podkreślał, że to wielka przyjaźń, a jednak trochę brak Emmy w tych ciemniejszych momentach życia odtwórcy roli Draco Malfoya. Trudno mi powiedzieć, czy faktycznie jej nie było przy tych zdarzeniach lub próbach „naprostowania” przyjaciela. Mam wrażenie, że coś zostało pominięte w jego wspominaniach.

Ogólnie oceniając tę książkę, muszę przyznać, że Felton – mimo wszystko – zebrał się na wielką szczerość w swojej autobiografii. Bardzo przyjemnie czytało mi się jego wspomnienia. Było mi niezwykle miło wrócić do czasów młodości (jak to brzmi) i czytania oraz oglądania Harry'ego Pottera. Super, że tą książką rozliczył się również z mroczniejszą stroną życia i stworzył przestrogę dla innych młodych aktorów oraz ich rodzin.

Harry Potter. To coś więcej niż tylko książki. To też coś więcej niż filmy. Od lat pewien czarodziej łączy pokolenia i wciąż jest na topie. Nic dziwnego, że poza częścią czytaną tego świata, dobrze pamiętamy jego ekranizację i aktorów, którzy tam występowali. Dla fanów Pottera, wielu z nich odegrało kultowe role, które są nie do powtórzenia.

Jednym z aktorów mocno...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Malowany ptak” to jedna z trudniejszych książek, które czytałem w ostatnim czasie. Akcja toczy się w Polsce w momencie wybuchu II wojny światowej. Żydzi muszą się ukrywać, a jedna z par żydowskich ukrywa swoje dziecko w wiosce na Kresach. To rozpoczyna falę przeróżnych wydarzeń i zbrodni, których świadkiem jest małe dziecko.

Mały żydowski chłopak, po stracie pierwszego schronienia, nie był chętnie widziany we wioskach i coraz trudniej było mu przetrwać w ukryciu. Dodatkowo wszystko, co dzieje się wokół, sprawia, że chłopiec jest świadkiem przerażających scen. Z biegiem lat mają one ogromny wpływ na niego.

„Malowany ptak” opowiada o małym chłopcu, który zostaje ukryty przez rodziców w jednej z wiosek na Kresach. Rozdzielenie od rodziców, którzy prowadzili działalność antyhitlerowską, ma sprawić, że zwiększą się szanse na przetrwanie dziecka. Niestety niemal od początku małemu Żydowi towarzyszą okropne sceny.
Początkowo trafia on do starszej kobiety, która o niego dba. Jednak po jej dość szybciej śmierci zaczynają się gorsze czasy dla chłopaka. Traktowany przez chłopów niczym szarańcza, często nazywany cygańskim przybłędą, jest zmuszony do migrowania między wioskami. Najczęściej trafia on do złych osób, które wykorzystują chłopaka i traktują go gorzej od zwierząt.

Sam chłopak stara się zrozumieć i usprawiedliwiać działania chłopów swoim młodym, naiwnym rozumem. Zmuszany jest on do pracy, jeżeli chce mieć jedzenie i miejsce do spania. Chłopak często jest bity, torturowany lub prześladowany przez grupy chłopskich dzieciaków. Coraz bardziej zaczyna rozumieć ten zły świat, który go otacza. Z czasem niestety sam przejmuje te złe zachowania i zaczyna czynić zło.

Kilkukrotnie sprzyja mu dużo szczęścia, zwłaszcza kiedy wpada w ręce nazistów. Oni są w stanie okazać litość małemu chłopcu, a nie są w stanie tego uczynić chłopi, u których szuka on najczęściej pracy i schronienia. Może sam mały Żyd nie doświadcza koszmaru wojny związanego z bitwami itp., ale czuć cały czas w powietrzu złowrogą atmosferę. Czy ten chłopak przetrwa lata wojny? A jeżeli tak, to czy zło towarzyszące mu tyle lat nie odciśnie na nim piętna?

„Malowany ptak” to nie jest łatwa książka. Autor dość ostro i brutalnie opisał świat, w którym jest chaos wojny. Nie mamy w nim opisanych bitew, zbrodni nazistowskich czy zniszczonych miast, niczym w filmie „Pianista”. Mamy za to małego żydowskiego chłopca, który swoim młodym rozumem próbuje zrozumieć ten koszmar, naiwnie usprawiedliwiając innych.

W tej książce mamy pełno dewiacji społecznych czy seksualnych. Jest mnóstwo opisu przemocy, które dotknęły chłopca lub był ich świadkiem. Autor bez cenzury opisuje to, co działo się w wioskach na Kresach Wschodnich, kiedy człowiek przestawał być człowiekiem.

„Malowany ptak” to jedna z trudniejszych książek, które czytałem w ostatnim czasie. Akcja toczy się w Polsce w momencie wybuchu II wojny światowej. Żydzi muszą się ukrywać, a jedna z par żydowskich ukrywa swoje dziecko w wiosce na Kresach. To rozpoczyna falę przeróżnych wydarzeń i zbrodni, których świadkiem jest małe dziecko.

Mały żydowski chłopak, po stracie pierwszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając różne książki z fantastyki z gatunku Dungeons & Dragons trafialiśmy na przeróżne opisy wypraw bohaterów. A co oni robią na „emeryturze”, jak skończą swoje wędrowne życie? Z tym pytaniem zmierzył się Travis Baldree, autor „Legendy & Latte”.

W tej książce poznajemy orczycę Viv, która po zakończeniu ostatniej wyprawy postanawia wieść spokojniejszy żywot. Po przybyciu do miasta Thune chce otworzyć nową kartę w swoim życiu, pozostawiając przeszłość za sobą. Pomóc jej ma w tym otwarcie pierwszej w mieście… kawiarni.

Nie, nie jest to żadnej błąd. Faktycznie w „Legendach & Latte” śledzimy losy orczycy Viv, która po wielu latach wypraw postawia coś zmienić w swoim życiu. Podczas ostatniej wędrówki zdobywa ona Klejnot Skalwertów, którego magiczne właściwości mają jej przynieść szczęście i spełnić pragnienie. Jest nim założenie pierwszej kawiarni w mieście Thune. Podczas jednej z wcześniejszych wypraw Viv poznała u goblinów smak kawy i zapragnęła serwować ten napój innym.

Orczyca jest nową osobą w mieście, ma zgromadzone odpowiednie fundusze i sprowadza jeszcze od goblinów maszynę to robienia kawy. Bardziej nam znaną jako ekspres do kawy. Kupuje ona starą stajnię i z dużą pomocą Kata – hobgoblina specjalizującego się w budownictwie i nie tylko – przerabia ją na kawiarnię. Dzięki swojemu lokalowi Viv zaczyna poznawać coraz więcej nowych postaci z miasta Thune. Zatrudnia do pomocy Tandri, a po czasie do ekipy dołącza jeszcze utalentowany piekarz Naparstek.

Lokal Viv rozkwita coraz bardziej, poniesione przez nią inwestycję zaczynają się wracać, ale coś zaczyna zakłócać tę pozytywną harmonię. Co jakiś czas Viv prześladuje Brak, który jest jednym z ludzi Madrygały. Madrygała rządzi miastem i ściąga haracz od przedsiębiorców. Poza tym zaczyna upominać się przeszłość o Viv. Czy ukrywany przez nią Klejnot Skalwertów jest bezpieczny? A może zaczynie on oprócz szczęścia przynosić kłopoty?

Viv zawiesiła miecz na ścianie lokalu z zamysłem nieużywania go już nigdy więcej. Jednak czy nie zmusi ją do tego napięta sytuacja, która co jakiś czas zacznie dawać znać o sobie? Czy faktycznie Klejnot przynosi szczęście? A co jeśli go zabraknie? I co w mieście zaczynają robić jej dawni kamraci?

Czytając różne książki z fantastyki z gatunku Dungeons & Dragons trafialiśmy na przeróżne opisy wypraw bohaterów. A co oni robią na „emeryturze”, jak skończą swoje wędrowne życie? Z tym pytaniem zmierzył się Travis Baldree, autor „Legendy & Latte”.

W tej książce poznajemy orczycę Viv, która po zakończeniu ostatniej wyprawy postanawia wieść spokojniejszy żywot. Po przybyciu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Opowieści o ojczyźnie” to druga książka Dmitry'ego Glukhovsky'ego, która jest zbiorem opowiadań. Znowu autor dokonał podobnego połączenia, jak przy „Witajcie w Rosji”. Mamy opowiadania odkrywające czytelnikom prawdziwą naturę Rosjan, a wszystko jest ładnie obszyte nutką fantastyki.

Ta książka pojawiła się w Polsce po tym, jak Rosja wysłała „list gończy” za Glukhovskym, który swoim zachowaniem i twórczością stał się zdrajcą narodu. Wracając już do samych opowiadań, to nie zachwycają.

Jeżeli chodzi o początek mojego wpisu, to mogę zacząć podobnie, jak przy „Witajcie w Rosji”. Dmitry Glukhovsky w swojej książce połączył swój ulubiony gatunek – fantastykę – oraz wplątał w to rosyjską „mentalność”. Kolejny raz powstało coś na miarę satyry politycznej, dość brutalnie przedstawiającej państwo Putina.

Skoro mamy kolejną książkę tego samego autora zawierającą opowiadania, to oczywiście będę porównywać obie pozycje. Tym razem Glukhovsky przygotował 13 różnych opowiadań, których fabuła nie nachodzi na siebie. Co najwyżej mogą powtarzać się w paru opowiadaniach te same postacie, ale wydarzenia z wcześniejszych stron nie mają żadnego wpływu.

Podobnie jak w „Witajcie w Rosji” akcje opowiadań toczą się w czasach obecnych, choć tutaj ponownie pojawiają się domieszki fantastyki. Przekaz jest bardzo podobny, a nowe opowiadania znowu ukazują nam sprawy niszczące Rosję. Duża korupcja, roztropność elit, które nie baczą na potrzeby innych, czy władza, która za bardzo jest przyklejona do swojego stolika.

W książce są przedstawione również problemy obywateli, którzy często nie mogą je rozwiązać przez to, jak całe państwo jest zarządzane. A to służba zdrowia jest niewyposażona i skorumpowana, a to policja nie chroni obywatela, a on szukając sprawiedliwości, nie może przebić się przez to państwo z dykty.

Glukhovsky starał się też pokazać, co mogłoby się stać z kimś, kto chciałby doprowadzić do normalności w Rosji. W jednym z opowiadań mamy taką sytuację, w której reformator jest blokowany, a jedna z innych postaci stara się mu wytłumaczyć, dlaczego nie może w Rosji być tak, jak w innych krajach.

Nie chcę zdradzać więcej z fabuły, ani też poruszyć innych opowiadań. Jednak trzeba ocenić „Opowieści o ojczyźnie” słabiej niż „Witajcie w Rosji”. W przypadku tego wcześniejszego dzieła Rosjanina, to od początku jego opowiadania wbijały się w świadomość czytelnika. Chciało się dłużej rozmyślać na ich temat. Również fantastyka nimi opatulona fajnie komponowała się z całością, zachęcając do czytania następnych opowiadań.

Teraz sytuacja wygląda nieco inaczej. Prawdą jest, że autor porusza trudną tematykę, która w jakiś sposób nawołuje do refleksji. Jednak często miałem wrażenie, że brakuje między poszczególnymi opowiadaniami większej różnorodności. W jego wcześniejszym zbiorze opowiadań wkręciłem się praktycznie od początku, a w przypadku najnowszego wydania, to dopiero ósme opowiadanie zapadło mi mocniej w pamięci. Może to też efekt tego, że przez wojnę na Ukrainie jesteśmy już przesyceni różnymi informacjami o Rosji…

„Opowieści o ojczyźnie” to druga książka Dmitry'ego Glukhovsky'ego, która jest zbiorem opowiadań. Znowu autor dokonał podobnego połączenia, jak przy „Witajcie w Rosji”. Mamy opowiadania odkrywające czytelnikom prawdziwą naturę Rosjan, a wszystko jest ładnie obszyte nutką fantastyki.

Ta książka pojawiła się w Polsce po tym, jak Rosja wysłała „list gończy” za Glukhovskym,...

więcej Pokaż mimo to