Maria Iwaszkiewicz, córka Anny i Jarosława, kronikarka polskiej kultury jedzenia. W czasach siermiężnej PRL-owskiej rzeczywistości przypominała, jak jadano przed wojną, ratowała od zapomnienia dawne przepisy, barwnie opowiadała o życiu na Stawisku. Jej książki to dzisiaj kulinarne białe kruki.http://
Kiedyś nie lubiłem, ale jakiś czas temu mi się zmieniło i zacząłem bardzo doceniać albumy; może nie wszystkie, ale te najciekawsze i owszem.
"Portret dżentelmena" został wydany w 1998 przez wydawnictwo Twój Styl i prezentuje się całkiem ładnie, jest pewnego rodzaju perełką w moim księgozbiorze, jak każdy z nielicznych albumów jakie posiadam, bo dobieram je bardzo rozważnie. Ten zdobyłem za darmo, ale nie czas na opowieści w jaki sposób. Na allegro można go zdobyć za kilka złotych bo widać nakład był wysoki a tematyka niszowa. Któż bowiem dzisiaj wie kim był Stanisław Lilpop? Przemysłowiec, myśliwy, podróżnik. Dla nas ważne jest to, że był także fotografem. Druga bardzo istotna rzecz: był teściem Jarosława Iwaszkiewicza. Kolejne nazwisko, które wielu osobom znów może nic nie mówić, ale wystarczy że powie tym co wiedzą kim Iwaszkiewicz był.
Inicjatorką powstania albumu jest Maria Iwaszkiewicz, wnuczka Stanisława Lilpopa a córka Jarosława Iwaszkiewicza. To ona jest autorką wstępu, posłowia i podpisów do zdjęć (Ryszard Kapuściński napisał wstęp do jednej z części albumu). Album zawiera zdjęcia wykonane przez Lilpopa (przynajmniej część z kilkuset jakie zrobił; podobno wszystko jest w Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Podkowie Leśnej) w okresie tuż przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości i w okresie międzywojennym. To podróż do innego świata: innych ludzi, innych strojów, innych pojazdów, innego wystroju mieszkań, innych budowli, często niezachowanych choćby przez zniszczenia wojenne. Niesamowicie się to ogląda.
Komu polecam? Fanom Iwaszkiewicza, oczywiście :) Ale także kolekcjonerom i miłośnikom ciekawych albumów.
Kiepsko mi się czytało - tekst spisywany z nagranej rozmowy jest chropowaty, aż ręka świerzbi, by wziąć długopis do ręki i go przeredagować. To nie wina pani Marii Iwaszkiewicz, bo przecież mało kto mówi tak składnie i potoczyście, by nadawalo się to do druku bez redakcji.
Poza tym - ciekawe życie, niezwykła rodzina i godna zazdrości szansa na poznanie wybitnych ludzi swojej epoki. Dla wielbicieli Iwaszkiewicza cenne uzupełnienie innych źródeł (jak dzienniki jego i żony Anny) - to podwyższyło moją ocenę.