Księga amerykańskich męczenników Joyce Carol Oates 7,5
ocenił(a) na 834 tyg. temu Na wieść o nowej powieści amerykańskiej pisarki, Joyce Carol Oates, poczułam prawdziwe podekscytowanie i niecierpliwe drżenie oczekiwania. To jednak z najznakomitszych autorek, nieposkromiona, odważnie poruszająca tematy najtrudniejsze, a przy tym kreśląca wielowymiarowe, bardzo wnikliwe portrety psychologiczne, nie ograniczająca się do przedstawienia zdarzenia i powierzchownej charakterystyki. Ona dosłownie grzebie w człowieku, przegarnia dokładnie jego bebechy, by znaleźć najmniejszy nawet drobiazg, który mógł wpłynąć na takie, a nie inne zachowanie. To rentgenowska wiwisekcja, patomorfologiczne badanie tkanek. Ważne jest bowiem wszystko, każdy szczegół z przeszłości, każda relacja, do których niekiedy trudno się dokopać, tak głęboko zostały pogrzebane na dnie pamięci. Jej domeną są traumy i przemoc, ukryte żale i poczucie winy albo starannie pielęgnowana nienawiść. Pisze o tym, co w amerykańskim cudownym śnie pozostaje na obrzeżach, brudne, wstydliwe, psujące idealny obraz.
Jej fabularyzowana biografia Marylin Monroe elektryzuje i emocjonalnie szarpie, a „Zbłocona” wywraca nas na drugą stronę i ostrzega, ze grzebanie we własnej przeszłości może okazać się wielce niebezpieczne, wręcz upiorne. Jak dla mnie Joyce Carol Oates zasługuje bez wątpienia na literackiego Nobla.
Zwykle, gdy jest zbrodnia, mamy do czynienia ze sprawcą i jego ofiarą. W centrum tragedii są też jednak jeszcze ich bliscy, żony i dzieci, które obrywają rykoszetem niekiedy tak mocno, że ich rany nigdy się nie goją. Często do takich desperackich czynów popycha ludzi wiara w wielką ideę, religia, która jest tak ogromną wartością, że może zdominować inne sfery życia. Przez to też staje się skutecznym i bardzo groźnym narzędziem manipulacji przy zastosowania pokrętnej kazuistyki. Mamy więc społeczeństwa pęknięte na pół, ludzi wystawianych na próby, kuszonych i ugniatanych na wzór posłusznych marionetek poruszanych za pomocą odpowiednich słów. Autorka opisuje podzieloną, skłóconą Amerykę, ale nie inaczej, a może nawet gorzej jest też w Polsce. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Boga, zapytacie. A w samym centrum. Wszystkie argumenty za życiem i za śmiercią, za wyrównaniem rachunków, za zasługami dla Jezusa, one wszystkie głoszone są z głową wzniesioną ku niebu właśnie.
Autorka znakomicie czuje się w roli chirurga, grzebiącego ostrym skalpelem w ludzkich trzewiach, czytasz i boli, myślisz i uwiera, bo to zabieg przeprowadzany na czytelnikach bez znieczulenia, nawet miejscowego. Musimy poczuć grozę cierpienia, musi polecieć krew, byśmy się obudzili. Tak naprawdę przecież znamy te wszystkie mechanizmy, sami im ulegamy, czyż nie dajemy się uwieść gładkim słowom, czyż nie wyłączamy wtedy naszego rozumu i wrażliwości, nie otwieramy swoich żył, by wsączyła się do nich trucizna nienawiści do tych „drugich”, których nakazuje się nam nienawidzić i nimi gardzić?
Luther Dunphy przystaje do fanatycznego odłamu kościoła ewangelickiego, do jego zbrojnego ramienia, zwanego Armią Boga. To zagorzali przeciwnicy aborcji, biorący udział w głośnych marszach i pikietach przed klinikami aborcyjnymi. Ale tutaj ziarno pada na dużo bardziej podatny grunt. Luther to człowiek potrzebujący mocnych wrażeń, wręcz od nich uzależniony. By zwalczyć tkwiącą w nim destrukcyjną siłę przemocy i skanalizować niszczący go gniew, nad którym trudno mu zapanować, potrzebuje misji. Misji i adrenaliny. A także wiary, że robi coś wyjątkowego, co pozostawi po nim legendę. Powoduje nim ślepa wiara w boskie posłannictwo, ale też chyba poczucie winy za śmierć córki i narastające w związku z tym napięcie, na granicy wybuchu. Czując się namaszczony i wybrany przez Jezusa zabija lekarza przeprowadzającego aborcje i przypadkowo jeszcze jedną osobę. Każdy z nich jest mężem i ojcem, od tej chwili więc ich bliscy żyć muszą z żałobą i nienawiścią w sercach.
„Próbowali mi powiedzieć, że… nie żyjesz! Oczywiście nie uwierzyłam, wiemy, jak ludzie lubią przesadzać. Często śnił się jej ten sen. Ona i Gus, śmieją się razem. Tyle że to był dźwięk silnego szeleszczącego wiatru, a nie prawdziwy śmiech. Tyle, że kiedy zaczęła widzieć wyraźniej, okazało się, że to nie był Gus.” Studium postępującej depresji i stopniowego zatracania się w wierze, ukazane na przykładzie dwóch wdów, Jenny i Edny Mae, to po prostu dreszczowiec.
Czyn Luthera wpisuje się w szerszy kontekst rozprzestrzeniającej się na całym świecie nietolerancji, owego wielce zaraźliwego wirusa. Czy człowiek ogarnięty obsesją straceńczej misji, czujący się męczennikiem za wiarę, słyszący głos Boga nakazujący mu określone działanie, jest obłąkany, szalony, czy też zdrów na umyśle? Kto ponosi współodpowiedzialność za taką eskalację jego paranoicznych skłonności, albo wręcz za ich obudzenie? Może pierwsza poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych, która pozwala w imię wolności słowa na rozpowszechnianie nienawistnych treści? Bardzo niebezpieczny jest ten skutek głębokiej ingerencji w ludzki umysł, wolę i uczucia, manipulowanie nimi za pomocą sekciarskich metod, wypróbowanych socjotechnik. Autorka kreśli drobiazgowy obraz tego zjawiska i pokazuje jak czyn pojedynczego człowieka powoduje rozchodzący się wokół krąg nieszczęść, niczym kamień rzucony na spokojną taflę wody, odbija się od niej wielokrotnie, a chaos rozchodzi się coraz szerzej i dalej, obejmując całe rzesze ludzi. Od dwóch ofiar w małym miasteczku na środkowym zachodzie droga wiedzie do armageddonu, jak ten w Nowym Jorku, po którym pozostaje ogromna, zniszczona strefa zero.
Joyce Carol Oates nigdy nie idzie na skróty, jej analiza bohaterów, szkicowanie ich portretów, to koronkowa, precyzyjna robota, abyśmy nie tylko poznali ich motywacje i sposoby radzenia sobie z trudnymi sytuacjami, ale byśmy mogli to skonfrontować z wieloma zmiennymi, na różnych poziomach, by nasza wiedza była jak najpełniejsza, co pozwoli ich lepiej zrozumieć. Tak, owszem, zrozumieć także tych bohaterów negatywnych, tutaj – zabójcę. To dla czytelnika wyjątkowo ciekawe, gdyż i sprawca i ofiara mają za sobą własne argumenty, poczucie misji i słuszności swych poczynań, które postawili ponad siebie i ponad swoje rodziny. Czy może istnieć coś tak absurdalnego, jak moralnie uzasadnione zabójstwo? Czy Bóg może oczekiwać od wiernych, że z jego imieniem na ustach pójdą odbierać życie? W co uwierzymy zależy od sposobu interpretacji doktryny oraz charyzmy osoby, która na nas wpływa.
Nie sposób obojętnie przejść obok tej historii. Jeden brutalny czyn rozbił dwie rodziny niczym szklane naczynie, na drobne cząstki. Każdy, zarówno u Dunphych, jak i u Voorheesów przeżywa swoją żałobę inaczej. Jest i poczucie winy i obwinianie innych, żal i złość, niewiara w dokonane i apatia, wyrażane na różne sposoby, bądź też starannie ukrywane. Jest rozpad osobowości i więzi rodzinnych, alienacja w społeczności miasteczka. Każdy z domowników zdaje się pozostawać osobną, samotną wysepką na zgliszczach rodziny. Upłyną lata. Jedni się podniosą, inni nie, zaś czyn desperackiej misji zginie w morzu podobnych, bowiem księga amerykańskich męczenników cały czas się zapełnia, a nie jest to jedyna taka księga, każdy naród ma swoją, starannie przechowywaną i na bieżąco uzupełnianą
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/