rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Mistrzowskie dzieło.
Najlepsza przeczytana przeze mnie książka w 2020 roku.
Będzie długo, ponieważ są cytaty. Jeśli nie chce wam się czytać, przeczytajcie choć tylko te fragmenty. Może zachwycą was tak jak mnie. Na końcu również odniesienia do Janusza Chabiora, lektora audiobooka.

Kult to mistrzowsko napisana i przeczytana wariacja na temat objawień oławskich - "Zbeletryzowana, ale doskonale udokumentowana historia oławskich objawień" (cyt. za lubimycztać.pl.). Postacie są inspirowane postaciami prawdziwymi, ale są fikcyjne. Narratorem jest Zbyszek, brat Henia, powieściowego Kazimierza Domańskiego. Snuje on opowieść w formie wywiadu, którego udziela panu Łukaszowi. Jest to zabieg stylistyczny, który dodaje historii jeszcze większej realności. Jest to też absolutny strzał w dziesiątkę! Zbyszek opowiada historię z obezwładniającą szczerością, z poczuciem humoru, z ironią i z ogromną wnikliwością. Właśnie dlatego, poza treścią, powieść tak pobudza wyobraźnię i chwyta za serce.
Opowieść zaczyna się od opisu dzieciństwa Henia i Zbyszka, przypadającego na lata 30 XX w i prowadzi nas - czasem chronologicznie, czasem nie - aż do późnych lat 90. Razem z braćmi przenosimy się w czasie. Polska rzeczywistość, Oława i zamieszkujący w niej ludzie ożywają. Ma się wrażenie, że żywi są nawet przechodnie na ulicy. Wykreowanie wyrazistych postaci drugoplanowych jest już wielką sztuką, a tymczasem Łukasz Orbitowski opisał całe miasto trójwymiarowych ludzi.
Ustami Zbyszka, autor zabiera nas także w podróż do wnętrza samych siebie, konfrontuje nas ze słabościami, z prozą codzienności, z byciem człowiekiem. Język jest zadziwiającą kombinacją prostoty i podniosłości. Humor przeplata się z dramatem w sposób niespotykany i moim zdaniem po prostu wybitny.

Cytaty:
Dwa pierwsze zdania książki:
"Panie, to już się nagrywa?
Więc nim Heniek zobaczył Matkę Boską, miał sen o pszczołach."

A tu kilka z kolejnych stron.
"Nie wiem, kiedy Henio się zepsuł, i nie rozumiem, czemu właściwie ludzie się psują. Dlaczego jednego dnia taki czy owaki jest zupełnie normalny, a drugiego już nie. Ma rodzinę, pracę, przyjaciół, interesuje się czymś, coś tam lubi, i nagle widzimy go bez tego wszystkiego. Zostają mu gołe dni bez żadnego sensu i żadnej miłości. Tak też podziało się z Heńkiem. Za młodu był zupełnie normalny, a ja nie potrafię wskazać momentu, kiedy mu się spieprzyło."

"Tatko, który całą wojnę przesiedział schowany jak mysz gdzieś pod Truskawcem, raptem uznał, że mundury zrobią z nas ludzi, i tak zostaliśmy harcerzami. Takie czasy były. Gdzie spluniesz, tam rogatywka. No i zaciągnęliśmy się solidarnie, ja bo musiałem, Romek z Waldkiem dla kawału, a mały Henio poszedł do zuchów, gdzie dostał koszulę, krótkie porcięta i czapkę, którą zaraz zgubił."

"Z tego powodu Henio rzadko się huśtał. Nikt nie chciał dopuścić smarka, on sam nie umiał się przebić, więc łaził sobie po nadbrzeżu, gdzie chciał, a ja byłem szczęśliwy, że mam go z głowy. Raz zniknął na pół dnia i wrócił w hełmie po szkopie. Wyglądał kubek w kubek jak mały powstaniec, tylko opaski brakowało. Leżeliśmy akurat na brzegu, słońce grzało, Henio dostrzegł wolną huśtawkę, wlazł, rozbujał się i skoczył, nim pojąłem, co się święci. Zaraz go zakryło, nie wypływał przez ten hełm. Zanurkowałem, płynę i się duszę – tak dławi strach o brata. Wyłowiłem Henia, wytrzaskałem po gębie:
– Co ty sobie, gówniarzu, myślisz, czemuś z huśtawki skakał?!
A on, zasmarkany, mokry chlipnął:
– Bo ja chciałem do nieba pomaszerować, jak ci z Westerplatte, czwórkami.
– Nie ma nieba! – Potrząsałem nim i powtarzałem słowa, które mówiła nam pani w klasie, drużynowy i masa innych osób. – Nie ma nieba, cymbale! Byłbyś trup, i co ja bym z tobą martwym zrobił?"

"Miał dobre życie i straszny koniec, ale tylko to dobre życie się liczy‚ nic więcej, bo mało kto takie ma, a koniec jest straszny dla wszystkich bez wyjątku."

Poza ostatnim, są to cytaty z pierwszych kilku stron. Książka jest tak napisana, że można by ją prawie całą cytować. Oczywiście są lepsze i gorsze fragmenty, bardziej wciągające, śmieszniejsze, bardziej lub wzruszające. Ale generalnie powieść jest ucztą dla wielu emocjonalno-intelektualnych zmysłów. Nie jest wesoła, ale jest pełna uroku. Nie jest depresyjna, ale bywa dojmująco smutna.
Pod wieloma względami jest jak samo życie.

Nie wiem, jakim lektorem jest Janusz Chabior. Nigdy nie słyszałam go w innych książkach. A po Kulcie dla mnie jest Zbyszkiem. Dobór lektora jest kolejnym genialnym posunięciem, aczkolwiek nie wiem, kto i dlaczego o tym zdecydował. Tak czy owak, chwała mu za to, a panu Chabiorowi za interpretację. Genialna książka jest też wybitnym audiobookiem.

Mistrzowskie dzieło.
Najlepsza przeczytana przeze mnie książka w 2020 roku.
Będzie długo, ponieważ są cytaty. Jeśli nie chce wam się czytać, przeczytajcie choć tylko te fragmenty. Może zachwycą was tak jak mnie. Na końcu również odniesienia do Janusza Chabiora, lektora audiobooka.

Kult to mistrzowsko napisana i przeczytana wariacja na temat objawień oławskich -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Klimatyczne i wciągające opowiadanie!
Miałam okazje przeczytać już w języku angielskim, wobec tego mogę podzielić się wrażeniami z wszystkimi wyczekującymi polskiej premiery.
Jest to zupełnie inne opowiadanie od Tancerki krawędzi. Tu jest więcej magii, niesamowitego klimatu, nowych informacji wyjaśniających na tyle dużo, by opowiadanie sensownie zamknąć, ale na tyle mało, żeby CHCIEĆ WIĘCEJ.
Owszem, rozwija się nieśpiesznie, płyniemy sobie statkiem, siedzimy trochę w głowie Lopena, bardziej w Rysn, na horyzoncie majaczy spowita mgłą Akinah. Im bliżej wyspy, tym więcej pojawia się elementów magicznych i tajemniczych. Mnie osobiście kojarzyło się to z klimatem "Z mgły zrodzonego", tomu, w którym pewne osoby próbowały odkryć pewne fakty.
Absolutnie nie wyobrażam sobie nie przeczytać Odprysku świtu - za dużo jest tu informacji i szczegółów. I zbyt wielka szkoda świetnej przygody.
Gdyby tylko wszystkie opowiadania fantasy były tak dobre! Oczywiście nie jest to osiągalne w niezależnych utworach, ale osadzenie Odprysku świtu w szerszym kontekście Archiwum Burzowego Światła umożliwia stworzenie w tym krótkim formacie niesamowitej historii.
Polecam i bawcie się dobrze!

Klimatyczne i wciągające opowiadanie!
Miałam okazje przeczytać już w języku angielskim, wobec tego mogę podzielić się wrażeniami z wszystkimi wyczekującymi polskiej premiery.
Jest to zupełnie inne opowiadanie od Tancerki krawędzi. Tu jest więcej magii, niesamowitego klimatu, nowych informacji wyjaśniających na tyle dużo, by opowiadanie sensownie zamknąć, ale na tyle mało,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co za kosmiczne rozczarowanie! Ocena tymczasowa, ponieważ przeczytałam połowę książki i nie jestem już w stanie dalej przez to brnąć. Jak nagrają w formie słuchowiska, to spróbuję. Przeczytałam sobie w streszczeniach, co się dalej działo i widzę, że nie tracę wiele, może jakieś niuanse niefabularne będą ciekawe (np. refleksje). Ale na ten moment mam kompletnie gdzieś, co stało się z bohaterami. Autor o to zadbał. Otwieram książkę, a tam fabuła sto lat później, czy ileś tam, historia dawno się wydarzyła i poznawać ją mamy, przynajmniej w części przez sny jakiejśtam adeptki. WTF? Nagle arch historii (nie wiem, jak to po polsku się nazywa) spada do poziomu zero. Wszystko już się wydarzyło. Co działo się u Geralta też dowiadujemy się czy to ze snów, czy to w formie jego opowieści podczas rozmowy ze swoim kompanem (błędnym rycerzem? nawet nie pamiętam, a dopiero co skończyłam lekturę). Skakanie Ciri po czasach było fajne przez pierwsze 3 światy. A potem było ich jeszcze ze sto chyba. Po co? Po jaką ch...lerę??? Zaczęłam już prostu przewijać. No i potem jakaś walka, znowu opowiedziana w formie retrospekcji, wyrażonej przez egzaminy wojskowe prowadzone przez dowodzącego w tej bitwie Nilfgaardczyka. Na tym wymiękłam. Walnęłam książkę w kąt i piszę to recenzję. KOSZMARNA, BOLESNA NUDA I NIEUSTANNE REMINISCENCJE, PEŁNO NIEISTOTNYCH WĄTKÓW. Widziałam ze streszczenia, że Cahir ginie wraz z resztą, więc jego wątek totalnie bez sensu. Nie przeszkadza mi to, że oni giną, choć lipa, ale zakończenie niby niejednoznaczne. Ale te wieczne reminiscencje, jakiś Jarre nie wiadomo po co, te dwie czarodziejki z przyszłości, nic przez pół książki sensownego się nie wydarzyło. Boli. I złości.

Co za kosmiczne rozczarowanie! Ocena tymczasowa, ponieważ przeczytałam połowę książki i nie jestem już w stanie dalej przez to brnąć. Jak nagrają w formie słuchowiska, to spróbuję. Przeczytałam sobie w streszczeniach, co się dalej działo i widzę, że nie tracę wiele, może jakieś niuanse niefabularne będą ciekawe (np. refleksje). Ale na ten moment mam kompletnie gdzieś, co...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa i niebanalna.

Bardzo lubię książki, w których znany nam świat nagle styka się ze światem wymyślonym przez autora. Lubię też formę, w której nie wszystko jest wyjaśnione, i uzasadnione, odmienną od epickiego fantasy (które zresztą darzę niepodzielną miłością) i cieszę się, że taka pozycja została napisana przez polskiego pisarza. Książka kojarzyła mi się z twórczością Neila Geimana.

Zachwyciła mnie wyobraźnia autora i swoboda kreacji dowolnych wątków i okoliczności. Natomiast uważam, że ilość tych wątków była nieco za duża i przyszedł taki moment, że czekałam już tylko, czy zepną się one w spójną i ciekawą całość. Niestety nie do końca tak się stało. Coś się wyjaśniło, coś nie, coś łączyło się z czymś, coś wogóle nie. Zakończenie było OK, nie jakieś zwalające z nóg, ale nie było głupie i nie popsuło książi. Natomiast zabrakło mi zespolenia wątków w innym świecie.

Mam też problem z postacią Pani Klątwy. Wg mnie za mało rozwinęła się w powieści, była wciąż zagubiona i bezwolna. Na samym początku widzimy, że ludzie patrzą na nią ze strachem, wszyscy darzą respektem. Ale później nie dostajemy odpowiedzi dlaczego. Są dwie sytuacje, w których obserwujemy działanie Pani Klątwy, jej wnikanie w sekrety danej osoby (czy kransoludów), a potem już zero. Dziecko we mgle. Wg mnie żadnych specjalnych umiejętności, pomimo że na początku powieści zdaje się, że potrafi coś więcej, niż odgadywać tajemnice (scena z karasnoludami).

Podsumowując, bardzo chętnie będę śledziła rozwój autora. W kolejnych powieściach cieszyłabym się z bardziej ciekawej bądź poprostu zachowującej się zgodnie z nadanymi przymiotami postaci, większej ciężkości w głównym wątku i większego zespolenia wątków pobocznych (chyba że byłyby w wyraźny sposób niezależne od wątku głównego, zamiast sprawiać wrażenie, że wszystko się zaraz połączy i dowiemy się w czym rzecz).

Książka poruzyła moją wyobraźnię i napewno pozostanie w pamięci. To bardzo duży plus.

Ciekawa i niebanalna.

Bardzo lubię książki, w których znany nam świat nagle styka się ze światem wymyślonym przez autora. Lubię też formę, w której nie wszystko jest wyjaśnione, i uzasadnione, odmienną od epickiego fantasy (które zresztą darzę niepodzielną miłością) i cieszę się, że taka pozycja została napisana przez polskiego pisarza. Książka kojarzyła mi się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W tej części nie dzieje się nic.
Już po kilku stronach Alina wpada z powrotem w łapy Darklinga, więc efektowna ucieczka z końcówki pierwszego tomu okazują się kompletnym bezsensem nieprowadzącym do absolutnie niczego. Ratuje ją jednak pirat nie-pirat i Alina trafia znowu do Małego Pałacu. W tym pałacu nie robi nic, oprócz snucia rozmyślań, rozmowach o niczym z wszystkimi wokoło i czekania na kilka ostatnich stron książki, w których, wg mnie mimo wszystko całkiem efektownie, mierzy się z Darklingiem.

W tej części dzieje się ktoś. Pojawia się bowiem książę Mikołaj, który dla wielu, jak odkryłam, jest ulubioną postacią z książki. Dla mnie również - Mikołaj jest błyskotliwy, pełen optymizmu, wie co robić, chce to robić i robi. W końcu! W końcu ktoś, kto cokolwiek robi...

I romans, który także się nie dzieje.
Wiele negatywnych opinii o tej trylogii zawiera między innymi krytykę ckliwości bohaterki i jej wiecznego skupienia na sprawach sercowych. Ja się z tym nie zgadzam. Owszem, Alina przez całą książkę formułuje pełne goryczy myśli, że nie może być z Malem dla dobra Ravki, ale na tym koniec. Wprawdzie lata nastoletnie mam już dawno za sobą, ale bardzo lubię wątki romantyczne i miłosne uniesienia. Ale tu ich nie było. Miałam wrażenie, że autorka nie przeżyła naprawdę mocnego porywu serca, skoro określa takim mianem jeden wzdech tęsknoty na kilka tygodni, podczas gdy ukochany stoi za drzwiami. Ok, Alina ma dużo obowiązków, ale nie tyra całą dobę w kopalni. Mal jest kapitanem jej straży, jak to możliwe, że nie mają czasu ze sobą rozmawiać? Jak to możliwe, że "święta" nie znajdzie czasu, by się choć do niego uśmiechnąć, powiedzieć dziękuję Ci, że jesteś i dla mnie zatracasz samego siebie? Celeana i Chaol jakoś mogli znaleźć na to czas (Szklany Tron, Sarah J. Maas, dla zainteresowanych dobrym, pełnym uniesień i istnego natłoku ciekawych wydarzeń YA Fantasy). Zatem koniec końców cała wielka miłość Aliny i Mala to raptem dwa pocałunki, dwa tygodnie czy ileś w Nowej Ziemi i wieczny kwas w drugiej części. Oczywiście wszystko to pod płaszczykiem szlachetności, bo przecież ich związek nie ma przyszłości, a Alina nie ma prawa Mala do siebie przykuwać. Ok, kupiłabym to, gdyby dziewczyna miała naprawdę z tego powodu rozterki, przekładające się też jakoś na fabułę. Dla mnie porażka serii, która cała jest o ich miłości, a miłość ta sprowadza się tylko do ratowania sobie nawzajem życia w chwilach grozy.

W tej części nie dzieje się nawet bohaterka.
Alina nie ofiarowuje od siebie nic. Nie ma inicjatywy, nie ma siły, nie ma mocy (och ma, ma, ale ta moc nic nie robi…). Nie ma miłości (patrz wyżej). Bohaterka stała się narratorką. Być może Wrony były o tyle lepsze, ponieważ narracja była trzecioosobowa, być może autorka akurat nie jest mistrzynią kreacji w narracji pierwszoosobowej i już. Tylko dlaczego podarowała przy tym wszystkim swej bohaterce moc, której nie ma? Alina jest Sun Summonerem, ma moc jedyną w swoim rodzaju, w dodatku dwa wzmacniacze, których połączone działanie powinno odpalić petardę o sile bomby atomowej. Ale dziewczyna bidna i bezradna jak była, tak jest. Owszem, udaje jej się końcu jakoś przeciwstawić Darklingowi, ale nie ma to związku z jej mocą czy ze wzmacniaczami. Tzn. ma, ale bardzo pośredni. Dlaczego? Dlaczego w tej książce na każdej stronie opiewana jest moc Aliny, która przez większość czasu na nic się nie przekłada?

W tej części dzieją się bzdury. Uwaga! Spojler!
Bzdurą tomu jest dla mnie atak Darklinga na pałac. Przez całą książkę Mikołaj, Alina i obie armie mobilizują siły, spokojnie przygotowując się na starcie z Darklingiem. Wszak marsz owego na stolicę będzie zauważony w porę przez zwiadowców rozsianych po całym kraju. Ale nie, autorka przygotowała dla nas nagły zwrot akcji o logice i kunszcie dorównującym olśnieniu ze wzmacniaczem z pierwszego tomu. Otóż skretyniały starszy brat Mikołaja w tajemnicy przed tym ostatnim pertraktuje z Fjerdanami, co kończy się zawarciem porozumienia, na mocy którego Ravaka otwiera drogę Fjerdzie. Książę imbecyl (kompletnie nie pamiętam nawet jak on ma na imię) objawia swój dyplomatyczny sukces na imprezie urodzinowej Mikołaja, na której zebrali się wszyscy dworacy i inne ważne osobistości, w tym oczywiście Alina. Ledwie słowa samozachwytu nad tym wspaniałym osiągnięciem spływają z ust księcia, Darkling wpada ze swoją armią, morduje prawie wszystkich dworaków i 99% grisz z małego pałacu. Ale nie zanim Mikołaj, jako jedyny z całej ferajny, zorientuje się, jak koszmarne konsekwencje miało działanie brata. Dopytuje – „Kiedy otworzyłeś drogi? "Dwa tygodnie temu". „Ależ bracie, czy nie wiesz, że w ten sposób otworzyłeś drogę Darklingowi? "E tam, zazdrościsz mi." "Tak? Czekaj. Raz, dwa, trzy..." Wpada Darkling i dokonuje rzezi. Scena skręcająca kiszki aż oczy bolą. Nawet gdyby nie leżąca u jej podstaw bzdura jakich naprawdę mało: otwarcie drogi Fjerdanom przez dwa tygodnie uszło uwadze Mikołaja, księcia, który zawsze znajduje się w centrum akcji i jest dwa kroki przed pozostałymi. Uwadze wszystkich mieszkańców Ravki, dowódców i generalnie pewnie każdej oddychającej istocie uszedł też przemarsz wrogiej armii przez sporą połać kraju. No ale otworzyli drogi. To z automatu oznacza brak zwiadowców. Wyparowali. Mieszkańcy Ravki oślepli. Kraj od ponad wieku w stanie wojny tak sobie po prostu doświadcza marszu Darklinga z całą rzeszą Grisz i potworów, aż do momentu gdy ci, niepowstrzymani, wpadają do pałacu w stolicy tego kraju i wyżynają wszystkich w pień. Śmiać się? Czy płakać?

Z ciężkim sercem zabrałam się za ostatnią część. Żeby mieć to już w końcu za sobą.

W tej części nie dzieje się nic.
Już po kilku stronach Alina wpada z powrotem w łapy Darklinga, więc efektowna ucieczka z końcówki pierwszego tomu okazują się kompletnym bezsensem nieprowadzącym do absolutnie niczego. Ratuje ją jednak pirat nie-pirat i Alina trafia znowu do Małego Pałacu. W tym pałacu nie robi nic, oprócz snucia rozmyślań, rozmowach o niczym z wszystkimi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Krótka, wciągająca i bez szału.
(od drugiego akapitu duży spojler)
Przeczytałam pierwszą część trylogii już po lekturze Szóstki Wron i Królestwa Kanciarzy, ale dzięki opiniom na lubimyczytać, wiedziałam, że powinnam spodziewać się niższego poziomu (dla mnie tamte pozycje były tak na 6,5 gwiazdki) oraz fabuły z gatunku YA Fantasy (które lubię).
Powieść bardzo schematyczna, ale krótka i szybko się czyta. Skończyłam w dwa dni, zatem książka była wciągająca i pozwoliła mi wniknąć w przedstawiony świat. I to był spory, ale jedyny plus. Było też kilka głupot, ale już we Wronach nauczyłam się, że autorka pozwala sobie na naciąganie logiki, by wyjaśniać/umożliwić obrany bieg zdarzeń.

Teraz spojler. Totalną masakrą był dla mnie wątek ze wzmacniaczem. Alina okazuje litość jeleniowi (tu kolejna bzdura: och, ach, jakie ta Alina ma dobre serce, och, to prawdziwa święta. Pozbawi świata szansy na pokonanie złego Darklinga i ciemności pełnej krwiożerczych potworów, bo jak można zabić jelonka. Choć w drodze do niego - i wogóle całe życie - zeżarła spory przydział upolowanego, tudzież podanego na tacy mięsa innych dzikich zwierząt. Ale co tam.) Zatem to Darkilng zabija jelenia, zakłada dziewczynie obrożę na szyję i włada jej mocą, bo ktokolwiek zabije jelenia, do tego moc wzmacniacza i noszącej go osoby należy. Ten fakt sprawia, że Darkling, używając mocy swojej i Aliny, obraca w pył całe miasto. Alina jest zdruzgotana, ale cóż zrobić? Darkling zabił jelenia i to Darkling ma władzę nad jej mocą, a ona przecież wije się i próbuje się przeciwstawić.
Ale co to? O nie, Darkling próbuje zabić jej ukochanego! No to teraz to trzeba dać z siebie wszystko i wkońcu jakoś przełamać władzę Darklinga - wszak strach o ukochanego to dopiero daje powera, co tam całe miasto pełne bezbronnych ludzi, w tym obrazowo opisanych dzieci. I co się okazuje? Chwila, cofnijmy się wczasie. Odkąd padł jeleń, codziennie śnił się Alinie. Ale biedna dziewczyna nie mogła zrozumieć tego błysku w oku zwierzęcia we śnie powtarzającym się noc w noc. Ale teraz, w obliczu zagrożenia, w końcu pojeła: darowała jeleniowi życie, ergo panowła nad jego życiem, ergo panuje też nad mocą wzmacniacza. Cóż za genialna i zmieniająca wszystko myśl. Dziewczyna pod jej wpływem natychmiast uwalnia się spod wpływu Darklinga, ratuje siebie i ukochanego. WTF? Jeśli rzeczywiście litość/panowanie nad życiem/mocą jelenia/wzmacniacza należało do niej, to należało do niej od momentu okazania owej litości/władzy nad życiem, a nie w momencie doznania olśnienia. Jeśli taki był mechanizm, to jakim cudem Darkling panował nad tą mocą choć przez mgnienie oka? Albo Alina panowała nad życiem jelenia/mocą wzmacniacza, albo Darkling. Totalna, kosmiczna bzdura! Można by się spierać, że panowali nad tym życiem oboje, każdy po trochu. Ale autorka wyraźnie mówi, że życie jelenia należało do Aliny, zanim Darkling wystrzelił strzałę. To podstawa całej logiki pozwalającej Alinie wyzwolić się spod władzy Darklinga.
Taką bzdurą właśnie zakończyła się pierwsza część. I taka bzdurna jest pozostała część sagi. Przeczytałam ją, ponieważ ogólnie mimo takiej końcówki, książka mnie wciągnęła, a ja mam dość sporą tolerancję na bzdury i głupoty, jeśli inne rzeczy, a czasem po prostu emocje, mnie porywają. Gdyby kolejne części utrzymały się na tym poziomie, byłoby spoko. Ale dalej było niestety z górki, pęd wprost na dno nudy, braku logiki i głównej bohaterki, która przez trzy książki nie robi nic.

Krótka, wciągająca i bez szału.
(od drugiego akapitu duży spojler)
Przeczytałam pierwszą część trylogii już po lekturze Szóstki Wron i Królestwa Kanciarzy, ale dzięki opiniom na lubimyczytać, wiedziałam, że powinnam spodziewać się niższego poziomu (dla mnie tamte pozycje były tak na 6,5 gwiazdki) oraz fabuły z gatunku YA Fantasy (które lubię).
Powieść bardzo schematyczna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wciągająca, choć ciężko powiedzieć, czemu.
Odkryłam, że wśród wielu opinii pojawia się ta sama refleksja - książkę czyta się szybko, choć akcja wydaje się bardzo nieśpieszna i wcale nie jest bogata w wydarzenia. Zgadzam się z tym w 100%. Według mnie jest to niewątpliwie zaleta warsztatu i stylu autorki i szczerze podziwiam ją za to osiągnięcie. Wielu czytelników uznało tę pozycję, za powieść o niczym. Ja tak nie uważam. Dla mnie były to trzy historie, które pięknie się łączą. Trzy ciekawe wycinki z życia trojga ludzi, opisujące ich walkę z sobą i wyzwaniem, którym jest samo istnienie. Przede wszystkim jednak dla mnie była to powieść o pszczołach i podejściu człowieka do natury. Dla mnie pszczoły nie stanowiły tła dla opisu losów bohaterów, ale odwrotnie. Ciekawie dobrane jednostki, w ten czy inny sposób związane z istnieniem pszczół, pozwalały mi zagłębić się w ten pszczeli i pszczelarski świat.
Ze względu na przesłanie powieści, nie przeszkadzał mi też powielany wzorzec psychologiczny w każdej z historii. Wydaje mi się, że wszystkie postacie wyrażały ludzką bierność lub bezsensowne trawienie energii na walkę z wiatrakami. Miałam wrażenie, że autorka próbuje nam powiedzieć, że nasze działania, nawet ukierunkowanie na dobro całej planety, tak bardzo kręcą się w okół nas, że nawet nie zauważamy, kiedy gubimy właściwą perspektywę, a to, co robimy, w końcu traci swój najistotniejszy sens i zaczyna służyć nam samym jako jednostkom. Nie odkryłabym tego przesłania, gdybym odłożyła lekturę wcześniej. A zrobiłabym to, gdyby nie fakt, że książka praktycznie czytała się sama. Główni bohaterowie irytowali mnie okropnie, gdyż nie mieli w zwyczaju w ogóle mówić najbliższym o tym, co myślą. Kompletnie nie mogłam ogarnąć konfliktu Georga z jego synem Tomem, ponieważ powstał zupełnie bez słów. Po co tak? Mówcie coś ludzie! Ale nie uważałam tego za słabość powieści, jestem pewna, że wielu ludzi tak właśnie funkcjonuje. Ale do mnie to nie pasuje tak bardzo, że myślałam, że wejdę do książki i każę im wszystkim ze sobą w końcu normalnie porozmawiać.
Wątek Tao, w odróżnieniu od wrażenia, które wywarł na wielu innych czytelnikach, wcale nie wydawał mi się przedstawieniem matki, która zrobi wszystko dla swojego dziecka. Ona pozostawała jednak bardzo długo bierna, (przez wiele tygodni!) co mnie, jako matce, wydaje mi się kompletnie nieprawdopodobne. Ponadto postapokaliptyczny świat, który został ukazany w trakcie jej bezsensownego działania, też mnie irytował, bo klimatem przypominał mi jakieś dzieło Lyncha albo Kinga, a to zupełnie nie przystawało mi do reszty powieści.
Natomiast wszystkie te wydarzenia oraz walka bohaterów, ich szamotanie się w pozornym bezsensie swoich działań wobec nieubłaganej rzeczywistości - wszystko to połączyło się, niczym kilka strumyczków, w jeden większy strumień o ważnym dla mnie przesłaniu. Historia pszczół to według mnie historia ludzi - nasze malutkie działania, mają mimo wszystko sens dla całego świata. Mam wrażenie, że autorka zwraca się wprost do ludzkości - dostrzeżcie to i zacznijcie działać zgodnie z tą wiedzą. Ze względu na to przesłanie, na to, że książka zmierzała od początku do konkretnego końca - nie poprzez kulminację wydarzeń, ale poprzez zcentrowanie się w tym jednym przesłaniu - a także ze względu na świetnie dobraną dla tego celu konstrukcję, dla mnie książka jest bardzo dobra.

Wciągająca, choć ciężko powiedzieć, czemu.
Odkryłam, że wśród wielu opinii pojawia się ta sama refleksja - książkę czyta się szybko, choć akcja wydaje się bardzo nieśpieszna i wcale nie jest bogata w wydarzenia. Zgadzam się z tym w 100%. Według mnie jest to niewątpliwie zaleta warsztatu i stylu autorki i szczerze podziwiam ją za to osiągnięcie. Wielu czytelników uznało tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zniosłam tylko kilka pierwszych stron książki. Nie mogę więc ocenić całokształtu. Natomiast nie przeczytałam jej dlatego, że napisana jest po prostu - wg mnie - fatalnie. Bez ładu i składu, jakimś malowniczym językiem, z którego nic nie wynika. Moja perełka: "Ma już bardzo jasne wyobrażenie tego, czym jest chemia. Cóż zatem? Zatem nic." (str.22) To cud, że po tych zdaniach przebrnęłam jeszcze przez kolejne dwie strony. Kierowała mną nadzieja, że być może okres po wyjeździe Marii z Polski będzie jakoś bardziej przystępny dla autora i dzięki temu lepiej opisany. Jednak styl pierwszej strony drugiego rozdziału na to nie wskazywał, a ja nie miałam już siły tego sprawdzać. Pierwszy rozdział zatytułowany "Dzieciństwo i młodość w Polsce" wyczerpał moją cierpliwość, a ten obiecujący tytuł został użyty chyba wyłącznie w celu zmylenia czytelnika. Otrzymujemy bowiem dziesięć stron informacji typu "Maria mieszkała w domu takim i takim, by w przyszłości wykazać się taką i taką cechą". Dowiedziałam się z tego rozdziału w jakich miastach mieszkała Maria i od kogo jej rodzina wynajmowała mieszkanie.

I jeszcze jeden cytat na koniec, ku przestrodze:
"Maria twardo stąpała po ziemi, była surowa i szlachetna, zdolna do pracy bez wytchnienia, ale też do zatrzymania się na chwilę, by kontemplować gwiazdy: była Polką.
To właśnie tam, na tej ziemi, którą Jarry w Królu Ubu umieścił pośrodku krainy Nigdzie, jak Tomasz Morus swą wyspę Utopię, Maria przyszła na świat."(str.15)
Tak właśnie przedstawia się merytoryczna wartość treści zawartej w rozdziale, który przeczytałam.

Bardzo przepraszam za swój brak obiektywizmu, ale z drugiej strony może ktoś, kto patrzy na literaturę podobnie do mnie, nie straci czasu ani pieniędzy na tę książkę.

Zniosłam tylko kilka pierwszych stron książki. Nie mogę więc ocenić całokształtu. Natomiast nie przeczytałam jej dlatego, że napisana jest po prostu - wg mnie - fatalnie. Bez ładu i składu, jakimś malowniczym językiem, z którego nic nie wynika. Moja perełka: "Ma już bardzo jasne wyobrażenie tego, czym jest chemia. Cóż zatem? Zatem nic." (str.22) To cud, że po tych zdaniach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka rewelacyjna, wciągająca bez reszty. Oceniam ją teraz, po przeczytaniu wszystkich dostępnych na dzień dzisiejszy książek z cyklu. Sam pierwszy tom jest naprawdę ciekawy, historia bardzo intryguje i wciąga, a z każdą kolejną stroną odkrywa kolejne tajemnice. Im więcej się wyjaśnia, tym więcej jeszcze okazuje się niewyjaśnione. Bardzo mi się to podobało. Natomiast w kontekście tego, co czytelnik odkrywa w kolejnych tomach, pierwsza część zyskuje zupełnie inną, unikalną wartość. Zerkając pamięcią wstecz, do czasów, kiedy młoda zabójczyni walczy o tytuł Championa króla Adarlanu, odczuwam ogromną nostalgię i mam ochotę przeczytać całą Sagę jeszcze raz. Świadomość, że nie miałam wówczas w ogóle pojęcia po jakim zaledwie brzeżku ogromnej historii stąpałam, powoduje, że po moich plecach przebiega dreszczyk ekscytacji.
Podsumowując: ludzie, którzy lubicie wybaczającą co nieco literaturę fantasy dla młodzieży - spróbujcie i nie poprzestańcie na pierwszym tomie. Jeśli lubicie wpaść do książki tak bardzo, że konieczność spania staje się uciążliwą koniecznością, jest spora szansa, że seria Szklany Tron dostarczy Wam tej przyjemności. Mój osobisty mąż z lekko kończącą się już cierpliwości wytrzymał miesiąc z hakiem, gdy dom leżał odłogiem. A leżeć musiał, bo książek o Celeanie nie dało się tak po prostu odłożyć.
Jak widać, zakochałam się, więc nie jestem obiektywna. Niemniej jednak, nieobiektywnie - polecam :)

Książka rewelacyjna, wciągająca bez reszty. Oceniam ją teraz, po przeczytaniu wszystkich dostępnych na dzień dzisiejszy książek z cyklu. Sam pierwszy tom jest naprawdę ciekawy, historia bardzo intryguje i wciąga, a z każdą kolejną stroną odkrywa kolejne tajemnice. Im więcej się wyjaśnia, tym więcej jeszcze okazuje się niewyjaśnione. Bardzo mi się to podobało. Natomiast w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo przyjemny, niezobowiązujący kryminał.
Do tej pory nie czytałam żadnej z książek Diany Gabaldon, jednak nie przeszkadzało mi to w lekturze powieści "Lord John i Sprawa osobista". Autorka we wstępie wyjaśnia, iż utwór w zamierzeniu miał być opowiadaniem i konwencja, w jakiej powieść jest utrzymana, jest całkowicie spójna z tym założeniem. Lekko ironiczny język, styl opowieści taki trochę z przymrużeniem oka uzupełnił klimat powieści, czyniąc całość naprawdę przyjemną. Nie była to jednak przyjemność bezmyślna, czy wręcz głupawa. Owszem, książka jest prosta,a intryga, choć z pozoru poplątana, w rzeczywistości okazuje się zmierzać w stronę, od początku jakby przez autorkę wskazanym, jednak według mnie, w przypadku takiej konstrukcji utworu to absolutnie nie przeszkadzało. Być może nawet dzięki temu też, powieść była dla mnie właśnie relaksacyjna. Książkę polecam tym, którzy mają ochotę na chwilę rozrywki i uśmiechania się półgębkiem do książki trzymanej w ręku. Przy okazji dziękuję tłumaczowi za możliwość obcowania z ładnym, przyjemnym językiem polskim.

Bardzo przyjemny, niezobowiązujący kryminał.
Do tej pory nie czytałam żadnej z książek Diany Gabaldon, jednak nie przeszkadzało mi to w lekturze powieści "Lord John i Sprawa osobista". Autorka we wstępie wyjaśnia, iż utwór w zamierzeniu miał być opowiadaniem i konwencja, w jakiej powieść jest utrzymana, jest całkowicie spójna z tym założeniem. Lekko ironiczny język, styl...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Arcydzieło. Książka skończona, napisana naprawdę dobrym językiem, wątki, które naprawdę mnie zainteresowały, wydarzenia, postacie, które na zawsze wyryły się w moim mózgu. Sięgając po tę książkę, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, była to moja pierwsza styczność z tym autorem i druga po Marquezie styczność z pisarzem z Ameryki Łacińskiej. Ot, zdjęłam książkę z półki mojej siostry. Byłam zaczarowana samym faktem, że książki można pisać tak dobrze i pięknie, choć nie jest to piękne piękno (nie mam pojęcia, jak lepiej to ująć). Odkrywanie historii, o której nie miałam w ogóle pojęcia ( a także odkrywanie jak niewielkie pojęcie mam o czymkolwiek), było dla mnie wyjątkową podróżą.

Arcydzieło. Książka skończona, napisana naprawdę dobrym językiem, wątki, które naprawdę mnie zainteresowały, wydarzenia, postacie, które na zawsze wyryły się w moim mózgu. Sięgając po tę książkę, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, była to moja pierwsza styczność z tym autorem i druga po Marquezie styczność z pisarzem z Ameryki Łacińskiej. Ot, zdjęłam książkę z półki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bridget Jones dla mnie nie jest postacią literacką, jest częścią mojego życia. Nie jak przyjaciółka, ale jakieś wszechobecne alter ego, albo raczej I'm-every-woman-ego.
Książka jest błyskotliwa, posiada wiele cudownych smaczków. Np robienie makijażu pod kołdrą, stanowiące histeryczną czynność zastępczą, mającą służyć pokonaniu stresu wywołanego zawaleniem terminów - która z nas nie krzyczała - To ja! To ja!
Albo dzień, w którym Bridget wyobraża sobie, co by było, gdyby miała w pośladkach chip śledzący jej codzienne ruchy - To też ja!
I mnóstwo innych, pod którymi mogłabym się podpisać rękami i nogami. Nie pod wszystkimi, to już była Bridget, postać z krwi i kości, tak rzeczywista, że aż dziw bierze, jak się tak głębiej nad tym zastanowić.
Bridget - dla mnie filozofka naszych czasów.
Komu nie polecam? Temu, kto przeczytał wymienione wyżej "smaczki" i nie krzyczał: "To ja, to ja!". Albo temu, kto nie krzyczał: "To moja żona!" (tudzież krzyczał, ale z piekącą irytacją ;P) )

Bridget Jones dla mnie nie jest postacią literacką, jest częścią mojego życia. Nie jak przyjaciółka, ale jakieś wszechobecne alter ego, albo raczej I'm-every-woman-ego.
Książka jest błyskotliwa, posiada wiele cudownych smaczków. Np robienie makijażu pod kołdrą, stanowiące histeryczną czynność zastępczą, mającą służyć pokonaniu stresu wywołanego zawaleniem terminów -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam trzydzieści lat, nie jestem jakaś wybitnie nierozgarnięta intelektualnie i książkę tę uwielbiam. Owszem, niektóre zdania wywołują we mnie fizyczne cierpienie, głównie w okolicach żołądka, inne po prostu wykrzywiają moją twarz wyrazem niesmaku, niektóre sprawiają, że śmieję się na głos (niestety, kpiąco). Również fabuła jest bolesna. Najbardziej bolesne w tym wszystkim mogłoby być jednak to, że mimo tego czytałam tę książkę już chyba 4 razy i nie zamierzam przestawać. Ale mnie to nie boli, gdyż czytanie jest dla mnie zbyt dużą przyjemnością (w zależności od nastroju, trzeba to jasno podkreślić :) )
Książka jest napisana dość słabo, zdania typu: jesteś powodem mojej egzystencji niszczą moje wewnętrzne ja ( ;P), ale Stephanie Mayer jest dla mnie geniuszem i osobistym idolem. Pisze dla nastolatek i to nie wszystkich, i doskonale realizuje założenia gatunku oraz. Kicz nie jest jej jedynym narzędziem, ale odważnie się nim posługuje, nie ucieka od niego, nie boi się go ani się go nie wstydzi. W jaki sposób to robi, nie wiem, ale zdaje się doskonale pamiętać, że to co kiczowe dla dorosłej kobiety, często bywa kwintesencją emocjonalności nastolatki. Dzięki temu autorka wali prosto w sendo - w emocje. Nie zawsze i nie każdego - zresztą tego samego każdego też nie zawsze. Kiedy ja pierwszy raz czytałam pierwszy tom, myślałam, że wyjdę ze skóry, a kontynuowałam tylko dlatego, że rytm powieści wciągał i książkę się po prostu połykało (za to też autorce należą się ukłony). Uznałam ten tom za bezwzględnie najsłabszy z wszystkich. Natomiast już przy ponownej lekturze, gdy byłam już w zgoła innym nastroju i, co może jeszcze ważniejsze, wiedziałam, czego się spodziewać, po prostu stałam się na powrót swoim szesnastoletnim wcieleniem. Dla mnie to było najzwyczajniej w świecie ekscytujące doznanie. Wliczam w to wypieki na policzkach i przyspieszone bicie serca... Wybaczcie, ale tak było!!!
A czemu w ogóle sięgnęłam po sagę po raz drugi? Z powodu, który uważam za największy atut cyklu - tęskniłam za jego światem. Nie wiem, dlaczego akurat ten świat odcisnął we mnie tak silne emocjonalne piętno, że po jakimś czasie moja własna rzeczywistość zaczęła się go znowu domagać. Ale wiem, że nie jestem w tym odosobniona. Jeżeli ta książka trafi w tę jakąś strunę, którą nie każdy ma, to naprawdę może zassać na naprawdę bardzo długie lata.
Literacko pozycja na pewno nie jest mocna. Opisowy charakter gwiazdek uratował mnie przed dylematem ile ich postawić. Tak, ta książka jest w moim odczuciu rewelacyjna. Polecam wszystkim, którzy potrafią odsunąć na bok słabości, a czasem i głupotkę i sięgnąć w głąb siebie, w miejsce, które nie jest ani silne, ani mądre, ani się na światło dzienne nie prosi (jeśli taką warstwę w ogóle posiadają oraz jeśli lubią ten rodzaj rozrywki ;). Polecam też tym, którzy pielęgnują wewnętrzną nastolatkę - a przynajmniej tę jej nieuleczalnie romantyczną i naiwną część. No i nastolatkom, nie przesadnie mrocznym ;)

Mam trzydzieści lat, nie jestem jakaś wybitnie nierozgarnięta intelektualnie i książkę tę uwielbiam. Owszem, niektóre zdania wywołują we mnie fizyczne cierpienie, głównie w okolicach żołądka, inne po prostu wykrzywiają moją twarz wyrazem niesmaku, niektóre sprawiają, że śmieję się na głos (niestety, kpiąco). Również fabuła jest bolesna. Najbardziej bolesne w tym wszystkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dla mnie jest to książka skończona, gdzie wszystko jest doskonałe i na swoim miejscu. Zakończenie dało mi pełne spełnienie. Sto lat samotności to po prostu arcydzieło literackie. Mam małego bzika na punkcie swoistej urody języka (pojęcie bardzo subiektywne i zawierające mnóstwo różnych kolorytów), a ta książka, mówiąc obrazowo, pieści mój umysł. Zdanie otwierające jest istnym majstersztykiem: "Wiele lat później, stojąc naprzeciw plutonu egzekucyjnego, pułkownik Aureliano Buendia miał przypomnieć sobie to dalekie popołudnie, kiedy ojciec zabrał go ze sobą do obozu Cyganów, żeby mu pokazać lód". Nie umiem tego wyjaśnić, ale melodyka tego zdania stanowi dla mnie źródło rzeczywistej, fizycznej rozkoszy.
Jeśli zaś chodzi o samą fabułę - jest to po prostu saga rodzinna, opowiedziana językiem realizmu magicznego (napomknę, że powieść ta stała się mą osobistą definicję tego stylu). Treść książki streszcza zdanie wypowiadane przez jedną z bohaterek: "Czas nie mija, lecz kręci się w kółko".
Dla mnei jednak najważniejszą charaktarystyką oraz często wyznacznikiem dzieła naprawdę dobrego, jest równowaga pomiędzy formą a treścią. Moim zdaniem fabuła tej powieści nic nie znaczy bez języka, jakim została opowiedziana, ale też język, każde zdanie, są tu wypełnione treścią, nie znajduję tu pusto-gurnolotno-słowia. Muszę jednak podkreślić, że styl ten jest specyficzny (przy tym nie dziwaczny) i nie każdemu pasuje. Podobnie jest z samą historią - nie pochłonie każdego.
Mnie ta książka poruszyła do absolutnej głębi (co chyba da się wyczuć w tej opinii;)), a także okazała się impulsem, dzięki któremu w moim zmętniałym i poklejonym depresją umyśle drgnęła w końcu jakaś emocjonalna struna i z depresji w końcu zaczął się leczyć.
To tyle ode mnie - ARCYDZIEŁO.

Dla mnie jest to książka skończona, gdzie wszystko jest doskonałe i na swoim miejscu. Zakończenie dało mi pełne spełnienie. Sto lat samotności to po prostu arcydzieło literackie. Mam małego bzika na punkcie swoistej urody języka (pojęcie bardzo subiektywne i zawierające mnóstwo różnych kolorytów), a ta książka, mówiąc obrazowo, pieści mój umysł. Zdanie otwierające jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poruszająca historia o dwóch siostrach syjamskich. Nie jestem w stanie powiedzieć nic o stylu literackim, ale wiem, że ta historia wyryła mi się w mózgu, a to naprawdę rzadkość. Dlatego uznałam ją za jedną ze swoich ulubionych - niezapomniana historia i niezapomniane emocje.

Poruszająca historia o dwóch siostrach syjamskich. Nie jestem w stanie powiedzieć nic o stylu literackim, ale wiem, że ta historia wyryła mi się w mózgu, a to naprawdę rzadkość. Dlatego uznałam ją za jedną ze swoich ulubionych - niezapomniana historia i niezapomniane emocje.

Pokaż mimo to