Historia zapisana na drzwiach i dwie inne opowieści Christine Lavant 6,9
Christine Lavant jest autorką „Zapisków z domu wariatów”, również wydanych przez nieocenione Ossolineum. Ów dziennik udręczonej pacjentki oddziału psychiatrycznego austriackiej kliniki w okresie tuż przed II wojną światową, tak mocno zapisał się w mojej pamięci, że chwilami mogłabym go wręcz cytować.
Trzy opowiadania zawarte w zbiorku „Historia zapisana na drzwiach i dwie inne opowieści” stanowią jakby preludium do owych „Zapisków” i ukazują nam świat widziany oczami przerażonego dziecka.
To opowieści w dużej części autobiograficzne, w których dzieciństwo zdaje się z początku marzeniem sennym, w którym wciąż dzieją się jakieś historie, które koniecznie trzeba uwiecznić, choćby na drzwiach domu, by nie zaginęły, by pozostały świadectwem, że to jednak rzeczywistość. Widać, że dziecko ma wyobraźnię, że czasami zlewa mu się ona ze światem prawdziwym i ciężko je oddzielić, więc spisuje wszystko różowym mydełkiem w formie dla siebie tylko czytelnych rysunków. Historie, nawet te smutne, są ważne i żyją sobie swoim życiem, od czasu do czasu przypominając się człowiekowi. Matka Christine tłumaczy: „U nas w rodzinie już tak jest, że czytamy historyjki, taka niewinna przyjemność, to jak bułka niedojadka, zawsze się człowiek pożywi.”
W opowiadaniu „Dziecko” świat jest już bardziej rzeczywisty, co nie znaczy, że pogodniejszy. To klimaty szpitalne, które dziecko przyszpilają lękiem. Korytarz jawi mu się jako prowadzący w nieskończoność, wysoki aż po niebo, pusty i groźny. Jest samo naprzeciw gromady innych małych istot, wrogich mu i także tu zamkniętych. To wczesne, przykre doświadczenia Lavant, wspominającej pierwszy pobyt w klinice, gdzie leczono ją ze skrofulozy i gruźlicy.
Nie tak wyobrażamy sobie dzieciństwo dla własnych dzieci, na pewno nie jako permanentne cierpienie i wyobcowanie, co stało się udziałem Christiny. I tu również na ratunek rusza jej wyobraźnia. Jeśli ktoś potrafi manipulować światem, przekształcać go w magiczny sposób, nie musi martwić się tym, co tu i teraz. Choć, kiedy przez wyobrażone drzwi wkracza się do krainy złych wróżek, które mogą jednym gestem zmienić dziewczynkę „w wiewiórkę albo w warchlaka”, o, to już robi się straszno… Bo dziecko małe, a wszystko wokół takie ogromne i niepoznane. I marzenia takie, w sumie niewielkie, by zza bandaży ukazała się ładna twarz, bez wrzodów, z której nikt nie będzie miał powodu się wyśmiewać.
Mimo wszechobecnego smutku, uderza precyzja i oszczędność opisu, wyzierająca zza nostalgicznej zasłony. To już jest konkret, który od razu nam się narzuca i nie pozwala się zignorować. Szpitalna piłka przywracana do życia przez siostrę Bertę, obiady, które nie smakują ani trochę, zabiegi szprycą małą lub dużą, które później powtarzają w swoich zabawach dzieci. I cudowny pan ordynator, niczym Pan Bóg, panujący nad oddziałem chorych.
Charakterystyka postaci jest tak mistrzowska, choć przecież, jak cała ta zadziwiająca proza, niedługa, że chłopiec z wodogłowiem, Liselotta, pacjenci oddziału dla dorosłych, jak żywi przemawiają do nas ze stronic. Wystarczy kilka słów i już ich przed sobą widzimy.
Cały czas wyobraźnia dziecka pracuje, by okiełznać lęk, modlitwa niewiele daje, „anioł widać za mocno śpi, albo śpi sam Pan Bóg i obaj nic nie słyszą.” I tak mija dziecku czas, na cierpieniu, strachu i wadzeniu się z Panem Bogiem i aniołami. A także na myśleniu o domu, z którego nikt jeszcze po nie nie przyjechał.
Natomiast opowiadanie „Chłopak” to podsumowanie, sama esencja życia niespełnionymi marzeniami, przeciwstawianymi smutnej, a nawet okrutnej rzeczywistości. Nadzieja pozwala wówczas dotrwać do kolejnego ranka. Chłopak odstaje od reszty rówieśników, szpeci go zajęcza warga, która utrudnia mu też porozumiewanie się z otoczeniem. Podobnym „dziwolągiem” pośród dzieci jest dziewczynka z opowiadania „Dziecko”, z twarzą pełną skrofułów owiniętych bandażami – Christine.
Wszyscy ci mali nieszczęśnicy mają więc swój drugi świat, ten wyobrażony, który pomaga im wytrwać. Jednak, ponieważ znają tylko to, co złe, więc siłą rzeczy ich lęki przedostają się też przez zaczarowane drzwi do tego iluzorycznego schronienia. Czyżby nie było dla nich ratunku, żadnej alternatywnej drogi? Czy tak właśnie widziała własne życie i świat dookoła, doświadczona od najmłodszych lat chorobą Christine Lavant? Czy codzienność była dla niej niczym ów twardy, zimny kamień, w różnych konfiguracjach, występujący w tekście.
Ta książka wstrząsnęła mną naprawdę mocno, zarówno surową, oszczędną formą, zanurzającą się często w deliryczne imaginacje umęczonego umysłu, jak i treścią, mroczną, ponurą, gdzie próżno szukać ukojenia. Miałam wrażenie, że wsysa mnie przerażająca głębia jądra ciemności i wynurzę się z niej już nie ta sama.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/