rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czasami znajdujemy po wielu, wieeelu latach, jakieś szpargały z minionego życia. Z czasów podstawówki, szkolnych miłości, pierwszych zawodów i odważnych decyzji. Przeważnie te rzeczy nie mają żadnej wartości. Często to podziurawione, połamane rupiecie, a jednak na ich widok dech nam zapiera, serce szybciej bije, a w oczach pojawiają się łzy. Bólu, tęsknoty, miłości. Gdybyśmy chłodnym okiem spojrzeli na zawartość niejednej szkatułki z rupieciami, gwarantuje, że wszystkie wyleciałyby na zbity pysk za okno. Jednak dla nas stanowią one skarb. Największy, bezcenny. Skarb naszych wspomnień. Skarb utraconych lat.

Na taki skarb natknęła się Maryla, kiedy szukała powodu, dla którego miałaby opuścić swoje ukochane życie warszawskie, dobrych przyjaciół, rodzinę, znajome kąty. I nadal nie rozumiała decyzji, jaką podjęła jej mama chwilę temu. Nie rozumiała po co ten cały rozwód, po co przeprowadzka z Warszawy do jakiegoś Tomaszowa, zabitego dechami, na końcu świata albo i jeszcze dalej. Jej pookładana mama miała przed nią jakieś tajemnice. A tajemnice często żyją własnym życiem i baaaaardzo często chcą, by ktoś je odkrył. Pierwszym krokiem do ich odkrycia było pudełko, zaklejone na cztery spusty z napisem: “NIE!!!” A w nim z pozoru nic nie znaczące szpargały: stara lalka, wypłowiała wstążka, jarmarczny pierścionek, zepsuty zegarek, połówka serduszka i zdjęcie. Wystarczyło, by zasiać w dziewczynie cień ciekawości, dlaczego jej życie ma się tak diametralnie zmienić.

Drugi krok to podsłuchana rozmowa mamy z koleżanką. Informacja o tym, że wracają do mamy starych kątów, do babci, której Maryla nigdy nie miała, a za którą tęskniła całe życie i do tajemnicy, która może życiem Maryli wstrząsnąć i sprawić, że znienawidzi tych, których tak bardzo kochała. Dziewczyna myślała, że pojadą do tego przeklętego Tomaszowa tylko na chwilę. Że pomoże mamie pozbierać się po rozwodzie, a potem wróci do ojca do Warszawy. Babcia? No dobrze, może poznać babcię. Tylko co to może zmienić? Czuła podskórnie, że bardzo wiele. Zwłaszcza, gdy widziała z jak ciężkim sercem mama zbiera się do podróży, jak z każdym kilometrem przybliżającym je do Tomaszowa mama ma ochotę uciec w najdalszy kąt i już z niego nie wychodzić. Jedynym wytłumaczeniem na te wszystkie zmiany miała być chęć oczyszczenia życia z tajemnic. Przymus wewnętrzny. Ale i jednocześnie bała się, że córka nie zrozumie, jeśli tylko jej opowie o starym życiu. Ona musiała je poznać. Sama dojść do niektórych wniosków. Sama odkryć większość tajemnic.

Obie wystraszone zjawiły się w domu, gdzie nikt na nie nie czekał. Obie wystraszone stanęły oko w oko z babką i … prababką. Tego już dla Maryli było za dużo. A jak się okazało, że obie kobiety jej nienawidzą – widziała to., widziała w ich oczach – w dziewczynę, zwykle grzeczną i ułożoną jakby diabeł wstąpił. Zaparła się, że odkryje, po co matka przywiozła ją w tak nieprzyjazne miejsce, gdzie nie tylko będzie żyła z dala od kochanych jej ludzi, ale gdzie będzie musiała zmierzyć się zarówno z wrogością najbliższych jej kobiet, jak i wścibstwem całego miasteczka. Będzie tęsknić, będzie mylnie interpretować swoje uczucia, będzie szaleć z rozpaczy za minionym życiem, a jednocześnie z ciekawością będzie odkrywać nowe. Dodatkowo sprawy skomplikują się, kiedy podejmie naukę w nowej szkole. Cały Tomaszów jakby na nią czekał. Ale nie przyjazny i otwarty. Raczej czekał na to, co nieuniknione, na jakąś katastrofę.

Czy dziewczynie uda się przełamać niechęć miejscowych? Czy uda się jej zrozumieć niechęć babci i prababci? Czy uda jej się zrozumieć matkę, która w swoim życiu zataiła nie jedno przed nią? Czy w nowych kolegach z nowej szkoły odnajdzie bratnie dusze? Bo w zasadzie ludzie są wszędzie tacy sami. To nic, ze to małe miasteczko. I tu odnajdziemy zbuntowanych nastolatków o mrocznych charakterach – takich jak Adam i Kaja. I tu odnajdziemy gwiazdy szkolnych ław i przerw – takich jak Elwira. I tu odnajdziemy najlepszych kumpli, którzy jednak pragną czegoś więcej – takich jak Nobi. I tu odnajdziemy ludzi. Z krwi i kości. Miotanych sprzecznymi uczuciami, zakochanych nieszczęśliwie. Z powodu tej nieszczęśliwej miłości skłonnych odebrać sobie życie. Czy Maryla będzie umiała odnaleźć się w tym niby innym, a jednak takim samym życiu? Czy będzie umiała znieść ciężar tajemnicy, do której wyjaśnienia nieuchronnie dąży? Zapraszam do lektury powieści Agaty Mańczyk “Rupieciarnia na końcu świata” Tam znajdziecie wszystkie odpowiedzi. A zapewniam, że warto.

Powieść napisana zgrabnie, lekko, z dużą dozą humoru. Zawiera wszystko, co tak lubimy – miłość, tajemnicę, szaleństwo i kłopoty. Dodatkowo wiersze Agnieszki Osieckiej przepięknie dopełniają całości historii. A co to za historia? Rodzinna. Czyli jak zwykle mocno skomplikowana historia miłosna z samobójcami w tle. Brzmi strasznie, ale jest baaaardzo przyjemne dla oka i ducha

Czasami znajdujemy po wielu, wieeelu latach, jakieś szpargały z minionego życia. Z czasów podstawówki, szkolnych miłości, pierwszych zawodów i odważnych decyzji. Przeważnie te rzeczy nie mają żadnej wartości. Często to podziurawione, połamane rupiecie, a jednak na ich widok dech nam zapiera, serce szybciej bije, a w oczach pojawiają się łzy. Bólu, tęsknoty, miłości....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.

W tym konkretnym przypadku to aż pięć bab. :) Ale zacznijmy od początku. Do tej pory przeczytałam dwie powieści Olgi Rudnickiej - "Martwe jezioro" i "Lilith". Muszę przyznać, że już po tych dwóch razach polubiłam jej pisarstwo. Bo lekkie, bo łatwe, ale nie prostackie, bo przyjemne, z nutką romansu, z nutką kryminału. Jej książki to takie ciepłe bułeczki na jesienne wieczory. Do tego herbatka i można zatonąć.

Przeglądając nowości w mojej pracy, zamówiłam sobie znów parę książek, w tym nową powieść tej młodziutkiej pisarki - "Natalii5". Skorzystałam z okazji, bo akurat mieliśmy odwiedzić dziadków na Opolszczyźnie, więc i książki odebrałam. Sięgam do różnej literatury, raz poważniejszej, raz lżejszej. Czytam na przemian bajki, z kryminałami, romanse na przemian z powieściami klasycznymi, tymi które "należy znać" (ironia). W zasadzie literaturę wybieram bardzo pod siebie, więc rzadko bywam rozczarowana tym, co przeczytałam. I doceniam każdy gatunek. Bo każdy ma swój urok, swojego odbiorcę. I szczerze, z ręką na sercu przyznaję, że uwielbiam takie powieści, jakie tworzy Olga Rudnicka. Są kolorowe. Barwne. Emanują ciepłem, radością. Sprawiają, że sama czuję się podekscytowana toczącą się akcją, co najmniej jakbym brała w niej udział. I mimo że często jej historiom towarzyszy śmierć, zbrodnia, tajemnice, to sięga się po nie chętnie. A może właśnie dzięki tym chwytom? Ostatnia z jej powieści to dość grube tomiszcze. Przeczytałam ją w niecały tydzień, co przy moim trybie życia i nieustannym spoglądaniu zza książki, co też czyni moje dziecko, jest naprawdę bardzo dobrym wynikiem i świadczy o tym, że książkę się po prostu połyka. A potem się żałuje, że się połknęło, bo chciałoby się jeszcze, a tu już pusta miseczka.

Powieść Natalii5", to historia dość osobliwa. Chciałoby się rzec, że nierealna, że wszystko jest wydumane. Ale szczerze? Życie zna jeszcze dziwniejsze przypadki, więc przez tę swoją osobliwość, powieść staje się wiarygodna jak mało kiedy. Pewnego pięknego dnia Jarosław Sucharski dowiaduje się, że ma guza w mózgu. Z natury tajemniczy, apodyktyczny i mocno niecierpliwy pan nie zamierza czekać na śmierć i pogrążać się w chorobie. Uporządkował wszystkie swoje sprawy, spieniężył majątek i porozdzielał pieniądze pomiędzy spadkobierców tak, żeby uniknąć kłótni rodzinnych. A wiedział pan Jarosław, że takie mogą nastąpić, zwłaszcza, że troszkę w swoim życiu namieszał. Najbardziej mu było szkoda domu oraz niedokończonej za życia sprawy. Marzył o odnalezieniu pewnego skarbu wywiezionego z Polski przez Hitlerowców. Był o włos od realizacji marzenia, ale wiedział, że zdrowie mu nie pozwoli kontynuować poszukiwań. Zatem dom i tajemnicę pozostawił swoim córkom, drżąc z obawy, że jednak nie będą chciały podjąć się znalezienia skarbu. Nie będą chciały działać wspólnie. Ale nie dlatego, że się nie lubiły. Po prostu fiołkowego pojęcia nie miały o swoim istnieniu.

Otóż pan Sucharski lubił kobiety, ale nie lubił problemów. Żenił się, płodził córki, rozwodził się, jak już miał dość żony. I tak do pięciu razy sztuka, w zasadzie do sześciu, ale o tym szaaaa. Prowadził tak szalone życie, że aby sobie ułatwić zapamiętywanie kłamstw, wszystkie córki polecił nazwać tak samo - Natalia Sucharska. Cóż, wiedział, że kiedyś wszystko się wyda, być może obawiał się, jak zareagują na to jego potomkinie. Zatem pięknie, po angielsku się zmył. Załatwił wszystkie ziemskie sprawy i ... strzelił sobie w łeb. I pewnie nie byłoby większej afery niż ta córkowo-imienna, gdyby się nie okazało, że strzelił sobie centralnie w środek głowy, co stawiało pod znakiem zapytania fakt, czy na pewno pan Sucharski popełnił samobójstwo. Bo przecież motywów, by pana Sucharskiego wysłać na tamten świat. wskutek jego działalności, choćby rodzinnej, było całe mnóstwo. Dlatego do akcji wkraczają policjanci Adrian i Marcin, do akcji wkraczają też panny Sucharskie. Od tej chwili w powieści wszystko gmatwa się i plącze. Córki próbują zrozumieć ojca, próbują też nie oszaleć i nie zatracić własnej osobowości i odrębności. O dziwo zaczynają współdziałać, choć nawet ojcu wydawało się to niemożliwe. A jak już zaczęły współdziałać, tak świat stanął na głowie. Panny Sucharskie świętego wyprowadziłyby z równowagi, a co dopiero dwóch spokojnych policjantów. Ale dzięki nim powieść ma bardzo ładny koloryt i różnorodne odcienie. Czytając o ich przygodach, nie da się nie śmiać w głos. I naprawdę człowiek żałuje, że czyta za szybko.

A czy Natalie odnajdą skarb poszukiwany przez ojca? Czy ów skarb to jedyna niespodzianka, którą zafundował im ojciec po śmierci? Czy rzeczywiście Jarosław Sucharski popełnił samobójstwo? I czy Natalie się nawzajem nie pozabijają? Odpowiedzi poszukajcie na stronach powieści Olgi Rudnickiej. Jeśli szukacie przyjemnego oderwania się od szarugi jesiennej, to po stokroć polecam.

Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.

W tym konkretnym przypadku to aż pięć bab. :) Ale zacznijmy od początku. Do tej pory przeczytałam dwie powieści Olgi Rudnickiej - "Martwe jezioro" i "Lilith". Muszę przyznać, że już po tych dwóch razach polubiłam jej pisarstwo. Bo lekkie, bo łatwe, ale nie prostackie, bo przyjemne, z nutką romansu, z nutką kryminału. Jej książki to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedyś dorwałam w jakimś sklepie wysyłkowym książkę Cezarego Harasimowicza “Nieoczekiwana zmiana płci (na najwyższym szczeblu)”. Ano wydawało mi się, że może być ciekawa, fajnie napisana. To wzięłam. Cóż… Czytało się ją może i dobrze, może i szybko. Język giętki, dużo aluzji do współczesnego życia politycznego, kulturalnego i społecznego, całkiem sprytnie pomyślana intryga, jakby tu ma miejsce pana prezydenta wstawić panią prezydent. No i na tym fajność owej powieści się kończy. Bo później to jeden wielki absurd. Mężczyzna babieje, kobieta chłopieje. Wszystko staje na głowie. Naturalna kolej rzeczy zostaje mocno zachwiana. I już sama nie wiem, czy śmiać się czy płakać. Bo mogła być to naprawdę fajna opowieść o tym jak KOBIETA wygrywa z MĘŻCZYZNĄ w walce o najwyższy stołek w państwie. A tymczasem owa walka i owa wygrana Kobiety, to jeden wielki blef, mistyfikacja i kłamstwo, bo kobieta okazuje się być mężczyzną. Ja rozumiem, że w dzisiejszych czasach mężczyźni nam niewieścieją, a kobiety stają się twarde i bezwzględne jak mężczyźni. Ale czy to jest powód, żeby dorabiać kobietom penisy, a mężczyzn kastrować? I zapładniać? Całe szczęście, że jednak w tej książce jest chyba gdzieś jakieś drugi dno. Że w końcu rodzina okazuje się być ważniejsza niż wszystkie stołki tego świata. Ale i tak czuję niesmak i szczerze pisząc, jeśli pan Harasimowicz popełni jeszcze jakąś powieść, nie mam ochoty się z nią zapoznawać. Absurd goni absurd.

Kiedyś dorwałam w jakimś sklepie wysyłkowym książkę Cezarego Harasimowicza “Nieoczekiwana zmiana płci (na najwyższym szczeblu)”. Ano wydawało mi się, że może być ciekawa, fajnie napisana. To wzięłam. Cóż… Czytało się ją może i dobrze, może i szybko. Język giętki, dużo aluzji do współczesnego życia politycznego, kulturalnego i społecznego, całkiem sprytnie pomyślana intryga,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszystko na świecie musi mieć dwie strony,żeby dobrze funkcjonowało. Tym zdaniem można podsumować ostatnią książkę Melissy Marr "Świetliste cienie", powieść o niebezpiecznym, mrocznym świecie wróżek i innych fantastycznych stworów. Do tej pory ukazały się "Królowa lata", "Król mroku", "Krucha wieczność". I muszę przyznać, że każda z książek jest na swój sposób świetna. Możliwe, że to dobry kierunek w literaturze dla młodzieży. Młodych ludzi ciągnie do niesamowitości. W świecie, gdzie mają zbyt wiele własnych zmartwień, szukają jakiejś odskoczni. Jeśli tą odskocznią będą książki - świetnie. Taki nałóg, to nie nałóg.

Możliwe, że tematyka tych książek jest nieco trywialna. Jakby nie było wywodzi się ze świata bajek, w których to pełno jest wróżek, czarodziejów, bajkowych leśnych stworów. Czyli nieco cofamy się w "rozwoju". Owe bajki okraszone są jednak dużą dozą lęku, sensacji, nawet horroru. Bliżej im do baśni Grimmów, tych mrocznych, bliżej do opowieści o wampirach, niż do "Piotrusia Pana", czy "Sierotki Marysi". I w zasadzie ciężko zaklasyfikować je jako baśnie. Zwłaszcza, że pisarka swoim głównym bohaterom nadaje bardzo ludzkie rysy, ludzkie zachowania i zmartwienia. Ale mimo mojej niechęci do takiej właśnie literatury, bo tak po prawdzie nie przepadam za literaturą fantasy, wolę powieści kryminalne, historyczne, obyczajowe, wszystkie cztery powieści połknęłam bardzo szybko. W książkach Melissy Marr tylko bohaterowie i kreowany świat są z innego wymiaru, natomiast wszelkie opisywane zdarzenia, uczucia, zatargi, miłości, wojny są bardzo ludzkie i wciągające.

W świecie wróżek wszystko ma swój podwójny wymiar, swoje przeciwieństwa. Dwór letni przeciwstawiony jest dworowi zimowemu i dworowi mroku. Wszystkie zaś dopełniają się i dopóki pozostają w dobrej formie, na świecie panuje względny spokój. Ale jest dwór, który rządzi całym światem wróżek. Najstarszy z dworów, Kraina Czarów. Władczyni owej krainy, Królowa rozsądku nie ma swojego przeciwieństwa. Kiedyś był nim Król Mroku. Ale oba dwory się odwróciły od siebie, a to lekko zachwiało czarodziejskim światem. Nikt jednak nie chciał dopuścić do siebie myśli, że ten rozłam może źle wpłynąć na dalsze losy całego Królestwa wróżek. A tymczasem Mroczny Dwór rósł w siłę. Dodatkowo zapodział się gdzieś Król Lata. Królowa Zimy w ogóle nie chce się wtrącać w życie wróżek. Po niespełnionej miłości do Króla Lata usunęła się w cień. Zaś coraz więcej kłopotów zaczęła sprawiać Królowa Rozsądku - Sorcha.

Od wieków pragnęła być matką, mieć kogoś tylko na wyłączność. I obdarzyła swoją mocą i swoją krwią Setha, ukochanego Królowej Lata. Ale przez to, że związała swój los ze śmiertelnikiem i oddała mu cząstkę siebie, straciła gdzieś cały swój zdrowy rozsądek i umiejętność trzeźwego myślenia, rządzenia. Dzięki temu siostra bliźniaczka Sorchy, Królowa wojny, sieje coraz większy zamęt. Chce doprowadzić do śmierci Sorchy i upadku Krainy czarów, nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że upadek Krainy czarów, to śmierć wszystkich wróżek. Na ratunek Sorsze spieszą Devlin, jej brat i jego ukochana, Ani, córka ogara, którą Sorcha kazała zlikwidować, gdy ta była jeszcze dzieckiem. Devlin nie posłuchał. Do głosu dochodzą nowe siły. Tworzą się nowe rządy i koalicje. Nie wszyscy będą zadowoleni z takiego obrotu rzeczy. Niektóre posunięcia zostaną uznane za zdradę. Jednak są konieczne, by świat wróżek przetrwał.

Czy Devlinowi i Ani uda się ocalić świat wróżek? Czy Sorcha pozbiera się z rozpadu, jaki sobie sama zafundowała? Czy Królowa wojny zwycięży? Czy równowaga zwycięży? Świat stworzony przez Melissę Marr w swym postępowaniu, uczuciach, jakie nim rządzą jest bardzo podobny do naszego świata ludzkiego. Dzięki czemu, w czasie lektury łatwo jest zapomnieć, że wkraczamy w świat bajek. Mrocznych, ale tylko bajek. Wszystkie powieści czyta się naprawdę świetnie i szybko. Choć dla mnie szybkie czytanie zaletą raczej nie jest. Nie lubię rozstawiać się z przyjaciółmi, a tak traktuję niemal wszystkie książki, które wpadają mi w ręce. Jeśli ktoś lubuje się w klimatach fantasy, powieści Melissy Marr będą w sam raz dla niego. :)

Wszystko na świecie musi mieć dwie strony,żeby dobrze funkcjonowało. Tym zdaniem można podsumować ostatnią książkę Melissy Marr "Świetliste cienie", powieść o niebezpiecznym, mrocznym świecie wróżek i innych fantastycznych stworów. Do tej pory ukazały się "Królowa lata", "Król mroku", "Krucha wieczność". I muszę przyznać, że każda z książek jest na swój sposób świetna....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Polubiłam książki dla dzieci i młodzieży wydawane przez "Naszą Księgarnię". Mimo że z pozoru błahe, zabawne, może zbyt płytko napisane niosą ze sobą duży ładunek emocji, skłaniają do refleksji. Myślę, że ta pozorna płytkość tematu to zabieg, dzięki któremu dzieci i młodzież mają się zainteresować daną książką, opowiedzianą historią. Dlaczego tak uważam? A no dlatego, że współczesne dzieci i młodzież wychowują się w środowisku i kulturze obrazkowej, migawkowej. Zbyt wiele informacji, zbyt wiele bodźców, by skupić się na czymś dłużej. A skoro tak, to nie ma co wymagać na początku ich przygody z książkami, że będą czytać dzieła na miarę Dostojewskiego, czy choćby naszego Sienkiewicza. Powieść, książka dla dzieci i młodzieży musi być zwięzła, ciekawa, chwytająca za serce i uczucia oraz skłaniająca do refleksji. A także pozostawiająca po sobie uczucie niedosytu. Bo jeśli młody człowiek nabierze chęci na więcej, a wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to i z czasem zasmakuje w nieco bardziej skomplikowanych historiach, nieco bardziej wymagających. Zatem książka Agnieszki Tyszki - "Miłość niejedną ma minę" - spełnia te wymogi.

Agnieszka Tyszka przedstawia nam tym razem Juliannę, nastoletnią dziewczynę, kochającą zwierzęta, Barcelonę i swoich przyjaciół. Julianna jest bardzo rozsądną, młodą osobą. Wydaje się mieć wszystko poukładane w głowie, sercu i życiu. Ale nie ma nic bardziej mylnego, niż ten osąd. Julianna nie czuje się kochana. Zwłaszcza przez osoby, które tę miłość i poczucie bezpieczeństwa powinny jej dać bezwarunkowo. Rodzice nastolatki zdają się nie traktować jej jak dziecko, tylko jak równego im partnera w dyskusjach. Owszem, z jednej strony to mądre posunięcie. Dzieci chcą się czuć ważne i mające głos w sprawach rodzinnych. Ale są pewne kwestie, dość intymne i drażliwe, w które dziecko nie powinno być mieszane, i na które powinno być przygotowane przez swoich rodziców, a nie stawiane przed faktem dokonanym.

Rodzice Julianny rozwodzą się. W zasadzie w dzisiejszych czasach nie jest to zbyt rzadkie wydarzenie, dlatego można przypuszczać, że na dziewczynie nie powinno ono wywrzeć ogromnego wrażenia. Rodzice nastolatki wychodzą właśnie z takiego założenia. Julianna jest już dorosłą panną (gimnazjalistka dorosła, taaa), na pewno w szkole nie raz słyszała o tym, że czyiś rodzice się rozwodzą, zatem nie ma co przed nią ukrywać. Całą sprawę stawiają jasno, bardzo nowocześnie. Rozwód? Pełna kultura, łącznie ze wspólną kolacją po rozwodzie, by uczcić zakończenie sprawy. Jest tylko mały kłopot, poza zainteresowanymi stronami i córką, na kolacji zjawiają się obecni partnerzy jej rodziców! Na dodatek partnerka ojca spodziewa się dziecka! Przyznacie, że to nieco za dużo jak na jedną dziewczynkę. Julianna po angielsku ulatnia się z kolacji. Odsuwa się od rodziców, nie chce z nimi rozmawiać. Przystań znajduje u Ciotki-Babki, która jako jedyna, rozumie, co się dzieje w sercu dziewczyny. Czy ta odskocznia pomoże Juliannie dojść do siebie? Czy upora się z rodzinnymi problemami i swoimi własnymi lękami? Czy zrozumie też, co kryje się pod tajemniczymi snami o siostrze-bliźniaczce, której nigdy nie miała?

Książka Agnieszki Tyszki odpowie na wszystkie postawione wyżej pytania. Pokaże też, że miłość rodzicielska, siostrzana, przyjacielska wcale nie mają jednej barwy. Czasem wszystkie te miłości są tak trudne do przyjęcia i zaakceptowania, że człowiek sam gubi się w swoim sercu i w swoich uczuciach. Myślę, że warto sięgnąć po tę książeczkę.

Polubiłam książki dla dzieci i młodzieży wydawane przez "Naszą Księgarnię". Mimo że z pozoru błahe, zabawne, może zbyt płytko napisane niosą ze sobą duży ładunek emocji, skłaniają do refleksji. Myślę, że ta pozorna płytkość tematu to zabieg, dzięki któremu dzieci i młodzież mają się zainteresować daną książką, opowiedzianą historią. Dlaczego tak uważam? A no dlatego, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nareszcie się doczekałam! Wyszła druga powieść Viviane Moore z cyklu "Rycerze Sycylii". Jeszcze TYLKO siedem! ;) Chyba zjem zęby i wszystkie paznokcie czekając na resztę tłumaczeń. Ale zawsze to jakiś cel w życiu. Czekać na pełen cykl. A jest tego wart. Książki Viviane Moore wciągają. Czyta się je szybko. O wiele za szybko. Są ciekawą prezentacją średniowiecznego, chrześcijańskiego świata, któremu już wówczas nie były obce sprawy kryminalne i umiejętność dochodzenia do prawdy. Połączenie kryminału z ciekawą opowieścią o średniowiecznym rycerstwie, o zwyczajach panujących w tamtych czasach to naprawdę ciekawa lektura na chłodniejsze letnie wieczory. Szkoda tylko, że na następną część przygód Rycerzy z Sycylii trzeba będzie poczekać aż do października. Ale na razie skupmy się na drugiej części cyklu.

Powieść "Dzicy wojownicy" to kontynuacja losów Hugona z Tarsu i Tankreda, jego ucznia. Poznaliśmy ich w "Ludziach wiatru". Obecnie spotykamy się z nimi, gdy wyruszają statkiem na Sycylię, gdzie Tankred ma w końcu poznać prawdę o swoim pochodzeniu. Nie będzie to łatwe dla tego młodego człowieka, który w głębi serca jest dobrym, naiwnym chłopakiem, mocno wierzącym w ludzi i ich dobre intencje. Wiedza o sobie, o jego pochodzeniu być może nieco podkopie jego wiarę w człowieka i prawość. Ale w Hugonie z Tarsu ma prawdziwego przyjaciela, który nie pozwoli mu upaść całkowicie. Obu rycerzy spotykamy w chwili, gdy od wypłynięcia dzieli ich zaledwie parę godzin. Wydarzenia tych paru godzin będą miały ogromny wpływ na dalszą podróż obu panów.

Na razie rycerze przebywają w Barfleur, nadmorskiej miejscowości, gdzie dochodzi do serii morderstw, których ofiarą są dzieci. Oprawca bestialsko morduje biedne opuszczone dzieci, a na ich ciałach wycina nożem napis "VRS". Nikt nie zna jego motywacji. Nikt nie ma pojęcia, kto może posuwać się do tak ohydnego czynu. Hugo z Tarsu i Tankred spotykają się z kimś na wzór naczelnika policji tegoż miasteczka, który zbyt późno dowiedział się o obecności obu mężów na terenie swojej jurysdykcji. Znał ich sławę z wcześniejszych spraw, jakie prowadzili i jakie udało im się rozwiązać, toteż ubolewał nad tym, że nie będzie mu dane z nimi współpracować. Tego wieczora, kiedy rycerze spotykają się z naczelnikiem, ma miejsce jeszcze jedno doniosłe wydarzenie. Otóż, ktoś próbuje napaść na obu mężczyzn. Nagle na pomoc spieszy im nieznajomy mężczyzna, świetnie władający nożem. Rycerze są uratowani. Okazuje się, że pomocą służył im właściciel statków, którymi jutro rano mają wyruszyć na Sycylię.

W końcu zbliża się godzina wypłynięcia. Na statku przebywa większość mężczyzn z Barfleur, obaj rycerze, piękna młoda kobieta, Eleonora, która po przypłynięciu do Włoch ma zostać żoną hrabiego de Marsico. Jako obstawa statku dołączają do wyprawy rycerze, zwani "dzikimi wojownikami", którzy eskortują dary dla Wilhelma I, króla Sycylii. Podróż statkiem okazuje się być długa i ryzykowna. Oprócz starć z piratami i niedogodnościami pogodowymi naszym głównym bohaterom przyjdzie zmierzyć się z mordercą z Barfleur. Kto wyjdzie z tej potyczki obronną ręką? Czy Hugo i Tankred zdołają ocalić przyszłe ofiary bestii z Barfleur? Tego możecie dowiedzieć się tylko z historii o "Dzikich wojownikach". Polecam.

Nareszcie się doczekałam! Wyszła druga powieść Viviane Moore z cyklu "Rycerze Sycylii". Jeszcze TYLKO siedem! ;) Chyba zjem zęby i wszystkie paznokcie czekając na resztę tłumaczeń. Ale zawsze to jakiś cel w życiu. Czekać na pełen cykl. A jest tego wart. Książki Viviane Moore wciągają. Czyta się je szybko. O wiele za szybko. Są ciekawą prezentacją średniowiecznego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Długo polowałam na tę książkę i nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Wszędzie, gdzie pytałam o "Bibliotekę cieni" Mikkela Birkegaarda, słyszałam, że nie ma takiej książki. Myślę sobie, jak nie ma, skoro jest! Widziałam okładkę, widziałam opis, a w księgarniach ściemniają mi, że nie ma. Hmm.. Pożaliłam się mężowi, a on książkę zamówił w Merlinie. I już po paru dniach miałam ją w rękach. Lubię takie niespodzianki.

Zawsze lubiłam książki o książkach. Zatem powieść o tajemniczym antykwariacie i jeszcze bardziej tajemniczym stowarzyszeniu lektorów była dla mnie bardzo smacznym kąskiem. Przyznam szczerze, że początkowo czytało mi się ją nie za dobrze. Może dlatego, że w domu remont, ciągle mi ktoś przeszkadzał. Ale jak już przywykłam do nowej rzeczywistości, to dalsze czytanie poszło jak po maśle. A powieść wciąga. I to niebezpiecznie wciąga. W zasadzie temat i cała historia nieco z pogranicza baśni i fantastyki, ale do przełknięcia. Zwłaszcza, że okraszona jest owa historia nutką sensacji i kryminału. :) A to ciągnie oko. Oj, ciągnie.

Książka zaczyna się w momencie, kiedy poznajemy Lucę - właściciela antykwariatu. Długo nie cieszymy się znajomością, bo Luca ginie w bardzo tajemniczych okolicznościach. Wraca człowiek z podróży do domu i antykwariatu. Wita się ze swoimi przyjaciółmi, książkami. Nagle coś skupia jego uwagę, zaczyna przeglądać pewien wolumen i przerażony ginie. Dziwne. Wygląda na to, że Lucę zabiła książka. Pytanie, jak mogła tego dokonać? Po tej tajemniczej śmierci na scenę wkracza syn Luki, Jon. Chłopak nie miał pojęcia, że jest jedynym spadkobiercą ojca. Więcej, on wcale nie chce tego spadku i chętnie by się go pozbył. Zostawił go tym, którym się według niego, należał - długoletniemu przyjacielowi i współpracownikowi Luki oraz towarzystwu antykwarycznemu. Przed laty porzucony przez ojca i odsunięty od wszelkich spraw rodzinnych, chłopak nie chce mieć do czynienia z niczym, co przypominałoby mu ojca. Śmierć matki nie tylko pozbawiła Jona jej opieki, ale i rodziny w ogóle. Jon wychowywał się z dala od domu. Nie miał z ojcem żadnego kontaktu, a kiedy sam próbował go nawiązać, został przegnany. Trudno się dziwić młodemu mężczyźnie, że nie przejął się śmiercią ojca, tak jak powinien.

Ale parę spraw nie daje mu spokoju. Śmierć matki, nagłe odsunięcie go od rodziny i niechęć ojca do niego, zaczynają budzić w nim pewne podejrzenia. Dodatkowo współpracownik ojca przedstawia mu bardzo odmienną wersję życia Luki od tej, którą znał. W zasadzie dzięki tym opowieściom chłopak na nowo poznaje siebie, swoją rodzinę. Dowiaduje się, dlaczego ojciec musiał go odsunąć od siebie, co przed nim zatajał. Okazuje się, że stary antykwariat był siedzibą tajnego stowarzyszenia Lektorów, którzy przez czytanie potrafią wpływać na czytelników. Wśród Lektorów są nadawcy, którzy swoimi umiejętnościami potrafią zmanipulować najbardziej odpornego na argumenty przeciwnika, odbiorcy, którzy ów wpływ potęgują, a także cienie - bardzo niebezpieczny odłam Lektorów, którzy by osiągnąć swój cel, nie cofną się przed niczym. Czy ktokolwiek z nas uwierzyłby w takie "bajki"? Trudno jest się więc dziwić Jonowi, że i on nie do końca wierzył w stowarzyszenie Lektorów i sektę cieni. Nie wierzył do momentu, kiedy poznaje swojego klienta, bardziej zainteresowanego kupnem spadku po Luce, niż swoją własną sprawą kryminalną. Bo musicie wiedzieć, że Jon jest bardzo dobrym, wziętym adwokatem, który niejedną sprawę wygrał dzięki swojej erudycji. Czy tylko dzięki erudycji? Czy może sam Jon jest utajonym Lektorem? Chłopak postanawia bliżej przyjrzeć się śmierci ojca i spróbować choć w części zrozumieć coś z całej afery z Lektorami. Czy odnajdzie swoje powołanie? Dowie się, co tak naprawdę stało się z jego rodziną? Kto okaże się wrogiem, kto przyjacielem? tego wszystkiego dowiecie się z kart powieści.

"Biblioteka cieni" to sprawnie napisany kryminał, którego myślą przewodnią jest manipulacja i dążenie do władzy. Na pewno warta przeczytania, choć może nieco zbyt fantastyczna. :)

Długo polowałam na tę książkę i nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Wszędzie, gdzie pytałam o "Bibliotekę cieni" Mikkela Birkegaarda, słyszałam, że nie ma takiej książki. Myślę sobie, jak nie ma, skoro jest! Widziałam okładkę, widziałam opis, a w księgarniach ściemniają mi, że nie ma. Hmm.. Pożaliłam się mężowi, a on książkę zamówił w Merlinie. I już po paru dniach miałam ją w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię czasem poszperać w nowościach wydawniczych. Zwłaszcza nowościach w literaturze młodzieżowej. Moim ulubionym wydawnictwem jest „Nasza Księgarnia”. Wydają dobre, mądre i wartościowe książki. Wydają ładnie. Lubię ich papier, lubię druk, lubię szaty graficzne. Dlatego, jeśli mnie coś zainteresuje z ich oferty, prędzej czy później to przeczytam. Ostatnio trafiłam na książkę o dość trudnej tematyce. W moim obecnym stanie rozedrgania nie byłam przekonana, czy mam ochotę ją przeczytać. Ale się „złamałam”. Wypożyczyłam i… Pochłonęłam w 3 dni. Dodam, że czytałam w międzyczasie i bardzo żałowałam, że nie jest mi dane przeczytać od deski do deski. Książka jest rewelacyjna. I świetnie się ją czyta. Tematyka, jak już pisałam, dość trudna i niewdzięczna.

Fajnie jest pisać o miłości, o rodzinach szczęśliwych, pełnych ciepła. Fajnie jest pisać o wesołych przygodach, o tajemnicach, o młodzieńczych fascynacjach. I wszystkie te lektury też są potrzebne. Ale w tym morzu zamerykanizowanego szczęścia, czasem przyda się kropelka dziegciu, dzięki któremu może docenimy słodycz naszego życia. A przynajmniej różne jego smaki. Gorycz wszak podkreśla smak główny.

Sarah Dessen stworzyła powieść mądrą. Stworzyła powieść pełną miłości, nadziei, wiary w lepsze jutro. Ale ta miłość, nadzieja i wiara są okupione łzami, rozpaczą, zagubieniem. Sarah przedstawia trudny świat miłości. Porusza trudne sprawy rodzinne, o których większość nastolatków nawet nie pomyśli. W świecie, gdzie ważna jest popularność, bezproblemowość, moda, uroda i lans, nikt nie będzie przyznawał się do niepełnej rodziny, do matki, która porzuciła swoje dzieci, do problemów z nałogiem. Przecież wszystko jest wspaniale! Wszyscy jesteśmy w czepku urodzeni, przyjaźnie nastawieni do życia! Nikt, absolutnie nikt nie wie, co kryje się za tą maską „wszystko jest w porządku”, za maską szerokiego, przyjaznego uśmiechu.

Sarah Dessen w bardzo przystępny sposób, w mądry sposób pokazała nam właśnie, co dzieje się po drugiej stronie tego uśmiechu. Pokazała, jak każdy z nas potrafi za pięknym uśmiechem skrywać poważne tajemnice, ogromne kłopoty. Pokazała jak – nawet najpiękniejsi, najbardziej popularni ludzie – potrafią otoczyć się murem, stworzyć swoistą twierdzę, zamek otoczony drutami kolczastymi, lasem i tysiącem fos. A robią to tylko dlatego, by dopasować się do mody, by nie dać się zranić, by nie musieć się wstydzić. A jednocześnie uzmysławia nam, że prawdziwa miłość, prawdziwe ciepło rodzinne, przyjaciele – jeśli im tylko zaufamy – potrafią wyciągnąć nas z najgorszej rozpaczy. Dają siłę do przetrwania kolejnego dnia. Uczą nas jak kochać, jak żyć, jak poznać siebie i oswoić lęki. Tchną nadzieję w skołatane serca oraz wiarę w to, że my także możemy być szczęśliwi, pomocni. Bo są ludzie, którzy mogą nas potrzebować bardziej, niż my potrzebujemy ich. Do każdego człowieka można znaleźć drogę, tylko trzeba odszukać tę jedną niepowtarzalną ścieżkę i odpowiedni klucz. Takie właśnie ma przesłanie książka Sarah Dessen „Zamek i klucz”.

Jest to powieść o Ruby. Nastolatce, którą na kilka miesięcy przed wkroczeniem w dorosłość porzuciła matka. Nadgorliwość sąsiadów sprawiła, że dziewczynie nie było dane nadal mieszkać samej. Trafiła do domu swojej siostry. Siostry, której nie widziała kilkanaście lat, do której żywiła żal, że ta zniknęła z jej życia, zostawiła ją z matką-alkoholiczką. W ich rodzinie od początku nie działo się dobrze. Najpierw odszedł ojciec, potem matka zaczęła pić. Następnie starsza siostra wyjechała na studia i zapomniała, że obiecała bronić młodszą przed kuksańcami matki, przed jej złymi humorami. Ruby nikomu nie ufa, nie przywiązuje się do miejsc, do ludzi, bo wie, że bardzo łatwo znikają z jej życia. Do wszelkich prób zaprzyjaźnienia, tłumaczenia, pomocy podchodzi jak do jeża. W jej życiu nie ma nic stałego, pewnego. A dopóki nie znajdzie swojej oazy, nie będzie w stanie nigdzie zagrzać miejsca. W domu siostry, pełnym ciepła i miłości (choć dla siostry Ruby też nie jest to łatwa sytuacja) dziewczyna pomału wychodzi ze swojej skorupy. Dowiaduje się prawdy o matce, o rzekomym porzuceniu jej przez starszą siostrę. Zaczyna widzieć troszkę więcej niż czubek własnego nosa. Dostrzega, że siostra mimo tego, że ma wszystko, jest tak samo pokiereszowana przez życie i doświadczenia rodzinne, jak ona sama, że życia w ciepłej, pełnej rodzinie musiała nauczyć się tak samo, jak będzie się tego uczyć Ruby.

Oczywiście, zaakceptowanie prawdy o matce nie przyszło jej łatwo. Jak i uczenie się życia, siebie i oswajanie potworów z przeszłości. Dopiero, gdy Ruby sięgnęła dna, zrozumiała że może mieć to, za czym tęskniła całe życie. Dopiero chwila, w której mogła stracić szansę na życie z kochającymi ją ludźmi, otwiera jej oczy. Zaczyna dostrzegać, ze problemy mają wszyscy. I każdy na swój sposób uczy się z nimi żyć, przezwyciężać je. Kiedy Ruby poznaje prawdę o swoim sąsiedzie-rówieśniku, który od samego początku bardzo jej pomagał, wspierał ją, znajduje odpowiedni klucz do swojej świadomości, przeszłości. Już wie, jak sobie poradzić z zamkiem. Przecież każdy zamek można podbić lub go otworzyć. Wystarczy odrobina dobrej woli.

Z całego serca polecam tę powieść. Jest warta poświęconego jej czasu.

Lubię czasem poszperać w nowościach wydawniczych. Zwłaszcza nowościach w literaturze młodzieżowej. Moim ulubionym wydawnictwem jest „Nasza Księgarnia”. Wydają dobre, mądre i wartościowe książki. Wydają ładnie. Lubię ich papier, lubię druk, lubię szaty graficzne. Dlatego, jeśli mnie coś zainteresuje z ich oferty, prędzej czy później to przeczytam. Ostatnio trafiłam na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mity są bardzo apetyczne i mogą stanowić wspaniałą bazę do stworzenia pasjonującej powieści, od której nie sposób się oderwać. W zasadzie nie wiem, co mnie skłoniło do wypożyczenia tej właśnie powieści. Może okładka książki? Może jej nieco przydługi, taki niewspółczesny tytuł? Może opis ze strony Merlina? Jedno jest pewne, co by mną nie kierowało, pochłonęłam ją tak szybko, że aż mi było przykro, że to już koniec. Zawsze tak mam. Im książka spodoba mi się bardziej, tym ciężej mi się z nią rozstać. Rozczarowuje mnie jej długość, bo dla mnie mogłaby trwać i trwać. Dlatego jestem ogromnie rada, że będzie kontynuacja tej cudnej, niesamowitej opowieści.

Często zdarza mi się przeglądać nowości spływające do naszej biblioteki. Wśród nich znalazłam książkę Leanny Renee Hieber o tytule „Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker”. Rzadkie to teraz takie, że się powieściom nadaje tak długie tytuły. To był punkt zaczepny. Zaciekawiło mnie, o czymże jest ta dziwna i piękna opowieść. Znalazłam książkę na stronie Merlina, przeczytałam opis, pooglądałam okładkę i doszłam do wniosku, że powieść tej, zupełnie nieznanej mi pisarki, zapowiada się całkiem obiecująco. Na okładce XIX-wieczny Londyn i postać kobiety, wyglądającej jak zjawa. W opisie same niesamowitości: duchy, wrota piekielne, które trzeba zamknąć, nastrój grozy, tajemnicze morderstwa i równie tajemnicze stowarzyszenie, działające z korzyścią dla ludzkości. Do tego dwoje głównych bohaterów. Młodziutka dziewczyna, którą nawiedzają zmarli oraz dużo starszy od niej profesor, swego czasu – jako jeden z sześciorga dzieci – wybrany przez starożytną boginię do spełnienia misji. Jakiej misji? Kiedy ma nastąpić spełnienie? Nie wie żadne z nich. Chłopiec, wybrany na ich przywódcę czuje tylko, że to ma związek z nim, z miłością i odrodzeniem owej starożytnej bogini.

Kiedy ów chłopiec, obecnie dojrzały profesor matematyki i nauk ścisłych Akademii Ateńskiej, stworzonej w Londynie, przez jego przyjaciółkę i towarzyszkę w spełnianiu powierzonej misji, traci powoli nadzieję na wypełnienie proroctwa, w progach akademii zjawia się ona. Nikt nie wie, czy to duch? Kobieta? Czy jeszcze inny stwór? Czy jest z tego świata? Czy może z piekielnych czeluści? Percy Parker. Osierocona przy porodzie dziewczynka, trafia do klasztoru. Jedyną pamiątką po matce jest tajemniczy medalion z piórami feniksa. Dziewczynka nie potrafi się odnaleźć w klasztorze. Zbyt ciągnie ją do świata świeckiego, a jednocześnie czuje, że ów świat jest dla niej bardzo wielkim zagrożeniem. Wie, że jest inna. Zagrożenia upatruje właśnie w swej inności, którą uznaje za zbyt trudną do zaakceptowania przez zwykłych ludzi. Dziewczyna widzi duchy. Słyszy je. Miewa wizje, w których odgrywa główne role. Przerażające wizje. Dodatkowo sama wygląda jak duch. Niemal przeźroczysta skóra, śnieżnobiałe włosy, bardzo jasne, przejrzyste oczy. Nie potrafi też wierzyć tylko w jedną religię. Ma świadomość czegoś głębszego, jakiegoś absolutu, który istniał zanim narodziła się religia. To raczej nie czyni z niej materiału na zakonnicę. Ma 19 lat, a biegle włada wieloma językami. I nie jest to efekt długiej, żmudnej nauki. Języki i ich znajomość przychodzi do niej ot tak, jak nam przychodzi oddychanie. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, zakonnice dochodzą do wniosku, że dziewczynę należy wysłać do jakiejś szkoły, by tam rozwijała dalsze umiejętności. Inaczej cały jej talent pójdzie na zmarnowanie. Najlepszą w tym czasie szkołą jest właśnie londyńska Akademia Ateńska. Choć XIX-wieczny Londyn akurat jest najmniej odpowiednim miejscem dla młodej dziewczyny. Decyzja zapadła. Percy Parker wysłano do Londynu. Od chwili, gdy przekracza próg akademii zaczynają się dziać niesamowite rzeczy.

Jak już wcześniej pisałam, akademia nie powstała ot tak, była przykrywką dla działalności dzieci, niegdyś wybranych przez boginię do chronienia świata. Te dzieci już dorosły, mają po 40 lat. Nadal wierzą, że przepowiednia kiedyś się spełni. A czego dotyczyła? Otóż, bogini wróżyła im, że pewnego dnia wybuchnie wojna między światem żywych i umarłych. Nastanie chaos i próba przejęcia świata żywych przez władcę piekieł. Drzwi piekielne się otworzą i ziemię zaleje cała rzesza potwornych stworów, szukających uciekinierki z piekła, oblubienicy władcy piekieł. Ale zanim to nastąpi, dzieci mają chronić świat żywych przed natrętnymi zmorami, próbującymi opanować świat i mają czekać na pojawienie się siódmej, równej im, która poprowadzi ich do zwycięstwa. Chłopak wybrany na przywódcę, Alexi Rychman, rozpozna siódmą. Rozpozna ją sercem, bo są sobie przeznaczeni. Chłopak od tego czasu usilnie wierzy w to, że przepowiadana siódma będzie jego ukochaną, być może odrodzoną boginią, z którą razem ocalą świat. Nie wszystkim ta wiara jest w smak. Zwłaszcza przyjaciółce, Rebece, która stworzyła Akademię Ateńską. Rebeca kocha Alexiego całym sercem i nie może się pogodzić z tym, że jej ukochany wciąż naiwnie czeka na inną miłość. Ta zazdrość wiele namiesza w życiu wszystkich związanych z przepowiednią wybrańców.

Ale wróćmy do Percy. Przekracza próg Akademii. Widzi i żywych i umarłych. Oni też ją widzą i nie dowierzają, że ktoś taki będzie studiował z nimi w akademii. Zarówno żywi, jak i martwi nie wiedzą za bardzo, do którego świata należy ta dziewczyna. Równie zdziwioną jej osobą jest dyrektorka akademii. Ale nie ma podstaw, by odrzucić prośbę dziewczyny o przyjęcie w poczet studentów Akademii Ateńskiej. Jest tylko jeden warunek. Percy musi zaliczyć kurs z matematyki u Alexiego Rychmana. Biorąc pod uwagę jej wrodzoną awersję do królowej nauk, ten warunek może być nie do spełnienia. Percy poznaje Alexiego i… Szok! Fascynacja! Pragnienie! Uczucia! Coraz częstsze wizje. Kiedy Rychman, widząc brak talentu matematycznego Percy, nakazuje jej prywatne korepetycje w jego gabinecie, sprawy przybierają coraz większy rozpęd. Oboje nie potrafią zapanować nad sobą w swojej obecności. Wizje ukazują się nie tylko Percy, ale i Alexiemu. W Londynie pojawiają się przypadki coraz to brutalniejszych morderstw. Rzesze umarłych wychodzą na ulice. Pojawiają się bestie. Rychman zaczyna wierzyć w to, że spotkał swoją boginię, zwłaszcza gdy odkrywa jej pełne imię – Persefona. Wszak Persefona była wybranką Hadesa. Panią podziemnego świata. Choć wbrew swej woli. Persefona kochała innego – Feniksa. Ale zazdrosny Hades nie dał mi szans na życie razem. Alexi wierzy, że to on jest Feniksem, a Percy jego zaginioną boginią. Co z tego, skoro ona nic nie pamięta, nie ma pojęcia o niczym? Natomiast w Londynie zjawia się ktoś, kto zdaje się wiedzieć wszystko, oszałamiająca piękność. Niemal z piekła rodem.

Która z tych dwóch kobiet jest przepowiedzianą siódmą? Jak skończy się walka o życie, o miłość i świat? Czy mit może okazać się prawdą? Czy Alexi rozpozna w sercu swoją ukochaną? Czy jego pojmowanie przepowiedni jest tym właściwym? Czy chaos zapanuje nad światem? Odpowiedzi na te wszystkie pytania możecie odnaleźć na kartach powieści. Przepięknej, trzymającej w napięciu powieści, gdzie autorka pokusiła się o wskrzeszenie mitu o Persefonie i Feniksie. Naprawdę gorąco polecam. I mam nadzieję, że zbyt wiele nie zdradziłam w swojej recenzji?

Ps. A jeszcze jedną rzecz odkryłam, czytając tę powieść. „Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker” to nie tylko uwspółcześniony mit, ale też jakiś zalążek, odnośnik do chińskiej koncepcji filozoficznej yin i yang. Alexi czarny, ciemny, mroczny, Percy jasna, przejrzysta. Razem wpływają na zmiany w świecie, razem dbają o równowagę w naturze. Ciekawe, co wy odkryjecie w tej powieści?

Mity są bardzo apetyczne i mogą stanowić wspaniałą bazę do stworzenia pasjonującej powieści, od której nie sposób się oderwać. W zasadzie nie wiem, co mnie skłoniło do wypożyczenia tej właśnie powieści. Może okładka książki? Może jej nieco przydługi, taki niewspółczesny tytuł? Może opis ze strony Merlina? Jedno jest pewne, co by mną nie kierowało, pochłonęłam ją tak szybko,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przechodząc obok „Matrasa”, trafiłam na wiosenną odwilż, czyli na zwykłą wyprzedaż ładniej nazwaną. Oczywiście, nie można mnie wpuszczać w takie miejsca, bo nie skończy się na kupnie jednej książki. Wyszłam z ośmioma. Chyba tylko przez resztki zdrowego rozsądku, który podpowiadał, że nawet na te osiem nie bardzo mam miejsce w domu. Ale ta część mnie, mniej rozważna, doszła do wniosku, że gdzieś się je poupycha. Książek całe mnóstwo. Ciężko było mi zdecydować, jaką rzeczywiście chciałabym wziąć do domu. W głównej mierze mało znani mi pisarze, mało znana literatura. Ale wydawnictwo MUZA to dla mnie dość dobry powód, by daną książkę kupić. Zaś noty na okładkach „brzmiały” dość interesująco. Jedną właśnie z tych zakupionych książek jest króciutka powieść Bertranda Godbille’a pod tytułem „Los Montes”.

Tytułowe Los Montes, to nic innego jak hacjenda malowniczo położona na zboczach Andów. Hacjenda będąca azylem dla byłego esesmana, będąca miejscem spotkań przyjaciół z wojska. Także miejsce spotkań kochanków, miejsce upokorzeń, zbyt szybkiego wejścia w dorosłe życie. W końcu niemy świadek tragicznych wydarzeń.

Po zakończeniu II wojny światowej 12-letni Francois wraz z matką, Claire, wsiada na okręt „Europa”, który ma ich wywieźć do Chile. Chłopak nie wie, w jakim celu tam jadą. Matka twierdzi, że miała już dość życia w mieście, gdzie wszystko przypominało jej tragicznie zmarłego męża, gdzie dzieliła mieszkanie z teściami. Chciała innego życia, więcej swobody. Chciała być szczęśliwa. Francois na wszystko godził się z milczeniem. W zasadzie o świecie nie miał żadnego pojęcia. Wiedział, że była wojna, ale że bezpośrednio nie trafiła do ich miejscowości, nie miał z nią związanych żadnych wspomnień. Poza jednym. Stracił na niej ojca. Ale był na tyle mały, że nie do końca zdawał sobie z tej straty sprawę. Poza tym miał matkę, która go kochała nad życie, która go rozpieszczała. Nie odczuwał żadnej zmiany. Czuł jednak, że szykują się jakieś zmiany.

Matka miała przed nim coraz więcej tajemnic. Nie zdradziła celu podróży. Wprowadzała go w swój świat pomaleńku. Może właśnie zbyt pomału. Chłopak nie był przygotowany na wiele rzeczy. Zwłaszcza na utratę wyłącznej miłości i zainteresowania z jej strony. W życiu Claire pojawił się ktoś jeszcze. Niemiec Franz. Francois obrażony na matkę za tajemnice i zmiany, jakie w jego życie wprowadziła, nie pragnął poznać owego człowieka. Nie pragnął też zrozumieć matkę. W zasadzie trzyma się na uboczu. Na własną rękę zwiedza okolice hacjendy, żyje swoim życiem. Kiedy posyłają go do szkoły z internatem, godzi się na to. Bezwolnie. To w internacie zaczyna się dla niego życie. Poznaje przyjaciół, poznaje ich wojenne losy. Coraz więcej rozumie z tego, co się stało w jego życiu. Zaczyna się też domyślać, kim jest przyjaciel matki.

Podczas wakacji Francois dokonuje ważnego odkrycia. Dowiaduje się, że Franz był esesmanem, że walczył i zabijał aliantów. Może nawet zabił jego ojca. To odkrycie mocno zmieni chłopaka. Dodatkowo przypadkiem został świadkiem sceny dość brutalnego zbliżenia cielesnego Franza i Claire. Francois podejmuje decyzję, która na zawsze zmieni życie wszystkich jego bliskich. Co takiego zrobił? Jak dalej z tym żył? Czy w końcu poznał prawdę o matce i Franzu? Czy starał się ją choć odrobinę zrozumieć? Na te pytania znajdziecie odpowiedzi w króciutkiej powieści Bertranda Godbille`a.

Przechodząc obok „Matrasa”, trafiłam na wiosenną odwilż, czyli na zwykłą wyprzedaż ładniej nazwaną. Oczywiście, nie można mnie wpuszczać w takie miejsca, bo nie skończy się na kupnie jednej książki. Wyszłam z ośmioma. Chyba tylko przez resztki zdrowego rozsądku, który podpowiadał, że nawet na te osiem nie bardzo mam miejsce w domu. Ale ta część mnie, mniej rozważna, doszła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasem lubię sobie poczytać coś niewymagającego ode mnie wielkiej uwagi i zaangażowania myślowego. Czyli pisząc po ludzku, lubię jakąś dobrą książkę obyczajową z nutką romansu i grozy. Lubię kryminały. Przednio się przy nich bawię. Jakiś czas temu przeczytałam książkę Olgi Rudnickiej „Martwe jezioro”, od tej chwili co jakiś czas sprawdzam, czy w naszej bibliotece nie pojawiły się jej nowe powieści. Niestety, nie pojawiają się z taką prędkością, jakiej bym sobie życzyła. Ale ostatnio trafiła do naszego księgozbioru kolejna jej książka, „Lilith”. A że czuję sentyment do historii tej nieszczęsnej kobiety-demona, chętnie sięgam po różne publikacje o niej właśnie lub o jej kulcie, od powieści przez literaturę faktu, do opracowań mitologicznych, kabalistycznych.

Według wierzeń żydowskich Lilith była pierwszą żoną Adama, stworzoną na równi z nim. Ale nie była istotą posłuszną. Bo i jakim prawem miałaby być posłuszna, skoro jest równa mężczyźnie. Bóg stworzył ich razem, złączonych plecami. Następnie ich rozdzielił. I dał we władanie całą ziemię. Jednak Lilith nie była stworzona do życia w małżeństwie, do bycia matką, posłuszną żoną. Pragnęła rozkoszy, władzy, samospełnienia. Dlatego związała się z Samaelem – upadłym aniołem, tym samym została przeklęta przez Boga. Jej potomstwo nigdy nie miało zobaczyć świata. Każde powite przez nią dziecko, miało umrzeć. Wskutek tego Lilith porywała potomstwo Ewy, drugiej żony Adama, by i oni mogli doświadczyć bólu, cierpienia.

Lilith, kobieta-demon to chętnie przedstawiany motyw w literaturze. Wszystko, co tajemnicze przyciąga czytelnika. A w powieści Olgi Rudnickiej tajemnica goni tajemnicę. Akcja całej historii toczy się w małym Lipniowie. W XIX wieku odbył się tam ostatni – w historii Inkwizycji – proces i spalenie czarownic. Na tym wydarzeniu i podaniach, jakoby w XIX-wiecznym Lipniowie żyły czarownice, miejscowość buduje swą atrakcyjność turystyczną. Miejscowi organizują sabaty, festiwale dla turystów. Cały Lipniów żyje z odwiedzających, zafascynowanych światem magii. Dodatkowo po Lipniowie krąży legenda, jakoby ostatnią z czarownic była Anastazja, żona miejscowego hrabiego, którą mąż oskarżył o zdradę, o związek z siłami nieczystymi, wreszcie o powicie dziecka diabła. W środku nocy mąż wywiózł ją do lasu, gdzie prawdopodobnie chciał zakończyć jej żywot. Ale Anastazja uciekła. Urodziła w lesie córkę. Ale po przebudzeniu nie mogła jej nigdzie znaleźć. Myśląc, że to mąż zabrał jej dziecko, Anastazja zabija go. Sama zaś, oskarżona przez szwagra-biskupa o czary, ginie na stosie. Biskup zaś popełnia samobójstwo. Co się naprawdę stało z córką Anastazji i dlaczego szwagier-biskup tak bardzo nienawidził hrabiny, a jednocześnie po jej śmierci odebrał sobie życie, dowiecie się z kart powieści.

Ale oczywiście historia Anastazji to tylko jeden z wątków. Po miasteczku rozniosła się wieść, że w dawnym hrabiowskim domu starszy. Nawiedza go duch hrabiny i przeklętego duchownego. Mało kto zbliża się do tego domu, dodatkowo jego obecny właściciel ginie śmiercią dość tajemniczą. Dom przechodzi w ręce jego dalekiego krewnego. Piotr sprowadza się do Lipniowa wraz, z mającą niedługo urodzić, żoną Lidką, której dom wcale nie przypadł do gustu. Czuje się w nim źle. Nie może spać. A jak zaśnie nawiedzają ją dziwne koszmary. W tym samym czasie do Lipniowa przybywa ojciec, szukający córki, która ponoć uciekła z domu. Jednak nikt nie chce mu pomóc. Z policji zostaje odprawiony z kwitkiem. Jego przypadek zaciekawił tylko jednego policjanta i to też bardziej na zasadzie przekory. Bo jeśli jego przeciwnik z komisariatu odmówił współpracy, to znaczy, że coś musi się za tym kryć. Komisarz Michał, bo o nim mowa, ma do spełnienia pewną misję w Lipniowie. I nie spocznie, jeśli nie dowie się, dlaczego wszystkie sprawy kryminalne dziwnym trafem omijają to miasteczko. Jak to się dzieje, że wszędzie dookoła mordy, narkotyki, a tu spokój i cisza. Kto stoi za zacieraniem śladów prowadzących do Lipniowa? Dlaczego policjant odmawia pomocy zrozpaczonemu ojcu? Dlaczego ten ojciec wkrótce potem ginie? W międzyczasie pojawia się coraz więcej niepokojących sygnałów. Ktoś kto widział zaginioną, sam znika. Giną kolejną dziewczyny. Piotr zaczyna się zachowywać bardzo podejrzanie. Lidka ma coraz więcej kłopotów. Zaś właścicielka księgarni, jedyna przyjaciółka Lidki, jest jedyną osobą, która zdaje się trzymać klucze do tych tajemnic.

Kim jest tajemnicza księgarka? Co wie o życiu w Lipniowie? Dlaczego tak zależy jej na zdemaskowaniu tajnego stowarzyszenia historycznego, działającego na terenie Lipniowa? Czy tych ludzi może coś łączyć z zaginionymi dziewczynami? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam do powieści. Warto. Jeśli chcecie oderwać się od szarej rzeczywistości, chwilę poprzebywać w niebezpiecznym świecie okultyzmu, wejść w akcję żywą i trzymającą w napięciu, myślę, że się nie zawiedziecie. Ale oczywiście każdy sam oceni.

Czasem lubię sobie poczytać coś niewymagającego ode mnie wielkiej uwagi i zaangażowania myślowego. Czyli pisząc po ludzku, lubię jakąś dobrą książkę obyczajową z nutką romansu i grozy. Lubię kryminały. Przednio się przy nich bawię. Jakiś czas temu przeczytałam książkę Olgi Rudnickiej „Martwe jezioro”, od tej chwili co jakiś czas sprawdzam, czy w naszej bibliotece nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pojedynek „gigantów”, Czyli o tym, jak to nie zawsze docenia się przeciwnika.

Ostatnio trafiłam na bardzo ciekawą książkę argentyńskiego pisarza, Pablo De Santisa. Powieść Santisa to z założenia kryminał. Dość specyficzny i nietypowy, ale kryminał. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że połączenie kryminału z podręcznikiem dla detektywów. W „Tajemnicy Paryża” jest morderstwo, jest detektyw, jest przesłuchanie i dochodzenie do prawdy, ale oprócz tego są przedstawione metody badawcze pracy detektywistycznej, zasady kodeksu detektywów, ich motywacje, niemal traktat filozoficzny, dotyczący wyżej wspomnianej profesji. Ale mimo tych pseudofilozoficznych wynurzeń powieść czyta się bardzo dobrze, równie dobrze jak kryminał typowy. Może dlatego, że autor stworzył bardzo klimatyczny nastrój swojej opowieści. Czasem nawet bardziej trzyma w napięciu niż znane mi i czytane (do tej pory) przeze mnie kryminały.

Powieść Palbo De Santisa przepięknie wydało wydawnictwo MUZA. Twarda oprawa, ładny, przejrzysty druk, to już sprawia, książkę czyta się dobrze. Dodatkowo chwytliwy temat – morderstwo. I jeszcze bardziej chwytliwe – próba zdemaskowania metod dochodzeniowych, próba odsłonięcia warsztatu pracy detektywów. Skoro dla większości z nas detektyw jest jak mag, który tylko sobie znanymi sposobami dochodzi do prawdy, to ileż radości i frajdy sprawi nam poznanie jego sztuczek od zaplecza, prawda?

Opowieść Pabla De Santisa to historia młodego człowieka, syna argentyńskiego szewca – Salvatoria, który swoje życie pragnie związać z inną profesją niż szycie butów. Od zawsze pasjonowały go tajemnice i zagadki. Jego idolami byli słynni detektywni z Klubu Dwunastu Detektywów. Bacznie obserwował ich przygody, sprawy jakimi się zajmowali. I postanowił, że jak dorośnie, również zostanie detektywem albo choć ich pomocnikiem, bo gdzież mu tam, biednemu synowi szewca do elity z Klubu Dwunastu?

Kiedy jeden z założycieli Klubu Dwunastu Detektywów, niejaki Craig ogłosił, że poszukuje pomocnika i wybierze go spośród uczestników kursu detektywistycznego, chłopak z miejsca decyduje się wziąć udział w owym kursie. Już w czasie tego swoistego szkolenia młodzi adepci sztuki detektywistycznej biorą udział w dość nietypowej sprawie, ostatniej sprawie Craiga, podczas której ginie faworyt wielkiego detektywa, a on sam zostaje oskarżony o znęcanie się nad oskarżonym. Craig podupada na zdrowiu i zamiast samemu jechać do Paryża na Wystawę Światową, gdzie Klub Dwunastu Detektywów ma mieć własny pawilon z „osobliwościami” z pracy detektywistycznej, wysyła na tę wystawę Salvatoria.

Chłopak poznaje w Paryżu najsłynniejszych detektywów, członków Klubu Dwunastu. Poznaje również ich pomocników, którzy – bywa – udają głupszych niż są, by tylko zadowolić swoich pracodawców. Już wtedy domyśla się, że bycie pomocnikiem nie jest szczytem jego marzeń. To nie miejsce dla niego. On myśli i działa jak detektyw. Przyniesie to zgubne skutki paru znamienitościom z detektywistycznego światka. Ale na razie jest koniec XIX wieku. Paryż. Wystawa Światowa. Powstaje wieża Eiffla. Detektywi spotykają się, by omówić swoją część wystawy. Opowiadają również o swojej profesji, o sposobach prowadzenia dochodzenia. Często się sprzeczają ze sobą, dzięki czemu poznajemy ich charaktery i słabości. Pewnego dnia ginie jeden z detektywów Paryża… Największy z antagonistów Victora Arzackiego prowadził śledztwo w sprawie przeciwników wieży Eiffla. Co się stało? Kto pragnął śmierci detektywa? Z każdym nowym dniem dowiadujemy się coraz ciekawszych rzeczy i jednej bardzo ważnej – świat detektywów też nie jest wolny od zazdrości, nienawiści i zbrodni. Kto jest prawdziwym zbrodniarzem, kto pomocnikiem, a kto detektywem? Tego dowiecie się tylko z kart powieści Pabla De Santisa. Zachęcam do lektury.

Pojedynek „gigantów”, Czyli o tym, jak to nie zawsze docenia się przeciwnika.

Ostatnio trafiłam na bardzo ciekawą książkę argentyńskiego pisarza, Pablo De Santisa. Powieść Santisa to z założenia kryminał. Dość specyficzny i nietypowy, ale kryminał. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że połączenie kryminału z podręcznikiem dla detektywów. W „Tajemnicy Paryża” jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Samotność, strach, zwątpienie kontra duch bushido, czyli kontynuacja dziejów młodego Anglika, Jacka Fletchera w pełnej niebezpieczeństw i egzotycznych zwyczajów XVII-wiecznej Japonii.

Ogromnie się ucieszyłam, widząc, że w mojej bibliotece już jest drugi tom przygód młodego rozbitka, który przez zrządzenie losu stał się przybranym synem najsłynniejszego samuraja, Masamoto. Może nie jest to typowa książka dla dziewcząt, ale i ja nie do końca jestem typowa. A zawsze pociągały mnie historie, dotyczące Japonii. Nie tej współczesnej. Tej w wiekach oddalonej. Jest to tak egzotyczny kraj. Pełen tak niezwykłych zwyczajów, które często pospolite rzeczy, czynności wynoszą do rangi bóstw i świętych przykazań, że nie sposób czytać o tym z obojętnością.Trzeba pokochać ten podniosły klimat, opowieści o honorze i pokorze.

Chris Bradford bardzo ciekawie opowiada o XVII-wiecznej Japonii, o kodeksie samurajów, o ciężkiej drodze ku staniu się japońskim wojownikiem – odważnym wyznawcą ducha bushido, dla którego takie cnoty jak odwaga, uczciwość, sprawiedliwość, niesienie pomocy słabszym powinno być życiową misją. Ale pięknie opowiada też kulturalną historię Japonii. Przybliża charakter świąt, jakie obchodzi się w kraju kwitnącej wiśni. Opowiada o filozofii, religii oraz sztuce japońskiej. Bardzo starannie przedstawia ceremonię parzenia herbaty, ceremonię kąpieli. Dbałość o szczegóły opisu wcale nie jest męcząca. Wręcz porywa czytającego w świat magii.

Drugi tom przygód Jacka Fletchera jest nieco bardziej nastawiony na opisanie duchowej przemiany. Autor często porusza filozoficzne zagadnienia życia w Japonii. Opisuje ich wiarę w siłę umysłu i ducha. Największym wojownikiem jest nie ten, kto dobrze włada bronią, tylko ten, kto dobrze opanował swój własny umysł, który – owszem – jest naszym oknem na świat, ale i największym naszym zagrożeniem. To w umyśle czyhają na nas największe lęki i rozterki. Kiedy pokonamy siebie, swój umysł, nikt nie będzie dla nas zbyt groźnym przeciwnikiem. Japończycy wierzą w potęgę umysłu, do tego stopnia, że nawet sny niosą ze sobą wiedzę, dotyczącą ich życia. Tego właśnie uczą młodych samurajów w szkole Masamoto: sprawność, siła, odwaga, honor są ważne, ale są niczym jeśli nie towarzyszą im mądrość i rozwaga.

A z czym tym razem przyjdzie się zmierzyć młodemu chłopcu, który w Japonii jest nikim więcej, jak intruzem i barbarzyńcą? Na zachętę podpowiem, że z wieloma wrogami, od wyśnionych skorpionów, przez Krąg Trzech, po walkę z samym Smoczym Okiem, śmiertelnie niebezpiecznym ninją. Ale największą walkę będzie musiał stoczyć sam ze sobą. Jak zwykle w jego drodze po japońskim świecie towarzyszą mu przyjaciele, Akiko i Yamamoto, prawdziwy syn Masamoto. Czy młodym wojownikom uda się wyjść ze wszystkich opresji cało? Jak poradzą sobie z wkraczaniem w świat dorosłych? Na te pytania znajdziecie odpowiedź w powieści Chrisa Bradforda „Młody samuraj. Droga miecza”. A ja już z niecierpliwością czekam na część trzecią – na „Drogę smoka”. Mam nadzieję, że doczekam się jej szybciej niż myślę

Samotność, strach, zwątpienie kontra duch bushido, czyli kontynuacja dziejów młodego Anglika, Jacka Fletchera w pełnej niebezpieczeństw i egzotycznych zwyczajów XVII-wiecznej Japonii.

Ogromnie się ucieszyłam, widząc, że w mojej bibliotece już jest drugi tom przygód młodego rozbitka, który przez zrządzenie losu stał się przybranym synem najsłynniejszego samuraja, Masamoto....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Próbowałam wymyślić jakiś tytuł do krótkiej recenzji powieści Maria Vargasa Llosy „Pochwała macochy”, ale nic nie przychodzi mi do głowy. A w zasadzie co wymyślę, to w pełni nie oddaje charakteru tej książki. Ze słowa pisanego ciężko jest wywnioskować, czy piszący kpił, czy myślał serio. Każde słowo jest tak dwuznaczne, jak powieść tego peruwiańskiego pisarza. Już sam tytuł jest ciężki do zrozumienia. Bo kto kogo chwali? Ktoś tytułową macochę? Czy tytułowa macocha kogoś?

A tak w ogóle nie podobała mi się ta książka. I do tej pory wcale nie miałam ochoty czytać żadnej z powieści Llosy. Więc dlaczego do niej sięgnęłam? Jest to chyba jedna z najczęściej wypożyczanych u mnie książek. Widać coś musi w niej być, że tak często czytelnicy do niej sięgają. Choć prawdopodobnie są do tego zmuszani przez wykładowców. No cóż… Doszłam do wniosku, że mogę się poświęcić i spróbować przeczytać tę zaledwie 168-stronicową powieść. Zwłaszcza, że mój komputer pracowniczy był wyjątkowo zajęty nie przeze mnie, więc coś musiałam robić. Zatem pierwszy raz w życiu poczytałam sobie książkę w pracy!

Czyta się ją dość szybko. Jest ładnie wydana. Przejrzysty druk, dużo światła, ładna okładka, piękne obrazy jako ilustracje do opowiadanych historii. A i fabuła całkiem zajmująca. Ale jest coś w tej powieści przyciężkiego. Możliwe, że ten nastrój rozerotyzowania, rozpasania. Możliwe, że ta nadmierna dbałość i przywiązanie do własnego ciała, do czynności fizjologicznych i zabiegów pielęgnacyjno-higienicznych. Czułam niesmak podczas lektury. Czuję go i teraz. I ogólnie mam bardzo mieszane uczucia. Książka mi się nie podobała, a nie mogłam oderwać się od niej. W końcu ją zmęczyłam. A jak się dowiedziałam, że jest druga część, to mi się zrobiło słabo. Może kiedyś przeczytam, ot z czystej ciekawości, ale nie liczyłabym na to, że stanie się to w niedalekiej przyszłości.

„Pochwała macochy” to zapis życia małżeńskiego i rodzinnego Don Rigoberta, człowieka bardzo przywiązanego do własnego ciała, do zaspokajania żądz. Don Rigoberto poślubił niedawno donę Lukrecję, kobietę w pełni posłuszną jemu i jego pomysłom na pożycie małżeńskie. Jest jeszcze pasierb. Chłopczyk o anielskiej twarzyczce, chłopczyk niewinny i złakniony miłości. Chłopczyk, który jest źródłem obaw macochy. Bo przecież wiadomo, jak jest z pasierbami. Przeważnie nie są przychylni następczyniom matek. A tu takie zdziwienie. Alfonso wręcz ubóstwia macochę! Kocha ją miłością wielką! Tylko cokolwiek zbyt dojrzałą jak na młodego chłopca. Cokolwiek zbyt śmiałą. Z tego na pewno nie może wyniknąć nic dobrego…

A co wynikło? I czego rzeczywiście dotyczy owa pochwała? Tego dowiecie się z powieści Maria Vargasa Llosy. To, że mi nie przypadła do gustu, nie oznacza, że wam się nie spodoba.

Próbowałam wymyślić jakiś tytuł do krótkiej recenzji powieści Maria Vargasa Llosy „Pochwała macochy”, ale nic nie przychodzi mi do głowy. A w zasadzie co wymyślę, to w pełni nie oddaje charakteru tej książki. Ze słowa pisanego ciężko jest wywnioskować, czy piszący kpił, czy myślał serio. Każde słowo jest tak dwuznaczne, jak powieść tego peruwiańskiego pisarza. Już sam tytuł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam szczerze, że nie przepadam za literaturą fantastyczną, fantasy, choć nie bronię się przed nią jakoś szczególnie zaciekle. Za to uwielbiam powieści historyczne lub przygodowe, osadzone na tle znanych mi wydarzeń historycznych. Chyba jak każdy, lubię powieści trzymające w napięciu, powieści tajemnicze, w których coś się dzieje, akcja jest wartka, język dowcipny, a postaci dość wyraźnie narysowane. W końcu – pewnie jak wielu z nas – pociąga mnie tajemnica, rzeczy i sprawy nadprzyrodzone. Nie baśniowe, tylko właśnie nadprzyrodzone, które istnieją, ale ich istnienia nie da się pojąć rozumem. Trzeba w nie uwierzyć. I wszystko to znalazłam w powieści zupełnie mi nieznanego pisarza, Valeria Evangelistiego.

Starałam się dowiedzieć czegoś więcej o pisarzu, ale poza spisem jego powieści, poza tym, co on sam mówi o sobie w posłowiu recenzowanej przeze mnie historii, nie znalazłam nic. Evangelisti twierdzi, że jest pisarzem, który odniósł sukces dzięki postaci historycznej, której losy „przerobił” na rzecz swoich powieści (bo „Zamek Eymericha” nie jest jedyną książką o przygodach Nicolasa Eymericha, inkwizytora). Mogę się domyślać, że autor jest Hiszpanem, po części wnioskuję to z miejsca, w którym osadzona jest akcja powieści, po części z bardzo dobrej znajomości historii średniowiecznej Hiszpanii. Choć to są, oczywiście, moje domysły. Ale na marginesie muszę zaznaczyć, że coraz częściej sięgam do literatury hiszpańskiej i naprawdę jestem nią zauroczona. Podobnie jak w tym przypadku.

Co przyciąga do tej powieści? Na pewno nota na okładce. Zapowiada smakowitą lekturę, dobrze doprawioną tajemnicą, może z leciutkim posmakiem sensacji. Również szata graficzna przyciąga. Wydawnictwo Znak spisało się na medal, wydając tę powieść. Przyjemny papier, nie biały. Wyraźny druk. Zielonkawo-szara okładka przedstawiająca tytułowy zamek – z pozoru zwyczajny, a kryjący w sobie tyle niezwykłości. I przede wszystkim postać głównego bohatera, bezwzględnego żołnierza w służbie Kościoła, inkwizytora, Nicolasa Eymericha.

O czym jest ta powieść? Bardzo trudno streścić ją w kilku zdaniach. Już z racji tego, że jej fabuła prowadzona jest trójtorowo. Jednym torem podąża tytułowy bohater, drugi tor prowadzi nas do czasów sprzed właściwej akcji, a trzeci wiedzie w przyszłość, która w zasadzie dla nas i tak jest przeszłością. W tej powieści jest wszystko, począwszy od kabały żydowskiej, Lilith, Golema, przez Inkwizycję, zakazaną miłość do Żydówki, po eksperymenty w obozach koncentracyjnych. Ale do rzeczy…

Akcja powieści toczy się w średniowiecznej Hiszpanii wstrząsanej walkami bratobójczymi (o tron walczą Piotr Okrutny i jego brat Henryk). W Hiszpanii zamieszkiwanej przez liczny naród żydowski, który dla chrześcijan jest uosobieniem wszelkiego zła, magii i tajemnicy. W końcu w Hiszpanii czasów Świętej Inkwizycji, która chyba już dawno zapomniała, do czego została powołana, i zdaje się służyć prywatnym interesom Kościoła tudzież władców świeckich albo, co gorsza, służy zaspokajaniu skłonności sadystycznych braci Inkwizytorów. Jednak Nicolas Eymerich nie jest taki jak jego współbracia. Jest przenikliwy, przebiegły, przemoc stosuje tylko wtedy, gdy wszelkie inne sposoby wydostania prawdy spaliły na panewce. Ale mimo wszystko jest bezwzględny, zaślepiony służbą Kościołowi, pamiętliwy, łatwo wpada w gniew i, co ważne, nienawidzi Żydów. A przynajmniej tak mu się wydaje… I tu dochodzimy do właściwej akcji. Eymerich trafia na zamek, który stał się kryjówką Piotra Okrutnego i ostatnim bastionem jego królestwa. Jednak nie jest to zwyczajny zamek obronny. Okazuje się, że miejsce to jest nawiedzone przez zjawy, opętane przez demony. Dzieją się w nim rzeczy przyprawiające o szaleństwo. Ściany ożywają, po korytarzach „włóczy się” ogromna zjawa kobiety ze skrzydłami ważki, ściany zamku zmieniają się w przerażające twarze, giną dzieci. Zadaniem Inkwizytora jest dowiedzieć się, co się właściwie dzieje na zamku i kto jest za to odpowiedzialny? Oczywiście pierwsze podejrzenie pada na naród żydowski.

W trakcie śledztwa Nicolas odkrywa, że zamek został wybudowany przez Żydów, że ukrywa się w nim kobieta, Miriam, która jako jedyna – do tej pory – przeżyła starcie z Wielkim Inkwizytorem, kobieta, która nie boi się go, więcej – darzy go ogromną miłością, czym wzbudza lęk i nienawiść Inkwizytora. Ale czy na pewno nienawiść? Prawie jasne jest dla Eymericha, że to „plugawy naród żydowski”, posługujący się kabałą, stoi za wszystkimi nawiedzeniami zamku, niepowodzeniami Piotra Okrutnego. I gdyby nie Miriam, prawdopodobnie los Żydów zostałby przypieczętowany. To ona delikatnie wprowadza Inkwizytora w świat wierzeń żydowskich, to ona podsuwa mu klucze do rozwiązania zagadki. Tylko czy Nicolas będzie chciał jej wysłuchać? Czy może, zdjęty trwogą o własną cnotę i autorytet, pozostanie głuchy na prawdę? Bo przecież tak jest wygodniej, wierzyć w winę odwiecznych wrogów…

Nie potrafię streścić całej książki, zresztą nie taki jest cel recenzji. Zapewniam tylko, że jeśli kogoś pociągają wierzenia żydowskie, kabała, opowieści o niesamowitych zjawach i demonach, to to jest powieść dla niego. A jeśli ktoś chce się dowiedzieć, skąd w tej powieści obóz koncentracyjny, eksperymenty na ludziach, jak Eymerich poradził sobie z magią i własnymi uczuciami do Miriam, wreszcie, kto tak naprawdę był odpowiedzialny za uwolnienie demonów na zamku, to odsyłam do książki Valeria Evangelistiego… Tam są wszystkie odpowiedzi.

Przyznam szczerze, że nie przepadam za literaturą fantastyczną, fantasy, choć nie bronię się przed nią jakoś szczególnie zaciekle. Za to uwielbiam powieści historyczne lub przygodowe, osadzone na tle znanych mi wydarzeń historycznych. Chyba jak każdy, lubię powieści trzymające w napięciu, powieści tajemnicze, w których coś się dzieje, akcja jest wartka, język dowcipny, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie lubię, wręcz nienawidzę, kiedy ktoś zmusza mnie do przeczytania czegoś, na co zupełnie nie mam ochoty. Bardzo ciężko „zaprzyjaźnia” mi się z taką książką. Nie umiem się na niej skupić, nie potrafię wciągnąć się w treść. Do książek muszę podchodzić w pełni świadoma ich wyboru i w pełni przekonana, że właśnie z tą powieścią chcę zacieśniać kontakty. A tu się okazało, że na studiach jest ktoś, kto ma władzę zmuszenia mnie do przeczytania czegoś, czego nie znam zupełnie i wcale nie jestem przekonana, że chcę poznać. Jest na studiach polonistycznych piękny przedmiot zwany „kompozycją i genologią”, który, niestety, bazuje na samym tekście, jego budowie i tym podobnych niuansach i, niestety, nie da się oprzeć na niczym innym. Więc ząbki zacisnęłam, bo jak to tak zmuszać do czegoś bez uprzedzenia, i przyjrzałam się tejże powieści z bliska.

Z wierzchu książeczka jak książeczka. Całkiem przyzwoicie wydana. I tytuł, i obraz na okładce ewidentnie wskazują na tematykę biblijną. W końcu jestem chrześcijanką, mogę ją przeczytać. Warto wiedzieć, co inni mają do powiedzenia na temat mojej wiary. Hm… Tekst na okładce, cóż, wysoce kontrowersyjny. „No jak to?” – myślę sobie – „Bóg niedobry, okrutny? Przecież nauczyli mnie czegoś innego?!” Ciekawie się zapowiada, więc otwieramy książeczkę, a tam… Dostałam obuchem w głowę. Już na sam widok tekstu. „Ludzie! Jak ja przez to przejdę?! Przecież tego się nie da czytać?! Nie ma wyodrębnionych dialogów, brak akapitów, brak znaków interpunkcyjnych. Jedynie kropki, przecinki. No tragedia!” Ale jak mus, to mus. Więc jeszcze bardziej ząbki zacisnęłam i…

No właśnie, i stał się jakiś cud. Książka przeczytała się sama. Nawet nie wiem, kiedy?! Trudno jest streścić całą, nawet część tej powieści. Pisana na wzór gawędy (wszak Ewangelie kiedyś przekazywano ustnie), bogata w fakty, w postacie… Zresztą przecież każdy z grubsza zna Ewangelię. Zaś ta, napisana przez José Saramago, tematyką na pewno nie różni się od czterech ogólnie znanych Ewangelii. Przedstawieniem faktów, i owszem, różni się bardzo.

Saramago bardzo ciekawie przedstawia losy Jezusa Chrystusa, jeszcze ciekawiej postać samego Boga. Jego wizja świata, wiary daje dużo do myślenia. Myśl, że poczęcie Jezusa mogło się odbyć całkiem przypadkowo, że mogła to być każda inna kobieta, nie Maria, dla chrześcijanina jest wręcz nie do przyjęcia. A jednak, przez tę niewiarygodność, intrygująca i zachęcająca do dalszej lektury. Ogromnie byłam ciekawa, jak też autor przedstawi inne fakty z historii zbawienia. I zwłaszcza dwa na bardzo długo zostaną w mojej pamięci. Mianowicie: scena na jeziorze (w Ewangelii zatwierdzonej przez Kościół równoznaczna z 40-dniowym pobytem Jezusa na pustyni) i spostrzeżenie Jezusa, że Bóg i Diabeł niczym się nie różnią – Diabeł jest ciut młodszy i ma ciut krótszą brodę; oraz to, że ten dobry i miłościwy Bóg nie godzi się na propozycję Diabła, która rozwiązałaby wszystkie problemy ludzkości. Szokujące…

A jaka to była propozycja i jakie konsekwencje pociągnęłoby za sobą jej przyjęcie lub odrzucenie, dowiecie się, wchodząc w świat Biblii widziany oczyma José Saramago. A znajdziecie w nim nie papierowych ludzi, żyjących wieki temu, a ludzi, którzy czują, czasem myślą podobnie jak my. A na pewno kochają i chcą być kochani, jak zwykli śmiertelnicy. Pragnie tego nawet, a może przede wszystkim, Syn Boży.

Nie lubię, wręcz nienawidzę, kiedy ktoś zmusza mnie do przeczytania czegoś, na co zupełnie nie mam ochoty. Bardzo ciężko „zaprzyjaźnia” mi się z taką książką. Nie umiem się na niej skupić, nie potrafię wciągnąć się w treść. Do książek muszę podchodzić w pełni świadoma ich wyboru i w pełni przekonana, że właśnie z tą powieścią chcę zacieśniać kontakty. A tu się okazało, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem się zdarza, że na wspaniałe książki trafiamy całkowicie przypadkiem. Tak było z „Chłopcem w pasiastej piżamie”. Gdybym nie pracowała tam, gdzie pracuję, gdybym nie zajmowała się przychodzącymi do naszej czytelni nowościami, to nigdy – a przynajmniej bardzo długo – nie trafiłabym na książkę Johna Boyne’a.

Początkowo zainteresowała mnie okładka. Wydawnictwo Literackie ubrało powieść w sino-szare pasy. A to robi dość duże wrażenie, zwłaszcza jak już się doczyta, jaki tytuł widnieje na przodzie okładki. Zaraz potem rzut oka na tył książki, czy w nocie wydawniczej potwierdzą się moje domysły co do tematu powieści. Ale nota dość zagadkowa. „Nie chcą psuć przyjemności czytania”. Hmmm… Zatem dobrze. Wejdziemy w powieść niemal w ciemno.

Zastanawiałam się, czy głównym bohaterem będzie dziecko z obozu. Zastanawiałam się, na ile będzie opisany koszmar II wojny światowej. I muszę powiedzieć, że treść powieści przerosła moje wyobrażenia. Ale nie bezmiarem okrucieństwa. Bo w zasadzie w całej powieści nie ma nawet jednego fragmentu mówiącego o zbrodniach, o torturach, o tragizmie tamtych lat, tamtych wydarzeń. Więc co mogło mną aż tak wstrząsnąć?

Może od początku. Głównym bohaterem książki jest chłopiec – nie ten tytułowy, w pasiastej piżamie, choć tytuł i akcja powieści są dość przewrotne, lecz chłopiec w bawarskich spodniach, białej koszuli, w lakierowanych bucikach. Chłopiec przyjaźniący się z Karlem, Martinem i tym trzecim, którego imienia już nie pamiętał. Chłopiec, który ma starszą siostrę – Beznadziejny Przypadek. (Tak naprawdę to Gretel). Wreszcie chłopiec, który musi przeprowadzić się ze swojego wspaniałego, trzypiętrowego domu, w którym jeszcze tyle było do odkrycia; z poręczą z samej góry do samego dołu, po której uwielbiał zjeżdżać przez caluteńki dom; z oknem za wysokim dla niego, ale przez które mógł podziwiać Berlin. A przeprowadzić musi się wraz z całą rodziną tylko dlatego, że jego ojciec nosi mundur, taki piękny, odprasowany, że Furia wiąże z jego ojcem duże nadzieje, że praca jego ojca jest najważniejsza dla państwa, a co za tym idzie, i dla rodziny.

Ale chłopiec nie rozumie, dlaczego wszystko musi być podporządkowane jakiemuś okropnemu Furii, małemu, ze szczątkiem wąsa pod nosem, jakby przypadkiem tam zostawionym, który traktuje wszystko i wszystkich, jak by nie warte było jego uwagi. A już szczególnie brzydko – w odczuciu Brunona (bo tak ma na imię główny bohater) – ów Furia traktuje przemiłą blondynkę o imieniu Ewa, z którą był u nich na kolacji. No, ale to już postanowione. Bruno wraz z całą rodziną przenosi się na wschód, gdzie nikomu się nie podoba, no, może poza ojcem. Jadą do jakiegoś Po-Świecia, gdzie nie ma się z kim bawić, gdzie jest pełno żołnierzy i ani jednego warzywniaka. Gdzie nie ma czego odkrywać, bo niemal niczego tu nie ma. No, poza dziwnymi budynkami w oddali. I jeszcze dziwniejszymi ludźmi w pasiastych piżamach. Ale… Ale…

Ludzie w piżamach w paski. Cały dzień w piżamach. Smutni ludzie w piżamach. Niemal przezroczyści. Jak można być cały dzień w piżamie i smucić się z tego powodu? Ooo, toż to wspaniała zagadka do rozwiązania. Na tyle wspaniała, że Bruno wyrusza naprzeciw przygodzie. Jedyne, co udaje mu się odkryć w czasie wyprawy, to kropka, która staje się punktem, który staje się plamką, która przybiera kształt, kształt chłopca w pasiastej piżamie. Szmul… Jego przyjaciel i jego zguba… Co mnie urzekło w tej powieści? Urzekło mnie to, co mną wstrząsnęło. Niewinność wobec okrucieństwa. Spojrzenie niewinnych oczu na obóz, na wojnę, na Żydów i ich „stosunki” z żołnierzami, wreszcie na samych żołnierzy, ojca, Furię. Świat dziecięcych odkryć, marzeń w starciu z fanatyzmem, ideą nadludzi.

Czy niewinność może się obronić w takiej konfrontacji? Czy przyjaźń może połączyć chłopca w piżamie i chłopca w bawarskich spodenkach? Co przyjdzie wraz z taką przyjaźnią?

Gorąco polecam powieść Boyne’a.

Czasem się zdarza, że na wspaniałe książki trafiamy całkowicie przypadkiem. Tak było z „Chłopcem w pasiastej piżamie”. Gdybym nie pracowała tam, gdzie pracuję, gdybym nie zajmowała się przychodzącymi do naszej czytelni nowościami, to nigdy – a przynajmniej bardzo długo – nie trafiłabym na książkę Johna Boyne’a.

Początkowo zainteresowała mnie okładka. Wydawnictwo Literackie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pewnego dnia poszłam do księgarni w poszukiwaniu całkiem innej książki, którą co prawda już czytałam, ale koniecznie chciałam mieć na własność [kompleks chomika]. Błądziłam nieco między książkami, przeglądałam różne inne i nagle spomiędzy ciemnych okładek zaświeciło do mnie oko, brązowe na żółtym tle, z mnóstwem rzęs w kształcie złotych łez. Tytuł – „Płacz, Radosna”.

„Kolejne romansidło” – pomyślałam. Tylko zastanowiło mnie, dlaczego znajduje się między książkami Hrabala, Kundery, Keseya i innych równie ciekawych pisarzy. Zaczęłam ją oglądać. Bardzo ładnie wydana przez wydawnictwo Muza książka, papier nie biały, a w kolorze écru, brązowy, miły dla oka druk. Zaczęłam czytać…

Tytułowa Radosna, dziewczynka, której obce były łzy, nawet swe narodziny przywitała śmiechem; w wyniku różnych splotów magii, przypadków (nazwijcie to, jak chcecie) posiadła wraz z narodzinami jakże zgubny dla niej dar. Powiedzmy, że była „istną kopalnią złota”. Jej narodzinom towarzyszyły różne znaki, mające wskazywać na jej niezwykłość. I rzeczywiście dziewczynka nie była taka, jak inne dzieci… Miała ciężkie dzieciństwo, ale nawet w obliczu bicia, biedy nigdy nie zapłakała… Aż pewnego dnia z jej oczu popłynęły łzy (oczywiście wszystko za sprawą tej nieprzejednanej w swych wyborach, kapryśnej miłości). Jednak nie były to łzy szczęścia… A miały być oznaką wielu nieszczęść, jakie jeszcze spotkają dziewczynkę. Łzy były złote. Nie, nie miały koloru złotego, one były ze złota…

Wiem, bajka – powiecie… To już było, jakież to naiwne. I rzeczywiście książki Cuki Canals są naiwne. Napisane prostym językiem, czytając je ma się niemal wrażenie, że czyta się bajkę dla dzieci i to niekoniecznie dla tych mądrych dzieci. Ale, jak wiadomo, dzieci widzą więcej niż my, dorośli i historie tej hiszpańskiej pisarki również mają swoją drugą twarz. Język nieco ostry, czasami wulgarny. Historie, które opisuje, chciałoby się rzec niedorzeczne, nieprawdziwe… A jednak uczucia, o których pisze, relacje międzyludzkie, miłość, nienawiść, pazerność i ta desperacja w pogoni za bogactwem, która czasem zmusza ludzi do czynów ich niegodnych, jakby rodem wyjęta z życia tego tuż obok, zza ściany.

Uważam, że warto zapoznać się z pisarstwem tej autorki. Dlaczego? Bo nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo, kto by o rzeczach tak ważnych pisał w sposób tak prosty.

Pewnego dnia poszłam do księgarni w poszukiwaniu całkiem innej książki, którą co prawda już czytałam, ale koniecznie chciałam mieć na własność [kompleks chomika]. Błądziłam nieco między książkami, przeglądałam różne inne i nagle spomiędzy ciemnych okładek zaświeciło do mnie oko, brązowe na żółtym tle, z mnóstwem rzęs w kształcie złotych łez. Tytuł – „Płacz,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwsza książka Cuki Canals, jaką przeczytałam („Płacz, Radosna„) znalazła mnie; tym razem to ja szukałam pozostałych jej książek. Teraz kolej przyszła na „Ałtorkę”. Książka również wydana przez wydawnictwo Muza, w podobnej formie – papier koloru écru, druk nie czarny, a w tym przypadku ciemnobordowy. Takie połączenie papieru z drukiem nie męczy oczu i książka czyta się w ciągu jednego dnia. Zresztą wszystkie jej książki mają właśnie tę cechę – same się czytają.

Formalnie książka bardzo różni się od pozostałych dwóch (od „Długiej Berty” i „Płacz, Radosna”). Nie ma w niej typowej fabuły, jest za to dużo zabawy słowem, literami, łącznie z rysowaniem portretów głównej bohaterki za pomocą liter alfabetu. W książkach Cuki Canals zawsze magia łączy się z rzeczywistością. Zawsze główni bohaterowie są naznaczeni jakimś piętnem niezwykłości. W tym przypadku słowa Ałtorki (główna bohaterka sama pisze o sobie z błędem ortograficznym, bo wciąż nie uznaje w sobie pisarki z prawdziwego zdarzenia) mają tak wielką moc, że to, o czym pisze, staje się – w myśl biblijnego: „A Słowo Ciałem się stało” lub, jeśli komuś nie podobają się moje skojarzenia biblijne, jak w bajce „Zaczarowany ołówek” – co było narysowane, działo się w rzeczywistości.

Jeśli chodzi o treść – znów mamy piękny dowód na to, że o rzeczach ważnych można pisać bardzo prosto, ot, jakby od niechcenia. Można by tę książkę zaliczyć do romansu, gdyby nie to, że ukochany głównej bohaterki to urzeczywistnienie jej marzeń, słów. On nie istniał, on dopiero stał się, gdy Ałtorka o nim napisała.

„Ałtorka” to opowieść o miłości, o przywiązaniu, wręcz o uzależnieniu od obiektu uczuć (jakże znane nam uczucie, prawda?), a także o dojrzałych, świadomych decyzjach, o końcu miłości, o pożegnaniach.

Oczywiście polecam tę książkę. Być może dzięki niej ktoś zrozumie trudne koleje własnej miłości.

Pierwsza książka Cuki Canals, jaką przeczytałam („Płacz, Radosna„) znalazła mnie; tym razem to ja szukałam pozostałych jej książek. Teraz kolej przyszła na „Ałtorkę”. Książka również wydana przez wydawnictwo Muza, w podobnej formie – papier koloru écru, druk nie czarny, a w tym przypadku ciemnobordowy. Takie połączenie papieru z drukiem nie męczy oczu i książka czyta się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już chyba prawdziwa „przyjaźń” z książkami tej autorki. Przyjaźń, którą chętnie podzielę się z innymi. Wydawnictwo Muza pięknie spisało się, wydając wszystkie książki Cuki Canals. Tym razem okładka w wesołym połączeniu różu z kolorem niebieskim, papier znów w stonowanym kolorze écru, a druk granatowy. Już choćby forma wydania przyciąga do książek hiszpańskiej pisarki. A treść jak zwykle uroczo naiwna, a jakże istotna.

Tytułowa bohaterka, jak wszystkie bohaterki Cuki Canals, to dziewczyna, przy której narodzinach działy się niespotykane rzeczy, zapowiadające późniejszą niezwykłość nowo narodzonej dziewczynki. Często owa niezwykłość jest źródłem nieszczęść dla głównej bohaterki, przekleństwem. Berta przychodzi na świat w wioseczce o wdzięcznej nazwie Navidad (Boże Narodzenie), zamieszkiwanej przez ludzi raczej niskiego wzrostu. Jej narodzinom towarzyszy ukazanie się tęczy, którą mieszkańcy uznają za oznakę wielkości nowo narodzonego dziecka. Oni jednak wielkość pojmują niejako przenośnie, matka natura pojęła ją do granic litości dosłownie. Berta jest bardzo wysoką kobietą, niemal dwa razy wyższą niż wszyscy mieszkańcy wioski, przez to nazwano ją Długą Bertą. Wydaje się, że w miasteczku samych niskich ludzi Berta skazana jest na wyobcowanie, samotność. A jednak znajduje miłość w sąsiedniej wiosce, od lat konkurującej z jej wioską rodzinną…

Dwie zwaśnione wsie, dwoje zakochanych „długich” ludzi i niezwykła moc głównej bohaterki. Co przyniesie mieszkańcom obu wiosek? Co przyniesie tym dwojgu? Myślę, że warto dowiedzieć się tego, czytając książkę Cuki Canals.

Z mojej strony jeszcze tylko jedno. Bohaterowie książek Cuki Canals, mimo że są odmieńcami, a owa odmienność często jest dla nich przekleństwem i sprowadza na nich mnóstwo nieszczęść, są osobami pełnymi wiary w to, że gdzieś jest na świecie miejsce właśnie dla nich. Może książki hiszpańskiej autorki, mimo że tak naiwne, zarażą nas tą dziecięcą wiarą w lepsze jutro – czego i wam, i sobie życzę.

To już chyba prawdziwa „przyjaźń” z książkami tej autorki. Przyjaźń, którą chętnie podzielę się z innymi. Wydawnictwo Muza pięknie spisało się, wydając wszystkie książki Cuki Canals. Tym razem okładka w wesołym połączeniu różu z kolorem niebieskim, papier znów w stonowanym kolorze écru, a druk granatowy. Już choćby forma wydania przyciąga do książek hiszpańskiej pisarki. A...

więcej Pokaż mimo to