Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Każdy człowiek ma swoją własną historię i każda z nich jest warta opowiedzenia. Zeszłoroczna książka Sylwii Chutnik „W krainie czarów” jest tego przykładem, i to przykładem niezwykle udanym.

Nominowane do tegorocznej edycji nagród NIKE „W krainie czarów” to zbiór opowiadań o ludziach. O kobietach i o mężczyznach, żyjących w polskich miastach, nie wyróżniających się z tłumu, prowadzących zwyczajne życie. O osobach, których to życie nie zawsze oszczędzało, które marzyły o nadejściu lepszych dni i o powrocie do tych, kiedy czuli się szczęśliwi. O ludziach nie całkiem przegranych i nie całkiem wygranych, których spotkać można, jadąc wieczornym autobusem.


Wnuczka Sylwia radzi, żeby ostatecznie patrzeć na ciało dziadka, bo potem brakuje tego widoku w życiu i męczy to okropnie. Anna, choć narzeka, że matce tkwiącej na wózku musi piec kurczaka w zepsutym piekarniku, to jednak zabierze ją do domu, bo tamci już poszli. Bożena informuje, że każda prostytutka prędzej czy później zostanie zgwałcona. Pan Tadeusz musi się od nowa uczyć alfabetu, bo książki tylko mokną, litery nie chcą odpłynąć. Piwniczne kobiety narzekają na powstańców, którzy swoimi działaniami skazali je na śmierć. Jeszcze kilka innych osób z niepowszednimi problemami w dzień powszedni też się znajdzie.

Chutnik każdą z postaci przedstawia delikatnie i osobiście, jak gdyby odwijała ulubione porcelanowe figurki z cienkiej bibuły. Wystawia je z namaszczeniem na stół, poetyckim językiem malując w naszych umysłach obrazy ich pękniętych żyć. A te pęknięcia powodują różne czynniki: ból, albo cierpienie, czasem śmierć. Ogólna niesprawiedliwość świata po prostu.

Dzięki autorce możemy w intymny sposób doświadczyć myśli tych ludzi, obejrzeć podwórko pod blokiem ich oczami. Każde opowiadanie trochę bawi, trochę smuci, dotyka spraw trochę ważnych, trochę błahych. I z każdym bohaterem można się po trochu utożsamić. Ich życia pokazują prostą prawdę, że nie zawsze się uda. Czasem na rycerza na białym rumaku czekać się będzie do samej śmierci, a on i tak się nie pojawi.

Sylwia Chutnik ma dar zauważania drobnych szczegółów życia, które spisuje pięknym literackim językiem. W jej opowiadaniach urzeka prostota, z jaką opisuje nawet najtrudniejsze tematy. Ostatecznie, z ludzkiej szarej codzienności stworzyła krainę czarów. Nie wiem jeszcze czy chcę z niej uciec, czy zostać na dłużej.

Każdy człowiek ma swoją własną historię i każda z nich jest warta opowiedzenia. Zeszłoroczna książka Sylwii Chutnik „W krainie czarów” jest tego przykładem, i to przykładem niezwykle udanym.

Nominowane do tegorocznej edycji nagród NIKE „W krainie czarów” to zbiór opowiadań o ludziach. O kobietach i o mężczyznach, żyjących w polskich miastach, nie wyróżniających się z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest w nas coś, co sprawia, że niemałą przyjemność sprawia nam zaczytywanie się w historiach innych, najlepiej sławnych, ludzi. Wszelkie dramaty: rozwody, rozstania, zdrady, depresje czy samobójstwa niezwykle nas fascynują, dodając nutki sensacji do naszej zwyczajnej codzienności. Nie chodzi oczywiście o biografie poważne i na poziomie, ale o gorące tematy z pierwszych stron Bravo, Party czy Pudelka. Paparazzi i dziennikarze brukowców umiejętnie krążą wokół celebrytów i wynajdują nieraz wstydliwe sekrety, bo takie tematy się najlepiej sprzedają. Ale gdyby tak wyprzedzić tabloidy i samemu wyjawić własne porażki oraz wspomnienia, które nie dają powodów do dumy? Opisać swoją historię, po to, by służyła też innym?

Dwudziestoośmioletnia Lena Dunham już od jakiegoś czasu jest głosem swojego pokolenia. Zrobiło się o niej głośno, gdy została twórczynią serialu „Girls” („Dziewczyny”). Ze sobą w roli głównej bohaterki, opowiada już przez cztery sezony o perypetiach młodych dziewczyn w wielkim mieście. Tak, wiem, brzmi jak opis „Seksu w wielkim mieście”, ale ta produkcja ma w sobie coś więcej. Porusza prawdziwe problemy młodych, realnie obrazuje ich dylematy, rozterki, utrapienia. Przy tworzeniu „Dziewczyn” Lena korzysta z życiowych doświadczeń, ukazuje swoje środowisko i pokolenie, kawałek po kawałku odkrywając także własne słabości.

Punktem kulminacyjnym dla Dunham w byciu przedstawicielem i przykładem dla młodych dziewcząt, a nieraz i chłopaków, stało się wydanie książki. „Nie taka dziewczyna” to zbiór esejów, opisujących wszelkie trudności, radości, przyjaźnie i miłostki, których autorka doświadczyła na przestrzeni swoich dwudziestu paru lat. Doskonale zresztą podsumowuje to podtytuł, brzmiący „Młoda kobieta, o tym, czego <<nauczyło>> ją życie”. I faktycznie, od pierwszej do ostatniej strony czytelnik jest świadkiem nawet najbardziej wstydliwych szczegółów z życia dwudziestoośmioletniej dziewczyny.

Z kart książki nie wychodzi do nas młoda, pewna siebie reżyserka z niejednym sukcesem na koncie. Ukazuje za to niezrozumianą przez świat dziewczynę, opływającą w tłuszcz i nienawiść do siebie oraz otoczenia. Dziewczynę przytłoczoną wieloma problemami zarówno natury psychicznej, jak i medycznej. Dziewczynę, którą mężczyźni nie zawsze dobrze traktowali, a która i tak nie była w stanie od nich odejść, bo może to właśnie ten jest tym jedynym. Dziewczynę zastraszoną, niejednokrotnie zgnębioną i zawstydzoną zaistniałą sytuacją. I myślę, że właśnie to tytuł, w oryginale brzmiący „Not That Kind of Girl”, ma nam pokazać, a raczej zapowiedzieć, że prawdziwa Lena nie będzie taka, jak ją sobie wyobraziliśmy.

Można pomyśleć, że Lena Dunham dokonała nie lada aktu odwagi, opowiadając o sobie w tak osobisty sposób. Ale w trakcie czytania zdałam sobie sprawę, że nie do końca o to chodzi (choć sama autorka już we wstępie zaznacza „Nie ma według mnie nic odważniejszego niż stwierdzenie, że to właśnie twoja historia zasługuje na to, by ją opowiedzieć, szczególnie jeśli jesteś kobietą.”). Dunham pochodzi z artystycznej rodziny i nie miewała raczej problemów z wyrażaniem siebie, rozmawianiem o sobie. Ta książka jest raczej rodzajem oczyszczenia, punktem końcowym terapii w celu całkowitego zaakceptowania siebie. To spowiedź młodej kobiety, której życie nie zawsze układało się pięknie i kolorowo, nawet kiedy była już na szczeblach wymarzonej kariery. Opisując w dojrzały sposób i z dystansu swoje porażki chce pokazać drogę innym, pozostawia rady i przestrogi, by nie powtarzali jej błędów.

Nie zgadzam się ze wszystkimi przekonaniami Dunham. Ale już czytając wstęp wiedziałam, że w jakimś stopniu jest to książka o mnie. Nie jedno też z niej wyciągnęłam. Jestem pewna, że przeczytam ją jeszcze niejednokrotnie, bo niezależnie od etapu w życiu, w jakim będę się znajdowała, znajdę tam coś dla siebie, o sobie. I jestem przekonana, że każda dziewczyna, a nawet chłopak, niebędący w pełni z siebie, ze swojego ciała zadowoleni, odnajdą tu jakąś cząstkę siebie i radę, jak przejść przez te mniej ciekawe okresy w życiu.

„Nie taka dziewczyna” jest świadectwem, całkowicie zaprzeczającym mitowi o doskonałości gwiazd show-biznesu, hollywoodzkich sław. Daje wiarę nie tylko we własną osobę, ale też we własne siły i przyszłość. Daje wiarę w to, że twoja historia też warta jest opisania.

Jest w nas coś, co sprawia, że niemałą przyjemność sprawia nam zaczytywanie się w historiach innych, najlepiej sławnych, ludzi. Wszelkie dramaty: rozwody, rozstania, zdrady, depresje czy samobójstwa niezwykle nas fascynują, dodając nutki sensacji do naszej zwyczajnej codzienności. Nie chodzi oczywiście o biografie poważne i na poziomie, ale o gorące tematy z pierwszych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oryginalny tytuł powieści Irvine’a Welsha brzmi filth. Słownik PWN tłumaczy to słowo nie tylko jako tytułowy brud, ale też plugastwo, nieczystości, paskudztwo, świństwo czy sprośności. Stanowi to doskonałą zapowiedź tego, czego czytelnik doświadczy od pierwszych stron lektury, a zdanie z tyłu książki dopełnia całości obrazu, informując, iż „nie jest to książka dla wrażliwców”.

Bruce Robertson, główny bohater i narrator w jednej osobie, pracuje w edynburskiej policji. Ze swojej pozycji wyciąga ile się da ( a przeważnie wciąga, narkotyki zebrane podczas nalotów na znajomych kryminalistów), w szczególności w ostatnich dniach, kiedy na głowę zwala mu się tyle problemów. Zostawiła go żona, w pracy musi kontrolować swoich konkurentów do awansu na inspektora i prowadzić dochodzenie w sprawie morderstwa jakiejś dziennikarza. Ofiara jest co gorsza Murzynem, a nasz Robbo wyjątkowo nie znosi kolorowych, tak jak homoseksualistów i większości idiotycznych kolegów z komendy, z szefem Toalem na czele. Jakby tego było mało, to jeszcze mają mu cofnąć urlop, który miał spędzić w Amsterdamie, wysypka na genitaliach ciągle się pogarsza, a w jego wnętrzu najprawdopodobniej rozgościł się tasiemiec.

Niemal cały czas zachowanie Robertsona niesamowicie irytuje, odpycha i budzi niesmak. To, jak wrabia swoich kolegów, wykorzystuje wszystkich dookoła, by zaspokoić swoje potrzeby (przeważnie seksualne) i piąć się po szczeblach kariery zawodowej, niejednokrotnie kłóci się z naszą moralnością, etyką. Jednak w miarę rozwoju akcji, o samym bohaterze wiemy coraz więcej i jego działania już tak bardzo czytelnika nie zadziwiają. Narracja, prowadzona w pierwszej osobie, ukazuje powolne pogrążanie się umysłu i psychiki Bruce’a w tytułowym brudzie. Urwane strzępki myśli, poprzetykane fragmentami myśli pasożyta w nim żyjącego, oddają szaleństwo trawiące Robertsona, prowadzące do jego destrukcji. Z czasem dowiadujemy się o jego dzieciństwie, w którego rzeczywistość wprowadza nas właśnie tasiemiec, po części usprawiedliwiając działania szkockiego policjanta.

Wszystko to doprowadza nas do sytuacji, w której nie wiemy czy głównego bohatera mamy żałować, przeklinać, cieszyć się z jego nieszczęść, czy może współczuć. Dyskomfort wewnętrzny czułam od pierwszej do ostatniej strony. Powieść napisana jest językiem niezwykle obcesowym, domyślam się, prosto z ulic szkockich miast. Już samo czytanie tych wyrazów powoduje lekkie odrzucenie. Ale dzięki temu całość nabiera realizmu, w pełni pokazuje prezentowane postacie, bez żadnej osłody.

Welsh, znany przede wszystkim z „Trainspotting”, po raz kolejny stworzył dzieło kontrowersyjne i prowokujące, jednak na wysokim poziomie. Nie jest to powieść dla każdego, ja sama też zaczęłam wątpić w połowie, jednak zaskakująco zgrabne i jednak poruszające zakończenie idealnie dopełnia obraz kształtowany od początku.

Teraz pozostaje mi jeszcze obejrzeć filmową adaptację z Jamesem McAvoy’em w roli głównej i będę mogła z czystym sumieniem umyć rączki.

Oryginalny tytuł powieści Irvine’a Welsha brzmi filth. Słownik PWN tłumaczy to słowo nie tylko jako tytułowy brud, ale też plugastwo, nieczystości, paskudztwo, świństwo czy sprośności. Stanowi to doskonałą zapowiedź tego, czego czytelnik doświadczy od pierwszych stron lektury, a zdanie z tyłu książki dopełnia całości obrazu, informując, iż „nie jest to książka dla...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Spodziewałam się czegoś mocniejszego. Dobrze się zaczęła. Wizja obozów, rodem z II wojny światowej, dała mi nadzieję że w końcu, od czasu Igrzysk Śmierci, dostanę od książki w twarz . Tymczasem główna bohaterka Ruby okazuje się być godną pożałowania istotką. Brakuje jej werwy, pierwiastka buntu. Powtarza się historia z "Dotyku Julii", gdzie dziewczyna myśli, iż nie zasługuje na szczęście i musi pozostać samotną ze względu na swój dotyk. Na pierwszy plan nie wybija się walka z systemem, lecz relacja między Ruby a Liamem. Dlatego też powieść traci swój wydźwięk, a w pamięci na dłużej nie pozostanie antyutopijna wizja, lecz miłość dwojga bohaterów. Czytelnik jest wręcz zmuszony współczuć i użalać się nad losem tych dwojga, no bo jak tu nie kochać tak nieszczęśliwej miłości? Książka nie jest zła, dość przyjemnie i szybo się czyta, ale to nie wystarczy. Nie dostarczyła mi więcej emocji niż standardowy romans dla nastolatek. Zabrakło mi tzw. mięsa. Ale daję "Mrocznym Umysłom" szansę, może Ruby stanie się twardsza w kolejnej części, a ja dostanę to upragnione "mięso".

Spodziewałam się czegoś mocniejszego. Dobrze się zaczęła. Wizja obozów, rodem z II wojny światowej, dała mi nadzieję że w końcu, od czasu Igrzysk Śmierci, dostanę od książki w twarz . Tymczasem główna bohaterka Ruby okazuje się być godną pożałowania istotką. Brakuje jej werwy, pierwiastka buntu. Powtarza się historia z "Dotyku Julii", gdzie dziewczyna myśli, iż nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po sukcesie odniesionym przez serię "Akademia wampirów" autorka Richelle Mead nie mogła tego tak zwyczajnie zostawić. Nie było już nic do powiedzenia o Rose i Dymitrze. W końcu byli oficjalnie razem, a wiadomo, że szczęśliwe związki nigdy nie sprzyjają wciągającej fabule. Kto by chciał czytać o tym, jak cudownie i fantastycznie układa się życie zakochanych...

Jedno źródło wykorzystane, wypadałoby jednak pociągnąć temat dalej. Ale chwila, przecież mamy jeszcze kilka postaci w zanadrzu. Czemu by nie wykorzystać świeżo upieczonej księżniczki Jill? Dodać można jeszcze tę alchemiczę, Sydney. W sumie Adrian też się przyda, po rozstaniu z Rose należy mu się odrobina uwagi. W sumie Eddiemu też, a co, też go można wprowadzić. To mamy komplet, zaczynamy.

Alchemicy, ludzka organizacja do której należy Sage, nie toleruje bratania się ze stworami nocy, morojami, dampirami i strzygami. Po tym, jak Sydney Sage pomogła Rose oskarżonej o królobójstwo w udowodnieniu niewinności, straciła zaufanie swoich zwierzchników. Zyskuje jednak szansę na odkupienie swoich win i wyrusza do Palm Spring, by pomóc w ochronie Jill, na której życie czyhają przeciwnicy młodej królowej Lisy. Na miejscu przyjdzie jej współpracować z Eddim, Adrianem, i Keithem, swoim pobratymcą. Jego jednak nienawidzi chyba bardziej niż wampirów.

Na tak zarysowanym tle rozgrywają się różne perypetie bohaterów, z Sydney w roli głównej. Nie będę zdradzać szczegółów, ale przyznaję, iż "Kroniki krwi" mają w sobie większy potencjał niż "Akademia wampirów". Fabułę przenikają wątki rodem z Cheruba i kryminalnych powieści. Wprowadza to inny rodzaj zainteresowania książką, bo nie skupia się na samych miłosnych zawiłościach, jak to bywa z reguły w wampirzych powieściach.

Ale Richelle nie nazywałaby się Mead, gdyby nie wprowadziła wątku zakazanej miłości. Już od pierwszych stron(a także od bardzo wymownego stwierdzenia z okładki), da się przewidzieć, że Sydney ostatecznie będzie z Adrianem. Jednak ich relacje nie wybijają się jeszcze w pierwszej części na główny plan (druga część "Złota lilia" nie jest już pod tym względem taka subtelna), co podnosi poziom książki w moich oczach.
Analizując prozę Mead stwierdzam, że kobieta doskonale radzi sobie z powieściami dla młodzieży. Wiadomo, nie są to arcydzieła literatury, jednak są dobrze napisane, w lekki sposób. Stworzone przez nią postacie i sytuację są pozbawione patetyczności i sztucznej podniosłości. Na tyle, na ile potrafi, stawia na naturalność i wychodzi jej to zdecydowanie na plus.

Po sukcesie odniesionym przez serię "Akademia wampirów" autorka Richelle Mead nie mogła tego tak zwyczajnie zostawić. Nie było już nic do powiedzenia o Rose i Dymitrze. W końcu byli oficjalnie razem, a wiadomo, że szczęśliwe związki nigdy nie sprzyjają wciągającej fabule. Kto by chciał czytać o tym, jak cudownie i fantastycznie układa się życie zakochanych...

Jedno źródło...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Na długo przed "Igrzyskami śmierci" Suzanne Collins i "Niezgodną" Veroniki Roth pojawiła się Lois Lowry ze swoją anty-utopią. Niby powieść młodzieżowa, ale pozbawiona jest tego kiczu i przepychu, tak charakterystycznych dla współczesnych książek. Napisana w prosty sposób, bez zbędnych upiększeń. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Po skończonej lekturze nie czułam się przytłoczona czy przygnębiona, nie wywołała w mojej głowie burzy emocji. A mimo to wniknęła w mój umysł, w moją pamięć. Książka nie musi mieć pięciuset stron, żeby być kawałkiem dobrej literatury, a "Dawca" jest tego świetnym przykładem.

Na długo przed "Igrzyskami śmierci" Suzanne Collins i "Niezgodną" Veroniki Roth pojawiła się Lois Lowry ze swoją anty-utopią. Niby powieść młodzieżowa, ale pozbawiona jest tego kiczu i przepychu, tak charakterystycznych dla współczesnych książek. Napisana w prosty sposób, bez zbędnych upiększeń. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Po skończonej lekturze nie czułam się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wzięłam do ręki tę książkę ze względu na fascynujący tytuł. Jest napisana w dość niekonwencjonalny sposób, przez co jeszcze bardziej intryguje. Nie całkiem ją zrozumiałam, do tego z pewnością potrzebna jest znajomość historii Węgier XX w. Jednak nawet bez tego "Wyimaginowany reportaż z amerykańskiego pop-festiwalu" jest ciekawą pozycją, wartą przeczytania.

Wzięłam do ręki tę książkę ze względu na fascynujący tytuł. Jest napisana w dość niekonwencjonalny sposób, przez co jeszcze bardziej intryguje. Nie całkiem ją zrozumiałam, do tego z pewnością potrzebna jest znajomość historii Węgier XX w. Jednak nawet bez tego "Wyimaginowany reportaż z amerykańskiego pop-festiwalu" jest ciekawą pozycją, wartą przeczytania.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wśród młodzieżowych książek, "kosmiczne" pozycje są miłą odskocznią od wampirzych para-romansów. Z chęcią i ogromną nadzieją sięgnęłam po "W otchłani". Niestety, trochę się zawiodłam. Co prawda, pomysł na fabułę całkiem przyzwoity. Połączenie literatury sci-fi z kryminałem się sprawdziło, akcja wciąga i zaciekawia. Jednak czasem styl pisania autorki staje się irytujący. Z jednej strony tłumaczy wszystko jak dzieciom z podstawówki, z drugiej można tu znaleźć ogrom niedorzecznych porównań. Momentami pojawiają się stwierdzenia prawie tak głębokie jak u Paulo Coelho, można było się wręcz w nich utopić. Całość jest też trochę przedłużona, chwilami dłużyła się niemiłosiernie. Ogólne wrażenie pozostawia pozytywne. Co parę stron zaskakuje i ma się ochotę na więcej. Z pewnością sięgnę po kolejną część.

Wśród młodzieżowych książek, "kosmiczne" pozycje są miłą odskocznią od wampirzych para-romansów. Z chęcią i ogromną nadzieją sięgnęłam po "W otchłani". Niestety, trochę się zawiodłam. Co prawda, pomysł na fabułę całkiem przyzwoity. Połączenie literatury sci-fi z kryminałem się sprawdziło, akcja wciąga i zaciekawia. Jednak czasem styl pisania autorki staje się irytujący. Z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

To jedna z książek dzieciństwa, których treść jest przymglona upływem czas. Jedna z tych przeczytanych nie jeden raz. Nie pamiętam, czy była dobra, czy też nie, ale kiedy byłam małą dziewczynką porywał mnie ten fantastyczny świat.

To jedna z książek dzieciństwa, których treść jest przymglona upływem czas. Jedna z tych przeczytanych nie jeden raz. Nie pamiętam, czy była dobra, czy też nie, ale kiedy byłam małą dziewczynką porywał mnie ten fantastyczny świat.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Czarownica Gabrielle Charbonnet, James Patterson
Ocena 5,8
Czarownica Gabrielle Charbonne...

Na półkach:

Liczyłam na coś więcej. Krótkie rozdziały sprawiają, że czytelnik prześlizguje się po kolejnych zdarzeniach bez większego zrozumienia. Ciekawa koncepcja, połączenie anty-utopii ze zjawiskami paranormalnymi. Jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia

Liczyłam na coś więcej. Krótkie rozdziały sprawiają, że czytelnik prześlizguje się po kolejnych zdarzeniach bez większego zrozumienia. Ciekawa koncepcja, połączenie anty-utopii ze zjawiskami paranormalnymi. Jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna z ulubionych książek z dzieciństwa.

Jedna z ulubionych książek z dzieciństwa.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Po pierwsze, urodziłem się. Po piąte, nauczyłem się, że można kochać jednocześnie kilka istot. Po siódme, są pytania do których wracam."

Książka Ignacego Karpowicza zafascynowała mnie od pierwszej strony. Niezwykły sposób pisania sprawia, że każde zdanie powoduje dziwne drżenie w duszy. W trakcie czytania byłam duchowo obolała. Autor zrzuca na nas całe cierpienie głównego bohatera.
Historia pozornie prosta. Grzegorz - czterdziestoletni scenarzysta teatralny. Mieszka w Warszawie. Jego życie przebiega w dość łagodny sposób, bez zbędnych wydarzeń. Dzwoni matka: zmarł pies, trzeba pochować. Syn męczony wyrzutami sumienia w końcu decyduje się na podróż do Białegostoku. Pies Cezar zostaje skremowany. Matka wzięta na badania. Złe wyniki. Nowotwór. Idzie śmierć.

Przez cały czas mamy dostęp do myśli Grzegorza. Smutek, obojętność, miłość, zagubienie, ból, cierpienie, przyzwyczajenie. Wszystko przeplatane wspomnieniami z przeszłości. Pozornie może się zdawać, że to mieszanie przeszłości z teraźniejszością w jednym zdaniu nie zda egzaminu. Jednak wszystko spaja się w jedną całość.
"Gesty" uwiodły mnie zarówno sposobem, w jaki zostały zapisane, jak i samą przekazywaną treścią. Według mnie, jedno z lepszych tworów polskiej literatury. Choć czytając czułam się niekomfortowo, nie potrafiłam przerwać.

Gratuluję panu Karpowiczowi stworzenia arcydzieła.

"Po pierwsze, urodziłem się. Po piąte, nauczyłem się, że można kochać jednocześnie kilka istot. Po siódme, są pytania do których wracam."

Książka Ignacego Karpowicza zafascynowała mnie od pierwszej strony. Niezwykły sposób pisania sprawia, że każde zdanie powoduje dziwne drżenie w duszy. W trakcie czytania byłam duchowo obolała. Autor zrzuca na nas całe cierpienie głównego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka nie najgorsza, kolejna z gatunku określanego przeze mnie jako "lektura dla zrozpaczonych nastolatek". Przeczytać się da, plusem jest odrobinę inny sposób ukazania tzw. społeczności wampirów, w tej pozycji noszących bezpłciową nazwę morojów(?). Ale jak to bywa w tego typu książkach wszechobecne są wieczne cierpienie i udreczenie głównych bohaterów (muszę jednak przyznać, że nawet polubiłam Rose, zawsze kręciły mnie jednostki niegrzeczne, mroczne, ze skłonnościami do buntu). Nie obędzie się także bez nieskończonej miłości, która nie ma prawa istnieć. Bez większego żalu poświęciłam jeden wieczór na tę pozycję. Po kolejne części sięgnę raczej z ciekawości,nie lubię nie wiedzieć jak coś się skończy,ale też z potrzeby ogłupienia się po wykańczającym tygodniu.

Książka nie najgorsza, kolejna z gatunku określanego przeze mnie jako "lektura dla zrozpaczonych nastolatek". Przeczytać się da, plusem jest odrobinę inny sposób ukazania tzw. społeczności wampirów, w tej pozycji noszących bezpłciową nazwę morojów(?). Ale jak to bywa w tego typu książkach wszechobecne są wieczne cierpienie i udreczenie głównych bohaterów (muszę jednak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy w bibliotece znalazłam tę książkę, w pierwszym odruchu ją odrzuciłam. Zniechęcił mnie zarówno dość banalny tytuł jak i nijaka okładka. Jednak stwierdziłam, że zaryzykuję i wypożyczyłam "Idealną chemię". Co prawda, nie jest to "jedna z najlepszych powieści o miłości wszech czasów", jak zapowiada napis na okładce, ale czyta się całkiem przyjemnie. Dobra pozycja na leniwe sobotnie popołudnie. Nie wymaga od czytelnika zbyt wielkiego zaangażowania w rozumienie tekstu, nie jest jednak pozbawiona głębszego sensu, jak mogłoby się zdawać. Porusza ważne kwestie, min. tolerancję. Można doszukać się wspólnych wątków z "Trzy metry nad niebem" i "Romeo i Julia". Romans zaczyna się od połączenia dwójki głównych bohaterów w parę na lekcji chemii wbrew ich woli (co stanowi dość modny motyw w powieściach dla zrozpaczonych nastolatek, min. w "Zmierzchu" czy "Szeptem"). Oczywiście z początku pałają do siebie szczerą nienawiścią, jednak wraz z rozwojem akcji zaczynają się w sobie zakochiwać. Ostatecznie książka kończy się "happy endem" i wszyscy są szczęśliwi. Podsumowując: nie żałuję czasu spędzonego na czytaniu "Idealnej chemii" (choć nadal uważam tytuł za dość płytki), sobotnie popołudnie spędziłam całkiem przyjemnie.

Gdy w bibliotece znalazłam tę książkę, w pierwszym odruchu ją odrzuciłam. Zniechęcił mnie zarówno dość banalny tytuł jak i nijaka okładka. Jednak stwierdziłam, że zaryzykuję i wypożyczyłam "Idealną chemię". Co prawda, nie jest to "jedna z najlepszych powieści o miłości wszech czasów", jak zapowiada napis na okładce, ale czyta się całkiem przyjemnie. Dobra pozycja na leniwe...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to