-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2023-02-08
2020-06-02
2018-08-13
2017-01-23
2017-01-15
2017-01-12
recenzja: http://www.wachajac-ksiazki.pl/2017/01/rick-riordan-zagubiony-heros.html#
fanpage: https://web.facebook.com/kronikiolimpijskichherosow
Z przeczytaniem Olimpijskich herosów ociągałam się bardzo długo. Nie chodziło tu o jakiekolwiek obiekcje przed kolejną historią autora, w końcu to Riordan. A jednak nie przyciągał mnie brak ulubionego bohatera oraz zawiłe, niezbyt pociągające opisy. Wiedziałam, że w Zagubionym herosie nie będzie Percy'ego, co w pewnym sensie było prawdą, a jednak coś tam udało mi się wyłapać, co cieszyło mnie najbardziej. Po pewnym czasie, kiedy niektórzy bohaterowie dochodzili do głosu, czekałam tylko na wzmiankę o synu Posejdona.
Nie da się ukryć, że cała seria to pięć niezłej grubości książki, które z tego co się zorientowałam, wydarzenia rozgrywają się w ciągu kilkunastu dni, z wyjątkiem Zagubionego herosa, którego akcja dzieje się kilka miesięcy przed resztą tomów. Czytałam, że ta część jest najgorsza ze wszystkich i teoretycznie trudno mi jest to na razie ocenić, jednak jeśli okaże się, że to była prawda, to nie będę zdziwiona. Nie chcę zostać źle zrozumiana, ten otwierający całą serię tom był ważny i genialny, ale nie zawsze muszę patrzeć na wszystkie pomysły autora ze ślepym umiłowaniem (WYJĄTEK!: wszystko co ma związek z Percym).
Zacznę od Piper, która od samego początku trochę mi nie podeszła. Polubiłam ją, ale stopniowo zaczęłam nabierać do niej lekkiego dystansu, który niekiedy przeradzał się w odrazę. Nie rozumiałam jej postępowania, co po dłuższym namyśle, może być spowodowane tym, że Riordan zawsze tworzył bohaterów szczerych, otwartych i dzielących swoje wizje, sny i obawy z innymi. Tutaj bohaterka była skryta i właściwie, według mnie, mówiła pewne rzeczy za późno. Nie zmienia to faktu, że była odważna i lojalna wobec przyjaciół, nawet jeśli na światło dzienne wyszły pewne smutne fakty.
Jason... O tym bohaterze mogłabym pisać same negatywne rzeczy, które wyłapałam przez cały tom. Na początku bardzo mnie zaintrygował i byłam nim bardzo podekscytowana, zwłaszcza kiedy dowiedziałam się kim jest jego boski rodzic, a do tego jego historia rodzinna - same smakowite kąski dla fana pisarza. Rozczarował mnie chociażby tym, że wyobrażałam sobie jego postać zupełnie inaczej. Stopniowo, podczas ukazywania jego sylwetki i cech charakteru, czułam się, jakby wymykał się z mojej wyobraźni. Nie chciałabym spoilerować, ale dla mnie Jason ma zbyt dużo negatywnych cech, żeby zostać tym, za kogo się uważa (możecie wierzyć mi na słowo, że oburzyło mnie to w takim stopniu, że zaczęłam na niego krzyczeć).
I na kociec zostawiłam sobie Leona, który jako jedyny urzekł mnie swoją prostotą, humorem i lekko aspołecznym stylem bycia. Jego boski rodzic jest znany od samego początku, a przynajmniej łatwo się tego domyślić, więc tylko spotęgowało to moją ciekawość. Leo jest zupełnie innym bohaterem, którego kreacja okazała się niezwykle trudna, ponieważ trzeba trzymać się jasno ustalonych wcześniej reguł, o czym większość bohaterów zupełnie zapomina. Poczucie humoru tego bohatera, sarkastyczne odpowiedzi, a jednocześnie delikatność spowodowały, że autor stworzył nową postać, która wcale nie jest gorsza od innych, a może nawet lepsza (oczywiście na drugim miejscu, pierwsze jest już trwale obsadzone).
Jeśli chodzi o całą resztę, to zdecydowanie mogę powiedzieć, że cała fabuła i pomysły były dopięte na ostatni guzik. O bohaterach mogę powiedzieć tylko tyle, że moim zdaniem Jason został tak wykreowany celowo i to właśnie będzie miało ogromne znaczenie w późniejszych tomach, Piper być może oceniłam zbyt surowo, ale mam nadzieję, że będę mogła zmienić o niej zdanie, a Leo pokochałam od samego początku i jestem bardzo ciekawa jego roli w następnych wydarzeniach.
Największym moim zdziwieniem było poprowadzenie narracji trzecioosobowej z podziałem na punkty widzenia poszczególnych bohaterów. Z początku mi to przeszkadzało, ale szybko przekonałam się, że do niektórych myśli bohaterów nie chciałabym mieć wglądu. Jeśli chodzi o tajemniczą kwestię rzymskich bogów, to moje wątpliwości zostały rozwiane - opracowane zostało to tak genialnie, że prawie umarłam z zachwytu.
Jedną rzeczą, którą tak bardzo uwielbiam w stylu Riordana, to szybkość akcji. Nie przepadam za historiami, które rozpoczynają się powoli, zbyt wolno, ale na szczęście autor ogranicza się do szybkiej bitki z potworami, niebezpiecznych pościgów i niesamowitych przygód. Polecam bardzo gorąco, chociaż nie jestem pewna, czy zakończenie serii nie zniszczy mi życia.
recenzja: http://www.wachajac-ksiazki.pl/2017/01/rick-riordan-zagubiony-heros.html#
fanpage: https://web.facebook.com/kronikiolimpijskichherosow
Z przeczytaniem Olimpijskich herosów ociągałam się bardzo długo. Nie chodziło tu o jakiekolwiek obiekcje przed kolejną historią autora, w końcu to Riordan. A jednak nie przyciągał mnie brak ulubionego bohatera oraz zawiłe,...
2017-01-20
2016-12-29
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/12/rick-riordan-miecz-lata.html
Na świecie nie istnieje wiele powieści, które zaliczają się do dwóch skrajnie różnych kategorii: wielkiej miłości oraz gorzkiego rozczarowania. Nie chcę też, żebyście zrozumieli mnie źle, Miecz lata naprawdę ma najwyższą możliwą ocenę, ponieważ był genialny, ale z jednej strony bardzo się rozczarowałam, co tylko mogę zrzucić na innych czytelników i czytanie ich recenzji (dlatego zwykle tego nie robię). Dlaczego, spytacie. Otóż, wielu, naprawdę wielu, czytelników mówiło, że Magnus Chase i bogowie Asgardu to najlepsza powieść Riordana, wychwalało ją pod niebiosa, przez głównego bohatera spychali w cień Percy'ego, nie wspominając już o rodzeństwie Kane. Po zakończeniu pierwszego tomu już nie tak nowej trylogii, mogę tylko powiedzieć, że pod względem wspaniałości, Magnus nie przeskoczył poprzednich części, ale był na równi z nimi.
Wiem doskonale, jak mogłabym określić pierwszy tom: starsza, bardziej zróżnicowana i pesymistyczna wersja Percy'ego Jacksona. Magnus wygląda po prostu, jakby Riordan postanowił spisać dzieje Persiaka, jakby to wszystko co wydarzyło się, nie w wieku dwunastu lat, ale szesnastu, a do tego dorzucił odrobinę magii od rodzeństwa Kane. I tutaj również proszę o nie dopowiadanie sobie, tylko uważne czytanie. Bogowie Asgardu to nie identyczna historia co bogowie olimpijscy czy kroniki. Autor stworzył zupełnie inną historię, ale główny wątek jest taki sam: zniszczenie świata, co było i jest widoczne we wszystkich jego powieściach. Bo co to by był za świat, gdzie nie trzeba ratować co roku ludzkiej cywilizacji?
Tak jak wspomniałam, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Magnus jest nieco pesymistyczną postacią. Nie do końca, że tak powiem. Jasne, wie co to radość, potrafi się uśmiechnąć i zażartować - nie będę zaprzeczać. Po prostu chodzi tu o przeżycia, które ukształtowały jego charakter. Zdecydowanie ten bohater zalicza się do tych ulubionych oraz do wzroca spod pióra Riordana: sarkastyczny, nieco ciapowaty, szalenie odważny, ale nie zawsze potrafiący skojarzyć fakty. Nie da się Magnusa nie polubić, jeśli polubiliście Percy'ego. A uwaga o długopisie? Śmiałam się przez dłuższy czas, nawet teraz uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
Nie tak dawno trafiłam na komentarz, który wrócił moją wiarę w ludzkość, który dotyczył właśnie Miecza lata. Autor posłużył się tutaj swoim zmysłem kreacji, ale również wplótł do fabuły tolerancję, której tak bardzo brakuje w dzisiejszych czasach. Hearth został moich ukochanym bohaterem, zaraz obok Magnusa. Nie da się tego śmiertelnika nie pokochać, naprawdę. Blitz bardzo mnie zaskoczył, w sensie pozytywnym. Jest jeszcze Sam, do której nie byłam przekonana i nadal nie jestem pewna, jaką rolę ma odegrać. (Właściwie podejrzewam, bo to byłoby w stylu Riodana). Nie mogę za dużo zdradzić, ponieważ zniszczę całą zabawę.
Pisarz w dość niekonwencjalnalny sposób rozpoczyna opowieść Magnusa, ale trzeba przyznać, że utrzymał atmosferę śmierci przez całą powieść. Nie ukrywam, ta perspektywa bardzo mnie zadowoliła, ale stwierdzam, że jest to skutek uboczny oglądania Gry o tron. W Percy'm, skierowanym do młodego czytelnika, autor przez cztery tomy chodzi na palcach obok tematu śmiertelności (oczywiście jest tam ona wspomniana, nigdy nie opuszcza głównego bohatera), a w przypadku Magnusa śmierć nie jest wytworem wyobraźni, ostatecznością, ale po prostu rzeczywistością.
Być może moja opinia ma wydźwięk negatywny, czemu zaprzeczam ja i moja wysoka ocena. Musiałam, jednak napisać wszystkie moje spostrzeżenia. Myślę, że Miecz lata spodoba się i tym, co spotkali się już z twórczością autora, a innych zachęci do zapoznania się z nią. Tylko przestrzegam, że bez znajomości Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich może być ciężko ze zrozumieniem całej powieści, jak i poszczególnych postaci.
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/12/rick-riordan-miecz-lata.html
Na świecie nie istnieje wiele powieści, które zaliczają się do dwóch skrajnie różnych kategorii: wielkiej miłości oraz gorzkiego rozczarowania. Nie chcę też, żebyście zrozumieli mnie źle, Miecz lata naprawdę ma najwyższą możliwą ocenę, ponieważ był genialny, ale z jednej strony bardzo się rozczarowałam, co...
2016-12-27
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/12/rick-riordan-cien-weza.html
Ostatnie tomy mają to do siebie, że z jednej strony pragnie się je przeczytać, ale z drugiej nie można pogodzić się z zakończeniem całej serii. Zwłaszcza, jeśli ta historia jest naprawdę genialna, a jeden z bohaterów zostaje jedną z najlepszych postaci EVER. Cień węża to powieść, która zachwyciła mnie n każdym możliwym poziomie, no może na jednym nie, ale to tylko moje malutkie oczekiwania i zbyt częste oglądanie Gry o tron. Na serio, byłam w stu procentach pewna zakończenia, a tu Riordan zrobił mi takiego psikusa, że nie mam pojęcia czy krzyczeć, czy się śmiać, a może jeszcze przeklinać.
Z Kronikami rodu Kane jest tak, że większość fanów autora nie zauważa, że ta trylogia jest równie fantastyczna co cała reszta książek pisarza. Owszem, może budzić kilka sprzeciwów, ponieważ jest napisana zupełnie inaczej niż ta o greckich herosach, ale za to jest bardziej magiczna (w dosłownym tego słowa znaczeniu).
Najważniejszym faktem, o którym należy wspomnieć za każdym razie to to, że główni bohaterowie są rodzeństwem (chociaż nadal uważam, że Carter jest tym główniejszym bohaterem), co daje ogrom możliwości poprowadzenia fabuły, ale również świetnie pokazuje, że autor nie zapomina o różnych sytuacjach życiowych swoich czytelników i pokazuje jak można sobie poradzić na życiowym zakręcie z siostrą lub bratem.
Szczerze mówiąc, myślałam, że sytuacja mojego ulubionego bohatera diametralnie się zmieni. Z pewnych źródeł i masy spoilerów myślałam, że powieść zakończy się zupełnie inaczej. Nie to, żebym w tym wypadku była zasmucona. Właściwie moja bezduszność osiągnęła w tym wypadku apogeum, ale żeby nie narazić Was na zdradzenie fabuły, przemilczę to. Wracając do Cartera, to dopiero porównując pierwszą część do ostatniej, jestem w stanie zauważyć jego pełną przemianę. Jest to zasługa talentu Riordana do szczegółów. Nie zaprzeczę, byłam w poważnym szoku, ponieważ to co się wydarzyło w Cieniu węża rzuca zupełnie inne barwy na całą twórczość autora (i jeśli się nie mylę, to będzie to wybuchowa mieszanka).
Z Sadie sytuacja była podobna co u jej brata, ale w jej przypadku miałam nadzieję na szczęśliwy obrót sprawy dla niej. Widać i czuć, że dziewczyna jest znacznie doroślejsza i nawet jej perypetie miłosne nie wprawiły mnie w zły nastrój, a raczej głęboki żal i współczucie. Zawsze umiałam docenić dobrych bohaterów i właśnie rodzeństwo Kane należy do tej kategorii. Zresztą podzielenie ich preferencji magicznych jest pomysłem ciekawym i mam nadzieję, że pisarz wykorzysta to w przyszłości.
Po Cieniu węża spodziewałam się morza łez lub chociaż kilku, tak jak w poprzednich tomach, ale jednak nie doczekałam się. Mimo zagrożenia dla świata, to powieść była utrzymana w bardzo pozytywnych emocjach i optymistycznie nastawionymi bohaterami (nie non stop, oczywiście). Riordan posłużył się wieloma tajemnicami i niedopowiedzeniami, które tylko zaostrzyła mój apetyt na poznanie dalszych losów bohaterów w jego mitologicznego uniwersum, zwłaszcza opowiadań.
Może nie musiałabym pisać, że polecam Cień węża i całą trylogię, ale sądzę, że są jeszcze na świecie osoby, które nie zapoznały się z twórczością Ricka Riordana. Otóż, jest to autor, który podejmie się każdego, chociażby najtrudniejszego, literackiego wyzwania i wyjdzie z tego obronną ręką. Naprawdę szczerze polecam.
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/12/rick-riordan-cien-weza.html
Ostatnie tomy mają to do siebie, że z jednej strony pragnie się je przeczytać, ale z drugiej nie można pogodzić się z zakończeniem całej serii. Zwłaszcza, jeśli ta historia jest naprawdę genialna, a jeden z bohaterów zostaje jedną z najlepszych postaci EVER. Cień węża to powieść, która zachwyciła mnie n...
2016-12-09
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/12/rick-riordan-ognisty-tron.html
Do drugiego tomu podeszłam znacznie szybciej i z większą pewnością niż do pierwszego. Lektura Ognistego tronu była dla mnie szczególnie ważna, ponieważ trochę obawiałam się, że będzie to część przejściowa między początkiem a zakończeniem, czyli typowego schematu, który powielają autorzy z uporem maniaka. Riordan mnie nie rozczarował i stworzył tak samo genialną powieść jak Czerwona piramida.
Ta część jest znacznie krótsza niż pierwsza, ale za to równie ważna, o ile nie ważniejsza. Nie powiem, sięgnięcie po Ognisty tron było dla mnie wyzwaniem prawie nie do przejścia. Z jednej strony nie chciałam zbliżać się do zakończenia serii, ale z drugiej obawiałam się, że nie przeskoczę Sadie, jeśli trochę nie dojrzeje oraz wątek Ziyii, który (o zgrozo!) wcale mnie nie zachwycił. Nie narzekam, książka nadal pozostawała genialna.
Dwójka głównych bohaterów (przez te kilka miesięcy przerwy między książkami) bardzo dojrzała i zżyła ze sobą. Nie będę ukrywać, że ten fakt zachwycił mnie najbardziej. Carter nadal pozostał dla mnie lepszą częścią duetu, jako narrator i bohater. Nie zmienił się jakoś szczególnie, nie przeszedł znacznej metamorfozy, za co jestem bardzo wdzięczna autorowi. Byłam pod wrażeniem jego wyborami, uczuciami i zachowaniem, ponieważ wiedziałam, że w Czerwonej piramidzie nie zrobiłby tego, ale jednocześnie nie był zbyt wyidealizowany i heroiczny.
Sadie na początku była lekko irytująca, co miało związek z pewnymi jej wyborami, ale szybko jej wybaczyłam wyjście z formy i na nowo zapałałam do niej sympatią. Druga główna bohaterka jest znacznie dojrzalsza, ale nie straciła nic ze swojego buntowniczego charakteru, błyskotliwości oraz złośliwości, którą chyba tylko Sadie Kane posiada. Niektóre jej teksty były po prostu zabójcze!
W Ognistym tronie autor rzucał jeszcze więcej kłód pod nogi magicznemu rodzeństwu. Nie były to tylko trudy związane z głównym wątkiem ratowania świata, ale również musieli stanąć twarzą w twarz z trudnymi wyborami sercowymi, które wcale nie nadały mniejszego dynamizmu akcji. Główną zaletą jest niewątpliwie zacieśniająca się więź między Carterem i Sadie. Były pewne szokujące momenty, ale również niezwykle urocze. Nie obyło się również bez łez, co nakazuje mi sądzić, że to już taka moja tradycja, jeśli chodzi o Kroniki rodu Kane. Dodam jeszcze, że Riordan podszedł do motywu magii z nowej strony, co jak zwykle bardzo mi się spodobało.
Nie żałuję, że tak szybko sięgnęłam po drugi tom. Wiem, że po Czerwonej piramidzie strasznie kusiło mnie, żebym natychmiast rozpoczęła kontynuację, ale myślę, że kilka tygodni przerwy dobrze mi zrobiło i pozwoliło ochłonąć po wcześniejszych wydarzeniach i podjeść do Ognistego tronu z otwartym umysłem. Nie wspominając o tym, że ta trylogia wpasowuje się ostatnio idealnie w moje czytelnicze zachcianki.
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/12/rick-riordan-ognisty-tron.html
Do drugiego tomu podeszłam znacznie szybciej i z większą pewnością niż do pierwszego. Lektura Ognistego tronu była dla mnie szczególnie ważna, ponieważ trochę obawiałam się, że będzie to część przejściowa między początkiem a zakończeniem, czyli typowego schematu, który powielają autorzy z uporem maniaka....
2016-11-15
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/12/rick-riordan-czerwona-piramida.html
Kiedy po raz pierwszy zdecydowałam się na sięgnięcie po Czerwoną piramidę, wiedziałam, że głównym powodem była moja wielka miłaść do pierwszej mitologicznej serii autora oraz faktem, że bardzo ciekawił mnie tematyka wierzeń starożytnych Egipcjan. Cała trylogia stała u mnie na półce już jakiś czas, kiedy wreszcie zdecydowałam się sięgnąć po pierwszy tom, ponieważ owego dnia została przeprowadzona akcja Cała Polska czyta Riordana. Wtedy też, po zaledwie kilkunastu stronach, poddałam się. Słyszałam również, że wielu fanów autora uważało Kroniki rodu Kane za najgorszą ze wszystkich dotychczas wydanych serii.
Dopiero po kilku miesiącach zdecydowałam się wrócić, a to tylko dlatego, że znajomość fabuły była mi niezwłocznie potrzebna. Nie sądziłam jednak, że znowu zakocham się w bohaterach i w nowej serii Riordana. Nie będę ukrywać, że Czerwona piramida jest dość grubym tomiskiem, ma ponad sześćset stron, a mimo to jest idealnie wyważona. Pierwszym dość dla mnie ważnym aspektem jest to, że głównymi bohaterami jest rodzeństwo Kane i narracja podzielona jest na nich oboje, ponieważ początkowo nie mogłam przestawić się na dwa różne punkty widzenia, a na dodatek Sadie działała mi nieźle na nerwy.
Carter okazał się postacią niemal idealną. Był trochę kujonowaty, niezdarny, ale nadal bardzo uroczy i niesamowicie odważny. Przyjął on rolę biegłego tłumacza mitów, starożytnych obrzędów oraz przybliżenia postaci egipskich bóstw. Nie powiem, że nie ucieszyłam się jak małe dziecko, kiedy poznałam jego rolę i umiejętności. Zdecydowanie należał do tej przyjemniejszej, śmieszniejszej i zdecydowanie lepszej części rodzeństwa.
Sadie na początku działała na mnie trochę jak płachta na byka. Nie chodzi o to, że jest źle wykreowana czy nie do przełknięcia, ponieważ w połowie powieści nawróciłam się i naprawdę obdarzyłam ją sympatią. Czasami zdaje się, że zapominam jako to jest mieć dwanaście lat, a ona do tego była bardzo osamotniona, co stanowi bardzo ciekawy wątek w książce, ale z początku niekoniecznie dla mnie. Dziewczyna jest bardziej sarkastyczną, lekkomyślną częścią duetu. Nie posiada też szerokiej wiedzy z zakresu mitologii, ale nadrabia to odwagą, czasem myloną z dumą.
W twórczości pisarza uwielbiam jego idealne wyważenie między akcją, przekazywaną wiedzą i doskonałym humorem. Czerwona piramida zrobiła na mnie ogromne wrażenie, ponieważ jest napisana w nieco innym stylu niż Percy Jackson i bogowie olimpijscy, porusza zupełnie inne struny w duszy czytelnika. Przyznam się, że pierwszy tom naprawdę mnie wzruszył, i kilka (może wylałam wodospad) łez umknęło mi spod powiek.
Na samym początku, jeszcze przed zakończeniem książki, chciałam przeczytać całą trylogię, ponieważ to Riordan, ale Czerwona piramida okazała się być wspaniała i z jeszcze większą przyjemnością zabiorę się za następne. Jest to zupełnie odrębna historia, nowe pomysły i bohaterowie. Można naprawdę szybko ją przeczytać i zakochać się równie szybko i mocno.
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/12/rick-riordan-czerwona-piramida.html
Kiedy po raz pierwszy zdecydowałam się na sięgnięcie po Czerwoną piramidę, wiedziałam, że głównym powodem była moja wielka miłaść do pierwszej mitologicznej serii autora oraz faktem, że bardzo ciekawił mnie tematyka wierzeń starożytnych Egipcjan. Cała trylogia stała u mnie na półce już jakiś czas,...
2014-10-17
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2014/10/rick-riordan-zodziej-pioruna.html
Może to jest zbrodnia, przestępstwo, jakkolwiek tego nie nazwać, ale dopiero w wieku siedemnastu lat przeczytałam znaną na całym świecie serię o Percy'm Jacksonie. Nie powiem, że podeszłam do niej z prawdziwym entuzjazmem. Napisał ją mężczyzna, a ja nie lubuję się autorach płci przeciwnej, więc był to pierwszy moment zawahania z mojej strony. Po za tym książka nie ma głównego wątku miłosnego, który zazwyczaj mnie zachęca do dalszej powieści. Jednak tu muszę przyznać, że nie zawiodłam się.
Percy Jackson, heros, jest niezwykłym bohaterem, którego pokochałam od pierwszej strony. Nie ukrywam, ale nie podeszłam entuzjastycznie do jego osoby, ponieważ nie przepadam za bohaterami, którzy są dziećmi. A jednak ta postać jest niebywale barwna: odważna, sarkastyczna i niezwykle zabawna. Chociaż należy do kategorii, gdzie nie wie o swoim dziedzictwie, to dość szybko się dostosowuje do sytuacji, co jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem.
Bohaterowie naprawdę byli świetni - unikatowe charaktery i wygląd. Bardzo, ale to bardzo podobało mi się to, że w fabuła przeplata się z mitologią grecką, a właściwie jest jednym z głównych wątków, ponieważ nader wszystko ją ubóstwiam. Uważam, że ta seria daje, bądź dała (zależy od punktu widzenia) świeży powiew na literaturę przygodową i młodzieżową. Percy oraz jego towarzysze wykazują się prawdziwą odwaga, strategią i pomyślunkiem, mimo młodego wieku. Poczułam sympatie do każdego dobrego stworzenia, jakie spotkałam w powieści.
Język jest bardzo prosty, młodzieżowy, naprawdę, czułam się jakby Percy był moim przyjacielem i kompanem w niebezpiecznych przygodach. Złodziej pioruna jest łatwy w odbiorze, a przy okazji uczy co nieco o starożytnej Grecji i mitologii. Książkę czyta się naprawdę szybko i jest idealnym wypoczynkiem dla umysłu. Żałuję tylko, że właśnie ta historia nie zaczęła mi towarzyszyć, kiedy byłam młodsza - poznałabym przygody Percy'ego Jacksona znacznie wcześniej!
http://www.wachajac-ksiazki.pl/2014/10/rick-riordan-zodziej-pioruna.html
Może to jest zbrodnia, przestępstwo, jakkolwiek tego nie nazwać, ale dopiero w wieku siedemnastu lat przeczytałam znaną na całym świecie serię o Percy'm Jacksonie. Nie powiem, że podeszłam do niej z prawdziwym entuzjazmem. Napisał ją mężczyzna, a ja nie lubuję się autorach płci przeciwnej, więc był to...
2015-12-30
Recenzja: http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/06/rick-riordan-ostatni-olimpijczyk.html
Moja wielka miłość do mitologii greckiej miała swój początek, kiedy jeszcze zasiadałam w gimnazjalnej ławce. Mózg młodej, trzynastoletniej dziewczyny domagał się książek przygodowych z mitologicznymi motywami. Był to jeden z nielicznych powodów, przez które chciałam przeczytać książki Ricka Riordana.
Moja znajomość z twórczością tego znakomitego autora rozpoczęła się dużo później, wówczas kiedy mój siedemnastoletni umysł zdołał dostrzec zalety pióra Riordana. Ostatni Olimpijczyk był zwieńczeniem pierwszego etapu mojej czytelniczej podróży bohaterami.
W ostatnim tomie przygód Percy’ego Jacksona, młodzi herosi muszą zmierzyć się z przepowiednią, do której główny bohater przygotowywał się cały rok. Armia złego Kronosa rośnie w siłę, dołączają do niej bogowie, herosi i magiczne stworzenia. Percy staje przed trudnym zadaniem, ale tylko on jest w stanie uratować Nowy Jork i cały świat przez wrogim Panem Czasu.
Percy Jackson, w którym pokładałam wielkie nadzieje, okazał się być idealnie wykreowany. Sarkastyczny, dowcipny, ale zarazem przepełniony niewinnością szesnastolatka, który marzy o wykazaniu się przed Olimpijczykami oraz zapobiegnięciu zagładzie, tam gdzie nieuchronnie zmierza świat. Jego charakter urzekł mnie po raz czwarty i pozostawił z delikatnym uśmiechem na twarzy pojawił się już przy pierwszym rozdziale. Percy jest jedną z barwniejszych postaci, z jakimi miałam do czynienia w swojej krótkiej czytelniczej karierze.
Nie można także zapomnieć o innych bardzo ważnych bohaterach, czyli Annabeth, Groverze oraz Nico. Każdego z całej trójki bardzo polubiłam.. Córka Ateny, mądra i dzielna Annabeth, którą polubiłam za nieugiętą postawę i zdolności przywrócenia głównego bohatera do porządku, ale zarazem dania mu siły do działania. Grover, w tym tomie, zyskał nie tylko moją sympatię, ale również podziw. Przyjął na siebie wielką odpowiedzialność, wykazał się ogromną odwagą, o którą nigdy wcześniej go nie podejrzewałam. I na samym końcu ktoś, kto zdobył moją dozgonną czytelniczą miłość, za swoje mroczne pochodzenie, ale również za niewyobrażalny talent postawienia się i przywołania do porządku samego Hadesa. Nico jest jednym z bohaterów, mimo że drugoplanowi, odgrywają ogromną rolę w całej powieści i bez nich książkowy świat, nakreślony tak starannie przez autora, nie byłby tak harmonijny i spójny.
Nie ma co ukrywać, że Riordan, w głównej mierze, wziął sobie za cel rozweselenie czytelnika, nie zważając na to w jakiej sytuacji znajduje się bohater. Język naszpikowano humorystycznymi dialogami i przepychankami słownymi o dobrym smaku oraz nasączonymi sarkazmem. Sama fabuła, doskonale przemyślana, sprawiała, że nie mogłam oderwać się nawet na moment od fantastycznego świata, w który wciągnął mnie autor już przeszło kilkanaście miesięcy temu.
Gorąco polecam niedowiarkom, osobą wahającym się, które chciałyby sięgnąć po twórczość Ricka Riordana, ale coś ich powstrzymuje. Miłośnicy fantastyki, Harry’ego Pottera oraz żądni wiedzy młodsi czytelnicy nie rozczarują się, lecz wpadną w wir niesamowitych przygód. Mnie samej pozostaje tylko wyczekiwanie, aż kolejna seria o greckich bogach wpadnie w moje ręce.
Recenzja: http://www.wachajac-ksiazki.pl/2016/06/rick-riordan-ostatni-olimpijczyk.html
Moja wielka miłość do mitologii greckiej miała swój początek, kiedy jeszcze zasiadałam w gimnazjalnej ławce. Mózg młodej, trzynastoletniej dziewczyny domagał się książek przygodowych z mitologicznymi motywami. Był to jeden z nielicznych powodów, przez które chciałam przeczytać książki...
2014-11-01
http://wachajac-ksiazki.blogspot.com/2015/01/43-bitwa-w-labiryncie-rick-riordan.html
http://wachajac-ksiazki.blogspot.com/2015/01/43-bitwa-w-labiryncie-rick-riordan.html
Pokaż mimo to2014-11-01
Recenzja na: http://wachajac-ksiazki.blogspot.com/2014/11/klatwa-tytana-rick-riordan.html
Percy ma już czternaście lat i jego życie nie zmieniło się na lepsze. Ba!, jest nawet gorzej. Kronos powstaje, Luke nadal czyha na życie jego przyjaciół. I co robi nasz młody heros? Wyrusza na kolejną niebezpieczną misję, by ocalić swoją przyjaciółkę Annabeth oraz boginię Artemidę, ale która tak naprawdę jest ważniejsza? Tym razem jest jedna mała różnica, tym razem waleczny heros wybiera się w misje z Thalią, uratowaną przez Złote Runo, córkę Zeusa, Zoe i Biancą, dwiema Łowczyniami, które nienawidzą mężczyzn. Co przyniesie los? Czy uda mu się zwyciężyć z przepowiednią? Uda mu się uratować boginię i swoją przyjaciółkę?
Trzecią część, a zarazem właśnie tę środkową z pięciu przeczytałam prawie jednym tchem. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze bawiłam się czytając jakąkolwiek serię. Sama nie wiem co mogłabym powiedzieć, a raczej napisać, żeby móc Was jeszcze raz przekonać do przeczytania. Większość osób, z którymi miałam styczność w świecie recenzenckim, czy też literackim czytało tę serię, więc są pozytywnie nastawieni wobec niej, tak jak ja.
Percy jest moją ulubioną, ukochaną i w ogóle najlepszą postacią z jaką miałam styczność, i tu nie obchodzi mnie co sądzi o tym Zoe. Jego sarkastyczne uwagi i czasami bark wiedzy są po prostu rozwalające na łopatki i uroczę, choć nie wiem czy on ująłby to w ten sposób. W trzecim tomie o dziwo jest mało Annabeth, ale przewija się ona lub jej imię bardzo często. Myślę, że jest to sprawka mojego ulubieńca. Miejsce Córki Ateny zajmuje Thalia - kiedyś sosna i córka Zeusa, co moim skromnym zdaniem jest swojego rodzaju dobiciem mnie. Nie przepadam za dziewczyną-drzewem, punkiem czy też córusią Zeusa, jakkolwiek ją nazwać. Nie urzekła mnie jej osoba. Tak samo jak Łowczynie, które były raczej zabawne w sensie drwiącym, ale cóż... życie bez faceta musi być bardzo irytujące (odezwała się znawczyni), w sumie można, by powiedzieć, że życie z gromadą dziewczyn jest jeszcze gorsze.
Ku mojej dozgonnej uldze i szczęściu spotkałam nowych bogów, a właściwie całą wielką dwunatskę. Na początku pojawia się Artemida - bogini łowów oraz jej brat bliźniak Apollo (celowo nie dodałam boski, dziwnie, by wyszło). Następnymi bogami są Afrodyta i mój boski ulubieniec, Ares. Co ja bym oddała, żeby było go więcej? Ale nie można się rozczarować! Stary dobry rybak, Posejdon, też będzie, kłamczuszek jeden (dlaczego to dowiecie się w czwartej części)!
Co do fabuły, języka i akcji nie będę się mieszać, bo nie jestem Zeusem, żeby oceniać pana Riordan'a. Ale mogę powiedzieć jedno, że te książki zdecydowanie odmienią Ciebie, drogi Czytelniku. Nie ważne czy masz dwanaście, siedemnaście czy dwadzieścia lat - są to książki z rodzaju tych, które czytasz w każdym wieku i jesteś zachwycony.
Zdecydowanie podoba mi się okładka książki, ale też wyrażę swoje zdanie o barku filmowej adaptacji. Co prawda nie podobały mi się dwie wcześniejsze, ale z prawdziwą chęcią obejrzałabym następne, niezła zabawa, jeśli patrzy się na pod zupełnie innym kątem. No i Logan Lerman... mówi samo za siebie.
Moja ocena: 6
Recenzja na: http://wachajac-ksiazki.blogspot.com/2014/11/klatwa-tytana-rick-riordan.html
Percy ma już czternaście lat i jego życie nie zmieniło się na lepsze. Ba!, jest nawet gorzej. Kronos powstaje, Luke nadal czyha na życie jego przyjaciół. I co robi nasz młody heros? Wyrusza na kolejną niebezpieczną misję, by ocalić swoją przyjaciółkę Annabeth oraz boginię Artemidę,...
recenzja: http://www.wachajac-ksiazki.pl/2017/01/rick-riordan-syn-neptuna.html#
fanpage: https://web.facebook.com/kronikiolimpijskichherosow
Na czytanie Olimpijskich herosów miałam zupełnie inne plany, jednak po Zagubionym herosie okazało się, że nie wytrzymam wyznaczonego sobie czasu i skończę serię o wiele szybciej. Syn Neptuna był mi znany nieco bardziej niż poprzedni tom, ponieważ wiedziałam czego mogę się spodziewać, nie wspominając o tym, że oznaczało to kolejne spotkanie z najlepszą postacią wszech czasów. Muszę dodać, że przez poznanie niektórych faktów, jak na przykład utrata pamięci przez Percy'ego, nie byłam nastawiona pozytywnie.
Podejrzewam, że Syn Neptuna był swego rodzaju sprawdzianem dla mnie. Oczywiście nie w sensie dosłownym, ponieważ nie znam autora osobiście, a tym bardziej nie pisał on tej książki tylko dla mnie (a szkoda). Drugi tom Olimpijskich herosów był specyficzny i uważam, że nie da się tej serii przeczytać z marszu, nie poznając przy tym Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich, i wcale nie dla masy spoilerów, ale również dla samego faktu obycia się ze specyfiką uniwersum Riordana. W tej części znów mamy do czynienia z trójką osobliwych bohaterów, chociaż jednego już znamy.
Percy'ego nie było tylko w jednym tomie, a ja tak bardzo się za nim stęskniłam! Pisałam już wielokrotnie, że Percy Jackson jest moją ulubioną postacią na świecie. Nie ma i nie będzie postaci, która mu dorówna. W każdym razie, nie spodziewałam się wiele. Ten bohater po zakończeniu pierwszej serii już był genialny, więc nie sądziłam, że autor coś zmieni. A zmienił i to dużo. Przedstawił już w poprzedzającym tomie kilka ważnych szczegółów, o których nie było mowy albo nie może było się tego domyślić lub umknęły po drugiej wojnie tytanów. W Synu Neptuna Percy został ukazany jako doroślejszy, a jego największa wada wzrosła na znaczeniu. Dokładnie tak samo jak mój zachwyt i miłość do tego bohatera.
Po przejrzeniu licznych fanartów i opinii o Franku, byłam lekko mówiąc zniechęcona. W ogóle nie tak wyobrażałam sobie tego bohatera, nie za bardzo widziałam też jego rolę w całej przepowiedni i misji. Stopniowo przekonywałam się do niego i rezultat jest całkiem niezły, nie zaprzeczę. Co do Hazel, to różnie bywało. Czasem mnie irytowała, śmieszyła, a czasami bardzo jej współczułam. Myślę, że jest to bohaterka, do której trzeba się dłużej przekonywać i mam nadzieję, że będę miała jeszcze okazję zmienić o niej zdanie.
Syn Neptuna był zdecydowanie lepszy niż Zagubiony heros z dwóch powodów: a) wreszcie pojawił się Percy, b) nie było Jasona. Może się powtórzę, ale nie chcę być zrozumiana źle, każda postać i wydarzenie u Riordana ma różny wydźwięk dla każdego. Autor tworzy bohaterów tak, aby niektórym przypadły do gustu, innym nie. Najważniejsza jest akcja, mitologia (i Percy). Prawie zapomniałam wspomnieć o Annabeth, której co prawda nie było, ale zapowiada się naprawdę ekscytujący wątek, który pewnie, koniec końców, złamie mi serce.
recenzja: http://www.wachajac-ksiazki.pl/2017/01/rick-riordan-syn-neptuna.html#
więcej Pokaż mimo tofanpage: https://web.facebook.com/kronikiolimpijskichherosow
Na czytanie Olimpijskich herosów miałam zupełnie inne plany, jednak po Zagubionym herosie okazało się, że nie wytrzymam wyznaczonego sobie czasu i skończę serię o wiele szybciej. Syn Neptuna był mi znany nieco bardziej niż poprzedni...