rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

"Cienka czerwona linia" jest powieścią wojenną, która bardziej niż samą wojnę, opisuje ludzi rzuconych w jej środek. Przedstawia ich odczucia, przeżycia, a nawet odwagę istrach na polu bitwy.

Na początek wypadam mi coś napisać o samym autorze. Kim jest i co o nim wiemy? James Jones, bo o nim mowa to amerykański powieściopisarz i autor opowiadań, specjalizujący się w tematyce wojennej. Był żołnierzem US Army, do której wstąpił w 1939 r. Przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny stacjonował wraz z 25. Dywizją Piechoty w Hickam Field na Hawajach. Później brał udział w kampaniach amerykańskich na wyspach Oceanu Spokojnego, łącznie z walkami o Guadalcanal, podczas których został ranny. Odznaczono go Brązową Gwiazdą i Purpurowym Sercem. Ostatecznie odszedł z wojska w 1944 r. Zrobił to na rzecz pisarstwa, któremu chciał się poświęcić bez reszty. Pierwsza jego książka była niepowodzeniem, zaś już kolejna – "Stąd do wieczności" – zyskała ogromną popularność zarówno wśród krytyków, jak i czytelników. Kolejne dzieła Jonesa również zostały dobrze przyjęte i ugruntowały jego pozycję pisarza doskonale oddającego klimat walki oraz uczucia i przeżycia osób w nich uczestniczących.

W książce "Cieńka czerwona linia" James Jones, który sam brał udział w kampanii na Guadalcanale, pokazuje w zbliżeniu przeżycia, myśli, decyzje, refleksje i prywatne podejście do wojny garstki żołnierzy z jednej kompanii - kompanii C. Książka opisuje zwyczajne wojenne losy zwyczajnych ludzi: desant na wyspie, biwak, chrzest bojowy itd. Wszystko to przedstawione jest z niebywałym realizmem, bezpośredniością, brutalnością i szczerością, a do tego przesiąknięte wstrząsającym antywojennym przesłaniem.

Czytając "Cienką czerwoną linię" otrzymujemy potworny obraz tego, co dzieje się z ludźmi po znalezieniu się w świecie wojny. Najpierw widzimy żołnierzy ogarniętych cynizmem, takich jak sierżant Welsh, poczuciem bezsensu, bezradności, marności oraz niepohamowanym lękiem, tchórzostwem i świadomością zbliżającej się śmierci, takich jak kapral Fife, czy też chorobliwą fascynacją zabijaniem, krwią i potrzebą popisywania się wzajemnie swoją odwagą. Dowiadujemy się o "męstwie" służącym jedynie uniknięciu poniżenia, jakim jest tchórzostwo. Z każdym dniem coraz dobitniej widać zatracanie się moralności, aż po dzikie wyzwolenie nienawiści i brutalności podczas pierwszej dużej bitwy o masyw wzgórz. Wtedy to w ludziach następuje odrętwienie, to nieludzkie poczucie przyjemności zabijania, za które nie spotka ich kara. Podczas gdy masowo giną frontowi żołnierze, czytelnik wsłuchuje się w ich refleksje na temat tego, co dzieje się dookoła. Zdają sobie sprawę, że w walce przestaje się być tak naprawdę człowiekiem, mają świadomość, że są niewiele znaczącymi jednostkami w gigantycznej machinie wojny, umierający pytają się, dlaczego właśnie oni giną, żywi przerażeni są faktem, że równie dobrze mogło spotkać to ich samych. Na wojnie jest odrętwienie, rozpacz i tchórzostwo a nawet seksualne podniecenie z nią związane. Oczywiście u Jonesa zjawiska te nie następują u wszystkich jednakowo. W "Cienkiej..." mamy bardzo ciekawą mozaikę zróżnicowanych postaci, a wojna na każdej z nich odbija się w nico inny sposób.

Niezwykle złożona prezentacja psychicznej sytuacji żołnierza, sprawiająca, że równie dobrze można nim pogardzać, jak i współczuć, nie jest jedyną mocną stroną tej książki. Jones nie waha się pokazywać innych najciemniejszych stron konfliktu, takich jak homoseksualizm w armii, kanibalizm wśród Japończyków czy brutalne traktowanie jeńców. Pisze o ludziach pogardzających swoimi dowódcami, o ludziach, dla których celem nie jest zwycięstwo, ale ewakuacja. Wspomina też o tragicznej sytuacji żołnierzy japońskich. Pisze o dowódcach żądnych sukcesu. Dobitnego obrazu całego koszmaru dopełniają sugestywne, pełne okrucieństwa i brutalności opisy walki oraz to, co jest charakterystyczne dla konfliktów dalekowschodnich: wysokie temperatury, pragnienie i wycieńczenie spowodowane tropikalnym klimatem.

Jones bez wątpienia odniósł ogromny sukces, pokazując destrukcyjny wpływ szaleństwa wojny na ludzką psychikę. W mistrzowski sposób uzmysławia, co oznacza przekroczenie tytułowej linii, stojącej "między rozsądkiem a szaleństwem". Czytelnik dodatkowo przechodzi całkiem udany proces integracji z bohaterami (jak to często bywa w dobrych książkach wojennych, można poczuć się niemal członkiem opisywanego oddziału), co pozwala jeszcze lepiej zrozumieć przesłanie. Przesłanie ewidentnie antywojenne, do którego wyrażenia posłużono się analizą przeżyć frontowego żołnierza. Wojna według Jonesa przedstawiona jest w świetle szaleństwa, pesymizmu i przede wszystkim - niezwykłej brutalności.

Warto tę książkę przeczytać przede wszystkim właśnie ze względu na jeden z najbardziej sugestywnych, najbardziej wstrząsających, oraz, jak możemy się domyślić z faktu, iż autor sam walczył w opisywanej bitwie, najbardziej realistycznych obrazów wojny. Lektura obowiązkowa i bardzo wysokich lotów dla ambitnych książkoholików szukających mocnych wrażeń oraz posiadających mocne nerwy! Również historycy zajmujący się dziejami wojskowymi we wszystkich epokach mogą wiele zaczerpnąć w zakresie obrazu wojny, realizmu pola walki i psychologii wojny (odwagi i strachu żołnierzy, ich wpływu na ich morale w czasie walki) mimo, iż jest to książka beletrystyczna. Wynika to z faktu, iż jej autor był żołnierzem, a swoje przeżycia opierał na zdobytych doświadczeniach w wojnie na Pacyfiku (w czasie drugiej wojny światowej). Wiele dla siebie mogą wynieść z niniejszej książki powieściopisarze reprezentujący beletrystykę wojenną. Zwłaszcza dla nich recenzowana przeze mnie powieść wojenna Jamesa Jonesa będzie bezcennym źródłem wiedzy o wojnie. Serdecznie polecam! Drodzy czytelnicy życzę miłej lektury. :) :) :)

"Cienka czerwona linia" jest powieścią wojenną, która bardziej niż samą wojnę, opisuje ludzi rzuconych w jej środek. Przedstawia ich odczucia, przeżycia, a nawet odwagę istrach na polu bitwy.

Na początek wypadam mi coś napisać o samym autorze. Kim jest i co o nim wiemy? James Jones, bo o nim mowa to amerykański powieściopisarz i autor opowiadań, specjalizujący się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Powstanie człowieka" Sat-Okh to legenda indiańska wyjaśniająca pochodzenie ras człowieka. O czym opowiada? Zaczyna się, gdy Gichy Manitou (najwyższy bóg Indian) siedział na skale, palił fajkę i oglądał piękny świat. Był pełen zwierząt, które sprzeczały się między sobą o to, które z nich jest najpotężniejsze. Bóg posłuchał tego i postanowił stworzyć istotę, która będzie potężniejsza od wszystkich zwierząt i będzie budzić strach w nich wszystkich. Zapowiedział to zwierzętom, po czym skończył palić fajkę i przystąpił do pracy. Zbudował z kamieni wielki piec, po czym cztery dni zbierał opał – suche gałązki i nawóz bizonów. Gdy zebrał wystarczająco, zmęczony położył się spać, a wtedy podpełzł grzechotnik, spryskał chrust swoim jadem i zostawił w nim swoją starą skórę. Wielki duch obudził się, ulepił z gliny figurkę człowieka i włożył ją do pieca. Jednak gdy wyjął człowieka, okazało się, że piekł go za krótko, bo człowiek był blady, słaby i mało wytrzymały, a jad grzechotnika sprawił, że do tego także zły, podły i kłamliwy. Gichy Manitou nie chciał takiego człowieka, więc wyrzucił go za Wielką Wodę i zabrał się ponownie do pracy.

Tego człowieka piekł na opale wyłącznie z gałęzi sosnowych, który zbierał kolejne cztery dni. Piekł go jednak za długo i człowiek wyszedł całkiem czarny. Miał mocne mięśnie, ale był lękliwy i niezdecydowany. Takiego człowieka Manitou również nie chciał, więc i jego wyrzucił za wielką wodę.

Potem przystąpił do trzeciej próby. Opałem były tym razem brzoza (by człowiek szybko i lekko biegał), dąb (by był silny), modrzew (by miał silne mięśnie), a smoła i żywica miały zapewnić człowiekowi odporność na warunki atmosferyczne i poczucie jedności z naturą. Ten człowiek udał się doskonale – miał brązową skórę, był piękny, silny i mądry. Zadowolony bóg darował mu cały stworzony przez siebie świat, ale ostrzegł, by żył w zgodzie z naturą i swoimi braćmi, gdyż jeśli tak się nie stanie, powrócą biali ludzie, których wyrzucił za Wielką Wodę, i zniszczą prerie i puszcze, razem z którymi zginą także wszyscy Indianie.

Legenda opowiada o stworzeniu przez Wielkiego Ducha ludzi trzech ras. Każdy z nich zostaje upieczony na innym opale i piecze się przez inny czas. Biały człowiek piekł się za krótko, więc jest słaby i mało wytrzymały, a jad grzechotnika sprawił, że stał się fałszywy i kłamliwy – Manitou nie chciał takiego człowieka i wyrzucił go za Wielką Wodę. Czarny człowiek piekł się za długo, wyszedł silny, ale tchórzliwy. Takiego człowieka Wielki Duch również nie chciał i też go wyrzucił. Dopiero czerwony człowiek piekł się odpowiednio długo i okazał się być mądry i silny.

Legenda zawiera nakaz dla Indian, by żyli w zgodzie z naturą i szanowali ją, a także nie walczyli między sobą, ponieważ mogą trwać tylko tak długo, jak trwa przyroda wokół nich, prerie i puszcze pełne wilków i bizonów. Manitou ostrzegł, że jeśli złamią nakaz, zza Wielkiej Wody powrócą biali ludzie i zniszczą świat Indian, a samych Indian razem z nim.

Dałem 10 gwiazdek, gdyż spodobała mi się oryginalność tej legendy. Gorąco polecam wszystkim miłośnikom legend indiańskich. Dla nich jest to pozycja obowiązkowa. Książkoholicy szukający urozmaicenia, czegoś nowego w literaturze i chcący uzupełnić swoją wiedzę o wierzeniach Indian również znajdą w niniejszej książce coś dla siebie. Miłej lektury! :) :) :)

"Powstanie człowieka" Sat-Okh to legenda indiańska wyjaśniająca pochodzenie ras człowieka. O czym opowiada? Zaczyna się, gdy Gichy Manitou (najwyższy bóg Indian) siedział na skale, palił fajkę i oglądał piękny świat. Był pełen zwierząt, które sprzeczały się między sobą o to, które z nich jest najpotężniejsze. Bóg posłuchał tego i postanowił stworzyć istotę, która będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Biały mustang” to zbiór legend i podań plemion indiańskich Ameryki Północnej. W książce znajdziemy dwanaście historii, z których każda niesie inne przesłanie, przybliża czytelnikowi inne wartości i prawdy życiowe. Autor wychował się wśród tych plemion, dlatego wszystkie ich opowieści zna doskonale i z ogromną dbałością o szczegóły opowiada je czytelnikowi. Wierne oddanie opowieści to cecha charakterystyczna tej książki, do tego wszystko zostało pięknie ubrane w słowa, nadające opowieściom wielowymiarowość.

Jako pierwszą poznamy historię Hanuate, która z powodu pychy doprowadziła do swojej zguby. Opowieść pokazuje, że to niezwykle zła cecha osobowości. Z powodu nadzwyczajnej urody Hanuate była przekonana o własnej wyższości nad innymi w plemieniu. To był właśnie powód jej kary. Wielki Duch czuwający nad plemieniami wyraźnie pokazał, że taka postawa jest niewłaściwa. Opowieść jest aktualna nawet dzisiaj, ponieważ pycha nigdy nie była cechą dobrą. Każdy, kto się nią charakteryzuje nie jest ani lubiany, ani mile widziany w towarzystwie.

Kolejną opowieścią, która zwróciła moja uwagę była ta o tytułowym Białym mustangu, który był istotą prawie eteryczną, a z pewnością darzoną wielką czcią. Ta historia pokazuje, że człowiek, który jest silny, odważny i nie boi się stawianych mu wyzwań ma szansę osiągnąć swoje cele za pomocą wytrwałości. Kierując się dobrem i nie uciekając się do podstępu taki człowiek zdobywa serce ukochanej i żyje w szczęściu i miłości, darzony szacunkiem przez wspólnotę. Opowieść uczy, że zawsze warto gonić za marzeniami, i choć te mogą wydawać się bardzo odległe, w jakiś sposób zostaniemy wynagrodzeni za ten trud.

Piękną legenda, która z pewnością zasługuje na pamięć jest opowieść o Tosinonakh. Ta historia pokazuje siłę prawdziwej miłości. Czytelnik dostrzega to, że prawdziwe, gorące uczucie, które płynie prosto z serca ma szansę przetrwać pomimo wszelkich przeciwności losu. Legenda opowiada o dwóch rzekach, których bóstwa darzą się wzajemnie wielkim uczuciem, dlatego łączą się i płyną razem przez krainy. Nawet pomimo czekających ich trudów nie zastaną już rozdzielone. Ta piękna opowieść pokazuję silę prawdziwej i szczerej miłości.

Ciekawą legendą jest ta o stworzeniu słońca, w której ukazane zostaje poświęcenie jednego człowieka dla dobra ludzkości. Sama legenda opowiada o tym, skąd wzięło się słońce, jaka jest przyczyna powstawania burz i co oznacza pojawienie się tęczy na niebie. Może ona być jedną z pierwszych opowieści o superbohaterze ratującym ludzkość przed zagładą. Z drugiej strony, historia powstania słońca pokazuje odwieczną walkę dobra ze złem, w którym zwycięzcą może być każdy. Żadna ze stron nie spocznie jednak i wciąż od nowa będzie stawać do walki, by odmienić losy świata.

Jak zatem widać,„Biały mustang” to zbiór naprawdę ciekawych i pełnych przesłań legend, które zmuszają czytelnika do myślenia. Moim zdaniem nie doceniamy prawd, jakie przez pokolenia przekazywały sobie rdzenne ludy Ameryki, a to wielki błąd, ponieważ ich opowieści niosą ze sobą równie wiele wartości, jak ich słowiańskie odpowiedniki. Poleciłabym każdemu, kto lubi opowieści z przesłaniem. Każdy czytelnik, który lubi szukać treści zawartej między wierszami będzie usatysfakcjonowany. Podałam przykłady tylko kilku podań, a prawda jest taka, że każda z nich jest inna, pełna wartości i prawd tak uniwersalnych, że choć same legendy mają i setki lat, to wartości w nich zawarte są aktualne dla dzisiejszego człowieka w równym stopniu, co niegdyś dla Indianina.

Gorąco polecam wszystkim miłośnikom mitów i legend. Dla czytelników lubujących się w legendach indiańskich jest to pozycja obowiązkowa. Przeniesie Was w barwny świat wierzeń Indian północnoamerykańskich. Czy może być coś piękniejszego? Przygoda czeka! Na co więc czekać? Życzę miłej i przyjemnej lektury. :) :) :)

"Biały mustang” to zbiór legend i podań plemion indiańskich Ameryki Północnej. W książce znajdziemy dwanaście historii, z których każda niesie inne przesłanie, przybliża czytelnikowi inne wartości i prawdy życiowe. Autor wychował się wśród tych plemion, dlatego wszystkie ich opowieści zna doskonale i z ogromną dbałością o szczegóły opowiada je czytelnikowi. Wierne oddanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzowana książka jest autobiografią napisaną przez największego wynalazcę i odkrywcę wszech czasów. Nikola Tesla, bo o nim mowa urodził się w Smiljanie w Chorwacji. Miał serbskie pochodzenie. Intelekt, mądrość, pomysłowość i kreatywność odziedziczył po swojej matce. Chociaż nie został w pełni doceniony przez sobie współczesnych to właśnie jemu potomni zawdzięczają najwięcej spośród wszystkich uczonych. Oficjalnie przyznaje się, że ma na swoim koncie około 300 patentów. Faktycznie było ich aż 700!

Wiele dokumentów i prototypów bardzo, bardzo zaawansowanych wynalazków zniknęło w dość podejrzanych okolicznościach z pokoju hotelowego, w którym mieszkał Tesla i jego laboratorium. Po jego nagłej i niespodziewanej śmierci przejęli je Amerykanie i niewykluczone, że również Sowieci.

Nikola Tesla jest pomysłodawcą i autorem 125 wynalazków w 26 krajach. Wymyślił m. in. elektryczny silnik indukcyjny, prądnicę prądu przemiennego, dynamo rowerowe, baterię słoneczną, turbinę talerzową, rezonansową cewkę wysokonapięciową, autotransformator, świetlówkę, radio.

Właśnie osoba Nikoli Tesli stanowiła przez całe dziesięciolecia swego rodzaju tabu. Wielu uczonych wolało przemilczeć jego dokonania i o nim w ogóle nie wspominać. Co ciekawe jednak pomimo, iż wiedza serbskiego inżyniera i wynalazcy była już bardzo rozpowszechniona to nawet dzisiaj wiele osób kojarzy go niesłusznie tylko z wynalazkami indukcji elektromagnetycznej w układzie SI i samochodem o napędzie elektrycznym. To swego rodzaju przejaw marginalizowania dokonań tego wynalazcy wszech czasów.

Recenzowana książka jest autobiografią napisaną przez największego wynalazcę i odkrywcę wszech czasów. Nikola Tesla, bo o nim mowa urodził się w Smiljanie w Chorwacji. Miał serbskie pochodzenie. Intelekt, mądrość, pomysłowość i kreatywność odziedziczył po swojej matce. Chociaż nie został w pełni doceniony przez sobie współczesnych to właśnie jemu potomni zawdzięczają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zacznijmy od tego kim jest autorka i czym się zajmuje? Ewa Domańska to polska historyk i teoretyk historiografii. Autorka i redaktorka książek prezentujących najnowsze nurty w humanistyce i naukach społecznych. Przewodnicząca „International Commission of Theory and History of Historiography”, członek komitetu międzynarodowej fundacji "Imitatio. Integrating Human Sciences" oraz Tutor Akademii „Artes Liberales", laureatka programu "Mistrz" (Fundacja na rzecz Nauki Polskiej). Jest absolwentką Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W 1995 roku uzyskała stopień naukowy doktora, pracując pod kierunkiem Jerzego Topolskiego na UAM, Haydena White’a (na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley oraz University of California at Santa Cruz) oraz Franka Ankersmita (na Rijksuniversiteit Groningen). Stypendystka Fundacji Fulbrighta (1995-1996, UC Berkeley) i Fundacji Kosciuszkowskiej (2000-2001, Stanford University). W roku 2007 uzyskała tytuł doktora habilitowanego, zaś w 2010 profesora UAM. Od 2002 roku visiting professor w Department of Anthropology Stanford University (tam także od 2009 research affiliate The Europe Center i affilialted faculty w Center for Russian, East European & Eurasian Studies (CREEES).

Ewa Domańska interesuje się niekonwencjonalnymi tendencjami w badaniach historycznych (m.in. historią antropologiczną, historią postkolonialną, nową historią materialną, historia środowiskowa, historią wielogatunkową, historią i krytyką sztuki oraz historią nie-antropocentryczną), multidyscyplinarnym podejściem do budowania wiedzy o przeszłości (szczególnie relacjami historii z antropologią kulturową, archeologią, krytyką sztuki oraz literaturoznawstwem). W ciągu ostatnich lat koncentruje się na badaniach nad porównawczą teorią nauk humanistycznych i społecznych w perspektywie humanistyki ekologicznej oraz posthumanistyki.

W książce tej E. Domańską interesuje historia niekonwencjonalna jako istniejący w łonie nowej humanistyki awangardowy nurt i sposób odnoszenia się do przeszłości, który praktykowany jest on przez przedstawicieli różnych dziedzin humanistyki (nie tylko historyków, lecz także antropologów, archeologów, kulturoznawców, literaturoznawców, historyków sztuki, pisarzy), pracujących w ramach interdyscyplinarnych studiów, m.in. studiów postkolonialnych, różnego rodzaju studiów etnicznych, badań genderowych i queerowych, studiów prowadzonych nad zwierzętami i rzeczami. Jest to historia insurekcyjna i interwencyjna stanowiąca rodzaj krytyki kultury i zarazem nosząca w sobie pewien jej projekt. Historia niekonwencjonalna legitymizuje i wspiera procesy dekolonizacyjne różnego rodzaju ruchów mniejszościowych, stając się podstawą ich walki o sprawiedliwość.

Zamieszczone w drugiej części książki studia omawiają niekonwencjonalne historie i stanowią przykłady niekonwencjonalnego podejścia do ich analizy. Materiału historycznego dostarczają zagadnienia, wokół których dyskusje postawiły pod znakiem zapytania tradycyjny sposób uprawiania i przedstawiania historii. Myślę tutaj o ludobójstwie i zbrodniach przeciwko ludzkości. Czy zatem analizuje wspomnienia więźnia gułagu (Wspomnienia z Rosji Jana Żarno), czy też piszę o uobecnionej w architekturze historii Żydów (Muzeum Żydowskie Daniela Libeskinda), czy próbuje zrozumieć zjawisko "znikniętych" w Ameryce Łacińskiej (Argentyńscy desaparecidos), czy w końcu badam antymartrologiczne nastawienie do przeszłości Polski proponowane przez sztukę krytyczną (Pozytywy Zbigniewa Libery) - zawsze ostatecznym punktem odniesienia tych rozważań jest zło, które człowiek czyni drugiemu człowiekowi.

Ważnym wkładem książki Ewy Domańskiej jest zwrócenie uwagi na te obecne w nowej humanistyce i podejmowane przez historie niekonwencjonalne awangardowe idee, które są bagatelizowane lub pomijane przez badaczy reprezentujących główny nurt rozważań historycznych. Należy jednak podkreślić, że książka ta w żaden sposób nie jest "postmodernistycznym" atakiem na tradycyjną historiografię. Jest ona raczej uważnie przestudiowaną i wrażliwą prezentacją nowego rodzaju przedmiotów (i podmiotów) badań historycznych, powołanych do życia przez nowożytność, modernizację oraz ekstremalne sytuacje.

Autorka w żadnym razie nie jest historiograficzną konstruktywistką; nie ma wątpliwości, że przeszłość naprawdę istniała, że realne zdarzenia faktycznie miały miejsce i że obowiązkiem historyka jest wydobycie na ich temat jak największej ilości informacji. Zdaje sobie jednak sprawę, że zdarzenia z przeszłości, które mają znaczenie dla różnych grup i wykorzystywane są jako elementy w budowie ich tożsamości i zbiorowej pamięci, mogą być interpretowane w różny sposób i przedstawiane czy to w formie pisanej narracji, czy też architektury i dzieła sztuki.

Świetna książka! Nie dość, że doskonale się ją czyta to jeszcze wciąga i zachęca czytelnika do refleksji nad historią historiografii i metodologią historii. Uwaga uzależnia! Wracam do niej co jakiś czas i ciągle dostrzegam w niej coś nowego. Według mnie jest lepsza niż praca "Struktura rewolucji naukowych" T. Kuhna. Dałem śmiało 10 gwiazdek za nowatorskie, świeże i obiektywne spojrzenie na nowe nurty badawcze w historii i nieco przestarzałą już metodologię historii reprezentowaną przez niektóre bardzo konserwatywne koła akademickie. Przyznam się szczerze, że wiele razy zainspirowała mnie właśnie ta nietypowa i jakże oryginalna książka. Pozycja obowiązkowa dla pasjonatów historii i akademickich historyków [może co niektórym otworzą się w końcu oczy? ;)] oraz wszystkim książkoholikom. Gorąco polecam! Drodzy czytelnicy życzę miłej lektury! :) :) :)

Zacznijmy od tego kim jest autorka i czym się zajmuje? Ewa Domańska to polska historyk i teoretyk historiografii. Autorka i redaktorka książek prezentujących najnowsze nurty w humanistyce i naukach społecznych. Przewodnicząca „International Commission of Theory and History of Historiography”, członek komitetu międzynarodowej fundacji "Imitatio. Integrating Human...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie ulega wątpliwości, że jest to książka inna niż wszystkie. Penrose podjął się prawdziwie samobójczego zadania: wprowadzenia czytelnika „od zera” w świat współczesnej fizyki. Innowacyjność polega na tym, że sformułowanie „świat współczesnej fizyki” jest tu rozumiane dosłownie – chodzi po prostu o matematykę.

Stephen Hawking pożalił się kiedyś, że wydawca zniechęcił go do pisania o matematyce w książkach popularnonaukowych; rzekomo dodanie jednego wzoru do książki sprawia, że grono jej czytelników kurczy się o połowę. Penrose nie przejął się tym ostrzeżeniem i napisał książkę będącą w przeważającej większości systematycznym wykładem narzędzi matematycznych niezbędnych do zrozumienia dwóch wielkich teorii współczesnej fizyki „fundamentalnej” – ogólnej teorii względności oraz fizyki kwantowej, w szczególności kwantowej teorii pola. Dopiero w drugiej części książki wyprowadzone wcześniej rezultaty matematyczne zaczynają tak naprawdę „działać”, a Czytelnik otrzymuje po drodze tylko skromne „kąski” fizyki zatopione w morzu matematyki.

O jakiej matematyce tu mówimy? Wydawca w cytowanym wyżej opisie przechodzi bardzo szybciutko od „liczb”, rachunku różniczkowego i geometrii od razu do teorii względności i mechaniki kwantowej – prawdopodobnie, aby nie odstraszyć potencjalnych czytelników. Penrose nie wydaje się jednak być kimś, kto boi się straszenia, i śmiało omawia m.in. transformatę Fouriera, liczby hiperzespolone, algebrę Clifforda, rozmaitości n-wymiarowe, teorię reprezentacji i algebrę Liego, rachunek różniczkowy na rozmaitościach i wiązki włókniste… i to wszystko na pierwszych 300 stronach książki. To powinno wyjaśnić, dlaczego w kategorii „atrakcyjność treści” książkę tę oceniłem na 2/6. Bądźmy szczerzy – zmatematyzowana fizyka nie jest „atrakcyjna”. Zresztą… czy wszystko musi być „atrakcyjne”? :)

Ostatnia „ciekawostka”. Penrose zachęca czytelników do aktywnego przyswajania matematyki poprzez rozsiane w tekście zadania. Są one podzielone na 3 grupy: łatwe, średnie i trudne. Każde zadanie „łatwe” opatrzone jest ilustracją uśmiechniętej postaci z podniesionym palcem, w geście wyrywania się do odpowiedzi.

Czas chyba na podsumowanie. Powinno być już chyba jasne, jakiego typu książką jest „Droga do rzeczywistości”. Nie jest to tekst, który „łyknie się” w weekend albo na wyjeździe wakacyjnym. Nie jest to nawet tekst, który „łyknie się” w kilka miesięcy. Ja sam zaopatrzyłem się w „Drogę”, gdy tylko pojawiła się na rynku, i od tego czasu służyła mi głównie do… utrwalania tego, czego uczyłem się na kursie uniwersyteckim fizyki. Penrose posiada niebywały dar ilustrowania zaawansowanych zagadnień matematycznych – i ich konsekwencji dla teorii fizycznych – w taki sposób, że robią się one „jednocześnie klarowne i proste”, jak pisze Wydawca. Nie wydaje się jednak, żeby dało się czytać Penrose’a bez równoległego solidnego kursu zmatematyzowanej fizyki robionego na sposób „klasyczny”, tj. włącznie z „brutalnym” rąbaniem obliczeń.

Mogłoby się wydawać, że wniosek z tej recenzji to: nie kupować! Niekoniecznie. „Droga do rzeczywistości” w pewien przewrotny sposób spełnia swoją rolę. Pokazuje bowiem faktyczną drogę, którą trzeba przejść, żeby dowiedzieć się, jak współczesna fizyka opisuje rzeczywistości na „najgłębszym” znanym nam poziomie. Jest to z jednej strony świetna odtrutka na mnożące się publikacje, których zadaniem jest przekonanie nas, że po lekturze 300 stron anegdot oraz zapoznaniu się z obowiązkową metaforą kawałka gumy z ołowianym ciężarkiem współczesna fizyka staje przed nami otworem. Z drugiej strony – już po „odtruciu” się z tego złudzenia – bardziej odważny czytelnik, który zechce zmierzyć się z faktyczną drogą do rzeczywistości, dostaje jedyną w swoim rodzaju mapę drogową, która pomoże mu w nawigowaniu po świecie współczesnej fizyki.

Nie ma żadnej książki na rynku polskim czy zagranicznym, która opisuje ten świat równie szeroko, głęboko i z równym polotem. Nie ma książki, która posiadałaby tak niebywale inteligentnie i starannie wykonane ilustracje najbardziej abstrakcyjnych pojęć matematycznych. Nie ma książki, w której omawiane są głębokie powiązania pomiędzy gałęziami matematyki „wyższej”, rezultatami fizyki i kwestiami – nie bójmy się tego powiedzieć – filozoficznymi. Nie ma w końcu podręcznika, który doczekałby się tak dużej sławy – a dzięki tej sławie istnieją w internecie specjalnie utworzone fora dyskusyjne, na których możliwe jest uzyskanie pomocy przy rozwiązywaniu wymyślonych przez Penrose’a zadań.

A że książka jest makabrycznie trudna?… A kto właściwie obiecywał, że zrozumienie Wszechświata będzie proste? :)

Gorąco polecam! Książka dla wszystkich książkoholików, a zwłaszcza osób lubiących czytać ambitne pozycje. Z pewnością zadowoli również wielu "ścisłowców", w tym miłośników fizyki kwantowej, astrofizyki i kosmologii, a nawet matematyków! Miłej lektury! :) :) :)

Nie ulega wątpliwości, że jest to książka inna niż wszystkie. Penrose podjął się prawdziwie samobójczego zadania: wprowadzenia czytelnika „od zera” w świat współczesnej fizyki. Innowacyjność polega na tym, że sformułowanie „świat współczesnej fizyki” jest tu rozumiane dosłownie – chodzi po prostu o matematykę.

Stephen Hawking pożalił się kiedyś, że wydawca zniechęcił go do...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Władca piorunów. Nikola Tesla i jego genialne wynalazki Krzysztof K. Słowiński, Przemysław Słowiński
Ocena 7,2
Władca piorunó... Krzysztof K. Słowiń...

Na półkach: , , , , ,

Witam wszystkich po znów za długiej, jak na mój gust, przerwie, ale cóż zrobić jak nie ma się na nic czasu... Nie bez powodu wybrałem do zrecenzowania niniejszą książkę. Jest nią bowiem biografia jednego z najbardziej kontrowersyjnych wynalazców jacy kiedykolwiek chodzili po świecie, a jego pomysły i koncepcje do tej pory otoczone są nimbem tajemnicy. Właśnie czy Nikola Tesla rzeczywiście był kontrowersyjny czy jego geniusz po prostu wyłamywał się spod konwencjonalnej nauki akademickiej a on sam wyprzedzał swoją epokę? Może był po prostu wiele razy nierozumiany nawet przez najtęższe umysłu jego epoki, bo miał odwagę "iść" tam, gdzie nikomu się nawet dzisiaj nie śniło? Odpowiedzi na te pytania i jeszcze na wiele innych dotyczących umysłu wspomnianego serbskiego wynalazcy i uczonego oraz pionierskich badań prowadzonych przez niego znalazłem w książce "Władca piorunów. Nikola Tesla i jego genialne wynalazki" autorstwa Krzysztofa i Przemysława Słowińskich.

Autorzy, aby zaintrygować i przyciągnąć uwagę swoich czytelników, rozpoczynają opowieść o Tesli wzmianką o jego najbardziej szokujących i tajemniczych wynalazkach, o których wiadomo naprawdę bardzo niewiele. Rząd Stanów Zjednoczonych objął te badania klauzulą ściśle tajne. Jednak nawet z tych strzępków informacji jakie przedstawiają nam Słowińscy od razu widać, że Tesla wyprzedzał swoje czasy o jakieś 100-150 lat. Po tym rozpaleniu naszej ciekawości spokojnie przechodzą do snucia swojej opowieści od lat najmłodszych Nikoli Tesli. Przedstawiają historię jego rodziny, dom i miejscowość Smiljan w Chorwacji, w której się wychował, aby z każdą kolejną stroną zbliżać się do momentu pierwszych pomysłów i wynalazków. A nastąpiło to już dość wcześnie, gdyż Tesla już od najmłodszych lat miał bardzo wizjonerski umysł. I mimo, że jego pierwsze wynalazki, nie były niczym spektakularnym, a czasami eksperymenty kończyły się poważnymi w skutkach wypadkami, to już wtedy można było w nim dostrzec tę "iskrę Bożą".

Z książki dowiadujemy się, że największa kariera Tesli przypada na lata, kiedy to po studiach na politechnice w Grazu, krótkiej pracy w Budapeszcie i późniejszej przeprowadzce do Paryża, gdzie był zatrudniony w tamtejszej filii firmy Thomasa Edisona pojawił się u swojego szefa w USA. Edison zatrudnił tego młodego, obiecującego inżyniera, jednak ich relacje od samego początku nie były przyjazne, a po tym jak Edison oszukał Teslę ten się zwolnił i wkrótce stał się jego największym konkurentem w dziedzinie wynalazków i wprowadzania nowych technologii.

Jednak Tesla oprócz swojego nieprzeciętnego umysłu miał też sporo cech, które utrudniły mu życie i czyniły z niego ekscentryka. Jego wyczulony słuch pozwalający usłyszeć muchę oddaloną o kilkanaście metrów często nie pozwalał mu zasnąć (w związku z tym upodobał sobie pracę w nocy). Jego mania czystości sprawiała, że kelnerzy w restauracjach, których był częstym gościem wiedzieli, że aby doprowadzić swoje, i tak już idealnie czyste sztućce do perfekcji, będzie potrzebował dokładnie 18 bawełnianych ściereczek. Choć to tylko wierzchołek góry lodowej.

Tesla był przez całe swoje życie też człowiekiem samotnym. I nie chodzi tutaj o to, że nie miał przyjaciół, bo tak nie było. Po prostu wyznawał zasadę, że tylko mężczyzna nie pozostający w związku matrymonialnym z kobietą potrafi osiągać sukcesy na polu nauki i wynalazczości.

Słowińscy przypominają także o jego ciągłych problemach z pieniędzmi, które były spowodowane głównie barkiem zainteresowania swoimi finansami jak i tym, że mimo tego, że Tesla lubił wystawne i luksusowe życie pieniądze nigdy nie były jego celem. Raczej środkiem do możliwości tworzenia nowych wynalazków i eksperymentowania.

W tej książce najdziemy masę ciekawych historii z życia wynalazcy, ogrom jego prac i wynalazków. Całą historię jego zawodowych wzlotów i upadków, a także nam współczesnych naukowców, którzy w swoich badaniach całymi garściami czerpią z bogatego dorobku Nikoli Tesli, często nie potrafiąc, w XXI w., uzyskać takich wyników jak on przeszło 100 lat temu. Książka ta wydaje się ciekawą pozycją dla pasjonatów biografii, w szczególności wynalazców, a także dla ludzi interesujących się przełomowymi i zapomnianymi odkryciami naukowymi w dziejach ludzkości.

Dla mnie osobiście Archimedes, Kallinikos, Leonardo da Vinci, Werner von Braun, Albert Einstein, Enrico Fermi, Aleksander Wolszczan czy Stephen Hawking byli/są wielcy, ale ich wszystkich o lata świetlne przewyższa jeden geniusz nad geniuszami, a mianowicie Nikola Tesla. Edison, Marconi, Maxwell mogliby mu jedynie buty czyścić! To nędzni dyletanci, złodzieje cudzych patentów i bajkopisarze! :)

Gdyby Teslę ciągle popierano i finansowano jego badania mając na względzie, że na wszystko potrzeba czasu to bylibyśmy dzisiaj rozwinięci o około 150 lat! Dlaczego był ignorowany i popadł w konflikt z Edisonem? Czemu Marconi przypisał sobie jego odkrycie i dostał Nagrodę Nobla? Odpowiedź jest prosta, bo Ci najwięksi nie sięgali mu do pięt i wyraźnie od Niego intelektualnie odstawali, a on sam chciał coś zrobić bezinteresownie dla ludzi (np. żeby ludzie mieli darmowy prąd przemienny; byli zawsze czyści bez wody i mydła), podczas gdy niektórzy uczeni wykorzystali swój umysł aby prowadzić badania nad atomem albo stworzyć niszczycielską broń, jak np. Albert Einstein (atom), J. Robert Oppenheimer (bomba atomowa).

Nikola Tesla odkrył prąd przemienny (darmowy), wymyślił wykorzystanie promienia kosmicznego, silnik Tesla na prąd przemienny działający bez akumulatora, indukcję elektromagnetyczną, "zimny ogień" (czyli sposób, aby człowiek był zawsze czysty i nie potrzebował się myć!), fale radiowe, radio, "teslaskop", samochód elektryczny, tzw. cewkę Tesli, broń strzelającą piorunami i błyskawicami ("Tesla Gun"), "promień śmierci Tesli" (laser o mocy 80 milionów V!) zdolny spalić w drobny mak czy wręcz spalić nawet głowice nuklearne, nie mówiąc już o chmarach samolotów.

Tesla zaprojektował samochód osiągający prędkość 60 mil na godzinę, napędzany silnikiem elektrycznym bądź elektromagnetycznym o niezidentyfikowanym do tej pory sposobie pozyskiwania darmowej energii. Miał być autorem m.in. projektu broni służącej wykrywaniu i niszczeniu samolotów wroga. Tesla pracował także nad wehikułem czasu, elektryczną łodzią podwodną, samolotem antygrawitacyjnym, powszechnym i bezpłatnym dostępem do energii, aparatem, który mógłby fotografować myśli, bezprzewodową transmisją energii oraz tzw. Promieniem śmierci (ang. Death Ray). Jego pomysły zostały podobno skonfiskowane przez rząd USA. Wiele wskazuje na to, iż system kontroli pogody i manipulowania nią, aby wpływać na otoczenie, umysły ludzi i wywoływać naturalne katastrofy tzw. system HAARP (projekt, którego celem jest zrozumienie i kontrola procesów w jonosferze) jest tylko "lekkim" rozwinięciem badań Nikoli Tesli.

Na sam koniec podam taki dość interesujący "smaczek" związany z życiem samego Nikoli Tesli. Otóż kiedyś stwierdził, że jego brat (który zginął w młodości na skutek obrażeń po upadku z konia) był znacznie zdolniejszy od niego. Zdaniem Nikoli jego brat był „intelektualnym gigantem”, „uzdolnionym w nadzwyczajnym stopniu”. Nikola Tesla twierdził, że w jego mniemaniu on i jego brat odziedziczyli swoje zdolności intelektualne po matce. :)

Bez wątpienia Nikola Tesla był geniuszem nad geniuszami, ale kim w takim razie był jego brat? Skoro sam Nikola nazywał go "intelektualnym gigantem" to musiał go znacząco przewyższać w mądrości, inteligencji i pomysłowości... ;)

Gorąco polecam wszystkim miłośnikom Tesli, jego odkryć, nauki i wynalazków. Pozycja obowiązkowa! Życzę Wam Drodzy czytelnicy miłej lektury. :) :) :)

Witam wszystkich po znów za długiej, jak na mój gust, przerwie, ale cóż zrobić jak nie ma się na nic czasu... Nie bez powodu wybrałem do zrecenzowania niniejszą książkę. Jest nią bowiem biografia jednego z najbardziej kontrowersyjnych wynalazców jacy kiedykolwiek chodzili po świecie, a jego pomysły i koncepcje do tej pory otoczone są nimbem tajemnicy. Właśnie czy Nikola...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Monografia "Stanowisko prawne rzymskich dowódców wojsk prowincjonalnych - duces w prowincjach Scythia Minor i Moesia Secunda" Jacka Wiewiorowskiego to studium stanowiska prawnego późnorzymskich dowódców wojsk prowincjonalnych (duces). Dla historyków prawa rzymskiego to pozycja obowiązkowa. Będzie dla nich łakomym kąskiem, lecz dla zwykłych czytelników nie interesujących się niniejszą tematyką i nieoczytanych w naukowych rozprawach będzie trudnym orzechem do zgryzienia! Czy polecam tą książkę do przeczytania? Z czystym sumieniem i zarazem pełną stanowczością - oczywiście, że tak! :)

Przede wszystkim trzeba podkreślić, że jest to pierwsze ujęcie tematu w polskiej i zagranicznej literaturze. Zacznijmy najpierw od autora. Kim jest i czym się zajmuje? Jacek Tomasz Wiewiorowski to polski prawnik, doktor habilitowany nauk prawnych oraz nauczyciel akademicki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Specjalizuje się w historii państwa i prawa oraz prawie rzymskim. Zajmuje się badaniami w zakresie prawa rzymskiego, głównie statusem prawnym i sądownictwem późnorzymskim oraz badaniami prozopograficznymi (duces Scythii Minor).

W swojej książce przedstawia stanowisko prawne późnorzymskich dowódców tzw. duces z dolnodunajskich prowincji Scythia Minor i Moesia Secunda. Chronologicznie obejmuje okres od utworzenia tych prowincji za cesarza Dioklecjana (285-305) do upadku rzymskiej zwierzchności nad terenami naddunajskimi w VII w. Praca ta wpisuje się w nurt badań wykorzystujących metodę historycznoprawną, która stanowi połączenie klasycznej metody historycznej z właściwą naukom prawnym metodą dogmatyczną oraz metodą porównawczą. Zaletą książki jest to, że autor porusza się na pograniczu kilku dyscyplin naukowych: prawa, historii, a w tym epigrafiki i badań prosopograficznych, historii wojskowości, filologii i archeologii, prezentując kompleksowy obraz późnorzymskich duces Scytii Mniejszej i Mezji Secunda w strukturach późnego Imperium Romanum. Zatem jego badania mają charakter interdyscyplinarny i dlatego tym większa ich wartość naukowa.

PLUSY

- erudycja autora
- ogromna wiedza źródłowa i pozaźrodłowa autora
- specjalistyczna terminologia pokazująca, że J. Wiewiorowski zna znakomicie się na tematyce prawa późnorzymskiego
- nowatorski charakter pracy
- ogromna wartość poznawcza książki
- pierwsze ujęcie tematu w literaturze międzynarodowej

MINUSY

- skomplikowany naukowy język skierowany przede wszystkim do specjalistów z zakresu prawa rzymskiego i historyków zajmujących się czasami późnorzymskimi, trudny w odbiorze dla przeciętnego czytelnika
- zbyt naukowy charakter pracy powodujący "odcięcie" autora od czytelnika

Serdecznie polecam specjalistyczną monografię J. Wiewiorowskiego historykom prawa rzymskiego i prawnikom zajmującym się prawem późnorzymskim, zwłaszcza w prowincjonalnych armiach rzymskich takich prowincji jak Scythia Minor i Moesia Secunda. Mimo zbytniej naukowości niniejszej książki daje jej 10 gwiazdek i życzę autorowi dalszych sukcesów naukowych. ;) Ponadto pozostałych książkoholików i osoby interesujące się prawem rzymskim zachęcam do przeczytania tej nowej i bardzo ambitnej pozycji. Jestem ciekaw czy przebrniecie? Drodzy czytelnicy, moi kochani jesteście gotowi podjąć to wyzwanie? :)

Miłej lektury! :)

Monografia "Stanowisko prawne rzymskich dowódców wojsk prowincjonalnych - duces w prowincjach Scythia Minor i Moesia Secunda" Jacka Wiewiorowskiego to studium stanowiska prawnego późnorzymskich dowódców wojsk prowincjonalnych (duces). Dla historyków prawa rzymskiego to pozycja obowiązkowa. Będzie dla nich łakomym kąskiem, lecz dla zwykłych czytelników nie interesujących się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"- Ludzie opowiadają różne bajki o tym bandycie. Rośnie o nim śmieszna legenda. Gdzieżby on odważył się zjawić w mieście, wiedząc, że grozi mu śmierć.
- Tak! I śmierć go nie minie! Król podpisał już na naszą prośbę wyrok skazujący go na banicję.
- Protestuję! - rozległ się nagle dźwięczny głos od strony drzwi. Biesiadnicy mimo woli zwrócili głowy w tamtą stronę. W drzwiach stał ubrany w bury habit mnich, trzęsący się i zgarbiony.
- Co to? Kto to? - wykrzyknął szeryf.
Nagle mnich wyprostował się, zrzucił kaptur, zerwał z ramion bury płaszcz. Jednym skokiem znalazł się na podwyższeniu, na którym umieszczano kapelę w czasie uczt dworskich.
Z ust zebranych wyrwał się krótki okrzyk.
Przed nimi stał Robin Hood".

Powieść Kraszewskiego to barwnie napisana według legend i opowieści książka będąca historią przygód i miłości Robin Hooda, legendarnego angielskiego łucznika i rozbójnika, walczącego z szeryfem miasta Nottingham w obronie biednych i uciśnionych wieśniaków. Wszystkie przygody Robin Hooda działy się bardzo dawno temu, przed siedmiu wiekami (w XIII w.) w średniowiecznej Anglii. Pamięć walk, jakie prowadził ów legendarny banita i jego towarzysze, przetrwała w legendzie ludowej. Wątki poszczególnych przygód w ciągu wieku zmieniały się i rozrastały, były przekazywane z pokolenia na pokolenie, zapisywane, przerabiane i upiększane. Robin Hood występował i występuje do dziś w wielu utworach literackich, w filmach, nawet w sztukach ludowych teatrów kukiełkowych. Przykładami takich utworów są książki T. Kraszewskiego i H. Pyle'a.

PLUSY

+ szybko i lekko się czyta
+ prosty i zrozumiały język dla przeciętnego odbiorcy
+ znakomity styl autora
+ świetnie ukazane popisy i wyczyny łucznicze Robin Hooda
+ znakomicie naszkicowane sylwetki Robina, Małego Johna, Willa Szkarłatnego, Marianna (Marion)
+ wspaniale i niezwykle barwnie opisane przygody Robin Hooda i jego "Wesołej Kompanii"
+ z punktu widzenia realizmu pola walki (od strony militarnej) znakomicie przedstawione potyczki i bitwy "Wesołej Kompanii" z ludźmi szeryfa z Nottingham
+ świetna powieść historyczno-przygodowa
+ nieoczekiwane zwroty akcji
+ ciekawa i wciągająca powieść historyczno-przygodowa oparta na legendzie o Robin Hoodzie
+ świetna narracja
+ wartka akcja
+ uniwersalny charakter książki

MINUSY

brak

Nie jestem w stanie stwierdzić, która powieść o przygodach banity z Lasu Sherwood lepiej mi odpowiada. Zarówno "Robin Hood" Tadeusza Kraszewskiego jaki i "Wesołe Przygody Robin Hooda" Howarda Pyle są jednakowo dla mnie świetnymi książkami. Czyta się je bardzo przyjemnie. Jednakże w porównaniu do "Wesołych Przygód Robin Hooda" powieść Kraszewskiego jest w moim odczuciu "poważniejsza". Jest w niej więcej przygód, niektóre się pokrywają ale są w nich różnice.

Gorąco polecam wszystkim miłośnikom beletrystyki przygodowo-historycznej. Książkę docenią również czytelnicy lubujący się w opowieściach o leśnych rozbójnikach, banitach, Robin Hoodzie, łucznikach i zbrojnych napadach. Miłej lektury! :) :) :)

"- Ludzie opowiadają różne bajki o tym bandycie. Rośnie o nim śmieszna legenda. Gdzieżby on odważył się zjawić w mieście, wiedząc, że grozi mu śmierć.
- Tak! I śmierć go nie minie! Król podpisał już na naszą prośbę wyrok skazujący go na banicję.
- Protestuję! - rozległ się nagle dźwięczny głos od strony drzwi. Biesiadnicy mimo woli zwrócili głowy w tamtą stronę. W drzwiach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Z książki pt. "Władca Pierścieni. Dwie wieże" dowiadujemy się o dalszych losach rozbitej Drużyny; o śmierci Boromira, którego przyjaciele postanowili powierzyć wodogrzmotom Rouros; o niewoli u Orków Peregrina i Meriadoka, których Aragorn, Legolas i Gimli starają się odnaleźć. W tym czasie pojawiają się jeźdźcy Rohanu, którzy rozbijają obóz Orków i... a zresztą sami przeczytajcie! ;)

TO JEST KSIĄŻKA DLA KAŻDEGO. Cała trylogia odmieniła moje życie, cały czas jednak czuję, że "Dwie Wieże" są najlepsze. Nie posiadam się z radości na myśl o ponownym przeczytaniu sagi Tolkiena. Ciekawa, wciągająca akcja i epicka przygoda. Kapitalnie dopracowany świat i postacie sprawiają, że książka jest wspaniałym dziełem geniuszu Tolkiena. Miałem szczęście przeczytać tę opowieść przed ekranizacją filmową i całą związaną z nią burzą. Polecam ją wszystkim, którzy chcą przeżyć fascynującą przygodę i razem z Frodem i pozostałymi bohaterami "Władcy Pierścieni" wyprawić się do Góry Przeznaczenia!!!

Dla miłośników fantasy jest to lektura obowiązkowa. Nie można zgłębić literatury fantasy czy pisać książek z tego gatunku nie przeczytawszy najpierw "Władcy Pierścieni" J. Tolkiena, a zwłaszcza drugiej części jego trylogii czyli powieści "Dwie wieże". Chociaż trzecia część "Powrót króla" jest bardziej dynamiczna i dramatyczna to moim skromnym zdaniem właśnie druga część jest najlepszą częścią trylogii. ;)

Gorąco polecam wszystkim książkoholikom, a w szczególności miłośnikom literatury fantasy. Jeśli przeczytacie tą książkę to przeniesiecie się w świat fantazji, gdzie przeżyjecie prawdziwą przygodę! Miłej lektury! :) :) :)

Z książki pt. "Władca Pierścieni. Dwie wieże" dowiadujemy się o dalszych losach rozbitej Drużyny; o śmierci Boromira, którego przyjaciele postanowili powierzyć wodogrzmotom Rouros; o niewoli u Orków Peregrina i Meriadoka, których Aragorn, Legolas i Gimli starają się odnaleźć. W tym czasie pojawiają się jeźdźcy Rohanu, którzy rozbijają obóz Orków i... a zresztą sami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Przygody Sherlocka Holmesa” Arhura Conana Doyle’a to książka, która powinna znaleźć się na półce każdego miłośnika opowieści z dreszczykiem. Wydana została przez Wydawnictwo Skrzat w oprawie twardej z ilustracjami autorstwa Surena Vardaniana.

Sherlock Holmes jest postacią wyjątkową i niepowtarzalną. To genialny detektyw. Odznacza się doskonałym umysłem. Przez wielu uważany jest za wirtuoza analitycznego rozumowania. Potrafi dostrzec każdy najdrobniejszy szczegół, a dzięki umiejętności dedukcji łączyć z pozoru niepowiązane ze sobą fakty w jedną logiczną całość. Ma swoje własne, unikalne sposoby prowadzenia śledztwa, które nie zawsze idą w zgodzie z literą prawa. Nie ma zagadki czy zbrodni, której by nie rozwiązał. I mimo tego, że ma awersję do rozgłosu i często odsuwa się w cień pozwalając innym osobom zebrać laury za rozwikłanie danej sprawy, jego nazwisko budzi respekt i postrach wśród całego społeczeństwa.

Lektura książki pozwala przeżyć siedem niezwykłych przygód z udziałem tego słynnego angielskiego detektywa z Baker Street. Każda z historii jest inna, ale wszystkie łączy jedno – są ciekawe, posiadają wartką akcję, barwnych bohaterów i interesujące zagadki do rozwiązania. O każdej z nich opowiada nam doktor Watson, jego najbliższy współpracownik, a zarazem najlepszy przyjaciel. Sherlock będzie miał pełne ręce roboty. W „Tajemniczym pacjencie” czeka na niego wyjaśnienie zagadkowego zachowania pana Blessingtona i powodu jego samobójstwa. Wielbicieli wątków paranormalnych z pewnością zainteresuje opowiadanie „Wampirzyca z hrabstwa Sussex”, w którym to Holmes będzie starał się znaleźć odpowiedź na to, czy żona Fergusona faktycznie jest wampirem. „Sherlock Holmes i historia sekretnych planów” zadowoli wielbicieli historii spiskowych. Mamy tu i zagadkową śmierć, i kradzież ważnych dokumentów mających znaczenie nie tylko gospodarcze, ale również wojskowe. Z kolei „Sześć popiersi Napoleona” to prawdziwa zagadka, a zarazem jedna z trudniejszych spraw, jakie dane było rozwiązywać naszemu bohaterowi. Będzie on musiał wyjaśnić, dlaczego ktoś kradnie, a następnie niszczy popiersia z wizerunkiem Napoleona. Następna historia pt „Tragedia w Dartmoor” przenosi nas do tytułowej miejscowości, a dokładniej do stajni King’s Pyland, będącej własnością pułkownika Rossa. Sherlock będzie musiał zająć się sprawą dotyczącą zniknięcia Silver Blaze’a – faworyta w wyścigach konnych będącego chlubą właściciela stajni, a także wyjaśnieniem śmierci jego trenera, Johna Strakera. Przedostatnie opowiadanie – „Diabelska stopa” rozgrywa się w małej osadzie Tredannick Wollas na Półwyspie Kornwalijskim. Problem, z którym ma tu do czynienia Holmes, jest o wiele bardziej tajemniczy, niż wszystkie te, które dotychczas zmusiły jego oraz Watsona do opuszczenia Londynu i udania się w teren. Oto bowiem przy karcianym stole znaleziono trzy osoby, z których jedna była martwa, a dwie pozostałe popadły w obłęd. Jak do tego doszło? To zadanie w sam raz dla naszego bohatera! Ostatnia historia „Trzech Garridebów” to dowód na to, jak łatwo można oszukać drugiego człowieka. Oto bowiem pewnego dnia do biura przy Baker Street przybywa nijaki John Garrideb i opowiada Sherlockowi o testamencie pozostawionym przez bogatego człowieka, Aleksandra Hamiltona Garrideba. Zgodnie z jego postanowieniami John musi odnaleźć jeszcze dwóch dorosłych mężczyzn o nazwisku Garrideb. Jeśli mu się to uda, każdy z nich otrzyma po pięć milionów. Jak widać stawka jest wysoka. Prosi więc Holmes’a o pomoc w poszukiwaniach.

Przyjemnie spędziłam czas podczas lektury książki. Uwielbiam Sherlocka Holmes’a. O jego przygodach mogłabym czytać i czytać, i czytać… Cieszę się więc, że posiadam własny egzemplarz „Przygód Sherlocka Holmesa”, bo dzięki temu mam pewność, że będę mogła powracać do tych historii, kiedy tylko najdzie mnie na to ochota. Jeśli i Wy podzielacie moje zamiłowanie i fascynację do tegoż bohatera, polecam Wam książkę, którą dziś Wam przedstawiłam.

Gorąco polecam "Przygody Sherlocka Holmesa" wszystkim miłośnikom książek detektywistycznych. Osoby również nie znające tego rodzaju literatury powinny koniecznie przeczytać tą klasykę. Literatura Doyle'a jest jak wino, im starsza tym dojrzalsza i lepiej smakuje. Z tym większą przyjemnością powróciłem do opowiadań o najsłynniejszym fikcyjnym detektywie. Życzę miłej i przyjemnej lektury. :) :) :)

„Przygody Sherlocka Holmesa” Arhura Conana Doyle’a to książka, która powinna znaleźć się na półce każdego miłośnika opowieści z dreszczykiem. Wydana została przez Wydawnictwo Skrzat w oprawie twardej z ilustracjami autorstwa Surena Vardaniana.

Sherlock Holmes jest postacią wyjątkową i niepowtarzalną. To genialny detektyw. Odznacza się doskonałym umysłem. Przez wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W roku 1860 liczący sobie 23 lata Walery Łoziński, autor ogłoszonego drukiem rok wcześniej „Zaklętego Dworu”, pisze drugą część zamierzonej przez siebie trylogii o powstaniu krakowskim w Galicji w 1846 r., „Dwie noce”. Obie powieści dotyczą okresu przygotowań przed powstaniem krakowskim, zaś postacią spajającą jest maziarz - kum Dmytro, emisariusz Centralizacji Towarzystwa Demokratycznego. Jeśli jednak w „Zaklętym Dworze” jest on postacią aktywną, tutaj jego rola została mocno zredukowana. Stało się to za przyczyną cenzury, która bez litości ingerowała w drukowaną w odcinkach powieść, co odbiło się niekorzystnie na jej kompozycji i sposobie prowadzenia wątków. Buńczuczny młody pisarz, postawiony między młotem a kowadłem – cenzorem i wrogim mu wydawcą, lojalnie poinformował czytelnika w zakończeniu powieści o kłopotach z cenzurą, co skończyło się dla niego procesem sądowym. Przedwczesna śmierć uniemożliwiła Waleremu Łozińskiemu napisanie ostatniej części trylogii, której akcja miała dotyczyć przebiegu powstania krakowskiego.

Przejdźmy jednak do meritum, czyli fabuły samej powieści. Czego dotyczyły najważniejsze zdarzenia w powieści i gdzie miały miejsce? Wydarzenia rozgrywają się w miasteczku Oltenice w Samborskiem, nad Dniestrem. Nim jednak zawiąże się akcja, wprowadza nas autor w „wielki świat” oltenickich urzędników, kreśląc żywe i komiczne ich portrety. Poznajemy zatem kancelistę Baldriana, prezesa, wreszcie „wykonawczą władzę magistratu” czyli policjantów – głupich, strachliwych i przekupnych. Dopełnienie charakterystyki tych postaci otrzymamy w rozdziale „Małomiejskie figury i figurki”, gdzie cała „elita” zgromadzi się na uroczystości urodzin i rocznicy ślubu prezesowej. Tutaj już pisarz nie szczędzi ironii, ba, nawet dość mocnych przerysowań. Nie jest to oczywiście sztuka dla sztuki – satyryczny obraz urzędniczego środowiska ma cel znacznie wyższy – druzgocącą krytykę zaborczej biurokracji. Podobnie przedstawił w „Zaklętym Dworze” wiejskich kancelistów i mandatariuszy. Chwała mu za to! Trzeba przyznać, że Walery Łoziński miał odwagę i energię na takie działania. Można nawet rzec, że prowadził z zaborcą austriackim swego rodzaju "wojnę podjazdową", nawet z pewnymi sukcesami. ;) Dość o tym po krótkiej dygresji czas wrócić do omawiania fabuły powieści.

Głównym wątkiem powieściowym jest wyjaśnienie tajemniczego zabójstwa austriackiego komisarza policji w roku 1831. Po latach więzienia do miasteczka wraca Tomasz Szarga, odsiedziawszy wyrok za ograbienie w feralnym dniu kasy miejskiej. Choć nie przyznał się, mimo długotrwałego śledztwa, do zabójstwa i akt oskarżenia nie uwzględniał zbrodni, opinia publiczna naznaczyła go piętnem mordercy, zaś powiadomione o jego powrocie władze Oltenic zamierzają nie spuszczać z niego oka. „Dwie noce” to noc zbrodni i noc oczyszczenia. Kim jednak był zabójca? Jakie były motywy kradzieży, dokonanej przez szanowanego przed laty powszechnie Tomasza Szargę?

Te dwa wątki - patriotyczny i kryminalny - dopełnia wątek miłosny. Jak to w romantycznej literaturze bywa, nie brak tu i tajemnicy, i tragicznej przeszkody, wreszcie społecznej nierówności. Pojawiająca się na początku powieści Rybitwa, młoda dziewczyna handlująca w karczmie złowionymi przez siebie rybami, nie jest osobą tuzinkową, czego dowodzi już jej reakcja na trywialną zaczepkę „stróża prawa”:

„Z oczu Rybitwy strzeliła błyskawica, okrągłe łuki brwi ściągnęły się nad czołem, a zęby zacisnęły silnie. Zapięła pospiesznie jubkę na piersiach i zwracając się co żywo ku drzwiom, odwinęła prawą, w kułak zaciśniętą rączkę i całą siłą uderzyła wprost między oczy napastnika”.

Nie jest to, jak można by sądzić z powyższego, herod-baba, lecz wiotkie dziewczę, które życie nauczyło troski o siebie, gdy została sama, skazana na poniżenie i nędzę. Czy spotkany w naddniestrzańskim zaciszu piękny młodzieniec ziści jej najskrytsze marzenia? Czy powrót dziadka z więzienia odmieni jej los?

Po lekturze „Zaklętego Dworu” - „Dwie noce” budzą pewien niedosyt. Jak wyjaśnia autor:

„Od pierwszego zaraz rozdziału jakaś fatalna gwiazda zawisła nad naszą powieścią i prześladowała ją nieubłaganie do końca.

Najniedomyślniejszy z czytelników nie mógłby nie poznać jak na dłoni, że cała powieść składa się niejako z samych rozstrzelonych urywków, jak gdyby widocznie w ogólnym jej składzie grasowały drapieżne pazury jakiegoś złośliwego zoila” (W. Łoziński, Dwie noce, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1956, s. 221).

Rzeczywiście w konstrukcji utworu widoczne są niedopowiedzenia, akcja jest mało dynamiczna, nie satysfakcjonują również w pełni portrety postaci. Chyba najbardziej straciła na tym postać Rybitwy, która jest bohaterką dynamiczną, ale powieść nie daje nam nawet zarysu przemian, jakie w niej nastąpiły.

Muszę przyznać, że miałem sporo problemu z ocenieniem dzieła tak okaleczonego przez cenzurę. Mimo wskazanych mankamentów powieść czyta się szybko i z zainteresowaniem. Żywy, czasem kolokwialny język, humor i ironia w kreśleniu świata „elit”, ciepło i szacunek wyczuwalny w portretach patriotów, to kolejne atuty tego utworu. Dodać należy, że powieści Walerego Łozińskiego wypełniają po części białe plamy w polskiej literaturze – lata przed powstaniem krakowskim 1846 roku, zwłaszcza krótko przed, m. in. sytuacji w Galicji w 1845 r., w folwarkach i dworach szlachty polskiej.

Zalety powieści Walerego Łozińskiego przeważyły nad jej wadami. Mimo pewnych niedociągnięć niewynikających jednak z winy autora jej ocena jest ze wszech miar pozytywna, dlatego ostatecznie dałem jej 9 na 10 gwiazdek. Powieść adresuje zwłaszcza do osób lubiących czytać książki ambitne i patriotyczne oraz miłośników twórczości Walerego Łozińskiego. Czytelnicy pasjonujący się czasami zaborowymi, a zwłaszcza tzw. zaborem galicyjskim (austriackim), krótko przed wybuchem powstania krakowskiego (1846 r.) z pewnością nie przeżyją rozczarowania. ;) Naprawdę warto przeczytać! Miłej lektury! :)

W roku 1860 liczący sobie 23 lata Walery Łoziński, autor ogłoszonego drukiem rok wcześniej „Zaklętego Dworu”, pisze drugą część zamierzonej przez siebie trylogii o powstaniu krakowskim w Galicji w 1846 r., „Dwie noce”. Obie powieści dotyczą okresu przygotowań przed powstaniem krakowskim, zaś postacią spajającą jest maziarz - kum Dmytro, emisariusz Centralizacji Towarzystwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czy zdiagnozowano u ciebie lub u kogoś bliskiego nowotwór? A może sam miałeś raka i obawiasz się, że może powrócić? Czy otrzymałeś diagnozę cukrzycy lub stanu przedcukrzycowego? Czy masz problemy z nadwagą? Cierpisz na depresję? Martwisz się o swoją pamięć? Masz wysokie ciśnienie krwi, wysoki poziom trójglicerydów, wysoki cholesterol, lub objawy choroby serca? Cierpisz na bóle stawów lub artretyzm? Masz problemy trawienne takie jak stan zapalny albo nadwrażliwość jelit, chroniczne zaparcia, biegunki lub chorobę Crohna? Kurkumina oferuje rozwiązanie, którego potrzebujesz, aby zapobiegać, a nawet cofnąć te choroby i stworzyć życie pełne promiennego zdrowia. Problematyczne zawiłości w naszym zdrowotnym systemie regulacji prawnych w końcu zostaną naprawione – jednak nie na czas dla większości osób z nowotworami. Na szczęście, ludzie nie muszą czekać w nieskończoność i mogą znaleźć potrzebne, mogące uratować im życie, badania naukowe. Te podstawowe „wyniki badań” - informacje zawarte są tutaj, w tej książce. Ich prowadzącym jest dr Ajay Goel, najbardziej odpowiedni człowiek na świecie do napisania książki o kurkuminie, raku i innych chronicznych chorobach. Ta książka może uratować ci życie. Nie przegap jej! (Jacob Teitelbaum, M.D., autor The Fatigue and Fibromyalgia Solution).

Co wiemy o autorze? Dr Ajay Goel, jest profesorem i szefem Center for Gastrointestinal Research oraz Center for Epigenetics, Cancer Prevention and Cancer Genomics w instytucie badań Baylor Research Institute, Baylor University Medical Center w Dallas w stanie Teksas, USA. To światowej klasy specjalista prowadzący badania nad nowotworami już od więcej niż 20 lat. Napisał samodzielnie i jak współautor ponad 200 artykułów naukowych publikowanych w wiodących międzynarodowych czasopismach naukowych. Aktualnie prowadzi badania dotyczące podstawowych i translacyjnych (zw. z genetyką) aspektów zapobiegania nowotworom przewodu pokarmowego poprzez rozmaite podejścia, łącznie z komplementarnym oraz integracyjnym zastosowaniem produktów roślinnych. W swojej pracy szczególnie skupia się nad badaniem dwóch składników roślinnych – kurkuminy oraz boswellii. Czy trzeba dodawać coś więcej? Sława autora, jego autorytet i dorobek naukowy już skłaniają Nas prostych czytelników i laików w tego rodzaju tematyce do zakupu niniejszej książki, a następnie chłonięciu z niej wiedzy. ;)

Pozycja obowiązkowa dla młodych i starych osób! Lepiej bowiem zapobiegać w porę, gdy są ku temu środki niż leczyć. Czytelnikom zainteresowanym niniejszą książką życzę owocnej lektury. :)

Czy zdiagnozowano u ciebie lub u kogoś bliskiego nowotwór? A może sam miałeś raka i obawiasz się, że może powrócić? Czy otrzymałeś diagnozę cukrzycy lub stanu przedcukrzycowego? Czy masz problemy z nadwagą? Cierpisz na depresję? Martwisz się o swoją pamięć? Masz wysokie ciśnienie krwi, wysoki poziom trójglicerydów, wysoki cholesterol, lub objawy choroby serca? Cierpisz na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sięgając po tę klasyczną już, choć zapomnianą powieść jednego z romantycznych polskich prozaików, miałem nadzieję na spędzenie kilku wieczorów w nastrojowej, przesyconej grozą atmosferze. Sam tytuł już sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z czymś niezwykłym. W istocie - choć czytając nie zaznałem dreszczy grozy, to atmosfera tajemniczości towarzyszyła mi niemal bez ustanku.

Łoziński zginął młodo, w wieku dwudziestu pięciu lat. Rany odniesione w pojedynku przerwały jego dobrze zapowiadającą się karierę. Był barwną, interesującą postacią, a czytając łatwo doszukać się analogii pomiędzy charakterem autora a niektórymi stworzonymi przez niego postaciami. Zachęcam więc do zapoznania się z jakąś biografią pisarza, choćby skrótową.

Wracając do tematu, muszę przyznać, że chociaż rozczarowałem się lekko "Zaklętym dworem" jako literaturą grozy, jestem nim zachwycony jako powieścią sensacyjno-awanturniczą o wyraźnym podtekście polityczno-historycznym niezwykle zajmującą, wciągającą i bardzo sprawnie skonstruowaną. Upiór Starościca był w powieści tylko swego rodzaju zasłoną grozy czy zjawisk nadprzyrodzonych. Jak się potem okazało była to zręczna mistyfikacja samego Mikołaja Żwirskiego ("Starościca"), jednego z trzech głównych bohaterów powieści, aby odstraszyć władze austriackie od swojego dworu i tym samym móc prowadzić na jego terenie spotkania konspiracyjne z okoliczną szlachtą, mieszczanami i chłopami. Walery Łoziński wprowadza nas powoli w tajemnicę pewnej posiadłości, umiejętnie łącząc wątki patriotyczne z barwnie opowiedzianą historią pewnego konfliktu rodowego. Nie można narzekać na prostotę fabuły - ilość wątków pobocznych powinna usatysfakcjonować każdego. Ta powieść żyje - to nie ulega wątpliwości. Postacie są bardzo dobrze wykreowane, potrafią zainteresować, rozbawić czy też oczarować otaczającą je atmosferą intrygi.

Wracając jeszcze raz do grozy - bo to ona skierowała moją uwagę na tę powieść - to jest ona obecna, nie mogę temu zaprzeczyć. Moje pozytywne rozczarowanie wywołane było raczej tym, że powieść o wiele bardziej zachwyca doskonałą intrygą, nienachalnym, ale bardzo dobrym humorem i świetnym, lekkim piórem pisarza, aniżeli mrokiem właśnie. Muszę tu jednak oddać autorowi sprawiedliwość: te fragmenty, którym blisko do powieści gotyckiej, są napisane bardzo sprawnie i świetnie wpasowują się w całość.

Z przyjemnością polecam tę powieść każdemu, kto tylko lubi lekko archaiczne, ale wciągające przygody. Książka ta, niestety, została zapomniana przez czytelników, a przyznam, iż niesłusznie. Dodatkową zachętą niech będzie fakt, iż końcówka powieści została poważnie okaleczona przez polityczną cenzurę, co, wbrew pozorom, tylko dodaje smaku.

Ubolewam jedynie nad faktem, że Walery Łoziński nie dokończył swojej trylogii. Powieść "Zaklęty Dwór" pierwotnie bowiem miała stanowić pierwszą część trylogii poświęconej wydarzeniom powstania krakowskiego, jednak przedwczesna śmierć autora (w wyniku rany głowy odniesionej w pojedynku) uniemożliwiła dokończenie tego zamierzenia. Z kolei powieść "Dwie noce" napisał Walery Łoziński w roku 1860, ogłaszając ją w odcinkach lwowskiego czasopisma "Dziennik Literacki". "Dwie noce" stanowiły drugą część zamierzonej przez autora trylogii, której pierwszym ogniwem była powieść "Zaklęty Dwór", ogłoszona rok wcześniej również w "Dzienniku Literackim". Ostatniej części tego cyklu nie zdążył już Łoziński napisać. :( :( :(

Dla mnie najciekawszą postacią powieści "Zaklęty Dwór" jest Damazy Czorgut ("Katylina"), kapitalny typ inteligentnego, buńczucznego zawadiaki, tupeciarza i ironisty, realisty stąpającego twardo po ziemi, choć przecież wiele ma również z bezkompromisowości romantycznego bohatera. Był przyjacielem Juliusza Żwirskiego z czasów szkolnych. Na tle "Katyliny" Juliusz jest bledziutką i postacią o słabym charakterze. Co innego Gągolewski, o, ten typek nakreślony jest znakomicie. I podobnie ciekawa postać, choć zupełnie innego kalibru – maziarz Czaczała (pod tą postacią kryje się w powieści główny bohater starościc Mikołaj Żwirski), pod pewnymi względami przypominający ks. Robaka. Ale wg mnie jeszcze bardziej barwna postać Zresztą w ogóle większość postaci "Zaklętego Dworu" jest przekonująca i ciekawie skonstruowana.

Sądzę również, że postacie Mikołaja Żwirskiego i Damazego Czorguta młody Walery Łoziński obdarzył pewnymi przymiotami i cechami charakteru własnej osobowości, co mnie dodatkowo ciekawi i jeszcze do tej pory pobudza do nie jednej dyskusji w gronie przyjaciół. ;)

Wątek detektywistyczny, bo tak przecież można nazwać odkrywanie tajemnicy zaklętego dworu w Żwirowie - intrygujący i napędza całą akcję, podobnie jak obrazki obyczajowo – społeczne z życia mandatariuszy galicyjskich i innych urzędników (Girgilewicz, Chochelka). Śmieszno aż straszno.

Gorąco polecam miłośnikom beletrystyki sensacyjno-kryminalnej z wątkiem politycznym i historycznym, a zwłaszcza osobom lubującym się w dobrej i zapomnianej już dzisiaj XIX-wiecznej polskiej literaturze pięknej sięgającej czasów zaboru galicyjskiego (austriackiego). Ponadto miłośnicy ambitnej prozy będą zachwyceni książką Walerego Łozińskiego. Miłej lektury! :) :) :)

Sięgając po tę klasyczną już, choć zapomnianą powieść jednego z romantycznych polskich prozaików, miałem nadzieję na spędzenie kilku wieczorów w nastrojowej, przesyconej grozą atmosferze. Sam tytuł już sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z czymś niezwykłym. W istocie - choć czytając nie zaznałem dreszczy grozy, to atmosfera tajemniczości towarzyszyła mi niemal bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ktoś powiedział kiedyś, że szachy to więcej niż zwykła gra, czy rywalizacja. Szachy to wojna, teatr i śmierć. Gra królów. Rozrywka władców. Walka dwóch wielkich umysłów. Gra, w której nie liczy się jedynie przyswojenie zasad i umiejętność posługiwania się bierkami, ale przede wszystkim inteligencja, spryt i strategia. Szachownica to nie tylko plansza. To życie samo w sobie. Alegoria istnienia i walki o przetrwanie. Dwie przeciwległe armie, dwóch królów – czarny i biały, w otoczeniu swojej wyrafinowanej świty. Każda rozgrywka to bitwa o wszystko. Nieskończona liczba kombinacji, wyrachowanie posunięć, dreszcz emocji. To czysty artyzm i triumf myśli nad działaniem. Szachami można odegrać każde posunięcie. Wbić każdy sztylet. Zmiażdżyć każdego przeciwnika. Czysto i bezboleśnie. Albo podstępem. Kryjąc się za jedną figurą, a pozorując ruch zupełnie innej. Cierpliwie. Bez pośpiechu. Bo przecież nie ma się dokąd spieszyć. I tylko zakończenie jest zawsze jedno. Tak samo przewidywalne. Szach, mat! I opada kurtyna.

O niesamowitej partii szachowej sprzed pięciuset lat opowiada wyjątkowy thriller Arturo Pérez-Reverte z 1990 roku zatytułowany „Szachownica Flamandzka”. To historia ukrytej tajemnicy, której rozwiązania doszukiwać trzeba się nie tylko na samej szachownicy, ale w rzeczywistości, której ta szachownica stała się odzwierciedleniem. A może na odwrót? To rzeczywistość dopasowała się do układu bierek? Jakkolwiek by nie było, szachownica posłużyła pisarzowi za punkt wyjścia. Stała się kluczem do rozwiązania zagadki morderstwa sprzed wieków i odpowiedzią na zbrodnie, które dzieją się tu i teraz, wikłając bohaterów w coraz to wymyślniejsze konfiguracje, niosąc nieubłagane zagrożenie z każdej możliwej strony. Tylko jedna figura może przetrwać. Tylko jeden król zwyciężyć.

Julia jest młodą konserwatorką dzieł sztuki i pewnego dnia trafia jej się prawdziwa malarska perła – obraz Partia Szachów flamandzkiego artysty Pietera van Huysa. Dzieło niebawem ma zostać wystawione na aukcję, a celem Julii ma być jak najpiękniejsze odświeżenie całości, tak by zyskał najwyższą możliwą cenę. Wielkim zaskoczeniem okazuje się odkrycie pod warstwą farby tajemniczej inskrypcji, łacińskiego pytania, zagadki: Kto zabił rycerza? Obserwując scenę z obrazu, a w szczególności szachownicę, która tworzy jego serce, prawidłowo przetłumaczone pytanie może także brzmieć: Kto zbił konika? Pytanie intrygujące i fascynujące, tym bardziej, gdy wziąć pod uwagę historyczne tło w jakim powstała Partia Szachów i postacie na niej przedstawione. Ktoś zginął, ktoś kogoś zabił, a odpowiedzi należy wyszukać poprzez rozegranie rozgrywki z obrazu. Julii pomaga wieloletni przyjaciel i opiekun antykwariusz Cesar oraz wybitny szachista Muñoz, który rekonstruuje kolejne ruchy i odkrywa sekrety. A wokół nich zaczynają ginąć kolejne osoby, bo ktoś przenosi partię z obrazu do prawdziwego życia, w którym rolę bierek odgrywają kolejni bohaterowie.

Współczesnych czytelników zaskoczyć może niespieszne tempo akcji i spokój w jakim rozgrywają się wydarzenia w „Szachownicy Flamandzkiej”. Nie ma tu pościgów. Nie znajdziecie strzelanin, czy pogoni. Nikt nie krzyczy. Nawet śmierć przychodzi po cichu. Bardzo teatralnie i pokazowo. Po florencku, jak powiedziałby jeden bohaterów. Kolejne ruchy bierek, kolejne ruchy postaci. Metodycznie i z rozmysłem. Działania są wymierzone i wyliczone. Próba odpowiedzi przeciwników przewidziana w kilku możliwych wariantach. Jest w tym wyrachowanie i swoista magia znana jeszcze sprzed ery totalnej cyfryzacji wszystkiego. Kiedy nie było zdobyczy najnowszej techniki, a życie toczyło się spokojniej, szczególnie w środowisku artystów, marszandów i antykwariuszy. W końcu partię szachów najlepiej rozgrywa się z realnym przeciwnikiem, któremu można, gdy skonfrontowany, bez przeszkód spojrzeć w oczy. Przeciwnikiem namacalnym, który, nawet jeśli niewidoczny, ukryty w cieniu, to wciąż tam jest, a jego ruchy wypływają z emocji i pożądania zwycięstwa. Z pragnienia śmierci przeciwnika. To wszystko nadaje fabule thrillera Reverte niezwykłej tajemniczości. Również lekkiego sznytu retro, chociaż minęło dopiero niecałe ćwierćwiecze odkąd „Szachownica flamandzka” powstała.

Kluczem do rozwikłania całości jest oczywiście tytułowa szachownica. Kto nie zna reguł szachowych z pewnością z początku zgubi się w zagadce, dlatego też warto sobie odświeżyć zasady i przynajmniej zapoznać się z podstawowymi ruchami, jakie mogą wykonywać poszczególne bierki szachowe, tym bardziej, że ich realne odzwierciedlenie znajdujemy w bohaterach powieści. Jest Czarna Królowa i Biała Królowa, są rycerze, koniki i wieże. Nawet piony się tam gdzieś kręcą, tak by wypełnić miejsca pomiędzy głównymi graczami. W partii rozgrywanej na obrazie van Huysa, tak jak w sumie każdej partii szachów, odczuć można przemoc. Potrzebę zadania bólu, osaczania przeciwnika, tak by w najmniej sprzyjającej dla niego chwili – zadać ten ostateczny cios.

„Szachownica flamandzka” Arturo Pérez-Reverte to po części mroczny kryminał, a po części thriller inteligentny i dopracowany do perfekcji.
Jest coś takiego w atmosferze tej powieści, co stwarza pozory jakoby to właśnie my, czytelnicy, bierzemy udział w partii rozgrywanej między bohaterami. Wrażenie to podkreśla też sam obraz mistrza van Huysa, który wciąga bez reszty i działa na wyobraźnię, chociaż nigdy nie widzimy całości, jedynie rozrysowane przez Muñoza schematy kolejnych ruchów szachownicy. Czujemy się częścią całej tej intrygi, główkujemy i próbujemy przewidywać co za chwilę się wydarzy, której bierce przyjdzie zniknąć z planszy. Rozwiązanie akcji jest zaskakujące i świetnie wytłumaczone, chociaż nie polega wcale na pościgu, pogoni, czy jakiejkolwiek gonitwie za mordercą, ale kontynuuje styl całości powieści i nagle wychodzi poza ramy obrazu, poza ramy fabularne, odpowiadając na kolejne pytania. Na zakończenie możemy mieć poczucie wygania z tego pięknego, pełnego sekretów świata sztuki, gdzie nic nie jest oczywiste, wszystko i wszyscy mają dwie twarze, nie ma jedynie czerni i bieli, jak na szachownicy, ale wiele odcieni szarości. Tak jak w prawdziwym życiu.

Niniejszą książkę gorąco polecam wszystkim czytelnikom literatury ambitnej. Z pewnością zadowoli ona zwłaszcza miłośników kryminałów i thrillerów. To do nich w pierwszej kolejności adresuje powieść Péreza-Reverte. Miłej lektury! :) :) :)

Ktoś powiedział kiedyś, że szachy to więcej niż zwykła gra, czy rywalizacja. Szachy to wojna, teatr i śmierć. Gra królów. Rozrywka władców. Walka dwóch wielkich umysłów. Gra, w której nie liczy się jedynie przyswojenie zasad i umiejętność posługiwania się bierkami, ale przede wszystkim inteligencja, spryt i strategia. Szachownica to nie tylko plansza. To życie samo w sobie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zastanawiam się, czy jest ktoś, kto nie słyszał tytułu "Wywiad z wampirem"? Od 1976 roku, kiedy powieść ukazała się po raz pierwszy, doczekała się wielu wznowień, przekładów, kontynuacji oraz ekranizacji, w której zagrali m.in. Tom Cruise, Brad Pitt, Antonio Banderas, Christian Slater czy Kirsten Dunst.

Najnowsza polska edycja powieści Anne Rice pochodzi od Domu Wydawniczego REBIS. W 2005 roku wydał on "Wywiad z wampirem" w tłumaczeniu Tomasza Olszewskiego. Okładka książki jest dość minimalistyczna – stonowana, utrzymana w tonacji granatowo-czarnej, z wyróżniającym się białym napisem. Na pierwszy rzut oka trudno rozpoznać, co przedstawia – jawi się czytelnikowi jako nocny krajobraz, nastrojowy i spokojny, dopiero po bliższym przyjrzeniu się można dostrzec zarysy cmentarza. Lekka melancholia grafiki moim zdaniem idealnie odzwierciedla tę powieść.


Tytułowym bohaterem "Wywiadu (…)" jest Louis, wampir, który postanawia opowiedzieć młodemu dziennikarzowi historię swojego życia. W powieści przeplatają się dwie narracje – przez większą jej część śledzimy opowieść z punktu widzenia protagonisty, ale chwilami do głosu dochodzi narrator trzecioosobowy, który opisuje okoliczności samego wywiadu.

Anne Rice uznawana jest za mistrzynię literatury grozy – ale tak naprawdę trudno uznać Wywiad z wampirem za horror. Niewiele w tej powieści elementów, których zadaniem jest przerazić czytelnika. To przede wszystkim studium postaci Louisa, jego lęków, pragnień i emocji. W Wywiadzie… więcej jest zatem powieści psychologicznej niż horroru. Nawet sceny makabryczne, pojawiające się na kartach książki, są dopełnieniem informacji o jego egzystencji.

Wampiry Rice to już chyba trwały element kanonu w historii wizerunków krwiopijców. Autorka uczyniła swoje postaci niezwykle ludzkimi, przez co też o wiele bliższymi czytelnikowi. To sprawia, że nie występują w powieści w roli potworów, a bohaterów – także pozytywnych. Obecnie może nie wydawać się to niczym niezwykłym, ale pamiętajmy, że pierwszy tom Kronik wampirów ukazał się trzydzieści pięć lat temu!

Postaci są ogromną siłą powieści Rice. Głos Louisa łamie się, gdy ten wspomina ukochaną – Claudię, bezwzględną wampirzycę zamkniętą w ciele pięciolatki. Niepozbawione emocji są też wspomnienia o mentorze – Lestacie, cynicznym hedoniście, kpiącym z moralnych rozterek głównego bohatera. Wreszcie interesujący jest sam protagonista, który zdobywa się na tytułowy wywiad, by pokazać śmiertelnikowi blaski i cienie niekończącej się egzystencji.

Wszechobecny na kartach powieści jest ból Louisa. Wampir to morderca, potwór, choć jednocześnie jest bardziej ludzki niż niejeden z nas. A Wywiad… staje się opowieścią o poszukiwaniu samego siebie, o cierpieniu, ale też o miłości, w różnych jej odcieniach.

Prócz bohaterów przyciągnąć do "Wywiadu z wampirem" mogą opisy. Rice odmalowuje Nowy Orlean czy Paryż tak, że czytelnik może uwierzyć, że właśnie tam się znajduje. Piękno obrazów zgromadzonych przez jednego z bohaterów – Armanda, przepych mieszkań urządzanych przez Lestata, lalki Claudii – wszystko jest niezwykle plastyczne i wyraźne.

Taki jest powiem język Rice – rozbudowany, odzwierciedlający, że autorka przykłada wagę do opisów i refleksji. Jej powieść pozwala się rozmarzyć i oderwać od rzeczywistości. Narracja jest bardzo płynna, za co należy pochwalić tłumacza, Tomasza Olszewskiego, któremu jednak zdarzyły się też błędy. Kilkakrotnie Louis odzywa się nienaturalnie, przesadnie archaizując, co nie pasuje do jego pozostałych wypowiedzi – staropolski szyk nie brzmi dobrze w ustach Kreola. Raziło mnie też użycie formy wudu zamiast voodoo, co prawda poprawnej słownikowo, ale niemal nieprzyjętej w polszczyźnie oraz wieloznacznej – wudu to także rytualne obmywanie ciała w islamie.

Na uwagę zasługuje też fragment, gdy bohaterowie trafiają do Europy Środkowej i Wschodniej, poszukując swoich korzeni śladami mitów i legend. Zarówno pięknie przedstawione, dzikie okolice, jak i nawiązania do wampirycznej tradycji sprawiają, że warto zatrzymać się nad tym wątkiem dłużej.

Wreszcie – mimo melancholijnego nastroju rozważań Louisa – Wywiad z wampirem to też akcja. Choć próżno szukać tu profesora Abrahama Van Helsinga, to krwiopijcy polują na siebie wzajemnie. Jednocześnie muszą wciąż uciekać przed ludźmi, mogącymi rozpoznać ich naturę i zaatakować za dnia. Starają się też rozwiązać wiele tajemnic – o swoim pochodzeniu, przeznaczeniu, o istnieniu Szatana i Boga. W kulminacyjnych momentach akcja przyśpiesza, a krew leje się nie tylko wskutek eleganckich ukąszeń kłami.

Wywiad z wampirem to książka, do której wracam już niemal od dziesięciu lat. Mimo to sięgając po nią ostatnio, obawiałam się, czy przetrwa próbę czasu – po niemal trzyletniej przerwie miałam świadomość, że jestem bogatsza o wiele lektur oraz studia filologiczne. Z radością stwierdzam jednak, iż powieść nadal do mnie trafia i już po kilkudziesięciu stronach potrafiłam zagłębić się w niej całkowicie. Mam świadomość, że Rice nie pisze dla każdego – jednym jej powieści mogą wydać się mimo wszystko zbyt makabryczne, innym – przeładowane opisami, ale mimo to polecam pierwszy tom "Kronik wampirów" szerszemu gronu. To najmocniejsza pozycja tego cyklu, warta przeczytania choćby dla zapoznania się z kultowymi już postaciami.

Serdecznie polecam miłośnikom horroru i wampirów! Miłej lektury! :)

Zastanawiam się, czy jest ktoś, kto nie słyszał tytułu "Wywiad z wampirem"? Od 1976 roku, kiedy powieść ukazała się po raz pierwszy, doczekała się wielu wznowień, przekładów, kontynuacji oraz ekranizacji, w której zagrali m.in. Tom Cruise, Brad Pitt, Antonio Banderas, Christian Slater czy Kirsten Dunst.

Najnowsza polska edycja powieści Anne Rice pochodzi od Domu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznam szczerze, że jestem fanem filmowej wersji "Ostatniego Mohikanina", a ponieważ pierwowzór czytałem lata temu, postanowiłem się przekonać, na ile wizja reżysera pokrywa się z treścią książki. Otóż w bardzo małym stopniu ;)).

"Ostatni Mohikanin" to jedna z pięciu książek Coopera tworzących cykl przygód Sokolego Oka. W tej osią opowieści jest rozgrywka między złym Maguą z plemienia Huronów, który porywa córki angielskiego pułkownika Munro, a ekipą złożoną ze wspomnianego wyżej tropiciela, dwóch Mohikanów oraz angielskiego majora i psalmisty Dawida. Porwanie, pościg, walki... ale oprócz tego opis zwyczajów Indian i tło w postaci wojny angielsko-francuskiej powodują, że sporo można z tej pozycji się dowiedzieć (choć seria "Tomków" w tej dziedzinie, moim zdaniem jest niezastąpiona).

Niestety, mam również listę zarzutów - oczywiście jak najbardziej subiektywnych. Po pierwsze, Sokole Oko, który wydawał mi się strasznie napuszony i zadufany. Taki pępek świata i jak sam o sobie mawiał "czystej krwi biały" - czyżby kompleksy? Po drugie Indianie - nazywani cały czas (może to wina tłumacza?) chytrymi i przebiegłymi, a co ze szlachetnością i innymi przymiotami? Nawet w postaci Unkasa i jego ojca jakoś trudno mi było się ich dopatrzyć.

Dlatego mimo niewątpliwych zalet książki wolę film. Możecie mi zarzucać, że to hollywoodzka tandeta, ale bardziej podobała mi się w zamyśle i wykonaniu od książki Coopera. A scena biegu po skałach z podkładem z "I will find you" Clannadu o wiele bardziej skłaniać będzie moje oczy do upuszczenia odrobiny wilgoci niż najbardziej plastyczne z opisów autora książki.

Książka "Ostatni Mohikanin" to powieść przygodowa i dlatego kieruje ją w pierwszej kolejności do miłośników beletrystyki przygodowej, dla których będzie z pewnością stanowić nie lada gratkę. Coś wartościowego, przygodę, sceny walki i pewne uniwersalne prawdy o człowieku odnajdą w niej również wszyscy książkoholicy. Serdecznie polecam! Życzę miłej lektury. :) :) :)

Przyznam szczerze, że jestem fanem filmowej wersji "Ostatniego Mohikanina", a ponieważ pierwowzór czytałem lata temu, postanowiłem się przekonać, na ile wizja reżysera pokrywa się z treścią książki. Otóż w bardzo małym stopniu ;)).

"Ostatni Mohikanin" to jedna z pięciu książek Coopera tworzących cykl przygód Sokolego Oka. W tej osią opowieści jest rozgrywka między złym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki El Dorado. Polowanie na legendę Andrzej Kapłanek, Jacek Pałkiewicz
Ocena 6,7
El Dorado. Pol... Andrzej Kapłanek, J...

Na półkach: ,

Na początku muszę podkreślić, że do lektury tej książki przyciągnął mnie jej tytuł. Już od najmłodszych lat pasjonowały mnie tajemnicze legendy. Jedną z nich było „El Dorado”. Zastanawiało mnie czy jest w niej choć ziarno prawdy? ;)

Innym plusem książki jest prosty i lekki styl. Autorzy prezentują dużą swobodę wypowiedzi. Nie brakuje ciekawostek. Czyta się miło i przyjemnie. Jednak wiele z podawanych w niej informacji jest stereotypowych. W związku z tym staje się jasne, że sięgnięcie po nią może stanowić preludium do zapoznawania się z dziejami i kulturą Peru. Nie podoba mi się forma wydania książki. Szczególne słowa krytyki kieruje w związku z tym do wydawcy, czyli wydawnictwa Zysk i S-ka. Wydanie z 2005 r. zawiera mnóstwo irytujących literówek, poprzekręcanych nazw i innych błędów. Dla przykładu zamiast Huayan Capac pojawia się nie wiadomo skąd i dlaczego (?) Huyan Capak i Huayan Kapak. Port Royal to też dość znana nazwa, a tutaj wydawcy przekręcili ją na „Port Rogal”, co jest już sporym przegięciem. Czyżby wydawnictwo oszczędzało na korekcie? Trochę to żenujące, bo obnaża pazerność wydawnictwa Zysk i S-ka. Czytelnicy z pewnością nie będą zachwyceni z tego faktu.

Na początku muszę podkreślić, że do lektury tej książki przyciągnął mnie jej tytuł. Już od najmłodszych lat pasjonowały mnie tajemnicze legendy. Jedną z nich było „El Dorado”. Zastanawiało mnie czy jest w niej choć ziarno prawdy? ;)

Innym plusem książki jest prosty i lekki styl. Autorzy prezentują dużą swobodę wypowiedzi. Nie brakuje ciekawostek. Czyta się miło i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy może istnieć coś tak egzotycznego jak czarna dziura? Czy czarne dziury mogą wyjaśnić niektóre tajemnice wszechświata? Czy przeżylibyśmy wizytę w którejś z nich?

To tylko kilka spośród fascynujących pytań, które Kitty Ferguson analizuje w tej przystępnie napisanej książce. Aby na nie odpowiedzieć, śledzi życie gwiazdy od narodzin po paroksyzmy śmierci w uścisku jej własnej grawitacji, po czym zabiera nas w hipotetyczną podróż do granicy powstającej czarnej dziury.

Autorka omawia także pewne nowe idee, na przykład możliwość kolizji czarnej dziury z Ziemią czy propozycję użycia czarnej dziury jako "idealnego wysypiska śmieci".

Dzisiaj już wiemy, że czarna dziura to obszar czasoprzestrzeni, z którego nic, nawet światło, nie może uciec, pozwala mu grawitacja. Jesteśmy dzisiaj pewni, że czarne dziury istnieją. Pytanie brzmi - gdzie one są? Angielski fizyk Stephen Hawking założył się o to ze swoim amerykańskim kolegą Kipem Thorne'm, który utrzymywał, iż w układzie podwójnym, znanym jako Cygnus X-1, znajduje się czarna dziura. Obecnie Hawking jest już skłonny uznać się za pokonanego, ale Thorne nie jest całkiem pewien i nie chce przyjąć pieniędzy.

Jak może istnieć coś tak egzotycznego jak czarna dziura? Czy przeżylibyśmy wizytę w którejś z nich i co zastalibyśmy? Czego czarne dziury mogą nas nauczyć na temat tajemnic wszechświata? To tylko kilka zagadnień, które analizuje ta książka. By je spróbować rozwikłać, prześledzimy życie gwiazdy od narodzin po paroksyzmy śmierci w uścisku jej własnej grawitacji.

Serdecznie polecam wszystkim pasjonatom astronomii, kosmologii i czarnych dziur. Niniejsza książka będzie dla nich nie lada gratką. Miłej lektury! :) :) :)

Czy może istnieć coś tak egzotycznego jak czarna dziura? Czy czarne dziury mogą wyjaśnić niektóre tajemnice wszechświata? Czy przeżylibyśmy wizytę w którejś z nich?

To tylko kilka spośród fascynujących pytań, które Kitty Ferguson analizuje w tej przystępnie napisanej książce. Aby na nie odpowiedzieć, śledzi życie gwiazdy od narodzin po paroksyzmy śmierci w uścisku jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy czytamy o zagadkowych ruinach pozostawionych przez nieznane cywilizacje, ukrytych skarbach, olbrzymich rysunkach widocznych jedynie z lotu ptaka czy antycznych artefaktach sugerujących nadzwyczaj zaawansowaną wiedzę ich twórców, automatycznie przychodzi nam na myśl Ameryka Południowa i teorie rodem z książek Ericha von Daenikena. Jak się jednak okazuje, wszystkie wymienione wyżej rzeczy znajdziemy również w Ameryce Północnej. Smakowite przykłady w zredagowanej przez siebie książce przedstawił Frank Joseph, redaktor naczelny magazynu “Ancient American”, który całe swoje życie poświęcił badaniu niezwykłych zagadek przeszłości.

"Tajna archeologia dawnej Ameryki" to kolekcja artykułów pióra Josepha oraz naukowców z przeróżnych dyscyplin, archeologów-amatorów oraz dziennikarzy i pisarzy, którzy nie boją się myśleć poza utartymi schematami i wysuwać śmiałych hipotez, rzucających całkiem nowe światło na stan wiedzy o historii Ameryki Północnej. A naprawdę jest co badać - kamienny krąg na Florydzie, egipskie, indyjskie i fenickie artefakty odnajdywane w grobach i kopcach, kamienie pokryte runami czy pismem iberyjsko-punickim, kopalnie miedzi eksploatowane tysiące lat temu, wielkie miasto zatopione w jeziorze, chrześcijański kościół datowany na V wiek n.e., tajemnicze ruiny w głębi Kanionu Kolorado, rysunki na Pustyni Kalifornijskiej przypominające te z płaskowyżu Nazca... nie wspominając o szerzej znanych sprawach, jak skarb z wyspy Oak Island czy podwodne ruiny w okolicach Bimini i Yonaguni. Tematyka książki jest naprawdę szeroka i zróżnicowana, ale wniosek przewija się wciąż ten sam: Ameryka była odwiedzana na długo przed Kolumbem przez gości z wielu stron świata, którzy pozostawili tam mnóstwo materialnych śladów. Co więcej, istniały tam cywilizacje, które żyły na długo przed przybyciem na te tereny plemion Indian, uznawanych przez oficjalną naukę za “rdzennych mieszkańców”.

Naturalnie w ogromie przykładów znajdują się też takie, co do których autentyczności można mieć spore wątpliwości. Kilkakrotnie też autorów artykułów ponosi fantazja i wysuwają tezy, których nie sposób poprzeć żadnymi dowodami. W przeważającej jednak większości Tajna archeologia dawnej Ameryki porusza sprawy frapujące, zmuszające do myślenia. Nie sposób ich po prostu zmieść pod dywan, jak często robią to archeologowie, wymawiając się “fałszerstwem” zawsze wtedy, kiedy jakieś odkrycie nie zgadza się z powszechnie obowiązującymi teoriami. Książka zadowoli każdego miłośnika dziejów starożytnej Ameryki, Polinezji i Dalekiego Wschodu niewyjaśnionych tajemnic przeszłości i może stanowić świetny punkt startowy do dalszego eksplorowania poruszonych w niej tematów. Drodzy czytelnicy serdecznie polecam życząc Wam jednocześnie miłej lektury. :) :) :)

Kiedy czytamy o zagadkowych ruinach pozostawionych przez nieznane cywilizacje, ukrytych skarbach, olbrzymich rysunkach widocznych jedynie z lotu ptaka czy antycznych artefaktach sugerujących nadzwyczaj zaawansowaną wiedzę ich twórców, automatycznie przychodzi nam na myśl Ameryka Południowa i teorie rodem z książek Ericha von Daenikena. Jak się jednak okazuje, wszystkie...

więcej Pokaż mimo to