Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

W porównaniu z poprzednimi częściami ta jest niepotrzebnie rozwleczona i niemożliwie przegadana.

W porównaniu z poprzednimi częściami ta jest niepotrzebnie rozwleczona i niemożliwie przegadana.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pod uroczą, kolorową okładką kryje się jakże melodramatyczna fabuła oraz niezwykle straumatyzowani bohaterowie rodem z powieści Colleen Hoover...

Pod uroczą, kolorową okładką kryje się jakże melodramatyczna fabuła oraz niezwykle straumatyzowani bohaterowie rodem z powieści Colleen Hoover...

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z tej historii można by tyle wycisnąć, że aż szkoda, że "Galatea" jest jedynie opowiadaniem. Z drugiej jednak strony czasem "mniej" znaczy "więcej", bo ta historia niby jest niewielka objętościowo, ale emocjonalnie i warsztatowo... po prostu coś pięknego!

Z tej historii można by tyle wycisnąć, że aż szkoda, że "Galatea" jest jedynie opowiadaniem. Z drugiej jednak strony czasem "mniej" znaczy "więcej", bo ta historia niby jest niewielka objętościowo, ale emocjonalnie i warsztatowo... po prostu coś pięknego!

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka sama w sobie świetna, pokazuje drugie, kobiece oblicze wojny trojańskiej. Natomiast polskie tłumaczenie pozostawia trochę do życzenia: w niektórych momentach padają słowa jak "outsider" lub "frajerka". Jak ma się to do starożytnej Grecji? Korekta również przeoczyła kilka kwestii, np. źle dobrane przypadki lub błędy ortograficzne, np. w zdaniu "Apollo UKAŻE każdego człowieka, który krzywdzi jego sługi" - ewidentnie powinna być tutaj forma "ukarze" od "karać", a nie "ukaże" od "ukazywać". Temu jednak nie jest winna książka, a sposób jej wydania. Mimo wszystko polecam, niesamowicie wciągająca lektura!

Książka sama w sobie świetna, pokazuje drugie, kobiece oblicze wojny trojańskiej. Natomiast polskie tłumaczenie pozostawia trochę do życzenia: w niektórych momentach padają słowa jak "outsider" lub "frajerka". Jak ma się to do starożytnej Grecji? Korekta również przeoczyła kilka kwestii, np. źle dobrane przypadki lub błędy ortograficzne, np. w zdaniu "Apollo UKAŻE każdego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Akcja trylogii Chokshi rozpoczyna się w Paryżu w 1889 r., kiedy do zamożnego poszukiwacza skarbów, Séverina, zwraca się o pomoc Zakon Babel. W zamian za pomoc chłopak otrzymuje propozycję dostępu do skarbu, do należnego mu dziedzictwa. Séverin będzie potrzebował przy tym pomocy specjalistów: matematyczki z długiem do spłacenia, historyka, który nie może wrócić do domu, tancerki o ponurej przeszłości i kogoś, kto jest mu bratem, choć nie łączą ich więzy krwi.
"The Gilded Wolves" to świetny przykład na to, że można połączyć dynamiczną fabułę ze stworzeniem pełnowymiarowych, wiarygodnych postaci. Z jednej strony czytamy więc o tajemnicach, zagadkach i przeszkodach, na jakie trafiają nasi bohaterowie, ale z drugiej możemy się zapoznać również z nimi samymi. Przysięgam, że nie sposób ich nie polubić. Pod tym względem TGW przypomina „Szóstkę wron” Bardugo. „Paczka” Séverina to ludzie o zupełnie różnych osobowościach i którzy – odrzuceni przez społeczeństwo – stworzyli razem coś na kształt rodziny, którą samą sobie wybrali. Według mnie rys psychologiczny bohaterów i nakreślenie relacji pomiędzy nimi jest najmocniejszym punktem tej trylogii. Chokshi nie uprawia tutaj tzw. „drewnianej ekspozycji”, ale pokazuje wszystko za pomocą konkretnych scen i dialogów, by czytelnicy mogli wyciągać samodzielne wnioski. Oprócz tego nie brak tu humoru sytuacyjnego, który najczęściej wnoszą chaotyczny Enrique i melodramatyczny Hypnos.
Na przestrzeni trylogii podróżujemy z Paryża do mroźnej Rosji, by w końcu trafić do Wenecji. W naturalny sposób pozwala to autorce uniknąć fabularnej monotematyczności, bowiem co kraj, to nowe informacje i struktury Zakonu. Razem z bohaterami rozwiązujemy więc kolejne zagadki rodem z Indiany Jonesa, co działa (przynajmniej na początku) niezwykle angażująco. Po pewnym czasie staje się to jednak dosyć monotonne: nieważne, co stanie postaciom na przeszkodzie, one sobie z tym poradzą, bo akcja musi iść do przodu. Przez brak owego czynnika niepewności fabuła zostaje pozbawiona napięcia. Jest to mój największy zarzut wobec tej serii.
Mimo, że finał trylogii łamie serce, to i tak jest udany, można powiedzieć, że jest słodko-gorzki, i stanowi piękną klamrę dla wszystkich trzech tomów, a na podstawie epilogu "Bestii z brązu" mogłaby powstać cała powieść w stylu „Addie LaRue”.

Akcja trylogii Chokshi rozpoczyna się w Paryżu w 1889 r., kiedy do zamożnego poszukiwacza skarbów, Séverina, zwraca się o pomoc Zakon Babel. W zamian za pomoc chłopak otrzymuje propozycję dostępu do skarbu, do należnego mu dziedzictwa. Séverin będzie potrzebował przy tym pomocy specjalistów: matematyczki z długiem do spłacenia, historyka, który nie może wrócić do domu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Bardzo przeciętna pozycja. Sztuczne dialogi, drewniana ekspozycja, a sam Dior znajduje się na drugim planie i stanowi pretekst do przedstawienia innej historii.

Bardzo przeciętna pozycja. Sztuczne dialogi, drewniana ekspozycja, a sam Dior znajduje się na drugim planie i stanowi pretekst do przedstawienia innej historii.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja z profilu:
https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

Pseudonimem „Dakann” posługuje się w Internecie Grzegorz Barański (w dalszej części G.B) – jedna z najbardziej znanych, a na pewno jedna z najdłużej działających na polskim YT osób. Jego kanał „Piątek” zgromadził sporo fanów i właśnie do tego serialu internetowego nawiązuje też luźno nowela G.B. Trzeba jednak zaznaczyć, że znajomość „Piątku” nie jest wymagana i bez trudu można odnaleźć się w fabule „Toski”.

„Toska” to swojego rodzaju sprawozdanie o 24 godzinach z życia współczesnego trzydziestolatka. Piątkowy wieczór przeradza się jednak szybko w ciąg zdarzeń, wywołujących masę przemyśleń głównego bohatera.

Przyporządkowuję „Toskę” do gatunku epickiego, jakim jest nowela głównie ze względu na jednowątkowość i krótki czas rozgrywania akcji. Mamy tu do czynienia z narratorem pierwszoosobowym, siłą rzeczy subiektywnym w swoich osądach i przemyśleniach, co oczywiście działa na plus, ponieważ pozwala zmniejszyć dystans czytelnika/czytelniczki do opisywanych wydarzeń.

W niektórych opiniach G.B. jest zarzucana zbyt mała ilość bohaterów i wątków pobocznych oraz w ogóle oszczędne w środkach opisy. Kompozycyjnie „Toska” wpisuje się jednak w formę strumienia świadomości (o czym świadczą chociażby luźne skojarzenia wtrącane przez narratora). Technika ta ma odwzorowywać naturalny przebieg myśli bohatera, więc fragmentaryczność świata przedstawionego jest jak najbardziej na miejscu. Ktoś mógłby posądzić mnie o nadinterpretację, jednak śledząc G.B. można zauważyć, że klasyka literatury nie jest mu obca, więc moim zdaniem wiedział, co robi i jaki efekt chce osiągnąć.

Autor odwołuje się do literatury światowej i do popkultury również bezpośrednio, co także cieszy. W „Tosce” na pierwszy plan wysuwa się jednak melancholia i swojego rodzaju ból, wynikający z istnienia oraz takiej, a nie innej konstrukcji współczesnego świata. Do noweli G.B. można co prawda podejść na luzie, dla śmiechu, ale prędzej czy później również i czytelnikowi/czytelniczce udziela się wisielczy nastrój głównego bohatera. Znajdują się tu co prawda humor, ironia i absurd, które w połączeniu z naturalistycznymi opisami mogą wywoływać śmiech, jednak w dalszym ciągu jest to tzw. „śmiech przez łzy”. Odnosi się on nie tylko do egzystencji jednostki ale stanowi też komentarz do zachowań całych grup społecznych, subkultur jak i w ogóle narodu polskiego.

Przez „Toskę” przewija się również wiele postaci drugoplanowych – mniej lub bardziej groteskowych w swoim zachowaniu czy wyglądzie, a na pewno (przynajmniej dla autora) symbolicznych. To pozwala zastanawiać się, czy mamy do czynienia z jawą, snem, alkoholowymi zwidami głównego bohatera, czy może jego podróżą w głąb siebie. Pozostawia to pole wyobraźni i interpretacji, podobnie jak robi to otwarte zakończenie.

Recenzja z profilu:
https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

Pseudonimem „Dakann” posługuje się w Internecie Grzegorz Barański (w dalszej części G.B) – jedna z najbardziej znanych, a na pewno jedna z najdłużej działających na polskim YT osób. Jego kanał „Piątek” zgromadził sporo fanów i właśnie do tego serialu internetowego nawiązuje też luźno nowela G.B. Trzeba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zdecydowanie lepsza od poprzedniej części.

Zdecydowanie lepsza od poprzedniej części.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Recenzja z profilu:
https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

Victoria Schwab zajmuje jedno z czołowych miejsc w moim rankingu ulubionych autorów/autorek, ponieważ pisane przez nią historie nigdy mnie nie rozczarowują. Sami więc rozumiecie, że wręcz musiałam sięgnąć po „Mroczną kryptę”.
"Mroczna krypta" to na pozór typowa fantastyka młodzieżowa: mamy tu dużo przygód, tajemnic i zagadek, a także odrobinę wątku romansowego, który jest jednak na tyle subtelny, że stanowi przyjemne uzupełnienie powieści. Główna bohaterka jest nastolatką (adekwatnie do wieku docelowej grupy odbiorczej), jednak jest na tyle dojrzała, że jej wiek nie przeszkodzi w lekturze i tym starszym czytelnikom. Mac można polubić od razu – nie tylko za jej odwagę i determinację, ale też za to, że jest zwyczajnie nieidealna, przez co łatwo jest się z nią utożsamić. Również bohaterowie drugoplanowi potrafią skraść serce (Wesley) lub zaintrygować (Owen).
W tej historii kryją się jednak pewien mrok i smutek, momentami wręcz melancholia. Jest to jak najbardziej zrozumiałe, w końcu mamy tu do czynienia ze śmiercią. Schwab pisze w sposób lekki i przyjemny, ale czasem nawet jedno zdanie lub wtrącenie potrafi skłonić czytelnika/czytelniczkę do refleksji nad samym/ą sobą i przemijaniem, co już stawia jej teksty o półkę wyżej od przeciętnych „młodzieżówek”. Swoją drogą: zauważyliście/łyście, że motyw śmierci, próby jej uniknięcia, życia pozagrobowego i innych wymiarów przewija się prawie w każdej powieści tej autorki? Lecz bez obaw – książki te bynajmniej nie są wtórne; bowiem każda z nich stanowi inną wariację na temat ww. motywów i przedstawia je z różnych punktów widzenia. Moim zdaniem jest to już jednak coś charakterystycznego dla prozy Schwab.
Wydanie dwóch części z cyklu "Archiwum" w jednym tomie to również rzecz warta uznania, ponieważ po przeczytaniu pierwszej części można od razu delektować się jej kontynuacją. Moim zdaniem Mroczna krypta to pozycja zdecydowanie warta uwagi. Archiwum skrywa jednak jeszcze wiele tajemnic, więc mam nadzieję, że będzie mi jeszcze dane wrócić do świata Mackenzie.

Recenzja z profilu:
https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

Victoria Schwab zajmuje jedno z czołowych miejsc w moim rankingu ulubionych autorów/autorek, ponieważ pisane przez nią historie nigdy mnie nie rozczarowują. Sami więc rozumiecie, że wręcz musiałam sięgnąć po „Mroczną kryptę”.
"Mroczna krypta" to na pozór typowa fantastyka młodzieżowa: mamy tu dużo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Recenzja z: https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

„Akuszerki” to powieść, na której premierę czekało na bookstagramie wiele osób i przyznam, że sama zaliczałam się do tego grona, głównie ze względu na intrygujący opis.
Akcja powieści zaczyna się w 1885 roku, a jej główną bohaterką jest Franciszka, która przez zbieg okoliczności zaczyna pomagać okolicznym kobietom przy porodach, a w końcu dzięki nieoczekiwanemu wsparciu zaczyna naukę w krakowskiej szkole położnych. Gdy wraca do rodzinnej wsi, boleśnie zderza się z wiejską biedną i zabobonną rzeczywistością.
Na początku lektury obawiałam się, że historia ta może otrzeć się o idealizowanie macierzyństwa i „cudu narodzin”. Na szczęście moje obawy zostały szybko rozwiane, autorka w żadnym razie nie ociera się o patos, niczego nie upiększa, a narracja, którą prowadzi jest momentami wręcz naturalistyczna. Można tu jednak wyczuć wielkie zrozumienie dla kobiecych przeżyć i znaleźć tu każdą emocję – od radości po niewysłowiony smutek, jak to zresztą w życiu bywa. Realizm opisów i wydarzeń to moim zdaniem, jeden z najmocniejszych aspektów „Akuszerek”, ponieważ właśnie dzięki niemu fabuła książki zyskuje cechy opowieści snutej przez dojrzałą i doświadczoną przez życie kobietę. Jest to coś, co może kojarzyć się z historiami opowiadanymi nam przez nasze mamy, babcie czy prababcie i właśnie dlatego nas tak porusza. Warto przy tym wspomnieć, że inspiracją dla autorki była historia jej własnej prababki, która pojawia się zresztą na kartach książki.
„Akuszerki” to jednak nie tylko 700 stron historii położnictwa, ale również portret polskiej wsi przełomu XIX i XX w. Kolejną mocną stroną powieści S. Jakubowskiej jest więc niesamowity klimat, uzyskany wspomnianymi realistyczno-naturalistycznymi opisami, jak również dialektyzacją języka, który jest żywy i obrazowy. Myślałam, że trafne odtworzenie atmosfery dawnej wsi jest już współcześnie niemożliwe. A jednak! Autorka udowodniła w „Akuszerkach”, że jak najbardziej można to zrobić i że ona to potrafi. Pod względem estetyki można więc porównać jej powieść do znanych nam ze szkoły „Chłopów” czy „Wesela”.
Co jednak najbardziej mnie ujęło w trakcie lektury, to zrównoważenie między dwoma skrajnymi przeciwieństwami. Fabuła powieści obejmuje bowiem ponad 60 lat, więc siłą rzeczy prędzej czy później musiała pojawić się w niej, zaraz obok narodzin, śmierć. Nie można przy tym nie wspomnieć o wpływie wszelkich wydarzeń historycznych na to małe, wiejskie społeczeństwo, które w rezultacie końcowym staje się powierzchnią projekcyjną dla tragedii całego narodu polskiego. Jednak okazuje się, że życie potrafi zrodzić się na tle nawet najbardziej dramatycznych wydarzeń. Fabuła „Akuszerek” zyskuje tym samym strukturę „kręgu życia” – jedne osoby odchodzą, na ich miejsce przychodzą nowe, jednak balans i równowaga zawsze są zachowane. Jest w tym coś przejmującego i wzruszającego, prawda?
Podsumowując, „Akuszerki” to świetna, poruszająca i bardzo klimatyczna powieść o kobietach i kobiecości, blaskach i cieniach macierzyństwa, a przede wszystkim o nierozerwalności życia i śmierci. Jest to wyśmienita lektura, która na długo pozostaje w pamięci.
Dziękuję wydawnictwu Relacja za możliwość zrecenzowania „Akuszerek”.

Recenzja z: https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

„Akuszerki” to powieść, na której premierę czekało na bookstagramie wiele osób i przyznam, że sama zaliczałam się do tego grona, głównie ze względu na intrygujący opis.
Akcja powieści zaczyna się w 1885 roku, a jej główną bohaterką jest Franciszka, która przez zbieg okoliczności zaczyna pomagać okolicznym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja z profilu: https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

Andrea Tang ma trzydzieści trzy lata i – wydawałoby się – idealne życie. Odnosi sukcesy zawodowe, mieszka w eleganckim apartamencie, otoczona jest przyjaciółmi. Jednak jako jedyna młoda kobieta w klanie Tang nie ma męża.
Już tutaj powinna zapalić się nam czerwona lampka, ponieważ opis tej książki sugeruje, że wszystkie twoje sukcesy i radości nie znaczą nic, jeśli nie znajdziesz drugiej połówki. Generalnie autorka mogłaby wyśmiać cały ten cyrk z łapaniem męża na siłę, bo „zegar biologiczny tyka”, jak również stworzyć karykatury postaci, które martwią się o życie uczuciowe swoich krewnych (btw. czego sami doświadczamy przy różnych rodzinnych spotkaniach) i mógłby być to świetny pastisz. Po części faktycznie cała ta sytuacje zostaje wywindowana do absurdalnego, kuriozalnego poziomu. Koniec „OPS” oraz dość płytkie podejście do niektórych problemów w niej poruszanych, pozwalają mi jednak wątpić w ten jej krytyczny wydźwięk. Można te zarzuty jednak odeprzeć argumentem, że jest to powieść komediowa i jej zadanie nie polega na pogłębionej analizie i studium społeczeństwa. I to też prawda, bo moralizatorstwo nie jest celem konwencji komediowej. Niektóre sceny prosiły się jednak o przynajmniej chwilę refleksji.
Ale na refleksje nie było już miejsca w „OPS”, ponieważ autorka postanowiła nas zamiast tego raczyć dokładnymi opisami, co ma na sobie główna bohaterka; co mają na sobie bohaterowie drugoplanowi; od jakiego znanego projektanta torebki noszą; jakie ekskluzywne dania jedzą i jakimi to wypasionymi samochodami się wożą. Gdyby wykreślić te fragmenty, książka byłaby krótsza przynajmniej o 1/4, a ja zaoszczędziłabym parędziesiąt cennych minut życia.
Gdyby wykreślić fragmenty, w których Andrea poszukuje pocieszenia w alkoholu, książka straciłaby już na połowie objętości. Oczywiście nie ma nic złego w spożywaniu go. Niebezpiecznie robi się jednak w momencie, kiedy ktoś (Andrea) sięga po niego w takiej częstotliwości, w jakiej ja sięgam po wodę. Nie wiem, dlaczego nikt jeszcze nie zareagował na wręcz niepokojącą skłonność głównej bohaterki do upijania się, jej sięgania po alkohol w chwilach niepowodzeń i tym samym przedstawianie go jako jakże magicznego środka na rozwiązanie problemów. Halo?
Wedle opisu i innych recenzji „OPS” to przezabawna lektura-komedia. Owszem, żarty pojawiają się tu praktycznie na każdej stronie; problem polega na poziomie tego humoru i na tym, że do mnie on po prostu nie trafia. Były momenty, kiedy uśmiechnęłam się pod nosem, jednak materiału do turlania się ze śmiechu w tej powieści nie znalazłam. Trudno jednak tutaj dyskutować, bo każdego śmieszy przecież co innego.
Jedyne, co w jakiś sposób ujęło mnie w „OSP” to wątek walczenia o swoje marzenia, niepoddawanie się presji społecznej, stawianie siebie i swoich potrzeb na pierwszym miejscu. Wątek ten jednak został również potraktowany po macoszemu (bo Chanel, Lamborghini i Dom Pérignon ważniejsze – wiadomka), a ograny w tak schematyczny i banalny sposób, że to aż przykre.
Podsumowując, ta książka to dla mnie rozczarowanko. Potwierdza się tym samym reguła, że pozycje porównywane z Bridget Jones przyprawiają mnie o ciarki zażenowania.

Recenzja z profilu: https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

Andrea Tang ma trzydzieści trzy lata i – wydawałoby się – idealne życie. Odnosi sukcesy zawodowe, mieszka w eleganckim apartamencie, otoczona jest przyjaciółmi. Jednak jako jedyna młoda kobieta w klanie Tang nie ma męża.
Już tutaj powinna zapalić się nam czerwona lampka, ponieważ opis tej książki sugeruje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Opinia pochodzi z Instagrama:
https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

Czarująca pierwsza dama i wybitna śpiewaczka operowa – rywalizacja, która wstrząsnęła światem.

Wcześniej nawet nie wiedziałam, że Maria Callas i Jackie Kennedy miały ze sobą coś wspólnego. Jak się jednak okazało, połączyła je miłość do tego samego mężczyzny. Właśnie tę historię opisuje Gill Paul w swojej najnowszej powieści „Rywalki”, po którą sięgnęłam z wielkim zaciekawieniem.

Śledzimy tu losy dwóch głównych bohaterek – Marii i Jackie. Dla książek Paul jest charakterystyczne to, że bierze ona postaci znane nam z historii i obdarza je charakterem, powołuje wręcz na nowo do życia. W rezultacie są to postaci wiarygodne, które wydają się czytelni(cz)kom bliskie i z którymi można się zżyć. Jest to coś za co podziwiam autorkę. W większości jej powieści mieliśmy też do czynienia z dwiema liniami czasowymi – z tą umieszczoną w przeszłości i z tą współczesną. Tutaj akcja osadzona jest wyłącznie w latach 50., 60. i 70. XX wieku, co moim zdaniem zdecydowanie działa na plus, ponieważ nie wytrąca osoby czytającej z rytmu, nawet jeśli rozdziały są pisane naprzemiennie – raz o Jackie, a raz o Marii.

„Rywalki” to opowieść o dwóch silnych i wpływowych kobietach; o dwóch zupełnie różnych osobowościach, które jednak są w równym stopniu pracowite, ambitne i doświadczone przez życie. Ich wielkie sukcesy i sława przeplatają się z wielkimi tragediami osobistymi i niewyobrażalnym smutkiem. Widać tu ogrom pracy, którą autorka włożyła w napisanie tej powieści, szczególnie, jeśli chodzi o poznanie psychologii swoich bohaterek.

Gill Paul udaje się tworzyć historie, które śledzi się z zapartym tchem. Zawsze czytam jej książki w błyskawicznym tempie, strony wręcz same się przewracają – to świadczy tylko o tym, jak wciągająca i angażująca jest ich fabuła. I nie inaczej było właśnie w przypadku „Rywalek”. Podsumowując, najnowsza powieść Paul to opowieść o wielkich namiętnościach, zdradzie oraz blaskach i cieniach sławy, a wszystko to przy zachowaniu lekkiego stylu. Moim zdaniem jest to lektura zdecydowanie warta polecenia!

Opinia pochodzi z Instagrama:
https://www.instagram.com/przystanek.bookstock/

Czarująca pierwsza dama i wybitna śpiewaczka operowa – rywalizacja, która wstrząsnęła światem.

Wcześniej nawet nie wiedziałam, że Maria Callas i Jackie Kennedy miały ze sobą coś wspólnego. Jak się jednak okazało, połączyła je miłość do tego samego mężczyzny. Właśnie tę historię opisuje Gill Paul...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Instagram: przystanek.bookstock

Sięgając po TVD miałam lekkie obawy; wiadomo przecież, że głośne premiery bywają przereklamowane. Jednak już od pierwszych stron zaangażowałam się w historię, głównie dzięki prologowi, w którym główny problem został zawiązany i pozostawił mnie w oczekiwaniu na rozwiązanie całej kwestii. Właściwa fabuła rozkręcała się powoli, ale bynajmniej nie była nudna. Jej początkowe dosyć spokojne tempo pozwala czytelnikowi na zrozumienie świata przedstawionego i jego realiów, jak również relacji między bohaterami.

Chloe Gong stworzyła całą galerię różnorodnych postaci, jednak w oczywisty sposób na pierwszy plan wysuwają się Juliette i Roma. Ich relacja jest niezwykle skomplikowana i tragiczna, bo opiera się tak właściwie na rozdarciu tej dwójki bohaterów między uczuciem a poczuciem obowiązku i lojalności wobec własnych rodzin. Najtragiczniejsze jest chyba jednak to, że zostali oni wciągnięci w ten konflikt dwóch rodzin wbrew swojej woli już jako dzieci i pozwolono im wzrastać w nienawiści. To znamy jednak z tekstu Szekspira. Stamtąd zostały zaczerpnięte również inne postaci. Najciekawsze dla mnie było właśnie to wyłapywanie nawiązań do Romea i Julii. Retellingi nie zawsze okazują się udane, bo czasem zbyt opierają się na oryginalnej historii i tak właściwie nie wnoszą nic nowego do znanej nam już historii. Tutaj jest wręcz odwrotnie, bo Gong w pewnym sensie uwspółcześnia tych bohaterów lub też podejmuje tematy, które w publicznym dyskursie są omawiane stosunkowo od niedawna, np. mniejszości. Moją ulubienicą pozostaje Juliette, która bierze sprawy w swoje ręce i nie czeka na Romę wzdychając na balkonie. Jeśli ktoś oglądał Avatara (tego kreskówkowego), to zrozumie moje porównanie Juliette do Azuli – one i ich przyjaciółki dają mi ten sam vibe.

W TVD odnalazłam jeszcze jednego bohatera, który zasługuje na uwagę – Szanghaj. Niesamowicie urzekł mnie jego opis w jednym z rozdziałów; pozornie krótki, ale trafnie kreślący rozdarcie miasta między wszelkie możliwe frakcje oraz ukazujący jego przywiązanie do tradycji z jednej strony i chęć podążania za nowoczesnością z drugiej. Uważam, że bardzo trafnie oddało to ówczesny klimat i pozwoliło mi, jako czytelniczce, go poczuć.

Minusem tej powieści jest moim zdaniem wątek zarazy. Tzn. zaczyna on się ciekawie, tajemnica goni tajemnicę i tutaj nie mam zastrzeżeń. Bardziej chodzi mi o jego rozwiązanie, które jest w pewnym sensie rozczarowujące, ponieważ motywacja głównego „czarnego charakteru” jest po prostu grubymi nićmi szyta. Samo odkrycie całej tajemnicy poprowadzone jest w sposób typowy dla tekstów kultury lat 80. i 90. ubiegłego wieku, kiedy to villain opowiada głównemu bohaterowi, jaki to on ma po prostu genialny plan.

Później dochodzimy jednak do epilogu, który zostawia czytelnika w niedowierzaniu i, nie ukrywajmy, oczekiwaniu na kolejną część książki, więc koniec końców TVD okazuje się być angażującą lekturą. Jeśli nie jesteście pewni, czy warto po nią sięgnąć, to moim zdaniem warto i uważam, że absolutnie nie będzie to stracony czas, bo plusy zdecydowanie przeważają.

Instagram: przystanek.bookstock

Sięgając po TVD miałam lekkie obawy; wiadomo przecież, że głośne premiery bywają przereklamowane. Jednak już od pierwszych stron zaangażowałam się w historię, głównie dzięki prologowi, w którym główny problem został zawiązany i pozostawił mnie w oczekiwaniu na rozwiązanie całej kwestii. Właściwa fabuła rozkręcała się powoli, ale bynajmniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Strasznie rozciągnięta akcja i mnóstwo powtórzeń - gdyby wyciąć je oraz inne sceny, które nic nie wnoszą, książka byłaby o połowę krótsza.

Strasznie rozciągnięta akcja i mnóstwo powtórzeń - gdyby wyciąć je oraz inne sceny, które nic nie wnoszą, książka byłaby o połowę krótsza.

Pokaż mimo to

Okładka książki Czerwona baśń Wiktoria Korzeniewska, Agnieszka Wajda
Ocena 7,7
Czerwona baśń Wiktoria Korzeniews...

Na półkach: , , ,

Cudowny baśniowy klimat w połączeniu z mitologią i demonologią słowiańską oraz wiarą ludową.

Cudowny baśniowy klimat w połączeniu z mitologią i demonologią słowiańską oraz wiarą ludową.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Klimatyczna powieść z barwnymi bohaterami oraz historią medycyny w tle. Niestety, fabuła dosyć przekombinowana (szczególnie w końcowym segmencie). Mimo wszystko była to ciekawa i interesująca lektura.

Klimatyczna powieść z barwnymi bohaterami oraz historią medycyny w tle. Niestety, fabuła dosyć przekombinowana (szczególnie w końcowym segmencie). Mimo wszystko była to ciekawa i interesująca lektura.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Szaleństwo motyw literacki, który najczęściej służy opisowi nie tyle chorego umysłu, co niedostosowaniu bohatera do norm społecznych oraz obyczajowych. I właśnie w tym znaczeniu motyw ten wykorzystuje Victoria Mas w swoim „Balu szalonych kobiet”.
Z zaciekawieniem sięgnęłam po tę powieść, by zobaczyć, dla jakiego problemu szaleństwo jest tutaj powierzchnią projekcyjną i jak ten motyw został sfunkcjonalizowany przez autorkę. Mas skupiła się przede wszystkim na aspekcie niedostosowania się kobiet do norm społecznych lub nawet samego posądzenia je o to. Widać tutaj więc feministyczne podejście autorki do tego tematu. Albo przynajmniej próbę takiego feministycznego podejścia. Bo tak naprawdę każdy (no, z małym wyjątkiem pod koniec fabuły) mężczyzna zostaje w tej powieści zdemonizowany. Z jednej strony nie uważam aby mierzenie wszystkich męskich postaci jedną miarą miało jakiekolwiek podstawy, ale z drugiej muszę przyznać, że to przejaskrawienie służy uwydatnieniu problematyki tekstu i w tej funkcji sprawdza się ono faktycznie dobrze. Kiedy bowiem poznajemy losy innych pacjentek Salpêtrière, okazuje się, że mamy tu do czynienia nie tyle z konfliktem między jednostkami, co raczej z ogólną wojną dwóch płci. Temat ten był popularny w literaturze początku XX w., dlatego nie osądzam tu, czy ukazanie go przez Mas jest moralnie poprawne czy nie.
Koniec XIX w. w Europie to jednak czas rozumu i nauki. Eugénie trafia do szpitala ponieważ widzi duchy i słyszy ich głosy – dzięki swojemu „szaleństwu” ma możliwość zobaczyć więcej, niż zwykły człowiek jest w stanie. Jej postać silnie kontrastuje z postacią Geneviève, która jest prawdziwą córką swoich racjonalnych czasów. Dlatego jej postać przywodzi na myśl bohaterów romantycznych, którzy również posiadali „dostęp do zaświatów”, a przez co byli postrzegani jak wybrańcy Boży. Dzięki temu Victoria Mas poruszyła inny problem – problem normy społecznej, a dokładniej tego, czym ta norma jest i jak się ona zmienia.
„Bal szalonych kobiet” nie jest objętościowo obszerny, nie uważam jednak, by powieść ta miała jakieś rażące braki. Chociaż przyznam, że rozbudowanie niektórych wątków i samej psychologii postaci mogłoby się tekstowi tylko przysłużyć. Rozczarowanie może niektórym jedynie przynieść fakt, że sam tytułowy bal zajmuje dosyć mało miejsca w powieści, aczkolwiek uważam, że jest to celowy zabieg – w końcu czytelnik czeka na bal tak samo niecierpliwie jak pacjentki Salpêtrière.
Podsumowując, Victoria Mas przedstawia szaleństwo jako formę działania wymierzonego przeciwko kobietom i kobiecości w ogóle. Mimo kilku wątpliwości z tym związanych, muszę przyznać, że jest to jedna z ciekawszych propozycji literackich tego roku. Koniec powieści zaskakuje. Sama zadałam sobie nawet pytanie: „Co jeśli cała ta powieść, to treść listu jednej z bohaterek?”. Nie zdradzę, oczywiście, której bohaterki, ale mogłoby to być pytanie wyjściowe do ciekawej interpretacji. Tę jednak pozostawiam Wam – czytajcie i zastanawiajcie się!

Cała recenzja:
https://przystanek-bookstock.blogspot.com/2021/09/bal-szalonych-kobiet-victoria-mas.html

Szaleństwo motyw literacki, który najczęściej służy opisowi nie tyle chorego umysłu, co niedostosowaniu bohatera do norm społecznych oraz obyczajowych. I właśnie w tym znaczeniu motyw ten wykorzystuje Victoria Mas w swoim „Balu szalonych kobiet”.
Z zaciekawieniem sięgnęłam po tę powieść, by zobaczyć, dla jakiego problemu szaleństwo jest tutaj powierzchnią projekcyjną i jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Historia opisana w tej młodzieżówce to tak naprawdę jedynie wycinek z życia głównych bohaterów. Nie uważam, że to wada, jednak wolałabym, gdyby relacja między Karoliną a Kubą miała więcej czasu na rozwinięcie. Poza tym ekspozycja w niektórych momentach nie była najlepsza. Zamiast opisywać, jacy bohaterowie są i co czują, lepiej byłoby to pokazać w jakichś scenach.
Z drugiej strony jest to powieść nieoczywista i porusza poważne problemy, takie jak niepełnosprawność i przemoc domowa. Co więcej autorka poświęciła też uwagę opisaniu tego, jak bardzo społeczeństwo jest na te problemy obojętne, a to zdarza się niezbyt często w pozycjach z tego gatunku.
Podsumowując, uważam, że jest to całkiem udany debiut i chętnie będę śledzić dalsze poczynania Justyny Sznajder.

Historia opisana w tej młodzieżówce to tak naprawdę jedynie wycinek z życia głównych bohaterów. Nie uważam, że to wada, jednak wolałabym, gdyby relacja między Karoliną a Kubą miała więcej czasu na rozwinięcie. Poza tym ekspozycja w niektórych momentach nie była najlepsza. Zamiast opisywać, jacy bohaterowie są i co czują, lepiej byłoby to pokazać w jakichś scenach.
Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fabularnie niewiele mam do zarzucenia "Dziewczynie z Neapolu". Akcja powieści, choć momentami przewidywalna, trzyma mimo wszystko w napięciu. Na miejscu autorki zrezygnowałabym jednak z tylu "cudownych" zbiegów okoliczności - duże natężenie jakże przypadkowych zdarzeń, raczej ujmuje tekstowi autentyczności.
Jednak dużo większy problem mam z samymi postaciami. Co prawda, polubiłam ich w większości, ich losy mnie przejmowały. Ale kiedy teraz o nich myślę, to dochodzę do wniosku, że wszyscy zostali napisani na (kolokwialnie rzecz ujmując) "jedno kopyto". Spośród nich wyróżniają się tylko Donatella i Roberto (chociaż też nie zawsze - zależy, który segment powieści brać pod uwagę). Cała reszta postaci to istne wyrozumiałe anioły miłosierdzia, które zstąpiły na ziemię. Gdy narracja przekonywała mnie, że ktoś z bohaterów czuje złość lub jakąkolwiek inną emocję - nie czułam tego. Co jeszcze mnie zirytowało to fakt, że postaci są momentami strasznie niekonsekwentne - w szczególności główna bohaterka, Rosanna. Zdecydowanie najlepiej udała się autorce kreacja Roberto jako zapatrzonego w siebie casanovy.
Sam temat powieści jest ciekawy - toksyczna relacja, a w tle świat muzyki i opery. Gdy zaczynałam czytać, czułam gorący klimat Włoch, kibicowałam Rosannie, by spełniła swoje marzenia, towarzyszyłam jej na światowych scenach, gdy występowała. A w połowie książki wszystko to posypało się niczym domek z kart, a sama fabuła obrała kierunek raczej przeciętnych obyczajówek/romansów. To że muzyka znika na jakiś czas z horyzontu nie jest złe samo w sobie - przecież odzwierciedla to zmiany w życiu głównej bohaterki. Boli mnie po prostu to, że Riley poprowadziła ten segment w najbardziej stereotypowy, schematyczny i najprostszy jaki się tylko dało sposób. Uważam, że można byłoby zgłębić psychologię postaci, które tkwią w takim toksycznym związku. Ale jakiejkolwiek głębszej refleksji na ten temat, niestety, zbarakło. Już nie wspominając o tym, że 1/4 powieści byłoby można spokojnie usunąć, ponieważ były to:
1. nic niewnoszące dialogi
2. ente opisy tego, co bohaterowie szykują na kolację - faktycznie trzymało mnie to w napięciu i zastanawiałam się, czy Rosanna zje dzisiaj pizzę czy może sos boloński.
A już tak na poważnie... pokładałam naprawdę wielkie nadzieje w "Dziewczynie z Neapolu" i na początku lektury nawet myślałam, że zostaną one spełnione. Niestety, zostało tylko rozczarowanie.

Fabularnie niewiele mam do zarzucenia "Dziewczynie z Neapolu". Akcja powieści, choć momentami przewidywalna, trzyma mimo wszystko w napięciu. Na miejscu autorki zrezygnowałabym jednak z tylu "cudownych" zbiegów okoliczności - duże natężenie jakże przypadkowych zdarzeń, raczej ujmuje tekstowi autentyczności.
Jednak dużo większy problem mam z samymi postaciami. Co prawda,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Bardzo ciekawa pozycja; nie tylko ze względu na wątki biograficzne Marleny Dietrich, ale również ze względu na studium przemian polityczno-społecznych w latach 20. i 30. XX wieku.

Bardzo ciekawa pozycja; nie tylko ze względu na wątki biograficzne Marleny Dietrich, ale również ze względu na studium przemian polityczno-społecznych w latach 20. i 30. XX wieku.

Pokaż mimo to