rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pewnego dnia, z nicości wyłoniła się Kraina Przeklętych, powszechnie nazywana Madichon. Nikt nigdy nie wyjaśnił jak i kiedy to się stało. Uznano to za niezaprzeczalny fakt, podobnie jak pojawienie się ludzi. Baldwin Pierwszy Przeklęty, o którym dowiadujemy się na wstępie, swoją lekceważącą postawą wobec bóstw i wręcz kpiną pod ich adresem zesłał na siebie i swoich potomków klątwę. Doprowadziła ona do tego, że każdy z nich rodził się martwy lub nie dożywał świtu. W końcu bogowie postanowili zadrwić jeszcze bardziej... w końcu co najbardziej zaboli ojca? Utrata dziecka, które mógł wychowywać, prawda? Ale co jeśli, któreś z dzieci nie mogąc dłużej ukrywać drzemiącej mocy zabije połowę wioski? Kolejne wydarzenia doprowadziły do szaleństwa matki dzieci Baldwina, a bogowie w końcu poczuli żal pod jej adresem. Zdecydowali o podziale Madichon na dwie krainy: Chon i Madi. Ta pierwsza, mniejsza, lecz żyzna i zielona, do której przenieśli kobietę. Ta druga, ogromna, ciemna, mroczna, kamienista, w której pozostal Baldwin. Krainy oddzielała nicość. Po kolejnych wydarzeniach narodziła się Rasa Przeklętych - najinteligentniejsza, dominująca i najbardziej egoistyczna.

Tyle z przeszłości. Wraz z kolejnymi rozdziałami przenosimy się do czasów dla książki współczesnych, gdzie poznajemy Nyselle, osiemnastolatkę, która nie pała miłością do swojego miasta, a największą tego przyczyną była Świątynia. Miejsce otoczone mgiełką boskości. Główna bohaterka, porzucona przez matkę, wychowana w sierocińcu, w końcu, przypadkiem, dowiaduje się że ma brata. Aktualnie pracownica burdelu, w który przekształcono sierociniec do którego należała. Szczęście w nieszczęściu była tam jedynie lub aż pomocnicą burdel mamy.

Dziewczyna wychowana w sierocińcu, przekonana że nie ma nikogo, kilka kolejnych stron później otrzymuje wiedzę, która budzi w niej nadzieję. A także wolę walki o kolejne informacje. Okazało się bowiem, że jej matka zostawiła list. List będący obecnie w lapskach Landry - burdel mamy, który żeby odzyskać naszą bohaterka musi posunąć się do szantażu. Bohaterka liczyła, że wraz z zapisanymi przez matkę słowami, otrzyma jakieś wskazówki, odpowiedzi na dręczące pytania, wyjaśnienia... cokolwiek. Otrzymała tymczasem jeszcze więcej niewiadomych.

"Klątwa Pierwszych" jest powieścią, która na tle innych broni się świetnym zamysłem na fabułę i tematyką. Tematyka voodoo jest niestety poruszana dość rzadko a tutaj autorka wykorzystała temat, o którym wie naprawdę sporo. I to widać już po samym wykorzystaniu odpowiedniego słownictwa. Książka zaczyna się słowniczkiem, który wszystkie niejasności czytelnikowi szybko rozjaśni, a dodatkowo w samym tekście, podczas używania pojęć, są one wyjaśniane na tyle, że nie trzeba się niemal w ogóle cofać. Autorka zastosowała sporo ułatwień obcowania z tekstem, dla kogoś kto pojęcia voodoo w ogóle nie zna.

Autorka E. Nowak stworzyła piękny, mroczny, dość okrutny i brutalny świat z niepowtarzalnym vibem, który przyciąga i aż do końca puścić nie pozwala. I to, mimo że poziom całości jest w mojej ocenie dość nierówny. Są fragmenty, które pochłaniałam bez opamiętania, ale były też takie, które niestety mi się dłużyły. Te drugie mogą czytelnika nieco zmęczyć, jednak gdy przez nie przebrniemy i przymkniemy oko to na końcu okazuje się, że dostaliśmy fajną książkę. Na pewno oryginalną.

Czy jest to książka, którą zapamiętam na dłużej? Nie wiem, czas zweryfikuje, wiem jednak że w trakcie czytania bawiłam się dobrze. Lekkość autorki sprawiła, że losy Nyselle śledziłam z ochotą. Książka jest z gatunku fantasy, to na pewno, jednak nie brakuje tu elementów obyczajowych czy miejsc, w których poczujecie ciarki. Jest też sporo emocji, a bohaterowie dadzą się lubić.

W ogólnym rozrachunku, na pewno będę śledzić dalsze losy pisarskie autorki. Widzę tutaj masę potencjału i pomysłowości, i jestem ciekawa jak one się rozwiną.

Pewnego dnia, z nicości wyłoniła się Kraina Przeklętych, powszechnie nazywana Madichon. Nikt nigdy nie wyjaśnił jak i kiedy to się stało. Uznano to za niezaprzeczalny fakt, podobnie jak pojawienie się ludzi. Baldwin Pierwszy Przeklęty, o którym dowiadujemy się na wstępie, swoją lekceważącą postawą wobec bóstw i wręcz kpiną pod ich adresem zesłał na siebie i swoich potomków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W świat książki Macieja Lewandowskiego możemy wejść dzięki wydawnictwu Mięta. "Grzechòt" swą premierę miał 24 kwietnia bieżącego roku, a to co otrzymaliśmy to przyjemny, acz niepokojący horror.

Autor przenosi nas do nadmorskiej wsi leżącej na Pomorzu. To tam rozegra się dramat trójki przyjaciół.

Czartyże, wieś w której trwa akcja powieści, to klasyczna malutka miejscowość, otoczona lasami i polami, w której plotka ma niesamowitą moc. To moc zdolna zniszczyć życie niejednego mieszkańca. Poznajemy Kubę, Maję i Sławka, którzy właśnie rozkoszują się wakacjami. Pech chciał, że w trakcie gry w piłkę na miejscowym boisku ta zostaje wykopana zbyt mocno. Tym samym ląduje za płotem, gdzieś w wysokich trawach posesji Winnickiego, który nie jest ulubieńcem okolicznych mieszkańców: uważany jest za dziwaka, a panująca plotka głosi, że lepiej się do niego nie zbliżać. Po piłkę wysłany został Jakub, którego, jak na dziecko w jego wieku przystało, cechuje ogromna ciekawość. W trakcie poszukiwań, chłopak natrafia na stodołę, która wręcz krzyczy do niego: "sprawdź co ukrywam!". Choć nigdy wcześniej nie zwrócił na budynek uwagi (to nie pierwszy raz wędrówki po piłkę w to miejsce), tym razem jest inaczej, a uchylonym lekko drzwiom ciężko się oprzeć. Odkryty w ten sposób wrak czarnego, budzącego grozę samym byciem, samochodu, niedługo później, rozpocznie polowanie... a najbliższa noc młodego odkrywcy nie będzie należała do najspokojniejszych. To ledwie ułamek tego, co za chwilę się wydarzy.

W końcu, po serii dziwnych i co najmniej niepokojących zdarzeń, Kuba ze swoją paczką postanawiają dociec prawdy. Uważają, że dorośli ukrywają przed nimi zbyt wiele i nie robią absolutnie nic z nieszczęściem, które właśnie przechodzi przez ich wioskę.

Przyznam, że już w pierwszych ledwie 20 stronach czułam niepewność, strach i delikatne mrowienie w okolicach karku i ramion. Natomiast w momencie przekraczania, przez Kubę, drzwi stodoły czułam chłód. Później jest tylko lepiej, autor uchyla więcej tajemnic, które zamiast rozwiązać zagadkę dodają coraz więcej niewiadomych rodzących w czytelniku ciekawość i lęk.

Kojarzycie ten motyw w horrorach, gdy coś gdzieś skrobie lub skrzypi i absolutnie nie powinno się w tym kierunku iść? Główny bohater oczywiście idzie. To właśnie taki jest "Grzechòt". Czuć, że tam coś jest, i koniecznie chce się to odkryć. Mroczna otoczka tylko dopełnia całości.

Maciej Lewandowski w swojej powieści wykorzystał masę miejskich, dobrze znanych legend. Również tych, którymi w dzieciństwie straszyli nas dorośli. Czytając tę książkę na pewno poczujecie sentyment i co najmniej kilka razy wrócicie myślami do czasów dziecięcej sielanki.

Spodobał mi się sposób przedstawienia dzieciaków w powieści. Wciąż są dziećmi, ich zachowania są dostosowane do wieku, jednak nie są głupi czy naiwni, a ich działania cechuje spora ostrożność i masa odwagi. Pomimo ostrożności nie brak im dziecięcej ciekawości. To mądre głowy, których kroki śledzi się z przyjemnością.

W tym całym przerażającym bałaganie, autor nie zapomniał o poczuciu humoru, które świetnie ukazują chociażby dialogi trójki przyjaciół. Są one lekkie, dostosowane do wieku bohaterów. Przewiną się przekomarzanki i zabawne dyskusje, które na chwilę pozwolą odsapnąć. Jednak nie na długo, jedynie na chwilę uśpią czujność niczym cisza przed burzą. Maciej Lewandowski świetnie poradził sobie z przyciągnięciem czytelnika od pierwszych stron i utrzymaniem go dobrze budowanym napięciem. Oczywiście po to, by finał był na zadowalającym poziomie i zwieńczyło go niekoniecznie nieme "wow" czytelnika.

Groza, czy niesamowita frajda jaką niesie obcowanie z tą książką to jedno. Nie zapomniano tutaj o tym, by pomiędzy wiersze wcisnąć chociażby przekaz o ogromnej ważności szczerej przyjaźni. Warto to docenić.

Jeżeli szukacie dobrej książki z gatunku urban fantasy ze sporą domieszką grozy, chcecie poczuć ciarki na plecach i poobcować z legendami to "Grzechòt" jest dla Was pozycją obowiązkową. Powieść będzie odpowiednia również dla młodszego czytelnika, a przez wzgląd na wykorzystaną lokację i okres letni nada się jako książka na wakacje.

W świat książki Macieja Lewandowskiego możemy wejść dzięki wydawnictwu Mięta. "Grzechòt" swą premierę miał 24 kwietnia bieżącego roku, a to co otrzymaliśmy to przyjemny, acz niepokojący horror.

Autor przenosi nas do nadmorskiej wsi leżącej na Pomorzu. To tam rozegra się dramat trójki przyjaciół.

Czartyże, wieś w której trwa akcja powieści, to klasyczna malutka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zakon Mimów" to drugi tom cyklu "Czas żniw" Samanthy Shannon. Książka ukazała się w 2015 roku, więc dość dawno. Uważam jednak, że cała seria jest ponadczasowa. To około 540 stron dobrze skonstruowanej, wyróżniającej się fantastyki. Seria na naszym rynku ukazała się dzięki wydawnictwu SQN.

Wracamy na ulice sajońskiego Londynu, ale zanim wkroczymy w nie na dobre, razem z główną bohaterką uciekamy z brutalnej kolonii karnej Szeol I. Mówiąc wprost - tom drugi zaczyna się tam, gdzie kończy się tom pierwszy. Po druzgocącej ucieczce, która ze względu na dramatycznie niską ilość ocalonych, nie wyszła tak jak byśmy tego chcieli Paige, wahając się, wraca do syndykatu swojego mim-lorda Jaxona Halla. Ciałem będąc przy nim, a duchem i myślami zupełnie gdzie indziej, nasza Blada Śniąca stara się wypełniać jego polecenia, a jednocześnie kombinować za plecami. Cele jej i Jaxa różnią się zbyt mocno, a to przyniesie pewne konsekwencje i niespodziewane wydarzenia.

Tom pierwszy ukazał kłamstwa, zdrady, intrygi i wszystko to co kryje się za sajońską władzą. W drugim zaś Paige będzie próbowała coś z tą wiedzą zrobić, będąc jednocześnie bardzo niewygodną postacią dla panujących. Swoimi działaniami zaś będzie próbowała wnieść choć trochę sprawiedliwości i wolności dla jasnowidzów, których życie dalekie jest od sprawiedliwego. Osoby obdarzone wciąż muszą kryć się w podziemiu, w każdej chwili mogą zostać złapani i zamordowani, a Sajon wciąż kombinuje jak utrudnić ich życie jeszcze bardziej.

W "Zakonie Mimów" autorka wyraźnie się rozkręca, oddając czytelnikowi książkę wciągającą i bardziej zaskakującą, a przy tym jeszcze odważniejszą. Poziom pisarskiego kunsztu, warsztatu a także pomysłowości Samanthy Shannon wyraźnie rosną.

Paige Mahoney jest bardzo dobrze napisaną bohaterką, której charakter dojrzewa, a jej podejście do rzeczy wyraźnie się zmienia. Z zastraszonej przez swojego mim-lorda dziewczyny, dochodzi do poziomu odważnej kobiety, która wie czego chce i jest gotowa otwarcie się buntować by to dostać. Blada Śniąca wciąż szkoli swój dar jasnowidzenia, towarzyszymy jej w treningach, obserwujemy niemal każdy jej krok. To nie jest kolejna książka z tych, w których bohater otrzymuje nagły wzrost siły niewiadomo skąd, ma nadmiar szczęścia i wszystko mu wychodzi, bo tak. Paige widocznie uczy się na swoich niepowodzeniach. I faktycznie, została obdarzona najpotężniejszym i najrzadszym darem, jednak jej dojście na szczyt, na który wciąż idzie, podyktowane jest ciężką pracą, doświadczeniami i ciągłym szkoleniem się. Paige jest bardzo ludzka, realistyczna, niczym poza jasnowidzeniem, nie odbiega od zwykłego człowieka. To sprawia, że łatwo można się z nią zżyć, by kibicować czy przeżywać emocje tak jak ona.

Jaxon Hall, początkowo wydający się zbawcą dla jasnowidzów należących do jego Siedmiu Tarcz, okazuje się nie być nieskazitelny. Ta dobroć okazuje się być maską, za którą kryje się kolorowa, tajemnicza a jednocześnie bezwzględną postać. Jax jest typem, który będzie dążył po trupach do celu. W tym tomie poznajemy go nieco bliżej, autorka uchyla kilka kart z jego dzieciństwa i przeszłości, co wcale nie rozjaśnia tej sylwetki. Przeciwnie - dodaje jeszcze więcej tajemniczości i niewiadomych. W efekcie otrzymujemy intrygującego mim-lorda, którego poczynania, dalekie od moralnie właściwych, będziemy śledzić z ochotą.

Z drugiej strony - Naczelnik Arcturus Mesarthim. Wciąż tajemniczy, z maską obojętności Refaita, zdrajca swej rasy. Początkowo wróg numer jeden dla Paige, z czasem niemalże bratnia dusza. W "Zakonie Mimów" otrzymujemy nieco więcej informacji na temat tego, czym ta rasa jest, skąd się wzięła i o co właściwie chodzi z tą zdradą.

Samantha Shannon w swojej powieści wykorzystuje Londyn, Oksford i Irlandię, wspomina o Francji, rysując je na swój sposób. Dzięki temu otrzymujemy urban fantasy w znanym nam świecie, co dodaje realizmu, a także nie umniejsza wszechobecnym tajemnicom.

W książce nie brakuje emocji. Można zapłakać, zaśmiać się, wkurzyć... a czasem rozczulić. To, co mi się tutaj spodobało to ewolucja relacji Paige i Naczelnika. Początkowo dwie istoty pałające do siebie nienawiścią, muszą sobie zaufać.

Po bardzo dobrym "Czasie żniw" Samantha Shannon oddała w ręce czytelników świetny "Zakon Mimów", którego klątwa drugiego tomu na pewno nie dopadła. Zakończenia w obu książkach są na zadowalającym poziomie, zachęcają do tego by praktycznie od razu wziąć w ręce kolejną część. Na tę chwilę autorka ta to dla mnie odkrycie tego roku.

"Zakon Mimów" to drugi tom cyklu "Czas żniw" Samanthy Shannon. Książka ukazała się w 2015 roku, więc dość dawno. Uważam jednak, że cała seria jest ponadczasowa. To około 540 stron dobrze skonstruowanej, wyróżniającej się fantastyki. Seria na naszym rynku ukazała się dzięki wydawnictwu SQN.

Wracamy na ulice sajońskiego Londynu, ale zanim wkroczymy w nie na dobre, razem z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Iron Flame” to dość okazałych rozmiarów cegiełka, będąca bezpośrednią kontynuacją „Fourth Wing”. Autorką cyklu jest Rebecca Yarros, natomiast gatunkowo to dość mroczne romantasy. Seria na polskim rynku ukazała się dzięki wydawnictwu Hype. I chwała za to, bo nie wiem jak jest z Wami, ale dla mnie to jedna z tych serii, które wyjątkowo mocno do mnie przemawiają.

Co dostajemy tym razem?
Violet przetrwała pierwszy rok nauki w Basgiacie – navarriańskiej uczelni wojskowej. Ku zaskoczeniu wielu, i samej siebie, dziewczynie udało się przejść przez ten etap nauki bez uszczerbku na zdrowiu. Ba! Wybrały ją dwa najrzadsze smoki, w tym jeden praktycznie najpotężniejszy, a do tego włada piorunami. Co prawda jeszcze dość nieporadnie, jednak nie zmienia to faktu, że osoby z taką mocą nie było od dawna. Tym samym Vi urasta do rangi osoby, której należy się bać, staje się też swego rodzaju ciekawostką i przeszkodą. Tym bardziej, że jest w posiadaniu tajemnic, o których nikt inny nie ma pojęcia.

„Sekrety umierają wraz z ludźmi, którzy ich strzegą.”

Ciąg dalszy pod linkiem:
https://www.instagram.com/p/C5nxwD3M8kF/

„Iron Flame” to dość okazałych rozmiarów cegiełka, będąca bezpośrednią kontynuacją „Fourth Wing”. Autorką cyklu jest Rebecca Yarros, natomiast gatunkowo to dość mroczne romantasy. Seria na polskim rynku ukazała się dzięki wydawnictwu Hype. I chwała za to, bo nie wiem jak jest z Wami, ale dla mnie to jedna z tych serii, które wyjątkowo mocno do mnie przemawiają.

Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgacie po książki, o których jest aż tak głośno w social mediach czy raczej ich unikacie?

🍀

Ja raczej unikam, nie raz się przekonałam, że powieść, która szumnie hula po różnych topkach i tiktokach nie jest dla mnie niczym wartym uwagi. Jednak, gdy zobaczyłam „Fourth Wing. Czwarte skrzydło” pomyślałam o daniu tej ostatniej szansy tego typu książkom, no bo są smoki, jest magia, jest klimatyczna szkoła, a ja to lubię. To był strzał w dziesiątkę, a książkę wchłonęłam w chwilę po to, by od razu zabrać się za tom drugi.

🍀

Towarzyszymy Violet Sorrengail, drobnej, uroczej dziewczynie z ambicjami na zostanie zawodową skrybką. Niestety, jej matka ma całkowicie odmienne plany na życie córki. Vi ma zostać jeżdżczynią, choć w ogóle się do tego nie nadaje. Setki młodych ludzi przygotowywały się do rozpoczęcia służby Navarze. Od najmłodszych lat uczyli się jak być najmądrzejszymi i najsilniejszymi i przygotowywali do nauki w Kwadrancie Jeźdźców Basgiathu, tymczasem nasza główna bohaterka miała na to pół roku. Dokładnie tak - w sześć miesięcy ogarnąć to, na co inni mieli całe lata. By dosiadać smoka, ba, by ten smok w ogóle wybrał, trzeba być silnym, wysportowanym, o trochę większych gabarytach, a Sorrengail jest tego przeciwieństwem w każdym tego słowa znaczeniu. Nie dość, że drobna to jeszcze z niedomagającymi stawami. W dodatku przez znienawidzone nazwisko polowało będzie na nią pół szkoły, a niebezpieczny już z samego spojrzenia Xaden Riorson pragnie jej śmierci, niczym małe dziecko pierwszej gwiazdki. Tu nic nie może pójść dobrze...

Ciąg dalszy pod linkiem:
https://www.instagram.com/p/C5f_jBnIaMG/

Sięgacie po książki, o których jest aż tak głośno w social mediach czy raczej ich unikacie?

🍀

Ja raczej unikam, nie raz się przekonałam, że powieść, która szumnie hula po różnych topkach i tiktokach nie jest dla mnie niczym wartym uwagi. Jednak, gdy zobaczyłam „Fourth Wing. Czwarte skrzydło” pomyślałam o daniu tej ostatniej szansy tego typu książkom, no bo są smoki, jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakiś czas temu zdarzyło mi się przeczytać książkę, o której w zeszłym roku było całkiem głośno. Mowa tu o „Cmentarzu osobliwości” Pauliny Hendel, powieści która ukazała się nakładem wydawnictwa We need YA. To 480 stron historii, która grzeje serce po to by za chwilę wywołać ciarki przerażenia. Śmiało można po nią sięgnąć po ciężkim dniu, by odpocząć.

Maximus Opoka to teoretycznie zwykły kurier kasty, który w pewnym momencie zostaje złapany na próbie okradnięcia swojego szefa. Chwilę później trafia na dywanik z łatką zdrajcy. Oczywiście Max nie zamierza czekać na żadne kary ani słuchać oskarżeń w nieskończoność. Ucieka. Niedługo później w życiu naszego głównego bohatera zjawia się tajemniczy mężczyzna, który twierdzi, że Opoka jest spadkobiercą. Ale nie byle czego. Malowniczy dworek, własna świta, hektary ziemi pełnej zieleni... gdzie może być haczyk? No bo przecież gdzieś musi być, prawda? No musi. Do dworku należy jeden z cmentarzy osobliwości, o który nasz spadkobierca będzie musiał zadbać...

Ciąg dalszy pod linkiem:
https://www.instagram.com/p/C5YfO-4MCfv/

Jakiś czas temu zdarzyło mi się przeczytać książkę, o której w zeszłym roku było całkiem głośno. Mowa tu o „Cmentarzu osobliwości” Pauliny Hendel, powieści która ukazała się nakładem wydawnictwa We need YA. To 480 stron historii, która grzeje serce po to by za chwilę wywołać ciarki przerażenia. Śmiało można po nią sięgnąć po ciężkim dniu, by odpocząć.

Maximus Opoka to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Sinobrody i inne opowiadania” to książka, pierwotnie wydana w 2018 roku przez wydawnictwo Horror Masakra. To tak naprawdę zbiór opowiadań, który w końcu, w 2024 roku, doczekał się wznowienia, a przy okazji odpicowania i wzbogacenia o nowe utwory. Maciej Szymczak, znany z licznych opowiadań, które można znaleźć w wielu antologiach, głównie tych z gatunku grozy lub szeroko nawiązujących do słowiańszczyzny, „Sinobrodym” właśnie debiutował. I był to debiut nie byle jaki.

Po antologie sięgam dość często, szczerze upodobałam sobie te które wykorzystują wierzenia pogańskie i wywołują ciarki. I to właśnie opowiadania tego autora zawsze czymś się, według mnie, wyróżniają na tle innych. „Sinobrody” to zbiór, w którym czytelnik odnajdzie aż piętnaście tekstów, które doskonale uwydatniają autorską wszechstronność i kunszt tworzenia grozy opartej na czymś więcej. Na próżno szukać tutaj oklepanych już schematów, a autor widocznie bawi się konwencją. I wychodzi to nad wyraz dobrze, dając gwarancję mocnych wrażeń.

Ciąg dalszy tu:
https://www.instagram.com/p/C4LbNinIvJJ/

„Sinobrody i inne opowiadania” to książka, pierwotnie wydana w 2018 roku przez wydawnictwo Horror Masakra. To tak naprawdę zbiór opowiadań, który w końcu, w 2024 roku, doczekał się wznowienia, a przy okazji odpicowania i wzbogacenia o nowe utwory. Maciej Szymczak, znany z licznych opowiadań, które można znaleźć w wielu antologiach, głównie tych z gatunku grozy lub szeroko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Czas żniw” to pierwsza część cyklu Samanthy Shannon. Przenosimy się do Sajonu Londyn, do 2059 roku gdzie dziewiętnastoletnia Paige Mahoney, jako jedna z jasnowidzów, pracuje dla kryminalnego podziemia. To tutaj, będąc na usługach Jaxona Halla, swojego mim-lorda próbuje jakoś żyć, choć osoby takie jak ona lekkiego życia nie mają. Każdego dnia poluje na nich władza Sajonu, uważając za odmieńców, których należy się pozbyć, a za nawet najlżejsze znaki bycia jasnowidzem idzie się na szubienicę.

Któregoś dnia życie dziewczyny zmieni się diametralnie. Podczas podróży pociągiem zostaje zatrzymana przez dwóch strażników Sajonu. Za zaatakowanie ich w samoobronie zostaje zesłana do kolonii karnej, w którą przerodził się Oksford. To tutaj wpada w ręce Naczelnika, który będzie jej naturalnym wrogiem, a sama Paige jedyne co odczuje to nienawiść.

Główna bohaterka, pomimo dość patowej sytuacji, wciąż pozostaje sobą. To dziewczyna o silnej osobowości, która nie daje się złamać i już woli umrzeć niż poddać się Refaitom rządzącym kolonią. Pech chciał, że trafia do tajemniczego Naczelnika, którego niezwykle ciężko rozgryźć. Niezwykle interesująco było obserwować tę relację i jej rozwój, a sam wspomniany okazał się być rozbudowaną, fascynującą postacią, która swymi decyzjami zaskoczyła nie raz.

„Czas żniw” to fantastyka wyjątkowo, o tyle że nie dostajemy tutaj kolejnych elfów, krasnoludów, czy smoków. Otrzymujemy Refaitów, uważających się za rasę wyższą niż ludzie, a także najróżniejsze formy jasnowidztwa: od wróżbitów, aż po sennego wędrowca.

Świat, który stworzyła Samantha Shannon jest rozbudowany, przemyślany, i choć otrzymujemy doskonale znane wielu rejony, jak wspomniany wyżej Londyn, to zostają one przedstawione na nowo. Oksford, chociażby, został przerobiony na kolonię karną, do której trafiają ludzie pod but Refaitów. To miasto pełne okrucieństwa, wyzysku i niesprawiedliwości, w którym głód i niewolnictwo mają się doskonale.

„Czas żniw” to naprawdę dobre otwarcie cyklu, które wciąga od samego początku. Autorka skrupulatnie wyjaśnia nam sposób działania i funkcjonowania, jednocześnie zostawiając sporo tajemnic. Ta książka to dojrzały debiut 22 letniej wówczas pisarki, który obiecuje naprawdę sporo w kolejnych.

Obok Paige dostajemy masę bohaterów, z których każdy jest interesujący i wzbudza konkretne emocje w czytelniku. Na próżno szukać nieprzemyślanych zapchajdziur, czy postaci bez charakteru.

Jeżeli za młodu, albo i teraz, zachwycaliście się Harrym Potterem to ta seria będzie dla was. Polecam.

„Czas żniw” to pierwsza część cyklu Samanthy Shannon. Przenosimy się do Sajonu Londyn, do 2059 roku gdzie dziewiętnastoletnia Paige Mahoney, jako jedna z jasnowidzów, pracuje dla kryminalnego podziemia. To tutaj, będąc na usługach Jaxona Halla, swojego mim-lorda próbuje jakoś żyć, choć osoby takie jak ona lekkiego życia nie mają. Każdego dnia poluje na nich władza Sajonu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od dawna nie czytałam thrillera czy kryminału. Kiedyś sięgałam po nie bardzo często, w końcu jednak doszłam do wniosku, że to chyba nie jest mój kierunek, albo jestem po prostu przesycona. Coś, co miało zaskoczyć - nie zaskoczyło. Coś, co miało trzymać w napięciu - zwyczajnie znudziło... Książki w tych gatunkach w pewnym momencie zaczęły być dla mnie bardzo schematyczne, przestały robić efekt wow, a za lekturą nie szło nic więcej niż zwykłe, mechaniczne wręcz kartkowanie i śledzenie jedynie literek wzrokiem.

W końcu pojawiła się Kamila Szczepańska-Górna ze swoją książką "98%Klary". I to było właśnie to, czego brakowało mi w thrillerach. Tytuł ten, nie bez powodu, otrzymał znak jakości Rudej. Od autorki, która debiutuje tak dobrze oczekuje się wiele w późniejszych dziełach, tym samym względem tomu drugiego miałam ogromne nadzieje na coś przynajmniej równie dobrego. I, kurczę... znowu dostałam o wiele więcej niż się spodziewałam, a "Spokój nie należy się żywym" to doskonałe potwierdzenie, że Kamila jest właściwą osobą na właściwym miejscu. I jeszcze nie pokazała szczytu możliwości, bo wciąż stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej.

Wracamy na ulice Trójmiasta, główną uwagę skupiając na Gdańsku. To tu Klara, po pozornym odzyskaniu upragnionej wolności, próbuje ogarnąć zupełnie nowe życie. Czytający "98%Klary" doskonale pamiętają, co naszą bohaterkę spotkało: uwięzienie, tortury, bezlitosna makabra, okrutna gra na psychice.
I wydawałoby się, że gdy już się uwolni, nic więcej wydarzyć się nie może... każdy ma jakiś limit, prawda? Owszem. Gorzej jeśli za piórem siedzi Kamila Szczepańska-Górna, która wybitnie lubi znęcać się nad swoimi bohaterami.

Dominik próbuje rozkoszować się chwilowym, pozornym spokojem normalnego życia. Na swej drodze spotyka tajemniczą Gaję. Klara w tym czasie poddaje się treningom i ćwiczeniom mającym na celu wzmocnić ciało i ducha, co oczywiście nie jest jej pomysłem. A Maks... no cóż, jak to Maks (oczywiście, że wciąż jestem nim zachwycona). Rozkoszuje się zabawą swoją nową atrakcją w postaci Klary, tworząc coraz to wymyślniejsze sposoby na uprzykrzenie jej życia swoją osobą. Tyle dobrego, że już nie chcą się pozabijać... podobno.

Kamila Szczepańska-Górna ponownie stworzyła fascynującą powieść wypchaną masą intryg, zdradami, zwrotami akcji, niewiadomymi i prawdziwym dreszczykiem. Autorka nie boi się poruszać tematów wyjątkowo trudnych, niekiedy ocierających się o tabu. Dla Kamili żadne tabu nie istnieje i właśnie ta odwaga sprawia, że finalna powieść wygląda tak a nie inaczej, i prawdziwie zachwyca. W porównaniu z tomem pierwszym, widać tu jeszcze więcej lekkości i szaleństwa. Dla wrażliwszych "Spokój nie należy się żywym", może być zbyt trudny do przejścia, otrzymujemy tutaj tematy: depresji, samobójstwa, morderstwa, wieloletniej żałoby, manipulacji i wiele więcej.

Zawsze fascynowało mnie to, co dzieje się w głowie przestępcy, psychopaty lub, po prostu, mordercy. Co musi się wydarzyć, żeby człowiek posunął się do ostateczności? Dzięki Kamili możemy zagłębić się w umysł tych, dla których naciśnięcie spustu nie jest niczym szczególnym. Ba, to chleb powszedni. Autorka dokonała researchu na najwyższym poziomie i wykorzystując swoją wiedzę z kryminalistyki stworzyła coś, co mogło lub może wydarzyć się w każdej chwili. I to właśnie to przeraża w tym najbardziej: realizm. Myślę, że nawet najwymyślniejszy stwór z horroru nie przerazi bardziej niż to, do czego może być zdolny człowiek.

Wydarzenia w tej książce zaskakują - po prostu. Nic nie jest oczywiste i niczego nie można się spodziewać, właśnie tak jak w umyśle psychopaty. Bohaterowie są dopracowani, również drugoplanowi na pewno nie są zapchajdziurami, każdy ma charakter, trudną przeszłość i swoje logiczne powody.

W tym tomie autorka odkrywa kolejne karty przeszłości Maksa i Dominika, tym samym motywy obu wydają się coraz bardziej zrozumiałe, nawet jeśli ich nie popieramy.

Wydarzenia w obu książkach są wiarygodne, bohaterowie realistyczni, a całość to kawał solidnego thrillera psychologicznego. Jeśli lubicie książki, które igrają z psychiką, poniewierają emocje i angażują to oba tomy będą idealne. Na długo po zakończeniu będziecie rozmyślać na ich temat, a wiele wydarzeń nakłoni do przewartościowania pewnych rzeczy.

Ogromnie polecam! "Spokój nie należy się żywym" to dla mnie już teraz thriller psychologiczny tego roku i absolutnie nie zamierzam z tym dyskutować.

Od dawna nie czytałam thrillera czy kryminału. Kiedyś sięgałam po nie bardzo często, w końcu jednak doszłam do wniosku, że to chyba nie jest mój kierunek, albo jestem po prostu przesycona. Coś, co miało zaskoczyć - nie zaskoczyło. Coś, co miało trzymać w napięciu - zwyczajnie znudziło... Książki w tych gatunkach w pewnym momencie zaczęły być dla mnie bardzo schematyczne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie tak dawno temu z hukiem ukazał się drugi tom „Smoczych Kryształów” Joanny Karyś. Książka wydana nakładem wydawnictwa Excalibur, i tak jak część pierwsza, wydana została z rozmachem. To co czytelnik otrzymuje do rąk to prawdziwe książkowe dzieło sztuki. Wizualnie, ponownie, jest przepięknie. Otrzymujemy piękne wklejki, mapę, a nawet tasiemkę. I oczywiście, gwóźdź programu: okładka, oczywiście twarda, w cudownej czerwieni. Wszystko to obiecuje coś niezwykłego, bo nawet jeśli wciąż się powtarza, by książki po okładce nie oceniać to... No kto tego nie robi? A jak jest w rzeczywistości?

Doskonale pamiętam cudowną przygodę jaką zaserwowała mi autorka w tomie pierwszym, bawiłam się świetnie. Tym samym miałam spore oczekiwania. I wiecie co? W dwójce jest jeszcze lepiej!
Arysa i Calypso, po pamiętnej ucieczce, trafiają na statek dzikich handlarzy, a ich kapitanowi udaje się poskromić nawet buntowniczy charakter tej pierwszej. Szczęście w nieszczęściu, że mężczyźnie obie dziewczyny spodobały się tak, że nie pozwala zbliżyć się do nich nikomu innemu. Sam jednak ochoczo wymierza okrutne kary. W tle roznoszą się pogłoski o nieznanej dotąd rasie smoka i widmo wojny. Tymczasem Elatha wciąż bawi się w boga tworząc kolejne hybrydy, a Baldrick wyrusza na poszukiwania księżniczki Arysy. Niestety z Lorcanem na głowie...

Jeżeli jedynkę czytaliście dawno i boicie się, że zapomnieliście o tym co się działo to rozwiewam wszelkie wątpliwości. Autorka poprowadziła kontynuację w taki sposób, że bez problemu o ważniejszych wydarzeniach sobie przypomnicie, a dialogi bohaterów okażą się w tym bardzo pomocne.

„Krwawe przeznaczenie” jest książką inną niż „Sekrety władców”. Oczywiście, obie części stanowią piękną całość, doskonale się uzupełniając, jednak jedynka była wręcz sielanką, a tutaj im dalej tym coraz okrutniej i brutalniej, a sprawiedliwość nie istnieje. Joanna Karyś jeszcze bardziej otwiera swój świat przed czytelnikiem, rysując go w barwach różnorodnych, acz pełnych mroku. Krew, niewolnictwo, śmierć, tortury, przemoc... zarówno Calypso jak i Arysa, zmierzą się z rzeczywistością w sposób jakiego nie życzy się nawet wrogowi.

Bohaterowie w trakcie historii pięknie się rozwijają. Szczególnie w naszej głównej bohaterce widać przemianę wewnętrzną. Z chronionej na każdym kroku księżniczki musiała wejść w skórę niewolnicy, którą bezwstydnie handlowano. Z rozpieszczonej dziewczyny w końcu wyszła wspaniała, silna kobieta, która tak łatwo się nie poddaje. Mało tego, okazuje się że potrafi wziąć los we własne ręce, a ochrona na każdym kroku nie jest aż tak konieczna. Dostajemy jeszcze Lorcana i Baldricka, którego fanką zdecydowanie jestem. Ten pierwszy uparty, pewny siebie, choć po opuszczeniu murów, zaczyna wychodzić niewiedza jaką dysponuje. Nigdy nie wiadomo o czym myśli i czego tak naprawdę chce, i można się jedynie domyślać czy jest tym dobrym, czy niekoniecznie. Tego drugiego można wrzucić do szuflady „antybohater z sercem we właściwym miejscu”. I masą cierpliwości, szczególnie do Lorcana. To właśnie z Baldrickiem, nie licząc Arysy, poczułam największą nić porozumienia i sympatii.

Są emocje. Jest ich masa, najróżniejszych. Gwarantuję, że nawet największy emocjonalny twardziel będzie je czuł razem z bohaterami. „Smocze Kryształy” to przepiękne romantasy, które poruszy do łez, rozbawi, a nawet wkurzy do tego stopnia, że rzucanie książką okaże się całkiem realne.

Każdy ma marzenia. Jedne spełniamy szybko, drugie trochę później, a trzecie są w realizacji niemożliwe. Pamiętam, że moim dziecięcym pragnieniem było posiadanie własnego smoka. Jakoś od zawsze byłam tymi fantastycznymi stworzeniami zauroczona. Asia Karyś swoją książką te marzenia spełnia. To, co szczególnie mi się spodobało to relacje smoka ze swoim człowiekiem. I ja właśnie w tym cyklu odnajduję swoje miejsce, w którym choć przez chwilę mogę taką gadzinę mieć. To świadczy jedynie o cudownych umiejętnościach pisarskich autorki, która kreuje swój świat tak, że zabiera do niego czytelnika bez najmniejszych problemów. Opisy i wydarzenia są na tyle obrazowe, że wydają się realne, a na karku oddech smoka czuć.

Widać tu też ogromny rozwój autorki, która posługuje się coraz ładniejszym językiem, a pióro wydaje się coraz lżejsze. Wyczuwalna jest też większa swoboda kreacji świata, czy tworzenia fabuły. Nie jest wulgarnie, nie ma zbędnych wątków czy słów, a całość wciąga i nie daje się odłożyć do ostatniej kropki.

To cudowny cykl, który pokochacie z łatwością. W tomie drugim autorka swoich bohaterów nie oszczędza, natomiast około stu ostatnich stron to prawdziwa jazda bez trzymanki na emocjonalnym rollercoasterze. Czytelnik żyje emocjami, żyje razem z bohaterami i przeżywa wydarzenia niemniej niż oni. Natomiast zakończenie... potrzebuję trzeciego tomu asapem na wczoraj. Ale tak. Doskonale wieńczy całość utrzymując świetny poziom.

Jeżeli czujecie niedosyt po obecnie głośnym i wielbionym „Fourth Wing” to będzie to pozycja doskonała, zasługująca na równie ogromny rozgłos. Seria „Smoczych Kryształów” będzie dobra dla tych czytelników, którzy w fantastykę chcą dopiero wejść, co nie znaczy, że starzy wyjadacze się zanudzą. Przeciwnie. Cykl gwarantuje wspaniałą przygodę w niesamowitym świecie. Polecam.

Nie tak dawno temu z hukiem ukazał się drugi tom „Smoczych Kryształów” Joanny Karyś. Książka wydana nakładem wydawnictwa Excalibur, i tak jak część pierwsza, wydana została z rozmachem. To co czytelnik otrzymuje do rąk to prawdziwe książkowe dzieło sztuki. Wizualnie, ponownie, jest przepięknie. Otrzymujemy piękne wklejki, mapę, a nawet tasiemkę. I oczywiście, gwóźdź...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Dar Anomalii” Pawła Zbroszczyka to bez wątpienia jeden z najlepiej przyjętych debiutów zeszłego roku. Książka urzekła wielu czytelników, a sam autor włożył ogrom pracy w wydanie, promocję i całą otoczkę z książką związaną. Jak już o autorze mówimy: to z jaką pasją opowiada o swoim dziele, na targach chociażby, oczaruje każdego. Gwarantuję. A najlepsze, że za autorskim czarowaniem idzie treść, która również urzeka.
W końcu, po około roku oczekiwania, czytelnicy otrzymali drugi tom cyklu. Oczekiwania, również moje, na pewno były ogromne. No bo jak tu nie wymagać od autora, który tak dobrze debiutuje, prawda? No nie da się. Okazało się, że księga pierwsza nie była szczytem pisarskich możliwości, a autor ma jeszcze masę pomysłów w zanadrzu. I nie zawaha się ich wyciągnąć w odpowiednim momencie.

Księgę drugą „Daru Anomalii” otrzymaliśmy do rąk niedawno, a już narobiła szumu. I to w ogóle nie dziwi. Jest zauważalnie lepsza od jedynki, zarówno technicznie jak i fabularnie. Bez problemu można dostrzec warsztatowy rozwój autora, który nie boi się rzucać kolejnych kłód pod nogi swoim bohaterom.

Tak żeby Wam za dużo nie zdradzić przypomnę jedynie, że czytając tę serię towarzyszymy Brenowi, który w niezwykły sposób musi związać swój los z Lebą, skrzydlatym Parkaninem. To dwójka bohaterów o skrajnie różnych charakterach, która w normalnych warunkach nawet nie zwróciłaby na siebie uwagi. I tu warto pochylić się nad dobrze opisanym rozwojem relacji tej dwójki, jak i postępami czynionymi osobiście.

Bohaterowie nie są czarni lub biali, są pełni kolorów, zalet i wad, dzięki czemu wydają się jeszcze bliżsi czytelnikowi. To do czego mogłabym się przyczepić w tomie pierwszym to to, że mimo wszystko zabrakło mi postaci takiej „mojej”, która w moim odczuciu wyróżniałaby się na tle innych. Nie zrozumcie mnie źle, ja z każdym tutaj naprawdę się polubiłam, zarówno z główną dwójką jak i z tymi drugo- i trzecioplanowymi, są napisani interesująco i poprawnie. Jednak to w kontynuacji otrzymałam charakter, który przykuł szczególną uwagę. Zadra. Tak, lubię przyjrzeć się szczególnie postaciom żeńskim, uwielbiam te z pazurem. I Zadra taka właśnie jest, w moim odczuciu wyróżnia się na tle innych, a ja dostałam element, którego potrzebowałam.

Świat Pawła Zbroszczyka jest pełen magii, jednak żeby nią władać trzeba zapłacić własnym zdrowiem. Do kompletu otrzymujemy motywy drogi, drużyny i masę innych doskonale znanych każdemu, kto w fantastyce siedzi dłużej, podane na świeżo. To nie wszystko. Faktycznie jest to świat niezwykle kolorowy, jednak na pewno nie jest sielankowy. Brutalność, okrutność, niesprawiedliwość - wszystko to nieustannie depta bohaterom po piętach. Mimo to... Przyznam, że to jeden z tych światów, w których czuję się naprawdę dobrze.

Autor „Daru Anomalii” na pewno ma niezwykły talent do wciągnięcia czytelnika w swoją historię, w dodatku potrafi go w niej utrzymać. Oba tomy pochłania się na raz, drugi jeszcze bardziej, a całość zgrabnie się łączy. Przy czym księga druga jest znacznie mroczniejsza i jeszcze bardziej napakowane wydarzeniami. Niezmiennie polecam!

„Dar Anomalii” Pawła Zbroszczyka to bez wątpienia jeden z najlepiej przyjętych debiutów zeszłego roku. Książka urzekła wielu czytelników, a sam autor włożył ogrom pracy w wydanie, promocję i całą otoczkę z książką związaną. Jak już o autorze mówimy: to z jaką pasją opowiada o swoim dziele, na targach chociażby, oczaruje każdego. Gwarantuję. A najlepsze, że za autorskim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mgnienie ku Somnii” to drugi tom cyklu o „Smokach, rycerzach i księżniczkach”, to bezpośrednia kontynuacja „Bitwy Trzech Tarcz”. Książka ukazała się na początku tego roku i liczy nieco ponad 700 stron naprawdę dobrej historii.

Seria ta nie jest fantastyką jaką wszyscy znamy. Na próżno szukać tu elfów, krasnoludów czy orków, ponieważ Mateusz Sala wymyślił sobie swoje własne rasy i gatunki. Cykl ten cechuje się oryginalnością, choć inspirację różnymi tematami i doskonale znane motywy na pewno można odnaleźć. Dla mnie na przykład było to (zrozumie mnie tutaj każdy, kto siedzi w mangach i anime) mocne Jojo reference, co okazało się ogromnym plusem.

Przenosimy się dwa lata wprzód względem wydarzeń z pierwszej części. Demony wciąż grasują uprzykrzając ludziom życie, ale to i tak nie jest najgorsze. Warnessa męczą koszmary, Linaw przechodzi zmianę tronu, a za rogiem czai się jeszcze większe zło... I tyle. Zachęcam do odkrywania tej historii samemu, gdyż cokolwiek więcej będzie spoilerem.

W tomie pierwszym skupialiśmy się wokół trójki bohaterów i to ich historię poznawaliśmy, na przemian, na kolejnych stronach. Tu już jednak atencja wędruje przede wszystkim wokół jednego z nich: Warnessa, u którego boku kroczy tajemniczy Sin. Przyjrzymy się też przeżyciom Ismony, która okazała się być niezwykle silną i jednocześnie fascynującą postacią. Zawsze powtarzam, że dla mnie to bohaterowie są najważniejsi, a gdy są nijacy to choćby się waliło i paliło a fabuła powalała na kolana... Książka mnie nie kupi. Ważna jest też dla mnie kreacja postaci żeńskich, uwielbiam silne, takie które się rozwijaną i wiedzą czego chcą. Mateusz Sala mnie kupił. I to jak! Bohaterowie napisani są po mistrzowsku, nie zawsze moralnie czyści, czasem podejmujący niewłaściwe decyzje, z fascynującą przeszłością na karku. Warto też zaznaczyć, że na przestrzeni powieści rozwijają się, przechodzą zmiany wewnętrzne i zewnętrzne, a ich motywy czy postępowanie są podyktowane konkretnymi przeżyciami. Dzięki temu, że nie są wyidealizowani, wydają się jeszcze bardziej realni, a to potęguje odczuwane emocje. Czytelnik może się z bohaterami zżyć i utożsamić.

Fabularnie jest wciągająco, ciekawie, i choć „Mgnienie ku Somnii” jest zupełnie inna niż „Bitwa Trzech Tarcz” to jednak obie doskonale łączą się w jedną logiczną całość. To nieco ponad 700 stron, których czytelnik nie odczuje, gdyż książkę czyta się bardzo szybko, a jeśli właśnie cierpicie na zastój to to Was uleczy. Serio, sprawdzone.

Językowo jest jeszcze lepiej niż w „Bitwie Trzech Tarcz”, co bardzo cieszy, bo daje odczucie autorskiego szacunku dla czytelnika. Mateusz Sala nie spoczywa na laurach, a zamiast tego pisze, wciąż poprawiając swój warsztat i technikę. Jedyne do czego mogę się uczepić to powtórzenia, ale nie są one na tyle rażące by przeszkodzić w czytaniu, czy wybić z rytmu. W ogólnym rozrachunku tekst jest przyjemny, a całość czyta się bardzo szybko.

Cykl wypchany po brzegi doskonale znanymi fantastyce motywami, wykorzystanymi w sposób odświeżający i ciekawy. Nie braknie tutaj uwielbianych przeze mnie motywów drogi i drużyny, pojawi się zemsta, zdrada, przepowiednia...
Zakończenie tomu jest takie jakie być powinno. Jest zapowiedzią i obietnicą kontynuacji, na którą czekam z niecierpliwością, a przy tym faktycznie zaskakuje.

Podsumowując: polecam „Bitwę Trzech Tarcz” i „Mgnienie ku Somnii” każdemu zajaranemu na punkcie fantastyki. Ta seria będzie świetnym wstępem dla tych, którzy dopiero w ten gatunek wchodzą, a dla starych wyjadaczy okaże się wciągającą, świeżą przygodą, w której czuć włożone przez autora serce i pasję. To też doskonały przykład na to, że książek warto szukać szerzej niż tylko w topkach Empiku. Czuć, że ta seria powstaje z miłości do pisania.

„Mgnienie ku Somnii” to drugi tom cyklu o „Smokach, rycerzach i księżniczkach”, to bezpośrednia kontynuacja „Bitwy Trzech Tarcz”. Książka ukazała się na początku tego roku i liczy nieco ponad 700 stron naprawdę dobrej historii.

Seria ta nie jest fantastyką jaką wszyscy znamy. Na próżno szukać tu elfów, krasnoludów czy orków, ponieważ Mateusz Sala wymyślił sobie swoje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Czarne Serce. Zdrada” Sylwii Gudyki to rzecz dla mnie wyjątkowa. To jak ta książka powstawała było mi dane obserwować od samego początku – od pomysłu, a nawet wydarzeń, które były inspiracją, poprzez tworzenie okładki, czy betaczytanie aż po finał, w którym dostałam do rąk produkt końcowy będący pełnoprawną książką z gatunku fantasy. Rzecz wydana została przez autorkę samodzielnie, z premierą datowaną na 25 lutego 2024. To tom pierwszy otwierający trzytomowy cykl „Jaskółka”.
Czy da się, będąc książkowym influ, przejść na drogę autorsko-pisarską, w dodatku niezależną? Okazuje się, że tak i Sylwia jest tego doskonałym przykładem, bowiem jej książka to rzecz dopracowana, dopieszczona, pełna smaczków, która po prostu bardzo dobrze się czyta. To klasyczna fantastyka, w której znajdziecie motywy zemsty, zdrady, magię, a jednocześnie wzbogacona o tematykę życiową. Autorka zainspirowała się wydarzeniami, które miały miejsce i, dodając im fantastycznego podkręcenia, stworzyła fabułę, w którą się z ochotą wsiąka.

Lunara swoje przeszła. Jej życie to tak naprawdę w większości bardzo brutalne i bezwzględne szkolenie w Zakonie Burz na zabójczynię, w miejscu, w którym raczej nikt znaleźć by się nie chciał. Piszę o szkoleniu a to tak naprawdę tresowanie, które ma stworzyć maszynę niezdolną do refleksji, emocji czy przemyśleń, dla której przyszłość to jedynie bezwzględne mordowanie, litry krwi i życie, którego nie życzy się nawet największemu wrogowi. Ba, już sama droga, którą trzeba do tego punktu przejść jedyne co może zafundować to całą masę traum. Lunara postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i uciec, a następnie podjąć zemstę. Tym sposobem zaczyna się ostra jazda bez trzymanki.

Historia głównej bohaterki pokazuje, że życie można i trzeba wziąć we własne ręce. I choćby wszystko wokół miało się walić to jednak warto to przejść. Sama Lunara to osobowość silna, która pomimo paskudnych przeżyć wciąż walczy o swoje. Niestety, to co działo się w jej przeszłości to nie koniec, bowiem autorka przygotowała kolejne niespodzianki , na zdradzie jedynie zaczynając. Oczywiście nasza wojowniczka to nie wszystko. W Zakonie Burz szkolą się jeszcze inne dziewczyny, które określają siebie mianem sióstr. To, z resztą, nie tylko nazewnictwo, a ich relacja to prawdziwa siostrzana przyjaźń, która przetrwa wszelkie przeciwności.

To, co w „Czarnym Sercu” istotne to to, że każda z bohaterek jest ważna. Nawet drugo- i trzecioplanowe postaci wnoszą do powieści wiele, mają swoje przeżycia, rozbudowaną historię i niepowtarzalne charaktery. Ich postępowanie, podobnie jak Lunary, często okaże się moralnie wątpliwe, jednak zawsze każda z podejmowanych decyzji będzie uzasadniona przeszłością i daną sytuacją. Nic nie dzieje się tutaj bez powodu. Nie raz wspominałam, że bohaterowie to dla mnie jeden z najważniejszych, o ile nie najważniejszy, elementów książki i Sylwia Gudyka test przeszła na piątkę z plusem. Jedyne czego bym chciała to troszkę więcej postaci męskich, bo po kreacji Bruna można zauważyć, że autorka tworzy je z pazurem. Oczywiście, wspomniany jest typem, z którym się nie polubię, nie raz chciałam rzucić książką przez jego decyzje, natomiast to świadczy tylko i wyłącznie o talencie pisarskim, i jak najbardziej moje odczucia były tymi pożądanymi. Jest masa emocji, które podkręca realizm. Bo owszem, to jest fantastyka, jednak wiele wydarzeń jest z życia wziętych, wszystko to mogło lub może przydarzyć się wielu z nas. To podkręca odczucia.

Język jakim Sylwia Gudyka się posługuje jest bardzo lekki, przyjemny. Nie jest ani poetycki, ani wulgarny, jest współczesny, dzięki czemu łatwo zrozumieć „co autorka miała na myśli”. Dzięki lekkości książkę czyta się bardzo szybko, choć zdarzą się momenty, w których warto się na chwilę zatrzymać w celu przemyślenia. „Czarne Serce” to rzecz po brzegi wypchana trudną tematyką, niekiedy ocierającą się wręcz o tabu, z tego też powodu raczej nie powinny jej czytać osoby zbyt młode. Znajdą się tutaj sceny erotyczne, również gwałt. Wszystko to opisane niezwykle obrazowo i dobrze. Erotyka w żaden sposób się nie narzuca , nie jest wymuszona ani wciśnięta na siłę, nie odrzuca. Gwałt natomiast... No musi wzbudzać skrajne emocje, niestety.

W powieści znajdą się wątki romantyczne, jednak uprzedzam że nie jest to klasyczne romantasy i na pewno nie da się tej książki postawić obok innych przedstawicielek podgatunku. Tego typu relacje faktycznie się przewijają, jednak nie są one narzucające się, nie przysłaniają całości fabularnej, ani nie są w żaden sposób wymuszone. Są przedstawione raczej jako zalążek do czegoś większego. To po prostu coś, co można, a nawet trzeba, potraktować jako jeden z motywów popychających bohaterów do działania w ten a nie inny sposób.

Pierwszy tom cyklu to też niesamowity pokaz tego, jak może wyglądać książka. Treść to jedno, ale dodatkowe doznania fundują przepiękna okładka, niezwykle dopracowana mapka i przyjemne dla oka ilustracje, które można znaleźć w środku. To nie wszystko, książkę wzbogaca przepiękny merch, w tym mnogość kolorowych zakładek inspirowanych treścią czy pięknie pachnące świeczki. Autorka zadbała o najmniejszy detal.

Całość to bardzo udany literacki debiut, po który warto sięgnąć. Tom pierwszy cyklu to zapowiedź czegoś niezwykłego w nurcie new adult, swoista świeżość a także obietnica trylogii, która zachwyci niejednego czytelnika i niejedną czytelniczkę. Samą autorkę natomiast warto śledzić, obawiam się, że możemy być świadkami czegoś niezwykłego, a Sylwia Gudyka jest wschodząca gwiazdą rynku literackiego. I ja mocno trzymam za to kciuki.

Polecam „Czarne Serce” każdemu, kto lubuje się w fantastyce i szuka emocji, nie bojąc się trudniejszych wątków.
Książkę zamówicie pod linkiem:
https://www.sylwiagudykawrites.pl/
Warto się jednak pospieszyć, gdyż pierwszy nakład jest na mocnym wykończeniu.

„Czarne Serce. Zdrada” Sylwii Gudyki to rzecz dla mnie wyjątkowa. To jak ta książka powstawała było mi dane obserwować od samego początku – od pomysłu, a nawet wydarzeń, które były inspiracją, poprzez tworzenie okładki, czy betaczytanie aż po finał, w którym dostałam do rąk produkt końcowy będący pełnoprawną książką z gatunku fantasy. Rzecz wydana została przez autorkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po czym poznać „swojego” autora? Tego wyjątkowego, którego książki już po samym nazwisku na okładce zapowiadają coś dla Ciebie idealnego? Ano na przykład po tym, że pomimo bardzo trudnego czasu i ogromnego zastoju, biorąc ją do rąk, albo otrzymując pdfa, uśmiechasz się od ucha do ucha, by za chwilę zatonąć w historii umieszczonej w środku. I nie chcesz, by ta historia się kończyła.

Jeżeli miałabym podać serię, która jest dla mnie największym szczęściem książkowego świata... to byłby to cykl „Powiernika”. Ulubionych autorów mam kilku, ale nie wiem czy jest na tym świecie jeszcze jeden taki, którego twórczość byłaby dla mnie aż tak komfortowym miejscem. Nie inaczej było z „Trzema Maszkaronami”, tym bardziej że to komedia, czyli coś co automatycznie kojarzy się pozytywnie. Gatunek ten do szczególnie łatwych nie należy, zastanawiam się nawet czy określenie go wyjątkowo wymagającym dla twórcy nie będzie właściwe. No, ale to jednak autor, którego darzę największym zaufaniem, zatem i oczekiwania były. I wiecie co? Ani trochę się nie zawiodłam. Przeciwnie, znowu dostałam potwierdzenie, że tu wymagania mogę mieć, w dodatku bez żadnych obaw. Okazuje się, że lekki, luźny i mocno charakterystyczny dla tego autora styl pisarski świetnie pasuje do tego, dość ryzykownego, gatunku.

„Trzej Maszkaronowie” to już siódma książka w dorobku Franciszka Piątkowskiego. To około 150 stron niebanalnego humoru, po same brzegi wypchanych słowiańskimi stworami, wyjątkowym klimatem i całą masą legend.
Lekturę rozpoczynamy od pożegnania Lichockich ze stworami: wegewąpierzem Radkiem, strzygoniem Bezmirem i domowikiem Witkiem, i to właśnie ta trójca będzie grała pierwsze skrzypce. Po wymianie zdań okraszonej przekomarzankami państwo domu wyjeżdżają na upragnione i zasłużone wakacje, zostawiając Lublin pod opieką stworów. Jak to z reguły bywa, nie trzeba długo czekać, by okazało się że Maszkarony spokoju nie zaznają. Czytelnik natomiast na kolejnych stronach spotka liczne legendy, które nasza ulubiona trójca będzie próbowała odesłać „do siebie”. Do tego wszystkiego dołączą wielbione przez wielu wodniki i topielica Bogna (nie wiem jak wy, ale ja jestem jej fanką).

To ponowna podróż ulicami Lublina, tym razem w towarzystwie trzech pupilków Lichockich, podczas której niejednokrotnie będziecie chcieli zajrzeć w mapy, żeby tylko odnaleźć miejsca, które aktualnie są odwiedzane. No chyba, że okolice są Wam znane, wtedy automatycznie zobaczycie je wokół siebie. Na Lublinie się jednak nie skończy, bowiem zajrzymy też między innymi do Krakowa, męczonego przez Smoka... albo Smog, czy Warszawy. Natomiast realizmu całości dodaje fakt, że autor dorzuca wydarzenia i fakty doskonale nam znane. To sprawia, że czytelnik jest w swoim świecie a jednocześnie czuje coś niesamowitego. Bo prawdą jest, że obecność każdego stwora na stronach książki naprawdę można poczuć. O to z resztą chodzi w książkach, w których na prowadzenie wysuwają się motywy słowiańskie. One wręcz powinny otoczyć i otulić czytelnika swą magią i klimatem.

„Trzej Maszkaronowie” to spin-off, w którym od samego początku towarzyszą zabawne gagi, wydarzenia wywołujące szczery uśmiech i śmiech (i to do łez, serio!), a także całą masę innych absolutnie pozytywnych emocji. To książka, której treść czytelnika otuli, ukocha, pozwoli zatrzymać się choć na chwilę, odpocząć i odłożyć na bok wszystko co negatywne lub nieprzyjemne. To nie wszystko. Jasne, to komedia, czytelnik ma się przede wszystkim śmiać, ale w tym całym bajzlu autor zgrabnie przemyca między wierszami wartości i cenne uwagi, jak chociażby ta o destrukcyjnym wpływie człowieka na klimat. To właśnie cenię w beletrystyce szczególnie: ma być rozrywką, ale jednocześnie wnosić coś cennego, czy poruszać tematy istotne, pobudzając do myślenia.

Warto zauważyć, że autor „Powiernika” nie spoczywa na laurach chwały, uwielbienia i pisarskiej sławy, jaka go niewątpliwie spotyka. W „Trzech Maszkaronach” doskonale widać że Piątkowski nie bazuje jedynie na swym talencie do tworzenia historii i nie stoi w miejscu. Przeciwnie, zarówno warsztat, jak i język i styl z książki na książkę są na coraz wyższym poziomie. Każdy, kto śledzi twórcze poczynania autora na pewno zauważy też coraz większą pewność tworzonej historii. Na ogromne słowa uznania zasługuje również poczucie humoru, które w „Trzech Maszkaronach” zostało przedstawione. To faktycznie jest komedia, a czytelnik parsknie a nawet zaśmieje się do łez nie raz. Autor natomiast udowadnia, że świetnie odnajduje się w zupełnie różnych gatunkach, a ewentualne łączenie ich w jedną książkową całość to żaden problem.

Podsumowując. Książka ta to przede wszystkim liczne, zabawne dialogi wzbogacone przekomarzankami pomiędzy stworami. Opisów jest niewiele, a gdy już są to nie nużą i faktycznie przenoszą do odpowiedniego miejsca. Całość czyta się bardzo szybko i bardzo lekko, wciąga i na pewno nada się na wieczór po ciężkim dniu, albo gdy będzie wam towarzyszył wyjątkowo parszywy nastrój. Sprawdzone.
To rzecz idealna do zrelaksowania się, a Franciszek Piątkowski z książki na książkę prezentuje coraz wyższy poziom. Tym razem, obok świetnej wyobraźni, przyjemnego, luźnego stylu i bohaterów, których nie da się nie lubić, otrzymaliśmy całą masę wydarzeń, które bawią do łez, opierając się niekiedy o absurd, ale nigdy o zażenowanie. Dobra komedia to sztuka trudna, jednak pisarz ten ewidentnie ma do tego dryg.

Po czym poznać „swojego” autora? Tego wyjątkowego, którego książki już po samym nazwisku na okładce zapowiadają coś dla Ciebie idealnego? Ano na przykład po tym, że pomimo bardzo trudnego czasu i ogromnego zastoju, biorąc ją do rąk, albo otrzymując pdfa, uśmiechasz się od ucha do ucha, by za chwilę zatonąć w historii umieszczonej w środku. I nie chcesz, by ta historia się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie tak dawno, bo w połowie grudnia 2023, ukazała się trzecia książka autorstwa Feranosa. Wydana nakładem Szarego Dlaczemu „Entropia” jest drugim tomem cyklu Uniwersum Vaa, mimo to bez problemu można ją czytać bez znajomości tomu pierwszego – „Spowiedzi Abysalu”. Książka ta świetnie nada się dla tych, którym brak śniegu i zimowego nastroju, bowiem białego puchu czy mrozu tu nie brakuje.


Zagłębiając się w historię stajemy u boku Veyrixa Durena, by następnie towarzyszyć w jego podróży. Główny bohater, urodzony w biednej dzielnicy, w Ney'inie, od samego początku wiedzie życie, które nie jest usłane różami. Zamiast tego pełne ostrych kawałków szkła, po którym trzeba się czołgać aby przeżyć. Wychowywany przez samotną matkę w slumsach, gdzie żeby zjeść trzeba ukraść a każdy dzień jest prawdziwą walką o przetrwanie... na drodze w końcu staje mag, dzięki któremu zostaje przyjęty do szkoły magów właśnie. Veyrix zdobywa wiedzę, by w końcu podjąć decyzję o wyruszeniu w podróż. Jego celem będzie odnalezienie Czarnej Księgi, pchać go natomiast będzie pragnienie nieśmiertelności.
Brzmi pięknie, jak spełnienie marzeń wielu... tylko, że podróż również będzie walką o przetrwanie bo Veyrixowi zostało niecałe dziewięćdziesiąt dni. Albo wieczność.

„Entropia” to rzecz pełna doskonale znanych fantasolubom motywów. Mamy tutaj chociażby drogę, drużynę, walkę o życie, zdradę, deptającą po piętach śmierć. Można by rzec, że zestaw standardowy, i owszem, tylko że podany niestandardowo. Wręcz wyjątkowo, a to co szczególnie mnie urzekło to drużyna, którą okażą się dwa wilki. Przyznam, że dla mnie samo to, że zwierzak (jakikolwiek, serio) otrzymuje istotne miejsce w fabule to już ogromny plus, natomiast gdy mam do czynienia z wilkiem (nie tylko kotami Ruda żyje) – jestem absolutnie kupiona.

Styl tego autora nie jest czymś, co spotyka się w książkach na co dzień. Wyróżnia się, jest nietuzinkowy, z charakterem, ma swoistego pazura. Muszę zauważyć, że tak jak czepiam się powtórzeń tak w tym tekście były fajnym smaczkiem, nie przeszkadzały, wręcz podkręcały atmosferę. Historia stworzona w „Entropii” nie jest jedynie zwykłą podróżą jakie spotkamy w większości książek tego gatunku. Tutaj wzbogacona jest przemyśleniami bohatera, na tematy różne, od egzystencji czy przemijania zaczynając, co niejednokrotnie zmusi do zatrzymania się by nieco pomyśleć. Zmusi też do refleksji. Powieść ta wciąga, pochłania wręcz, nie pozwoli się odłożyć, nie pozwoli nawet na odrobinę wytchnienia, a czytelnik będzie chciał jak najszybciej poznać zakończenie. Ono też jest, z resztą, zadowalające i wieńczy całość tak jak powinno. Co ważne – nie zawodzi. Po skończeniu odczujecie potrzebę zastanowienia się nad sensem życia i może niejedno z Was przewartościuje sobie pewne rzeczy.

Główny bohater jest postacią interesującą. Swoje na sumieniu ma, wciąż jednak wyczuwalna jest wrażliwość i spora dawka empatii. Pomimo panującego ogromnego chłodu i naprawdę trudnych warunków, potrafi zatrzymać się by udzielić pomocy. To postać złożona, która bezproblemowo otrzyma sympatie sięgającego po tę książkę. „Entropia” jest powieścią spisaną z perspektywy Veyrixa, w pierwszej osobie, co pozwala na jeszcze głębsze analizowanie całej wędrówki, charakteru czy nawet następującej przemiany. Dialogów jest tutaj naprawdę niewiele, ilość jednak jest wystarczająca.

„Entropia” Feranosa to rzecz, która niesie sporo wartości, z których warto wyciągnąć wnioski. Warto się zastanowić nad tym czy warto tak pędzić, jak również nad tym, że warto jest mieć dla kogo żyć, a ważność motywacji to żaden wymysł. Warto tutaj czytać między wierszami, a także pamiętać, że ta powieść to nie tylko tekst, to też niesamowita atmosfera towarzysząca na każdej stronie.

Nie tak dawno, bo w połowie grudnia 2023, ukazała się trzecia książka autorstwa Feranosa. Wydana nakładem Szarego Dlaczemu „Entropia” jest drugim tomem cyklu Uniwersum Vaa, mimo to bez problemu można ją czytać bez znajomości tomu pierwszego – „Spowiedzi Abysalu”. Książka ta świetnie nada się dla tych, którym brak śniegu i zimowego nastroju, bowiem białego puchu czy mrozu tu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pióro Małgorzaty Starosty poznałam już jakiś czas temu za sprawą kilku naprawdę fajnych, otulających książek. Tym samym moje oczekiwania względem „Wigilijnej zagadki” były spore, i... to chyba był błąd. Powieść ta, wydana nakładem Empik Go, premierę miała niedawno – 29 listopada 2023.

Udajemy się na urokliwe Szetlandy, na wysepkę odciętą od świata, wokół której szaleje niebezpieczny sztorm. To właśnie tam, szóstkę nieznajomych, gościł będzie tajemniczy miliarder... zapowiada się intrygująco, prawda?

W rozrachunku ogólnym jest to całkiem urokliwa, otulająca powieść, a hasło „powieść cosy mystery” u dołu przodu okładki nie wzięła się znikąd. Faktycznie, pióro Małgorzaty Starosty ma w sobie niezwykłą lekkość i swoiste ciepło, co nadaje się doskonale na obecną porę roku. W samej historii jednak coś mi nie zagrało.

Początek sprawił mi nie lada problem, bowiem ciężko było mi się w tę powieść wgryźć, czegoś zabrakło i było niestety nieco nudnawo. Wraz z kolejnymi stronami, mniej więcej od połowy, udało mi się wgryźć na tyle, by chcieć poznać ciąg dalszy i zakończenie. I to pomimo tego, że powieść ta nie jest w żaden sposób odkrywcza, ani nie wnosi nic nowego. Ot taka lekka powieść sensacyjna, pełna znanych schematów, która pozwoli wyłączyć na chwilę szare komórki. I tyle.

Myślę że książka na pewno spodoba się fanom autorki, osobiście jednak czuję lekki zawód i spory niedosyt. Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak że to zła książka, wiem jednak że tę autorkę stać na o wiele więcej. Wciąż towarzyszył mi ten fajny, pełen ciepła humor, za który Małgorzatę Starostę cenię, fajerwerków natomiast niestety nie było. Pozostały natomiast mocno mieszane odczucia.

Mimo to, jeżeli poszukujecie historii, przy której odpoczniecie po ciężkim dniu to myślę że „Wigilijna zagadka” dobrze się do tego nada.

Pióro Małgorzaty Starosty poznałam już jakiś czas temu za sprawą kilku naprawdę fajnych, otulających książek. Tym samym moje oczekiwania względem „Wigilijnej zagadki” były spore, i... to chyba był błąd. Powieść ta, wydana nakładem Empik Go, premierę miała niedawno – 29 listopada 2023.

Udajemy się na urokliwe Szetlandy, na wysepkę odciętą od świata, wokół której szaleje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cykl „Między światami” Katarzyny Wierzbickiej doczekał się właśnie trzeciego, wieńczącego całość, tomu. Przygodę z Agatą Filipiak zaczynamy w „Tajne przez magiczne”, gdzie wydaje się, że wkraczamy w powieść... spokojną, przytulną, taką która otuli i ukocha.

Główna bohaterka zatrudnia się na stanowisku woźnej w, wydawałoby się, wyjątkowo uroczym miejscu, wypełnionym po same brzegi stadkiem rozkosznych bąbelków – przedszkolu. Zatem, co może pójść nie tak? Wszystko. No bo na przykład może się okazać, że te dzieci takie zwykłe nie są, albo że za chwilę w życie z buciorami wkroczy wredny, bezczelny demon.

Agata, jako całkowicie niemagiczna osoba wejdzie w świat pełen magii, demonów, stworów, krwi, śmierci... Ale jeżeli ktoś myślał, że tom pierwszy z sielanki zamienia się w rollercoaster, a w drugim jest rzeź to razem z autorką otwieramy drzwi, rozkładamy czerwony dywan i zapraszamy do części trzeciej – „Z magią jej do twarzy”. Kasia Wierzbicka już całkiem odłożyła na bok wszelkie hamulce, wyrzuty sumienia i ostatnie gramy litości dla swojej bohaterki. W dodatku wciąż ochoczo czerpie z mojej ukochanej słowiańszczyzny.

Na dzień dobry otrzymujemy informację, że Agata w końcu prowadzi całkiem zwykłe życie. Ma narzeczonego, szykuje się do zbliżającego się ślubu, jest szczęśliwa i wiedzie życie takie, jakie chciała. Tym bardziej, że bezczelny demon Dawid gdzieś się zawieruszył i głowy jej nie zawraca. Brzmi jak prawdziwa sielanka. Kasia Wierzbicka uważa inaczej. Przecież to doskonały pomysł, żeby z planów ślubnych zorganizować kolejną rzeź i trochę bohaterce życia utrudnić! Z resztą, tu od samego początku coś wisi w powietrzu.

Amulet Agaty traci moc. Oczywiście, w związku z zaginionym gdzieś Dawidem, nie obejdzie się bez poszukiwań, do których to Filipiak będzie wykorzystana. Tym bardziej że spuszczony ze smyczy półdemon wyrządza masę krzywd i tragedii. I to właśnie Agata go uwolniła.

Przyznam szczerze, że w ten tom wkręciłam się nie od razu, początek czytało mi się dość ciężko. Musiało upłynąć nieco stron i rozdziałów, żebym ponownie wsiąknęła w historię Kasi Wierzbickiej, jednak jak już ta sztuka się udała czułam się jak u siebie, weszłam na dobre i wyjść nawet na chwile nie umiałam. To co jest standardem dla całej serii to mocno wciągająca, niekiedy zaskakująca, niekiedy przewidywalna, ale wciąż bardzo dobra, fabuła. Zabiegiem szczególnie dobrym w całej serii jest postawienie zwykłej, kompletnie niemagicznej Agaty w roli głównej bohaterki. Dzięki temu, możemy się z nią utożsamić i zżyć bez najmniejszego problemu, a co za tym idzie lepiej zrozumieć jej motywy i działania. W dodatku użyta forma pierwszoosobowa świetnie to dopełnia.

„Z magią jej do twarzy” to też spory progres jakości języka i ogólnego autorskiego warsztatu. Pomimo początkowego zgrzytu (ale to może być problem po mojej stronie, bo męczy mnie zastój) uważam, że ta część jest znacznie bardziej dopracowana. To kolejne pytania, ale też satysfakcjonujące odpowiedzi na te i te zadane w poprzednich.

Całość jest spójna i świetnie się uzupełnia.

Dobra, intrygująca historia to jedno, jednak cykl ten to też masa świetnych bohaterów. Przyjrzę się tej najważniejszej dwójce. Główna bohaterka to zwykła, niemagiczna kobieta, która mimo strachu i licznych przeciwności, nie składa rękawic. Wreszcie półdemon Dawid – mój ulubieniec. Świetnie wykreowana postać: złożona, podejmująca często decyzje niespodziewane i zaskakujące. Tak naprawdę nigdy nie wiadomo co nim kieruje. Relacja między tą dwójką to jeden z ciekawszych wątków serii. Niejednokrotnie wywołuje skrajne emocje, a ich dialogi to temat nadający się prawdopodobnie na osobny post.

Cykl „Między światami” Katarzyny Wierzbickiej doczekał się właśnie trzeciego, wieńczącego całość, tomu. Przygodę z Agatą Filipiak zaczynamy w „Tajne przez magiczne”, gdzie wydaje się, że wkraczamy w powieść... spokojną, przytulną, taką która otuli i ukocha.

Główna bohaterka zatrudnia się na stanowisku woźnej w, wydawałoby się, wyjątkowo uroczym miejscu, wypełnionym po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po świetnej „Jawie” Mateusz Lubach wraca z nową książką, w której zabiera nas w przyszłość. Mowa tu o tytule „Spęd” wydanym nakładem Wydawnictwa Nocą, z premierą datowaną na 6 grudnia 2023 roku.

Przenosimy się do Wrocławia do roku 2060, który, choć to teoretycznie niewielka odległość czasowa, różni się od świata nam znanego dość znacząco. To miejsce, w którym w chwili śmierci człowiek odradza się na nowo, w zupełnie nowym ciele, pamiętając o tym co wydarzyło się za poprzedniego życia. Brzmi pięknie, niczym życie wieczne i ratunek dla osób, które boją się śmierci. Prawda? Może i tak, ale pod warunkiem, że nikt do systemu za to odpowiedzialnego, nie wpuści wirusa, który unicestwia niemal całą pamięć. Niemal, bo ocaleje ledwie 3%. Tylko że ten niewielki procent ocalałych traci wszelkie wspomnienia o wydarzeniach z życia poprzedniego. To system IBM, któremu po tragicznych wydarzeniach ludzkość boi się zawierzyć swoje istnienia.
Po dekadzie od wydarzenia Wrocławska Delegatura Komendy Głównej Policji ponownie otwiera dochodzenie w sprawie, a do rozwiązania wyznacza dwoje śledczych – Adama i Tię.

Książka ta to 555 stron pełnych chaosu w świecie, w którym przeludnienie stało się okrutnym faktem, a robacze białko coraz powszechniej wykorzystywane w produkcji jedzenia, całkowicie martwy humanitaryzm, sny będące prawdziwym tematem rzeką nie są niczym niezwykłym. Przyszłość wykreowana w książce nie jest aż tak odległa, a autor świetnie wykorzystując znane nam wydarzenia stworzył świat realistyczny i wiarygodny, choć niesamowity. Polska przyszłości Mateusza Lubacha jest światem przerażającym, wywołującym ciarki i niepewność, a jednocześnie czytając niejednokrotnie złapiecie się na myśli, że to wszystko może się przecież wydarzyć. I to właśnie to potęguje odczuwane emocje.

Sam fakt wykorzystania właśnie naszego kraju, zamiast kolejnej Ameryki, w fabule to ruch wart zauważenia i docenienia, bo to niestety rzadko się w tego typu literaturze, czy nawet filmach, dzieje. Wizja przyszłości, elementy fantastyki czy science fiction to jedno, jednak Mateusz Lubach sprawnie dokłada do swojej powieści lekki obyczaj i sporo wątków kryminalnych, robiąc mieszankę interesującą i, co ważne, wciągającą. Choć początkowo dość ciężko było mi się w treść wgryźć to jednak z czasem, wraz z postępem fabularnym, wkręciłam się na tyle, że nie potrafiłam książki odłożyć choć na chwilę. Dostałam to, czego mogłam się spodziewać po świetnej „Jawie”.

Jasne, pojawią się wątki, elementy i tematy, dobrze znane z innych tego typu dzieł literackich, autor ten jednak podszedł do nich na świeżo, po swojemu, dzięki czemu ostatecznie w ręce czytelnika na pewno nie wpadnie nic oklepanego czy nudnego. Przeciwnie, po „Spęd” sięgnąć warto.

Bohaterowie wykreowani bez udziwniania. Są naturalni, wiarygodni, nieidealni, popełniają błędy, co przybliża ich do czytelnika na tyle, że ten bez problemu się zżyje łapiąc nić zrozumienia. A także sympatii. Słowa uznania na pewno należą się autorowi za poruszenie bardzo istotnych dla naszego świata tematów, a sama wizja przyszłości to rzecz, z której warto wyciągnąć wnioski i nauki.

Słowem podsumowania, nie jest to kolejna bezwartościowa książka, która nic nie wnosi. Wiele podane jest wprost, ale równie wiele można wyczytać pomiędzy wierszami, sama historia natomiast zostanie w czytelniku na dłużej.
Mateusz Lubach w swoim „Spędzie” stworzył świat niesamowity i wiarygodny jednocześnie. Do tego dorzucił ciekawych, barwnych bohaterów i interesujące wątki fabularne. Polecam każdemu.

Po świetnej „Jawie” Mateusz Lubach wraca z nową książką, w której zabiera nas w przyszłość. Mowa tu o tytule „Spęd” wydanym nakładem Wydawnictwa Nocą, z premierą datowaną na 6 grudnia 2023 roku.

Przenosimy się do Wrocławia do roku 2060, który, choć to teoretycznie niewielka odległość czasowa, różni się od świata nam znanego dość znacząco. To miejsce, w którym w chwili...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wrzące Bory” Urszuli Sarnowskiej to książka wydana nakładem wydawnictwa Abyssos, z premierą datowaną na 31 października 2023. Autorka ochoczo czerpie z wiary, legend i mitów słowiańskich, które wykorzystuje w swojej powieści.

Towarzyszymy Nataszy, dziewczynie niezwykle samotnej, która właśnie straciła rodziców w wypadku i kompletnie nie ma pomysłu na to, co ze sobą zrobić. Przestraszona, zagubiona w końcu postanawia wybrać się do odziedziczonego domu we Wrzących Borach, by choć na chwilę zmienić otoczenie. W ramach wakacji. Na miejscu okaże się, że jej początkowy odbiór przez czytelnika jest niezwykle mylny. Owszem, jest samotna i zagubiona, od samego początku widać jak bardzo potrzebuje ciepła i zdrowych relacji, jednak za tym wszystkim kryje się fajna, przebojowa dziewczyna, która wie co myśli i to wygłasza. Jest bohaterką, z którą bardzo łatwo się zżyć, gdyż jej emocje i charakter są bardzo naturalne. W Nataszy drzemie coś tajemniczego a jej sny okażą się zwiastunem ogromnych zmian... natomiast ze stresem walczy poprzez rozwiązywanie zadań chemicznych, co uważam za naprawdę oryginalne.

W drodze do domu we Wrzących Borach, Natasza spotyka tajemniczą starszą panią Niedomirę, która mimo początkowej niepewności, wydaje jej się postacią nastawioną pokojowo. Po kilku dniach odwiedza staruszkę w jej domu, gdzie zostaje ugoszczona niczym w odwiedzinach u własnej babci. Otrzymuje upragnioną troskę, opiekę i ciepło.

Okaże się również, że nasza główna bohaterka sama w sporym domu nie będzie mieszkała, gdyż na miejscu zastaje... kota. Ale czy to faktycznie taki zwykły mruczek? Wkrótce Nataszę zaczną nawiedzać dziwne sny, koszmary wręcz. Na tyle realne, że każdorazowo po przebudzeniu dziewczyna jest roztrzęsiona, a w końcu towarzyszyć jej zacznie strach przed snem.

Nie da się ukryć, że powieści z motywem słowiańskim muszą charakteryzować się wyjątkowym, niepowtarzalnym klimatem. Myślę też, że rodzimowierstwo doskonale kojarzy się z zapachem lasu, ziół, magią, a także fascynuje swą niewątpliwą różnorodnością i bogactwem. Wszystko to Urszula Sarnowska w swej powieści zgrabnie umieściła. Zauważalna jest również wiedza, którą autorka dysponuje i ochoczo dzieli się z czytelnikiem. To, co bardzo mi się tutaj spodobało to chociażby przemycanie interesujących informacji dotyczących roślin i ziół. Autorka niejednokrotnie wplata w swój tekst informacje o ich właściwościach, czy sposobach wykorzystania. Wszystko przekazane ciekawie i przystępnie, bez nudnego, często zniechęcającego, naukowego bełkotu.

Dialogi są proste a jednocześnie bardzo naturalne, takie jakie toczą się między wieloma z nas na co dzień. To dodaje bohaterom wiarygodności, ułatwiając zżycie się z nimi. Nie zabraknie słownych przekomarzanek, w których autorka wykorzystuje świetne poczucie humoru.

Bohaterowie są mocną stroną powieści. Jest ich całkiem sporo i każdy jest barwny, charakterny, a przede wszystkim swoje do historii wnosi. Fabularnie też jest ciekawie. Rzecz wciąga, wydarzenie goni wydarzenie, a i nie raz coś czytelnika zaskoczy. Autorka, oczywiście, nie zapomniała o tym by co jakiś czas wywołać ciarki.

Podsumowując: „Wrzące Bory” to powieść, w której nie zabraknie wiedźm, magii, stworów, fragmentów słowiańskich legend, czy interesującej wiedzy podanej zrozumiale. Urszula Sarnowska wykonała ogrom świetnej pracy, a książka niewątpliwie nada się dla każdego. Bez problemu odnajdą się nawet ci, którzy w książkach z motywem słowiańskim nie siedzą głęboko.

„Wrzące Bory” Urszuli Sarnowskiej to książka wydana nakładem wydawnictwa Abyssos, z premierą datowaną na 31 października 2023. Autorka ochoczo czerpie z wiary, legend i mitów słowiańskich, które wykorzystuje w swojej powieści.

Towarzyszymy Nataszy, dziewczynie niezwykle samotnej, która właśnie straciła rodziców w wypadku i kompletnie nie ma pomysłu na to, co ze sobą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Michał Biarda jest z tych, którzy na jednym na pewno się nie zamykają. Ochoczo korzysta z motywów i gatunków, kompletnie różnych i skrajnych. I okazuje się, że to działa. „365 dni Grażynki” będąca utworem parodiującym „365 dni” i produkcje podobne. „Wielkie porwanie małych superbohaterów”, świetna książka dla dzieci i młodzieży promująca zachowania wartościowe... Wreszcie „Króliki” w ilości dwóch. Oba kompletnie różne, łączące się w jedną interesującą całość. Moim zdaniem to jedne z najbardziej niedocenionych książek, którym szum się absolutnie należy.

„Szarak na studniówce” wydany został samodzielnie przez autora. To prawie 400 stron wypchanych zwykłym życiem czwórki głównych bohaterów... ale tylko pozornie, bo Biarda ochoczo im to życie utrudnia. I jeńców nie bierze. W dodatku, doskonale udowadnia, że autor niezależny o swoją książkę zadba najlepiej, bo ma wpływ na każdy element wydawniczy. Przyznam szczerze, że nie znalazłam nawet jednej literówki... a szukałam! Technicznie jest naprawdę świetnie, książka jest dopieszczona i dopracowana, i co też ważne - wciąga niemiłosiernie gwarantując zarwaną noc. Nie znajdziecie nawet najmniejszego mankamentu, który wybiłby z rytmu czytania a całość się dosłownie pochłania.

Mówią że żyje się tylko raz. Jednak nie w przypadku Patryka, którego przeznaczeniem okazuje się być zemsta na szkolnym prześladowcy. Chłopak wpada w pętlę czasu. Stefan, chodząca bomba zegarowa, szkolny chuligan ma poprawić się w nauce. Żeby go do tego nakłonić ojciec wykorzystuje metodę marchewki i obiecuje własny samochód. W dodatku taki, jakiego Stefan sobie zażyczy.

To nie wszystko, bowiem historia nie skończy się jedynie na wspomnianej dwójce, wracają doskonale znani z pierwszego tomu Kaśka i Paweł. Ten drugi, po dłuższej przerwie, znowu ma wizje wskazujące na nadchodzącą tragedię, Kaśka natomiast wciąż zmaga się ze swoim zdrowiem. Czy na pewno? Tyle z fabuły, co by wam za dużo nie zdradzać.

I niech Was nie zmyli ta pozornie niewinna okładka, bo już w niej ukryta jest gwarancja, że tu będzie się działo i będzie jeszcze dziwniej niż w pierwszym „Króliku”. Swoją drogą: uwielbiam taką konsekwencję w stronie wizualnej książek. Te okładki świetnie się uzupełniają i współgrają, a na półce wyglądają tak jak należy dzięki dopasowanym grzbietom.

Autor nie skupia się na jednym bohaterze a całej czwórce, przy czym każdy jest kompletnie zwykłym nastolatkiem w liceum, tuż przed maturą i studniówkami. Każdy też ma mocno przekichane.

Michał Biarda to autor z piórem bardzo lekkim, który potrafi budować naturalne dialogi, kreować w sposób niezwykły pozornie zwyczajnych bohaterów, a do tego dorzucić całą masę emocji, zwrotów i sytuacji które zaskoczą. Lubię ten styl: jest specyficzny, a jednocześnie naprawdę przyjemny w odbiorze. Niejednokrotnie przyłapiecie się na tym, że uwierzycie w wydarzenia, które teoretycznie nie powinny mieć miejsca, ale są i odczujecie je jako... Wasze.

Tak jak „Królika” przeczytałam z przyjemnością tak „Szaraka” pochłonęłam, okazał się bowiem znacznie lepszy, bardziej dopracowany warsztatowo i językowo, a wyobraźnia odleciała jeszcze bardziej. Michał stworzył prawdziwy misz masz gatunkowy miksując obyczajówkę z odrobiną fantastyki, a nawet kryminału. Nie zabraknie też brutalności, z czasem pojawi się odrobina thrillera, a motywem przewodnim jest dobrze wykorzystana pętla czasowa.

Książkę, pomimo lekkości czy dość przewidywalnego zakończenia, warto czytać uważnie, żeby wyłapać wszelkie smaczki, czy zrozumieć działania bohaterów. Warto też zwrócić uwagę na aspekty psychologiczne, których jest w tym tytule cała masa. Chociażby to jaki wpływ na umysł i zachowanie ma w kółko przeżywana własna tragedia, czy walka z chorobą.

Podsumowując: zarówno „Królik w lunaparku” jak i „Szarak na studniówce” to jedne z najsolidniej wydanych książek wśród Samowydawców i w ogóle. Jakość, za którą przemawia szacunek do czytelnika, powinna być standardem, u Biardy jest.

Michał Biarda jest z tych, którzy na jednym na pewno się nie zamykają. Ochoczo korzysta z motywów i gatunków, kompletnie różnych i skrajnych. I okazuje się, że to działa. „365 dni Grażynki” będąca utworem parodiującym „365 dni” i produkcje podobne. „Wielkie porwanie małych superbohaterów”, świetna książka dla dzieci i młodzieży promująca zachowania wartościowe... Wreszcie...

więcej Pokaż mimo to