-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński2
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
Biblioteczka
Trochę musiałem czekać na drugi tom Ucznia Nekromanty, ale na szczęście oczekiwania na kolejną część cyklu można było sobie umilić dodatkowymi opowiadaniami z uniwersum oraz minipowieściami "Mavec" i "Sekrety", co oczywiście zrobiłem i teraz mogę napisać jedno - było warto czekać!
Pierwsza znacząca różnica pomiędzy pierwszym a drugim tomem, którą zauważyłem, to tempo akcji. Jak pierwszy Uczeń się rozkręcał raczej powoli, tak w dwójce praktycznie zaraz odwala się coś epickiego i wciągającego.
Znowu powala ogrom świata stworzonego, używając terminologii graczy - zostają odblokowane nowe lokacje :), takie jak np. jeden z księżyców krążących wokół planety! Robi to wrażenie, widać, że kreatywności autorce nie brakuje.
Powieść dalej toczy się wokół losów Rothgara i Norgala, choć w zupełnie innej konstelacji. Pojawiają się także nowe postacie (w tym moja ulubiona orczyca Veh'riel!) lub rozwinięte są te, które w pierwszej części były jedynie zapowiedziane, jak Ulivia, N'ira czy Vuduun. Są też oczywiście starzy znajomi jak wampir Mavec (najfajniejsza postać z uniwersum), mocno rozwinięty wątek barda Svena i oczywiście wiele innych!
Nie będę zdradzał nic z fabuły, bo to po prostu trzeba przeczytać, ale w skrócie: dzieje się. I nie chodzi tylko o typowe dla fantastyki sceny z pojedynkami magicznymi czy wymyślnymi stworzeniami (które oczywiście są!), tylko o relacje między bohaterami. To jest coś, czego próżno szukać w większości współczesnych książek, gdzie postacie postrzegają świat zero-jedynkowo, mają płytkie przemyślenia, jeśli w ogóle jakieś mają, a ich osobowości przypominają tekturowe figury reklamujące czipsy w supermarkecie. W Uczniu postacie są prawdziwe, mimo że są fantastyczne (doceńcie tę grę słów :D). Po prostu to czuć.
Warto jeszcze zaznaczyć, że do drugiego tomu jest dołączony aneks z dodatkowymi rozdziałami, które jeszcze bardziej poszerzają lore o uniwersum i urozmaicają wydarzenia.
Dla mnie mocne 9 na 10 i czekam na kolejne pozycje z tego uniwersum!
Trochę musiałem czekać na drugi tom Ucznia Nekromanty, ale na szczęście oczekiwania na kolejną część cyklu można było sobie umilić dodatkowymi opowiadaniami z uniwersum oraz minipowieściami "Mavec" i "Sekrety", co oczywiście zrobiłem i teraz mogę napisać jedno - było warto czekać!
Pierwsza znacząca różnica pomiędzy pierwszym a drugim tomem, którą zauważyłem, to tempo...
2021-01-14
Bardzo nierówna antologia, zarówno jeśli chodzi o poziom opowiadań, ich długość (najkrótsze ma chyba 5 stron, najdłuższe ponad 40), a także jeśli chodzi o stopień, w jakim dane opowiadania pasują do tematu antologii, czyli horroru erotycznego.
I zaczynając od ostatniego punktu - erotyzmu jest tutaj naprawdę niewiele, przynajmniej w takim znaczeniu, do jakiego ja jestem przyzwyczajony. A do niego raczej nie zaliczają się brutalne sceny gwałtu, okaleczanie genitalii (strasznie dużo motywu penektomii...), posuwanie jakichś dziwacznych, okaleczonych mutantów. To nie jest erotyzm. Horroru natomiast jest trochę więcej, niektóre sceny napawają niepokojem, inne są wręcz przerażająco obrzydliwe.
Co do samych opowiadań, to wyróżniłbym pięć najlepszych, zarówno pod względem stylu, jak i pomysłu i poprowadzenia akcji. Idąc od początku antologii to:
"Rozmowy waginalne, czyli ballada o dwóch Jolach" - dziwaczny tytuł, ale opowiadanie napisane świetnym, inteligentnym i elokwentnym stylem, z oryginalnymi wstawkami i wtrąceniami. Sam pomysł również ciekawy i zaskakujący, pojawia się też motyw ucinania tego i owego, ale jest to na ten moment na tyle świeże, że nie razi. Zbytnio... Mocne 8,5, może nawet 9
"Północnica" przede wszystkim bardzo fajny pomysł, nawiązanie do słowiańskich demonów i potworów, a przy tym ciekawa postać Widzącego, który mi się kojarzy trochę z Johnem Constantinem. Podobało mi się też poprowadzenie akcji i rozwiązanie motywu zemsty. Ponoć jest jakiś cykl z tym Widzącym, chętnie po niego sięgnę. Ocena - 8
"Orbita cmentarna" - naprawdę pokręcone opowiadanie science-fiction, z jednej strony podziwiam kreatywność autora w tworzeniu świata i opisach, z drugiej strony... ta sama kreatywność mnie przeraża i obrzydza, sceny "seksu" ze zmutowanymi, okaleczonymi, zniekształconymi prostytutkami są obrzydliwe. Ale styl, język i intrygujące zakończenie na pewno robią wrażenie. Ocena - 8.
"Potwór z bagien" na wstępie zaznaczę, że to jest opowiadanie, które najlepiej wpisuje się w tematykę. Podobał mi się klimat mrocznej klechdy, ciekawie rozwiązany motyw zemsty i opisy tytułowego stwora oraz jego rola w opowiadaniu. Ocena - 8.
"Klątwa" bardzo fajny styl i wiarygodne postacie, pan dyrektor jest takim sku..., że życzy mu się najgorzej. Choć temat klątwy i zemsty jest nieco oklepany, to tutaj świetnie została przedstawiona kara, naprawdę przewrotnie :) Ocena - 7,5
Są jeszcze opowiadanie na siódemkę z minusem, którym niestety zabrakło kropki nad i, jakiegoś spięcia wszystkich wątków i pomysłów. Mogłyby być znacznie lepsze, gdyby je nieco dopracować. Są to:
"Z ciała i krwi" - jest niepokojące i przerażające miejscami, jest trochę erotyki, ale czegoś brakuje, jakiegoś wstrząsu na koniec, tak mi się wydaje.
"W pustce" - świetny pomysł na fabułę, bardzo tajemniczy i zasługujący na większe rozwinięcie. Niestety trochę się to posypało przy końcówce opowiadania, ja miałem wrażenie, że pójdzie w inną stronę, nieco mniej rozczarowującą.
Pozostałe opowiadania są albo przeciętne, albo niedopracowane, sprawiające wrażenie draftów, albo niestety po prostu słabe. Niektóre nie trafiają ani w horror, ani erotykę. Niektóre miały potencjał na początku, ale urywały się, bez satysfakcjonującego rozwinięcia.
Nie podoba mi się także formatowanie tekstu, brakuje wewnętrznego marginesu, przez co książkę czytało się niewygodnie, trzeba było mocno wyginać jej grzbiet, żeby widzieć znikające w zagłębieniu słowa.
Bardzo nierówna antologia, zarówno jeśli chodzi o poziom opowiadań, ich długość (najkrótsze ma chyba 5 stron, najdłuższe ponad 40), a także jeśli chodzi o stopień, w jakim dane opowiadania pasują do tematu antologii, czyli horroru erotycznego.
I zaczynając od ostatniego punktu - erotyzmu jest tutaj naprawdę niewiele, przynajmniej w takim znaczeniu, do jakiego ja jestem...
2021-01-13
Daję mocną dziewiątkę, aczkolwiek punkt dodaję z całkowicie subiektywnych pobudek. Po pierwsze, podobnie jak autor, choć w nieco młodszym wieku, też przeżyłem powódź z 97 roku - byłem na wakacjach w zalanej Limanowej i tamto lato wryło mi się niesamowicie w pamięć. Po drugie, oczywiście też jestem dzieckiem lat dziewięćdziesiątych, więc wszystkie odniesienia do ówczesnej popkultury, wszystkie te smaczki, mrugnięcia, easter eggsy były dla mnie fantastyczne! Sentymentalna podróż przez dzieciństwo - chipsy Chio, przenoszenie gry na kilkunastu dyskietkach, Shazza w głośnikach, komiksy, oglądanie po kryjomu "Twoich weekendów" :D
A powieść sama w sobie jest świetna, to trzymający w napięciu thriller, fabularnie połączenie... "Wakacji z duchami" Bahdaja z opowiadaniem S. Kinga pt. "Ciało" (wyczuwam tutaj, że p. Ćwiek mógł się tym inspirować, ale jak dla mnie super). Bardzo duże wrażenie robią opisy powodzi, wody, brudu, zniszczonych przez zalanie mieszkań, wałów, mostów. Tłumy gapiów komentujących powódź - świetnie oddana ówczesna społeczność, czapki z głów.
Chętnie sięgnę jeszcze po coś od Jakuba Ćwieka, bo bardzo spodobał mi się styl z jakim pisze.
PS. Rozumiem, że komuś powieść może nie przypaść do gustu, ale ktoś kto dał jedynki to zwyczajny hejter. Obiektywnie zasługuje na 7-8.
Daję mocną dziewiątkę, aczkolwiek punkt dodaję z całkowicie subiektywnych pobudek. Po pierwsze, podobnie jak autor, choć w nieco młodszym wieku, też przeżyłem powódź z 97 roku - byłem na wakacjach w zalanej Limanowej i tamto lato wryło mi się niesamowicie w pamięć. Po drugie, oczywiście też jestem dzieckiem lat dziewięćdziesiątych, więc wszystkie odniesienia do ówczesnej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Trzy opowiadania z uniwersum Ucznia Nekromanty, zebrane w jeden zgrabny tomik z fantastycznymi ilustracjami, podobno spod ręki samej autorki ;) Moje opinie o "Potworze" i "Królu" można przeczytać pod stronami poświęconymi tym opowiadaniom, tak w skrócie, to są to rozdziały dodatkowe, wyjaśniające pewne wydarzenia poprzedzające akcję z książki "Uczeń Nekromanty: Plaga", napisane świetnym piórem, zawierające mroczne opisy i intrygujące postacie, czyli coś, do czego zdążyła nas przyzwyczaić autorka.
Trzecim opowiadaniem jest "Dług", które... jest zdecydowanie inne :D, a oznaczenie 18+ nie znalazło się tam przypadkiem. Powiem tylko, że dzieje się już po wydarzeniach z plagi, więc jest takim prequelem zapowiadanej drugiej części, a akcja opowiadania orbituje wokół Rothgara (już w postaci licza!) i jego dawnych, niezałatwionych spraw z pewną kochanką. Sporo scen erotycznych, napisanych tak plastycznie i ekscytująco, że... lepiej nie czytać w kolejce w przychodni czy w autobusie :V
Trzy opowiadania z uniwersum Ucznia Nekromanty, zebrane w jeden zgrabny tomik z fantastycznymi ilustracjami, podobno spod ręki samej autorki ;) Moje opinie o "Potworze" i "Królu" można przeczytać pod stronami poświęconymi tym opowiadaniom, tak w skrócie, to są to rozdziały dodatkowe, wyjaśniające pewne wydarzenia poprzedzające akcję z książki "Uczeń Nekromanty: Plaga",...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kolejny darmowy rozdział, poszerzający przedstawione uniwersum i pogłębiający historię Rewolucji Światłości, króla Naramira II Okrutnego oraz ujawniający nieco więcej faktów o tajemniczej Królowej Wiedźmie, która jest także matką Rothgara. Poznajemy też przeszłość pewnej osoby, dobrze znanej z Plagi i parę faktów z nią związanych okazuje się bardzo zaskakujących.
Czyta się jak dobry thriller, osadzony w świecie mrocznego fantasy. Jeśli ktoś czytał Ucznia Nekromanty, to polecam się zapoznać, całkowicie za darmo, za co wielki props dla autorki!
Kolejny darmowy rozdział, poszerzający przedstawione uniwersum i pogłębiający historię Rewolucji Światłości, króla Naramira II Okrutnego oraz ujawniający nieco więcej faktów o tajemniczej Królowej Wiedźmie, która jest także matką Rothgara. Poznajemy też przeszłość pewnej osoby, dobrze znanej z Plagi i parę faktów z nią związanych okazuje się bardzo zaskakujących.
Czyta się...
Fajny, intensywny i niepokojący rozdział dodatkowy do Ucznia Nekromanty. Całkowicie za darmo, za co wielka pochwała dla autorki, to taki smakowity DLC, poszerzający lore świata przedstawionego w Pladze. Bardzo mi się to podobało, a sceny, w których opisywany jest tytułowy Potwór wywołują przyjemne ciary :D
Fajny, intensywny i niepokojący rozdział dodatkowy do Ucznia Nekromanty. Całkowicie za darmo, za co wielka pochwała dla autorki, to taki smakowity DLC, poszerzający lore świata przedstawionego w Pladze. Bardzo mi się to podobało, a sceny, w których opisywany jest tytułowy Potwór wywołują przyjemne ciary :D
Pokaż mimo to2020-07-31
Cały tom o Mavecu? Najfajniejszej postaci z pierwszego tomu Ucznia Nekromanty? I to za 9 zł? Paaaaaanie, dawaj pan pięć sztuk, to jak za darmo!
Pierwszy tom Ucznia Nekromanty podobał mi się bardzo, czemu dałem wyraz w poprzedniej opinii. Tam też zaznaczyłem, że jedną z najciekawszych i najbardziej likeable postaci, jest eks-złodziej wampir Mavec. Dlatego tym bardziej ucieszyło mnie info, że ów Mavec doczekał się własnego tomiku!
Czyta się to świetnie, akcja jest wartka, a jednocześnie autorka umiejętnie pogłębiła postać Maveca, czyniąc go jeszcze ciekawszym, bardziej realnym. Jest to naprawdę nietuzinkowy i pozbawiony sztampy charakter, nie jest to typ bohatera, któremu wszystkie wydarzenia sprzyjają i wszystko mu się udaje, jakby grał na cheatach. Nie, Mavec się zmaga, buntuje, walczy o wolność, robi błędy i próbuje je naprawić. Niby już wampir, a bardziej jeszcze człowiek. Niby ulicznik, obracający się w zdegenerowanych kręgach złodziei, morderców, nekromantów, a co ciekawe - niejednokrotnie prezentuje wyższe standardy moralne, aniżeli ludzie z wyższych sfer. Naprawdę fajny bohater, polecam się z nim zapoznać :)
Cały tom o Mavecu? Najfajniejszej postaci z pierwszego tomu Ucznia Nekromanty? I to za 9 zł? Paaaaaanie, dawaj pan pięć sztuk, to jak za darmo!
Pierwszy tom Ucznia Nekromanty podobał mi się bardzo, czemu dałem wyraz w poprzedniej opinii. Tam też zaznaczyłem, że jedną z najciekawszych i najbardziej likeable postaci, jest eks-złodziej wampir Mavec. Dlatego tym bardziej...
Mam dylemat - z jednej strony książkę pochłonąłem w dwa wieczory i mogę powiedzieć, że bawiłem się nieźle, z drugiej strony mam sporo zastrzeżeń...
Autor już w samej przedmowie uprzedza, pisząc o tym, że wpadł na pomysł takiej powieści, oglądając jakiś słaby monster movie z dawnych lat. Tak, jakby chciał się zabezpieczyć: "no co? przecież pisałem, że to ma być takie... kino klasy F w formie powieści".
No i trochę tak jest, a także momentami wyszedł z tego pastisz, ale nie wiem czy zamierzony. Jedyną świeżynką w fabule jest osadzenie jej w powojennej Polsce, reszta to mikstura różnych kalek i schematów z filmów typu "Piątek trzynastego", "Wzgórza mają oczy" i tym podobnych. Jest grupka nastolatków, którzy jadą na beztroski wypad, a potem coś ich zarzyna. Jest tajne laboratorium, jest potwór, jest bohater z mroczną przeszłością. Każdy, kto oglądał przynajmniej 5 filmów tego typu, skojarzy wszystkie takie motywy.
Co można zapisać na plus:
- akcja, która rozkręca się jak minigun, potem pluje wydarzeniami, dopóki nie skończy się amunicja (czyli mimo wszystko dość szybko), ale przy tym naprawdę wciąga.
- sam pomysł osadzenia tego w powojennej Polsce, wstawki "historyczne" są nawet ciekawe i uwiarygodniają przynajmniej część postaci
- fajny styl, taki oszczędny, prosty, miejscami brutalny, ale z jakąś taką ikrą.
Na minus natomiast:
- wspomniane wcześniej sztampowe schematy
- grupa nastolatków, których zachowanie nie wygląda i nie brzmi dość wiarygodnie, wydają się być zbyt współcześni, po prostu nie czuć, że żyją w tamtych czasach.
- wprowadzanie postaci, tylko po to, żeby ją zarżnąć stronę dalej. Rozumiem, że to slasher, ale po co w ogóle ją jakoś szerzej opisywać.
- jedna ze scen seksu, ta pod koniec. Niezbyt trafiony pomysł, zarówno jeśli chodzi o uczestników, jak i miejsce i czas. Nie rażą mnie sceny seksu w ogóle, wszakże "wychowałem się" na horrorach Mastertona, ale tutaj to po prostu było... słabe.
Podsumowując - ebooka kupiłem zainspirowany opisem, zapaliła się taka lampka "oo, coś nowego, świeżego", a dostałem.... tani slasher. Ale w sumie to kupowałem, nie? ;) Brawa dla autora marketingowego opisu, bo jak widać sprzedać książkę potrafi.
Mam dylemat - z jednej strony książkę pochłonąłem w dwa wieczory i mogę powiedzieć, że bawiłem się nieźle, z drugiej strony mam sporo zastrzeżeń...
Autor już w samej przedmowie uprzedza, pisząc o tym, że wpadł na pomysł takiej powieści, oglądając jakiś słaby monster movie z dawnych lat. Tak, jakby chciał się zabezpieczyć: "no co? przecież pisałem, że to ma być takie... kino...
Tak jak ktoś napisał poniżej - wybitne to to nie jest. Ale mi się czytało świetnie, nawet lepiej, niż pierwszą część! Podoba mi się, że autor postarał się, żeby Drizzt nie był takim krystalicznie dobrym paladynem, tylko ma jakieś rozterki, mroczniejszą część siebie i próbuje z tym walczyć. W końcu jest drowem, nie?
Co do akcji, to postępuje bardzo szybko, jest sporo opisów walk, ale czyta się to naprawdę nieźle. Choć ponownie, może odbieram to w ten sposób, bo jestem wielkim fanem gier z tego uniwersum.
Niemniej jednak, fajne czytadełko, na odskocznię od cięższych lektur. Czy sięgnę po kolejne tomy? Widzę, że Salvatore naprodukował tego bez liku, ale chyba tak. Jak nie będzie nic innego do czytania ;)
Tak jak ktoś napisał poniżej - wybitne to to nie jest. Ale mi się czytało świetnie, nawet lepiej, niż pierwszą część! Podoba mi się, że autor postarał się, żeby Drizzt nie był takim krystalicznie dobrym paladynem, tylko ma jakieś rozterki, mroczniejszą część siebie i próbuje z tym walczyć. W końcu jest drowem, nie?
Co do akcji, to postępuje bardzo szybko, jest sporo opisów...
Nie ma co ukrywać - gdybym nigdy nie grał w Baldur's Gate lub nie miał żadnej styczności z uniwersum Fearunu i Forgotten Realms, to pewnie nigdy nie sięgnąłbym po tę powieść. Nie dlatego, że jest słaba - po prostu byłaby dla mnie jedną z niezliczonych powieści fantasy, osadzonych w jakimś tam świecie. Magia, walka, elfy, potwory, bohaterowie. Przygody i rozterki. Takie tam.
Ale grałem. Ba! Grałem jak świr, a cała saga Baldura to moja ulubiona gra wszech czasów. Dlatego moja immersja w świat wykreowany przez Roberta Salvatore'a była o tyle ułatwiona, że wszystkie rasy, stwory i w ogóle cały Podmrok był mi już znany. Czytanie tej powieści było dla mnie jak granie w wyobraźni w przygody Drizzta, tylko z niesamowitą grafiką i niespotykaną mechaniką :)
To naprawdę kawał dobrego fantasy, które pewnie doceniliby także czytelnicy całkowicie nieznający tego uniwersum. Fajnie napisane postacie, niby trochę sztampowy schemat "wszechobecne zło kontra dobrzy renegaci", ale cała społeczność mrocznych elfów robi wrażenie, ciekaw jestem czy feministkom spodobałby się taki matriarchat :D
Nie ma co ukrywać - gdybym nigdy nie grał w Baldur's Gate lub nie miał żadnej styczności z uniwersum Fearunu i Forgotten Realms, to pewnie nigdy nie sięgnąłbym po tę powieść. Nie dlatego, że jest słaba - po prostu byłaby dla mnie jedną z niezliczonych powieści fantasy, osadzonych w jakimś tam świecie. Magia, walka, elfy, potwory, bohaterowie. Przygody i rozterki. Takie tam....
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-03
Kontynuacja "Lśnienia"? Meh, King się skończył, odcina kupony, odgrzewa kotlety. Ale czy na pewno?
I tak, i nie. W sumie to nie wiem, dostałem książkę na święta, przeczytałem i mam mieszane uczucia. Gdybym nie był, nazwijmy to, wyrośniętym już fanem Kinga, to po taką książkę bym prawdopodobnie nigdy nie sięgnął. Nawet będąc nim, znając praktycznie całą twórczość Stefana Króla, to miałem jakieś opory przed rozpoczęciem lektury. No bo "Lśnienie" to "Lśnienie", dla mnie to była zamknięta historia i przeszłość. Drugi powód - opis z tyłu okładki brzmi jak jakiś bełkot i zupełnie nie zachęca do zgłębienia fabuły.
Ale wznosząc się ponad te uprzedzenia, zacząłem czytać i nawet nie wiem kiedy te 650 stron pochłonąłem. Serio! Czytało się świetnie, a kolejne fragmenty układanki tajemnicy gładko wchodziły na swoje miejsca. Dużą zasługą jest styl, który ma może 50-procentową zawartość Kinga w Kingu, czyli jest dobry balans pomiędzy ilością szczegółowych opisów i typowo kingowskiego tworzenia świata, a wciągająca akcją. Kto czytał np. "Bezsenność" lub "Sklepik z marzeniami", wie, że King potrafi najpierw walnąć jakieś 400 stron "wstępu" zanim zacznie się akcja. "Doktor Sen" na szczęście jest od tego w miarę wolny.
Co do samej akcji, to według mnie nie jest to stricte horror, ani stricte kontynuacja "Lśnienia". To bardziej paranormalny thriller z elementami horroru i tajemnicy, a przy tym taki spinoff pierwszej części. Jest pełno nawiązań do hotelu Panorama, ale fabuła to osobna historia.
Warto też docenić naprawdę głębokie studium alkoholizmu, według mnie problem pijaństwa, nałogu i rozterek z tym związanych jest przedstawiony bardzo wiarygodnie.
Podsumowując - ja daję Doktorowi 7/10, choć bardziej uczciwe byłoby 6,5, ale sentyment i te sprawy. Samej książki komuś kto nie zna Kinga lub zna go pobieżnie bym jednak nie polecił.
Kontynuacja "Lśnienia"? Meh, King się skończył, odcina kupony, odgrzewa kotlety. Ale czy na pewno?
I tak, i nie. W sumie to nie wiem, dostałem książkę na święta, przeczytałem i mam mieszane uczucia. Gdybym nie był, nazwijmy to, wyrośniętym już fanem Kinga, to po taką książkę bym prawdopodobnie nigdy nie sięgnął. Nawet będąc nim, znając praktycznie całą twórczość Stefana...
2019-12-29
Chciałbym napisać tak inteligentną i spójną opinię, jak Jarosław Grzędowicz napisał swoją "Księgę Demonów Jesiennych", ale podejrzewam, że mogę być ciut za cienki na to ;) Na wstępie ogólnie powiem, że jestem pod ogromnym wrażeniem tego zbioru opowiadań i jest to mój pierwszy kontakt z autorem. Oczywiście sam Grzędowicz był mi znany od dawna, "Pana lodowego ogrodu" polecano mi nie raz, ale finalnie nigdy się za tę sagę nie wziąłem. Jakoś tak wyszło, opis mnie nie pociągał, zawsze jakaś wymówka. Not anymore - teraz na pewno sprawdzę cykl, przez który Grzędowicz zyskał sławę.
Co do samego zbioru opowiadań, to czytałem jak zahipnotyzowany. Jestem pod ogromnym wrażeniem stylu, bogatego, inteligentnego, pełnego ciekawych, błyskotliwych metafor i opisów. Mimo wielu obiektywnie patrząc trudnych słów, nie ma się wrażenia, że autor je wrzucił, żeby napompować sztucznie tekst i wzbogacić na siłę - wygląda to po prostu wiarygodnie.
Ciężko tym opowiadaniom przypisać jeden gatunek, widzę, że klasyfikują to jako horror, ale to zbyt płytkie określenie, zbyt krzywdzące i ograniczone. Księga Jesiennych Demonów to coś więcej - są tam elementy horroru, owszem, ale są po COŚ, nie dla samego straszenia. Fragmenty "paranormalne" są bardzo dobrze skonstruowane, niepokojące, psychodeliczne. Jednak w opowiadaniach znajdziemy przede wszystkim świetne studium psychologiczne wielu ludzkich problemów, ciężkich, dławiących i niszczących życie, odbierające radość i spokój ducha. Autor bierze na tapetę naprawdę poważne tematy - przemoc wobec kobiet, rozpad małżeństwa czy ogólnie upadek uczuć w związku, starość, żałoba, utrata młodości ,wypalenie zawodowe, bieda, marazm, impas, stagnacja, niespełnienie życiowe i wreszcie samą śmierć. Szczerze podziwiam, jak plastycznie i wiarygodnie przedstawia punkty widzenia różnych bohaterów, czy jest to zmęczony życiem facet, czy młoda kobieta bita przez swojego faceta, czy samotna starsza wdowa, brzmi to prawdziwie Nie jak aktorzy wygłaszający napisane przez kogoś frazy, tylko realni ludzie.
I jeszcze jedna uwaga - spotkałem się z opiniami, że Grzędowicz ujawnia w tym zbiorze opowiadań swoje.... "prawackie poglądy". Że w ogóle śmie śmieć krytykować feminizm :D I tak, jest parę fragmentów, które mogą uruchomić zwolenniczki i zwolenników tego nurtu, ale bez przesady! Jest to raczej celne wypunktowanie absurdów, które się z tym niosą, a nie prześmiewcza szydera. Zresztą, z drugiej strony Grzędowicz piętnuje także facetów, damskich bokserów, nieudaczników, pasożytów. To też warto zauważyć, zanim się przypisze taką łatkę.
Podsumowując - jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tymi opowiadaniami, to z pewnością najlepsza książka jaką w tym roku przeczytałem. Nie jest to łatwa lektura, niestety ale opowiadania są smutne - jeśli szuka się czegoś pozytywnego i optymistycznego, to raczej Księga nie spełni tych warunków. To smutna konstatacja jakimi pokrzywionymi, zakłamanymi i oszalałymi stworzeniami jesteśmy my - ludzie...
Chciałbym napisać tak inteligentną i spójną opinię, jak Jarosław Grzędowicz napisał swoją "Księgę Demonów Jesiennych", ale podejrzewam, że mogę być ciut za cienki na to ;) Na wstępie ogólnie powiem, że jestem pod ogromnym wrażeniem tego zbioru opowiadań i jest to mój pierwszy kontakt z autorem. Oczywiście sam Grzędowicz był mi znany od dawna, "Pana lodowego ogrodu"...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-17
"Środek ciężkości" to rzadki przypadek, w którym druga część cyklu jest lepsza niż pierwsza, oryginalna powieść. Oczywiście nie ma tutaj mowy o jakiejś drastycznej różnicy poziomów, bo pierwsza część była całkiem niezła, ta jest po prostu nieco lepsza.
Douglas daje nam więcej tego, co było w pierwszej części, czyli epickich kosmicznych starć i gigantycznych bitew z udziałem jeszcze gigantyczniejszych okrętów. Na pochwałę zasługuje fakt, że jest nieco mniej pompatycznego wychwalania Ameryki i w ogóle ludzkiej polityki, książka jest wypełniona w stu procentach akcją i rozwałką w nieprzyjaznej kosmicznej przestrzeni :)
Fabuła jest poprowadzona lepiej niż w pierwszej części, jest mniej technobełkotu, a więcej soczystej rąbanki. Autor wprowadza kolejne rasy obcych, każda bardziej obca od poprzedniej, tutaj "szapoba" dla niego, bo wzniósł się na wyżyny kreatywności. Szczególnie podobały mi się H'rulka - gigantyczne, dwustumetrowe żywe worki z gazem, żyjące na gazowych olbrzymach. Pozostałe trzy nowe rasy zostały na razie pobieżnie opisane, ale też są intrygujące.
Powieść naprawdę fajnie się czyta, lecz choć autor wykreował gigantycznych rozmiarów świat, nie oczaruje on tak jak wszechświat stworzony przez Simmonsa w "Hyperionie", choć intryga wciąga, to nie rozsadzi czaszki jak "Gateway" i choć stworzył naprawdę ciekawe i niezrozumiałe dla ludzi rasy, to jest to drugie "Fiasko" czy "Ślepowidzenie". Ale też nie do tego aspiruje "Środek ciężkości" - to po prostu świetne military science fiction i choć drugą "Wieczną wojną" nie zostanie, to ja z pewnością sięgnę po następne tomy, żeby się dowiedzieć co dalej :)
"Środek ciężkości" to rzadki przypadek, w którym druga część cyklu jest lepsza niż pierwsza, oryginalna powieść. Oczywiście nie ma tutaj mowy o jakiejś drastycznej różnicy poziomów, bo pierwsza część była całkiem niezła, ta jest po prostu nieco lepsza.
Douglas daje nam więcej tego, co było w pierwszej części, czyli epickich kosmicznych starć i gigantycznych bitew z...
2019-12-08
Powieść jest dokładnie tym, czego oczekiwałem po opisie i gatunku military science fiction. I choć nie jest pozbawiona wad, to zapewnia dobrą rozrywkę. I zgadzam się z tym, co pisało parę osób - Star Carrier: Pierwsze Uderzenie jest częściowo sztampowa do bólu, a w niektórych aspektach się wybija poza utarte schematy, choć oczywiście bez przesady, jakiegoś niesamowitego wizjonerstwa się tutaj nie uświadczy.
Za co należy pochwalić autora, to na pewno:
- wciągająca, intensywna akcja, galaktyczna wojna, epicka rąbanka, ataki kosmicznych myśliwców i potężnych okrętów Obcych, takich jak przerobiona na jednostkę asteroida. Także pomysł na obce rasy jest ciekawy, nie jest odkrywczy, ale jak to bywa, lepiej poczytać sprawnie napisaną sztampę, niż jakieś przeintelektualizowane próby wymyślenia koła od nowa :)
- wiarygodnie nakreślona wizja przyszłości pod względem rozwoju technologicznego, tutaj nie ma się do czego przyczepić, oczywiście opiera się na już wymyślonych kierunkach (wspomniane w opisie GRIN, czyli genetyka, robotyka, informacja technologiczna i nanotechnologia), ale jest to opisane plastycznie i wiarygodnie.
- klimat wojskowych jednostek, manewrów, ataków, taktyk i tak dalej, widać, że autor ma jakieś zaplecze i własne doświadczenie albo zrobił potężny research.
- duży udział gatunkowego członu "science" w powieści, już o technologii wspomniałem, ale mam na myśli także fizykę, astrofizykę, astronomię i tak dalej. Czasem popada w przesadę, ale mimo wszystko buduje to klimat.
Co mi do końca nie podeszło, to:
- tak zwany technobełkot, czyli opisy broni, systemów, tarcz. Absolutnie nie mówię tutaj, że powinno tego nie być! Przeciwnie, tak jak wspomniałem wcześniej, autor wiarygodnie opisuje technologię przyszłości, ale... po prostu czasami przesadza z ilością :)
- brak opisów wyglądu postaci. Serio, zero. Nie wiemy nawet czy główny bohater jest wysoki czy niski. Ludzie nie są opisani w ogóle, jedyny wygląd postaci to opis fizjologii Obcych!
- w sumie to nie wiadomo tez kto jest głównym bohaterem, bo niby jest to Trevor Gray, ale admirał Koenig czy inni piloci wcale nie ustępują tutaj pod względem ilości poświęconej im uwagi
- wizja przyszłości pod względem politycznym. Tutaj autor poszedł nieco na łatwiznę i widać "jankestwo" wszędzie, USA rulez, mimo, że de facto już nie istnieje. Jest niby Konfederacja Terrańska, ale to tylko Stany pod nową nazwą. Złymi wsród ludzi są Chińczycy, a taką bombą zegarową muzułmanie. Tutaj sztampa na całego i to mniej udana, ale da się na to przymknąć oko.
Podsumowując - fajne czytadełko, głównie skierowane do mężczyzn. Nie odmieni Waszego życia, nie wstrząśnie Waszym światopoglądem, nie zmusi do głębszej refleksji. Da za to niezobowiązującą rozrywkę.
Dałbym 6,5/10, ale jako, że nie ma polowkowych ocen, to dam 7. Niech ma :)
Powieść jest dokładnie tym, czego oczekiwałem po opisie i gatunku military science fiction. I choć nie jest pozbawiona wad, to zapewnia dobrą rozrywkę. I zgadzam się z tym, co pisało parę osób - Star Carrier: Pierwsze Uderzenie jest częściowo sztampowa do bólu, a w niektórych aspektach się wybija poza utarte schematy, choć oczywiście bez przesady, jakiegoś niesamowitego...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-10
Wow, wow, wow.... Co ja właśnie przeczytałem... Jak zacząłem, to praktycznie nie mogłem odłożyć książki. Gdyby nie obowiązki i ogólnie życie, to bym czytał bez przerwy.
Po "Inkuba" sięgnąłem niedługo po lekturze "Gałęzistego", więc wiedziałem, że Artur Urbanowicz potrafi tworzyć niesamowity klimat i straszne historie, ale tak jak w przypadku jego debiutanckiej powieści poczułem lekkie rozczarowanie końcówką, tak tutaj wszystko było niemalże perfekcyjne!
Nie wiem od czego nawet zacząć, bo tyle mi się podobało w "Inkubie". Na pewno na dużą pochwałę zasługują wyraziste postacie, czy to te współczesne czy te z lat siedemdziesiątych. Czuć je, nie są papierowe, mają osobowość, mają indywidualne cechy, powiedzonka, nawyki, zwyczaje! Główny bohater, Vytautas jest bardzo ciekawy (już nawet samo imię i background za nim stojący!), fajnie i realistycznie jest przedstawiona jego determinacja i poświęcenie dla sprawy, przy jednoczesnym poczuciu samotności, a także jego pewność siebie skontrastowana z problemami w kontaktach z kobietami. Jego partner też jest spoko napisany, odrobinę przerysowany, aczkolwiek nie tak jak ich komisarz czy ten dupkowaty Rosołek. Aczkolwiek to są postacie drugoplanowe i w niczym ich lekka groteskowość nie przeszkadza, przeciwnie - ubarwia powieść.Postacie z przeszłości też są wyraziste, maja charakter, swój sposób mówienia (seplenienie Jarka Żyndy czy powiedzonko "proszę ciebie" Wojtka Bondzio), są wiarygodne także pod względem historycznym i demograficznym. No i oczywiście postać pani Oś, która jest tak niepokojąco i sugestywnie opisywana, że aż krew ścina w żyłach!
Druga rzecz - bardzo podobało mi się dwutorowe prowadzenie narracji, czyli część współcześnie, część czterdzieści lat temu. Choć nie raz bywa w takich przypadkach, że jedna część jest ciekawsza, druga mniej i przez to frustrują te nudniejsze fragmenty, aż chce się je pominąć czy czyta się pobieżnie, to w przypadku "Inkuba" każdy z nich ujawnia coś nowego, szokującego, jakiś kolejny element tajemnicy czy po prostu straszny moment (a tych jest multum!!). Tutaj na zmianę chce się poznać wydarzenia teraźniejsze i te z przeszłości!
No i creme de la creme - akcja i klimat! Nie wiem jak się to udało autorowi, ale praktycznie w każdym rozdziale jest coś strasznego, niepokojącego czy tajemniczego! I nie są to jakieś tanie jump scares, rodem z slasherów i innych podrzędnych horrorów. Nie, w "Inkubie" większość scen jest straszna poprzez klimatyczne i niepokojące opisy, raczej takie smyrniecia po karku przez coś w ciemnym pomieszczeniu, aniżeli wyskok zza winkla i głośne "buuu!". I ja osobiście bardzo sobie to cenię, o wiele trudniej jest w taki sposób zbudować napięcie i wzbudzić u czytelnika strach czy niepokój, ale przez to działa to skuteczniej.Jestem pod ogromnym wrażeniem jak spójna jest fabuła, która przez większość czasu toczy się dwoma liniami czasowymi, ale jednocześnie wydarzenia z przeszłości uzupełniają i zazębiają się z tymi z teraźniejszości. Jest mnóstwo smaczków dla czytających bardzo uważnie, bo praktycznie każda scena czy ujawniony fragment tajemnicy ma znaczenie pod koniec. Ja w trakcie lektury cofałem się kilka razy, żeby coś sobie przypomnieć i wtedy ponownie miałem moment "o kurde, ale to fajnie wymyślił".
Wreszcie aż ciężko mi uwierzyć, że oparcie współczesnego horroru o motyw czarownic, klątw czy cyrografów, może tak świetnie wyjść! Duże propsy dla Urbanowicza, bo widać, że włożył w powieść masę zaangażowania i serca. To czuć. I jeszcze jedno - powieść ma ponad 700 stron, a ja ani na jednej stronie nie poczułem znużenia. Czasem jednak musiałem odłożyć na chwilę książkę, bo tak mnie telepały emocje :)
Bałem się tylko jednego - kiepskiego zakończenia. W "Gałęzistym" autor trochę przekombinował i jak podobała mi się 90% książki, to końcówka mi nie podeszła. Zwłaszcza jedna scena - przemyślenia pewnego policjanta, które dosłownie wszystko tłumacza, każde wydarzenie w powieści, dosłownie odzierają historię z praktycznie całej tajemnicy.
Na szczęście w "Inkubie" tego nie ma - co prawda zakończenie jest trochę "rozczarowaniem", ale nie ze względu na jego przebieg, tylko dlatego, że autor podpuszcza nas, sugerując, że bohatera spotka happyend, na który zasłużył. Oczywiście to horror, więc nie ma się co tego spodziewać, ale jednak po trochu się na to liczy ;) Samo zakończenie mega, jest twist, są emocje, jest szok :)
PS. Na plus zasługuje także darmowe miniopowiadanie do pobrania, dosłownie 5 stron, ale też bardzo pomysłowe i szokujące.
Wow, wow, wow.... Co ja właśnie przeczytałem... Jak zacząłem, to praktycznie nie mogłem odłożyć książki. Gdyby nie obowiązki i ogólnie życie, to bym czytał bez przerwy.
Po "Inkuba" sięgnąłem niedługo po lekturze "Gałęzistego", więc wiedziałem, że Artur Urbanowicz potrafi tworzyć niesamowity klimat i straszne historie, ale tak jak w przypadku jego debiutanckiej powieści...
Bardzo lubię fantastykę w klasycznym wydaniu, bardzo lubię science fiction, jestem także fanem powieści drogi, a i nie wzdrygam się jak co poniektórzy, kiedy w książce jest element romansowy. Zwłaszcza jeśli jest to relacja zaczynająca się od niechęci i uprzedzeń, a później rozwijająca się w stronę uczucia, poprzez wspólne pokonywanie trudności czy podróż.
I wszystko to jest Pożercy, dzięki czemu lektura była dla mnie samą przyjemnością. Podobała mi się postać Mayi, choć nie dało się jej początkowo polubić, to była napisana w spójny sposób, wielowarstwowo, z fajną autoironią. I tutaj props dla autorki, bo nie jest łatwo napisać postać, sarkastycznie komentującą swoje zachowanie i otaczającą ją rzeczywistość, osadzoną w wymyślonym, fantastycznym świecie. Bez dostępu do powszechnie rozumianym żartów, memów, odniesień do popkultury i tak dalej. Moim zdaniem wyszło to autorce naprawdę fajnie!
Intrygujący był również wątek starożytnej cywilizacji, która pozostawiła po sobie niezrozumiałe artefakty i technologię. Ta tajemnica była ujawniana z odpowiednim tempem, po kawałeczku, po europejsku, że tak powiem, a nie po amerykańsku ;)
Podsumowując - kawał fajnego fantasy z domieszką science-fiction, odrobiną romansu, ciekawymi postaciami i intrygą.
Bardzo lubię fantastykę w klasycznym wydaniu, bardzo lubię science fiction, jestem także fanem powieści drogi, a i nie wzdrygam się jak co poniektórzy, kiedy w książce jest element romansowy. Zwłaszcza jeśli jest to relacja zaczynająca się od niechęci i uprzedzeń, a później rozwijająca się w stronę uczucia, poprzez wspólne pokonywanie trudności czy podróż.
więcej Pokaż mimo toI wszystko to...