Pisarz i publicysta polskiego pochodzenia, tworzący w języku angielskim. Publikując na obczyźnie używał pseudonimu Joseph Conrad, który stworzył ze swojego pierwszego i trzeciego imienia. Syn pisarza, tłumacza i działacza patriotycznego Apolla Korzeniowskiego, w 1862 wraz z rodzicami zesłany do Wołogdy, gdzie zmarła matka. Ojciec po ułaskawieniu osiadł w Krakowie, zmarł tam w 1869. Opiekę nad młodym Józefem objął wuj, Tadeusz Bobrowski. Po ukończeniu szkół w Krakowie, przyszły pisarz wyruszył do Marsylii, gdzie w 1874 rozpoczął służbę na morzu. W 1886 uzyskał obywatelstwo brytyjskie i osiadł w Anglii, rozpoczynając działalność literacką, mimo wielu lat życia w niedostatku nie przestawał pisać i choć zwrócił na siebie uwagę już w debiucie - "Szaleństwo Almayera", a późniejszymi tytułami zasłużył na uznanie takich pisarzy jak Herbert George Wells, czy Henry James, to dopiero niezaliczana do najwyższych osiągnięć pisarskich Conrada powieść "Los" przyniosła mu sławę i pewną poprawę warunków materialnych. Twórczość autora "Jądra ciemności" zgodnie uważana jest jako zapowiedź krytyki postkolonialnej jak i "nowo przybyłych".
Za życia Conrad był podziwiany za bogactwo swojej prozy i za odmalowywanie niebezpiecznego życia na morzu oraz egzotycznych miejscach (pomimo tego, że nauczył się płynnie mówić po angielsku dopiero, gdy miał 20 lat). Jednakże jego początkowa sława mistrzowskiego gawędziarza opisującego pełne kolorytu przygody na morzu maskowała jego fascynację jednostką w starciu z niezmienną obojętnością natury, częstą ludzką podłością oraz wewnętrznymi bitwami między dobrem i złem. Dla Conrada morze było przede wszystkim tragedią samotności. Był pisarzem o niezwykłych umiejętnościach i przeszywających przemyśleniach, ale przede wszystkim posiadał niezachwianą osobistą perspektywę - coraz powszechniej jest uznawany za jednego z największych pisarzy tworzących po angielsku.
Proza Josepha Conrada od ponad stu trzydziestu lat wywiera wpływ na największych artystów. "Jądro ciemności", "Lord Jim" czy "Nostromo" stały się inspiracją dla takich mistrzów, jak T.S. Eliot, Francis Ford Coppola, Bob Dylan czy Czesław Miłosz. Trudno bowiem znaleźć pisarza, który równie przenikliwie potrafiłby opisać kondycję ludzką na styku kultur, w przecięciu tego, co stereotypowo uznajemy za cywilizowane i barbarzyńskie, oczywiste i obce. Ten wielki ironista podważa dogmaty, dystansuje się od ideologii i prawd absolutnych, pozostawiając swoich bohaterów samotnych w rękach ślepego losu. Jedyne, co może ich uratować od klęski, to wierność zobowiązaniom, odpowiedzialność, współczucie, a także banalna, jak by się wydawało, trzeźwość w ocenie sytuacji. Czy to jednak wystarczający oręż w starciu z „pełnokrwistym mięsem życia”? Człowiekiem Conrada targają sprzeczności, ludzka słabość zmienia się w krzyk buntu, który milknie wobec nieprzewidywalności losu i dzikości natury. Porażka wydaje się nieunikniona, a po niej zostaje tylko pustka.
To szczególne, jak dalece kobiety nie mają poczucia rzeczywistości. Żyją we własnym świecie, który właściwie nigdy nie istniał i istnieć nie...
To szczególne, jak dalece kobiety nie mają poczucia rzeczywistości. Żyją we własnym świecie, który właściwie nigdy nie istniał i istnieć nie może. Jest na to o wiele za piękny, a gdyby można taki świat zbudować, rozleciałby się przed zachodem słońca.
Rzeczywiście piękna książka. Latynoska "włoszczyzna". Ni to przypowieść o Ameryce Łacińskiej, ni to powieść szkatułkowa. Nostromo niczym lokalny superman. Niesprzedajny (?) i niezniszczalny. Ni to kontr-, ni to rewolucjonista. I ateista. I antyklerykał. Brygadzista nadbrzeża. Ucieleśnienie odwagi, posłuszeństwa i honoru "ludu". Najlepszy pies bogaczy, arystokratów.
Choć tak naprawdę Nostromo przemyka przez powieść niczym statek kosmiczny przez otchłań kosmosu.
Zaszczepienie chrześcijaństwa w czystej postaci na tym kontynencie to raczej marzenie ...
Jak dla mnie zbyt "rewolucyjne", ale wszak cała Ameryka Południowa, a raczej Łacińska to kontynent rewolucyjny.
Pan Conrad to mistrz, nikt nie potrafi tak uroczo ględzić jak On. Pewnie składa się na to fakt bycia Polakiem oraz pracy na statkach z samymi mężczyznami, którzy od zawsze marudzą.
Do Tajnego agenta podchodziłem dwa razy. Książka nie jest o tym czego się spodziewałem, ale nie jest źle. Nie można liczyć, że jest to powieść sensacyjna, choć w czasie premiery pewnie ludzie mdleli z wrażenia przy czytaniu.
Podoba mi się uniwersalne i naturalne spojrzenie na człowieka, jego czyny i psychikę. Książka momentami wzrusza momentami drażni, ale jest dobra i warta przeczytania.