Scenariusz adaptowany – brzmi dumnie? Mniej i bardziej inspirujące przykłady

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
25.02.2023

Nie ma nic prostszego, niż zgarnąć dobrą książkę, napisać na jej podstawie scenariusz i nakręcić film. Bilety sprzedają się same, krytycy zachwyceni. Tyle że… rzadko tak bywa.

Scenariusz adaptowany – brzmi dumnie? Mniej i bardziej inspirujące przykłady

Frank Darabont powiedział kiedyś, że z najlepszego scenariusza, jaki napisał, zrodził się najgorszy film, jaki oglądał. Chodziło o adaptację „Frankensteina” w reżyserii Kennetha Branagha. I choć nie byłbym aż tak surowy, to poniekąd rozumiem rozgoryczenie Darabonta, bo przelana przez niego na papier, stonowana adaptacja powieści Mary Shelley, nierzadko celebrująca te jej bardziej wyciszone momenty, została przepuszczona przez autorski filtr dmącego w trąby Branagha.

A jako że sezon oscarowy za pasem, wypada przyjrzeć się scenariuszom adaptowanym, bo ta kategoria częstokroć budzi największe emocje wśród czytelników. Ale, co ciekawe, przeglądając nominowane tytuły, nie znajdziemy tam wyłącznie ekranizacji powieści czy sztuk teatralnych. Co więcej, niejakie zaskoczenie może budzić obecność „Glass Onion” albo „Top Gun: Maverick”, bo niby jakie to adaptacje? Otóż wyjaśnienie jest proste: szacowna Akademia do tej kategorii upycha także sequele, których nie wypada pominąć. Zanim poznamy tegorocznego zwycięzcę – a na statuetkę ma szansę chociażby Kazuo Ishiguro – rzućmy jednak okiem na parę wyjątkowych staroci, czyli na wybitnie udane scenariusze adaptowane sprzed lat, i na te… trochę mniej udane.

„Żołnierze kosmosu”

Zaczynamy z wysokiego C i od pozycji cokolwiek nieoczywistej, bo „Żołnierze kosmosu” swojego czasu nie doczekali się docenienia, między innymi z uwagi na kiepski marketing, który przedstawiał film jako klasycznego akcyjniaka. Tymczasem scenariusz Eda Neumeiera, jawnie kpiący sobie z powieści Roberta A. Heinleina, był błyskotliwie satyryczny, co umknęło krytykom. Skończyło się na tym, że „Żołnierzy kosmosu” okrzyknięto dziełem promującym bezmózgi militaryzm, a nawet i zarzucano mu faszystowską agendę. Z filmem przeproszono się dopiero po latach.

„Diuna”

David Lynch to niekwestionowany mistrz kina, ale jego adaptacja powieści Franka Herberta nie należała do udanych. Z różnych przyczyn oczywiście, ale jedną z nich był scenariusz, nad którym prace były długie i bolesne. Choć Lynchowi książka bardzo się podobała, nie miał zbytniego pojęcia, jak ją ugryźć, i przepisywał kolejne wersje scenariusza, aż upchnął rozplanowaną pierwotnie na dwa filmy fabułę na stu trzydziestu pięciu stronach. Skończyło się bałaganem, a żeby w ogóle szło cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć, dograno narrację z offu.

„Czas apokalipsy”

Trudno chyba wybrać dzieło życia Francisa Forda Coppoli, który na swoim koncie ma co najmniej kilka wybitnych dokonań, ale „Czas apokalipsy”, napisany do spółki z Johnem Miliusem, to jedno ze szczytowych osiągnięć kinematograficznych tamtego okresu. W dużej mierze z uwagi na jakość tekstu, będącego adaptacją „Jądra ciemności”, przy czym akcję przeniesiono z Afryki na grunt konfliktu wietnamskiego, z którym amerykańskie kino nadal się rozliczało. Coppola, wykorzystując główne motywy z książki Josepha Conrada, opatrzył je odautorskim komentarzem.

„Złoty kompas”

Idealny przykład tego, że nie wystarczy mieć pod ręką wszystkich składników koniecznych do upichcenia blockbustera – trzeba jeszcze je umiejętnie połączyć. Powieść Philipa Pullmana „Zorza polarna” (w Polsce opublikowana przez Wydawnictwo Mag, Stanach wydana właśnie jako „Złoty kompas”) to topka fantastyki młodzieżowej, śmiałej, mądrej, głębokiej i napisanej z biglem, a tymczasem Chris Weitz, autor scenariusza i zarazem reżyser, sprasował ją do ugrzecznionego rodzinnego spektaklu i wyrugował z niej wszystkie filozoficzne refleksje stanowiące o oryginalności pierwowzoru. Na szczęście Pullman doczekał się godnej adaptacji swych dzieł za sprawą niedawnego serialu HBO.

„Podziemny krąg”

Tak, mi również zgrzytają zęby, kiedy używam oficjalnego tytułu tego filmu zamiast „Fight Club” (Wydawnictwo Niebieska Studnia), ale cóż poradzić. Autor rzeczonej książki, Chuck Palahniuk, sam przyznał, że film Davida Finchera, do którego scenariusz napisał Jim Uhls, przewyższa to, co sam stworzył. O dziwo, to na ekranie udało się pokazać mniej, i finałowy twist, którego nie zdradzę – chociaż chyba każdy przynajmniej słyszał, jak kończy się „Podziemny krąg” – znacznie subtelniej zasygnalizowany niż u Palahniuka, potrafi zaskoczyć. Co ciekawe, Uhls poległ potem, adaptując… „Jumpera”.

„Wielki Gatsby”

Powiedzmy sobie szczerze, film Baza Luhrmanna nie jest zły, bynajmniej, ale to nadal… film Baza Luhrmanna. Czyli mamy do czynienia z efektownym teledyskiem, pięknie nakręconym i świetnie brzmiącym, ale zbyt często pisanym (w tym przypadku wspólnie z Craigiem Pearce’em) na kolanie. Nie ma co kryć, Luhrmanna nie bardzo interesuje przeniesienie na ekran tego, o czym przed stu laty pisał Francis Scott Fitzgerald, stąd rozczarowanie krytyki. Kinomanom podobało się trochę bardziej, a wnuczka pisarza stwierdziła, że „Scott byłby dumny”. Nie nam polemizować.

„Casablanca”

Ten tytuł może nieco zaskoczyć, bo choć „Casablanca” to film niezaprzeczalnie kultowy, świetnie zagrany i wyładowany pamiętnymi cytatami, to jednak nie wymienia się go jednym tchem jako najlepszego z najlepszych. A jednak scenariusz – Juliusa Epsteina, Philipa Epsteina i Howard Kocha – to majstersztyk. O ironio, był on poniekąd efektem korporacyjnej kalkulacji i wypluła go studyjna machina. Ale najważniejsze, że udało się przekuć pośledni dramat teatralny duetu Murray Burnett i Joan Alison Smith na modelowy i często analizowany scenariusz, do tego doceniony nagrodą Akademii.

„Liga niezwykłych dżentelmenów”

Alan Moore, brytyjski mag komiksu, nie bez kozery uważany jest za największego scenarzystę w dziejach medium. W Hollywood znany jest jednak z tego, że odcina się od jakichkolwiek adaptacji swoich dzieł, konsekwentnie usuwając nazwisko z czołówki i odmawiając przyjęcia należnych mu pieniędzy. Nic dziwnego. Nieoczywiste, zaczerpnięte z klasyki literatury postacie należące do tytułowej Ligi na ekranie przypominają swoje karykatury, przepuszczone przez superbohaterską praskę. Podobny los spotkał i inne adaptacje dzieł Moore’a, na czele z „Z piekła rodem”.

„Sin City – Miasto Grzechu”

A to, dla kontrastu, brawurowa adaptacja komiksu, która udała się przede wszystkim dlatego, że nie zmieniono praktycznie nic. Robert Rodriguez oczarował autora oryginału, sceptycznie nastawionego do tego pomysłu Franka Millera, przenosząc fabułę, postacie i dialogi niemal jeden do jednego na ekran, stylizując kadry na komiksowe panele. Technicznie rzecz biorąc, autorem scenariusza jest Miller (do spółki z reżyserem), ale trudno wyobrazić sobie, po co miałby pisać choćby jedno zdanie, skoro równie dobrze mógł, po prostu, rozdać obsadzie swoje komiksy.

„Mniej niż zero”

Bret Easton Ellis nie jest najłatwiejszym autorem do zaadaptowania, ale ekranizacja jego debiutanckiej powieści to przykład tego, jak można rozminąć się z wymową oryginału. Książka Ellisa nie jest bowiem wypowiedzią antynarkotykową jak ugrzeczniony film, który niejako podporządkowano głośnym kampaniom społecznym. Sam autor, oglądając „Mniej niż zero”, był skonfundowany, bo jego nihilistyczną powieść poprzeinaczano i wykastrowano. Po latach nieco złagodniał i otworzył się na realizację ewentualnego sequela na podstawie „Cesarskich sypialni”.

Do której grupy dołączą nominowane scenariusze z tego roku? Mamy na liście „Living”, którego korzenie sięgają Kurosawy i Tołstoja, „Na Zachodzie bez zmian”, czyli ekranizację antywojennej powieści Remarque’a, oraz „Woman Talking”, adaptację książki Miriam Toews. Komu kibicujecie?


komentarze [6]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Cleopatrapl  - awatar
Cleopatrapl 26.02.2023 13:37
Czytelniczka

Cenie sobie wierne adaptacje. Kiedy jestem zachwycona książka, to chętnie sięgnę po adaptacje, która przedstawi tą samą historie za pomocą innych zmysłów, w tym przypadku dźwięku i obrazu. Duże znaczenie ma dla mnie dobranie aktorów pod względem wyglądu. Dlatego jestem zachwycona filmem Przeminęło z wiatrem , który pozwolił mi przedłużyć radość po przeczytaniu książki....

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
LadaCo  - awatar
LadaCo 26.02.2023 12:12
Czytelnik

Moim zdaniem po to, aby adaptacja na potrzeby filmu była dobra, konieczne jest porozumienie na linii tekst-autor scenariusza. Bez tego "kliknięcia" nawet najlepszą powieść da się zepsuć nieodpowiednią adaptacją...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Remigiusz Koziński - awatar
Remigiusz Koziński 26.02.2023 07:55
Redaktor

"Nie opuszczaj mnie" według wspomnianego już Ishiguro. Film, w mojej opinii, podobnie jak książka - wybitny. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
grared  - awatar
grared 25.02.2023 21:55
Czytelniczka

"Zakłamane życie dorosłych", dobry serial , słabsza ksiązka Eleny Ferrante. Myślę , że dobre aktorstwo potrafi i słaby scenariusz zamaskować. Ogólnie wole najpierw przeczytać książkę i swoją własną fantazją widzieć postacie i miejsca, czasami więc oglądając potem film jestem często rozczarowana

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
lourdes  - awatar
lourdes 25.02.2023 18:05
Czytelniczka

scenariusz scenariuszem, ale to reżyser często robi najlepszą robotę

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartek Czartoryski - awatar
Bartek Czartoryski 25.02.2023 10:00
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post