-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2011-11-30
2011-03-20
2011-07-03
Alkoholizm to straszna choroba. Zniewala ludzi, wyniszcza organizm, odbiera im wolną wolę i zupełnie dominuje ich życie. Jednak skutki tej przypadłości dotykają nie tylko nadużywającą alkoholu osobę. Niestety, efekty alkoholizmu wpływają w znacznym stopniu również na ludzi z najbliższego otoczenia uzależnionego człowieka, często jego rodzinę i dzieci. Tak było też w przypadku Basi Zejer, która całe życie zmagała się i wciąż zmaga się z etykietką "dziecka alkoholika". Dzieciństwo Basi było niezwykle trudne. Jej matka opuściła rodzinę, a tata pogrążył się w alkoholizmie. Dziewczynka musiała bardzo wcześnie dorosnąć, bezprawnie odebrano jej szczęśliwe dzieciństwo, a w dodatku od najmłodszych lat musiała zajmować się nieustannie pijanym ojcem. Brak opieki i miłości najbliższych wpłynął na całe dalsze, dorosłe życie Barbary, które również nie szczędziło jej rozczarowań. Basia nie ma szczęścia w miłości, nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie. Teraz ma szanse na odmienienie swego losu, na nową miłość, zupełnie inną niż wszystkie dotychczasowe. Dodatkowo spełnieniu marzeń sprzyja Błękitny Księżyc, występująca raz na 20 lat, trzynasta w roku pełnia - okres realizacji nawet najbardziej nieprawdopodobnych snów. Jednak najpierw Basia musi rozliczyć się ze swoją przeszłością. Skłania ją do tego czuwanie przy łóżku umierającego ojca, mimo, że alkoholika, to jednak kochanego taty. Basia wspomina swoje dzieciństwo i późniejsze lata. Jest to bardzo trudne i wyczerpujące emocjonalnie zadanie, gdyż żaden z tych okresów nie należał do lekkich i pozbawionych trosk. Jednak kobieta nie użala się nad sobą, a za to odnajduje siebie i odkrywa harmonię żyjąc zgodnie z naturą.
"Kiedyś przy Błękitnym Księżycu" to książka, która porusza bardzo ciężkie i niewygodne tematy, takie jak alkoholizm, samotność czy wykluczenie ze społeczeństwa. Została jednak napisana lekkim, przystępnym, a miejscami nawet poetyckim językiem, dzięki czemu powieść mimo trudnej tematyki jest łatwa w odbiorze, a jednocześnie przemawia do czytelnika i jest niezwykle poruszającą lekturą. Nigdy wcześniej nie czytałam książki dotykającej temat alkoholizmu, ale wątpię czy kiedykolwiek jakiejś innej uda się dorównać tej powieści. To pozycja, nad którą trzeba myśleć, która skłania do refleksji i dokładnie ukazuje ten niezwykle poważny problem. Mi, osobiście, powieść ta pozwoliła również docenić bardziej moich rodziców i szczęście jakie mam, żyjąc w pełnej, kochającej się rodzinie.
Jedyne, co niezbyt przypadło mi do gustu to zbyt prosta recepta na szczęście proponowana przez autorkę - porzuć współczesną cywilizację, internet, telewizor i zakupy, zaszyj się w mazurskiej głuszy a będziesz szczęśliwa. Do mnie to niezbyt przemawia, ale jak najbardziej rozumiem, że każdy może mieć inny przepis na dobre samopoczucie. Dla mnie będzie to spokojny wieczór z książką czy dobrym filmem, a dla innych samotne pielęgnowanie ogródka.
Bardzo spodobała mi się natomiast filozofia życiowa głównej bohaterki. Basia uważa, że nic nie dzieje się bez przypadku, wszystko wnosi coś ważnego do naszego życia, każde spotkanie czy wydarzenie ma znaczenie i prowadzi nas do czegoś lepszego. Ja również wyznaję podobne zasady, dlatego poglądy Basi są mi szczególnie bliskie.
Podsumowując, książka "Kiedyś przy Błękitnym Księżycu" to doskonały przykład bardzo dobrej i skłaniającej do refleksji prozy obyczajowej. Powieść ta wielokrotnie mną poruszyła, a także kilkakrotnie zszokowała i uświadomiła wiele ważnych prawd na temat alkoholizmu. Bardzo podoba mi się sposób pisania pani Katarzyny Enerlich, jej lekkie pióro i poetycki styl. Wszystkie te elementy zachęcają mnie do zapoznania się z innymi pozycjami pióra tej autorki. A na razie zachęcam wszystkich do sięgnięcia po książkę "Kiedyś przy Błękitnym Księżycu". To powieść, którą warto znać, która zostawia coś z siebie w czytelniku i długo nie daje o sobie zapomnieć. Bardzo polecam!!!
Alkoholizm to straszna choroba. Zniewala ludzi, wyniszcza organizm, odbiera im wolną wolę i zupełnie dominuje ich życie. Jednak skutki tej przypadłości dotykają nie tylko nadużywającą alkoholu osobę. Niestety, efekty alkoholizmu wpływają w znacznym stopniu również na ludzi z najbliższego otoczenia uzależnionego człowieka, często jego rodzinę i dzieci. Tak było też w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-10-31
Do sięgnięcia po słynne „Pamiętniki Wampirów” autorstwa amerykańskiej pisarki L.J. Smith zachęcił mnie serial, który ku mojemu zaskoczeniu okazał się być naprawdę świetny. Pierwsze wrażenia i myśli po lekturze? Małe rozczarowanie. Zupełnie nie tego się spodziewałam.
Przede wszystkim powieść jest bardzo nierówna. Niektóre momenty są wciągające i emocjonujące, inne za to żałośnie infantylne i przewidywalne. Autorka zapewnia swym czytelnikom istną przejażdżkę na karuzeli, raz góra i zachwyty, a za chwilę sam dół i chęć rzucenia książką o ścianę. Obecnie, gdy rynek jest zatłoczony wszelkiego rodzaju literaturą paranormalną, a wampiry spoglądają na nas z co drugiej okładki, seria „Pamiętniki Wampirów” nie zaskakuje, nie fascynuje i zdecydowanie nie oczarowuje czytelnika, zwłaszcza takiego, który miał już do czynienie z innymi, i to znacznie lepszymi książkami o tej tematyce. Z pewnością gdy w 1991 roku wydany został pierwszy tom cyklu była to bardzo ciekawa oraz intrygująca pozycja i nie dziwię się, że stała się światowym bestsellerem, zresztą za swoją oryginalność całkiem zasłużonym. Jednak na chwilę obecną zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby „Pamiętniki Wampirów” miały swoją premierę w 2012 roku książka ta przeszła by niezauważona, całkowicie bez echa... Teraz też raczej niewiele osób by o niej pamiętało, gdyby nie świetny serial, któremu seria o przystojnych braciach Salvatore zawdzięcza swój wielki comeback. Następne części z cyklu przeczytam, stoją już na półce. Poza tym nie mogłabym przerwać czytania w TAKIM momencie, w jakim skończyła się pierwsza księga. :)
Sądzę, że „Pamiętniki Wampirów” to dobra pozycja dla osób szukających relaksu, odprężenia i nawet całkiem dobrej zabawy przy niezobowiązującej i niewymagającej za dużo myślenia książce – szału i zachwytu jednak nie ma. Za to serial będę dalej z przyjemnością śledziła – dość dziwny przypadek; serial lepszy od książki, tego jeszcze nie było. :) Być może na jego korzyść podziałało to, że całkowicie różni się fabułą od powieści, a być może to zasługa tylko i wyłącznie czaru przystojnych wampirów... :)
Do sięgnięcia po słynne „Pamiętniki Wampirów” autorstwa amerykańskiej pisarki L.J. Smith zachęcił mnie serial, który ku mojemu zaskoczeniu okazał się być naprawdę świetny. Pierwsze wrażenia i myśli po lekturze? Małe rozczarowanie. Zupełnie nie tego się spodziewałam.
Przede wszystkim powieść jest bardzo nierówna. Niektóre momenty są wciągające i emocjonujące,...
2011-12-17
Carlos Ruiz Zafon to jeden z moich ulubionych pisarzy, który zjednał sobie moją sympatię swym wspaniałym stylem oraz niesamowitym, magicznym historiom. Niestety, dawno nie miałam okazji spotkać się z tym autorem. Prawie dwa lata temu przeczytałam „Marinę” i od tamtej pory żadna inna książka jego autorstwa nie wpadła mi w ręce. Widziałam nowo wydane młodzieżówki jego pióra na półkach w księgarniach, niestety dziwnym i pechowym trafem zawsze przegapiałam okazję na ich przeczytanie. Jednak dzięki tej nieplanowanej przerwie tym większa była moja radość gdy wreszcie miałam okazję sięgnąć po „Światła września”, trzecią powieść w dorobku Zafona, a dopiero niedawno wydaną po raz pierwszy w Polsce. Mogłam ponownie spotkać się z ulubionym pisarzem oraz zagłębić się w niesamowitą i magiczną historię stworzoną przez autora. Jak zwykle, dzięki Zafonowi, odbyłam wciągającą podróż w świat marzeń i niczym nieograniczonej wyobraźni.
Co może być bardziej tajemniczego, wzbudzającego ciekawość i pobudzającego wyobraźnię niż ogromna, stara rezydencja pełna ciemnych zakamarków i przyległa do niej, opuszczona fabryka zabawek? Bez wątpienia niewiele rzeczy. Podobnie uważają Irene i Dorian, nastoletnie rodzeństwo, które w 1936 roku przybywa nad francuskie wybrzeże, wraz z matką, która obejmuje posadę ochmistrzyni w posiadłości ekscentrycznego wynalazcy zabawek. Jednak mimo, że gospodarz okazuje się być miłym i uprzejmym człowiekiem, to jednak mroki przeszłości wciąż nie opuściły jego rezydencji...
Książka została napisana, podobnie jak wszystkie inne powieści Zafona, urzekającym i wspaniałym stylem. Autor pisze tak plastycznie, że czytelnik czuje jakby osobiście uczestniczył w wydarzeniach, a jednocześnie opisy w jego wykonaniu ani przez chwilę nie przytłaczają i nie spowalniają akcji, która jest niezwykle wartka i wciągająca. Teoretycznie jest to książka skierowana do młodszych czytelników, jednak tak naprawdę nie znam dorosłego, któremu nie spodobałaby się ta powieść. Według mnie Carlos Ruiz Zafon zdecydowanie osiągnął swój cel, którym podzielił się z nami we wstępie do „Świateł września” – stworzył pozycję uniwersalną i nie dającą zaszufladkować się w żadne przedziały wiekowe, książkę, którą można czytać i zachwycać się nią niezależnie od wieku. Mam nadzieję, że dotyczy to również dwóch wcześniej wydanych pozycji, „Księcia Mgły” i „Pałacu Północy”, bo mam ochotę je zakupić i skonsumować w tempie ekspresowym. :) A Wam polecam jak najszybsze zapoznanie się z całą twórczością Zafona – naprawdę warto! Moim numerem jeden wciąż pozostaje genialny „Cień wiatru”, jednak trudno jest pokonać arcydzieło. „Światła września” to pozycja jak najbardziej warta polecenia i przeczytania. :)
Carlos Ruiz Zafon to jeden z moich ulubionych pisarzy, który zjednał sobie moją sympatię swym wspaniałym stylem oraz niesamowitym, magicznym historiom. Niestety, dawno nie miałam okazji spotkać się z tym autorem. Prawie dwa lata temu przeczytałam „Marinę” i od tamtej pory żadna inna książka jego autorstwa nie wpadła mi w ręce. Widziałam nowo wydane młodzieżówki jego pióra...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-12-26
2011-12-24
2011-03-26
2011-12-23
2011-12-21
2011-12-14
2011-12-10
2011-11-24
Napis na okładce powieści „Tony i Susan” autorstwa Austina Wrighta głosi, iż w rękach trzymamy „zapomniane arcydzieło amerykańskiej literatury”. Zawsze uważam, że raczenie czytelnika takimi frazami jeszcze przed rozpoczęciem czytania za mocno ryzykowne, gdyż od razu wzrastają wymogi i wszelkie oczekiwania względem danej pozycji. Tak więc, zgodnie z zapowiedzią, oczekiwałam arcydzieła. Czy je otrzymałam? I tu jest problem, bo sama nie wiem. :) Po pierwsze nie sadziłam, że przeczytanie tej powieści zajmie mi aż tyle czasu – książka zdecydowanie wymagała ode mnie pełnego skupienia i intensywnego wysiłku intelektualnego. Nie mam również pojęcia czy dobrze zrozumiałam jej przesłanie, ale mam nadzieję, że napisanie tej recenzji pomoże mi nieco w usystematyzowaniu moich odczuć i objęciu książki umysłem jako całości oraz wychwycenie jej sedna.
Tytułowi bohaterowie książki należą do dwóch różnych światów. Susan to gospodyni domowa, matka trójki dzieci i żona chirurga Arnolda. Tony to główny bohater książki „Nocne zwierzęta”, którą kobieta niespodziewanie otrzymała od autora, jej byłego męża Edwarda. Od momentu rozpoczęcia lektury przez Susan akcja toczy się dwutorowo – czytamy wraz z Susan „Nocne zwierzęta”, a także uczestniczymy w jej przemyśleniach na temat życia i samej powieści. Susan zostaje dogoniona przez swoją przeszłość, musi się z nią zmierzyć i rozliczyć. Pod wpływem powieści analizuje swoje życie i stopniowo odkrywa, że nie jest ono takie jakby chciała. W książkowym Tonym dostrzega natomiast odbicie samej siebie – widzi swoją nieumiejętność podejmowania decyzji i działania, bierność, jedynie reagowanie na wydarzenia, płynięcie z nurtem. Susan czuje się zagubiona, jej spokój został zburzony, a pozostały jedynie przemyślenia, niepewna przyszłość i mnóstwo wątpliwości.
Dużo rozmyślałam nad jednym elementem – dlaczego Edward przysłał Susan swą książkę? W końcu doszłam do wniosku, że zwyczajnie chciał jej udowodnić, że jednak umie pisać, w co kobieta wątpiła w trakcie ich krótkiego małżeństwa.
Szczerze mówiąc średnio podobały mi się fragmenty o przemyśleniach Susan – za bardzo jak dla mnie zagmatwane i nieco przekombinowane, choć z drugiej strony właśnie dzięki tym cechom, dzięki temu poplątaniu, słowa tak dobrze ukazały myśli, bo jakież one są jak nie niespójne i chaotyczne? Jedno jest pewne – autor doskonale sportretował psychikę ludzką. Widać, ze cała książka została dokładnie przemyślana i zaplanowana. „Nocne zwierzęta” to majstersztyk. Świetnie się je czyta, wciągają i wyzwalają silne emocje. Książce nie można odmówić również świetnego stylu i niepowtarzalnego klimatu, choć sam język do prostych nie należy.
„Tony i Susan” to książka, którą można omawiać i analizować na wielu płaszczyznach i pod względem wielu różnych aspektów – moralnych, filozoficznych, symbolicznych czy uczuciowych. Myślę, że jest to pozycja, do której się wraca, a z każdym powrotem można odkryć w niej coś nowego. To powieść „z głębią”, która wymaga od czytelnika pełnego zaangażowania, zarówno emocjonalnego jak i intelektualnego. Myślę, że w tej pozycji tkwi naprawdę duży potencjał, jednak dotarcie do samego „sedna” książki jest trudne i szczerze mówiąc nie mam pojęcia czy mi się to udało, czy też może moje wynurzenia są zupełnie z księżyca wzięte. :) Dlatego też chętnie zapoznałabym się z jakimś omówieniem lub opracowaniem, wyjaśnieniem motywów a la szkolna lektura, choć z drugiej strony mogło by to przecież zabić urok tej pozycji, odebrać jej całą zagadkowość i tajemniczość. A może poszukam jakiegoś wywiadu z tym pisarzem? Jak na razie pozostaję pod dużym wrażeniem tej powieści. Muszę sobie jeszcze dużo przemyśleć.... Książkę tę polecam osobom, które lubią ambitne pozycje wymagające myślenia i odkrywające najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Szkoda, że „Tony i Susan” to tak mało znana lektura – i tym bardziej warto ją przeczytać i wyrobić sobie własną opinię na jej temat. Bardzo polecam, naprawdę warto sięgnąć! :)
Napis na okładce powieści „Tony i Susan” autorstwa Austina Wrighta głosi, iż w rękach trzymamy „zapomniane arcydzieło amerykańskiej literatury”. Zawsze uważam, że raczenie czytelnika takimi frazami jeszcze przed rozpoczęciem czytania za mocno ryzykowne, gdyż od razu wzrastają wymogi i wszelkie oczekiwania względem danej pozycji. Tak więc, zgodnie z zapowiedzią, oczekiwałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-11-14
Choroba Alzheimera kojarzy nam się głównie z późną starością. Jednak mało kto wie, że powszechnie występuje również jej inna odmiana o wczesnym początku, która dotyka wiele osób około pięćdziesiątego roku życia, choć objawy mogą ujawniać się nawet już u trzydziesto- i czterdziestolatków. Przypadłość ta jest dziedziczona genetycznie, więc jeśli ktoś miał „szczęście” mógł zostać uprzedzony o jej posiadaniu dzięki chorującym rodzicom. Jednak zdecydowana większość osób nie wie, że jest nosicielem wadliwego genu, a choroba jest zupełnym zaskoczeniem. Osoby te są zazwyczaj u szczytu swoich karier zawodowych, maja dorosłe dzieci i wyczekują zasłużonej emerytury. Alzheimer jest dla nich jak wyrok, z którym nie mogą się pogodzić.
Tak jest też w przypadku głównej bohaterki książki „Motyl” autorstwa Lisy Genovy. Alice Howland jest wykładowcą psychologii na Harvardzie i ma 50 lat. Jest dumna ze swojego życia. Została światowej sławy ekspertem w dziedzinie lingwistyki, ma kochającego męża i troje dorosłych dzieci. Pewnego dnia Alice zauważa u siebie zaniki pamięci, gubi się w znajomej ulicy i traci orientację we własnym domu. Diagnoza jest straszna i nieodwołalna – Alzheimer.
„Motyl” to książka do głębi poruszająca, prawdziwa i wzruszająca. Stanowi niesamowite i niezwykle autentyczne świadectwo zmagań z Alzheimerem oraz doskonałe źródło wiedzy o tej chorobie. Wcielamy się w postać Alice, towarzyszymy jej we wszystkich etapach jej walki z zanikami pamięci. Najbardziej porażające i najsmutniejsze jest to, że w momencie diagnozy kobieta jest w stu procentach świadoma tego, co ją czeka. Alice doskonale zdaje sobie sprawę, że stopniowo będzie zapominała ukochane twarze, że z każdym dniem będzie traciła kawałek siebie. Jest świadoma, że umiera i codziennie traci cześć swojej tożsamości. Mimo posiadania dużych pieniędzy i świetnego wykształcenia, mimo miłości rodziny dla Alice nie ma szansy. Jak sama mówi wolałaby mieć raka – z nim przynajmniej można walczyć, a co za tym idzie, mieć nadzieję.
Książka jest niesamowita. Polecam ją gorąco wszystkim osobom, które lubią poruszającą, mądrą i skłaniającą do przemyśleń literaturę. Wciąż pozostaję pod ogromnym wrażeniem tej pozycji. To powieść, o której myśli się jeszcze długo po zakończeniu czytania i która pozostawia coś z siebie w czytelniku. To lubię! I serdecznie wszystkim polecam. :)
Bardzo ciekawym elementem i doskonałym zwieńczeniem książki jest wywiad z autorką zamieszczony na końcu. Świetny pomysł. :)
Choroba Alzheimera kojarzy nam się głównie z późną starością. Jednak mało kto wie, że powszechnie występuje również jej inna odmiana o wczesnym początku, która dotyka wiele osób około pięćdziesiątego roku życia, choć objawy mogą ujawniać się nawet już u trzydziesto- i czterdziestolatków. Przypadłość ta jest dziedziczona genetycznie, więc jeśli ktoś miał „szczęście” mógł...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-11-12
2011-11-11
Od czasu do czasu lubię sięgnąć po dobry kryminał. Nie jestem wielką fanką tego gatunku, ale czasem nachodzi mnie ogromna ochota na dreszczyk emocji, morderstwo oraz tajemnicę i trudną do rozwikłania zagadkę. Wszystkie te elementy znalazłam w książce autorstwa Krzysztofa Kotowskiego „Krew na Placu Lalek”, którą miałam przyjemność ostatnio przeczytać.
Maria Chorodecka poszukuje swojej nastoletniej córki, która przed miesiącem uciekła z domu. Trop prowadzi do małego miasteczka, jednak tam się urywa. Zrozpaczona kobieta upija się i zasypia w parku, a budzi się w pobliskim, zrujnowanym i opuszczonym pałacu. Obok niej stoi ośmioletnia dziewczynka, która błaga ją o pomoc. Mimo, że Maria doskonale pamięta wydarzenia poprzedniego wieczoru, to nikt z mieszkańców miasteczka nie pamięta jej. Po powrocie do Warszawy odkrywa, że jej mieszkanie jest zajęte przez innych lokatorów. W tej fatalnej pomyłce uczestniczy nawet matka kobiety, która twierdzi, że nie ma córki. Maria na własną rękę rozpoczyna poszukiwania swej utraconej tożsamości, jednak to, co odkryje może okazać się niewyobrażalnym koszmarem.
Akcja toczy się dwutorowo. Historię Marii poznajemy dzięki fragmentom z jej dziennika, który dostał się w ręce warszawskich policjantów. Drugą część wydarzeń obserwujemy właśnie z ich perspektywy i jesteśmy świadkami prowadzonego przez nich śledztwa, mającego na celu rozwikłanie zagadki kobiety.
Książkę czytało mi się naprawdę dobrze i szybko. Powieść ma swój klimat, miejscami jest mroczna i tajemnicza. Akcja została poprowadzona bardzo ciekawie i płynnie, dzięki czemu nie sposób poczuć się znudzonym w trakcie lektury. Przeplatanie fragmentów pamiętnika Marii wraz ze śledztwem policjantów zaowocowało wciągającą i co chwila zaskakującą czytelnika treścią. Samo zakończenie, tych kilka ostatnich stron, jest absolutnie genialne, a jedyne do czego mogę się przyczepić to sposób rozwikłania i wyjaśnienia całej zagadki - za dużo tu jak na mój gust filozofii i kombinowania, a za mało racjonalnych faktów.
Podsumowując, „Krew na Placu Lalek” to ciekawy i wciągający kryminał, który stanowi naprawdę dobrą rozrywkę na jesienne wieczory. Nie jest to dzieło wybitne, sadzę jednak, że warto sięgnąć po tę książkę i poznać tajemnicę Marii. Szkoda by było przegapić tak intrygującą historię, ten niesamowity klimat opuszczonego pałacu i miasteczka, w którym nikt nic nie pamięta. :) Polecam!
Moja ocena: 5/6
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: Asy Kryminału
Liczba stron: 407
Od czasu do czasu lubię sięgnąć po dobry kryminał. Nie jestem wielką fanką tego gatunku, ale czasem nachodzi mnie ogromna ochota na dreszczyk emocji, morderstwo oraz tajemnicę i trudną do rozwikłania zagadkę. Wszystkie te elementy znalazłam w książce autorstwa Krzysztofa Kotowskiego „Krew na Placu Lalek”, którą miałam przyjemność ostatnio przeczytać.
Maria Chorodecka...
2011-11-05
Zbliżenia to seria książek wydawanych przez wydawnictwo Nasza Księgarnia. Wszystkie powieści, które ukazały się w tym cyklu można zakwalifikować jako dobrą literaturę obyczajową, dotykającą spraw ważnych, trudnych, często kontrowersyjnych i budzących silne emocje. „Zanim umrę” to już druga książka z tej serii, którą miałam okazję przeczytać. Pierwsza, „Dwa wybory” bardzo mi się spodobała, jednak „Zanim umrę” autorstwa Jenny Downham pobiła ją o głowę. Ta powieść to wspaniała, mądra pozycja, która wywarła na mnie niesamowite wrażenie i do głębi mną poruszyła.
Tessa ma szesnaście lat. Od czterech choruje na białaczkę. Poznajemy ją w momencie gdy nie ma już nadziei na wyzdrowienie, a jedyne co mogą zrobić lekarze to postarać się przedłużyć życie dziewczyny o kilka dodatkowych tygodni. Tessa postanawia wykorzystać pozostały jej czas jak najlepiej. Robi listę dziesięciu rzeczy, których koniecznie chce spróbować przed śmiercią; znajduje się na niej między innymi seks, narkotyki, jazda na motorze, a także miłość czy dzień łamania prawa.
Książka jest niesamowita – niezwykle autentyczna, prawdziwa i do głębi poruszająca. Została doskonale napisana – autorka ma lekki styl, dzięki czemu powieść czyta się błyskawicznie i przyjemnie, mimo ciężkiej tematyki. Jednocześnie pisarka posiada niezwykłą umiejętność takiego dobierania słów, że w zaledwie kilku zdaniach udaje się jej zawrzeć ogrom emocji towarzyszących dziewczynie, co czyni książkę jeszcze bardziej wymowną i poruszającą. Tessa to świetna postać, bardzo dobrze skonstruowana i wielowymiarowa. Jest autentyczna, ma złożoną osobowość, targa nią wiele sprzecznych uczuć i silnych emocji. Buntuje się, jest zagubiona, uczy się cieszyć chwilą i doceniać zwykłe, przyziemne rzeczy. Ma też niezwykłe poczucie humoru, które pozwala jej żartować ze swojej choroby. Polubiłam tę dziewczynę i wczułam się w jej postać. Bardzo poruszyło mnie jedno ze zdań wypowiedzianych przez Tessę. Myślę, że dobrze oddaje ono naturę dziewczyny i charakter całej książki. „Umrę tak jak chcę. To moja choroba, moja śmierć i mój wybór.”
„Zanim umrę” to powieść, która budzi duże emocje, wzrusza i uczy, że trzeba cieszyć się każdą chwilą oraz doceniać życie. Ogromnie polecam tę pozycję, rzadko udaje mi się spotkać książkę, która wywarła by na mnie tak silne wrażenie. Dodatkowym atutem jest przepiękne, mądre zakończenie. Naprawdę, warto przeczytać. Zapamiętam tę pozycję na długo i na pewno jeszcze do niej wrócę.
Zbliżenia to seria książek wydawanych przez wydawnictwo Nasza Księgarnia. Wszystkie powieści, które ukazały się w tym cyklu można zakwalifikować jako dobrą literaturę obyczajową, dotykającą spraw ważnych, trudnych, często kontrowersyjnych i budzących silne emocje. „Zanim umrę” to już druga książka z tej serii, którą miałam okazję przeczytać. Pierwsza, „Dwa wybory” bardzo mi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-10-31
Kiedy jesteśmy w muzeum i oglądamy jakiś piękny, słynny obraz, podziwiamy wówczas kunszt malarza, jego umiejętności i pomysłowość. Ale czy zastanawiamy się nad postaciami znajdującymi się na płótnie? Kim były te osoby, jak poznały malarza i czemu to właśnie one pozują? Warto jest również zadać pytanie jak doszło do powstania samego obrazu, bo być może kryje się za tym jakaś wspaniała historia. Muszę przyznać, że do tej pory nie bardzo zwracałam uwagę na te elementy. Patrzyłam na obraz jako całość, bez zbytniego zagłębiania się w dzieje jego powstawania czy namalowanych bohaterów. Powieść „Niedziela nad Sekwaną” autorstwa Susan Vreeland uświadomiła mi jak interesującym procesem może być samo tworzenie dzieła i ile ciekawych wydarzeń oraz historii można poznać zagłębiając się w dzieje płótna. To było naprawdę fascynujące odkrycie.
Powieść „Niedziela nad Sekwaną” dotyczy obrazu znanego francuskiego impresjonisty Auguste’a Renoira. Śniadanie wioślarzy to słynne i przełomowe dzieło zarówno w dorobku artysty jak i dla całej grupy impresjonistów. Pod piórem pani Vreeland obraz ożywa. Czytelnik przenosi się do XIX-wiecznego Paryża, gdzie spędza niedziele nad Sekwaną, spaceruje po Montmartre i poznaje historię powstawania tego znakomitego dzieła, a także kilka tygodni z życia jego twórcy.
Autorka zwarła w swojej książce wiele bardzo dokładnych szczegółów i mimo, że wiem, że są one jedynie wytworem jej wyobraźni, to bardzo pomogły mi wczuć się w tamtejsze realia, poczuć klimat XIX-wiecznego Paryża i lepiej poznać bohaterów książki. Nie są to sztywne postacie literackie, to ludzie z krwi i kości, zabawni, a czasami smutni. Każdy ma indywidualny charakter, niektórych polubiłam mniej, innych bardziej. Nie ma postaci nudnych i bezbarwnych i dzięki temu, mimo dość powolnie toczącej się akcji, książka ani przez chwilę nie jest nudna. Dodatkowo wczucie się w powieść ułatwia poetycki język oraz niezwykle kolorowe i plastyczne opisy. Wszystkie te czynniki tworzą barwną, ciekawą i wciągającą mieszankę.
Wiem, że niestety nie uda mi się poznać historii każdego wspaniałego obrazu, po części ze względu na brak czasu i ograniczone możliwości, a po części ze względu na fakt, iż nie każdy takową posiada. Niemniej, bardzo się cieszę, że miałam okazję przeczytać powieść „Niedziela nad Sekwaną” i poznać dzieje Śniadania wioślarzy. To naprawdę ciekawa, wciągająca i niezwykle klimatyczna lektura, która oprócz świetnej rozrywki stanowi również dobre źródło wiedzy o XIX-wiecznym Paryżu i jego mieszkańcach. Książkę bardzo polecam! To lektura obowiązkowa dla osób lubiących malarstwo, impresjonizm oraz Francję, a także dla tych, które lubią za pomocą powieści odbywać podróże w czasie. :)
Prawdziwie dobry obraz potrafi zahipnotyzować i przyciągnąć uwagę podziwiającego na długo, sprawić, że choć przez chwilę poczuje się on uczestnikiem sytuacji uwiecznionej na płótnie. To samo uczyniła Susan Vreeland w swojej książce, z bardzo dobrym rezultatem.
Moja ocena: 5+/6
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 578
Kiedy jesteśmy w muzeum i oglądamy jakiś piękny, słynny obraz, podziwiamy wówczas kunszt malarza, jego umiejętności i pomysłowość. Ale czy zastanawiamy się nad postaciami znajdującymi się na płótnie? Kim były te osoby, jak poznały malarza i czemu to właśnie one pozują? Warto jest również zadać pytanie jak doszło do powstania samego obrazu, bo być może kryje się za tym jakaś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-10-15
„Królestwo czarnego łabędzia” to pierwsza cześć trylogii urban fantasy autorstwa Carol Goodman i Lee Slonimsky’iego, małżeństwa piszącego pod wspólnym pseudonimem Lee Carroll. Akcja książki rozgrywa się we współczesnym Nowym Jorku. Poznajemy zwykłą, dwudziestokilkuletnią dziewczynę, Garet, która na co dzień zajmuje się tworzeniem oryginalnej biżuterii. Pewnego dnia, tylko z pozoru przypadkowo, trafia do tajemniczego sklepu z antykami, którego właściciel prosi ją o otworzenie starej szkatułki. Od tej pory całe życie Garet zostaje wywrócone do góry nogami – odkrywa drugie, mroczne oblicze ukochanego miasta. Nagle okazuje się, że ulice są pełne magicznych stworzeń; wampirów, elfów i innych baśniowych stworów, a ona sama ma do odegrania w tym świecie niezwykle ważna rolę. Dziewczyna uczy się wielu nowych mocy, poznaje przeróżne ciekawe istoty, a także odkrywa tajemnicę śmierci swojej matki i znajduje prawdziwą miłość.
Ciężko jest mi jednoznacznie ustosunkować się do tej książki. Miejscami wydawała mi się mało oryginalna, przewidywalna i zupełnie wtórna, głównie jeśli chodziło o watek miłosny z wampirem. Ale było też sporo chwil kiedy z ogromnym zainteresowaniem czytałam tę powieść, ciekawa co przyniesie każda następna strona. Podróż po miejskich wodociągach, obserwacja ludzkich aur w metrze, wizyta u smoka, kompas w ręce to elementy, o których czytałam z ogromnym zainteresowaniem i emocjami. Bardzo podobały mi się również liczne nawiązania od historii i tajemnic Nowego Jorku, takich jak nieczynne stacje metra, sieć podziemnych korytarzy czy chociażby niedawne, słynne już lądowanie samolotu pasażerskiego na rzece Hudson. W ogólnym wrażeniu to właśnie te pozytywne fragmenty, a także niezwykła różnorodność i barwność postaci, przeważały i sprawiły, że dzięki nim moje ogólne wrażenie o tej książce jest całkowicie pozytywne. Cieszę się, że autorzy nie skupiali się przesadnie na wątku miłosnym i pozostaje on jedynie w tle rozgrywających się wydarzeń, bo szczerze mówiąc nie należy on do najbardziej udanych.
Na polskim rynku pojawia się coraz więcej literatury typu urban fantasy, choć na podstawie przeczytanych przez mnie dotychczas książek z tego gatunku raczej nazwałabym ją po prostu rozgrywającym się w mieście paranormal romance i właśnie takim mianem określiłabym „Królestwo czarnego łabędzia”. Nie żałuję przeczytania tej pozycji, choć fajerwerków też nie było. Ot, ciekawa, miejscami wciągająca historia, choć niekoniecznie zapadająca w pamięć. Stanowi dobrą rozrywkę i doskonale spełnia swoją rolę jako umilacz kilku jesiennych wieczorów. Książkę polecam miłośnikom dobrej rozrywki i lekkiej fantastyki. A ja chętnie sięgnę po następne tomy z serii i poznam dalsze przygody Garet. :)
Moja ocena: 4/6
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 397
Seria: Trylogia - Królestwo czarnego łabędzia
Tom z serii: I
„Królestwo czarnego łabędzia” to pierwsza cześć trylogii urban fantasy autorstwa Carol Goodman i Lee Slonimsky’iego, małżeństwa piszącego pod wspólnym pseudonimem Lee Carroll. Akcja książki rozgrywa się we współczesnym Nowym Jorku. Poznajemy zwykłą, dwudziestokilkuletnią dziewczynę, Garet, która na co dzień zajmuje się tworzeniem oryginalnej biżuterii. Pewnego dnia, tylko z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-10-20
Zawsze, sięgając po kontynuację serii odczuwam pewne obawy związane z jakością i oryginalnością danej pozycji. Takie mieszane uczucia towarzyszyły mi również przed lekturą kontynuacji "Szeptem", zwłaszcza że książka ta bardzo wysoko ustawiła poprzeczkę dla swojej następczyni. Na szczęście, moje obawy rozwiały się od razu po zapoznaniu się z kilkoma pierwszymi rozdziałami "Crescendo" a wraz z dalszym czytaniem przekonałam się, że pani Becca Fitzpatrick dokonała rzeczy bardzo trudnej i dla wielu autorów nieosiągalnej - kontynuacja okazała się być jeszcze lepsza niż wcześniejsza, i tak bardzo dobra część.
W "Crescendo" poznajemy dalsze losy Nory i Patcha, byłego upadłego anioła, który obecnie pełni funkcję anioła stróża dziewczyny. Jednak na drodze do szczęścia zakochanej pary staje mroczna przeszłość Patcha, niewyjaśniona sprawa morderstwa ojca Nory oraz archaniołowie, którzy nie sprzyjają temu związkowi.
Autorka stworzyła tajemniczy, mroczny świat, a zaskakujące wydarzenia i doskonale skonstuowana intryga czynią z tej książki naprawdę wyjątkową i zdecydowanie warta uwagi pozycję. Za każdym razem gdy byłam już prawie pewna jak zakończy się historia następował nagły zwrot akcji a ja z zapartym tchem śledziłam dalszy rozwój wydarzeń i podziwiałam kunszt oraz wyobraźnię autorki. Pierwszoosobowy sposób prowadzenia narracji sprawił, że czułam jakbym osobiście uczestniczyła we wszystkich wydarzeniach i towarzyszyły mi do tego adekwatnie głębokie emocje. Z każda kolejną stroną książka robiła się coraz bardziej tajemnicza, a ja zagłębiałam się w świat upadłych aniołów, i co lepsze, wcale nie chciałam z niego wracać. Największym minusem tej ksiązki było to, że tak szybko się skończyła. Nie wiem czy wytrzymam do jesieni kiedy to ukazać się ma "Cisza", kolejna i (o nie!) ostatnia część z serii. :P
"Crescendo" gorąco polecam wszystkim, niezależnie od wieku, płci i zainteresowań. A tych którzy jeszcze nie czytali pierwszej części cyklu bardzo do tego zachęcam. Naprawdę warto bliżej zapoznać się z tą serią!
Zawsze, sięgając po kontynuację serii odczuwam pewne obawy związane z jakością i oryginalnością danej pozycji. Takie mieszane uczucia towarzyszyły mi również przed lekturą kontynuacji "Szeptem", zwłaszcza że książka ta bardzo wysoko ustawiła poprzeczkę dla swojej następczyni. Na szczęście, moje obawy rozwiały się od razu po zapoznaniu się z kilkoma pierwszymi rozdziałami...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to