rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zły Król to książka, na którą warto było czekać!
W tym tomie akcja rozpoczyna się bezpośrednio po zakończeniu wydarzeń z pierwszej części. Jude Duarte jest królewskim seneszalem, którym się stała dzięki umowie zawartej z Okrutnym Księciem Cardanem. Umowa ta zobowiązuje Złego Króla Cardana do całkowitego posłuszeństwa wobec Jude na rok i jeden dzień.
W tej historii najbardziej podoba mi się szybko prowadzona akcja, brak dłużyzn i przerysowanych dialogów. Jednak ten atut, jest zarazem największym minusem tej historii. Wątki przeskakują jeden za drugim, a niektóre aż prosiłyby się aby je rozwinąć, rozbudować.
Jude to postać, którą polubiłam od razu. Cardana od razu nie polubiłam i ani razu mu nie zaufałam. W przeciwieństwie do Jude.
Nadal trudno rozumieć postępowanie niektórych bohaterów (a najpewniej wszystkich), wielu rzeczy po prostu nie da się przewidzieć, chociaż można przypuszczać, że się wydarzą :) Bardzo podobała mi się historia z porwaniem Jude do głąb Toni, jej pobyt tam sprawił, że trudno było złapać powietrze, nie tylko ze względu na dramatyczne wydarzenia, ale także z powodu sugestywnych opisów oddychania/nieoddychania pod wodą.
Madok, Balekin i Tarryn to rozczarowanie, które jednak nijak ma się do końcówki tomu i tego co zrobił Cardan!
Jak czekać cały rok na następną część?! No jak?

Zły Król to książka, na którą warto było czekać!
W tym tomie akcja rozpoczyna się bezpośrednio po zakończeniu wydarzeń z pierwszej części. Jude Duarte jest królewskim seneszalem, którym się stała dzięki umowie zawartej z Okrutnym Księciem Cardanem. Umowa ta zobowiązuje Złego Króla Cardana do całkowitego posłuszeństwa wobec Jude na rok i jeden dzień.
W tej historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

LUTY "Przeczytam co najmniej jedną książkę nominowaną w plebiscycie Lubimyczytać2019"

"Okrutny Książę" autorstwa Holly Black to pierwsza część planowanej trylogii. Wiele słyszałam na temat tej książki na zagranicznych BookTube, portalach i mediach. Kiedy wpadła mi w ręce zupełnym przypadkiem w księgarni, w dodatku w przecenie, postanowiłam zaryzykować.
Książka zaczyna się mocnym akcentem, autorka nie daje czasu by odłożyć książkę. Poznajemy spokojną rodzinę z przedmieścia, a chwilę potem matka i ojciec zostają zaszlachtowani przez tajemniczego przybysza. Jegomość mordując z zimną krwią dwie osoby, ma jednak jakieś swój wewnętrzny honor i postanawia zaopiekować się trójką osieroconych dzieci. Okazuje się jednak, że najstarsza z dziewczynek Vivi, w rzeczywistości jest córką zamordowanej kobiety i tajemniczego zabójcy.
W tamtym momencie od razu jest przeskok w czasie i dowiadujemy się, że morderca dziewczynek ma na imię Madok i jest bardzo ważnym generałem na dworze...Najwyższego Króla Elfów.
Matka dziewczynek była jego pierwszą żoną, jednak uciekła od niego i postanowiła ukrywać z córką w świecie ludzi. Tam wyszła ponownie za mąż i urodziła bliźnięta, Tarryn i Jude.
Wydarzenia z książki poznajemy z perspektywy najmłodszej z dziewcząt, Jude. To charakterna, odważna i bystra młoda kobieta. A wykreowany przez Black świat jest brutalny i bardzo ciekawy. Wychowywane na dworze generała Madoka ludzkie dziewczynki nie mają łatwego życia. Są upokarzane, maltretowane, poniżane i zastraszane.
Szczególnie nieprzyjaźni są wobec Jude i Tarryn elfowie chodzący z nimi na wykłady na temat historii ich świata. Ich przywódcą jest podły i pozbawiony sumienia książę Cardan, który z upodobaniem upokarza dziewczyny. Inny z grupy, ale nie pamiętam jego imienia dwukrotne usiłuje zabić Jude, jednak za drugim razem, to on sam zostaje przez nią zabity.
Największą szelmą jest w tym wszystkim Loki, który nie tylko pogrywa sobie niehonorowo z siostrami, ale okazuje się zwyczajnie podłym szubrawcem w kilku innych sprawach.
"Kariera" Jude, jej ambicje i działania są inne niż typowe bohaterki YAF, co cieszy. Po kilku latach przerwy nadrabiam ten gatunek więc wciąż nie czuję znużenia tym tematem. Książka wciąga, wręcz pędzi, trudno się oderwać, w kilku miejscach zaskoczyła, w innych nie bardzo.
Relacja Madoka z dziewczynkami jest dziwna, nie wiem co o niej myśleć. Jest niejednorodna, nieoczywista, nietypowa, podobała mi się i niepokoiła jednocześnie.
Walka o tron, intrygi, ciekawi bohaterowie i brak banalnego wątku romansowego to atuty tej książki.
I czekam na drugą część, bo ciekawi mnie czy Jude i Cardan się pozabijają w końcu i które z nich wygra walkę o ambicje.

LUTY "Przeczytam co najmniej jedną książkę nominowaną w plebiscycie Lubimyczytać2019"

"Okrutny Książę" autorstwa Holly Black to pierwsza część planowanej trylogii. Wiele słyszałam na temat tej książki na zagranicznych BookTube, portalach i mediach. Kiedy wpadła mi w ręce zupełnym przypadkiem w księgarni, w dodatku w przecenie, postanowiłam zaryzykować.
Książka zaczyna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzeci tom cyklu "Szklany Tron" autorstwa S.J.Maas.
Lubie sobie czasem poczytać opinię na temat serii, z którą akurat mam romans, więc i tym razem zasugerowałam się opiniami innych czytelników.
W skrócie opinii na temat tej serii: "Pierwszy tom jest kuriozalnie idiotyczny. Drugi ciekawszy, ale nadal dość drętwy. Trzeci jest lepszy, ciekawszy, więcej się dzieje, pojawiają się nowi bohaterowie, a czwarty wywala wszystko w kosmos". Aha, wszyscy piszą także, że to bardzo nierówna seria. Co jest moim zdaniem dość mało powiedziane. Dziwnym trafem moja opinia pokrywa się z opiniami większości recenzujących.
Pierwszy tom naprawdę był koszmarem, gdyby nie moje "wyzwanie" nie zadałabym sobie trudu żeby to autentycznie skończyć. W drugim tomie, do którego nie siadałam z entuzjazmem, działo się więcej czegokolwiek, bohaterka nie była aż tak głupia, a wydarzenia jakieś zaistniały. Co nie zmienia faktu, że nadal to skończona, irytująca idiotka.
Ale jesteśmy przy tomie trzecim, który o dziwo...naprawdę mi się podobał. Akcja była ciekawie poprowadzona, autorka wprowadziła nowe lokacje "Mistward". Nowych bohaterów, a także odkryła kilka intrygujących kart.
Rozczarowuje mnie za to masa schematów na jakich sobie lawiruje pani Maas. Widać to szczególnie przy konstruowaniu relacji między bohaterami.
Na plus wypada wątek pomiędzy Aegonem a Chaolem. Mają panowie wspólny cel, wszystko balansuje na bardzo cienkiej linii. Aegon wypadł niestety ciekawiej niż Chaol, którego w sumie polubiłam. A przynajmniej lubiłam go zanim zakochał się w Celaenie :(
Wątek Doriana spartaczony, jego postać, na którą widać zabrakło autorce pomysłu, także spartaczony, ale pod koniec książki zapowiada się, że jednak jego "magia" odegra jakąś rolę. Ciekawi mnie jaką.
Rozdziały z Manon, najpierw mnie irytowały (nie wiedziałam jako to sobie poukładać w bieżącej fabule) ale później najbardziej zaintrygowały. Manon odpowiada mi nawet bardziej jako główna bohaterka niż nasza królewna Aelin.
Po wątku z Mistward spodziewałam się mroku. I dostałam go. A przynajmniej w jakimś stopniu. Zaintrygowała mnie postać Rowana, wojowniczego księcia. Ale potem zaczęłam odnosić wrażenie, że to połączenie Księcia Doriana i Chaola :( I tu pojawił się irytujący chemat, najpierw Rowan dawał Aelin ostry wycisk, autorka kreowała go na złowrogiego, niezlęknionego wojownika (czyli jak Chaola na początku, a potem po nie takich najgorszych wydarzeniach z jej magią ognia, z tym co odkryli, co przeszli, po wspólnych treningach, kiedy miało się wrażenie, że to para fajnych sprzymierzeńców, autorka zaczęła wchodzić w niepotrzebne moim zdaniem wątki romansowe. To znaczy nic się jeszcze nie dzieje, ale to się czuje, że w kolejnym tomie to się zadzieje. I nie podoba mi się to.
Celaena wraca do Adarlanu, ciekawi mnie jej spotkanie z królem, Aegonem i wciąż mam nadzieję, że Rowan, wojowniczy książę Fae jednak pozostanie jej sprzymierzeńcem, a nie bezmózgim kochankiem (jak Chaol).

Trzeci tom cyklu "Szklany Tron" autorstwa S.J.Maas.
Lubie sobie czasem poczytać opinię na temat serii, z którą akurat mam romans, więc i tym razem zasugerowałam się opiniami innych czytelników.
W skrócie opinii na temat tej serii: "Pierwszy tom jest kuriozalnie idiotyczny. Drugi ciekawszy, ale nadal dość drętwy. Trzeci jest lepszy, ciekawszy, więcej się dzieje, pojawiają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugi tom przygód Zabójczyni Adarlanu, albo jak kto woli, Królewskiej Obrończyni, wypadł ciekawiej niż w pierwszy tom. Autorka nadal jednak potrafi wywołać konfuzję u czytelnika dziwnymi dialogami i absurdalnymi zachowaniami bohaterów. Fabuła jest lepiej skonstruowana, wszystko dzieje się bardziej dynamicznie.
Książę Dorian nadal nie wzbudził mojej sympatii, jest mi zupełnie obojętny, ani nie jestem do niego na TAK, ani na NIE.
Jeśli chodzi o Chaola, to w jakimś stopniu irracjonalne zakochanie w Zabójczyni odebrało mu zdolność do racjonalnego myślenia i jego zachowania bywały zwyczajnie idiotyczne.
Mort za to jest super. Wtajemniczeni wiedzą kim, a raczej czym jest Mort, także czemu jest po prostu super :)
Wątek z Kluczami Wyrda naprawdę mi się podobał, podobnie jak te zagadki (co z tego że większość dało się przewidzieć).
Wątek ze zleceniem od króla i tym Archerem, to z jednej strony ciekawa sprawa, ale jednocześnie bardzo prostacko poprowadzona intryga. Sam pomysł nie był taki najgorszy, ale łatwo przewidziałam jak to się rozwinie.
Jeśli chodzi o śmierć Nehemii, to mogę powiedzieć tylko tyle, że to cholerna fantastyka, a Celaena rozmawia z kołatkami i wiedźmami, więc może jakoś uda się ją ożywić :)
Interesuje mnie ta sprawa z rodziną Chaola, a także prawdziwą tożsamością Zabójczyni (to też było raczej oczywiste).
Celaena została wysłana daleko gdzieś tam, z zamiarem odszukania królowej Fae, więc pewnie autorka znajdzie tam dla niej nowego ukochanego, bo to dla niej jak już zauważyłam dość typowa zagrywka. Nie mniej, siadam do tomu trzeciego, starając się szukać w Wyzwaniowej serii jak najwięcej plusów.

Drugi tom przygód Zabójczyni Adarlanu, albo jak kto woli, Królewskiej Obrończyni, wypadł ciekawiej niż w pierwszy tom. Autorka nadal jednak potrafi wywołać konfuzję u czytelnika dziwnymi dialogami i absurdalnymi zachowaniami bohaterów. Fabuła jest lepiej skonstruowana, wszystko dzieje się bardziej dynamicznie.
Książę Dorian nadal nie wzbudził mojej sympatii, jest mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

STYCZEŃ "Przeczytam książkę, którą otrzymałem w prezencie"


Jestem tą książką zachwycona! Bardzo na nią czekałam i na prawdę nie rozczarowała mnie w ani jednym aspekcie. Znajduje się w niej nie tylko rozbudowane legendarium Targaryenów, ale także cała masa smaczków genealogicznych, historycznych i obyczajowych. Lepiej można zrozumieć chwałę smoczego rodu, a także jego sromotny upadek. Polecam fanom PLIO.

STYCZEŃ "Przeczytam książkę, którą otrzymałem w prezencie"


Jestem tą książką zachwycona! Bardzo na nią czekałam i na prawdę nie rozczarowała mnie w ani jednym aspekcie. Znajduje się w niej nie tylko rozbudowane legendarium Targaryenów, ale także cała masa smaczków genealogicznych, historycznych i obyczajowych. Lepiej można zrozumieć chwałę smoczego rodu, a także jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Naprawdę nie wiem co mam powiedzieć o tej książce. Gdybym nie obiecała pewnej osobie jej skończyć to moja przygoda z nią skończyłaby się po 20 stronach.
Główna bohaterka mieszkała, żyła i ciężko pracowała bez jedzenia, leków i odpoczynku przez rok w kopalni soli, ale kiedy przybywa po nią książę Dorian z propozycją, ona wstaje ze swojego barłogu i o własnych siłach kroczy. Nie ważne, że jest w sumie dzieckiem, ma chyba 17 lat, nie ważne, że mieszkała pośród smrodu niemytych, chorych ciał, odchodów i wymiotów, ale to koński pot jej śmierdzi nie do wytrzymania?!
Autorka chyba konia na oczy nie widziała. Śmierdzi jedynie końska kupa, a nie koń sam w sobie, jeśli ktoś mówi inaczej to znaczy, że nie ma o koniach pojęcia.
Bohaterka to generalnie rzecz biorąc kreacyjna porażka, niby była biczowana, ale ma tylko smutne blizny na plecach, które musi zakrywać koronkami XD Oczywiście zakochuje się w niej i książę i sam dowódca gwardii, a jakże. Oczywiście ona jako nastoletnia zabójczyni myśli tylko o tym jak bardzo kocha pieski, czytać romance i jeść w nocy ciasto czekoladowe.
Wątek ze znakami Wyrda jako tako trzymał to w kupie, ale cała otoczka niby groźnej zabójczyni i jej zachowania to totalna żenada.
Przewidywalne intrygi, nudne zwroty akcji.
Pani Maas miała naprawdę słabiutki debiut, nie rozumiem więc dlaczego ta książka zyskała taką popularność. Przez kartki przebijają się elementarne braki w wiedzy autorki, od warunków panujących na jakimkolwiek dworze, po absurdalne zachowania bohaterów.
Na plus świat przedstawiony, to się w miarę trzyma kupy.
Pod koniec zaczęło się robić nawet ciekawiej, ale autorka dodała jakiś fragment kiedy Zabójczyni tańczy z Chaolem, a Dorian na to patrzy. Popsuło mi to końcówkę. Mam jeszcze 2 i 3 tom tego cyklu, do przebrnięcia. Podobno dalsze tomy są ciekawsze, zobaczymy.

Naprawdę nie wiem co mam powiedzieć o tej książce. Gdybym nie obiecała pewnej osobie jej skończyć to moja przygoda z nią skończyłaby się po 20 stronach.
Główna bohaterka mieszkała, żyła i ciężko pracowała bez jedzenia, leków i odpoczynku przez rok w kopalni soli, ale kiedy przybywa po nią książę Dorian z propozycją, ona wstaje ze swojego barłogu i o własnych siłach kroczy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielkie rozczarowanie. Przewidywalna, sztampowa i banalna fabuła.

Wielkie rozczarowanie. Przewidywalna, sztampowa i banalna fabuła.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niesamowicie ciężka książka. Toporniejszego stylu nie dało się chyba wymyślić. I nawet bardzo ciekawie zrobione wątki historyczne, w formie dialogowej nie ułatwiły czytania.
Poruszana tematyka zachęcała, ale sposób wykonania całkowicie przekreślił tą książkę.
Pomiędzy interesującymi faktami i ciekawostkami, wplecione niepotrzebne opisy, które trochę deprecjonowały wartość prezentowanych wydarzeń.
Miałam wielkie oczekiwania i srogo się rozczarowałam.

Niesamowicie ciężka książka. Toporniejszego stylu nie dało się chyba wymyślić. I nawet bardzo ciekawie zrobione wątki historyczne, w formie dialogowej nie ułatwiły czytania.
Poruszana tematyka zachęcała, ale sposób wykonania całkowicie przekreślił tą książkę.
Pomiędzy interesującymi faktami i ciekawostkami, wplecione niepotrzebne opisy, które trochę deprecjonowały wartość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka opowiada historię tytułowego złodzieja książek, Lorda Davenporta, który jest bookinierem, wykrada pisarzom ich dzieła, zanim te trafią do wydawcy, po to, aby sprzedać książkę drożej i na tym zarobić. W trakcie wydarzeń śledzimy poczynania lorda i jego pomocnika, którzy przygotowują się do kradzieży ostatniej książki Stevensona, który znany jest jako twórca „Wyspy Skarbów”. I to właściwie wszystko co można o tej książce powiedzieć. Zupełnie mnie nie porwała, ciekawa w sztampowy, typowy dla tego rodzaju powieści sposób, napisana tak, by trafić w każdy gust.
Chętnie za to sięgnę po "Klub Dantego" tego samego autora, zanim raz na zawsze odstawię go do czytelniczego kąta.

Książka opowiada historię tytułowego złodzieja książek, Lorda Davenporta, który jest bookinierem, wykrada pisarzom ich dzieła, zanim te trafią do wydawcy, po to, aby sprzedać książkę drożej i na tym zarobić. W trakcie wydarzeń śledzimy poczynania lorda i jego pomocnika, którzy przygotowują się do kradzieży ostatniej książki Stevensona, który znany jest jako twórca „Wyspy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka jest krótka, to nawet nie pełna powieść, a faktyczna "połówka". Dodatek dla fanów serii. Fajny dodatek.
Postacie się nie rozwinęły, nie było na to miejsca, ani fabularnego powodu. To raczej takie podglądanie przez dziurkę od klucza bohaterów książki w momencie kiedy są prywatnymi osobami, a nie bohaterami naszej ulubionej powieści.
Nie wiem jakim cudem ktoś może mieć pretensji do Feyry, że nie miała żadnego prezentu dla Nesty. Nesta to moja obecnie najbardziej nieulubiona postać. Serio? Nienawidzić fae, swoich sióstr, użalać się nad sobą, ale jednocześnie brać kasę od Rhysa na wynajem mieszkania, czekać aż on opłaci jej karciane i pijackie długi? Jakiś kompletny nonsens. Kasjan powinien sobie odpuścić troskę o nią.
Szkoda mi niezmiernie Luciena i tego, że Elaina się nie kwapi żeby podać mu chociaż dłoń i wyjaśnić swoje nastawienie. Coś mi się wydaje, że on ma coś do Azriela, co jest trochę creepy kiedy pomyśleć o tym bliżej.
Pisanie rozdziałów z perspektywy innych bohaterów w ogóle się nie sprawdziło, było na to za mało miejsca i niczego to nie wniosło.
Najbardziej drażniło mnie podkreślanie motywu pieniędzy, niszczyło to baśniowy klimat książki.
Jeśli chodzi o Tamlina, wizytę Rhysa w jego Dworze. Kompletnie nie wiem co mam o tym sądzić. Boli mnie to i wkurza jednocześnie.
Bardzo czekam na dalsze części. I na rozwinięcie wątku, który Rhys i Feyra zapoczątkowali. Czekam na tego malutkiego chłopca z fiołkowymi oczami <3

Książka jest krótka, to nawet nie pełna powieść, a faktyczna "połówka". Dodatek dla fanów serii. Fajny dodatek.
Postacie się nie rozwinęły, nie było na to miejsca, ani fabularnego powodu. To raczej takie podglądanie przez dziurkę od klucza bohaterów książki w momencie kiedy są prywatnymi osobami, a nie bohaterami naszej ulubionej powieści.
Nie wiem jakim cudem ktoś może...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początek chciałabym zaznaczyć, że ta książka ma wielki minus, niewybaczalny wręcz, kończy się. A mogłaby trwać i trwać. A skoro jesteśmy przy minusach, niedokończone wątki, przewidywalne rozwiązania, toporne opisy seksu.
Ale to wszystko nie ma znaczenia. Bo ta książka się nie czyta, ona płynie. W momencie, kiedy otwieram ją z zamiarem czytania, ona mi płynie przed oczami. Za długo trwałoby gdybym analizowała co się działo, łatwiej będzie mi to robić dzięki bohaterom.
Rozbudowanie uniwersum dzięki licznym legendom jakimi dzielili się bohaterowie, wzbogaciły świat przedstawiony. Nadały mu głębi, można było lepiej się w tym "usadowić". Chodzi tu o legendę Drakona i Mirian, Nephelle, historia z rodowodem Luciena, te wszystkie niedopowiedziane rzeczy, jak relacja Amreny z Varianem itp.
Bardzo podobało mi się ukazanie starożytnych niewiadomych, Rzeźbiącego w kościach, Tkaczki, Potwornickiej Bryaksis z biblioteki, uratowanych kapłanek, które tą bibliotekę prowadziły.
Intryga Feyry na Dworze Wiosny wydawała mi się dość przeciętna, z góry przewidziałam jak to się zakończy. Tutaj warto by było opowiedzieć o Tamlinie. Mi było go szkoda, i wydaje mi się, że autorka totalnie zmarnowała potencjał tej postaci, kazała kochać Rhysanda i ok, ja to totalnie kupuję i kocham Rhysa tak absurdalnie mocno, że to aż dziwne, ale nie zaszkodziłoby dać Tamlinowi więcej głębi, jakiś dialog pomiędzy nim a Feyrą. Nie wydaje mi się, żeby facet, który poszedł na wojnę żeby odzyskać kobietę, którą kocha, ograniczył się do odstawienia jej do swojej złotej klatki i zajął się księciowaniem. Wydaje mi się, że szukałby z nią kontaktu, na swój niezgrabny, Tamlinowy sposób, ale szukałby do niej dojścia, dbał. Nawet jako skrzywdzony, dręczony potwornym bólem i niepewnością w stosunku do jej relacji z Rhysandem, tym bardziej powinien szukać do niej dojścia. A on tego nie robił. Odzyskał Feyrę i pozostawił ją samą sobie? Ja tego nie przyjmuję. A ona co robi? Knuje jak go zamordować, ośmieszyć, upokorzyć, zniszczyć. Co jeszcze się pytam? Czy tylko jej wolno było popełniać błędy i załamywać się po wydarzeniach spod Góry? Tamlinowi nie wolno było? Jej Rhysand musiał dawać nieprzebrane pokłady cierpliwości i niewyczerpane szansy, ale ona Tamlinowi nie mogła dać jednej? I od razu wyobrażała sobie, że go zabije? Żarty jakieś? Brakowało mi więc jakiejś sceny, nawet takiej w której Feyra nadal udaje swoją miłość do niego, skoro tak zaplanowała, ale gdzie Tamlin wyznałby jej swoją skruchę, swoje demony, poczucie żalu, odosobnienia, tego, że traci nad sobą kontrolę i go to przeraża. Ale Tamlin tego nie zrobił, bez względu na to jak bardzo bym tego chciała. Oczywiście zastanawiałam się czy ta dwójka wyląduje w łóżku, ale ten temat pomiędzy nimi nie wypłynął. I dobrze. Spodziewałam się, że Feyra będzie szukać dla Tamlina zrozumienia, pozostawi mu pole do przyjaźni, bez względu na to jak banalnie to brzmi. O ich relacje, także te intymne zapytał Lucien. Miałam nadzieję, że wtedy Feyra opowie mu o swoim nastawienia do Tamlina, ale nie, ona umiała go tylko nienawidzić. Biedny Lucien, którego Feyra niepotrzebnie naraziła na morderczy gniew Tamlina, Luciena, którego największą wadą była niezachwiana lojalność wobec przyjaciela. Nie miał obowiązku rzucać swojej przyjaźni z Tamlinem dla Feyry. Ale druga sprawa, nie zrobił nic by starać się wpłynąć jakoś na swojego przyjaciela. Nie wiem, czy się bał, czy nie pomyślał o tym jak ona się czuje będąc zamykaną. Być może liczył, że ta dwójka będzie miała czas, który wygoi ich rany, czas, którego Feyra nie miała i nie chciała mieć, bo tęskniła za swoim towarzyszem. I ja...totalnie to rozumiem. Może Tamlin przeczuwał w głębi serca, że znienawidzony Rhysand jest towarzyszem jego ukochanej? Nie wiem. Długo nad tym myślałam. Ostatecznie było mi przykro, że Tamlin wpuścił Hybernię na swoje ziemie, objaw desperacji, on nie potrzebował także żeby Feyra zabrała mu przyjaciela i obróciła przeciw niemu jego poddanych, potrzebował tego co ona. Towarzysza, który pomógłby mu odegnać jego nagromadzone demony. Ale on nie miał tyle szczęścia co Feyra. Po prostu.
Wyprawa Feyry i Luciena w drodze do Dworu Nocy...nie wiem co o tym myśleć. Naprawdę. Zemsta na kapłance - za mała. Nienawidziłam jej od pierwszego zdania.
Ponowne spotkanie ze wszystkimi w domu, z Rhysem, siostrami. Byłoby cudowne gdyby nie jej siostry. Nie znoszę ich. Uwielbiana przez fandom Nesta, to mój trybik na nerwy. Irytowała mnie w każdej chwili, w której była o niej mowa. I nie jest to wina postaci, potencjał miała naprawdę wielki, ale autorka tego nie wykorzystała. Zupełnie. Mam także słabość do Ilyrów, Kasjana i Azriela. Nie lubię Mor, bo się nimi bawiła, nie lubię Nesty, bo traktowała Kasjana jak psa. Nie zasługiwał na to. Ona nie zasługuje na jego troskę. Elaina była mdła, ale miało to sens, kiedy okazało się, że Kocioł zrobił z niej Wieszczkę, no dobra, ale poza dwoma urwanymi przepowiedniami, których nikt nie zrozumiał nic w związku z tym się nie wydarzyło. Elaina to kolejny irytujący przecinek, który mógłby wprowadzić wiele, a tylko zajmował miejsce przy stole. Lucien, którego cholernie lubię od pierwszego tomu, miałam nadzieję, że jego relacja z Elainą, jako jego towarzyszką, rozwinie te postaci, ale ona wzdychała tylko do swojego narzeczonego, a jego ta harpia Nesta trzymała z dala od Elainy jakby miał ją pożreć albo zgwałcić, gdzie wiadomym było, że bycie towarzyszem to forma magii, która sprawia niemalże fizyczny ból kiedy dwoje osób nie może być razem. Znęcanie się nad Lucienem to dodatkowy minus, dla Nesty ale i dla Feyry.
Rhysand, ukochany, samopoświęcający się Rhysand nadal jest sobą, ale jakby mniej to czuć. Nie ma już tego sarkastycznego humoru, pewności siebie i iskry. Ma to związek z wydarzeniami, wojną z Hybernią, problemami z innymi dworami, z pozyskaniem sojuszników, to wszystko spadło na jego głowę, to go zdusiło.
Jego związek z Feyrą, Hmm...opisy seksu były mi do niczego nie potrzebne, całe szczęście nie było ich wiele, a z recenzji innych osób nastawiłam się na książkę pełną momentów. Nie prawda, momenty są, niepotrzebne moim zdaniem, ale jest ich naprawdę mało. I całe szczęście.
Amrena to dla mnie zagadka, nie dlatego, że jest taka superekstra tajemnicza, ale tak naprawdę guzik o niej wiadomo, autorka mnie tu zawiodła. Albo nie miała na nią do końca pomysłu. Wielkim plusem jest fakt, że lepiej mogliśmy poznać innych książąt. Okazali się nie rozczarowywać. Polubiłam ich. Poza panem Dworu Jesieni, którego autorka nie pozwoliła lubić, zrehabilitowała za to syna Berona, Erisa. To jej ulubione motywy. Strącanie z piedestału uwielbienia jednego bohatera (Tamlin) bez podawania konkretnego powodu i osadzania tego logicznie w fabule, albo wywyższania od czapy innych (Eris, Jurian). Nie rozumiem tego, ale ok, zrobiła jak chciała, to jej książka.
Motyw z Uroborosem, czyli lustrem, które chciał Rzeźbiący w kościach od Feyry w zamian za pomoc, jakiś taki przebrzmiały, nie wiem czego się spodziewałam, ale nie dostałam tego.
Podobała mi się śmierć suriela, przykład na to, że pani Maas umie zaczynać i fajnie kończyć wątki poboczne. Szkoda, że tak rzadko :)
Narada pomiędzy książętami – jedna z moich ulubionych scen. Do samego końca nie wiedziałam czy Tamlin się pojawi, czy nie. Zachowanie Rhysanda – klasa sama w sobie, aż chciałam mu bić brawo. Pokazał nie tylko stalowe nerwy, ale także setki lat obycia, doświadczenia i wielkiego zrozumienia. Wiedział, że Tamlin naprawdę kocha Feyrę, nie zrobił nic żeby go zdyskredytować, zachował zimną krew. Za to Tamlin, akt desperacji. Czułam jego pękające serce i fizycznie mnie to bolało. Słowa, które wypowiadał, doprowadziły mnie do furii, ale później miałam po prostu ochotę żeby go przytulić. Opanowała go zazdrość i ból przekraczający granice rozsądku, kiedy dotarło do niego, że Rhysand naprawdę jest towarzyszem Feyry i ona naprawdę go kocha. Ale kłótnie przy stole pomiędzy debatującymi bardzo mi się podobały.
Tu można by pisać tak strasznie długo i rozkładać na czynniki pierwsze wszystkie wydarzenia, ale ta bitwa, kiedy myślałam, że Kasjan zginie, że Azriel zginie i kiedy wydawało się, że Rhysand zginie, chyba bym wywaliła książkę do ognia. Nie ważnie, że do przewidzenia było to, że przeżyją, ale gdyby zabiła Rhysanda, chyba by mi serce pękło. Wolę w tym wypadku oklepane szczęśliwe zakończenie, niech sobie będzie oklepane, ważne, że Rhys żyje.
Sama bitwa opisana zaskakująco sprawnie, ze zwrotami akcji (co z tego, że dało się je w większości przewidzieć), ale i chwilami zaskakując (ojciec, śmierć króla Hyberni itp.). Książka pozostawia niedosyt i setki pytań.
Co dalej ze światem? Co z ludzkimi królowymi? Co z Tamlinem i Dworem Wiosny? Co zrobi Lucien, czy powróci do Dworu Wiosny, pomóc Tamlinowi odbudować swoje dziedzictwo, czy będzie trwał u boku Elainy, która ma go w dupie? Co z ich więzią? Co z Mor? Z jej życiem? Czy Lucien dowie się, że jest synem i dziedzicem księcia Dworu Lata? A nie Jesieni? Co z Feyrą i Rhysandem? Co z wkurzającą Nestą i Kasjanem?
I najważniejsze pytanie, gdzie moja godność, że tak się wkręciłam w przygodowy romans? :) Autorka zapowiedziała dalsze części. Pewnie idiotyzmów będzie więcej, ale wiem, że i tak przeczytam zarywając noce.

Na początek chciałabym zaznaczyć, że ta książka ma wielki minus, niewybaczalny wręcz, kończy się. A mogłaby trwać i trwać. A skoro jesteśmy przy minusach, niedokończone wątki, przewidywalne rozwiązania, toporne opisy seksu.
Ale to wszystko nie ma znaczenia. Bo ta książka się nie czyta, ona płynie. W momencie, kiedy otwieram ją z zamiarem czytania, ona mi płynie przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga odsłona cyklu o "Dworach" autorstwa Sarah J. Maas, odkrywa przed nami zupełnie nowe, głębsze i ciekawsze oblicze Prythianu.
Na wstępie, dla uzasadnienia tej recenzji-nierecenzji, a raczej próby uporządkowania emocji i wrażeń po lekturze jest fakt, że tak książka stała się moim największym w życiu GP. Co mnie piekielnie zaskakuje.
Ani mrok, ani ciemność, ani nawet noc już nigdy nie będą dla mnie tym samym. W tej części rozpoczynamy niemalże równolegle po wydarzeniach z tomu pierwszego. Ferye jest na Dworze Wiosny, razem z ukochanym Tamlinem, szykują się do ślubu. Ale jest pomiędzy nimi coś dziwnego, coś mrocznego w bardzo niewłaściwy sposób. Ona nie radzi sobie z tym co stało się po Górą, z tym co zrobiła z nią i innymi Amarantha. Jest to zrozumiałe, po tym ogromie tragedii i krzywd jakie miały tam miejsce. Feyre stała się także fae. Jedną z fae wysokiego rodu, ten dar, nowego życia, z nowym, innym ciałem to samo w sobie wydaje się dostatecznie trudne dla kogoś kto poświęcił tak wiele. Dla kogoś kto oddał życie.
Przyznam, że jeśli chodzi o Dwór Wiosny, to nie zachwycił mnie od aż tak jak być może powinien. Od samego początku czułam, że z Tamlinem jest delikatnie coś nie tak. Większą sympatię czułam do Luciena, do jego poczucia humoru i lojalności. Ale kiedy Tamlin, będąc świadkiem tych wszystkich krzywd jakie zniosła dla niego Feyre, nie kiwnął nawet palcem żeby jej pomóc, żeby razem mogli sobie pomóc, poczułam do niego niechęć, rozczarowanie. Do jakiegoś stopnia można zrozumieć jego chorobliwą chęć obronienia jej, zadośćuczynienia tego co zniosła dla niego i dla łączącego ich uczucia. Ale tylko do pewnego stopnia. To, co zrobił, a raczej czego nie zrobił, świadczy o nim jak najgorzej. Nie wiem czy nie miał pojęcia, czy nie chciał mieć, że ona nocami wymiotuje, zabija samą siebie, ugina się pod ciężarem lęków, koszmarów, wyrzutów sumienia, zagubieni i strachu. Paraliżującego ją strachu. Scena na samym początku, kiedy leżeli w łóżku, czytałam w pozostałych recenzjach, że ta książka to drugi Grey bo takie obsceniczne momenty. Chyba czytaliśmy inne książki. W tej książce są 4 momenty, przy czym tylko jeden może wydawać się w jakimś stopniu obsceniczny, więc jak na 600 stron książki, to naprawdę zbyt mało, żeby pisać, że książka jest obsceniczna, nie wiem kogo to mogło zgorszyć? 10-letnie dziewczynki? O tym później. W każdym razie, wracając do Tamlina i Feyre, trzeba pamiętać, że bohaterowie nie są ludźmi. Przypominają ludzi pod wieloma względami, ale mimo to nimi nie są. Tamlin wydaje się kompletnie zagubiony, co moim zdaniem nie przystoi zupełnie jego książęcej pozycji i przeżytym latom. Kiedy bierze ją do łóżka, okazuje jej czułość, pożądanie i ulotne oddanie, ale ja tego nie kupuję, zniża się do łatwych rozwiązań, żeby wywołać na twarzy Feyre rozkosz, co robi? Scena w łóżka z jego nosem przy jej biodrach. Baaaardzo desperacki krok z jego strony. Lucien rozczarowuje nie mniej, kiedy nie reaguje na błagania Feyre aby wstawił się za nią u Tamlina, żeby zmniejszył smycz i wypuścił ją z tej chorej klatki. Ja się dusiłam razem z nią.
Iantha zasługuje jedynie na to żeby napisać, że jest podłą suką i mam nadzieję, że ktoś, najlepiej ktoś z kręgu wewnętrznego Rhysanda, zabije ją, krwawo. Zasłużyła na to. Tyle na jej temat.
Jeśli chodzi o ślub, podobnie jak Feyre, miałam nadzieję, że to się jakimś cudem nie stanie, Tamlin jawił mi się jako chory zwyrol, który zamyka ją niczym jakiś zboczeniec, ignorując jej demony, strach i narastającą panikę, tylko myśli o niej jako trofeum, ozdobie jego dworu.
Kiedy ceremonię przerwał Rhysand...bardzo głośni wypuściłam powietrze z ust, z ulgą. Ogromną ulgą. I miałam nadzieję, że ona już nie wróci do tego chorego kwiatkowego dworu wiecznej wiosny. Ani do Tamlina.
Jej śmierć, okazała się niepotrzebna, oj okazał się zupełnie nie wart tego poświęcenia.

Ale znajdujemy się we Dworze Nocy. Pomijając fakt, że noc zawsze była mi bliższa niż dzień, Dwór Nocy okazał się nie tylko najciekawszym miejscem, to w dodatku najpiękniejszym. Zdobył moje serce, a klucz do niego wyrzucił do morza.
Kiedy Feyre znalazła się w domu Rhysa, odetchnęłam. Nie czuło się już tej smyczy, chciało się wyjść do miasta, odkrywać je. Po prostu iść, przed siebie. Poznawać świat, jego mieszkańców, siebie samą. Feyre to robiła, szło jej ciężko, to zrozumiałe, ale chciała to robić. Rhysand, on jej to umożliwiał. Nie zmuszał, dawał jej przestrzeń do ćwiczeń, ale jedno jest ważne, nie pozwalał jej za bardzo użalać się nad sobą. Jak prawdziwy przyjaciel. Jego krąg wewnętrzny, Mor, Amrena, Azriel i Kasjan. Najlepsza ekipa na świecie, prawdziwa rodzina. W miarę pogłębiania się akcji, jak poznajemy ich, ich historię, przeżycia, bez trudu rodzi się sympatia. Podobało mi się także, że na Dworze Nocy panując zupełnie inne zasady, Rhysand, ma swój oficjalny dwór, na którym jest potężnym, wielkim księciem, którego wszyscy się boją i szanują. Ale ma także swój całkowicie prywatny dom, gdzie może w spokoju zjeść kolację z przyjaciółmi, zamyślić się, mieć zły humor. To wydaje się takie normalne, zwyczajnie inne niż na Dworze Wiosny, gdzie Tamlin żył tylko pozorami. Zachowanie jego kręgu wewnętrznego wydawało się uzasadnione, jeśli się śmiali co na całego, jeśli kochali to na zawsze, jeśli walczyli to na śmierć i życie. Po tym wszystkim co ich spotkało, to także wydaje się normalne, zrozumiałe, można się z tym utożsamić, nie wydaje się obce, więcej, sprawia wrażenie bezpiecznego.
Te wszystkie wydarzenia, wizyta u Tkaczki, ćwiczenia z Kasjanem, z Rhysem, z Rzeźbiącym w Kościach, czytało się jednym tchem.
Magiczna więź, którą nawiązali Rhysand z Feyre, bardzo mi się podobała, szczególnie ich rozmowy. Przesyłane liściki, ukryte pomiędzy wierszami niezadane pytania. Kupiłam to w całości. Kiedy akcja zaczęła się zagęszczać, kiedy wiadomym już było, że wojna z Hybernią nadejdzie szybciej niż się wydawało, bohaterowie stali się czujniejsi. Podobało mi się zmagania Feyre z jej darami od pozostałych książąt Prythianu. To ma wielki potencjał, którego mam nadzieję, że autorka nie zmarnuje. Jej relacja z Rhysandem, rozwija się bardzo powoli, tak jakby on chciał żeby jakakolwiek inicjatywa wyszła od niej. Autentyczne były jego zmagania z tym, co i jak jej powiedzieć, w jakim czasie. Na jego korzyść przemawia także to, że ostatecznie mówił jej wszystko, czy to przez liściki, czy przez więź, czy w trakcie rozmowy. Kiedy zadawał pytanie, to je zadawał. Nie wymuszał na jej odpowiedzi. To wielka zaleta, której nie miał Tamlin. Moment, kiedy musieli wyruszyć do Dworu Koszmarów, żeby wykraść Veritas, ten kryształ prawdy, był bardzo...intensywny. Rhysand wiedział, że nazywają go dziwką, chociaż nią nie był. Feyre wiedziała, że ją także nazwą dziwką księcia Dworu Nocy, ale także o to nie dbała. Ich popis, był w sumie rzeczy, dla tych wynaturzonych kreatur, które znajdowały się na Dworze Koszmarów, jedynym sposobem aby przyciągnąć ich uwagę skutecznie i bez wzbudzania podejrzeń. Bardzo mi się ten fragment podobał i cieszę się, że autorka odarła to ze zbędnej poetyckiej finezji, bo to miał być pokaz, sztuczny pokaz zezwierzęcenia, który dotrze do zgrai parszywców na Dworze Koszmarów. Ich zachowanie mogło być niesmaczne, a nawet wulgarne, ale rozmowa poprzez więź, mówiła więcej o tym, że czują się z tym źle, jak cierpią, że muszą to robić sobie wzajemnie, to jest ta finezja, na którą zwróciłam uwagę w tej scenie. O to jak mi się wydaje w tym chodziło. Później Rhysand dobrze jej powiedział, reakcja ciała była tylko reakcją ciała. Feyre czuła się z tym podle nie dlatego, że czuła pożądanie i że Rhysand to wiedział, ale przypomniało jej zwierzęce uwielbienie jakim darzył ją Tamlin, jak rozmawiał z nią jedynie przez seks, to było okropne. A Rhysand, pomimo tego co się działo, za pośrednictwem więzi, ułatwił im obojgu tą bądź co bądź tragiczną i intymną sytuację. Ich wysiłek nie poszedł na marne. Veritas udało się wykraść, ale natura ludzka okazała się zdradziecka. Ukazanie tajemniczego miasta ludzkim królowym okazało się błędem, naiwność Rhysanda trochę mnie zaskoczyła, ale tłumaczę to sobie tym, że kierowała nim desperacja.
Dalsze wydarzenia, takie jak wizyta na Dworze Lata, ich wzajemne testowanie się, obserwowanie. Wyczuwalna zazdrość. Po tym jak brutalnie zostali zmuszeni do przekroczenia bariery ich intymności ich relacja wkroczyła na trudny poziom. Ciekawie było ich obserwować w tym okresie.Bardzo ciekawie. To chyba wtedy kompletnie się zakochałam w tym bohaterze. Kiedy ona go później ratowała, jak złapała suriela, kiedy dowiedziała się, że łączy ich więź godowa. Nie powiem, że się tego nie spodziewałam, bo książka jest pod wieloma aspektami przewidywalna to trzeba powiedzieć wprost, ale naprawdę nie odbiera to przyjemności z jej czytania. Trochę byłam na Rhysanda, że jej o tym nie powiedział. Ale kiedy przyszedł do niej, do tego ukrytego domu, opowiedział jej o wszystkim, o swoich snach, o tych latach niewoli u Amaranthy, o ich pierwszym spotkaniu i jego pierwszych słowach: Tu jesteś. Szukałem cię. Maatko, to nabrało zupełnie nowego znaczenia. W ogóle ta cała scena, kiedy ona szykowała to jedzenie, a on jej opowiadał, wszystko, po kolei, od początku, nie pamiętam żebym tak płakała przy jakiejkolwiek książce, chyba za bardzo się w to wszystko wczułam. Ale kiedy postawiła przed nim talerz z jedzeniem, wiedziałam, że dotarło do niej w końcu to co oczywiste. To nie cholerny Tamlin jest jej miłością, a Rhysand, nawet czymś więcej niż miłością, towarzyszem, kimś, z kim ma więź godową. I tu docieramy do momentu w którym wielu czytelników zarzuca, że tylko się pieprzyli. No nie powiedziałabym. Były dwie takie sytuacje, przy czym jedna to nie było nawet uprawianie seksu, chodzi tu o scenę na stryszku. Nie wydało mi się obsceniczne, to co Rhys zrobił z palcami, w końcu, jak zostało to wyraźnie w książce zaznaczone, para, która pieczętuje więź godową, akceptuje ją, przyjmuje, wpada w pewnego rodzaju szał, który jest jakby elementem tej magii więzi godowej, której zadaniem jest spłodzenie potomka. Z punktu widzenia kreacji świata, to się wydaje nawet rozsądne. Co nie zmienia faktu, że nie można powiedzieć, że ciągle się pieprzyli. A po drugie, nie można tego oceniać w ludzkiej formie, bo ludźmi nie byli. Tak ja to odebrałam. Nie lubię, naprawdę nie lubię wciskania na siłę "momentów", jestem ich przeciwniczką, ale w tym wypadku to się wydaje na prawdę logiczne i uzasadnione.
Dalsze wydarzenia następują falami, obrona miasta, zdrada ludzkich królowych, lot do Hybernii i zdrada Tamlina. Pomimo mojej niechęci do niego, ta zdrada i niewytłumaczalna desperacja, aby odzyskać Feyrę, która napisała mu liście, że odeszła sama i nie chce wracać, to już kompletnie mnie od niego odrzuciło. Tragedia z jej siostrami, ze skrzydłami Kasjana, trudno było o tym czytać, bardzo trudno. Feyre zrobiła jedyną rzecz jaka mogła ich uratować. Poprosiła króla Hybernii żeby zerwał jej więź z Rhysandem, wiedziała, że więzi godowej (którą trzymali w sekrecie) nikt ani nic nie jest w stanie zerwać (w sensie tej prawdziwej), ale ona wykorzystując swoje dary magiczne, odegrała przekonującą scenkę, że Rhysand, jako najpotężniejszy książę wszech czasów omamił ją, wyczarował tą więź zmuszając ją do pozostania przy nim. Kupili to, nawet Tamlin to kupił. Jak bardzo moje serce łomotało to wiem tylko ja, ale całym sercem i duszą nie chciałam żeby szła na Dwór Wiosny, do okropnego Tamlina.
Książkę oceniłam na maksymalną ilość gwiazdek ponieważ zapomniałam dzięki czytaniu jej o całym świecie, zarywałam noce, siedziałam w pracy czytałam, ciągle myślałam, co dalej, co dalej?
Książę Dworu Nocy, Rhysand zbił z piedestału moich dotychczasowych ukochanych bohaterów. Wybacz panie Darcy, wybacz Aragornie, Geralt...no sorry, moje serce skradł Rhysand.

Druga odsłona cyklu o "Dworach" autorstwa Sarah J. Maas, odkrywa przed nami zupełnie nowe, głębsze i ciekawsze oblicze Prythianu.
Na wstępie, dla uzasadnienia tej recenzji-nierecenzji, a raczej próby uporządkowania emocji i wrażeń po lekturze jest fakt, że tak książka stała się moim największym w życiu GP. Co mnie piekielnie zaskakuje.
Ani mrok, ani ciemność, ani nawet noc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dwór cierni i róż" to moje pierwsze spotkanie z twórczością S.J. Maas. Pierwsze i udane spotkanie. Po raz kolejny skusiłam się polecajce osoby, z której zdaniem naprawdę się liczę. Po raz kolejny osoba ta, poleciła mi książkę, której zarówno ona jak i ja chyba byśmy z własnej woli nie przeczytały.
Mówiąc wprost, jeśli ktoś miałby ochotę tej jesieni na przyjemną podróż w świat baśni,klątw, miłości i przygód, to ta książka jest dla niego.

Historia opowiada o dziewczynie o imieniu Feyra. Jest ona człowiekiem, mieszka z ojcem oraz dwiema siostrami w małej, biednej chatynce. Feyra jest najmłodsza, jednak to na nią spadł ciężar aby zadbać o rodzinę, dosłownie. Musi polować, zarabiać pieniądze ze sprzedaży skór zwierząt, które zabije. Jej historia zaczyna się od momentu w którym zabija o jedno zwierzę za dużo. Jak się później okazuje, to nie było zwierzę, a fae wysokiego rodu. Legendarna istota magiczna, która pochodzi z Prythianu, krainy za murem. Feyra za karę za zabicie jednego z fae musi wyruszyć co Prythianu.

To co przeważnie mnie w tego typu książkach irytuje, to zbyt naiwna fabuła, przewidywalność, tendencyjność, ckliwość i nietrzymający się kupy magiczny świat. Książka ma swoje minusy, nie da się ukryć.
Nie zmienia to jednak faktu, że od dłuższego czasu miałam ochotę na przeczytanie takiej baśniowej fantasy i dokładnie to dostałam. Wątek miłosny jest tu bardzo ważny, a starania Tamlina, bestii, na którą okrutna królowa Amarantha rzuciła klątwę, bywają dość kuriozalne. Ale ma to swój niepodważalny klimat. Feyra nie zakochuje się w nim od razu, nie jest to gwałtowne. To się staje powoli, z tym, że nadal nie mam pewności czy jej uczucia to nie jest tylko fascynacja jego osobowością, pięknem zewnętrznym, pozycją jako księcia Dworu Wiosny, tych wysuwających się w niecodziennych sytuacjach pazurach i powarkiwaniu, jest w tym coś zwierzęcego, mocno seksualnego. Aspekt seksualny, podobnie jak naturalistyczne opisy tortur, krzywd, mordów jest tym co mnie zaskoczyło. Spodziewałam się raczej romantyczny do przesady opisów uniesień, a tu był po prostu seks. Nie było go za dużo, zaledwie dwa "momenty" w całej książce, ale żaden nie był wulgarny, ani nie smaczny. Autorka tak pokierowała wydarzeniami, że wydawało się to naturalne, czytelnik sam czekał w napięciu na ten moment dla nich.
Akcja drastycznie przyspiesza pod koniec, kiedy Feyra wraca z krainy ludzi, aby uratować swojego ukochanego księcia Tamlina. Ta część podobała mi się znacznie bardziej niż opisy jej pobytu w Dworze Wiosny. Staje się bardziej mrocznie, złowrogo i niebezpiecznie. Feyra spotyka Amaranthę, jej dwór, widzi zniewolonego Tamilna i Luciena. Przystaje na propozycje królowej aby podjąć się wykonania trzech prób. Nie są łatwe, ani przyjemne. Dziewczyna kona w cuchnącej celi, z ranami, połamanymi rękami, z gorączką, głodna, brudna i upokorzona. Jej pobyt w celu i walka o przetrwanie stoją pod znakiem jednej osoby. Księcia Dworu Nocy, Rhysanda. Mam do niego jakąś słabość. Bez jego pomocy, nawet takiej, która początkowo kazała myśleć o nim jak o skończonym draniu i dziwce Amaranthy, Feyra by nie zdołała uratować ani siebie ani swojego Tamlina. Jego wizyty w jej celi, zabieranie na wieczorne przyjęcia, pozorne upokarzanie jej i otumanianie. Bez codziennych kąpieli, które jej fundował pod pretekstem posiadania ładnej zabaweczki, która sprowokuje Tamlina, obmywał i ogrzewał jej ciało, karmił. Ale Rhys nie jest dobrą postacią. On również wymusza na niej pewną umowę. Jestem cholernie ciekawa co z niej wyniknie w kolejnej części, a spodziewam się jakiejś rywalizacji pomiędzy książętami. Moment in flagranti, w którym Rhys przyłapał Feyrę i Tamlina w noc przed ostatnim zadaniem był naprawdę zabawny, chociaż im jako przyłapanym pewnie nie było do śmiechu. Książkę oceniam wysoko, ponieważ niczego od niej nie wymagałam ponad to, żeby mi się "czytała". Oczarowała i oderwała od świata. Swoje zadanie spełniła diabelnie dobrze, czekam żeby poznać dalsze losy.

"Dwór cierni i róż" to moje pierwsze spotkanie z twórczością S.J. Maas. Pierwsze i udane spotkanie. Po raz kolejny skusiłam się polecajce osoby, z której zdaniem naprawdę się liczę. Po raz kolejny osoba ta, poleciła mi książkę, której zarówno ona jak i ja chyba byśmy z własnej woli nie przeczytały.
Mówiąc wprost, jeśli ktoś miałby ochotę tej jesieni na przyjemną podróż w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo interesująca książka. Polecam pasjonatom historii, nie tylko tej rodzimej. Autorce udało się zachować zdrową proporcję pomiędzy wplataniem we właściwą fabułę wątków i faktów czysto historiograficznych.
Minusem jest dla mnie zbyt rozwlekły początek, który nastawia odbiorcę na coś zupełnie innego, mówiąc wprost, osobiście wolałabym żeby wątek Reginy, matki późniejszej głównej bohaterki, został jedynie zaznaczony, a nie opisany w tak szczegółowy i osobisty sposób.
Cała reszta? Wątki intrygujące, te wszystkie ploteczki dworskie, trucizny, miłości, nieszczęścia królewien, zadziwiająco ciekawe.
Na pewno sięgnę po kolejną książkę tej autorki.

Bardzo interesująca książka. Polecam pasjonatom historii, nie tylko tej rodzimej. Autorce udało się zachować zdrową proporcję pomiędzy wplataniem we właściwą fabułę wątków i faktów czysto historiograficznych.
Minusem jest dla mnie zbyt rozwlekły początek, który nastawia odbiorcę na coś zupełnie innego, mówiąc wprost, osobiście wolałabym żeby wątek Reginy, matki późniejszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziesiąte spotkanie z rodziną Poldarków. Wyczekane i cudowne!
W tym tomie pojawiają się wszyscy moi ulubieni bohaterowie, co jest jej największym plusem. Akcja znacznie przyspiesza więc czyta się jak dobrą przygodówkę i wątkami obyczajowymi, ale raczej mocno dramatycznymi. Zdecydowanie ten tom nie pozwala się nudzić ani na moment, każde słowo jest potrzebne, nie ma zbędnych zapychaczy.
Zacznijmy więc od Rodziny Poldark. Ross jest szanowanym obywatelem, bardzo zaangażowanym w sprawy parlamentu, ale również, co cieszy po zawirowaniach poprzednich części, w sprawy rodziny.
Demelza w tym tomie jest raczej postacią drugoplanową, ale pojawia się na tyle często i na tyle rozsądnie, że nie ma czasu za nią zatęsknić. Brakuje mi jednak w postępowaniu Rossa i jej większej stanowczości, ale o tym później.
Akcja toczy się głównie w Kornwalii, nie ma Francji, za dużo Londynu ani spraw poza granicami. Informacje na temat ruchów wojska, głównie w związku z G-Ch fajnie osadzały jego postać, która przez ostatnie tomy wspominana była jedynie epizodycznie, głównie w kontekście epistolarnym. Ciekawe jest także jakim cudem Grahamowi udało się zachować charakter postaci, jej wyrazistość, jednocześnie w ogóle o niej nie pisząc, Geofrey Charles to postać, którą poznaliśmy jako małe rozpieszczone dziecko, teraz wraca jako dorosły mężczyzna i cholera! ma charakterek! Nie da się go nie polubić, a nawet pokochać. Jest rezolutny i bezpośredni, światły i pozbawiony snobizmu. Kupuję go. Jego żona, hiszpańska arystokratka, Amadora Poldark, zasługuje na uwagę, ale głównie za to, czego możemy się na jej temat domyślić, już przez sam fakt, że ktoś tak przebojowy jak Geofrey wybrał ją na żonę, jakkolwiek krzywdząco to nie mówi o moim osądzie.
Dygresje przy okazji układania sobie emocji po lekturze kolejnych Poldarków są nieuniknione, przepraszam. Ale teraz wracamy do Jeremyego i Clowance. Najpierw tytuł książki. TOTALNIE NIEPASUJĄCY! Puchar wzmiankowany był na początku w związku z podziałem łupów pomiędzy Jeremym a Stephenem i tym trzecim, którego imienia nie mogę zapamiętać. I na koniec kiedy znajduje go Demelza. I nic ponadto. Tyle w kwestii tytułu. Jeremy. który jest moim ukochanym bohaterem tej serii w ogóle, bardzo mnie martwi. Sądzę, że jego wybór kariery wojskowej bardzo go w ostatecznym rozrachunku skrzywdzi. Jest zbyt wrażliwy, ma inne podejście do życia. Jego życie osobiste, wciąż jest zwichrowane przez brak majątku, układy Warrleganów i planów jego ojca. On sam sprawia wrażenie jakby ostatecznie nie wiedział co chce zrobić, jak tym wszystkim pokierować. Jak sobą pokierować. To w jego wieku zrozumiałe, ale romantyczna natura mu tego na pewno nie ułatwia. Końcówka książki, w tym jego szybkie, natychmiastowe połączenie z Ruby, przyjęłam z mieszanymi uczuciami. Mam wątpliwości co do jej motywów, uczuć i zamiarów. Do końca zostały tylko dwie książki, ale ufam, że Grahamowi wystarczyły one żeby zadowolić czytelnika. Co do Clowance...miałam do samego końca nadzieję, że jednak nie wyjdzie za mąż za Stephena, ten facet wyzwala we mnie wszystkie negatywne uczucia jakie tylko można sobie wyobrazić, nawet George w swoich najgorszych momentach był mniej irytujący niż Stephen i tu właśnie mam żal do Demelzy i Rossa, że się zgodzili na ten ślub. Z tego nic dobrego nie wyniknie, tego jestem pewna.
Co do Warrleganów, żona Georgea kradnie show! To trzeba przeczytać, a co do Valentine'a, zaskoczył mnie. W 100% jestem zaskoczona jego zachowaniem, postawą i odwagą. Ale też uczuciami jakich się po nim nie spodziewałam.
Ta książka to także powrót do moich ukochanych bohaterów, Morweny i Darke'a, którzy teraz, jako stateczne małżeństwo wracając do osiowej fabuły za pośrednictwem powrotu Geofreya Charlesa i jego żony. Nie da się o tej książce pisać bez spoilerów, naprawdę. Moja przyjemność czytania nie maleje, z niecierpliwością wyczekuję dwóch ostatnich tomów.

Dziesiąte spotkanie z rodziną Poldarków. Wyczekane i cudowne!
W tym tomie pojawiają się wszyscy moi ulubieni bohaterowie, co jest jej największym plusem. Akcja znacznie przyspiesza więc czyta się jak dobrą przygodówkę i wątkami obyczajowymi, ale raczej mocno dramatycznymi. Zdecydowanie ten tom nie pozwala się nudzić ani na moment, każde słowo jest potrzebne, nie ma zbędnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zachęcający opis książki zawsze mnie intryguje, tym bardziej, jeśli jest tak ekstatyczny jak tej powieści. Zaczęłam więc od poszukania informacji na temat autorki. Caboni jest więc w pewnym sensie Strażniczką miodu i pszczół w prawdziwym, prywatnym życiu. Jej druga wydana w Polsce książka,"Zapach perfum" odbiła się w Europie szerokim echem, bardzo pozytywnym. Znałam ją z opisu znajomej, która streściła mi ją zaraz po przeczytaniu. Była książką zauroczona. Zastanawia mnie, dlaczego? Wnioskując po opisach, obydwie książki traktują dokładnie o tym samym, w prawie identyczny sposób. Z takimi pytaniami zasiadłam do lektury "Strażniczki miodu i pszczół". O ile w "Zapachu perfum" chodziło z tego co pamiętam o róże i zapachy, o tyle w tej powieści chodzi o drugą pasję autorki, miód i pszczoły.
Książka autentycznie "pachnie" opisami. Są plastyczne, wyważone i poetyckie. Przeplatają się pomiędzy prowadzoną fabułą. Bohaterka, Angelica, jest ciekawą osobą. Przedstawiana narracja kapitalnie przeplata się pomiędzy tym co teraźniejsze dla wydarzeń w narracji, a tym co minione. Dzięki temu wkraczający na scenę bohaterowie drugoplanowi, mają czas zagnieździć się w myślach czytającego.
Warto wspomnieć o konstrukcji powieści, która według mnie, jest najsłabszym elementem. Historia opowiadana jest w bardzo krótkich, dosłownie dwu-trzy zdaniowych akapitach. To niezwykle męczące. Dla kogoś oczytanego, takie malutkie akapity są jak niewłaściwie postawione przecinki. Wybijają z rytmu czytelniczego, nie pozwalają historii się swobodnie toczyć. Również styl akapitów jest niesamowicie chaotyczny, głównie w pierwszej części powieści. W jednym jest opis, bardzo poetycki, niebanalny, a przy tym piękny warto zaznaczyć, zachodu słońca i zapachów jakie unoszą się w jednej z pasiek wieczorową porą. A linijkę niżej, zupełnie niespodziewanie autorka uderza nas w twarz zdaniem, które całkowicie odziera nas z nastroju wywołanego poprzednim dwu-zdanionym akapicikiem "Wysiadła z przyczepy". No pani Caboni, albo ciągnie pani nastrój, albo go pani zadusza w zarodku, tak się nie robi.
To najpoważniejszy z zarzutów jakie we mnie narosły podczas lektury.
Niezwykle podobała mi się za to sama fabuła, momentami zbyt subiektywna, ocierająca się o kicz, ale w tej książce to się pięknie zgrało. Zawiłe wątki i koleje losu życia Angelici, jej podróże po pasiekach, skomplikowane i bardzo nietuzinkowe relacje z matką, przyjaźń z Jają i naturą, są idealną historią na wieczór. Książka przemyca mnóstwo wartości na temat pszczół, natury, miodu, prostego życia i wyciągania wniosków z popełnianych błędów. Autorce jakimś cudem udaje się ledwie otrzeć o pewien banał oczywistości i tendencyjności, ale nie brnie w to na tyle długo by znużyć. Jej postrzeganie świata, opis relacji z pszczołami wiele mnie nauczył. Dowiedziałam się, że ule należy znakować, żeby pszczoły wiedziały, który ul do nich należy, dowiedziałam się także w jaki sposób powstaje konkretny miód. To wydaje się oczywiste, z zakresu rzeczy jakie się po prostu wie, ale to nie prawda i autorka dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem za pośrednictwem historii Angelici, udowadnia jak wielkie znaczenie mają symboliczne gesty, zachowania, głos (bohaterka śpiewała pszczołom) oraz jaki ma to wpływ na jakość miodu. Każdy rozdział rozpoczynał się krótką adnotacją na temat wybranego rodzaju miodu, sama treść rozdziału spójnie nawiązywała do tego opisu, to taki fajny ukłon wobec myślącego czytelnika. Na końcu powieści autorka zamieściła kilka słów od siebie, które dodatkowo uzupełniły pewnie formalne kwestie. Załączono także spis miodowy, z którego już teraz wiem, że będę korzystać. Kilku rodzajów opisywanego w powieści miodu nie miałam okazji spróbować, ba! nawet nie wiedziałam, że istnieją, więc tym chętniej będę szukała do nich dojścia.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania tej niezwykle ciepłej książki, dziękuję Wydawnictwu Muza.

Zachęcający opis książki zawsze mnie intryguje, tym bardziej, jeśli jest tak ekstatyczny jak tej powieści. Zaczęłam więc od poszukania informacji na temat autorki. Caboni jest więc w pewnym sensie Strażniczką miodu i pszczół w prawdziwym, prywatnym życiu. Jej druga wydana w Polsce książka,"Zapach perfum" odbiła się w Europie szerokim echem, bardzo pozytywnym. Znałam ją z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dotarłam do połowy i wystarczy. Jednak niezasłużenie zaufałam pierwszemu wrażeniu. Jednak to po prostu romans, szkoda mi na to oczu. Fakt faktem, trzeba przyznać autorce, że nie jest wulgarna, prostacka i zupełnie tendencyjna. Wymyśla ciekawe fabuły, ale akurat ta mi nie przypasowała. Zbyt romansowy klimat, więc nie mój klimat.

Dotarłam do połowy i wystarczy. Jednak niezasłużenie zaufałam pierwszemu wrażeniu. Jednak to po prostu romans, szkoda mi na to oczu. Fakt faktem, trzeba przyznać autorce, że nie jest wulgarna, prostacka i zupełnie tendencyjna. Wymyśla ciekawe fabuły, ale akurat ta mi nie przypasowała. Zbyt romansowy klimat, więc nie mój klimat.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Generalnie nie wiem co myśleć o tej książce. Opowiada historię dziewczyny o imieniu Fallon (kompletnie idiotyczne imię, które przeszkadzało mi się wczuć w bohaterkę) i Bena. Pisarza, nastolatka, pisarza :)
Ona jest utalentowaną dziewczyną, ma za sobą rolę w młodzieżowym serialu, al wszystko kończy się 9 listopada, kiedy to w wyniku pożaru prawie ginie. Ale tylko prawie, udaje się jej przeżyć, ale jej ciało ulega poparzeniu. Tak rozległemu, że jej kariera aktorska się kończy. A przynajmniej tak początkowo myśli.
W moim odczuciu Fallon jest bardzo płaska, nijaka, bezbarwna i bezosobowa, kompletnie nie wzbudza żadnych emocji.
Bena polubiłam, był zabawny, pomysłowy, ale cholernie pogubiony. Znacznie bardziej podobały mi się rozdziały z jego perspektywy.
Fabuła jest ciekawa, ma liczne zwroty akcji, ale żeby naprawdę mnie powywracać emocjonalnie, te wszystkie wydarzenia musiałby "wybrzmieć", trwać dłużej, odczuwalnie wpłynąć na bohaterów i opisywane wydarzenia. Książka jest krótka, jak na taki temat, dla mnie, zbyt krótka. Motyw z 9 listopada bardzo mi się podobał, a zakończenie naprawdę zaskoczyło.
Mimo wszystko to romans, dość tendencyjny mimo prób bycia innym niż wszystkie. Gdyby więcej wątków tyczyło się wydarzeń, a mniej odnośnie ich relacji, bardziej by to może do mnie dotarło.

Generalnie nie wiem co myśleć o tej książce. Opowiada historię dziewczyny o imieniu Fallon (kompletnie idiotyczne imię, które przeszkadzało mi się wczuć w bohaterkę) i Bena. Pisarza, nastolatka, pisarza :)
Ona jest utalentowaną dziewczyną, ma za sobą rolę w młodzieżowym serialu, al wszystko kończy się 9 listopada, kiedy to w wyniku pożaru prawie ginie. Ale tylko prawie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ameryka potrzebowała tej książki. Pytanie brzmi, czy ta historia potrzebowała Ameryki żeby się wydarzyć? Wnioski jakimi obdarza nas autor mogą się świetnie odnaleźć w każdych warunkach, na każdej szerokości geograficznej. Podobne zachowania można zaobserwować w prowincjonalnych rejonach naszego smutnego kraju, w zbyt ciasnych socjalnych mieszkaniach, dysfunkcjonalności patologicznego systemu opieki społecznej, która wychowuje poprzez swoje rozdawnictwo kolejne pokolenia patologii. Okazuje się, że jest sposób na częściową ucieczkę z tej gehenny. Postawa autora bardzo mi zaimponowała. Czekałam żeby przeczytać tę książkę i nie zawiodłam się.

Ameryka potrzebowała tej książki. Pytanie brzmi, czy ta historia potrzebowała Ameryki żeby się wydarzyć? Wnioski jakimi obdarza nas autor mogą się świetnie odnaleźć w każdych warunkach, na każdej szerokości geograficznej. Podobne zachowania można zaobserwować w prowincjonalnych rejonach naszego smutnego kraju, w zbyt ciasnych socjalnych mieszkaniach, dysfunkcjonalności...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Sama sobie się dziwię, że daję maksymalna ilość gwiazdek. Nie miałam zamiaru sięgać po tę książkę, ale ponownie uległam polecaniu jej przez osobę, której gust sobie cenię. Moja pierwsza randka z tą autorką wypadła dobrze, więc ponownie dałam jej szansę. Początkowo wydawało mi się, że tendencyjna okładka, do bólu banalna i odrzucająca (przynajmniej mnie) okazała się okładkową porażką roku. Już nigdy nie ocenię książki po okładce.
Historia Lily autentycznie mnie poruszyła. Doświadczenia autorki odczułam nazbyt dobrze. Przez całą lekturę towarzyszyły mi silne emocje, od strachu, rozgoryczenia, miałam momentami łzy w oczach, każdemu kto doświadczył przemocy, jakiejkolwiek, opisy momentów kiedy Ryle znęcał się nad Lily, wystarczą, żeby kark pokrył się gęsią skórką, a mięśnie spięły w oczekiwaniu na cios. Złożoność problemu jakim jest przemoc w małżeństwie została ukazana od drugiej strony, córki, która miała żal do maltretowanej matki, że godzi się na swój los, a także tej samej córki, która niespodziewanie staje się swoją matką.
Zaskoczyła mnie konstrukcja bohaterów, moją sympatię zyskał Atlas i siostra Ryle'a. On sam od początku mnie niepokoił, a za każdym razem kiedy przepraszał Lily miałam ochotę się rozpłakać. Książka ma sporo wartości społecznych, co jest nietypowe w tego typu książkach. Pozbawiona jest ckliwości i sztampy. Jej odrobina wystarczyła, żeby trochę złagodzić negatywne emocje jakie odczuwało się po każdym kolejnym "ostatnim razem" Ryle'a.
Odważna książka, potrzebna, a temat ujęty we właściwy sposób.
Nawet jeśli kolejne książki tej pani są tandetnymi romansidłami, to ta jednak długo zostanie w moich myślach.

Sama sobie się dziwię, że daję maksymalna ilość gwiazdek. Nie miałam zamiaru sięgać po tę książkę, ale ponownie uległam polecaniu jej przez osobę, której gust sobie cenię. Moja pierwsza randka z tą autorką wypadła dobrze, więc ponownie dałam jej szansę. Początkowo wydawało mi się, że tendencyjna okładka, do bólu banalna i odrzucająca (przynajmniej mnie) okazała się...

więcej Pokaż mimo to