Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jakby to powiedzieć. Mam całkowicie ambiwalentny stosunek do tego opracowania. To, że relacje intymne dwojga ludzi często w pierwszej kolejności dyktowane są czynnikiem biologicznym to żadna prawda objawiona, ale niektóre teorie autora wydają się być mocno naciągane. Nie twierdzę, że wszystko to bujdy na resorach, ale mam nieodparte wrażenie, że książka opiera się w głównej mierze na dowodach anegdotycznych, które cóż… mają żadną wartość naukową. Brak źródeł, bibliografii, przytaczania konkretnych badań (poza kilkoma odwołaniami do innego opracowania autora) pozwala brać wysnute hipotezy z dużą dozą ostrożności. Szukanie analogii w bliskich kontaktach utrzymywanych przez inne ssaki (nawet te najbardziej zbliżone ewolucyjnie do nas) też odbieram ze sceptyzmem. Z innej publikacji wiem na przykład, że nornik preriowy i górski, mimo że są w 99% identyczne, totalnie różnią się od siebie pod względem wstępowania w związki intymne. Ten pierwszy po znalezieniu partnerki zostaje z nią już na całe życie, podczas gdy nornik górski, zaraz po akcie spółkowania rzuca samiczkę i szuka następnej. Dlatego właśnie bezkrytyczna wiara w hipotezy oparte na obserwacjach innych gatunków, degradacja człowieka do istot ukierunkowanych na osiągnięcie jak największego sukcesu reprodukcyjnego (bez względu na środki prowadzące do celu), patrzenie wyłącznie przez pryzmat pierwotnych instynktów i wydawanie arbitralnych ocen, a wszystko to w oderwaniu od innych dziedzin nauki (psychologia, neurobiologia, kognitywistyka itd.) wydaje się być wyjątkowo odważne. Trochę martwi mnie, że niektórzy mogą traktować tę pozycję jako źródło usprawiedliwień dla ich - pewnie nierzadko dość wątpliwych moralnie - wyborów, zamiast okazję do zrozumienia pewnych mechanizmów, co przy podejmowaniu decyzji pozwoliłoby częściej dochodzić do głosu zdrowemu rozsądkowi, zamiast biologicznie uwarunkowanym słabościom. Jeśli czytać, to tylko z głową. ;)

Jakby to powiedzieć. Mam całkowicie ambiwalentny stosunek do tego opracowania. To, że relacje intymne dwojga ludzi często w pierwszej kolejności dyktowane są czynnikiem biologicznym to żadna prawda objawiona, ale niektóre teorie autora wydają się być mocno naciągane. Nie twierdzę, że wszystko to bujdy na resorach, ale mam nieodparte wrażenie, że książka opiera się w głównej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie do końca tego oczekiwałam. Z całą pewnością jest to ważna i potrzebna pozycja, może odegrać dużą rolę w uświadamianiu społeczeństwa w kwestiach idei dawstwa, jednak tytuł pozwalał mi przypuszczać, że poznam najbardziej nurtujące mnie zagadnienia z zakresu transplantacji, co koniec końców nie miało miejsca. Szkoda, że autorka nie wykorzystała w pełni możliwości, które dała jej ogromna liczba spotkań z wybitnymi jednostkami - zwykle prekursorami - polskiej transplantologii. Zadawanie pytań wyłącznie z perspektywy "reportera" to za mało - gdyby spróbować wejść w skórę biorcy/dawcy/członków rodziny takich osób, to te rozmowy mogłyby owocować w znacznie bogatszą treść merytoryczną. Zapewne co niektórzy czytelnicy chętnie dowiedzieliby się np. jak dokładnie odbywa się proces stwierdzania śmierci mózgu, co to jest zgodność tkankowa HLA, jak wygląda pobranie wielonarządowe, co dokładnie wpisuje się w zgodę pacjenta na operację przeszczepienia, co dzieje się ze "starymi" narządami biorców itd.
Całość - choć bardzo wartościowa - powinna raczej nazywać się "Historią polskiej transplantologii", nie "Tajemnicami transplantacji", bowiem przeważająca część przeprowadzonych rozmów skupia się przede wszystkim na pierwszych przeszczepieniach i ówczesnych realiach, indywidualnych historiach ścieżek zawodowych poszczególnych profesorów i przedstawianiu na czym polega codzienna praca w tej specyficznej gałęzi medycyny.
Niestety nie czuję, by mój głód wiedzy został zaspokojony, jedynymi nowopoznanymi zagadnieniami były dla mnie przeszczepienia krzyżowe i łańcuchowe oraz retransplantacje przeszczepionego wcześniej narządu. Znalazło się za to kilka rzeczy, do których można by się przyczepić. Zwykle drobiazgi, ale szczególny niesmak pozostał mi po fragmencie z zapytaniem o "nowinki o przeszczepie głowy", gdzie autorka dzieliła się wątpliwościami nt. tego, kto w takiej sytuacji byłby biorcą a kto dawcą… Zrozumiałabym, gdyby tego typu pytanie padło z ust laika, ale oczekiwałam, że p. Sieradzka zdaje sobie sprawę, że sformułowanie "przeszczepienia głowy" to błędne wyrażenie (jeśli w ogóle podejmować taki temat, to trzeba by mówić o przeszczepieniu tułowia), w końcu na łamach książki wielokrotnie padały słowa wskazujące na to, iż mózg jest ośrodkiem świadomości i śmierć mózgu=śmierć osobnicza człowieka, więc chyba oczywistą oczywistością jest, że biorcą nie mogłaby być osoba ze stwierdzoną śmiercią mózgu…
Czytelnikom niemającym wcześniej styczności z transplantologią książka prawdopodobniej bardziej przypadnie do gustu. Mnie ten temat jest poniekąd bliski, stąd wysokie wymagania i dość surowa ocena. Mimo to, nie zniechęcam do czytania (ba! wręcz odwrotnie), z uwagi na to, że po pierwsze: podobnej publikacji nie znajdziemy na polskim rynku, po drugie: chwali się, że autorka rozpowszechnia ideę dawstwa i dba o świadomość społeczną. W końcu większa świadomość to więcej uratowanych istnień.
Na podsumowanie pozwolę sobie zacytować dra hab. n. med. Macieja Kozieradzkiego - "Proszę państwa, szansa na to, że ktoś z was będzie kiedykolwiek dawcą, jest pięć razy mniejsza niż szansa na to, że będziecie potrzebować narządu do przeszczepienia. W związku z tym warto podpisać deklarację". Cóż więcej mogę powiedzieć... Potwierdzone info. ;)

Nie do końca tego oczekiwałam. Z całą pewnością jest to ważna i potrzebna pozycja, może odegrać dużą rolę w uświadamianiu społeczeństwa w kwestiach idei dawstwa, jednak tytuł pozwalał mi przypuszczać, że poznam najbardziej nurtujące mnie zagadnienia z zakresu transplantacji, co koniec końców nie miało miejsca. Szkoda, że autorka nie wykorzystała w pełni możliwości, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Człowiek w poszukiwaniu sensu" to odgłos nadziei w świecie szerzącego się nihilizmu egzystencjalnego. Jej autor stoi na stanowisku, że żadne okoliczności, nawet znalezienie się w tak skrajnej sytuacji jak przebywanie w obozie koncentracyjnym, gdzie ludzka egzystencja odarta jest z wszelkiej godności, a jedynym celem pozostaje walka o przetrwanie, nie usprawiedliwiają porzucenia człowieczeństwa. Według V. Frankla trud w zmaganiu się o swój byt np. w sytuacji pozbawienia możliwości zaspakajania podstawowych potrzeb fizjologicznych wcale nie prowadzi do zacierania się indywidualnych różnić (jak przekonywał Freud), jest wręcz przeciwnie: "w miarę upływu czasu ludzie coraz bardziej się od siebie różnili, opadały maski, ukazując oblicza łajdaków i świętych". Orędownik teorii logoterapii wierzy w niezmożoną potęgę ludzkiego ducha, jeśli tylko uświadomimy sobie, że nasze życie ma swój potencjalny sens w każdych, nawet najbardziej tragicznych okolicznościach i że nie zależy ono od stopnia użyteczności (ta definiowana jest w kategoriach funkcjonowania z pożytkiem dla społeczeństwa). Rozróżnienie miedzy byciem człowiekiem wartościowym w sensie godności a byciem wartościowym w sensie użyteczności, daje nadzieję tym, którzy np. zmagając się z nieustannym cierpieniem, przyjmują, że są bezużyteczni, a ich życie nie ma znaczenia. To, co leży w naszej gestii to wykorzystywanie okazji do urzeczywistniania potencjalnego sensu danej sytuacji - w przypadku osób doświadczających nieszczęść niemożliwych do uniknięcia będzie to znoszenie z godnością zaistniałego stanu rzeczy. Niewiele osób to potrafi, jednak żywię nadzieję, że dzięki tej pozycji reguła mówiąca, iż "wszystko, co wzniosłe, jest równie trudne, co rzadkie" przestanie być normą. Tymczasem - may the Sense be with you!

"Człowiek w poszukiwaniu sensu" to odgłos nadziei w świecie szerzącego się nihilizmu egzystencjalnego. Jej autor stoi na stanowisku, że żadne okoliczności, nawet znalezienie się w tak skrajnej sytuacji jak przebywanie w obozie koncentracyjnym, gdzie ludzka egzystencja odarta jest z wszelkiej godności, a jedynym celem pozostaje walka o przetrwanie, nie usprawiedliwiają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Miłe zaskoczenie, mimo iż jest to lektura z gatunku, po który na co dzień raczej nie sięgam. Można poznać arcyciekawe fakty ze świata natury, zainteresują nawet tych, którzy z przyrodą nie utrzymują zażyłych stosunków. Co prawda od połowy czytałam ją z nieco mniejszym zapałem - początkowe rozdziały bardziej przemawiały do mojej wyobraźni, ale i tak całość wypada bardzo dobrze. Książka zmusza do refleksji i uzmysławia, że natura ze swej natury jest po prostu doskonała. Nie jesteśmy w stanie pojąć wszystkich mechanizmów nią rządzących, ale te, które są nam znane zadziwiają swą złożonością przyczynowo-skutkową i jednocześnie zachwycają genialnością - wszystko ma tu swoje miejsce, określoną funkcje i oddziałuje na resztę ekosystemu, mimo że na pierwszy rzut oka tego nie widać. W sumie nie powinniśmy się temu dziwić, sam gatunek ludzki jest niezwykle skomplikowany i pełen niejednoznaczności, a przecież rośliny i zwierzęta pojawiły się na ziemi dużo wcześniej niż my, więc mogą mieć równie dużo, a nawet więcej tajemnic niż człowiek. Chociaż i ten nie daje nam odpowiedzi na wiele pytań. W "Nieznanych więziach" zaintrygowała mnie teza/sugestia autora, jakoby choroby uwarunkowane genetycznie były konsekwencją procesu ewolucyjnego i dostosowywania się ludzi do zmian, a w tym przypadku do zwalczania śmiertelnych chorób zakaźnych. W książce przytoczono przykład nosicieli genu anemii sierpowatej cechującymi się naturalną odpornością na malarię, sama też wiem, że nosiciele najpopularniejszej mutacji występującej w mukowiscydozie mają z kolei wykształconą odporność na tyfus i gruźlicę - czy to nie zastanawiające? Przyznaję, że rzeczy rozbudzających moją ciekawość było znacznie więcej - chyba jest to wystarczająca rekomendacja dla tych, którzy jeszcze wahają się przed sięgnięciem po tę książkę. ;)

Miłe zaskoczenie, mimo iż jest to lektura z gatunku, po który na co dzień raczej nie sięgam. Można poznać arcyciekawe fakty ze świata natury, zainteresują nawet tych, którzy z przyrodą nie utrzymują zażyłych stosunków. Co prawda od połowy czytałam ją z nieco mniejszym zapałem - początkowe rozdziały bardziej przemawiały do mojej wyobraźni, ale i tak całość wypada bardzo...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mózg i błazen. Rozmowa z Jerzym Vetulanim Marcin Rotkiewicz, Jerzy Vetulani
Ocena 7,2
Mózg i błazen.... Marcin Rotkiewicz, ...

Na półkach: , ,

Mimo że z rodziny Vetulanich bardziej inspirujący wydają mi się ojciec i brat Jerzego, to na pewno jemu samemu nie można było odmówić większej przebojowości oraz idącej za nią barwnej, choć nieco ekscentrycznej osobowości. Szkoda, że prawie zawsze towarzyszyły im również błazeństwo i brak pokory - zgrywusizm ma swój urok, ale na dłuższą metę drażni. Oczywiście jestem pełna uznania dla dorobku naukowego Vetulaniego, jednak światopoglądowo to raczej nie moja bajka. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie warto poznawać poglądów różniących się od naszych, zwłaszcza, gdy są merytorycznie uzasadnione - temu przenikliwemu umysłowi nie sposób zarzucić braku rzeczowych argumentów w prowadzonych dysputach. Zgadzam się nawet z nim co do niektórych kwestii. Sama jestem zdania, że ideologia musi ustąpić w konfrontacji z postępem nauki oraz że ludzie nie powinni zabierać głosu w istotnych sprawach nie mając wystarczającej wiedzy i kompetencji - jak np. robią to niektóre środowiska feministyczne, twierdząc, że "tezy o istnieniu różnic płciowych w zachowaniu, a więc i w mózgu, zostały narzucone kobietom przez społeczeństwo i nie mają odzwierciedlenia w biologii". To, że rzeczywiście "przez setki generacji sytuacja społeczna pod wieloma względami faworyzowała pozycję płci męskiej", nie oznacza, że mamy nie uznawać faktu istnienia pewnych biologicznych różnic płciowych dotyczących mózgu. Zważmy, że słowa krytyki o wspomnianych aktywistach padły z ust człowieka o wyjątkowo liberalnych poglądach. To, co natomiast wyjątkowo mi nie leżało w postrzeganiu świata Vetulaniego, to patrzenie na człowieka wyłącznie przez pryzmat jego zwierzęcej natury i pierwotnych instynktów - wiadomo, że jest to integralna część nas, ale niekiedy trzeba ją hamować i podejmować przemyślane decyzje, inaczej już dawno zapanowałby totalny chaos. Czy ludzie bowiem nie powinni dążyć do tego, by być czymś więcej niż tylko nagą małpą?

Mimo że z rodziny Vetulanich bardziej inspirujący wydają mi się ojciec i brat Jerzego, to na pewno jemu samemu nie można było odmówić większej przebojowości oraz idącej za nią barwnej, choć nieco ekscentrycznej osobowości. Szkoda, że prawie zawsze towarzyszyły im również błazeństwo i brak pokory - zgrywusizm ma swój urok, ale na dłuższą metę drażni. Oczywiście jestem pełna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Czarnobylska modlitwa" to reportaż o tym, że w życiu to, co straszne, przebiega po cichu i zupełnie naturalnie. Katastrofa w Czarnobylu to zdarzenie znacznie przekraczające pojęcie zwykłego człowieka. Zresztą po ugaszeniu reaktora, ludzie pochodzący z okolic strefy żyli w przekonaniu, że nie taki diabeł straszny, jak go malowano (choć w rzeczywistość był znacznie potworniejszy) - w końcu okolice pozostawały piękne i malownicze, nawet piękniejsze niż wcześniej. Dla nich "wyrzeczenie się ogórków z własnej działki było czymś gorszym od Czarnobyla". W opowiadanych historiach uderza w szczególności to, że w obliczu katastrofy na tak ogromną skalę, potrafiono z premedytacją zatajać o niej wszelkie informacje i pozwalać ludziom żyć w totalnej nieświadomości. Zoja Daniłowna Bruk (inspektor ochrony przyrody) sama przyznaje, że "Chłopi nie rozumieli, co się stało. Uczonym, każdemu wykształconemu człowiekowi chcieli wierzyć jak księdzu. A słyszeli: Wszystko w porządku. Nic strasznego. Tylko myjcie ręce przed jedzeniem. Nie od razu, ale po kilku latach zrozumiałam, żeśmy tam wszyscy brali udział w zbrodni...". Upiorne.

"Czarnobylska modlitwa" to reportaż o tym, że w życiu to, co straszne, przebiega po cichu i zupełnie naturalnie. Katastrofa w Czarnobylu to zdarzenie znacznie przekraczające pojęcie zwykłego człowieka. Zresztą po ugaszeniu reaktora, ludzie pochodzący z okolic strefy żyli w przekonaniu, że nie taki diabeł straszny, jak go malowano (choć w rzeczywistość był znacznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyćmione, mrugające światła, niezbyt głośna muzyka sącząca się z podwieszonych pod sufitem zakurzonych głośników, której towarzyszą od czasu do czasu dźwięk stukających się butelek oraz strzępki ożywionych lecz nonsensownych rozmowów dobiegających z niektórych boksów (nieraz dodatkowo pochrapywanie miejscowego pana żula przy stoliku pod ścianą); na to wszystko wszechobecny dym papierosowy, wątpliwa reputacja stałych bywalców i właściciela lokalu oraz nocna aura tajemniczości, która mimo wszystko przyciąga w to miejsce. Każdy pewnie zna w swej okolicy równie egzotyczne centrum rozrywki. Na co dzień się tam nie zagląda, ale może zdarzyć się, że będąc na lekkim rauszu, perspektywa spędzenia wieczoru w takim miejscu, z odpychającej zmieni się w pociągającą. Ta książka kojarzy mi się właśnie z taką żyjącą własnym rytmem knajpą – niby to totalnie nie mój świat, zbyt wiele rzeczy jest tu dla mnie zagadką, ale całość przykuwa uwagę na tyle, że mam ochotę zanurzyć się trochę w tej fantasmagorycznej rzeczywistości, mimo iż wiem, że następnego dnia mogę czuć się skołowana i mieć otępiającego kaca.

Przyćmione, mrugające światła, niezbyt głośna muzyka sącząca się z podwieszonych pod sufitem zakurzonych głośników, której towarzyszą od czasu do czasu dźwięk stukających się butelek oraz strzępki ożywionych lecz nonsensownych rozmowów dobiegających z niektórych boksów (nieraz dodatkowo pochrapywanie miejscowego pana żula przy stoliku pod ścianą); na to wszystko...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Spotkania. Opowieść o wierze w człowieka Dawid Kubiatowski, Marian Zembala
Ocena 7,6
Spotkania. Opo... Dawid Kubiatowski, ...

Na półkach: ,

Marian Zembala to właściwy człowiek na właściwym miejscu i choć z niektórymi poglądami profesora jest mi nie po drodze, to nie ulega wątpliwości, że jego postawa i stosunek wobec pacjenta zasługują na najwyższa pochwałę. Myślę, że świeżo upieczonym lekarzom ta lektura dobrze by zrobiła - mogliby nabrać pokory, dystansu i nieco autokrytycyzmu wobec swoich umiejętności i znikomego - siłą rzeczy - doświadczenia, zanim na przykład wezmą udział w kolejnym strajku. To, że profesor zaszedł w życiu tak daleko i jest dzisiaj tu, gdzie jest, to zasługa lat harówki, wyrzeczeń oraz zawsze wymaganiu najpierw od siebie, a dopiero potem od innych. Dla obecnie szkolącej się kadry lekarskiej, warunki w których kształcił się i stawiał pierwsze kroki w medycznym świecie M. Zembala zapewne są nie do wyobrażenia, ale warto by młodzi uświadomili sobie, że to ciężką pracą ludzie się bogacą, a nie przez udział w demonstracjach. Dodam tu jeszcze - co nie jest żadną prawdą objawioną, ale powinno w tym miejscu wybrzmieć - zawód lekarza to coś więcej niż praca, to misja. Toteż pozwolę sobie zacytować pewne wypowiedzi prof. Zembali, które być może skłonią niektórych do przemyśleń w tej kwestii:
* (o stażu w Leuven) "Sprzedałem w zasadzie wszystko, co ze sobą zabrałem, między innymi składany rower i radziecki aparat fotograficzny FED-4. Jadłem jeden posiłek dziennie. Najważniejsza była nauka i zdobywanie doświadczenia".
* (o podziwianym prof. Barnardzie) "Profesor F. Hitchcock (…) często powracał do wspomnień z Kapsztadu i opowiadał, że profesor Barnard zabronił na przykład, by którykolwiek z członków jego zespołu po pierwszym przeszczepie serca wyszedł ze szpitala. Trwało to czterdzieści dni! Nikt w tym czasie nie mógł pójść do domu".
* (w odpowiedzi na pytanie, czy dostał kiedyś reprymendę od profesora Religi) "Reprymendę? Raz ochrzanił mnie i to zdrowo, za to, że nie było mnie na weekend w szpitalu. Dodam jedynie, że był to rok 1985, moja rodzina mieszkała wtedy jeszcze we Wrocławiu i nie widzieliśmy się już od sześciu tygodni. Pracowałem dzień i noc, dzień i noc. W zasadzie nie wychodziłem ze szpitala. Wyjechałem w końcu na weekend, a po powrocie Religa mówi do mnie: Nic mnie to nie obchodzi. Chorzy wymagali, byś został z nimi na weekend. Byłeś tu potrzebny”.
Tak, że tak…

Marian Zembala to właściwy człowiek na właściwym miejscu i choć z niektórymi poglądami profesora jest mi nie po drodze, to nie ulega wątpliwości, że jego postawa i stosunek wobec pacjenta zasługują na najwyższa pochwałę. Myślę, że świeżo upieczonym lekarzom ta lektura dobrze by zrobiła - mogliby nabrać pokory, dystansu i nieco autokrytycyzmu wobec swoich umiejętności i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Kto nie oczekuje niczego, nigdy nie będzie rozczarowany" (Remarque, "Nim nadejdzie lato"). Byłoby dobrze, gdyby przed rozpoczęciem niektórych książek, w głowie zapalała mi się lampka z tym cytatem. Niestety "Nie opuszczaj mnie" jest jedną z nich. Autor miał niezłą koncepcję, jednak na tym się skończyło – temat dość ważki i drzemie w nim duży potencjał, szkoda, że tego nie wykorzystano. Poruszany problem potraktowano zbyt powierzchownie i bezrefleksyjnie, ogólnie historia bez większego polotu (na dodatek sporo w niej zbędnych dygresji głównej bohaterki Kathy). Minus również za płaskie i drętwe postaci oraz to, że od samego początku wiadomo, jak wszystko się skończy. Literacko też raczej dolna półka, uwierały mnie atrybucje dialogowe notorycznie niepasujące do kontekstu sytuacji (chyba wpychano je po to, żeby zapełnić przestrzeń na danej stronie). Chociaż ekranizacja też nie powala na kolana, to chyba jest już odrobinę lepsza od samej książki (i to mimo K. Knightley w roli Ruth). Planuję dać jeszcze jedną szansę zeszłorocznemu laureatowi literackiej Nagrody Nobla, ale jeśli ponownie się zawiodę, to najpewniej będzie to koniec mojej przygody z panem Kazuo Ishiguro.

"Kto nie oczekuje niczego, nigdy nie będzie rozczarowany" (Remarque, "Nim nadejdzie lato"). Byłoby dobrze, gdyby przed rozpoczęciem niektórych książek, w głowie zapalała mi się lampka z tym cytatem. Niestety "Nie opuszczaj mnie" jest jedną z nich. Autor miał niezłą koncepcję, jednak na tym się skończyło – temat dość ważki i drzemie w nim duży potencjał, szkoda, że tego nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podejrzewam, że z przeważającą częścią omówionych w książce "wytrychów służących włamywaniu się do mózgu" każdy miał kiedyś do czynienia i stosował je intuicyjnie, ale w sposób nieświadomy, a więc nie wykorzystując w pełni potencjału, który w nich drzemie - tak przynajmniej było w moim przypadku. Cieszę się, że dzięki publikacji P. Radosława mogłam sobie uporządkować wiedzę na temat uczenia się, dowiedzieć skąd bierze się skuteczność opisywanych metod i jak świadomie z nich korzystać, by zwiększyć efektywność swojej nauki. Całość przejrzysta, ładnie wydana (zdjęcia, diagramy, schematy, schemaciki), no i bibliografia robi niemałe wrażenie. Jeśli też chcesz sobie pomóc, to zapraszam do lektury (warto)! ;)

Podejrzewam, że z przeważającą częścią omówionych w książce "wytrychów służących włamywaniu się do mózgu" każdy miał kiedyś do czynienia i stosował je intuicyjnie, ale w sposób nieświadomy, a więc nie wykorzystując w pełni potencjału, który w nich drzemie - tak przynajmniej było w moim przypadku. Cieszę się, że dzięki publikacji P. Radosława mogłam sobie uporządkować wiedzę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka nie jest zła, aczkolwiek sięgając po nią, oczekiwałam czegoś innego. Liczyłam, że przede wszystkim poznam szczegóły pracy naukowej Marii Skłodowskiej-Curie, jak się natomiast okazało, autorka zdecydowanie więcej uwagi poświęciła jej życiu osobistemu. Muszę jednak przyznać, że z ciekawością zagłębiałam się w meandry złożonej osobowości naszej podwójnej noblistki. Maria Skłodowska-Curie była tytanem pracy, marzyła by jej odkrycia przysłużyły się ludzkości, co o dziwo zupełnie nie szło w parze z jej umiejętnościami społecznymi czy mądrością życiową (zdaje się, że przejawiała objawy Aspergera). Była niezwykle trudna w obyciu i mimo że dziś bardzo szanuję jej osiągnięcia, cenię upór w dążeniu do celów oraz konsekwentne stawianie czoła konwenansom związanym z ówczesną pozycją kobiet w świecie nauki, to nie mogłabym okazać zrozumienia dla większości jej zachowań jako człowieka wobec człowieka. Bliscy geniusza zwykle mają diabelnie trudny żywot, w przypadku Marii nie było inaczej. Ale jak miała powiedzieć sama uczona: "Naukowcy są egoistami. Muszą zapomnieć o bożym świecie, chcąc do czegoś dojść". Cóż... Cieszcie się zatem wszyscy, którzy nie macie geniusza wśród swoich najbliższych. ;)

Książka nie jest zła, aczkolwiek sięgając po nią, oczekiwałam czegoś innego. Liczyłam, że przede wszystkim poznam szczegóły pracy naukowej Marii Skłodowskiej-Curie, jak się natomiast okazało, autorka zdecydowanie więcej uwagi poświęciła jej życiu osobistemu. Muszę jednak przyznać, że z ciekawością zagłębiałam się w meandry złożonej osobowości naszej podwójnej noblistki....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeżeli wydaje ci się, że istnieją na tym świecie jeszcze jakieś rzeczy, struktury, obiekty, które nie podlegają obrotowi, to masz rację - wydaje ci się. Żądza pieniądza sprawiła, że nawet ciało ludzkie stało się towarem, a nienazywanie rzeczy po imieniu i stosowanie całego wachlarza eufemizmów przy poruszaniu tego tematu, nie zmienia powyższego faktu. Przedstawione w reportażu historie są wstrząsające, ale o ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć motywację niektórych osób, np. gotowych sprzedać swoją nerkę, tak w głowie mi się nie mieści, do czego zdolni są ludzie zajmujący się pozyskiwaniem organów (też kości, krwi, a nawet dzieci) i wszyscy inni pośredniczący w tych szemranych transakcjach. Prawda ukazana przez S. Carney'a jest brutalna, i tu nie chodzi tylko o przedstawienie realiów funkcjonowania czerwonego rynku, ale też o uświadomienie czytelnikowi tego, że nawet wobec śmierci są równi i równiejsi - ten, kto dysponuje wystarczającymi środkami może ją odroczyć, a innym często nie pozostaje nic innego jak umrzeć w zapomnieniu. Smutne.

Jeżeli wydaje ci się, że istnieją na tym świecie jeszcze jakieś rzeczy, struktury, obiekty, które nie podlegają obrotowi, to masz rację - wydaje ci się. Żądza pieniądza sprawiła, że nawet ciało ludzkie stało się towarem, a nienazywanie rzeczy po imieniu i stosowanie całego wachlarza eufemizmów przy poruszaniu tego tematu, nie zmienia powyższego faktu. Przedstawione w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wniosek, który nasuwa się po przeczytaniu tej lektury? - świat naprawdę zmierza ku zagładzie. Powieść pisana ku przestrodze, a odnosi się wrażenie, jakby przez te dziesiątki lat służyła nam za instrukcję. Wizja świata przedstawiona przez Huxleya jest przerażająca i to przede wszystkim za sprawą tego, iż często brzmi nader znajomo. Ostatni człowiek to ponoć ten, który osiągnął wszystko i teraz żyje w sposób wygodny i przyjemny - czy daleko nam do tego? Chyba jesteśmy bliżej, niż nam się wydaje - coraz częściej wolimy pójść na łatwiznę i zwyczajnie unikamy konfrontacji z tym, co trudne czy niewygodne. Podczas pogoni za lekkim i przyjemnym życiem przestajemy rozróżniać moralność od niemoralności, zacieramy granice między dobrem a złem, a postęp wykorzystujemy w coraz bardziej wątpliwe etycznie sposoby. Produkowanie ludzi w "Nowym wspaniałym świecie" wydaje nam się nie do przyjęcia, ale czy współczesna nauka już nie ma problemu z ustaleniem tego, gdzie kończy się zwykłe poszerzanie horyzontów, a gdzie zaczyna projektowanie człowieka i społeczeństwa? Dzięki coraz nowszym odkryciom i technologiom możemy wiele zyskać, sporo się nauczyć, dowiedzieć, zrozumieć, ale pamiętajmy, że zawsze są dwie strony medalu i uleganie niektórym pokusom, niesionym przez naukowe osiągnięcia może nas totalnie zgubić.
Podsumowując - warto zapoznać się z tą pozycją. Tak samo jak warto przysiąść i zweryfikować listę swoich życiowych priorytetów, zamiast gnać na złamanie karku za "wspaniałym światem".

Wniosek, który nasuwa się po przeczytaniu tej lektury? - świat naprawdę zmierza ku zagładzie. Powieść pisana ku przestrodze, a odnosi się wrażenie, jakby przez te dziesiątki lat służyła nam za instrukcję. Wizja świata przedstawiona przez Huxleya jest przerażająca i to przede wszystkim za sprawą tego, iż często brzmi nader znajomo. Ostatni człowiek to ponoć ten, który...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przykro mi to mówić, ale tę konfrontację z J. Steinbeckiem uważam za niezbyt udaną, niestety tym razem nie zagrało. Realia doby Wielkiego Kryzysu warte poznania, ale żeby od razu wkładać tę powieść na półkę z arcydziełami? Nie powiem, że opowiedziana historia nie wzbudzała we mnie emocji. Niemożność zaspakajania podstawowych potrzeb oraz wyzysk farmerów i ich rodzin przejmowały, a wizja całkowitej utraty jakiejkolwiek stabilności i poczucia bezpieczeństwa potrafiły człowieka porządnie zatrwożyć, jednak to nie wystarczyło, żeby mnie przekonać. Autor za bardzo skupił się na obłędnie dokładnych opisach zewnętrznych, a za mało mówił chociażby o uczuciach bohaterów. To powodowało, że postacie wydawały się strasznie powierzchowne - rozumiem, że Joadowie byli przede wszystkim skupieni na walce o byt, ale czy naprawdę tak mało obszedł ich los dziadka, babki, Noaha, Conniego, Casy'ego, dziecka Rosasharn, Toma? Również rozczarowało mnie zakończenie. Co prawda można uznać je za symbol optymistycznej wizji przyszłości, ale nie ukrywam, że podczas czytania liczyłam na jakiś przełom i zapowiadane przez całą powieść "winobranie gron gniewu", czego ostatecznie się nie doczekałam. Walory literackie też raczej nie wprawiają w zachwyt, język niespecjalnie wyszukany, sporo powielań i słabe dialogi. Mówię to wszystko z bólem, ponieważ "Na wschód od Edenu" bardzo mi się podobała - mogło być zasługą podszlifowanego już warsztatu autora oraz tłumaczenia uznanego Bronisława Zielińskiego. Tak czy inaczej liczę na kolejne, bardziej udane spotkanie z twórczością Steinbecka.

Przykro mi to mówić, ale tę konfrontację z J. Steinbeckiem uważam za niezbyt udaną, niestety tym razem nie zagrało. Realia doby Wielkiego Kryzysu warte poznania, ale żeby od razu wkładać tę powieść na półkę z arcydziełami? Nie powiem, że opowiedziana historia nie wzbudzała we mnie emocji. Niemożność zaspakajania podstawowych potrzeb oraz wyzysk farmerów i ich rodzin...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Widoku nocnego nieba Korei Północnej nie sposób zapomnieć. To chyba najwspanialsze niebo w północno-wschodniej Azji, bo tylko tam nie przesłaniają go pyły węglowe, piasek nawiewany znad pustyni Gobi ani dymy przemysłowe, od których dusi się reszta kontynentu. Blasku gwiazd jaśniejących na górze nie tłumią tam sztuczne światła". Brzmi nieźle, prawda? Prawda. Co jednak kryje się pod tym zapierającym dech w piersi widokiem? Żyjąc w XXI wieku trudno wyobrazić sobie, że w tym samym czasie, gdy świat wręcz z minuty na minutę prze naprzód, gdzieś jeszcze dzieje się komunizm i to niemal w orwellowskim wydaniu. W tym wszystkim zapewne może nas też zdumiewać łatwowierność ludzi żyjących w KRLD, ale czy pamiętając o tym, że od urodzenia pierze się im mózgi i poddaje indoktrynacji już w żłobkach, to powinniśmy się temu dziwić? Duch systemu jest tam wszechobecny, demonstruje się go nawet w zadaniach matematycznych dla najmłodszych - oto przykład: "Trzej żołnierze Koreańskiej Armii Ludowej zabili trzydziestu żołnierzy amerykańskich. Jeśli każdy z nich zabił tylu samo żołnierzy, ilu Amerykanów zabił jeden żołnierz koreański?". Zresztą - nawet ci gotowi stworzyć ruch oporu, boją się otwarcie protestować ze względu na swoje rodziny, którym zgotowano by potem piekło. Trudno oprzeć się wrażeniu, że - w przeciwieństwie do krajów cywilizowanych - to, co nie jest w KRLD prawnie dozwolone, jest zakazane. I nie dajmy sobie mydlić oczu ładnymi obrazkami z Pjongjangu, które jest tworem zaaranżowanym na użytek cudzoziemców, bo w rzeczywistości cały ten kraj to więzienie, o czym otwarcie mówią nieliczni, którym udało się stamtąd uciec.

"Widoku nocnego nieba Korei Północnej nie sposób zapomnieć. To chyba najwspanialsze niebo w północno-wschodniej Azji, bo tylko tam nie przesłaniają go pyły węglowe, piasek nawiewany znad pustyni Gobi ani dymy przemysłowe, od których dusi się reszta kontynentu. Blasku gwiazd jaśniejących na górze nie tłumią tam sztuczne światła". Brzmi nieźle, prawda? Prawda. Co jednak kryje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziwna. Wciągająca, ale nieco męcząca. Niecodzienna, ale życiowa. Momentami irytująca. Doceniam celne obserwacje autora i uniwersalne przesłanie tej powieści, zawartą w niej metaforykę, odniesienia do mitologii, posłużenie się symboliką biblijną, nawiązanie do historii Kolumbii oraz zręczne wplecenie w to wszystko zdarzeń fantastycznych; nie mogę też odmówić jej walorów literackich, ale... No właśnie - ALE. Tego wszystkiego jest zwyczajnie za dużo. Szybko można stracić orientację w gąszczu namnażających się postaci i genealogicznych zawikłaniach, gdzie każdy z potomków nazywany jest tak samo, a wydarzenia piętrzą się niczym nocniki Fernandy w pokoju Melquiadesa, podczas gdy ich opisy skondensowane są do niezbędnego minimum. Przez większą część książki miałam wrażenie, że autor opowiadając kolejno poszczególne historie i dzieje mieszkańców Mocando zmierza donikąd... Odczucia te mogły być spowodowane tym, że trudno dostrzec rdzeń powieści, za co odpowiada brak głównego bohatera (praktycznie każda postać po trosze nim jest) i to, że książka traktuje o wszystkim po trochu, czyli jest trochę o wszystkim, trochę o niczym. Chociaż gdyby chcieć ją zekranizować (żeby miało to ręce i nogi), to chybaby wyszło nam coś objętościowo zakrawającego na "Modę na sukces". A więc tak, jak już powiedziałam - doceniam, a jednocześnie przyznaję, że ta forma nie jest dla mnie i najpewniej więcej do tej książki nie wrócę (chociaż do samego Marqueza planuję, bo "O miłości i innych demonach" bardzo przypadła mi do gustu).

Dziwna. Wciągająca, ale nieco męcząca. Niecodzienna, ale życiowa. Momentami irytująca. Doceniam celne obserwacje autora i uniwersalne przesłanie tej powieści, zawartą w niej metaforykę, odniesienia do mitologii, posłużenie się symboliką biblijną, nawiązanie do historii Kolumbii oraz zręczne wplecenie w to wszystko zdarzeń fantastycznych; nie mogę też odmówić jej walorów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Och, nie! Jak można było tak powierzchownie potraktować kwestie poruszone w filmie i tym samym zmarnować cały potencjał ukazanej w nim historii... Autor książki miał olbrzymie pole do popisu, a poprzestał w zasadzie na relacji tego, co widzieliśmy już na ekranie. Nie twierdzę, że od razu należało zmieniać fabułę, ale można było wzbogacić tę powieść poprzez np. dokonanie retrospekcji relacji Neil - pan Perry, przybliżenie życiorysów co poniektórych bohaterów, wplecenie w to wspomnień Keatinga z czasów, kiedy był uczniem Akademii Weltona itd. Niestety to, co otrzymaliśmy to przeredagowany scenariusz, nic ponadto. Film polecam, książkę niekoniecznie.

Och, nie! Jak można było tak powierzchownie potraktować kwestie poruszone w filmie i tym samym zmarnować cały potencjał ukazanej w nim historii... Autor książki miał olbrzymie pole do popisu, a poprzestał w zasadzie na relacji tego, co widzieliśmy już na ekranie. Nie twierdzę, że od razu należało zmieniać fabułę, ale można było wzbogacić tę powieść poprzez np. dokonanie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek Annie Barrows, Mary Ann Shaffer
Ocena 7,4
Stowarzyszenie... Annie Barrows, Mary...

Na półkach: ,

Jej! Jak bardzo chciałabym uczestniczyć w choć jednej sesji Stowarzyszenia i poznać jego członków - ludzi pełnych serdeczności, gościnności i dobroci (mimo przeżytych podczas II WŚ doświadczeń). Nie są to żadni koneserzy, ani znawcy literatury a zwykli prostolinijni mieszkańcy normandzkiej wyspy Guernsey. Zwykle zajmują się tak przyziemnymi sprawami jak życie na farmie, a ich odskocznią od codziennych obowiązków są właśnie spotkania Stowarzyszenia. Cenię u nich to, że rozsmakowują się w przeczytanych lekturach i często do nich wracają; nie robią tego na wyścigi i tylko po to, by odhaczać kolejne pozycje (jak to często bywa w naszym realnym świecie). Historia opowiedziana w ciekawej, epistolarnej formie, która przyciąga lekkością i ciepłem. Nie da się w niej nie zauroczyć.

Jej! Jak bardzo chciałabym uczestniczyć w choć jednej sesji Stowarzyszenia i poznać jego członków - ludzi pełnych serdeczności, gościnności i dobroci (mimo przeżytych podczas II WŚ doświadczeń). Nie są to żadni koneserzy, ani znawcy literatury a zwykli prostolinijni mieszkańcy normandzkiej wyspy Guernsey. Zwykle zajmują się tak przyziemnymi sprawami jak życie na farmie, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Każdy głupi może wiedzieć. Sedno to zrozumieć" (A. Einstein) - m.in. w tym właśnie celu została popełniona "Krótka historia prawie wszystkiego". Bryson z godną podziwu łatwością zapoznaje nas z okolicznościami tego wszystkiego, co musiało się wydarzyć, abyśmy mogli "być tu i teraz, w dwudziestym pierwszym wieku, żywi i dostatecznie inteligentni, aby to docenić". Mimo iż w książce nie znajdziemy żadnych schematów czy diagramów tłumaczących pewne mechanizmy etc., to nie sposób zaprzeczyć, że materia została wyłożona w nad wyraz przejrzystej dla nas formie (pomagają w tym bez wątpienia barwne porównania i niekiedy żartobliwe anegdotki). Szkoda, że od czasu pierwszego wydania książka nie była aktualizowana, przez co niewiele mamy na temat chociażby Wielkiego Zaderzacza Hadronów, który w chwili powstawania tej publikacji jeszcze nawet nie funkcjonował. Cóż więcej... Więcej grzechów nie pamiętam, książkę jak najbardziej polecam, a sobie obiecuję powtórzyć i przeżyć tę przygodę jeszcze raz!

"Każdy głupi może wiedzieć. Sedno to zrozumieć" (A. Einstein) - m.in. w tym właśnie celu została popełniona "Krótka historia prawie wszystkiego". Bryson z godną podziwu łatwością zapoznaje nas z okolicznościami tego wszystkiego, co musiało się wydarzyć, abyśmy mogli "być tu i teraz, w dwudziestym pierwszym wieku, żywi i dostatecznie inteligentni, aby to docenić". Mimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsza Polka chorująca na mukowiscydozę z przeszczepionymi płucami oraz jej historia, którą można by podsumować krótkim cytatem otwierającym książkę - "Prosiłem o wszystko, abym mógł cieszyć się życiem. Otrzymałem życie, abym mógł cieszyć się wszystkim" (Mike Yaconelli).

Pierwsza Polka chorująca na mukowiscydozę z przeszczepionymi płucami oraz jej historia, którą można by podsumować krótkim cytatem otwierającym książkę - "Prosiłem o wszystko, abym mógł cieszyć się życiem. Otrzymałem życie, abym mógł cieszyć się wszystkim" (Mike Yaconelli).

Pokaż mimo to