Masakra
- Kategoria:
- literatura piękna
- Seria:
- Czytelnia polska
- Wydawnictwo:
- Wielka Litera
- Data wydania:
- 2015-04-08
- Data 1. wyd. pol.:
- 2015-04-08
- Liczba stron:
- 544
- Czas czytania
- 9 godz. 4 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788380320116
- Tagi:
- literatura polska
Masakra to powieść drogi: drogi przez miasto i drogi przez mękę. Stefan Kołtun, zmasakrowany kacem bohater powieści, wokalista rockowy w średnim wieku, obudzony rykiem syren alarmowych, rusza przez rozgrzaną niewyobrażalnym upałem Warszawę w poszukiwaniu znajomych i przyjaciół, którzy pożyczą mu pieniądze. W trakcie pijackiej odysei spotyka emblematyczne postaci, jak bogaty Prezes, niedoceniony Poeta, sławny Docent, wizjonerski Prorok, genialny magister Wątroba, dawna wielka miłość Wiedźma oraz tajemniczy pan Lucjan, który wie o Stefanie wszystko. Stefan prowadzi z nimi zasadnicze rozmowy, usiłując pomiędzy kolejnymi szklankami alkoholu rozwikłać tajemnicę swojego życia i pojąć sens Polski. Niebywale zabawna (choć dość smutna) powieść, do czytania zdecydowanie na trzeźwo.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
To nie jest kraj dla trzeźwych ludzi
Najnowsza powieść Krzysztofa Vargi niczym specjalnie nie zaskakuje, gdyż mieści się ona
w pewnej nadrzędnej dla jego prozy tematycznej ramie. Tak więc czytelników
i znawców swojego pisarstwa autor „Gulaszu z turula” raczej nie wprawił w intelektualną konsternację. Pisarz kurczowo trzyma się sprawdzonego, dobrze mu znanego wzorca konstruowania fabuł i nie szarżuje żadną formalną innowacyjnością ani narracyjną, ani kompozycyjną. Jego nowa książka ma za to wiele wspólnego z wcześniejszą „Tequilą”, z jeszcze wcześniejszymi „Chłopakami…”, ale i spore jest powinowactwo „Masakry” z równie krytycznymi „Trocinami”. Można z powodzeniem stwierdzić, że ta fabuła jest pewnym continuum wyżej wymienionych tekstów. Jako że Varga z pewną dozą ubolewania, ale i twórczej oryginalności porusza się po orbicie topiki związanej z ludzką degrengoladą, upadkiem, rozkładem, także i bohatera „Masakry” – Stefana Kołtuna, starzejącego się oraz zapomnianego muzyka rockowego, który bezskutecznie usiłuje się spionizować i przerwać tygodniowy ciąg alkoholowy – można z powodzeniem wpisać w ten pełen brutalności paradygmat.
Żaden inny pisarz z taką obsesją nie zajmuje się topiką cielesnego rozkładu, żaden (wyjąwszy Pilcha i wczesnego Stasiuka) współczesny prozaik nie epatuje tak dojmująco werystycznymi opisami pijackiej fizjologii i przerażającego w swej nieuchronności procesu trzeźwienia, jak autor „Czardasza z mangalicą”. Wreszcie, nakreśleni grubą kreską bohaterowie Vargi niejednokrotnie ocierają się o śmierć, bo na pocałunek Srogiej Pani bywają ze swej natury niejako skazani. W „Masakrze” osobliwie jeden wątek z nią się łączący jest szczególnie bolesny, w swej istocie również dramatyczny, ale i paradoksalnie – jak to u Vargi często bywa – doprowadzony zostaje do granic groteski i absurdu. Mam na myśli scenę rozgrywającą się w mieszkaniu magistra Wątroby oraz jej późniejsze reperkusje dla Stefana oraz Docenta.
Redukowanie „Masakry” wyłącznie do powieści alkoholowej (pomimo całej szlachetności i długiej tradycji tego gatunku, bo i Hłasko, i Pilch, i Lovry…) byłoby niesprawiedliwe, nierzetelne, no i przede wszystkim trywializujące ten skądinąd kapitalny tekst, ponieważ Krzysztof Varga posługując się w swej ostatniej fabule pewnym narracyjnym schematem, otwiera przed sobą możliwość oraz pretekst do snucia refleksji nad sprawami fundamentalnymi, a jeżeli nie fundamentalnymi, to co najmniej dla naszej współczesności bardzo istotnymi. Sprzyja temu, rzecz jasna, na poziomie formalnym zastosowanie trzecioosobowej narracji, w której opowiadacz niejednokrotnie dokonuje komentarza oraz wprowadza spore partie dyskursywne.
Stefan niczym bohater Joyce’a wyrusza w swą męczeńską, pijacką odyseję, co prawda nie po ulicach Dublina, a po Warszawie, w dniu narodowego święta, w czasie pełnego emfazy i patosu wzmożenia uczuć patriotycznych wśród mieszkańców stolicy. Na swojej drodze spotyka wówczas różne emblematyczne postaci, które inteligentny czytelnik, wnikliwie śledzący życie społeczno-polityczne bez trudu rozpozna, czy znajdzie w rzeczywistości pozaliterackiej przynajmniej ich zbliżone odpowiedniki. Zastosowanie takiego chwytu kompozycyjnego pozwoliło pisarzowi pod płaszczykiem groteskowej powieści alkoholowej napisać spory pod względem objętościowym, polifoniczny, fabularny, i co najistotniejsze, nieschematyczny oraz bez publicystycznego nadęcia traktat o współczesnej Polsce. Okazuje się, że można bez popadania w patos i bez bicia w publicystyczny, zabijający literackość ton napisać powieść diagnozującą współczesność w wymiarze egzystencjalnym, ideowym, społecznym, politycznym.
Rzygający w trakcie swej pełnej udręk, miejskiej peregrynacji Stefan, życiowy bankrut, złajdaczony eks wokalista na scenie muzycznej alternatywy – jak już zasygnalizowałam – spotyka swoich dawnych znajomych. A to natknie się na bogatego Prezesa, który zbił spory majątek w okresie transformacji, a to za chwilę napije się z funkcjonującym na marginesie literackiego obiegu Poetą, przy talerzu z flakami posłucha słów „wizjonerskiego”, neonacjonalistycznego Proroka, by po jakimś czasie powspominać pełną seksualnych uniesień przeszłość ze swoją dawną, niespełnioną miłością – silną, dawniej ultra nowoczesną, obecnie oddaną rodzinie w wymiarze patriarchalnym kobietą, która nosi znaczące imię Wiedźma. Wachlarz postaci, z którymi coraz bardziej zmęczony i skacowany Stefan wchodzi w dyskursywną interakcję, im bliżej nocy, bardziej się rozszerza. Pojawiają się kolejni, godni podjęcia dialogu rozmówcy – lewicowy inteligent, błyskotliwy ironista Docent, który w każdej dyskusji bezlitośnie druzgocze swoich adwersarzy oraz przenikliwy w swych kulturowych diagnozach, wspomniany już, magister Wątroba, któremu pijaństwo podcięło naukowe skrzydła. Osobliwymi znajomymi Stefana są także Stach i Izabela. Narrator dokonując opisu tychże postaci, dokłada wszelkich starań, by czytelnik skojarzył małżeństwo spotkane przez Kołtuna na Powiślu z jedną bardzo ważną dla polskiej literatury XIX wieku powieścią, która to stała się niedawno przedmiotem absurdalnej, ideologicznej napaści Jana Polkowskiego na łamach jednego z prawicowych tygodników.
Prowadzony po pijanemu dyskurs staje się pretekstem do rozliczeń z polskością, której wiadomy wzorzec środowiska narodowo-katolickie usiłują arbitralnie narzucić wszystkim Polakom, wykluczając tych inaczej myślących. Varga wkłada w usta bohaterów różnorakie sekwencje światopoglądowe, by dokonać obrachunku z rzeczywistością ostatnich lat, by zdekonstruować niespójne zbitki wzięte z różnorakich idei, z których Polacy próbują klecić coś na kształt tożsamości. „Masakra” jest inteligentnie ironiczna, szalenie groteskowa, a momentami przepełniona kpiną. Stefan cierpi bowiem na „kace katyńskie, kace egzekucyjne”. Varga brutalnie dekonstruuje martyrologiczną polskość, z lubością sięga po narodowe świętości, by je móc po sowizdrzalsku zszargać. I bardzo dobrze, bo takiej otrzeźwiającej, prześmiewczej, zanurzonej w polskim piekiełku powieści od dawna potrzebowaliśmy. Varga, stawiając na drodze Stefana te jakże emblematyczne postaci, dokonuje obrachunku ze wszystkimi wynaturzeniami polskości, z jej postkolonialnymi kompleksami, parszywym, jałowym resentymentem oraz uwznioślanymi do granic absurdu historycznymi traumami, na fundamencie których środowiska prawicowe uporczywie i – rzec by – dosłownie po trupach usiłują budować jakąś parareligię, mającą w ich mniemaniu na nowo zintegrować, nie społeczeństwo, a naród. Niczym bumerang wraca zatem w czasie naszej trudnej i wrogiej potransformacyjnej współczesności cały czas dźwięczące echo pytania, które zadawali na początku poprzedniego stulecia Wyspiański, Berent, Żeromski czy Kaden-Bandrowski.
Proza Krzysztofa Vargi napędzana jest poprzez zbiorowe lęki, obsesje, frustracje i drzemiącą w Polakach złość. Bardzo drobiazgowo autor „Masakry” nakreśla nasz portret własny. Varga przystawia Polakom lustro i zdaje się mówić: „przejrzyjcie się w nim, tacy właśnie jesteśmy”. Jego krytyka w najnowszej książce osiąga rozmiary, których nie powstydziłby się nawet znany z zajadliwości i ostrza swej prozy mistrz ciętego języka Michel Houellebecq. Dostaje się wszystkim i wszystkiemu. Intelektualnie zidiociałej prawicy, wszelkiej maści ideologom, narodowcom, środowiskom kościelnym, niedzielnym patriotom czczącym wrak samolotu, nadętym liberałom, rozmemłanej lewicy, postmodernistom w postaci Derridy, Lacana, i Deleuze’a, cynicznym jak się okazuje feministkom, kapitalistom, pracownikom korporacji, przesiąkniętemu komercją rynkowi muzycznemu, zdechłej, sprowadzonej do niskiej rozrywki kulturze, alkoholikom, publicystom zarówno z prawa, jak i z lewa, uprawiającemu postromantyczną poezję Czcigodnemu Starcowi oraz jego grafomańskim epigonom. Tę pełną złości enumerację można ciągnąć w nieskończoność. Politycznie poprawny w „Masakrze” Krzysztof Varga nie jest. Zresztą nigdy nie był.
Wracając jeszcze do alkoholowego wymiaru tej powieści, jest to książka o kacu, zarówno tym fizjologicznym, pojętym jako objaw trzeźwienia, ale przede wszystkim o tym symbolicznym. To również książka o Warszawie, której topografię Varga w „Masakrze” dyskretnie rysuje. Problem przestrzeni z kolei łączyłby ją z inną ważną w dorobku pisarza książką, z „Nagrobkiem z lastryko”, gdzie pojawia się motyw gadających pomników. Stefan, podobnie jak bohater debiutanckiej powieści innego świetnego pisarza, Ignacego Karpowicza, rozmawia z monumentem Bolesława Prusa. Bohater „Niehalo” z kolei wiódł dyskurs z białostockimi pomnikami Piłsudskiego i Popiełuszki. Stefan, pomimo że tego wprost nie deklaruje, żywi nostalgię za przeszłością. Tym mitycznym, zatrzymanym w pamięci czasem, raz po raz wspominanym, są lata dziewięćdziesiąte, kiedy był znany, kiedy rynek muzyczny wyglądał inaczej. Ewokowanie nostalgicznych reminiscencji staje się w przypadku tego bohatera, który w istocie swe życie już przegrał, remedium na smutną, zasmarkaną teraźniejszość.
Czytam „Masakrę” przede wszystkim jako inteligentną książkę o naszej współczesności, o której, jak się okazuje, nie sposób rozprawiać na trzeźwo. Dlatego bohaterowie, by móc zneutralizować polskie realia, oswoić historyczne traumy, a przy tym merytorycznie i twórczo prowadzić dyskurs o Polsce, muszą wypić kilka kolejek. Wódki, piwa, wina. Nieważne. Kwestia gustu i osobistych dionizyjskich preferencji.
Justyna Anna Zanik
Oceny
Książka na półkach
- 457
- 378
- 125
- 12
- 9
- 5
- 5
- 4
- 4
- 4
Opinia
"To było swędzenie deliryczne, nie patriotyczne"
Czytanie niektórych książek zdecydowanie należałoby sobie dawkować, zapodawać w dawkach rozsądnych i cyklicznych. Ponieważ nawet najlepsza książka, najbardziej mądra i trafiająca w punkt, tudzież wywlekająca wszystkie nasze "polackie brudy", kiedy jest zbyt monotematyczna, w końcu przynosi znużenie, a zaraz potem i znudzenie.
Oto Stefan Kołtun, obudzony z pijackiego snu, stwierdza, że jest sam, że zniknęły gdzieś i osoby i nieodzowne w dzisiejszym pomerdanym świecie, przedmioty. Krótko mówiąc, zniknęła gdzieś jego konkubina wraz z jego dziećmi, oraz komórka i portfel z pieniędzmi i dokumentami. Skacowany Stefan, rusza więc w miasto w poszukiwaniu tychże.
Po drodze spotyka różnych dziwnych ludzi, z którymi wdaje się w przeróżne dyskursy i przy okazji co chwila częstuje czytelnika albo obrazowo opisywanym pawiem, albo, równie obrazowo opisywanym kolejnym trunkiem, którym się raczy. W tych miejscach mocno "pachniało" mi Żulczykiem i jego "Informacją zwrotną".
Książka rzeczywiście trafia w punkt, a nawet w kilka punktów, a jej bohaterowie bez ogródek snują rozważania, jaki to syf kiła i mogiła w naszym kraju się dzieje, tylko... że to nie żadna nowość, wszyscy o tym wiedzą. Chociaż, nie, nie wszyscy, niektórzy twierdzą, że u nas to cud, miód i orzeszki, ale nad tymi, to ja już nie będę się rozwodzić.
Książkę czytało się nieźle, aczkolwiek, w mojej ocenie, jest ona zdecydowanie za długa, co nie wychodzi jej na dobre i jeszcze jedno moje "ale", nie ustrzegł się autor, pewnej maniery którą ja uwypuklam i tępię niemiłosiernie i za co obniżam ocenę książki.
Otóż panie autorze, zdecydowanie nie podoba mi się obarczanie ludzkimi przywarami zwierząt. Ja wiem, że "tak się mówi", ale od pisarza zwłaszcza, nie debiutanta już, wymagam, aby panował nad bezrefleksyjnym "tak się mówi". Epitety typu: "pijany jak bydle" ,"zezwierzęcać się jakimkolwiek alkoholem" czy zwierzęco skacowany", nijak się mają do historii, którą pan w swojej książce opowiada. Nigdy nie widziałam raczącego się alkoholem, czy skacowanego, żadnego zwierzaka (bydlaka).
Za to najbardziej podobało mi się określenie "półprodukty pseudoliterackie", takich niestety zatrzęsienie się pojawia już od dłuższego czasu na naszym literackim rynku (pisać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej), że sparafrazuję pewien świetny utwór śpiewany 😉.
A za najlepszą uważam dość długą "scenkę" w której to Stefan, doktor i poeta snują dyskurs na temat odzyskanego wraku Tupolewa i nocnej parady na tę okoliczność. Czytajcie więc byle nie "jednym haustem".😉
"To było swędzenie deliryczne, nie patriotyczne"
więcej Pokaż mimo toCzytanie niektórych książek zdecydowanie należałoby sobie dawkować, zapodawać w dawkach rozsądnych i cyklicznych. Ponieważ nawet najlepsza książka, najbardziej mądra i trafiająca w punkt, tudzież wywlekająca wszystkie nasze "polackie brudy", kiedy jest zbyt monotematyczna, w końcu przynosi znużenie, a zaraz potem i...