Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Opowieść w stylu "Wilk z Wall Street" - o dwóch białych mężczyznach z przerośniętym ego, którzy traktują kobiety jak przedmioty. Praktycznie każda kobieca postać w książce służy tu do jednego celu.
- biologiczna matka Włodka - jak rozumiem, kobieta wykorzystana przez Barona, na którego cześć zostało nazwane potem pierdylion hoteli, bo był takim wzorem do naśladowania
- faktyczna matka Włodka - heroiczna kobieta, o której Włodek nawet nie pomyślał przez 30 lat
- siostromatka Włodka - która również jest dla Włodka "pierwszą kobietą, którą pocałował" O_O
- bardzo brutalna scena gwałtu, na którą nie byłam przygotowana
- ale która w żaden sposób nie wpłynęła na libido głównego bohatera, który już w wieku, nie wiem, 13 lat postanawia przejść edukację seksualną
- później okazuje się, że nie przechodzi jej tak super, więc idzie na lekcje do seks workerki - co nie przeszkadza mu potem w używaniu pogardliwie słowa "dziwka" w różnych bardzo dziwnych kontekstach
- w tym czasie nasz drugi bohater również w szkole średniej przechodzi edukację seksualną, najpierw z jakąś starą babą (ale to nie wykorzystanie dziecka, tylko lekcja, uwu)
- a potem z dziewczyną, o której dziewictwo postawił zakład za niewiele więcej, niż kosztował jego pierwszy kajecik
- oboje się żenią z kobietami, które są ich "wyjątkiem". Włodek zaliczył wiele kobiet po Zosi, ale "ani jedynej, na której by mu zależało", jak mówi, by ją udobruchać - w końcu kto nie poleciałby na mężczyznę, które wszystkie kobiety poza tobą traktuje jak szmaty?
- życie układa się dobrze. Kate na szczęście starzeje się pięknie, chociaż William jest już szpetny (ale mężczyzny nie rzuca się przecież przez wygląd), za to Zosia robi się gruba i nie wzdycha do swojego bohatera, więc Włodek ją zdradza bo czuł, że prędzej czy później nie będzie miał innego wyjścia, biedaczyna
- nie z kim innym, a z kobietą, która upokorzyła go wiele lat wcześniej, po czym nieproszony płaci jej rachunek i kwituje "głupia dziwka"
- Zosia jest już nie tylko grubą babą, ale mściwą grubą babą, bo śmiała wynająć detektywa i wytoczyć sprawę o rozwód
- na tym etapie "jedyną kobietą którą kiedykolwiek kochał" jest jego golden child córunia, którą niczym partnerkę bierze na bale, by tam brylowała, i wycieczkę do swojej ojczyzny
- za to po balach córunia opowiada tatusiowi o swoich rozmaitych miłosnych podbojach. Super zdrowa relacja
- w końcu zakochuje się w człowieku, do którego ojciec nic nie ma, tylko do jego rodziny, więc sprzeciwia się związkowi, a córcia przestaje być golden child. Włodek pyta, czy sypia z ukochanym (człowiek, który płacił za seks i zdradzał żonę), ona odpowiada że tak, na co ojciec uderza ją tak mocno, że "krew spływa jej po brodzie"
- Florentyna mu to i tak wybacza i nazywa go kochanym tatusiem, ale on nie odwiedzi jej z mężem. Dowiaduje się, że robi to jego była żona, co podsumowuje komentarzem "cholerny babsztyl"

Książka jest bardzo poczytna, na plus. Niestety autor musi mieć chyba w głowie takie samo narcystyczne fiku miku jak swoje postacie, skoro tak płytko maluje wszystkie kobiece postacie w tej książce, poza może matką Williama, które przez pierwszą część książki jest jedną z głównych bohaterek.

Opowieść w stylu "Wilk z Wall Street" - o dwóch białych mężczyznach z przerośniętym ego, którzy traktują kobiety jak przedmioty. Praktycznie każda kobieca postać w książce służy tu do jednego celu.
- biologiczna matka Włodka - jak rozumiem, kobieta wykorzystana przez Barona, na którego cześć zostało nazwane potem pierdylion hoteli, bo był takim wzorem do naśladowania
-...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Petera Wohllebena to coś znacznie więcej, niż zbiór kilku ciekawostek o drzewach. Poznajemy dzięki niej wiele faktów o niewidzialnym gołym okiem życiu drzew - ich odczuwaniu, przewidywaniu, komunikacji, zależnościach społecznych, a nawet indywidualnych osobowościach. Uczymy się dostrzegać różne zależności łączące świat natury, tak ważne, że gdyby zabrakło w lesie różnych gatunków małych żyjątek, świat jaki znamy mógłby się bardzo zmienić. Inaczej będziemy teraz patrzeć na dziuple w drzewie czy spróchniały pień, rozumiejąc ich niezbędne role i osobiste poświęcenie w społeczności lasu. Zastanowimy się nad osobistą odpowiedzialnością za świat natury a także nad tym, na ile warto w niego ingerować.

Co więcej, można się samemu poczuć się częścią tej wielkiej sieci zależności, w której żaden organizm nie został stworzony do życia jako samotna wyspa. Skoro dobrobyt drzewa zależy od tylu skomplikowanych zależności w naturze, od tylu innych form życia, jakie szanse mamy my, próbując przetrwać w sztucznym, niedostosowanym do potrzeb ludzi świecie? Jak mielibyśmy wygrać z chorobami cywilizacyjnymi bez naturalnych zasobów, wsparcia, zrównoważonego rozwoju i wielowiekowej mądrości? Książka zostawia mnie z takimi pytaniami, obok oczywiście ogromnej dawki empatii do świata roślin.

“Jeśli troskliwie wypracowany bilans sił poświęcanych na wzrost i na obronę zostanie zaburzony, drzewo może się rozchorować. (...) Zalane nagle słonecznym światłem drzewo porzuca wszystkie inne zajęcia i koncentruje się wyłącznie na rozroście gałęzi. Ne ma zresztą wyjścia, bo otaczający je koledzy robią dokładnie to samo (…). Oznacza to wydatek energii, której nie starczy już na obronę przed pasożytami. Jeśli drzewo ma szczęście, wszystko pójdzie dobrze i po zamknięciu się prześwitu będzie miało większą koronę. Zrobi sobie przerwę i znów ustabilizuje prywatny bilans sił. Biada jednak temu, które czegoś zaniedba, upojone nagłym wzrostem. Nie zauważy grzyba, który opanuje kikut konara i po martwym drewnie przewędruje do pnia, nie zauważy kornika, który przypadkiem nadgryzie straceńca i stwierdzi, że nikt nie reaguje - i już po wszystkim.”

Książka Petera Wohllebena to coś znacznie więcej, niż zbiór kilku ciekawostek o drzewach. Poznajemy dzięki niej wiele faktów o niewidzialnym gołym okiem życiu drzew - ich odczuwaniu, przewidywaniu, komunikacji, zależnościach społecznych, a nawet indywidualnych osobowościach. Uczymy się dostrzegać różne zależności łączące świat natury, tak ważne, że gdyby zabrakło w lesie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem wolna w czytaniu i chyba pierwszy raz pochłonęłam książkę w krótszym czasie niż szacowany. W międzyczasie zgłodniałam, podgrzałam zupę i dalej czytałam, łyżeczka w jednej, książka w drugiej. Nie da się oderwać.

Mam nadzieję, że jeszcze spotkamy bohaterów tej części w innej książce, bo są przecudowni <3 I zło, na które trzeba uważać w gęstym lesie też jest bardzo ciekawą sprawą.

Jestem wolna w czytaniu i chyba pierwszy raz pochłonęłam książkę w krótszym czasie niż szacowany. W międzyczasie zgłodniałam, podgrzałam zupę i dalej czytałam, łyżeczka w jednej, książka w drugiej. Nie da się oderwać.

Mam nadzieję, że jeszcze spotkamy bohaterów tej części w innej książce, bo są przecudowni <3 I zło, na które trzeba uważać w gęstym lesie też jest bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka podzielona jest na rozdziały wg kategorii produktów spożywczych (warzywa, owoce, mąka itd). W każdym rozdziale autorka opisuje według schematu kulturowe znaczenie produktu (np. warzywa), rodzaje, zastosowanie magiczne, kuchenne i inne. Po opisie wszystkich warzyw autorka proponuje przepisy z ich zastosowaniem, najczęściej o znaczeniu kulinarnym, ale czasem też rytualnym.

W książce znajduje się kilka przepisów bezglutenowych, jednak wiele "mącznych" stron musiałam pominąć ze względów własnych ograniczeń. Nie można jednak zarzucić autorce braku kulinarnej kreatywności, bo w każdym rozdziale podaje wiele ciekawych propozycji do wyboru. Trochę męcząco opisane jest znaczenie symboliczne jedzenia - czasem byłoby lepiej opisać coś głębiej i obszerniej lub w ogóle, bo np. zaledwie pół strony poświęcone znaczeniu soli, z informacjami, które posiada chyba każdy, kto skończył szkołę, to trochę strata czasu.

Książka podzielona jest na rozdziały wg kategorii produktów spożywczych (warzywa, owoce, mąka itd). W każdym rozdziale autorka opisuje według schematu kulturowe znaczenie produktu (np. warzywa), rodzaje, zastosowanie magiczne, kuchenne i inne. Po opisie wszystkich warzyw autorka proponuje przepisy z ich zastosowaniem, najczęściej o znaczeniu kulinarnym, ale czasem też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Żałuję, że nie mogłam przeczytać książki 30 lat temu, bo jest piękna i myślę, że pomogłaby mi w zmierzeniu się z trudnym światem :) Mimo wszystko teraz jako osoba dorosła też się cieszę, że wpadła w moje ręce. Bardzo "wholesome" opowieść, napisana pięknym językiem. A Wujaszek Turu to już w ogóle, cud miód orzeszki <3

Żałuję, że nie mogłam przeczytać książki 30 lat temu, bo jest piękna i myślę, że pomogłaby mi w zmierzeniu się z trudnym światem :) Mimo wszystko teraz jako osoba dorosła też się cieszę, że wpadła w moje ręce. Bardzo "wholesome" opowieść, napisana pięknym językiem. A Wujaszek Turu to już w ogóle, cud miód orzeszki <3

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Końcówka broni książkę, która w połowie się trochę ciągnęła. Plus za lovecraftowskie klimaty i ogólnie fajny niepokojący motyw.

Change my mind: byłoby dużo lepiej, gdyby w książce w ogóle nie było czarodziei. Nawet Victor nie musiał być magiem, w gruncie rzeczy, ale już dajmy na to - cała reszta była niepotrzebna, a zaśmiecała fabułę i utrudnia dostęp do książki nowym czytelnikom. Na co nowemu czytelnikowi Myślak Stibbons, który pojawia się aż na dwóch stronach, na jednej po to, żeby zostać poduszką XD

Końcówka broni książkę, która w połowie się trochę ciągnęła. Plus za lovecraftowskie klimaty i ogólnie fajny niepokojący motyw.

Change my mind: byłoby dużo lepiej, gdyby w książce w ogóle nie było czarodziei. Nawet Victor nie musiał być magiem, w gruncie rzeczy, ale już dajmy na to - cała reszta była niepotrzebna, a zaśmiecała fabułę i utrudnia dostęp do książki nowym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Gaijin gotuje Kuchnia japońska dla nie-Japończyków Ivan Orkin, Chris Ying
Ocena 8,0
Gaijin gotuje ... Ivan Orkin, Chris Y...

Na półkach: , ,

Książka pisana z intencją przybliżenia japońskiej kuchni obcokrajowcowi przez kucharza, który mieszkał w Tokio i Nowym Jorku i w obu krajach z sukcesem rozkręcił bary z ramenem. Autor stara się być pomostem łączącym różne kultury (japońską, amerykańską i żydowską). Przy każdym przepisie informuje, jakie składniki powinno być łatwo zdobyć w międzynarodowych warunkach, czym je można zastąpić, itd. Stara się też przede wszystkim odważyć czytelników, jeśli czują się onieśmieleni, do poznawania autentycznej kultury Japonii i mieszania się kultur, podkreśla, jak otwartość na inne kultury jest naturalną częścią japońskiej kuchni.

Z polskiej perspektywy, myślę, że taki punkt widzenia bardzo ułatwia zapoznanie się z tematem - pod kątem dostępności składników czy kultury jedzenia dużo bliżej nam dużo do USA niż Japonii. Może nie zawsze - np. autor tłumacząc temat comfort food i jedzenia na przeziębienie odwołuje się do takich pozycji jak burger i pizza. Z naszym rosołkiem, pomidorówką, grysikiem, pierogami, kotletem, jedzeniem bardziej stonowanym kolorystycznie i smakowo, myślę, że niektóre aspekty Japonii mogą być dla nas bardziej naturalne. Spoiler: pojawiają się też gołąbki! :)

Jako zupełnie początkująca osoba w temacie na pewno bardzo skorzystałam z książki, porobiłam masę notatek, dowiedziałam się, jak prawidłowo przygotowywać niektóre popularne składniki, które do tej pory przygotowywałam źle, i będę na pewno korzystać z przepisów. Jeszcze raz chciałam podkreślić, jak miłe jest, że autor ciągle ośmiela czytelnika, np. pisze, że przepis nie jest tak trudny jak może się wydawać albo porównuje do innych dań, których przygotowanie mogliśmy widzieć w domu. Sam wydaje mi się raczej pewną siebie osobą i próbuje zarazić amerykańskim nastawieniem "you can do it" :)

Książka pisana z intencją przybliżenia japońskiej kuchni obcokrajowcowi przez kucharza, który mieszkał w Tokio i Nowym Jorku i w obu krajach z sukcesem rozkręcił bary z ramenem. Autor stara się być pomostem łączącym różne kultury (japońską, amerykańską i żydowską). Przy każdym przepisie informuje, jakie składniki powinno być łatwo zdobyć w międzynarodowych warunkach, czym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podobało mi się wszystko poza może ostatnimi rozdziałami, przez które bardziej przelatywałam wzrokiem. Zapisałam sobie dużo notatek, dowiedziałam się o ciekawych rzeczach, o których potem szukałam dalej informacji w internecie albo korzystałam z sugerowanych w książce linków. Zastanawiam się nad podjęciem diagnozy, bo część charakterystyki kobiet autystycznych omówiona w pierwszych rozdziałach dość dobrze mnie opisuje. Podoba mi się w ogóle styl napisania książki - autorka z sukcesem próbuje łączyć rzeczowy, konkretny styl pisania z osobistym, autentycznym stosunkiem do różnych aspektów autyzmu. Wyszło to naprawdę fajnie.

Podobało mi się wszystko poza może ostatnimi rozdziałami, przez które bardziej przelatywałam wzrokiem. Zapisałam sobie dużo notatek, dowiedziałam się o ciekawych rzeczach, o których potem szukałam dalej informacji w internecie albo korzystałam z sugerowanych w książce linków. Zastanawiam się nad podjęciem diagnozy, bo część charakterystyki kobiet autystycznych omówiona w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mimo podstawowej wiedzy w temacie zielonego czarownictwa i zielarstwa wyniosłam z książki sporo ciekawych informacji. Na pewno przetestuję parę pomysłów.

Mimo podstawowej wiedzy w temacie zielonego czarownictwa i zielarstwa wyniosłam z książki sporo ciekawych informacji. Na pewno przetestuję parę pomysłów.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie dałam rady przeczytać książki, bardziej ją kartkowałam. Z braku lepszego słowa, użyłabym o niej słowa "prymitywna". Język jest bardzo zły. Treściowo - w zasadzie książka nic nie wnosi, nie przekazuje wartości, nie inspiruje, nie zaciekawia. Najgorszy jest ten festiwal autodeprecjacji, której jest po prostu za dużo. Oprócz szydzenia ze swoich przywar nie widzę niczego, na czym można się oprzeć dla równowagi.

I to nie jest tak, że mam problem z mówieniem o swoich przywarach - każdy, kto mnie zna, wie, że jestem leniwą kulką, a moje rozmowy z przyjaciółmi są pełne specyficznego humoru i cierpkiej autentyczności w opowiadaniu o swoim życiu. Ale nigdy przecież nie jest tak, że ktoś 100% czasu mówi "ale ze mnie leniwa dupa, znowu nic nie zrobiłam", bo nie dałoby się tego słuchać na dłuższą metę, bez innych wartościowych wątków, bez chwalenia się sukcesami, zwierzania ze swoich marzeń czy innych poważnych wątków.

Czytałam też kiedyś świetne "Jak być leniwym" Toma Hodgkinsona, i w porównaniu z tą książką... nie ma porównania. Może to też inny etap życia, w którym staram się odchodzić od ciśnięcia po sobie całymi dniami o najdrobniejsze sprawy. Ale myślę, że książce po prostu pomogłaby jakaś głębia.

Na koniec najgorszy cytat - zakończenie jednego z rozdziałów:

"- Chodzi o hygge. Spędzam sobie hygge-wieczór. Taki sposób na szczęście. Duński.
- A wiesz, jaki ja mam sposób na szczęście? Happy hour. Dupka w troki, make-up na mordkę i wychodzimy.
- Ale w hygge chodzi o to, żeby umieć docenić...
- Nie pierdziel. Wódka.
Są argumenty, wobec których pozostaje całkiem bezradna".

Czym to różni się od rozmów na imieninach wujka?

Nie dałam rady przeczytać książki, bardziej ją kartkowałam. Z braku lepszego słowa, użyłabym o niej słowa "prymitywna". Język jest bardzo zły. Treściowo - w zasadzie książka nic nie wnosi, nie przekazuje wartości, nie inspiruje, nie zaciekawia. Najgorszy jest ten festiwal autodeprecjacji, której jest po prostu za dużo. Oprócz szydzenia ze swoich przywar nie widzę niczego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pierwsza książka, od której polubiłam czytanie. Chyba dlatego, że ma tyle kolorów, każda strona zalewa barwnymi obrazami. Może to od "Morta" zaczęłam widzieć to co czytam i książki przestały być zbiorem liter? Świat Dysku w "Morcie" ma niezwykle wyraziste kolory, zapachy i odczucia. Polecam puścić w tle album "Follow the Reaper" Children of Bodom (melodyjny death metal), wtedy będziemy słyszeli, widzieli i czuli galopującego przez gwiazdy Pimpusia.

Pierwsza książka, od której polubiłam czytanie. Chyba dlatego, że ma tyle kolorów, każda strona zalewa barwnymi obrazami. Może to od "Morta" zaczęłam widzieć to co czytam i książki przestały być zbiorem liter? Świat Dysku w "Morcie" ma niezwykle wyraziste kolory, zapachy i odczucia. Polecam puścić w tle album "Follow the Reaper" Children of Bodom (melodyjny death metal),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podzielam opinie innych czytelników. Książka dała mi do myślenia i miała trochę oryginalnych pomysłów. Jednak coś w jej formie mnie rozczarowało. Książka jest za bardzo "dla dzieci" i mówię to jako osoba, która uwielbia czytać baśnie i bajki. Uproszczona rzeczywistość, w której na czele każdej firmy stoi poważany prezes w garniturze. Dialogi, które ktoś inny rozpisałby na 2 strony, tutaj ciągnęły się przez 40 stron, każde zdanie przetykane rozwlekłym opisem reakcji drugiej osoby na słowa itd.

Mimo niewielu stron i dużych liter miałam problem z koncentracją uwagi i zapałem, żeby obracać kolejne kartki. Główne postaci wydają mi się też dosyć jednowymiarowe i były tylko podpórką dla przemiany głównego bohatera, a nie osobami. I przemienił się tylko on, bo ani nic nie jest powiedziane o zmianach w życiu dziewczyny, a o jego jedynym męskim przyjacielu - z jakiegoś powodu mniej ważnym - nie ma w ogóle nic w epilogu. Nie jest jasne, jaką funkcję pełnił w książce. Spodziewałam się też więcej po kocie. Nawet nie opowiedział swojej historii ani w jaki sposób jest związany z książkami.

Podzielam opinie innych czytelników. Książka dała mi do myślenia i miała trochę oryginalnych pomysłów. Jednak coś w jej formie mnie rozczarowało. Książka jest za bardzo "dla dzieci" i mówię to jako osoba, która uwielbia czytać baśnie i bajki. Uproszczona rzeczywistość, w której na czele każdej firmy stoi poważany prezes w garniturze. Dialogi, które ktoś inny rozpisałby na 2...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ciężko wyjaśnić Esme Weatherwax komuś, kto nie poznał jej osobiście. Czuję z nią podskórną więź. Może dlatego, że podobnie jak Minerva McGonagall przypomina mi moją własną Babcię, z jej surowymi tonem i ogromnym sercem. Może dlatego, że Esme jest *jakaś* - i wie o tym, i taką siebie lubi, w sposób, w jaki kobiety zaczynają lubić siebie dopiero z wiekiem. Jej więź z magią jest tak szczera i przyziemna, że po przeczytaniu książki zdecydowanie bardziej ciągnie do zostania czarownicą niż czarodziejem. Z jej chatką w górskiej dolinie, kozami, ziołami, pracowitym wiejskim życiem, starą miotłą, głową pełną pomysłów i kapeluszem pełnym szpilek, uporem, praktycznością, dumą i szacunkiem dla różnych istot, Babcia Weatherwax jest jak wspomnienie z dzieciństwa, które zawsze można przywołać. Jak smak kanapek, które robiła nam babcia, które może z perspektywy czasu nie były najlepsze, bo dziś już nie zjedlibyśmy tak tłustej szynki, ale były *jakieś*.

Ciężko wyjaśnić Esme Weatherwax komuś, kto nie poznał jej osobiście. Czuję z nią podskórną więź. Może dlatego, że podobnie jak Minerva McGonagall przypomina mi moją własną Babcię, z jej surowymi tonem i ogromnym sercem. Może dlatego, że Esme jest *jakaś* - i wie o tym, i taką siebie lubi, w sposób, w jaki kobiety zaczynają lubić siebie dopiero z wiekiem. Jej więź z magią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo miła opowieść, chociaż krótka - ostatnie strony zajmuje omówienie bajki w kulturowym kontekście.

Bardzo miła opowieść, chociaż krótka - ostatnie strony zajmuje omówienie bajki w kulturowym kontekście.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jako dziecko spędzałam godziny nad tą książką u babci, wędrując palcem po krajobrazach i norkach i czytając ciepłe wiersze. Ale najmocniejszą stroną książki jest właśnie grafika - spójna ze sobą, angażująca, przenosząca w inny świat.

Jako dziecko spędzałam godziny nad tą książką u babci, wędrując palcem po krajobrazach i norkach i czytając ciepłe wiersze. Ale najmocniejszą stroną książki jest właśnie grafika - spójna ze sobą, angażująca, przenosząca w inny świat.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Terry Pratchett, podobnie jak jego przyjaciel Neil Gaiman, potrafi wrzucić między komediowe wątki, szalone przygody i zabawę kreatywnością ziarenka ładnych, ciepłych i wartościowych rzeczy. To są akcenty, ale dla mnie dlatego warto czytać Świat Dysku. Nie dla śmiechu, nie dla rozrywki, tylko dlatego, że po odłożeniu książki czuć przyjemną tęsknotę za Ankh-Morpork, magicznymi sklepami i tupotem wielu nóżek.

Terry Pratchett, podobnie jak jego przyjaciel Neil Gaiman, potrafi wrzucić między komediowe wątki, szalone przygody i zabawę kreatywnością ziarenka ładnych, ciepłych i wartościowych rzeczy. To są akcenty, ale dla mnie dlatego warto czytać Świat Dysku. Nie dla śmiechu, nie dla rozrywki, tylko dlatego, że po odłożeniu książki czuć przyjemną tęsknotę za Ankh-Morpork,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Idealna pozycja na strapione serce i zatroskaną głowę po ciężkim dniu - przywraca wiarę w przyjaźń i miłość między płazami.

Idealna pozycja na strapione serce i zatroskaną głowę po ciężkim dniu - przywraca wiarę w przyjaźń i miłość między płazami.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trudno ocenić książkę. Na plus: świetny świat (z mapą!), ciekawie przechodzące w siebie przygody, ujmujące postacie, bardzo kreatywny język, piękny folklor. Na minus... problem nawet nie jest brutalność i smutne zwroty akcji, które czasem potrafią mieć sens, nadawać znaczenie wydarzeniom. Tutaj pod koniec wszystko obraca się w jakiś festiwal cynizmu, kompletnego deptania wcześniejszych wartości książki. Ciężko czyta się też sceny przemocy seksualnej normalizowane przez głos narratora. Oprócz wspomnianego tu przez innych gwałtu śpiącej kobiety jest fragment, w którym główny bohater wraz z innymi masowo gwałci kobiety - TRIGGER WARNING: SCENY PRZEMOCY - "Potem (mężczyźni brali) taką Chankę czy inną Esterkę jeden po drugim, póki przerażone dziewczyny nie popadały w tępy, obojętny stupor, jedna tylko umarła ze strachu, więc (mężczyźni) od razu wyrzucili ją na śmietnik". No przykro mi, ale taka narracja nie jest po prostu etyczna. Normalizacja gwałtu jest i tak wystarczająco trudna w Lolicie, a tutaj, zapodana w rubasznym tonie, po prostu nie wiadomo co z nią zrobić, jak się pozbierać po tak cynicznych stronach książki. Jeśli to miało być śmieszne, no to nie było.

Trudno ocenić książkę. Na plus: świetny świat (z mapą!), ciekawie przechodzące w siebie przygody, ujmujące postacie, bardzo kreatywny język, piękny folklor. Na minus... problem nawet nie jest brutalność i smutne zwroty akcji, które czasem potrafią mieć sens, nadawać znaczenie wydarzeniom. Tutaj pod koniec wszystko obraca się w jakiś festiwal cynizmu, kompletnego deptania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeczytałam w jeden dzień, a nigdy nie czytam książek w jeden dzień :) Od pierwszej książka strony kupiła mnie zdaniem:

"Ślimaki zadrżały schowane w swoich samotnych domkach, bez żadnego boga i bez żadnej modlitwy, wiedząc, że jeśli się nie utopią, wyjdą bezpiecznie, żeby oddychać wilgocią".

Wybrałam ją w klimatycznej księgarni w innym mieście, przypadkowo, w pośpiechu, kierując się tym, że w środku były i wiersze, i rysunki. I okazało się, że jest idealną książką dla mnie. Kocham fantastykę i magię, zwłaszcza taką subtelną i baśniową. A książki, w których wiele wątków splątuje się ze sobą, gdzie poznajemy świat z nakładających się na siebie perspektyw zajmują zawsze ważne miejsce w moim sercu. Tutaj dostajemy dość krótką powieść, która jest piękna, mądra i magiczna. Głos w niej zabierają zwierzęta, grzyby i chmury, wszystko splata się w sieć kobiecej, prastarej mądrości.

Przeczytałam w jeden dzień, a nigdy nie czytam książek w jeden dzień :) Od pierwszej książka strony kupiła mnie zdaniem:

"Ślimaki zadrżały schowane w swoich samotnych domkach, bez żadnego boga i bez żadnej modlitwy, wiedząc, że jeśli się nie utopią, wyjdą bezpiecznie, żeby oddychać wilgocią".

Wybrałam ją w klimatycznej księgarni w innym mieście, przypadkowo, w pośpiechu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Klasyka gatunku. Było tu tyle wątków z innych części sagi, że miałam wrażenie, jakby ten tom to był taki tribute dla Sagi o Ludziach Lodu i czytałam go z dużą nostalgią. Od jakiegoś czasu czuć też już było brak "takiej" bohaterki jak Tula. Czułam też pewną więź z bohaterką, jako osoba tułająca się po terapiach, w wiecznej walce ze sobą - może nie tyle utożsamiałam się z konkretnymi problemami Tuli, ale z tą frustracją: coś jest ze mną nie tak, jestem inna i nie potrafię tego zmienić. Myślę, że ten tom bardzo realistycznie pokazał walkę ludzi zmagających się ze swoją mroczną stroną.

Klasyka gatunku. Było tu tyle wątków z innych części sagi, że miałam wrażenie, jakby ten tom to był taki tribute dla Sagi o Ludziach Lodu i czytałam go z dużą nostalgią. Od jakiegoś czasu czuć też już było brak "takiej" bohaterki jak Tula. Czułam też pewną więź z bohaterką, jako osoba tułająca się po terapiach, w wiecznej walce ze sobą - może nie tyle utożsamiałam się z...

więcej Pokaż mimo to