-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2007
2013-07-29
2013-07-03
Książki są z pozoru tylko ubranymi w okładki zadrukowanymi stronami, na których zapisana jest jakaś historia. Ale to tylko złudzenie, nie do końca zgodny z prawdą obraz. Bo książki to coś więcej, to przyjaciele, którzy nigdy nie zostawiają nas samych, są zawsze gotowi na spotkanie, czujemy ich bliskość m. in. dzięki przyjemnemu szelestowi kartek, który zaprasza do ukrytego wśród liter świata. Niektóre mogą nawet sprawić, że stanie się on rzeczywistością…
„Książki kochają każdego, kto je otwiera, dając mu poczucie bezpieczeństwa i przyjaźni, niczego w zamian nie żądając. Książki nigdy nie odchodzą, nawet wtedy gdy się je źle traktuje.”
Meggie jest dwunastoletnią córką introligatora, Mortimera. Jej matka zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach i od tego czasu wychowuje ją tylko tata, którego nazywa Mo. Oboje bardzo kochają książki, dlatego też mają ich pełno w wynajmowanym domu. Dziewczynka nie może zrozumieć, dlaczego ojciec nie czyta jej nigdy na głos. Okazuje się, że ma to związek z tajemnicą, którą ukrywa. Wszystko zacznie wychodzić na światło dzienne po wizycie tajemniczego Smolipalucha, który nazywa Mo Czarodziejskim Językiem. Nic już nie będzie takie proste, niebezpieczeństwa i trudne decyzje to dopiero początek przygody.
To, co wyszło spod pióra pani Funke, mogłabym czytać godzinami. „Atramentowe serce” to skarbnica pięknych cytatów związanych z literaturą. Autorka ma wspaniały styl pisania, jest on taki magiczny i lekki, opisy są ciekawe i nie zniechęcają, co sprawia, że delektuję się lekturą i odkrywam ją powoli, bez zbędnego pośpiechu, by jak najdłużej móc pozostać w świecie, do którego trafiam. I to dlatego wracam do tej książki już po raz trzeci. Jednak nie tylko język mnie do niej przyciąga jak magnes, ale również, może nawet najmocniej…
Bohaterowie. „Atramentowe serce” rozchyla przed nami kolorowy wachlarz charakterów, rozpoczynając od najjaśniejszych a kończąc na najczarniejszych. I jedni i drudzy zasługują na uwagę. Co najdziwniejsze, nawet jeśli źle postępują, podejmują złe decyzje, wciąż utrzymuję do nich sympatię. A już największą słabość mam do Smolipalucha. Według mnie jest najlepiej skonstruowaną postacią w książce, z pozoru introwertyk i dziwak, a w rzeczywistości to prawdziwy przyjaciel i miłośnik wróżek. Mo to kolejny bohater, którego uwielbiam przede wszystkim za to, jak traktował książki, z jaką miłością o nich mówił. Meggie polubiłam za identyczny stosunek do książek jak mój oraz za to, że mimo strachu, obaw, potrafiła zebrać w sobie odwagę i walczyć o swoich bliskich.
„Dlaczego dorośli uważają, że dzieci lepiej znoszą tajemnice niż prawdę? Czy nie zdają sobie sprawy, jakie mroczne historie dzieci wymyślają, aby wyjaśnić sobie tajemnice.”
Nie mogę też zapomnieć o wydaniu książki, ponieważ jest dopracowane do ostatniej strony i jednym słowem wspaniałe. Okładka od razu przyciąga wzrok swoją tajemniczością, ilustracja na niej bardzo pasuje do całej historii. Każdy rozdział jest poprzedzony cytatem, który również współgra z jego treścią. Wiele z nich zachęciło mnie do przeczytania książek, z których zostały zaczerpnięte, uświadomiłam sobie, jakie mam zaległości w klasyce dziecięcej, która ma w swoim dorobku naprawdę dużo ciekawych pozycji.
„Atramentowe serce” to jedna z moich ulubionych książek, do której wrócę pewnie jeszcze nie raz. Uwielbiam wkraczać do świata, który przede mną otwiera, mimo że jest niebezpieczny, to jednak fascynujący. Z wypiekami na twarzy kolejny raz czytałam o przygodach moich przyjaciół, bo tak ich traktuję, razem z nimi bałam się, śmiałam się i płakałam, zapominając na chwilę o rzeczywistości. Polecam tę książkę wszystkim, ponieważ każdy może znaleźć w niej cząstkę siebie, dostrzec magię, która jest tuż obok.
http://uroczakraina.blogspot.com/2013/07/atramentowe-serce.html
Książki są z pozoru tylko ubranymi w okładki zadrukowanymi stronami, na których zapisana jest jakaś historia. Ale to tylko złudzenie, nie do końca zgodny z prawdą obraz. Bo książki to coś więcej, to przyjaciele, którzy nigdy nie zostawiają nas samych, są zawsze gotowi na spotkanie, czujemy ich bliskość m. in. dzięki przyjemnemu szelestowi kartek, który zaprasza do ukrytego...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-26
Już dawno przestałam liczyć, ile razy wracałam do tej książki. Co sprawia, że niektóre powieści lubimy czytać po kilka razy? Ulubieni bohaterowie, niezwykłe przygody czy...? No właśnie. W przypadku "Ani z Zielonego Wzgórza jak magnes działa na mnie bezpieczeństwo i niewytłumaczalne ciepło, które bije od Avonlea i jego mieszkańców.
Kilka słów o treści. Do rodzeństwa Cuthbertów trafia z sierocińca dziewczynka o imieniu Ania. Maryla i Mateusz stają się jej opiekunami i starają się należycie ją wychować, co jest czasami dosyć trudne, gdyż dziewczynka ma nadzwyczaj bogatą wyobraźnię i dosyć łatwo pakuje się w kłopoty, jednak jej nowi rodzice przyzwyczajają się do tego i darzą dziecko miłością, zapewniając ciepły i kochający dom. Ania znajduje w Avonlea także wspaniałych przyjaciół i zdobywa sympatię wszystkich mieszkańców.
Pani Montgomery pisze niezwykle lekko, nawet dosyć obfite opisy przyrody czytało mi się z przyjemnością, są one zdecydowaną zaletą tej książki. Dzięki nim mogłam dokładnie wyobrazić sobie, jak wyglądała Wyspa Księcia Edwarda i pomarzyć przez chwilę o zamieszkaniu tam. A już atmosfera ciepła i bezpieczeństwa, jaką wykreowała autorka, zdecydowanie skradła moje serce, w czasie lektury miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie zwolniło i życie zaczęło się toczyć tak spokojnie jak w Avonlea.
"Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa. Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów."
Jeśli chodzi o główną bohaterkę, po prostu trudno jej nie lubić. Myślę, że nie tylko ja chciałabym mieć taką bratnią duszę jak Ania. Zawsze z głową w chmurach, gadatliwa i bezpośrednia - dla mnie idealna przyjaciółka. Jej przygody przywoływały uśmiech na mojej twarzy, szczególnie przemalowanie włosów i zapewniły mi kilka godzin przyjemnej lektury. Złego słowa nie mogę powiedzieć także o pozostałych postaciach. Maryla i Mateusz, z początku zdystansowani w stosunku do Ani, na moich oczach zmienili się w niezbędne oparcie dla dziewczynki. Dianę, Gilberta i innych mieszkańców Avonlea, nawet panią Małgorzatę Linde, chętnie poznałabym w rzeczywistości, chciałabym tak jak tytułowa bohaterka dorastać wśród tak serdecznych ludzi.
Akcja książki jest raczej powolna, jednak nie nudziła mnie, myślę, że ukazywanie perypetii Ani w takim tempie uczyniło tę historię bardziej realistyczną. Bo przecież nie można wymagać niespodziewanych zwrotów akcji od książki, której wydarzenia rozgrywają się na przełomie XIX i XX wieku w tak spokojnym miejscu jak Wyspa Księcia Edwarda.
Uważam, że "Ania z Zielonego Wzgórza" to jedna z najlepszych pozycji w kanonie lektur szkolnych, a już na pewno obowiązek czytelniczy każdej dziewczyny. Zachęcam do zapoznania się z tą powieścią każdego, kto jeszcze tego nie zrobił. To lekka i przyjemna lektura, którą z pewnością można potraktować jako odpoczynek od czytanych teraz tak często paranormali, kryminałów, nadająca się i dla nastolatki, i dla trzydziestolatki.
http://przyjaciolkiksiazki.blogspot.com/2013/03/ania-z-zielonego-wzgorza.html
Już dawno przestałam liczyć, ile razy wracałam do tej książki. Co sprawia, że niektóre powieści lubimy czytać po kilka razy? Ulubieni bohaterowie, niezwykłe przygody czy...? No właśnie. W przypadku "Ani z Zielonego Wzgórza jak magnes działa na mnie bezpieczeństwo i niewytłumaczalne ciepło, które bije od Avonlea i jego mieszkańców.
Kilka słów o treści. Do rodzeństwa...
2010-04-16
Piękna, wzruszająca i wyjątkowa. Zmusza do refleksji, po przeczytaniu dużo inaczej spogląda się na wiele spraw.
Piękna, wzruszająca i wyjątkowa. Zmusza do refleksji, po przeczytaniu dużo inaczej spogląda się na wiele spraw.
Pokaż mimo toCudowna i pouczająca. Sprawia, że dostrzega się jak kruche jest ludzkie życie.
Cudowna i pouczająca. Sprawia, że dostrzega się jak kruche jest ludzkie życie.
Pokaż mimo to
Dzieci zbyt rzadko marzą i fantazjują. Nie ma się zresztą czemu dziwić, skoro rzadko wysilają swoje szare komórki ‒ wszystko mają podane na tacy. Internet i telewizja nie wymagają od nich specjalnego wysiłku w zinterpretowaniu treści. Czy jedenastoletnia dziewczynka i jej czworo przyjaciół są w stanie sprawić, aby dzieci zaczęły w końcu myśleć i fantazjować?
W chwili rozpoczęcia książki Nina mieszka w Madrycie wraz z dwiema ciotkami, które się nią opiekują. Pewnego dnia dostaje list od swojego dziadka Miszy. Mężczyzna prosi ją, aby przyjechała do niego, do Wenecji. Jeszcze przed wyjazdem dziewczynka dostaje wiadomość, że jej dziadek umarł, jednak nie zmienia swoich planów i wyrusza w podróż. Na miejscu kontynuuje to, co rozpoczął Misza, z pomocą alchemii i czworga przyjaciół staje do walki o planetę Xorax, którą mogą uratować tylko twórcze myśli dzieci.
„My, małe istoty o szarych umysłach, musimy się wiele nauczyć. My, żyjący krótko i bez celu, musimy patrzeć w niebo i rozmyślać.”
Przyznam się, że przeczytałam tę powieść już po raz drugi. Za pierwszym razem miałam mniej więcej 12 lat i byłam po prostu zachwycona przygodami Niny, mogłam o nich opowiadać godzinami. Teraz chyba się postarzałam, bo książka nie wywarła na mnie już takiego wrażenia jak wcześniej, a oprócz tego zauważyłam w jej treści kilka mankamentów. Język powieści jest bardzo prosty i niewymagający, pozbawiony środków wyrazu, które by go urozmaiciły. Autorka podaje nam suche fakty ‒ Nina zrobiła to, a potem zajęła się tamtym, a Luba powiedziała to i poszła. I tak prawie cała historia utrzymana jest w podobnym schemacie, co miejscami jest dosyć denerwujące. Nie mamy także szans na lepsze poznanie przyjaciół głównej bohaterki, bo zostali oni opisani tylko kilkoma przymiotnikami, co i tak wystarcza, by stwierdzić, że są szablonowi. Sama Nina jest trochę nierealna, według mnie zbyt odważna jak na jedenastoletnią dziewczynkę i czasami wręcz egoistyczna, prawie wszystko chce wykonać sama, dlatego często zdarza jej się po prostu spławiać swoich towarzyszy.
Książka mimo słabego wykonania zawiera jednak pewne przesłanie. Nakłania do fantazjowania, snucia marzeń, bo to właśnie one charakteryzują dzieci i czynią każde z nich pięknym, bo maluchy i te większe smyki potrafią kolorować świat swoimi myślami. Jednak w dobie komputerów, Internetu, telewizji bardzo często zapominają o tej umiejętności. Najwspanialszą rzeczą w tej książce jest zdecydowanie planeta Xorax. Została ona niezwykle pięknie przedstawiona i w ogóle sam pomysł na stworzenie takiego przyjaznego świata jest genialny. Istoty zamieszkujące tę przestrzeń są przyjazne i jednym słowem magiczne. Trudno się oprzeć niektórym z nich, np. Pąpusiowi Mydlinkowi, który wygląda jak chmurka, a do tego wypuszcza ze szczęścia bańki. O wyglądzie stworzonek z Xorax możemy dowiedzieć się z bardzo ładnych i świetnie dopasowanych do treści ilustracji.
Podsumowując, „Dziewczynka z Szóstego Księżyca” to książka z potencjałem, który nie został odpowiednio wykorzystany. Pozwala przenieść się do magicznego laboratorium, odwiedzić Wyspę Wielkanocną, planetę Xorax, jednak nie jest typem literatury wysokich lotów, dlatego wymagający czytelnicy mogą być nią rozczarowani. Po tę powieść powinny sięgnąć jednak dzieci, które z przyjemnością będą śledzić losy małej adeptki alchemii, dlatego to właśnie im polecam tę książkę.
http://uroczakraina.blogspot.com/2013/08/dziewczynka-z-szostego-ksiezyca.html
Dzieci zbyt rzadko marzą i fantazjują. Nie ma się zresztą czemu dziwić, skoro rzadko wysilają swoje szare komórki ‒ wszystko mają podane na tacy. Internet i telewizja nie wymagają od nich specjalnego wysiłku w zinterpretowaniu treści. Czy jedenastoletnia dziewczynka i jej czworo przyjaciół są w stanie sprawić, aby dzieci zaczęły w końcu myśleć i fantazjować?
więcej Pokaż mimo toW chwili...