-
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1 -
Artykuły
Los zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2017-12-29
2017-12-10
Malownicze Stavern znowu po sezonie, co wcale nie sprawia, że policjanci mają mniej pracy. Pod apteką zostaje znaleziony postrzelony mężczyzna, a mniej więcej w tym samym czasie na pogorzelisku znalezione zostają zwęglone zwłoki.
Brzmi intrygująco i ciekawie, ale przyznam szczerze, że początkowo akcja toczyła się jak flaki z olejem. Zaczęłam się zastanawiać co się dzieje, bo zazwyczaj wszystkie powieści autora wciągały mnie od pierwszych stron. Na szczęście Horst kolejny raz udowodnił, że wie co robi. Finalnie mogę powiedzieć, że lektura okazała się pozytywnym zaskoczeniem i choć całość jest dość spokojna, a śledztwo wydaje się toczyć bardzo leniwie, to książka znów trafiła do folderu moich ulubionych powieści. Pozornie nieistotne tropy układają się w wielką sprawę. Warto wspomnieć, że choć polskie wydanie ukazało się teraz, to generalnie książka funkcjonuje w obiegu od 2006 roku. Dlaczego o tym mówię? Treść, która powstała jedenaście lat temu znalazła odzwierciedlenie w obecnych czasach. Jest to dla mnie niezwykle przerażające i nie chcę myśleć co będzie działo się na świecie za kolejne jedenaście lat. Nie piszę wprost o co chodzi, odkryjcie to sami. Horst jak zawsze trzyma poziom, a jego powieści są kapitalne.
Malownicze Stavern znowu po sezonie, co wcale nie sprawia, że policjanci mają mniej pracy. Pod apteką zostaje znaleziony postrzelony mężczyzna, a mniej więcej w tym samym czasie na pogorzelisku znalezione zostają zwęglone zwłoki.
Brzmi intrygująco i ciekawie, ale przyznam szczerze, że początkowo akcja toczyła się jak flaki z olejem. Zaczęłam się zastanawiać co się dzieje,...
2017-12-05
Franceska Hornak to brytyjska dziennikarka i autorka debiutanckiej powieści "Siedem dni razem". Tę piękną, klimatyczną okładkę mogliście widzieć na moim Instagramie już jakiś czas temu, aczkolwiek nie dajcie się zwieść. W tej powieści motyw świąt pełni rolę drugoplanową, są one po prostu tłem dla rozgrywających się wydarzeń. Autorka skupia się na relacjach rodzinnych, które na pierwszy rzut oka powinny być proste i serdeczne, a są poplątane i pełne dawnych żali skrzętnie zamiatanych pod dywan.
Rodzina Birchów zmuszona jest do przejścia kwarantanny w okresie świątecznym. Wszystko za sprawą pracy ich córki Oliwii, która miała styczność z osobami zarażonymi śmiercionośnym wirusem Haag. Emma i Andrew cieszą się, że spędzą święta z córkami, bo odkąd dorosły takie rytuały stały się rzadkością. Tak naprawdę cieszy się tylko Emma, ostoja rodziny, bo jej zgorzkniały mąż już dawno zamknął się w sobie i zwyczajnie nic mu się nie podoba. Generalnie cała czwórka ma w sobie mnóstwo, żalu, rozgoryczenia i zniechęcenia. Kwarantanna zmusza rodzinę do spędzania czasu wspólnie, przez co atmosfera w domu przypomina siedzenie na tykającej bombie. Kto by pomyślał, że to właśnie wtedy wyjdą na jaw rodzinne sekrety, poczucie krzywdy i przeróżne niedomówienia. Co stanie się z rodziną Birchów?
Franceska Hornak stworzyła bardzo dobrą powieść o rodzinie, która już dawno straciła familijny charakter. Każdy z jej członków myśli o sobie, ma swoje życie i wrażenie, że inni go nie rozumieją. Okres świąteczny nie sprzyja wcale poprawie nastroju, wręcz przeciwnie. Ciepła i miła dla oka okładka, a jakże gorzka treść. Podsumowując, jeśli macie ochotę zagłębić się w rodzinne relacje, przeczytać opowieść, która jest pełna trafnych spostrzeżeń i brak jej cukierkowego zakończenia to koniecznie sięgnijcie po powyższy tytuł. Rodzinka Birchów poleca się na śnieżne, zimowe wieczory. Będzie troszkę zabawnie, trochę smutno i nostalgicznie. Polecam.
Franceska Hornak to brytyjska dziennikarka i autorka debiutanckiej powieści "Siedem dni razem". Tę piękną, klimatyczną okładkę mogliście widzieć na moim Instagramie już jakiś czas temu, aczkolwiek nie dajcie się zwieść. W tej powieści motyw świąt pełni rolę drugoplanową, są one po prostu tłem dla rozgrywających się wydarzeń. Autorka skupia się na relacjach rodzinnych, które...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-20
Najnowsza opowieść to historia Bodine Longbow oraz jej licznej rodziny. Babcia, prababcia, dwaj bracia, rodzice i przyjaciele prowadzą dochodowy interes na ranczu w Montanie. Ośrodkiem wypoczynkowym kieruje najmłodsza z klanu, wspomniana wyżej Bodine. Dziewczyna ma głowę do interesów, jest skrupulatna i bardzo pracowita, a zarazem pełna sympatii i zaufania do swoich pracowników. Na takim ranczu mogłabym pracować nawet ja! Wracając do fabuły, pewnego dnia na ranczo wraca dziecięca miłość Bodine, a zarazem jej podwładna i koleżanka zostaje znaleziona martwa.
W książce odnalazłam mnóstwo punktów stycznych z wydanym w czerwcu "Kłamcą". Znajduje się tu wszystko to, co poprzednio bardzo mi się podobało, a mianowicie wielowątkowość, szczypta romansu połączona z historią obyczajową, wielopokoleniowa, zżyta rodzina, silnie zarysowany obraz społeczności lokalnej, gdzie wszyscy się znają. Nora Roberts zabiera nas w podróż na ranczo, które tak bardzo różni się od miejskich scenerii. Zamiast szpilek nosi się tu kowbojki, do pracy jeździ się konno, a stenson (kapelusz z szerokim rondem) to obowiązkowa cześć garderoby zarówno dla kobiet i mężczyzn. Ciężka praca od rana do wieczora przynosi efekty, ale nie pozostawia bohaterom zbyt wiele czasu na rozrywkę.
Tytułowy zmierzch ma w tej książce dwa wymiary. Jeden dotyczy pory dnia, która będzie pełnić ważną funkcję w życiu jednej z bohaterek. Drugi to imię pewnego wspaniałego konia. Zwierzę wykreowane przez autorkę zachowuje się prawie jak człowiek i również pełni ważną funkcję w tej historii. Zdecydowanie wśród bohaterów to właśnie ten niezwykły, uczłowieczony koń jest moim faworytem. Polubiłam także Jessikę, piękną dziewczynę z Nowego Jorku, która porzuciła miasto na rzecz wiejskiego rancza i udowodniła, że "damulka z miasta" potrafi sobie poradzić w zupełnie innej rzeczywistości.
Akcja powieści toczy się dwutorowo. Poza wydarzeniami, które toczą się w czasie teraźniejszym poznajemy również historię Alice, ciotki Bodine, która kiedyś odeszła od rodziny. Jest to bardzo smutna i brutalna opowieść, ale żeby dowiedzieć się jak się kończy musicie po nią sięgnąć! Teraźniejsze i przeszłe losy bohaterów mieszają się ze sobą i choć czasem autorka zbyt drobiazgowo opisuje pewne sytuacje to nie sposób tej książki odłożyć.
Najnowsza opowieść to historia Bodine Longbow oraz jej licznej rodziny. Babcia, prababcia, dwaj bracia, rodzice i przyjaciele prowadzą dochodowy interes na ranczu w Montanie. Ośrodkiem wypoczynkowym kieruje najmłodsza z klanu, wspomniana wyżej Bodine. Dziewczyna ma głowę do interesów, jest skrupulatna i bardzo pracowita, a zarazem pełna sympatii i zaufania do swoich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-13
"Światło w cichą noc" to pierwszy tom z serii "Willa pod kasztanem", a zarazem moje pierwsze spotkanie z twórczością Krystyny Mirek. Ciepła, świąteczna lektura to coś, co powinien przeczytać każdy, niezależnie od wieku. Taka klimatyczna, magiczna książka na zimowy czas bardzo dobrze robi. Poza tym dla wielu moli książkowych jest na pewno nieodłącznym elementem bożonarodzeniowej tradycji, tak samo jak ubieranie choinki czy pieczenie pierniczków. Co roku obiecuję sobie, że przeczytam przynajmniej jedną świąteczną pozycję i bardzo podoba mi się to moje postanowienie.
Bożonarodzeniowa propozycja Krystyny Mirek opowiada o ludziach, dla których święta są głównie przykrym obowiązkiem, a nie powodem do radości. Pierwszoplanowym bohaterem jest Antek, chłopak z rozbitej rodziny, który nie może wybaczyć ojcu, że ich porzucił i założył nową rodzinę. Za namową mamy tuż przed świętami odwiedza babcię, której nie widział bardzo długi czas. Natomiast babcia, jak to babcia, zrobi wszystko by nie wypuścić wnuka z rąk i nie stracić go drugi raz. Przy okazji bohater ponownie nawiązuje znajomość z sąsiadami z dzieciństwa i pomaga im zmierzyć się z traumą, którą przeszli.
Pani Krystyna ma bardzo lekkie pióro, całość czyta się bardzo szybko i sprawnie. Najbardziej polubiłam babcię Kalinę, taką ciepłą iskierkę tej opowieści. To właśnie babcia uświadamia wnukowi, że sekret szczęścia polega na przebaczaniu i zapominaniu. Jest to bardzo trudne, ale bez tego żaden z bohaterów książki nie ruszy dalej.
Gdy lektura dobiegła końca byłam lekko rozczarowana, ponieważ nie wszystkie wątki zostały wyjaśnione, a ja bardzo chciałam wiedzieć co dalej, a w szczególności jak rozwinęła się znajomość Antka z Magdą, która wcześniej budziła w nim raczej negatywne uczucia. Odwiedziłam facebookowy profil Pani Krystyny, z którego dowiedziałam się, że będzie kolejny tom! Cieszę się bardzo i czekam.
"Światło w cichą noc" to pierwszy tom z serii "Willa pod kasztanem", a zarazem moje pierwsze spotkanie z twórczością Krystyny Mirek. Ciepła, świąteczna lektura to coś, co powinien przeczytać każdy, niezależnie od wieku. Taka klimatyczna, magiczna książka na zimowy czas bardzo dobrze robi. Poza tym dla wielu moli książkowych jest na pewno nieodłącznym elementem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-19
2017-11-29
Dorastając z książkami o Harrym Potterze trudno jest wyobrazić sobie coś lepszego, coś doskonalszego. Mimo to człowiek wciąż szuka tej odrobiny magii, tego czegoś, co znów pozwoli mu beztrosko odpłynąć w fantastyczny świat. Nanna Foss podjęła próbę stworzenia powieści skierowanej do młodzieży, w której teoretycznie powinniśmy odnaleźć powyższe cechy.
"Spektrum. Leonidy" to pierwsza część przygód nastolatków z Danii. Emilka, Alban i Linus są przyjaciółmi, a do ich paczki autorka dorzuca hardkorową parę bliźniąt, czyli Noa i Pi oraz klasową kujonkę Adriannę. Jakoś nie mogłam wczuć się w ten dziwny dobór imion. Całość liczy sobie 544 strony, ale bardzo ciężko jest mi zrecenzować tę pozycję, ponieważ praktycznie do samego końca nie dzieje się nic konkretnego i dopiero u schyłku lektury zaczyna się robić ciekawie. Lubię motyw podróży w czasie, ale myślę, że wątek ten rozwinie się porządnie dopiero w następnej części i mam nieodparte wrażenie, że będzie to o wiele bardziej płynna i ciekawa część. Niestety od czegoś trzeba zacząć i to przydługie wprowadzenie na pewno czemuś służy. Niestety nie mogę udawać, że jest to książka doskonała. Za dużo chaosu, za dużo niewiadomych. Całość zawiera bardzo dużo wtrąceń z języka angielskiego, które i tak były tłumaczone w przypisach, więc nie wiem po co w ogóle taki zabieg został wprowadzony.
Plusami lektury jest bezsprzecznie piękna okładka, duże litery (tak, wiem, głupio brzmi, ale dla mnie to bardzo ważne, tym bardziej, jeśli książka jest tak gruba). Ciekawy, tylko jeszcze nierozwinięty wątek podróży w czasie. Fajnie ukazany motyw przyjaźni, w którym jeden z członków grupy jest osobą niepełnosprawną. Emilia jako główna bohaterka lekko nijaka, natomiast Noa potwornie denerwujący. Ciekawi mnie bardzo wątek nauczyciela Janusa, który jest bardzo tajemniczą postacią, ale jestem pewna, że autorka rozwinie jego sylwetkę.
Podsumowując, mimo ilości stron "Spektrum. Leonidy" to dopiero początek przygód duńskich nastolatków i żeby cokolwiek stało się jasne, musimy czekać na drugi tom. Pod koniec naprawdę zrobiło się ciekawie i chciałabym odkryć pomysł Nanny Foss na tę serię.
Dorastając z książkami o Harrym Potterze trudno jest wyobrazić sobie coś lepszego, coś doskonalszego. Mimo to człowiek wciąż szuka tej odrobiny magii, tego czegoś, co znów pozwoli mu beztrosko odpłynąć w fantastyczny świat. Nanna Foss podjęła próbę stworzenia powieści skierowanej do młodzieży, w której teoretycznie powinniśmy odnaleźć powyższe cechy.
"Spektrum. Leonidy"...
2017-11-23
"King" to pozycja, która totalnie mnie zaskoczyła, zbiła z tropu, zaciekawiła, sprawiła, że przeżywałam z bohaterami wszystkie ich działania. Dziewczyny! Jeśli lubicie powyższy typ literatury, ale drażni Was powtarzalność, rutyna i głupota bohaterów w dotychczas czytanych pozycjach, sięgnijcie po "Kinga". Gwarantuję dużo emocji i miło spędzony czas. Polecam bardzo serdecznie.
Całość dostępna tutaj:
https://greczynkaaczyta.blogspot.com/2017/11/king-tm-frazier.html
"King" to pozycja, która totalnie mnie zaskoczyła, zbiła z tropu, zaciekawiła, sprawiła, że przeżywałam z bohaterami wszystkie ich działania. Dziewczyny! Jeśli lubicie powyższy typ literatury, ale drażni Was powtarzalność, rutyna i głupota bohaterów w dotychczas czytanych pozycjach, sięgnijcie po "Kinga". Gwarantuję dużo emocji i miło spędzony czas. Polecam bardzo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-10
W trakcie czytania "Dobrej córki" można by orzec, że Rusty Quinn nie kochał swoich córek, że nawet po śmierci żony praca pozostała dla niego najważniejsza. Nie jest to jednak prawda. Kochał każdą z córek tak jak w danej chwili tego potrzebowała. Jego córki potrzebowały wielu lat, aby dojść do tego konsensusu. Karin Slaughter stworzyła bardzo ciekawą postać ojca, adwokata, błazna i ekscentryka w jednej i tej samej osobie. Naprawdę go polubiłam, a zarazem nigdy nie spotkałam tak wykreowanego bohatera.
Co do wątków kryminalnego i makabrycznego, które charakteryzują autorkę, tym razem akcja skupia się bardziej na uczuciach i emocjach towarzyszących dawnej zbrodni. Rozdziały, w których Slaughter przenosi nas do przeszłości są szokujące, okrutne, krwawe, ale nie bardziej niż w innych jej powieściach. To co przeżyły dziewczynki jest brutalne i smutne. Rozdziały opisujące teraźniejszość cechują się większym luzem, często są okraszone ironią córek i żarcikami ich ojca.
Podsumowując, "Dobra córka" nie jest na pewno najlepszą książką Karin Slaughter. Jest dobra, ciekawa, ale nie tak genialna jak wydane dwa lata temu "Moje śliczne". Początek jest lekko chaotyczny, ale plusem jest szereg fajnie wykreowanych postaci, w skład których wchodzi przede wszyskim Rusty i Gamma, czyli tragicznie zmarła matka bohaterek. Osobiście jestem wielką fanką autorki, dlatego też nie mogłam sobie odmówić lektury i choć książka nie jest wybitna ma w sobie coś, co pozwoliło mi uporać się z nią bardzo szybko.
W trakcie czytania "Dobrej córki" można by orzec, że Rusty Quinn nie kochał swoich córek, że nawet po śmierci żony praca pozostała dla niego najważniejsza. Nie jest to jednak prawda. Kochał każdą z córek tak jak w danej chwili tego potrzebowała. Jego córki potrzebowały wielu lat, aby dojść do tego konsensusu. Karin Slaughter stworzyła bardzo ciekawą postać ojca, adwokata,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-01
Claire Spruce jest czterdziestoletnią kobietą, żoną oraz świeżo upieczoną mamą małego Jonaha. Wiele lat starali się z mężem o dziecko, a kiedy synek pojawił się na świecie nie wszystko było tak kolorowe jak mogłoby się wydawać. Późne macierzyństwo pociągnęło za sobą rezygnację z życia zawodowego, wniosło do życia Claire swoistą rutynę i niedowartościowanie. Mąż Claire pochłonięty pracą lekarza, nie zauważa osamotnienia swojej żony. To wszystko sprawia, że bohaterka pakuje się w kłopoty. Otrzymuje wiadomość na facebooku od swego dawnego chłopaka i prawie natychmiast odpisuje.
Czy niewinny internetowy flirt może zniszczyć przykładną rodzinę?
Bycie matką, to z pewnością jedno z najpiękniejszych doświadczeń na świecie. Jednocześnie może być to doświadczenie skrajnie wyczerpujące, szczególnie w sytuacji gdy świeżo upieczona mama jest zdana tylko i wyłącznie na siebie. Wydaje mi się, że "Gwiazdy, które spłonęły" to bardzo osobista książka Melissy Falcon Field. Autorka nadała swojej bohaterce mnóstwo cech i zainteresowań, które sama posiada. Claire jest kobietą bardzo skomplikowaną, jej problemy emocjonalne sięgają czasów, gdy była jeszcze nastolatką. W swojej powieści autorka często przenosi nas lata wstecz w celu dogłębnego zrozumienia głównej bohaterki. Przekroczenie magicznej czterdziestki w swoisty sposób działa na Claire deprymująco. Jest to czas, gdy większość ludzi przeżywa pewnego rodzaju załamanie i analizuje dotychczas przeżyte chwile.
Całość jest utrzymana w bardzo spokojnym tonie. Akcja rozwija się powoli i troszkę rozwlekle. Myślę, że część czytelników nie zrozumie tej książki tak jak powinno. Chodzi mi szczególnie o osoby młode, które nie mają jeszcze takich doświadczeń jak Claire. W tym kontekście książka wydaje się nudna, mdła i bardzo łatwo ocenić bohaterkę, bo przecież robi źle i kropka. Tak naprawdę całość jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. Osobiście odnalazłam w książce mnóstwo prawdziwych stwierdzeń i zachowań. Mankamentem jest to, że Melissa Falcon Field mogła uczynić fabułę nieco żwawszą, bo jako wiecznie niedospana matka musiałam naprawdę mocno się skupić, aby się nie pogubić.
"Gwiazdy, które spłonęły" to opowieść o wybaczeniu, odkupieniu i porządnym rozliczeniu się z przeszłością, bo tylko tak można ruszyć dalej. Polecam starszym czytelnikom, wszystkim mamom, które w jakiś sposób czują się samotne i zagubione, oraz osobom lubiącym literaturę obyczajową.
Claire Spruce jest czterdziestoletnią kobietą, żoną oraz świeżo upieczoną mamą małego Jonaha. Wiele lat starali się z mężem o dziecko, a kiedy synek pojawił się na świecie nie wszystko było tak kolorowe jak mogłoby się wydawać. Późne macierzyństwo pociągnęło za sobą rezygnację z życia zawodowego, wniosło do życia Claire swoistą rutynę i niedowartościowanie. Mąż Claire...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-02
Kłamstwo to nieodłączny element naszego życia. Myślę, że nie ma takiej osoby, która nie miałaby do czynienia z tym zjawiskiem. Istnieją różne rodzaje kłamstwa i nie da się przyporządkować ich do jednej kategorii. Niektóre łatwo przejrzeć, inne są zdecydowanie bardziej niebezpieczne. Życie głównej bohaterki zdecydowanie skłania się ku tej drugiej kategorii. Sama Amber również jest niebezpieczna, choć przez większą część lektury było mi szkoda jej postaci. Bardzo trudno żyć w kłamstwie, ale mówi się, że jeszcze trudniej w nim umierać...
Zacznijmy od faktów. Amber Reynolds poznajemy jako pacjentkę. Kobieta leży w śpiączce, jej ciało jest bezwładne, ale umysł jest jasny, a myśli przejrzyste i niczym nie zmącone. Wydaje mi się, że po lekturze "Czasami kłamię" nigdy już nie spojrzycie inaczej na osobę w śpiączce jak przez pryzmat Amber. Często zastanawiamy się czy ludzie w śpiączce nas słyszą, czy czują? Wydaje się to niemożliwe, a jednak... Amber słyszy i czuje wszystko. Jej mózg krzyczy od nadmiaru wrażeń i emocji, nikt jednak nie reaguje. Dotykają ją obce ręce, myją i układają według swojego widzimisię. Goście przychodzą, rozmawiają i nie zdają sobie sprawy, że Amber wszystko słyszy. Kobiecie nie pozostaje nic innego jak zaserwować sobie i czytelnikom dogłębną psychoanalizę swojej osoby, oraz po nitce do kłębka dojść do przyczyn wypadku. To jedyna sprawa, której Amber dokładnie nie pamięta. Głównym podejrzanym jest mąż, ale kobieta instynktownie wyczuwa, że za tym wszystkim kryje się coś jeszcze.
"Mówi się, że nic nie może równać się z miłością matki, ale kiedy jej zabraknie, wtedy nic nie może równać się z nienawiścią córki."
s.282
Jest coś jeszcze, czego okładka nie mówi Wam o Amber. Jej rodzice nie żyją, choć początkowo wydaje się inaczej. Kobieta miała kiedyś najlepszą przyjaciółkę. Były jak dwa ziarnka groszku z jednego strączka. W swojej opowieści często cofa się do dzieciństwa i tam poszukuje odpowiedzi na dręczące ją pytania. Ma siostrę, ale ich stosunki są bardzo napięte, a tajemnica, która je łączy jest druzgocąca i przerażająca.
Czy ktoś w tej powieści w ogóle mówi prawdę? O tym musicie przekonać się sami. W książce występuje wiele postaci, a każda z nich ma coś na sumieniu i pragnie, aby jej tajemnica nie została nieodkryta, a życie toczyło się tak jak dotychczas. Niestety jest to niemożliwe, gdyż jak wiecie kłamstwo ma krótkie nogi.
"Czasami kłamię" to debiut Alice Feeney. Udało jej się stworzyć wciągający i nieźle pokręcony thriller psychologiczny. Całość jest klimatyczna, pełna zwrotów akcji. Czasem wydaje się, że wszystko już wiadomo i nagle bum. Autorka serwuje nam zmianę kontekstu opowiadanych historii bądź dodaje nowe elementy. Zakończenie pozostaje otwarte, bardzo niejednoznaczne, szokujące. Pozostawiło mnie w niepewności i dlatego dość długo zwlekałam z recenzją. Potrzebowałam czasu na tak zwane "przetrawienie" powyższej historii. Autorka ma zadatki na karierę pisarską, rozpoczęła swoją przygodę mocną, mroczną powieścią. Zdecydowanie polecam.
Kłamstwo to nieodłączny element naszego życia. Myślę, że nie ma takiej osoby, która nie miałaby do czynienia z tym zjawiskiem. Istnieją różne rodzaje kłamstwa i nie da się przyporządkować ich do jednej kategorii. Niektóre łatwo przejrzeć, inne są zdecydowanie bardziej niebezpieczne. Życie głównej bohaterki zdecydowanie skłania się ku tej drugiej kategorii. Sama Amber...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-05
2017-10-15
2017-09-09
Zabierając się za lekturę nawet nie przeszło mi przez myśl o czym będzie ta książka. Generalnie początek był ciekawy, dość lekki i nic nie zapowiadało tego co miało nadejść. Gdy jednak nastąpił ten moment, to przysięgam, że musiałam cofnąć się i przeczytać jeszcze raz, bo po prostu nie mogłam uwierzyć w to co czytam, a mój umysł potocznie mówiąc tego nie ogarnął!!! Mam mnóstwo przemyśleń dotyczących tego tytułu i bardzo chciałbym się nimi z Wami podzielić, ale po prostu nie mogę, gdyż byłoby to zwyczajnie nie fair z mojej strony. Zależy mi, aby lektura "It Ends with Us" była dla Was takim samym zaskoczeniem jak dla mnie.
Wydaje mi się, że napisanie tej powieści było dla autorki swoistym katharsis. Na każdej stronie czuć jak bardzo osobista i szczera jest ta książka. Osobiście jest to dla mnie hit października i każdemu, bez względu na wiek i płeć będę ten tytuł polecać. Zresztą już to robię.
Podsumowując, "It Ends whit Us" niezwykle mnie zaskoczyło i wzruszyło. Cieszę się bardzo, że trafiłam na tak wartościową, przemyślaną i cudowną powieść. Nikomu nie życzę, aby musiał przeżywać historię podobną do Lilly Bloom, czyli głównej bohaterki, ale niestety wiem, że to nieuniknione. Nalegam, abyście przeczytali tę powieść i polecali ją innym. Swoim mamom, sąsiadkom, koleżankom i kolegom. Wiem, że dla wielu osób ta książka będzie bardzo osobista, tak samo jak dla Collen. Może przywoła niechciane wspomnienia, a może uratuje kogoś przed losem jaki spotkał Lilly. "It Ends wit Us" to piękna i wartościowa pozycja na książkowym rynku.
Zabierając się za lekturę nawet nie przeszło mi przez myśl o czym będzie ta książka. Generalnie początek był ciekawy, dość lekki i nic nie zapowiadało tego co miało nadejść. Gdy jednak nastąpił ten moment, to przysięgam, że musiałam cofnąć się i przeczytać jeszcze raz, bo po prostu nie mogłam uwierzyć w to co czytam, a mój umysł potocznie mówiąc tego nie ogarnął!!! Mam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-09
2017-10-08
2017-09-25
Kara Thomas serwuje nam młodzieżową powieść grozy. Jest to historia dwóch nastolatek, które jako dzieci były zeznawały w sprawie o zabójstwo. Osobę, którą rzekomo widziały w pobliżu ofiary skazano na śmierć, a wyrok ma się dokonać już niebawem. Tymczasem Tessa i Callie, które nie widziały się od prawie dziesięciu lat spotykają się w Fayette ponownie. Nie jest to miłe spotkanie, ponieważ dziecięca przyjaźń nie wytrzymała próby czasu, a dodatkowo dziewczyny coraz bardziej zdają sobie sprawę, że zostały zmanipulowane, a to co widziały, do dziś nie jest dla nich do końca jasne. Aby odkryć prawdę muszą na nowo sobie zaufać i sięgnąć pamięcią do mrocznych zakamarków swoich umysłów.
W prowincjonalnym miasteczku w Pensylwanii, na każdym kroku czają się ponure tajemnice.
Duszny klimat małych mieścinek to coś co uwielbiam. Zawsze dobrze mi się czyta, gdy fabuła osadzona jest w zawężonej lokalizacji małego miasteczka. "Mroczne zakamarki" to debiut Kary Thomas, który początkowo wydawał mi się odrobinę nudny, jednak z każdą kolejną stroną zyskiwał na wartości. Tessa Lowell to bardzo skryta i zamknięta w sobie osoba. Jej ojciec niedawno zmarł, a matka i ukochana siostra zniknęły z jej życia, nie wyjaśniając dlaczego. Dziewczynę przygarnęła babka, która nie jest zbyt rozmowna ani uczuciowa. Tessa boryka się z samotnością, poszukuje własnej tożsamości, a przy okazji odkrywa prawdę o swojej rodzinie. Głównym atutem powieści jest zdecydowanie zakończenie. Kompletnie nieprzewidywalne i szokujące. Naprawdę włos zjeżył mi się na głowie i zostałam wyprowadzona w szczere pole, bo nie spodziewałam się tego, co się wydarzyło. Kara Thomas to kolejna pisarka, która udowadnia nam, że potworem może być ktoś po kim kompletnie się tego nie spodziewamy. Wystarczy dobrze się rozejrzeć. "Mroczne zakamarki" to udany debiut młodej autorki.
Kara Thomas serwuje nam młodzieżową powieść grozy. Jest to historia dwóch nastolatek, które jako dzieci były zeznawały w sprawie o zabójstwo. Osobę, którą rzekomo widziały w pobliżu ofiary skazano na śmierć, a wyrok ma się dokonać już niebawem. Tymczasem Tessa i Callie, które nie widziały się od prawie dziesięciu lat spotykają się w Fayette ponownie. Nie jest to miłe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-06
2017-09-20
Sophie Manolas to osoba, której udało się znacząco poprawić swój stan zdrowia poprzez zmianę diety. Chorowała na coraz częstszy wśród kobiet zespół policystycznych jajników, a choroba zmotywowała ją do rozpoczęcia studiów w zakresie dietetyki klinicznej. Książka "Superfood, czyli jak leczyć się jedzeniem" natychmiast przykuła moją uwagę, gdyż moja dieta w ostatnim czasie również uległa znaczącej zmianie. Alergia dziecka spowodowała, że zaczęłam poszukiwać informacji na temat diety bezmlecznej, a z pomocą przyszła mi Sophie ze swoimi "Superfoodami".
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą pozycją, bo chociaż zawiera przepisy, nie jest pozycją stricte kulinarną. Jeśli jeszcze tego nie wiecie - nie znoszę książek kulinarnych i nie umiem z nich korzystać. "Superfood" to publikacja, która opisuje zbawienne dla zdrowia właściwości warzyw, owoców, orzechów, przypraw i grzybów. Każdy omawiany produkt zawiera tabelkę z przypisanymi atrybutami. Autorka opisuje także swoje doświadczenia z danym "superfoodem" i robi to w uroczy sposób. Brukselkę nazywa zielonym wojownikiem, a rzodkiewki małymi, czerwonymi pięknościami. Całość ma bardzo pozytywny wydźwięk. Sophie nie stara się nic narzucać czytelnikom, tylko przedstawić w sposób wesoły i optymistyczny konkretne właściwości opisywanych produktów. Nie stara się wpędzić nas w poczucie winy i popularne ostatnimi czasy bycie fit, co bardzo mnie cieszy. Przepisy zawarte w książce są bardzo miłym dodatkiem i przyznam, że są naprawdę ciekawe i inspirujące. Nie miałam jeszcze okazji ich wypróbować, ale chcielibyśmy z mężem przygotować brukselkę pieczoną w miodzie, bo bardzo lubimy te zielone, kapustowate kuleczki. Spodobał mi się także przepis na placek pasterski, tak często wykonywany w zagranicznych programach kulinarnych, ale boję się, że moje umiejętności kuchenne są trochę za słabe.
Nie sposób nie wspomnieć o szacie graficznej "SuperFood". Tytuł jest co prawda w miękkiej oprawie (dla jednych to plus, dla innych minus), ale ma piękną, hipnotyzującą okładkę, a zdjęcia w środku są bajeczne. Żywe, kolorowe, cieszące oko. Książka idealnie nadaje się na prezent i jest kopalnią wiedzy na temat tego, co możemy wyhodować w przydomowym ogródku lub na balkonie i jak wpłynie to na nasze zdrowie. Najserdeczniej polecam.
Sophie Manolas to osoba, której udało się znacząco poprawić swój stan zdrowia poprzez zmianę diety. Chorowała na coraz częstszy wśród kobiet zespół policystycznych jajników, a choroba zmotywowała ją do rozpoczęcia studiów w zakresie dietetyki klinicznej. Książka "Superfood, czyli jak leczyć się jedzeniem" natychmiast przykuła moją uwagę, gdyż moja dieta w ostatnim czasie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-15
"Obsesja" to moje pierwsze spotkanie z Katarzyną Bereniką Miszczuk. W ostatnich latach coraz częściej sięgam po książki polskich autorów i większością jestem zachwycona. Naprawdę nie wiem co mnie kiedyś powstrzymywało przed lekturą książek rodzimych pisarzy. Można wręcz powiedzieć, że obecnie mam na ich punkcie lekką obsesję, która systematycznie się pogłębia.
Asia Skoczek to trzydziestoletnia rozwódka, wielbicielka niebotycznie wysokich szpilek i kotów. Jest lekarzem, a specjalizacja, która wybrała to psychiatria. Dlaczego? Joanna sama do końca tego nie wie, ale wydawało jej się to lepszym rozwiązaniem niż popularna chirurgia. Zdecydowanie nie czuje się słynną, serialową Meredith Grey, tak więc psychiatria wydaje jej się bezpiecznym rozwiązaniem. Do czasu... Wracając do bohaterki, jest ona młodą i piękną dziewczyną, więc faceci kręcą się blisko niej. Asia nie szuka partnera, ale tak to już jest, że gdy przestajemy szukać miłości, ona znajduje nas. Brzmi pięknie, ale w przypadku Joanny nic nie jest oczywiste i proste.
Warszawski Szpital Wschodni to starodawny moloch, a podziemia w których znajdują się szafki pracowników sprawiają, że człowiek traci chęci do pracy. Joanna codziennie przemierza szpitalne korytarze, od podziemi zaczynając, zalicza konsultacje na innych oddziałach, dyżuruje na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, bądź skrywa się na swojej bezpiecznej Psychiatrii. Od jakiegoś czasu dziewczyna znajduje w swojej szafce podejrzane i niepokojące listy od anonimowego wielbiciela. Ta sytuacja sprawia, że poruszanie się po szpitalnych korytarzach, szczególnie na nocnym dyżurze nabiera innego, złowrogiego wymiaru.
Katarzyna Berenika Miszczuk bardzo realnie odtworzyła obraz pracy w szpitalu oraz nastroje tam panujące. Miałam tę przyjemność pracować na oddziałach szpitalnych i naprawdę nie znalazłam jakichś odstępstw od normy, wręcz przeciwnie. Niewyremontowane, słabo oświetlone korytarze szpitalne budzą przerażenie, a choć szpital to zazwyczaj instytucja zatrudniająca setki pracowników, wszyscy znają się chociażby z widzenia. Szpitalne ploteczki krążą swobodnie, a narzekania na zarobki i stary sprzęt, na którym trzeba pracować nie mają końca. Co ciekawe autorka także jest lekarką, ukończyła Warszawski Uniwersytet Medyczny. Fajnym zabiegiem było umieszczenie w fabule patologa, który swoją drogą kazał nazywać się lekarzem medycyny sądowej. Fajnym oczywiście z mego punktu widzenia, bo uwielbiam tę profesję.
Całość czyta się szybko i z nieustającym zainteresowaniem. Autorka zgrabnie prowadzi fabułę i udało jej się wywieść mnie w pole. W sumie czytając historie kryminalne, nie skupiam się za bardzo na rozwiązaniu zagadki, bo szybko daję się ponieść fali. Tym razem też tak było, książkę przeczytałam w dwa wieczory. Jedyna sprawa, która mnie lekko rozczarowała to zakończenie. Jest naprawdę dobre, zaskakujące, nieoczekiwane, ale dlaczego takie krótkie? Miałam wrażenie, że brakuje mi jeszcze jednego rozdziału. A może sugeruje to kolejny tom przygód czarnowłosej rezydentki? Z chęcią bym przeczytała.
Podsumowując "Obsesja" to bardzo dobry kryminał rozgrywający się głównie w szpitalnych murach. Spodoba się wielbicielom kryminałów oraz medycznych historii. Wielbiciele kotów również poczują się usatysfakcjonowani. Spójrzcie tylko na tę znakomitą okładkę. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć.
"Obsesja" to moje pierwsze spotkanie z Katarzyną Bereniką Miszczuk. W ostatnich latach coraz częściej sięgam po książki polskich autorów i większością jestem zachwycona. Naprawdę nie wiem co mnie kiedyś powstrzymywało przed lekturą książek rodzimych pisarzy. Można wręcz powiedzieć, że obecnie mam na ich punkcie lekką obsesję, która systematycznie się pogłębia.
Asia Skoczek...
Uwielbiam książki Katarzyny Misiołek. Wiem co mówię, przeczytałam wszystkie i nadal z niecierpliwością czekam na każdą kolejną powieść. Polscy autorzy zaskakują mnie od dłuższego czasu i są to naprawdę bardzo pozytywne doświadczenia.
Bohaterką najnowszej powieści jest 46-letnia Julia. Kobieta jest rozwiedziona, ma dwie dorosłe córki i siostrę, z którą ostatnio ma bardzo sporadyczny kontakt. W skład rodziny wchodzi także bardzo upierdliwa matka Julii, która myśli, że kobieta wciąż ma 16 lat i jest zobowiązana słuchać jej rad na każdym kroku, a co więcej wprowadzać je w życie. Życie bohaterki to nieustanna gonitwa. Praca, córki, wnuczka i matka zajmują cały jej czas, a kobieta dość potulnie się na to godzi.
W swojej najnowszej książce Katarzyna Misiołek porusza bardzo ważny temat tak zwanego pokolenia "sandwich". Dorośli ludzie, którzy teoretycznie mają przed sobą fajny okres w życiu, tak naprawdę żyją dla innych. Roszczeniowe dzieci, wnuki, schorowani rodzice nie pozostawiają im czasu na relaks. Wieczna gonitwa i próby pogodzenia wszystkich obowiązków stają się w pewnym momencie nie do zniesienia, wywołują żal i niesmak, szczególnie w sytuacjach, gdzie nasi bliscy nie doceniają tej pomocy. Do powyższego tytułu podeszłam bardzo osobiście, bo choć jestem młodsza od bohaterki to doskonałe wiem jak to jest być "sandwichem".
Podsumowując, z pod pióra Pani Katarzyny wyszła kolejna świetna, życiowa i prawdziwa historia. Akcja powieści toczy się w obecnej porze roku, więc mamy trochę zimowych klimatów. Zróbcie sobie ulubioną herbatę, sięgnijcie po ciepły koc i poznajcie Julię i jej wymagającą rodzinkę. Moim zdaniem naprawdę warto.
Uwielbiam książki Katarzyny Misiołek. Wiem co mówię, przeczytałam wszystkie i nadal z niecierpliwością czekam na każdą kolejną powieść. Polscy autorzy zaskakują mnie od dłuższego czasu i są to naprawdę bardzo pozytywne doświadczenia.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBohaterką najnowszej powieści jest 46-letnia Julia. Kobieta jest rozwiedziona, ma dwie dorosłe córki i siostrę, z którą ostatnio ma...