-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1159
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać415
Biblioteczka
2022-06-14
2017-11-26
2018-04-26
O ile jeszcze czasami chwytam za książki z gatunki fantastyki młodzieżowej, tak obyczajówki tego typu omijam szerokim łukiem. Większość autorów za głównych bohaterów wybiera nastolatków chorych na nieuleczalne choroby, którzy cały czas spędzają wędrując po szpitalach. Być może są to tematy, które warto poruszać, jednak przesyt nie jest zdrowy i nie mogę już na takie opowieści patrzeć. Zamknęłam się całkiem na ten gatunek i nie dałam się zainteresować żadnemu tytułowi, okładce czy też opisowi. Po prostu nie. Kiedy zobaczyłam zapowiedź Moje serce, mój wróg poczułam niechętne zaintrygowanie. Tutaj nie mamy śmierci, wszechobecnego zapachu choroby.
Alvie zawsze źle się czuła w otoczeniu ludzi. Ich dotyk ją przeraża, a oni nie potrafią zrozumieć, dlaczego dziewczyna jest inna. Ciągłe prześladowania nie pomagały jej odnaleźć się w społeczeństwie, więc gdy kończy siedemnaście lat mieszka sama i ma zamiar ubiegać się o uznanie za osobę dorosłą wcześniej. Pracuje w zoo, gdzie między zwierzętami czuje spokój i swobodę, której nigdy nie odczuła przy własnym gatunku. Zespół Aspergera jest czymś, z czym nauczyła się żyć. Wypracowała swoje nawyki i stara się nie ulegać napadom paniki. Codziennie jednak dostrzega w parku chłopaka, który porusza się o lasce i ma naprawdę smutne oczy. Stanley ma ciało kruche jak szkło, a kiedy los stawia ich na swojej drodze Alvie nie może zapomnieć o przeszłości i o tym, jak skończyła osoba, która ją kochała.
"Miłość nie rozwiąże realnych problemów. Nie opłaci rachunków ani nie napełni lodówki."
Pierwszy raz spotkałam się z przedstawieniem w książce młodzieżowej Zespołu Aspergera. Autorka doskonale poradziła sobie z tym tematem i ani go nie przerysowała, ani nie potraktowała po łebkach. Na przykładzie Alvie pokazała, jak czuje się osoba dotknięta tym schorzeniem, jak inteligentna jest i jak wiele potrafi przyswoić informacji, które innym ludziom sprawiają niemałe problemy. Było mi naprawdę żal tego, jak społeczeństwo traktowało dziewczynę i jak ciężko jej było przystosować się do normalnego życia. Zapewne nie jest to wymysł A.J. Steiger i dużo osób musi radzić sobie z czymś takim. Cieszy mnie, że poruszony tutaj temat nie dotyczy choroby śmiertelnej i nie ma wywołać potoku łez, a pokazać, że tacy ludzie nie są ani gorsi, ani lepsi. Są tacy sami.
Stanley mnie pozytywnie zaskoczył. Nie jest typowym złym chłopakiem, który odmienia życie głównej bohaterki i pozwala jej zrobić to samo ze sobą. Jest trochę nieśmiały, czuły, pełen zrozumienia dla Alvie. Zwykle nie przepadam za tego typu męskimi postaciami, jednak tutaj polubiłam go bardzo, a jego kruchość sprawiła, że doceniłam jeszcze bardziej to, że jest gotów spędzać czas z czasami nieprzewidywalną dziewczyną.
"Niekiedy jedynym sposobem na przeżycie jest zabicie własnego serca. Albo zamknięcie go w klatce."
Relacja tej dwójki to najsłodsza rzecz, o jakiej ostatnio czytałam. Podoba mi się ta specyficzność, która wręcz się z niej wylewa. Chociaż nie skupiamy się przede wszystkim na wątkach romantycznych - bo nie pełnią one tutaj aż tak ważnej roli - to śledzimy z ciekawością to, jak to wszystko się rozwija i jak zmienia się zarówno Alvie jak i Stanley. Konstrukcja fabuły udowadnia, że autorka doskonale wiedziała, co chce stworzyć i napisała to. Nie ma tutaj niedociągnięć, naciągniętych faktów. Są wątki, które miały potencjał, a zostały potraktowane bardzo pobieżnie i to też jest plus. Nic na siłę, a skoro wszystko bardzo dobrze się klei to tym lepiej.
Przez tę książkę się biegnie. Potrzebowałam dwóch godzin, żeby poznać losy dwójki tych bohaterów i nie żałuję ani chwili. Polecać tę książkę będę każdemu, bo to praktycznie arcydzieło gatunku. Moje serce, mój wróg przebiło nawet bestsellerowe Gwiazd naszych wina, które w swoim czasie naprawdę uwielbiałam. Mam nadzieję, że będzie o tej historii równie głośno, bo nawet kwestie fizyczne związki zostały przedstawione perfekcyjnie i bez zbytniej perwersji, ale również bez pruderii. Pokazane zostało wszystko tak, jak jest naprawdę. I to jest piękne.
O ile jeszcze czasami chwytam za książki z gatunki fantastyki młodzieżowej, tak obyczajówki tego typu omijam szerokim łukiem. Większość autorów za głównych bohaterów wybiera nastolatków chorych na nieuleczalne choroby, którzy cały czas spędzają wędrując po szpitalach. Być może są to tematy, które warto poruszać, jednak przesyt nie jest zdrowy i nie mogę już na takie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-04
Po fali popularności książek Johna Greena już tylko kwestią czasu było powstanie serii, która będzie łączyć wszystkie pozycje dla młodzieży, które zawierają drugie dno, jakiś przekaz. Myślnik to właśnie taki cykl - stworzony przez wydawnictwo Bukowy Las daje nam, młodzieży, literaturę, która ma w sobie coś więcej, a równocześnie czyta się ją szybko i przyjemnie.
Sutter Keely jest osobą, którą każdy zna i lubi. Jest zabawny, ciągle wesoły i bez zastanowienia robi najdziwniejsze rzeczy, jakie przychodzą Wam do głowy. Kończy właśnie liceum, jednak nie ma zbyt wielkich planów na życie. Mieszka z ojczymem i matką, która myśli jedynie o jego siostrze i jej bogatym mężu oraz o ich wielkim domu z basenem.
Zawsze widać go z nieodłącznym kubkiem 7upa, który jest ciągle mocno doprawiony whisky. Świat, który widzi Sutter gdy jest pijany podoba mu się dużo bardziej, dlatego mimo młodego wieku trudno wskazać chwilę, w której jest trzeźwy.
Pewnego dnia budzi się na całkiem obcym trawniku i nie ma pojęcia, gdzie jest. Nad sobą widzi całkiem obcą dziewczynę, która wydaje się go znać. W taki właśnie sposób poznaje Aimee. Jest ona chorobliwie wręcz nieśmiała, zajmuje się rozwożeniem gazet i boi zbuntować się matce. Sutter postanawia pomóc jej zmienić się i zacząć cieszyć życiem.
Podczas czytania tej pozycji czułam się identycznie, jak podczas lektury większości książek Johna Greena. Człowiek jest świadomy wydarzeń, które dzieją się na wierzchu, jednak widzi to drugie dno i próbuje zrozumieć, co autor tak właściwie chce przekazać. Można Cudowne tu i teraz przeczytać powierzchownie - dobrze bawić się razem z Sutterem i patrzeć na to, jak zmienia się jego punkt widzenia. Można też wgłębić się, wziąć głęboki oddech i dać się porwać. Nie połknąć ją na raz. Delektować się każdym słowem i ciągle pytać: o co właściwie tutaj chodzi?
Postacie stworzone przez autora są bardzo realistyczne, chociaż nie mogłam pozbyć się wrażenia, że trochę przerysowane. Sutter pijący za kierownicą i w każdym miejscu, w którym jest? Wydawało mi się to strasznie nieprawdopodobne. Takie ilości alkoholu w organizmie u młodego chłopca? Naprawdę? Owszem, młodzież pije. Ale aż tyle? To, ile pochłania główny bohater spokojnie wystarczyłoby dla kilku osób.
Liczy się tylko cudowne tu i teraz.
Aimee jest bohaterką bardzo szarą - przynajmniej na początku. Jej postać jest również bardzo przerysowana i trochę rozmyta. Autor przedstawił ją w sposób stereotypowy. Cicha myszka, która boi się zbuntować. Brakowało mi w niej i Sutterze czegoś wyróżniającego ich z tłumu bohaterów tego typu. Sama fabuła jest świetnie skonstruowana, jednak właśnie te przerysowane postacie są minusami. Mimo to bardzo ich polubiłam.
Język autora jest prosty, co sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko i z ciekawością poznaje kolejne rozdziały. W pewnym momencie przestałam zwracać uwagę na tą głupotę Suttera, która trochę mnie irytowała, i zaczęłam żyć chwilą, cudownym tu i teraz. Bo właśnie to jest mottem naszego bohatera - twierdzi on, że takie małe przyjemności tworzą coś większego, z czego składa się życie.
Wyzwanie, które stoi przed młodymi ludźmi, którzy muszą nauczyć się żyć samodzielnie, jest ogromne. Właśnie na nim skupia się Tim Tharp. Starszym proponuje ponowną przygodę z tym związaną, a młodszym pomoc w zrozumieniu tego, co powinno się wiedzieć dorastając. Uczy nas na błędach bohaterów i każe uważać na siebie. Jestem akurat na takim rozdrożu co sprawiło, że bardzo wczułam się w całą historię. Bo myślę, że nie da się tak po prostu ją przeczytać. W pewnym momencie zaczynamy żyć życiem Suttera albo Aimee i dostajemy potężnego kopa do działania.
Już dosyć dawno powstała ekranizacja tej książki i myślę, że przyjdzie chwila, gdy ją pooglądam. Wiadomo, że filmy zwykle bardzo się różnią od pierwowzoru i zastanawia mnie, co w Cudownym tu i teraz dostrzegł reżyser. Z tego co widzę filmowa wersja powstała w 2013 roku i jest dosyć popularna, więc zastanawiam się, czemu jeszcze nigdy się na nią nie natknęłam podczas przeglądania czeluści internetu.
Przyznam, że seria Myślnik spełnia swoją rolę i z pewnością zmusza do myślenia. Mam nadzieję, że jeszcze inne książki Tima Tharpa pojawią się na polskim rynku, gdyż dołącza on do Johna Greena i do Davida Levithana na półce moich ulubionych, tych prawdziwych i autentycznych, autorów zagranicznych. Czekam na kolejne książki z tej serii, gdyż myślę, że z pewnością warto.
Po fali popularności książek Johna Greena już tylko kwestią czasu było powstanie serii, która będzie łączyć wszystkie pozycje dla młodzieży, które zawierają drugie dno, jakiś przekaz. Myślnik to właśnie taki cykl - stworzony przez wydawnictwo Bukowy Las daje nam, młodzieży, literaturę, która ma w sobie coś więcej, a równocześnie czyta się ją szybko i przyjemnie.
Sutter...
2015-01-30
Dzisiaj przyszła do mnie ta pozycja, co niesamowicie mocno poprawiło mi humor. Miałam ochotę na taką typową książkę młodzieżową tak bardzo, że rzuciłam się na nią jak narkoman po długim odstawieniu. Byłam świadoma, że zaczynam coś nowego w trakcie czytania piątego tomu Dziewczynki z Szóstego Księżyca jednak wiedziałam, że skończę Misję 100 jeszcze dzisiaj. Skończę, napiszę recenzje i jeszcze zdążę przeczytać ostatnio zaczętą pozycję. Jak dobrze szybko czytać... Na tę pozycję czekałam dosyć długo. Byłam jej bardzo ciekawa, szczególnie, że na jej podstawie powstał serial. Zastanawiałam się, czy go nie zacząć jednak postanowiłam najpierw skończyć książkę.
Minęło już trzysta lat od momentu, gdy Ziemia została spustoszona przez kataklizm. Planeta to przestała być niezdolna do utrzymania życia. Ludzkość chcąc przetrwać ucieka w przestrzeń kosmiczną. Ludzie dalej przebywają na owej stacji kosmicznej, a ścisła kontrola narodzin i związków pozwala na utrzymanie na niej stałego poziomu życia. Nikt nie wie, kiedy będzie można wrócić do domu. Rodzice Clarke zajmowali się badaniem promieniowania na planecie do czasu, kiedy zostali straceni przez błąd córki i niedotrzymanie obietnicy. Dziewczyna została Odosobniona, a w dniu jej osiemnastych urodzin miała odbyć się jej druga rozprawa mówiąca o tym, czy przeżyje, czy zostanie zabita. Nie ma nadziei - każdy nastolatek zostaje zabity tak, czy inaczej. Pewnego dnia, gdy wydaje się, że w izolatce spędziła już ostatnie pół roku swojego życia, gdyż pojawia się u niej doktor, wcale nie jest zrozpaczona. Bardziej szokuje ją wiadomość, że razem z dziewięćdziesięcioma dziewięcioma innymi Odosobnionymi zostanie wysłana na Ziemię, by sprawdzić, czy nadaje się ona do przeżycia.
Wells jest synem kanclerza, który jest zawiedziony zachowaniem swojego dziecka. Chłopak postanowił zrobić wszystko, by dostać się na statek i polecieć na Ziemię ze swoją miłością, Clarke. Jest świadomy, że ją zawiódł i dziewczyna go teraz nienawidzi, jednak nie chce stracić jej na zawsze szczególnie, że na stacji kosmicznej nie ma już nic, na czym by mu zależało. To dla niej podpala najważniejsze drzewo na pokładzie, za co zostaje Odosobniony i skazany na lot na Ziemię. Cieszy go to. Ma nadzieję, że to co zrobił zostanie mu wybaczone. Cały czas ma to na sumieniu i ciąży mu na sercu.
Bellamy jest na statku całkiem sam. Ma tylko młodszą siostrzyczkę, która została Odosobniona. Opiekował się nią od najmłodszych lat, ukrywał przed strażnikami i bronił przed matką. Teraz dowiaduje się, że Octavia zostaje zesłana na Ziemię z powodu jakiejś ściśle tajnej misji. Kradnie ubranie i broń strażnika, którego przekupił, by przynosił mu informacje o siostrze i postanawia, że poleci z nią. Przerywa przemowę Kanclerza i biorąc go na zakładnika udaje mu się dostać na pokład. W tej całej akcji ranny zostaje przywódca co sprawia, że wszyscy zajmują się nim, a Bellamy ma szansę dołączyć do siostry.
Ze strzelaniny korzysta też Glass. Pomaga jej to uciec ze statku, który miał zabrać ją w nieznane. Unika pościgu i postanawia dostać się do pokoju swojego ukochanego, którego porzuciła. Chłopak był z niższej frakcji niż ona, tak więc ich związek nie był możliwy. Gdy okazuje się, że on znalazł już sobie jakieś pocieszenie, postanawia odnaleźć matkę by móc się z nią pożegnać, zanim ją znajdą.
Ludzie opuścili Ziemię w jej najczarniejszej godzinie, dlaczego więc Ziemię miałoby obchodzić, ilu ich zginie podczas prób powrotu?
Lądowanie nie przebiega tak pomyślnie, jak się tego spodziewano. Kilka osób ginie, a zasoby leków zaginęły. Mnóstwo Odosobnionych jest rannych, a w obozie zaczynają się tworzyć frakcje. Ludzie nie są nauczeni współpracować i walczą o przetrwanie tylko dla siebie. Clarke ma ręce pełne roboty, by utrzymać ich wszystkich przy życiu. Wells stara się zaprowadzić porządek, a Bellamy robi to, co robił zawsze - sprawia, że jego siostra jest bezpieczna.
Jak już wspomniałam bardzo dużo spodziewałam się po tej książeczce. Zdziwiłam się, że jest taka krótka. Nie poświęciłam jej więcej niż dwie godzinki i bum. Koniec. Nie mogę stwierdzić, że wcześniej nie czytałam niczego w tym stylu, bo czytałam serię W otchłani, Beth Revis i jestem zdania, że obie serie są do siebie bardzo podobne. Z tym, że cykl 100 jest jakby rozbudowaną książką Cienie Ziemi. Trudno o oryginalność, kiedy wydaje się, że już wszystko zostało napisane. Mimo to dobrze bawiłam się podczas lektury. Z jednej strony dlatego, że naprawdę mocno stęskniłam się za literaturą tego typu. Z drugiej: to naprawdę dobra pozycja. Ba, nawet bardzo dobra. Trudno określić ją inaczej. Być może miłośnicy serialu pokochają ją bardziej. Rozważam opcję, by zacząć go oglądać. Najpierw tylko muszę skończyć Dr. House'a.
Jeśli chodzi o bohaterów, to polubiłam Clarke i Bellamy'ego. Ich charaktery bardzo przypadły mi do gustu. Z niecierpliwością czekał na rozdziały z ich perspektywy. Początkowo spodziewałam się, że to Wells podbije moje serce w tej powieści. Jak się jednak okazało bardzo denerwowało mnie jego zachowanie i wszystko to, co zrobił. Według mnie kierował się czystym egoizmem. Nie przepadam za takimi postaciami. Wydaje im się, że wiedzą wszystko a ich miłość do drugiej osoby jest tak ważna, że można poświęcić dla niej tysiące innych istot. Glass natomiast jest tak irytująco głupią, naprawdę!, postacią, że aż w pewnym momencie zaczęło mi być jej żal. Ucieczka do chłopaka, którego porzuciło się bez słowa wyjaśnienia i ta pewność, że on czeka na nią, była bardzo... głupiutka. Podobnie jej wykroczenie, za które została Odosobniona i paskudne kłamstwo. Nie, ona z pewnością nie dołączy do grona moich ulubionych postaci i mam nadzieję, że w kolejnych tomach za dużo jej nie będzie.
Ptaki. Prawdziwe ptaki. Nie widziała ich, ale wiedziała, że tam są. Zastanawiała się, czy koloniści słyszeli śpiew ptaków, wsiadając na pokład ostatniego statku. Czy był to śpiew na pożegnanie? Czy ptaki połączyły głosy w chórze odśpiewującym rekwiem dla umierającej Ziemi?
Zakończenie nie zaskoczyło mnie. Spodziewałam się tego, gdyż jest to stereotypowy fragment fabuły w pozycjach tego typu. Mimo to jestem ciekawa, jak autorka będzie kontynuowała go. Koniec końców z czegoś zwykłego też można zrobić arcydzieło. Z tego właśnie powodu mam zamiar zabrać się za kontynuacje, gdy już wyjdzie w Polsce. Patrząc też na ilość odcinków serialu mam zamiar pooglądać go do momentu, w którym kończy się Misja 100. Ciekawa jestem, czy bardzo różnią się wątki. Mam nadzieję, że... W sumie nie wiem, co bym wolała. Gdyby różniły się bardzo, nie wiem, czy chciałabym kontynuować przygodę z serialem. Z drugiej strony nie mam też ochoty oglądać książki słowo w słowo przeniesionej na ekran.
Muszę wspomnieć o wydaniu, jak to ja. Cieszy mnie, że książka zawiera skrzydełka. Pozycja bez nich wydaje się być taka... naga. Dodatkowo okładka jest piękna. Niby nie ma w niej nic niezwykłego, a nie mogę się na nią napatrzeć. Zdecydowanie przyciąga wzrok. I do końca nie można nazwać jej minimalistyczną. Mogłabym napisać na ten temat jakąś rozprawkę. Tak to jest, jak się umie pisać i mówić o wszystkim tak rozwlekle, że można by było stworzyć z tego encyklopedię. Zastanawiam się teraz, gdzie położyć Misję 100, by ładnie prezentowała się na półce. Mam nadzieję, że druga część również będzie tak ładnie wyglądać.
Pozycja jest dosyć wciągająca, jednak mnie nie pochłonęła bez reszty. Problemem musi być zapewne fakt, że co chwila przypominałam sobie fragmenty W otchłani. Psuło mi to trochę przyjemność z czytania. Myślę, że lepiej by było poznać tylko jedną serię z tych dwóch. Ewentualnie zapomnieć wszystko, co się przeczytało wcześniej. Bardzo ułatwiłoby mi to lekturę. Co nie znaczy, że odwlekam Was od zamiaru którejkolwiek z tej pozycji. Każda ma w sobie coś wyjątkowego, jednak pojawiają się też wątki wspólne.
Nie było czegoś takiego jak czyste konto. Na tym polegała tajemnica - człowiek musi nosić brzemię swoich postępków na zawsze, bez względu na koszty.
Podsumowując - jestem bardzo zadowolona z lektury, acz mogło być lepiej. Mam jednak nadzieję, że ten tom jest tylko wprowadzeniem, do niesamowicie wciągającej historii, którą pokocham na tyle, że dołączę ją do grona tych najukochańszych. Daję autorce szanse na to, by mnie zachwyciła. I mam nadzieję, że się nie zawiodę. Pozostaje tylko czekać na kolejną część. Obyśmy długo czekać nie musieli. Za granicą premiera była we wrześniu ubiegłego roku, więc myślę, że wydawnictwo dosyć szybko upora się z tłumaczeniem i wydaniem. Trzymam kciuki, bo ciekawość wręcz zżera mnie od środka. Teraz trudno mi będzie wrócić do poprzednio zaczętej pozycji. Najchętniej zostałabym dalej w takich klimatach.
Dzisiaj przyszła do mnie ta pozycja, co niesamowicie mocno poprawiło mi humor. Miałam ochotę na taką typową książkę młodzieżową tak bardzo, że rzuciłam się na nią jak narkoman po długim odstawieniu. Byłam świadoma, że zaczynam coś nowego w trakcie czytania piątego tomu Dziewczynki z Szóstego Księżyca jednak wiedziałam, że skończę Misję 100 jeszcze dzisiaj. Skończę, napiszę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-25
Zawsze w okresie świątecznym chwytam za książkę, która przywołuje sobą klimat Bożego Narodzenia. Równo rok temu przeczytałam W śnieżną noc. W tym wahałam się między Księgą wyzwań Dasha i Lily, a Podaruj mi miłość. Padło jednak na tą pierwszą, gdyż seria Myślnik zawsze mnie do siebie przyciąga. Chciałam też spędzić trochę czasu z czymś, co wyszło spod pióra Davida Levithana.
Dash jest molem książkowym. Mnóstwo czasu spędza w swojej ulubionej księgarni. Pewnego dnia między półkami rzuca mu się w oczy czerwony dziennik. Wyciąga go i w ten sposób zostaje wciągnięty w wyzwanie od pewnej dziewczyny, Lily. Wydaje się ona mu być całkiem inna od wszystkich, które zna. Z racji tego, że tegoroczne święta spędza sam ma dużo czasu, by podjąć się wszystkich zadań.
Lily uwielbia Boże Narodzenie. Tym razem jednak jej rodzice wyjechali w opóźnioną o dwadzieścia pięć lat podróż poślubną, a dziadek w odwiedziny do swojej dziewczyny. Zostaje więc tylko z bratem, który jest zbyt zajęty swoim nowym chłopakiem, by spędzić z nią czas. Na całe szczęście czerwony zeszyt okazał się być dla nie przygodą, jakiej się nie spodziewała. Rozwiązywanie i wymyślanie nowych wyzwań zaczyna wypełniać jej świąteczne dnie.
Oboje jednak boją się spotkać. Boją się zepsuć magiczną atmosferę, którą stworzył dla nich czerwony zeszyt. Rzeczywistość zwykle okazuje się całkiem inna od wyobraźni, dlatego też Dash woli utrzymać swoją postać w tajemnicy, a Lily obawia się tego, co chłopak pomyśli o niej, szkolnym dziwadle.
Cieszę się, że autorzy skupili się na kwestii dorastania nastolatków, podejmowaniu nieprzemyślanych decyzji i doświadczania wszystkiego na własnej skórze. Bałam się, że w tym świątecznym klimacie będzie obecne samobójstwo albo inna tragedia.
"Ja nie jestem niebezpieczny. Tylko opowieści mogą być groźne. Fikcja, którą tworzymy w swojej głowie - szczególnie gdy zmienia się w oczekiwania."
Postaci tej książki można opisać jednym słowem: urocze. Lily jest niewinna jak kwiatuszek. Kochana przez rodzinę, rozpieszczana przez dziadka i wszystkich krewnych. Dash jest rozbity z powodu rozwodu rodziców, jednak ze swoją miłością do książek i słów doskonale radzi sobie w życiu. Oboje są w tym wieku, gdzie w otoczeniu rówieśników pojawia się alkohol, a człowiek zaczyna interesować się wszystkim, co nowe. Niewinność tych bohaterów przypomniała mi książkę Musimy coś zmienić. Tam również relacje głównej pary były bardzo subtelne. W erze dzisiejszych coraz mocniejszych książek młodzieżowych to naprawdę perełki. Dash i Lily chcą się dla siebie okazać przeznaczeniem, jednak są świadomi, że mogą to być tylko ich życzenia, które nijak się mają do rzeczywistości.
Autorzy po cichu przemycają też parę homoseksualistów. Levithan znany jest z książki Will Grayson, Will Grayson, która właśnie porusza ten temat. Cieszę się, że tak mocno naciska się teraz na młodzież pokazując im, że odmienność wcale nie jest zła, a tolerancja nie boli. Brat Lily i jego partner są postaciami bardzo sympatycznymi, które od razu przypadają do gustu. Nie ma żadnych wątpliwości, co do ich uczucia. Podoba mi się ten zabieg i wiem, że prawda w ten sposób dotrze do nastolatków, którzy są negatywnie nastawieni do uczuć między osobami tej samej płci.
"Ludzie, którzy są dla nas ważni, pozostawiają w nas ślady. Niektórzy zostają z nami na dłużej, inni przychodzą i odchodzą, ale tych śladów nie da się zatrzeć - i dobrze. To dzięki nim dojrzewamy, dochodzimy do pełni człowieczeństwa. Nie można być wobec tego obojętnym."
Fabuła tej książki jest interesująca. Nie wiadomo, czego się po niej spodziewać. Czerwony notes z zagadkami naprawdę jest ciekawym wątkiem i podoba mi się, że towarzyszy bohaterom przez całą książkę. Dobrze bawiłam się biegając z nimi i rozwiązując zagadki, zastanawiając się z Lily nad jej postacią i spędzając z Dashem święta. Księgę wyzwań Dasha i Lily czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Problemy, które w niej przedstawiono, dotyczą większości nastolatków. Nie są jednak tak poważne, by zepsuć magiczną atmosferę świąt, tworzoną przez Levithana i Cohn. Można przy lekturze odprężyć się i zapomnieć o codzienności. Nie na długo jednak, gdyż książka jest dosyć cienka, więc po chwili trzeba wrócić do rzeczywistości.
Duet tych autorów naprawdę mi się spodobał. Niedawno czytałam Betę, napisaną przez Rachel Cohn. Zastanawiałam się przy tym, jak wypadnie ona w powieści młodzieżowej niewypełnionej fantastyką. Okazało się, że całkiem dobrze poradziła sobie w tym wyzwaniu. Niedługo w Polsce premiera kolejnej pozycji tych autorów. Nick i Norah, playlista dla dwojga zapowiada się bardzo ciekawie. Na pewno przeczytam. Tego jestem pewna. Księga wyzwań Dasha i Lily sprawiła, że nie raz się uśmiechnęłam i udało mi się zapomnieć nawet o bolącym brzuchu.
"Może to nie dystans jest ważny, pomyślałem, ale to, jak sobie z nim radzisz."
Polecam Wam chwycić za tę książkę nie tylko ze względu na świąteczny klimat. W inne dni spodoba Wam się równie mocno. To opowieść o przyjaźni, rodzącym się uczuciu i niewinności dorastającej dziewczynki. O rodzinie, przygodzie. Wszystko w tej krótkiej historii Dasha i Lily.
Zawsze w okresie świątecznym chwytam za książkę, która przywołuje sobą klimat Bożego Narodzenia. Równo rok temu przeczytałam W śnieżną noc. W tym wahałam się między Księgą wyzwań Dasha i Lily, a Podaruj mi miłość. Padło jednak na tą pierwszą, gdyż seria Myślnik zawsze mnie do siebie przyciąga. Chciałam też spędzić trochę czasu z czymś, co wyszło spod pióra Davida...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-03
Bardzo lubię serię Myślnik. Zawsze znajdę tam coś dla siebie, więc po prostu łapię w ciemno wszystko, co zostanie w tym cyklu wypuszczone. Tym razem padło na Wszystkie jasne miejsca. Nie wiedziałam, o czym jest ta historia, kiedy zaczynałam czytać. Jak zwykle po prostu zaczęłam czytać drąż z ciekawości co tym razem mi się trafiło. Nie spodziewałam się, że jest to kolejna książka o samobójstwie i braku chęci do życia. Ostatnio pojawiło się mnóstwo takich na polskim rynku. Dobrze, że ten temat staje się tak popularny, jednak w pewnym momencie niektórym się to przeje. Choć może taki jest cel wszystkich pisarzy. Młodzież tyle się nasłucha o samobójstwie, że nie będzie miała ochoty nawet o nim myśleć.
Theodore Finch na pewno nie ma w głowie wszystkich klepek, a przynajmniej tak twierdzą dookoła. To ten chłopak, który jest w szkole wyłącznie na warunkowym i ciągle wpada w kłopoty. To ten chłopak, którego Violet Markey ściągnęła z dzwonnicy i uratowała przed samobójstwem. Ta zaś zaciska usta ze wstydu kiedy ktoś tylko wspomni, jaka z niej bohaterka. To nie ona go uratowała przed skokiem. To on swoim spokojnym głosem kazał jej ostrożnie się cofnąć.
Od śmierci swojej siostry Violet już nie jest taka, jaka była wcześniej. Przestała pisać, odsunęła się od dawnych przyjaciół. Finch nie ma jednak zamiaru zostawić jej w spokoju. Nie pozwala jej zamknąć się w sobie całkowicie. Uczy ją żyć osoba, która codziennie myśli o śmierci.
Dlaczego ktoś na okładce porównuje Wszystkie jasne miejsca do Gwiazd naszych winy, Johna Greena? Przecież one nie mają ze sobą nic wspólnego. Kiedy cała we łzach po zakończeniu książki patrzyłam na okładkę miałam ochotę krzyczeć. Głośno krzyczeć na świat i całą jego niesprawiedliwość. Chciałam znaleźć się gdzieś, gdzie będę mogła płakać bez świadków. Gdzieś, gdzie chciałby być Fitch. Już dawno nic nie złamało mi tak mocno serca.
"Czy to dobry dzień, by umrzeć?"
Fitch nie od razu przypadł mi do gustu. Wydał mi się jedną z tych postaci, które zawsze mnie zaskakują, jednak w nie do końca pozytywny sposób. Z czasem poznawałam go jednak lepiej i zaczęłam zadawać sobie pytanie, dlaczego na samym początku nie zauważyłam, jakim Theodore Finch jest wspaniałym człowiekiem. Człowiekiem zdeptanym przez los i własnych bliskich. Człowiekiem niedocenianym. Człowiekiem stojącym na krawędzi i zastanawiającym się, czy zrobić następny krok. Od początku wiedziałam, jak ta historia się skończy. Mocno jednak zamykałam oczy i prosiłam, by to się nie stało. By Fitch znalazł powód, by żyć.
Violet trochę mnie denerwowała i to przez całą książkę. Miałam ochotę mocno nią potrząsnąć: dziewczyno, czy ty tego nie widzisz? On ledwo trzyma się życia! Do samego końca nie mogłam się z nią oswoić. Jej strata była bolesna, jednak jej zachowanie po śmierci siostry było dosyć dziwaczne, a życie niepełne. Gdyby nie Fitch z pewnością w ogóle nie przypadłaby mi do gustu. Jego charakter miał na nią dobry wpływ i to doskonały dowód na to, że nie należy patrzeć stereotypami.
"To nie twoja wina. A odczuwanie przykrości to strata czasu. Trzeba tak przeżywać życie, żeby nie musieć za nic przepraszać. Najłatwiej jest od początku postępować właściwie, wtedy nie ma czego się wstydzić i za co przepraszać."
Nie spodziewałam się, że Wszystkie jasne miejsca tak bardzo mną wstrząsną. Świat runął, fundamenty nie wytrzymały. To nie jest pierwsza książka o tematyce samobójstwa jaką czytam, jednak niewiele z nich tak na mnie wpłynęło. Może chodzi tu o to, że miałam nadzieję. W innych pozycjach nie dawano zbyt dużego wyboru i czytelnik od razu wiedział, co się stanie. Tym razem jednak do samego końca nic nie jest pewne, co jest równocześnie cudowne i koszmarne. Fitch umiał żyć i co do tego nie ma żadnej wątpliwości.
https://www.youtube.com/watch?v=mf97F-SpBQU
Jennifer Niven, choć do tej pory znana jedynie z książek dla dorosłych, doskonale odnajduje się w codziennych problemach nastolatków. Odkrywa, jak się czują mierząc z prześladowaniami, stratą czy własnymi demonami. Każdy dzień może być okrutny i sprawia, że nie chce im się żyć. Czasami tak bardzo to na nich wpływa, że wydaje im się, że są całkiem sami i już nie ma dla nich ratunku. Kiedy cały czas rozmyślają o dobrym sposobie na samobójstwo mając jednak nadzieję, że coś ich od tego oderwie muszą czuć się okropnie i jest to smutne, gdyż otoczenie zwykle tego nie dostrzega. Łatwiej przykleić komuś łatkę wariata zamiast postarać się go poznać i zrozumieć.
"Ważne, żeby je zapisać, ale nie ma potrzeby ich trzymać. Słowa niekiedy znęcają się nad człowiekiem."
Czuję się całkiem inną osobą po przeczytaniu tej książki. Ze łzami wypłynęła część mnie i każdy dzień jest teraz odmienny od siebie. Doceniam życie, doceniam ludzi wiedząc, że mogę ich stracić w każdej chwili. Nawet w momencie, kiedy się tego nie spodziewam. Nasz czas na tym świecie jest ograniczony i trzeba o tym pamiętać w każdym momencie. Będę powracać do tej pozycji jeszcze nie raz, choć pewnie nie w całości. Nie mam w sobie tyle siły, by to zrobić.
Bardzo lubię serię Myślnik. Zawsze znajdę tam coś dla siebie, więc po prostu łapię w ciemno wszystko, co zostanie w tym cyklu wypuszczone. Tym razem padło na Wszystkie jasne miejsca. Nie wiedziałam, o czym jest ta historia, kiedy zaczynałam czytać. Jak zwykle po prostu zaczęłam czytać drąż z ciekawości co tym razem mi się trafiło. Nie spodziewałam się, że jest to kolejna...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-08
Cody Reynolds jest osiemnastolatką z małego miasta, gdzieś z dala od cywilizacji. Nie ma ojca, a matka żałuje, że w ogóle się urodziła. Gdyby nie rodzina najlepszej przyjaciółki nie wie, co by zrobiła. Kiedy dowiaduje się, że Meg popełniła samobójstwo jest w szoku. Dziewczyna wszystko idealnie zaplanowała, a Cody nie może przeboleć tego, że nic nie powiedziała, nie dała znaku, że potrzebuje pomocy. Odkąd wyjechała na prestiżowe studia ich kontakt bardzo się ograniczył. Teraz pozostało jej tylko spełnić prośbę rodziny, która praktycznie ją wychowała. Musi pojechać po rzeczy swojej najlepszej przyjaciółki. Pragnie również dowiedzieć się, czemu Meg to zrobiła. Pomoże jej w tym Richard i Harry - współlokatorzy dziewczyny, oraz Ben - chłopak, którego początkowo posądziła o popchnięcie Megan do samobójstwa.
To już druga książka o samobójstwie, którą przeczytałam w tym tygodniu. Sama zastanawiam się, dlaczego tak się trafiło. Trzynaście powodów wstrząsnęło mną dużo bardziej, jednak to nie znaczy, że nie wyłapałam przestrogi autorki. Gayle Forman swoje morały ubiera w mądre słowa, jednak to czyny głównej bohaterki wpływają na nas bardziej niż piękne frazesy.
Cody ma bardzo specyficzny charakter. Zdecydowanie nie przypomina dziewczyn w jej wieku. Zapewne jest to spowodowane wychowaniem, a raczej jego brakiem. Tricia jest kobietą, która ciągle pląta się w związki z różnymi mężczyznami, lubi hazard i często znika z domu. Zły przykład dla dorastającej dziewczyny, prawda? Rodzina Meg jednak zawsze była otwarta i przyjęła Cody z otwartymi ramionami. Rodzinne obiady, wycieczki, ogniska. Zapewnili jej to wszystko, czego nie mogła się spodziewać po własnej matce. Przyznam, że nie zasłużyli na tragedię, która ich spotkała. Najbardziej było mi żal dziesięcioletniego braciszka Meg. Nie powinien tak szybko odkrywać żalu po czyjejś stracie.
Żyj szybko, umieraj młodo. - Wszyscy uważają, że to romantyczny pogląd. Nie znoszę go. (...) Nie ma nic romantycznego w umieraniu.
Meg przedstawiona jest jako osoba bez wad. Otwarta, twardo dążąca do celu, pewna siebie, piękna, mądra, utalentowana... W oczach Cody istny ideał. Nam nigdy nie było pisane jej poznać, co sprawia, że jesteśmy zmuszeni patrzyć na nią przez pryzmat. Razem z główną bohaterką śledzimy jej kroki przed śmiercią i dowiadujemy się, jaka była naprawdę. Od początku spodziewałam się czegoś, co zniszczy jej wizerunek, jednak nie spodziewałam się, że będzie to coś takiego. Współczułam Cody tego, co odkryła i tego, co przed nią ukryto.
Bena polubiłam od razu. Jest jednym z tych chłopaków, którzy na pierwszy rzut oka są bardzo pewni siebie, codziennie zmieniają dziewczyny i niczym się nie przejmują. Kiedy poznajemy go głębiej okazuje się studnią bez dna. Cieszyłam się, gdy zdradzał co nieco o sobie, bo bardzo mnie interesowała jego historia. Nie miał szczęśliwego życia, a sprawa z Meg jeszcze bardziej zasłoniła mu słońce.
Samobójstwo jest zawsze samolubne. Człowiek myśli tylko o swoim cierpieniu nie zastanawiając się nawet, co będą przeżywać ci ludzie, których za sobą zostawią. Jest to problem dość głośny. Młodzi ludzie często borykają się z wyniszczającymi myślami, które popychają ich w kierunku kroku ostatecznego. Nie jest trudno zrozumieć, jaką pokusą jest dla kogoś, kto nie ma siły wstać z łóżka skończenie ze sobą. Zamknięcie oczu i odpłynięcie w niebyt. Nie trzeba odwagi, by to zrobić. Trzeba odwagi, by żyć. Zawsze jest jakieś inne wyjście z kiepskiej sytuacji, zawsze można znaleźć kogoś, kto pomoże. Autorka wspomina także o grupach wsparcia dla samobójców. Owszem, mają one pomóc, jednak nie radzą, jak zostać na tym świecie, tylko jak go łatwo opuścić. Nie można ukrywać ich istnienia i pozwolić na to, by popychali ludzi nie radzących sobie z problemami nad przepaść i zabierali spadochron.
Podobało mi się to, że Cody nie siedziała biernie i nie czekała, aż spłynie na nią spokój. Sama szukała rozwiązania problemu. Po śmierci Meg robiła to, czego nie zrobiła za życia. Starała się zrozumieć. Potrzebowała odpowiedzi i chciała wierzyć, że nie była to wyłącznie decyzja jej przyjaciółki. Chciała jej przebaczyć, lecz nie wiedziała, jak ma to zrobić. Droga, którą musiała przebyć dużo ją nauczyła i odkryła w sobie siłę do życia, której coraz bardziej jej brakowało. Wbrew pozorom jest to dość pozytywna powieść. Pokazuje ona życie po niespodziewanej stracie bliskiej osoby, która zginęła z własnej ręki i własnego wyboru. Jest to trudniejsze niż pogodzenie się z wypadkiem lub morderstwem. Po tej książce nie ma możliwości, by u kogoś pojawiły się myśli samobójcze. Powinni sprzedawać tę książkę w aptece jako lek na depresję.
Cody Reynolds jest osiemnastolatką z małego miasta, gdzieś z dala od cywilizacji. Nie ma ojca, a matka żałuje, że w ogóle się urodziła. Gdyby nie rodzina najlepszej przyjaciółki nie wie, co by zrobiła. Kiedy dowiaduje się, że Meg popełniła samobójstwo jest w szoku. Dziewczyna wszystko idealnie zaplanowała, a Cody nie może przeboleć tego, że nic nie powiedziała, nie dała...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-12
Zapewne domyśliliście się już, że nazwa mojego bloga pochodzi od właśnie tej książki Johna Greena. Przeczytałam ją jeszcze przed założeniem Papierowych miast, więc o samej powieści nie było tutaj ani słowa. Postanowiłam ją sobie powtórzyć, gdyż uciekła już trochę z mojej pamięci, a jedyne, co we mnie z niej zostało to zagubienie i niezrozumienie. Starsza o dwa lata uznałam, że odkryje ona przede mną swoje tajemnice. Nie myliłam się.
Osiemnastoletni Quentin Jacobsen nigdy nie przysparzał swoim rodzicom problemów, unikał szkolnej popularności, miał dwóch niezawodnych przyjaciół i właśnie kończył szkołę. Jego życie toczyłoby się dalej tym samym, nudnym, tempem, gdyby nie Margo Roth Spiegelman. Jego sąsiadka pojawieniem się pewnej nocy w jego oknie całkowicie zmieniła poglądy Q na życie.
Poprosiła go, by pomógł jej wypełnić misję, jaką zaplanowała na właśnie tę noc. Chciała zakończyć wszystko, co było już przeszłością, na przykład związek z pewnym chłopakiem, w spektakularny sposób. Q, który do tej pory oglądał Margo wyłącznie z daleka, nie potrafił oprzeć się pokusie. Te kilka godzin okazały się być największą przygodą jego życia. Rozbudziły też w nim nadzieję na ponowną, a może i coś więcej, przyjaźń z Margo Roth Spiegelman. Jednak następnego dnia dziewczyna znika. Nikt nie jest zaskoczony, a jej nieobecność się przedłuża. Quentin zaczyna przeczuwać najgorsze, a odkrywając wskazówki zostawione przez Margo, postanawia ją odnaleźć za wszelką cenę. Zanim będzie za późno.
Czytając tą powieść drugi raz zrozumiałam, że dwa lata temu byłam na nią po prostu za młoda. Teraz odkryłam te karty, które wtedy pozostały zakryte. Zrozumiałam wszystko. Całą prawdę o poszukiwaniu siebie i o tym, że nigdy do końca nie wiadomo, kto jest kim. Poczułam samotność.
Z drzwi powyrywajcie zamki!
Drzwi same wyrwijcie z futryn!
Jestem osobą bardzo towarzyską - mam mnóstwo przyjaciół i nie potrafię spędzać czasu sama ze sobą. Czytając Papierowe miasta ponownie dopiero zrozumiałam, jak wielkim fałszem jest całe moje życie. Mimo dziewiętnastu lat nie odnalazłam siebie - ba, nawet nie zaczęłam szukać. Czy gdybym zniknęła tak, jak Margo, ktokolwiek by mnie szukał? To pytanie krążyło po całym moim krwiobiegu przez calutką lekturę. Odpowiedź przyszła bardzo szybko. W momencie, gdy pisząc do tak zwanych przyjaciół po prostu nie dostałam odpowiedzi; ewentualnie szkoła okazała się być ważniejsza, niż moje problemy. Nie pierwszy raz.
John Green jest pisarzem, którego książki zawsze do mnie trafiają. Czasami, jak widać, z opóźnieniem; jednak zawsze coś z nich wyciągnę. Potrafi on uświadomić, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, że nigdy do końca nie zrozumie się drugiego człowieka. Najważniejszym jest zrozumieć siebie. Czas nauczyć się samotności, bo nie zawsze ludzie będą przy mnie.
Tak trudno jest odejść - dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem.
Spotkałam się ze słowami, że styl Greena jest zbyt obcesowy. Nie zgadzam się z nimi. Styl tego autora jest po prostu realny. Niewielu pisarzy jest na tyle odważnych, by zawrzeć w swoich książkach tyle realizmu. John Green nie boi się krytyki. Jego twórczość jest niepowtarzalna, a on nie pisze dla pozytywnych recenzji - on pisze dla nas, dla młodzieży. Próbuje swoje życiowe doświadczenie przelać na słowa, które do nas trafią. Czasami można chwycić za jakąś z jego pozycji za wcześnie lub za późno, jednak w naszym życiu na pewno był moment, gdy przesłanie uderzyłoby w nas z całą jego mocą. Cieszę się, że udało mi się w końcu zrozumieć Papierowe miasta.
Książka jest bardzo nieszablonowa. Znajdujemy tam nazwiska różnych poetów, pewnie całkowicie nieznanych dzisiejszej młodzieży. Może jednak zachęci to ich do zapoznania się z nimi bliżej. Sama mam taki zamiar. Papierowe miasta mają w sobie świetną fabułę, która potrafi rozbawić i doskonale dobrane do niej przesłania. Nie zawsze są one widoczne na pierwszy rzut oka bo Green wymaga od nas, byśmy też myśleli, a nie tylko sucho przyswajali fakty. Mimo, że po którejś z kolei książek autora można wywnioskować, że szkielet ich wszystkich jest taki sam, warto czekać na kolejne. Uniwersalne przesłanki dla młodzieży znajdują się także w tych nowszych pozycjach i nie trzeba brać w dłonie rozpadającego się egzemplarza książki jakiegoś wiekowego pisarza, by zrozumieć dorastanie. Trzeba umieć przeciąć sznurki i dorosnąć. Złapałam za tę książkę w momencie, gdy byłam przerażona przyszłością - teraz już się nie boję. Pozostała tylko okropna samotność.
Jakże łatwo można dać się zwieźć, wierząc, że człowiek jest czymś więcej niż tylko człowiekiem.
Dzięki specyficznemu humorowi Johna Greena ta książka ma w sobie dużo radości i szczęścia. Nieraz zaczęłam śmiać się w głos, choć rzadko mi się to zdarza podczas lektury. Nie wiem, jak mogłam zapomnieć o cudowności tego autora. Mam nadzieję, że jego kolejna książka trafi na rynek szybko. Potrzebuję go i teraz jestem już tego pewna. Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na nazwanie mojego bloga tym tytułem, choć wtedy jeszcze do końca go nie rozumiałam. Okazało się, że to była bardzo dobra decyzja, a Margo Roth Spiegelman czuje się tak samo jak ja.
Mam nadzieję, że Wy również znajdziecie w swoim życiu idealny moment na Papierowe miasta i inne powieści Greena. Teraz już wiem, że nigdy o nich nie zapomnę i będę do nich wracać. Jestem szczęśliwa, że wydawnictwo sprezentowało mi wydanie w twardej okładce. Na pewno nie zniszczy się tak szybko od ciągłego czytania i wyróżnia się na półce wśród innych greenowskich lektur. Jest wyjątkowa.
Zapewne domyśliliście się już, że nazwa mojego bloga pochodzi od właśnie tej książki Johna Greena. Przeczytałam ją jeszcze przed założeniem Papierowych miast, więc o samej powieści nie było tutaj ani słowa. Postanowiłam ją sobie powtórzyć, gdyż uciekła już trochę z mojej pamięci, a jedyne, co we mnie z niej zostało to zagubienie i niezrozumienie. Starsza o dwa lata uznałam,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-06-27
Jestem wielką fanką serii Myślnik. Kiedy dowiedziałam się o premierze Pod kloszem nie zastanawiałam się nawet, o czym jest - wzięłam w ciemno. Nigdy wcześniej nie słyszałam o autorce, więc nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Stało się jednak coś dziwnego. Już pierwsze zdanie tej powieści sprawiło, że całkowicie się zakochałam i nie mogłam przestać o niej myśleć do samego końca.
Jam Gallahue jest dziewczyną, która nie rzuca się za bardzo w oczy, jednak nie jest ani brzydka ani głupia. W momencie, kiedy poznaje Reeve'go Maxfielda zmienia się całe jej życie. Zakochuje się w nim bez pamięci - ze wzajemnością. Byliby ze sobą dalej szczęśliwi gdyby nie fakt, że chłopak umarł.
Dziewczyna jest tak zrozpaczona, że nie ma siły rano wstawać z łóżka. Zmartwieni rodzice wysyłają ją do szkolnego ośrodka terapeutycznego, daleko od domu. Wooden Barn jest miejscem, gdzie rozbici emocjonalnie nastolatkowie mogą znaleźć ukojenie i spokój. Jam nie ma zamiaru starać się uzyskiwać dobrych stopni ani szukać przyjaciół. Chce tylko, by wszyscy zostawili ją w spokoju.
Niestety, zostaje wybrana na lekcje, które nazywają się Specjalne zagadnienia z literatury angielskiej i, podobno, zmieniają życie. Chodzi tam tylko pięciu uczniów i nikt nie wie, jak zostają wybrani. Wiadomo tylko, że po zakończeniu semestru zajęcia się kończą, a ich uczestnicy są odmienieni. Jam i pozostali dostają pamiętniki, w których muszą pisać dwa razy w tygodniu. Nie sądzą jednak, że otwiera im to drogę do innego świata - świata, gdzie wszystko jest tak, jak powinno być. Jednak co się stanie, gdy kartki się skończą a oni będą musieli jeszcze raz pogodzić się ze wszystkim, co się wydarzyło?
Rozumiem też coś, co mój brat wiedział już od dawna: czasem alternatywny świat jest dużo lepszy niż ten rzeczywisty.
Zacznę od końca: nie spodziewałam się tego. Nie sądziłam, że cała ta sprawa ma całkiem inne wyjaśnienie. Nie wiemy, jak zginął Reeve - wiemy tylko, że stało się to nagle i było niespodziewane. Z jednej strony muszę pogratulować autorce tego, jak wywiodła mnie w pole - mnie i wszystkich innych czytelników. Wątpię, by ktokolwiek choć przypuszczał to, o czym dowiadujemy się na samym końcu. Z drugiej strony zastanawiam się, jak to w ogóle jest możliwe. Mimo to wolałabym, by darowała to sobie. Przez to wszystkie zachowania Jam stały się jeszcze bardziej absurdalne.
Bardzo spodobał mi się pomysł szkoły dla nastolatków z problemami. Miejsce to nie przypomina szpitala psychiatrycznego ani innych tego typu ośrodków. Dookoła są ludzie, którzy szanują tajemnice innych oraz wahania nastrojów. Ciekawa jestem, czy gdzieś istnieje takie Wooden Barn. Uważam, że byłoby to idealne miejsce i powinno być choć jedno takie na świecie. Polubiłam jego politykę, pracowników i tych uczniów, których Meg Wolitzer postanowiła nam przedstawić. Od razu zwróciłam uwagę na Griffina. Również brał udział w tych zajęciach dla wybranych. Rzucił mi się w oczy z powodu tego, jak bardzo był zamknięty w sobie. Jego historia nie poruszyła mnie zbyt mocno, jednak polubiłam tego chłopca. Jeśli chodzi o innych, to najbardziej wstrząsnęła mną historia Sierry. Gdyby mnie przytrafiło się coś takiego... również bym się nie pozbierała, a na końcu podjęłabym tą samą decyzję.
Książka ta, jak już wspomniałam, pochodzi z serii Myślnik, więc powinna dawać do myślenia. I daje. Wstrząsnęła mną najbardziej ze wszystkich - w bohaterach odnalazłam cząstkę samej siebie. Zaczęłam się zastanawiać, ile tak naprawdę pozostało mi czasu na bycie sobą i robienie tego, co kocham. Dzięki temu podjęłam decyzję, iż gdy nie dostanę się na wymarzone studia - na inne nie pójdę. Po prostu. Koniec z robieniem rzeczy, na które nie mam ochoty. W ten sposób minie mi całe życie i wcale nie będę szczęśliwa. A to właśnie liczy się najbardziej.
Czasem myślimy, że ludzie będą z nami zawsze, a potem tracimy ich bez żadnego ostrzeżenia.
Nie spodziewałam się, że tak bardzo dużo osiągnę po lekturze tej pozycji. Jeśli tylko macie okazję chwytajcie za nią. Posłuchajcie tylko jednej mojej rady - nie dajcie się zwieść. Nie wszystko jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Pewnie nie wiele Wam to mówi, jednak nie chcę zdradzać Wam za dużo szczegółów. Bądźcie ostrożni w odbiorze tej historii, a nie sparzycie się i pokochacie ją mocniej niż ja.
Jestem wielką fanką serii Myślnik. Kiedy dowiedziałam się o premierze Pod kloszem nie zastanawiałam się nawet, o czym jest - wzięłam w ciemno. Nigdy wcześniej nie słyszałam o autorce, więc nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Stało się jednak coś dziwnego. Już pierwsze zdanie tej powieści sprawiło, że całkowicie się zakochałam i nie mogłam przestać o niej myśleć do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-09
Kolejna książka autorstwa Johna Greena, którą miałam okazję przeczytać. Tym razem nie jest on jedynym autorem. Dzięki temu miałam możliwość przeczytania czegoś, co napisał David Levithan. I mam do powiedzenia tylko jedno: więcej książek Levithana w Polsce.
Will Grayson jest chłopakiem, którego główną zasadą życiową jest bycie cicho i nie wychylanie się. Jest to dosyć trudne, kiedy człowiek przyjaźni się z najbardziej zdeklarowanym homoseksualistą w szkole. W jego paczce przyjaciół znajduje się jeszcze Jane. Will nie może zdecydować się, czy ona mu się podoba, czy ten fakt złamałby jego zasadę o nieangażowaniu się.
Will Grayson ma depresję. Jego życie opiera się na siedzeniu w domu na portalach społecznościowych i łykaniu tabletek. Ma jednego przyjaciela, poznanego w internecie, i przyjaciółkę, której nawet nie lubi. Isaac, e-przyjaciel, jest dla Willa kimś więcej. Ukrywanie homoseksualizmu jest łatwe, kiedy nikt nie zwraca na niego uwagi.
Jednak pewnego dnia losy dwóch Willów Graysonów postanowiły się spotkać. Nie jest to dobry dzień dla żadnego z nich, jednak mimo wszystko dużo zmieni w ich życiu. A wszystko przez pewien musical napisany przez jedynego i wspaniałego Kruchego Coopera.
Początkowo trudno było zrozumieć mi, o co właściwie autorom chodzi i co chcą nam przedstawić. Lekturę zaczynamy od poznawania bohaterów, co bardzo mnie bawiło. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że Will Grayson stworzony przez Levithana przypadł mi do gustu bardziej niż Will Johna Greena. Jego depresja sprawiła, że przypominał takiego załamanego gimnazjalistę, jednak było w nim coś takiego, co kazało się spodziewać, że mimo wszystko on coś jeszcze osiągnie. Musieliśmy tylko czekać na to, co to będzie.
wiesz, że nie ma czegoś takiego jak absolutne kłamstwo. zawsze jest w nim trochę prawdy.
Początkowo rozdziały Davida Levithana bardzo mnie dziwiły. Nie ma tam ani jednej dużej litery, więc czytanie ich jest bardzo dziwnym doświadczeniem. W końcu się przyzwyczaiłam i bardzo miło wspominam ten zabieg literacki, możecie mi wierzyć. Akurat podczas czytania przyszedł mi do głowy wiersz Ewy Lipskiej, Dyktando. Wers z niego idealnie pasuje i sam w sobie jest interpretacją małych liter używanych przez Levithana.
Wiedzieć/ kiedy zamykać a kiedy otwierać/ usta / Milczeć - /ale z jakiej litery?
Umysły obu Willów są bardzo specyficzne. Ich sposoby myślenia różnią się od siebie całkowicie, a jednak jest w nich coś takiego co sprawia, że są do siebie bardzo podobni. Obaj autorzy nie bali się napisać o tym, o czym wszyscy inni milczą - o homoseksualistach, o tym, jak myślą i co czują będąc innymi, niż wszyscy dookoła. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek czytałam jakąś książkę o takiej fabule, co jest ogromnym komplementem. Sama nie wiem, do czego mogłabym Willa Graysona porównać. Nie jest nawet podobny do innych książek Greena, więc dostałam coś całkowicie nowego i jestem przeszczęśliwa, że miałam okazję spróbować czegoś nowego.
Zastanawiam się, jak autorom udaje tak dobrze wczuć się w rolę bohaterów, których tworzą. Koniec końców to nie jest łatwe - myśleć jak homoseksualny chłopak z depresją. Trzeba do tego też dodać fakt, że fabuła tej książki nie jest nie wiadomo jak wypełniona akcją czy wydarzeniami, które sprawiają, że wstrzymuje się oddech. Pełno tutaj przemyśleń obu Willów i spokojnych wydarzeń, które są szokujące dla bohaterów, jednak mnie za bardzo nie ruszyły. Wzruszyłam się pod koniec, gdzie nie spodziewałam się tego. Jestem pewna, że do owego zakończenia jeszcze będę czasami wracać.
Mam cichą nadzieję, że wydawnictwa pokuszą się o częstsze wydawanie książek Davida Levithana. Zakosztowałam w jego stylu pisania i teraz chcę więcej i więcej. Takie same uczucie miałam po przeczytaniu pierwszej książki Greena, jednak z każdą kolejną czegoś mi w nich brakowało, tak teraz mam nadzieję, że David Levithan nie jest tylko jednorazową przygodą i wszystko, co napisze przypadnie mi do gustu.
jestem cały czas rozdarty pomiędzy decyzją, czy zabić siebie, czy też zabić wszystkich wokół.
Ciekawa też jestem, co następnym razem zaserwuje nam Green. Nie można w końcu zapomnieć o nim, gdyż to, co tworzy porusza takie tematy, a równocześnie zawiera takie poczucie humoru, że nie można omijać jego książek. Wszystko to, o czym pisze jest prawdziwe. Tak właśnie zachowują się nastolatkowie, takie słowa wypowiadają i o tym myślą. Wszystkie te niesmaczne żarty czy przekleństwa są prawdziwe i to właśnie przeraża ludzi. Świadomość, że są tacy naprawdę. Green nie boi się o tym pisać. On opisuje to, co widzi.
Kolejna książka autorstwa Johna Greena, którą miałam okazję przeczytać. Tym razem nie jest on jedynym autorem. Dzięki temu miałam możliwość przeczytania czegoś, co napisał David Levithan. I mam do powiedzenia tylko jedno: więcej książek Levithana w Polsce.
Will Grayson jest chłopakiem, którego główną zasadą życiową jest bycie cicho i nie wychylanie się. Jest to dosyć...
2015-01-02
Jeśli czytaliście moją recenzję poprzedniego tomu zapewne wiecie już, że jestem wielką fanką serii Ever After High. Oczywiście nie zbieram lalek ani innych produktów z wizerunkami bohaterów, jednak oglądam na bieżąco wszystkie te króciutkie odcinki na YouTube oraz, jak widać, czytam książki. Sego czasu miałam też styczność z serią Monster High, która również osiągnęła sporo, jeśli chodzi o popularność i muszę przyznać, że książki Shannon Hale są dużo lepsze. Mimo, iż opowiadają o postaciach z bajek mają w sobie więcej morałów i naprawdę sporo można się z nich nauczyć. Mam osiemnaście lat a i tak doceniam to, co zostało w tej serii zawarte. Trzeba czytać między wierszami.
Po tym, jak Raven Queen, córka Złej Królowej, dokonała swojego wyboru i nie podpisała Księgi Legend w Ever After High nadszedł czas buntów i braku zasad. Wszyscy, którzy do tej pory ślepo podążali ścieżką, którą napisał im los, zaczęli zastanawiać się, czy również nie mogliby zacząć pisać swojego scenariusza. Nie wszystkim uśmiechało się kroczenie śladami rodziców. Royalsi pragną, by ich przeznaczenie się wypełniło. Obiecane im jest bogactwo i Szczęśliwe Zakończenie. Rebelsi, tacy jak Raven, nie chcą spędzić życia jako wyrzutki, czy czarne charaktery. Apple White, córka Śnieżki, jest przerażona. Jej urok nie uspokaja całego zamieszania a ona wręcz marzy o tym, by wszystko było jak dawniej i jej przyjaciółka podpisała Księgę. Bez niej jej opowieść się nie uda. Nie zostanie otruta jabłkiem i nie spotka swojego księcia.
Teraz jednak mają większe problemy. Ich wspólna przyjaciółka, Madeline Hatter, córka Kapelusznika z Krainy Czarów, która jest zatruta czarami matki Raven i nie ma żadnych szans by się tam udać, wpadła w poważne tarapaty. Dziewczyny mają tylko jeden dzień, by udowodnić, że Kapeluszniczka wcale nie jest winna i nie powinna być wygnana. Żeby to uczynić Baśnioceum na nowo musi się zjednoczyć.
Ta opowieść jest o sile przyjaźni i o tym, jak ważne jest podążanie własną ścieżką. Domyślam się, że ci młodsi, którzy to czytają, raczej nie zwracają na to uwagi, jednak kiedyś zrozumieją. Tak na marginesie, zawsze krzywiłam się, gdy czytałam, że jakaś książka jest o przyjaźni. Sama nie wiem czemu. Chyba wydawało mi się, że w takim razie nie ma w niej nic niezwykłego. Przyjaźń. Pf. Czy książka o tym może być ciekawa? Jak widać - może.
Główną zaletą tej książki jest też jej wygląd. Oprócz cudownej okładki jest piękna również w środku. Podobnie blok kartek jest zabarwiony i wygląda to naprawdę przepięknie. Kupcie tę książkę by ładnie wyglądała na półce - każda motywacja jest dobra. A może kiedyś najdzie Was ochota, by ją przeczytać.
Początkowo nie byłam zbyt pozytywnie nastawiona do książek z tej serii. Wiadomo - łapiąc za coś, co przeznaczone jest dla tych młodszych, sporo ryzykujemy. Istnieje możliwość, że nam się to nie spodoba, gdyż po prostu jesteśmy za starzy. Lepiej dlatego podchodzić do niektórych pozycji z lekkim dystansem. Nie zawiedziemy się, a możemy zostać pozytywnie zaskoczeni. Jeśli o mnie chodzi tak było przy Ever After High. A muszę Wam zdradzić, że drugi tom bije pierwszy na głowę. Wydawał mi się dużo ciekawszy i mniej tam było bezsensownych rozmów, a więcej akcji. Nadal pojawiają się momenty, gdy Madeline rozmawia z narratorem i własnie one są czymś niezwykłym i bardzo zabawnym.
Jeśli chodzi o postacie to lubię to, jak są wykreowane. Jeśli chodzi o moją ulubioną postać, będzie to zapewne Cerise Hood, córka Czerwonego Kapturka i... Złego Wilka. Podoba mi się jej zachowanie i chęć pokazania tego, jaką jest naprawdę. Nie ocenia Raven i nawet pomaga jej, gdy ta tego potrzebuje. Koniec końców związku Złego Wilka i Kapturka też nie ma w scenariuszu...
Bardzo ciekawi mnie też kolejna część. Epilog wskazuje na to, że na pewno powstanie. Nie jest też trudno się domyślić, czego będzie dotyczył. Teraz pozostaje tylko czekać na premierę. Na pewno nie rozstanę się z tą serią. Za dobrze się bawię przy czytaniu, a do tego, jak już wspominałam, samo wydanie zachęca do kupienia. Zawiodłam się troszkę na owym kolorze bloku kartek, czy jak to się nazywa. Miałam nadzieję, że będzie inny, niż poprzednio. Niestety - kolor został ten sam, ale dalej ładnie się prezentuje. Jestem zdania, że wszystkie książki powinny mieć to zabarwione. Przecież biały jest taki nudny... I nie piszcie, że biały to też kolor! Zawsze milej jest, jak jest kolorowo. Jak na razie książka z takim dodatkiem jest wielkim rarytasem. Wiem, że wydano Zmierzch, Stephenie Meyer, w białych okładkach, a blok kartek zabarwiony jest na czerwono. Są też Troje. No i Ever After High. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. A Wam?
Dodam jeszcze, że mimo tych trzystu stron bardzo szybko się ją czyta. Przeczytałam ją dzisiaj (moje dzisiaj, to wasze jutro) na jednym oddechu. Zdecydowanie ten rok sprzyja czytaniu. Cieszy mnie to. Może w końcu uda mi się codziennie dodawać recenzję. Po maturze na pewno będzie łatwiej. Więcej czasu, mniej zmartwień. Mimo braku nauki (no przecież książki!) może uda mi się zdać. Dlaczego wszyscy się dziwią, że na rozszerzenie wybrałam i polski i matematykę..? Przecież to nic dziwnego, prawda? Matematyka to miłość mojego życia, a polski piszę sobie ot tak, rekreacyjnie. Koniec końców nie zdać dobrze polskiego to wstyd. Jaki to problem napisać dwieście pięćdziesiąt słów na jakiś temat..?
Tak więc będę zamęczać Was recenzjami. Ile się tylko uda przeczytać i napisać do wtorku. Niedługo zaczną napływać styczniowe egzemplarze i już nie będzie czasu na zabawę. Czas się brać do pracy w nowym roku! Mam nadzieję, że książki z 2015 będą tak samo dobre jak te z 2014. A może po prostu sama wybierałam takie dobre, na których wiedziałam, że się nie zawiodę.
Jeśli czytaliście moją recenzję poprzedniego tomu zapewne wiecie już, że jestem wielką fanką serii Ever After High. Oczywiście nie zbieram lalek ani innych produktów z wizerunkami bohaterów, jednak oglądam na bieżąco wszystkie te króciutkie odcinki na YouTube oraz, jak widać, czytam książki. Sego czasu miałam też styczność z serią Monster High, która również osiągnęła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-26
Zapewne dobrze już wiecie, że nie przepadam za opowiadaniami. Krótkie formy nie bardzo mi pasują, gdyż bardzo przywiązuję się do bohaterów. Zdecydowałam się na W śnieżną noc z kilku kluczowych powodów. Po pierwsze: John Green. Mało zostało osób na świecie, które nie lubią książek tego pana. Po drugie przyciągnął mnie fakt, że wszystkie opowiadania są ze sobą połączone. Stwierdziłam, że w takim razie nie będę się do końca żegnać z bohaterami i ciągle będą obecni - a o to mi chodzi w każdej pozycji, za którą łapię. Na W śnieżną noc czekałam już od końca października - dokładnie od chwili, gdy na stronie wydawnictwa pojawiły się zapowiedzi. Patrząc na datę premiery pewnie zastanawiacie się, dlaczego dopiero teraz zdecydowałam się przeczytać ją, mimo, że już jakiś czas leżała na półce. Chciałam zrobić to w święta i dzień, w którym będzie padał śnieg. Święta się kończyły, śniegu nie było widać, więc w ostatniej chwili postanowiłam się za nią zabrać. Zajęło mi to niecałe dwie godzinki po czym... spadł śnieg. Złośliwość kogoś tam w górze.
PODRÓŻ WIGILIJNA - MAUREEN JOHNSON
Jubilatka ma rodziców równie dziwnych, co imię. Są oni kolekcjonerami Wioski Flobie, czyli małych świątecznych budynków. Nawet swoją córkę nazwali po jednym z domków. W dzień wigilii sklep Flobie zawsze sprzedaje egzemplarze seryjne, których wychodzi tylko dziesięć. Dlatego też rodzice dziewczyny już poprzedniego dnia rozkładają się pod sklepem i czekają. Ten rok nie miał się niczym różnić od poprzednich. Jednak stało się. Jej rodziców aresztowali za bójkę o jeden z egzemplarzy. Jubilatka jest załamana - miała iść na przyjęcie do swojego chłopaka, który jest istnym ideałem. Nie ma na to jednak szans - musi jechać do dziadków na Florydę. Wsiada do pociągu mimo, że nadchodzi największa śnieżyca od pięćdziesięciu lat. Nie spodziewa się, że utknie w pociągu, w miasteczku Gracetown, z czternastoma cheerleaderkami, Jebem, chłopakiem ślepo zakochanym w swojej dziewczynie i innymi dziwnymi ludźmi. Wybiera ryzykowną trasę do baru nieopodal - w wagonie jest coraz zimniej, a wszystko jest lepsze niż zamarznięcie ze stadem Amber i Madison.
BOŻONARODZENIOWY CUD POMPONOWY
Tobin jest bardzo szczęśliwy, że jego rodzice utknęli w innym mieście i nie musi spędzać z nimi świąt. Marzy o tym, by śnieg padał i padał. Siedzi w swoim salonie z najlepszymi przyjaciółmi, JP i Diuk. Sielankę przerywa im telefon od znajomego, który informuje ich, że w kawiarni właśnie znalazło się czternaście cheerleaderek i jeśli się pospieszą, zdążą z nimi porozmawiać. Chłopcy podejmują ryzykowną podróż w śnieżycy by spędzić noc z nieznanymi dziewczynami. Diuk nie jest zbyt szczęśliwa, jednak daje się namówić. Smuci ją, że jej przyjaciele nie widzą w niej dziewczyny szczególnie, że na Tobina zaczyna patrzeć w całkiem inny sposób...
ŚWIĘTA PATRONKA ŚWINEK
Addie wcale nie czuje magii świąt. Przez własną głupotę zerwała z Jebem, swoim chłopakiem, i teraz żałuje tego, co zrobiła. Próbuje do niego dzwonić, jednak ten nie odbiera. Napisała do niego maila, jednak nie przyszedł na spotkanie. Z rozpaczy ścięła swoje piękne blond włosy i przefarbowała je na różowo. Bardzo żałuje swojej impulsywności. Co więcej przyjaciółki nie są w stanie jej pomóc. Co więcej - zarzucają jej egocentryzm. Dziewczyna nie potrafi poświęcić się dla innych i ciągle myśli tylko o sobie. Kazała Jebowi się zmienić, gdyż nie czuła w nim romantyzmu i otwarcie go krytykowała. Teraz bardzo cierpi, jednak próbuje udowodnić, że wcale nie jest egoistką i potrafi coś zrobić dla innych.
***
Od razu po przeczytaniu stwierdziłam, że już kocham styl pisania pani Johnson. Nigdy wcześniej nie miałam z nią styczności, jednak jej poczucie humoru pobiło nawet Greena. Jej opowiadanie było zdecydowanie najlepsze i najbardziej mi się podobało - nie tylko mi. Mam już wyniki głosowania od przyjaciółek i, tak, Maureen Johnson wygrała. Dwa następne opowiadania są na tym samym poziomie i nie potrafię stwierdzić, które jest lepsze. Troszkę mnie to dziwi, gdyż spodziewałam się po panu Zielonym dużo więcej. Widocznie potrzebuje on więcej wolnych stron do doskonalszego oddania swojej wizji.
Nie ukrywam, że wszystkie te opowiadania są dosyć przewidywalne i trudno, by nie były, skoro podtytuł brzmi świąteczne opowiadania o miłości. Wiadomo, że szczęśliwe zakończenie musi być - wystarczy się tylko domyśleć z kim. A o to też nie trudno. Mimo wszystko to nieważne. Chodzi tutaj o sam fakt miłości, która wręcz wycieka ze stron. Biorąc się za tą pozycję wręcz oczekiwałam banałów, które mnie rozczulą. Spotkałam się z negatywnymi recenzjami i trochę mnie one dziwią. Rozumiem, że nie można powiedzieć, że mamy tutaj historie oryginalne tak jak, na przykład, inne pozycje Greena. Widać, że autor tworząc Gracetown również popisał się wyobraźnią. Weźmy na przykład mężczyznę, ciągle chodzącego w folii aluminiowej. Bawiło mnie za każdym razem, gdy na pytanie, czy ciepło mu w tej folii odpowiadał: w jakiej folii? Postaci zdecydowanie nie należały do banalnych i myślę, że to właśnie one tworzą ten niesamowity klimat, który możemy znaleźć w Papierowych miastach czy 19 razy Katherine.
Obie panie również wykazały się niezłym warsztatem pisarskim. Przyznam, że troszkę się tego obawiałam, gdyż to moje pierwsze spotkanie z nimi. Uważam jednak, że owe spotkania były bardzo udane, więc planuję kolejne. Od razu rzuciło mi się w oczy, że Maureen Johnson jest jedną z autorek Kronik Bane'a, których już nie mogę się doczekać. Już nie wyczekuję tam tylko wspaniałej Cassandry Clare, ale również tej pani, która mnie urzekła swoim humorem. Mam nadzieję, że tam też go zawarła i się nie zawiodę.
Nie da się ukryć, że jest to książka na jeden wieczór. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Nie ma tutaj nic, co mogłoby nas wyrwać z tej przyjemnej atmosfery stworzonej przez autorów. Zalecam: ciepłe kakao i puszysty kocyk. Jedynym minusem jest fakt, że troszkę dziwnie czytałoby się tą pozycję w środku lata. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z książką sezonową, ale właśnie coś takiego mam przed sobą. Cóż, jeśli chcecie w środku wakacji poczuć magię świąt to w sumie Wam nie bronię. Myślę, że ja czułabym się dosyć dziwnie. Ciekawa jestem, czy ktoś porwie się na taki czyn i czy ta świąteczna aura pokona wszechogarniającą wiosnę bądź lato. Jeśli odważycie się na takie coś to dajcie znać, czy działa.
Pisząc o tej książce nie da się nie wspomnieć o okładce. Utrzymana jest w tym samym stylu co pozostałe książki Greena wydane w Polsce, jednak zdecydowanie ma najładniejszą okładkę ze wszystkich. Nie pasuje mi tylko kolor, w którym widnieje tytuł. Według mnie w ogóle tutaj nie pasuje. Nie zmienia to jednak faktu, że to jedna z najładniejszych okładek jakie kiedykolwiek widziałam - to się liczy. Ciekawe, czy z każdą kolejną książką tego pana oprawa wizualna będzie coraz lepsza. Mam taką nadzieję. Zdecydowanie jestem wzrokowcem i milej mi się czyta, gdy mogę przerwać i pogapić się chwilkę na okładkę. A ta wygląda cudownie - czy to na żywo, czy to na zdjęciach.
W sumie żałuję, że dostaliśmy tylko trzy opowiadania. Chętnie wróciłabym jeszcze do Gracetown i poznała dalsze losy Jubilatki. W sumie Diuk też. I to jest właśnie minus krótkich form. Zawsze mi mało i czegoś mi brakuje. Zawsze zostaje pytanie: co dalej?
Zapewne dobrze już wiecie, że nie przepadam za opowiadaniami. Krótkie formy nie bardzo mi pasują, gdyż bardzo przywiązuję się do bohaterów. Zdecydowałam się na W śnieżną noc z kilku kluczowych powodów. Po pierwsze: John Green. Mało zostało osób na świecie, które nie lubią książek tego pana. Po drugie przyciągnął mnie fakt, że wszystkie opowiadania są ze sobą połączone....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-25
Zastanawiacie się pewnie teraz dlaczego taka książka zasiliła moje zbiory. Może powinnam raczej powiedzieć: książeczka. Sto dwadzieścia osiem stron wymiany wiadomości między psem a człowiekiem to, wbrew pozorom, naprawdę dobry materiał. Od samego początku wiedziałam, że to będzie coś. Nie mogłam się już doczekać, kiedy zapuka listonosz z tą przesyłką. Wydawnictwo pewnie ma mnie już dosyć. Mnie, i moich pytań, kiedy mogę się owej pozycji spodziewać. Kiedy w końcu otworzyłam paczkę i zamiast W śnieżną noc znalazłam w środku W KOŃCU ten komiks byłam szczęśliwa jak mało kto. Od razu zabrałam się za przeglądanie i skończyło się na tym, że razem z przyjaciółką pochłonęłyśmy wszystko na raz. Można by się spodziewać, że w takiej konwersacji nic ciekawego się nie znajdzie. No i owszem - nie spodziewajcie się tutaj psich debat na temat sensu życia. Autor stawia na humor i rozbawia na każdej stronie. Nie bawi się tutaj w cenzurowanie i tym podobne. Aż roi się tutaj od kolokwializmów. I nie rażą w oczy, jak można się by tego spodziewać. Wręcz przeciwnie - idealnie się wpasowują.
Nie da się zachować powagi podczas czytania i to chyba największy plus tej książki. Jeśli macie mnie w znajomych na snapchacie (honeyowelove) zapewne zostaliście zalani spamem. Mnóstwo ludzi już pytało mnie, co to za książka i zapewne polecieli od razu do księgarni. Tak więc z pewnością mogę Wam polecić tą pozycję, jeśli macie poczucie humoru i nie krzywicie się na potoczne określenia. Nie polecam kupować tej książki zbyt młodym czytelnikom. Trzeba już trochę żyć na tym świecie, by zrozumieć. No i nie gorszmy dzieci zbyt szybko - świat zrobi to za nas. Ciekawi mnie umysł autora. Skąd wytrzasnął do licha taki pomysł? Nie spotkałam się jeszcze nigdy z czymś takim. Trzeba mieć duży dystans do siebie i poczucie humoru. October Jones jest jednym z takich ludzi, których towarzystwo zawsze cieszy - tak myślę. Chętnie poznałabym go osobiście. No i oczywiście Psa. Nie przepadam za tą rasą i jestem wierną fanką kotów, ale dla Psa zrobię wyjątek.
Zastanawiam się, czy nie pożyczyć tej książki mojemu rąbniętemu chłopakowi, który z niewiadomych przyczyn kocha mnie nad życie (to jego słowa, nie moje!). Wydaje mi się, że powinna mu się spodobać, ale czasami przeczucia mnie mylą. To człowiek zagadka. Poddam więc tę książkę próbie i potajemnie mu ją podrzucę. Zapewne oceni ją surowiej niż ja. Psie, czeka cię ciężka próba!
Jest to jedyna pozycja, którą przeczytałam w tym tygodniu. Chyba mam jakiś kryzys. Mimo to znalazłam motywację, by poczytać o Psie i to, szczerze mówiąc, nie raz. Po tą książkę ustawia się do mnie kolejka. Spodziewałam się tego. Kto nie lubi się śmiać? A October (to jego prawdziwe imię..?) Jones sprawia, że buzia się nie zamyka. Często mówię, że wrócę do jakiejś pozycji i nigdy nie mam na to czasu. Teraz jednak z pewnością mogę stwierdzić: WRÓCĘ. Ba, już wróciłam. Dwa razy. Chyba nigdy mi się to nie znudzi. Jestem za kontynuacją. Panie autorze! Bardzo proszę! Dawno się już tak dobrze nie bawiłam podczas czytania... komiksu? Od czasu odkrycia Garfielda nic mnie tak nie bawiło. Owszem. Niektóre teksty są dosyć gorszące, ale tutaj powinniśmy wcisnąć przycisk ON przy słowach DYSTANS DO ŚWIATA i wszystko będzie takie, jak powinno. Ostatnio nie mówię o niczym innym, a w mojej szkole mało już osób, które by nie słyszały o tym, co czytałam ostatnio. Spokojnie mogę nazwać SMS-y od mojego psa książką tego tygodnia. I wcale nie dlatego, że, jak na razie, nic innego jeszcze nie przeczytałam. Pies z jednej strony powala swoim niedoinformowaniem i głupotą a z drugiej nad podziw dużą inteligencją. Ale psy to mądre zwierzęta.
Jutro miałam nie iść do szkoły. I tak właśnie się zastanawiam, czy jednak się nie poświęcić. Mam jutro informatykę i chyba nie przepuszczę okazji na pokazanie tej książki nauczycielowi. Jeszcze przed premierą rozmawialiśmy o tym i wydaje mi się, że chętnie by się jej przyjrzał bliżej.
http://papierowemiasta.blogspot.com/2014/11/233-sms-y-od-mojego-psa-october-jones.html
Zastanawiacie się pewnie teraz dlaczego taka książka zasiliła moje zbiory. Może powinnam raczej powiedzieć: książeczka. Sto dwadzieścia osiem stron wymiany wiadomości między psem a człowiekiem to, wbrew pozorom, naprawdę dobry materiał. Od samego początku wiedziałam, że to będzie coś. Nie mogłam się już doczekać, kiedy zapuka listonosz z tą przesyłką. Wydawnictwo pewnie ma...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-05
Czeka Was teraz entuzjastyczna recenzja osiemnastolatki, która żałuje, że Ever After High nie powstało w czasach jej dzieciństwa, bo chętnie kupiłaby sobie taką lalkę. Zanim dostałam tę książkę pooglądałam wszystkie dostępne odcinki tej bajki - bo chyba mogę tak to nazwać? - na YouTube. I muszę Wam zdradzić, że jestem na bieżąco. Zakochałam się w tej całej historii i gdy tylko zobaczyłam, że Bukowy Las wydał książkę... Cóż. Musiałam ją mieć i jak widzicie, mam. Kiedy wyciągnęłam ją z paczki po prostu myślałam, że zemdleje. Co sobie teraz możecie pomyśleć? Głupia, tak się jara książką dla dzieci! Ale nie spodziewałam się AŻ takiego wydania. Trudno mi jest opisać Wam urok tej pozycji, naprawdę. Na każdej stronie mamy ozdoby a... Jak się nazywa w książce ten... blok kartek? Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Boki książki nie są nudnie białe, jak w większości książek. Pewnie kojarzycie książkę Troje, która zrobiła furorę swoim wyglądem i tymi czarnymi bocznymi kartkami. Tutaj owe boki są różowofioletowe i potrafię się na nie gapić godzinami, naprawdę.
W baśnioceum Ever After High uczniowie drugich klas podpisują Księgę Legend przyrzekając w ten sposób, że będą podążali ścieżką swoich rodziców i dzięki temu ich opowieść nie zniknie. Wszyscy uczniowie wiedzą, iż jeśli tego nie zrobią, ich historia wyparuje, a oni razem z nią. Niektórzy wprost nie mogą doczekać się swojej przyszłości, a niektórzy wręcz przeciwnie. Raven Queen, córka Złej Królowej, wcale nie ma ochoty siać postrachu. Wdała się w swojego ojca, Dobrego Króla. Nic nie może jednak poradzić na to, że ma otruć córkę Królewny Śnieżki, Apple White. Apple urodziła się blondynką, co trochę psuje fabułę jej bajki, nie może jednak doczekać się swojego Szczęśliwego Zakończenia. W Dniu Dziedzictwa ma spełnić się jej przeznaczenie. Jej los związany jest ściśle z losem Raven. Boi się, że ta nie podpisze swojej strony w Księdze Legend i w ten sposób zniszczy jej życie.
Raven ma dość tego, że wszyscy przed nią uciekają. Reputacja matki, która postanowiła nie tylko zostać najpiękniejszą w świecie, lecz także podbić inne opowieści, ciągnie się za nią i nic nie może na to poradzić. Szuka odpowiedzi na pytanie, co się stanie, jeśli odmówi podpisu. Nie chce zniszczyć przyszłości Apple, jednak ona też chce mieć swoje Szczęśliwe Zakończenie. Domyśla się, że więcej jest takich postaci, które wcale nie chcą iść w ślady rodziców i sami chcą pisać swoje scenariusze. Zacięcie poszukuje odpowiedzi i jest przerażona upływającym czasem...
Już sam pomysł na fabułę przypadł mi do gustu. Macie przed sobą osobę, która wprost uwielbia baśnie. Wszelkie książkowe interpretacje przyjmuje z otwartymi ramionami. Nie da się ukryć, że książka jest przeznaczona raczej dla młodszych, co widać choćby w stylu, którym jest napisana. Jest prosty i łatwy do przyswojenia, dlatego myślę, że tutaj ograniczeń wiekowych nie ma. Spodziewałam się tego i pewnie dlatego dobrze mi się ją czytało. Trzeba jednak o tym wiedzieć i nie spodziewać się jakichś wyniosłych metafor. Kiedy bierze się do ręki tę książkę trzeba nastawić się wyłącznie na dobrą zabawę i nic więcej - takie jest moje zdanie.
Jak na tak krótką książkę dosyć dużo czasu zajęło mi jej przeczytanie. Sama do końca nie potrafię stwierdzić dlaczego. Najprostszym wyjaśnieniem jest po prostu owego czasu brak. Trudno pogodzić klasę maturalną z przyjemnością, jaką jest czytanie. Jak na razie mi się udaje i jestem z tego dosyć zadowolona. Zabierałam ze sobą tą pozycję do szkoły i muszę przyznać, że mało kto nie miał jej w rękach. Wydanie naprawdę przyciąga wzrok a i cała historia jest dosyć wciągająca. Nie da się jednak ukryć, że seria przypomina mi Monster High, której całą serię również posiadam. Wydaje mi się, że nie możliwe było niezauważenie tego podobieństwa. Całe szczęście, że nie jest ogromne a sam pomysł w sobie jest oryginalny. Wydaje mi się, że mogę polecić tę książkę wszystkim fanom serialu Once Upon a Time. Może nie ma w Ever After High jakichś fajerwerków ani burzy z piorunami, jednak postaci z bajek są i to jest największy plus.
Ciekawa jestem, czy jest kolejny tom tej książki. Wydaje mi się, że być powinien. I, patrząc w Google widzę, że po angielsku pojawiają się jakieś kolejne tomy co może wskazywać na to, że i w Polsce się pojawią. Ja mam taką nadzieję, naprawdę. Koniec nie był dla mnie szokiem i spodziewałam się takiego zakończenia, być może przez serial, jednak chętnie dowiem się, co dalej. Jeśli macie młodszą siostrę to powinna ucieszyć się z tej książki. Mój brat raczej niechętnie na nią zerka, jednak on tak patrzy na wszystkie książki - widać wszystkie geny książkowe przypadły mnie.
Zastanawiam się, czy ocenić tę książkę powinnam jako dojrzała (ha, ha...) osiemnastolatka, czy może po prostu obudzić tą ukrytą we mnie dziewczynkę. Wydaje mi się, że powinnam popatrzeć na nią w pewien sposób z tych obu perspektyw. Jest na pewno wspaniałą historią, jednak dosyć prostą - nie da się tego ukryć. Koniec końców dobrze się bawiłam przy czytaniu.
Czeka Was teraz entuzjastyczna recenzja osiemnastolatki, która żałuje, że Ever After High nie powstało w czasach jej dzieciństwa, bo chętnie kupiłaby sobie taką lalkę. Zanim dostałam tę książkę pooglądałam wszystkie dostępne odcinki tej bajki - bo chyba mogę tak to nazwać? - na YouTube. I muszę Wam zdradzić, że jestem na bieżąco. Zakochałam się w tej całej historii i gdy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-03
Nie można zapełnić pustki tym, co się straciło.
Od kiedy została wydana książka Gwiazd naszych wina wszystkie dzIeła Johna Greena są pożądane przez tłumy czytelników. Sama należę do tego grona. Przyznam jednak, że z każdą kolejną powieścią po trochu się zawodziłam - każda następna była coraz gorsza. Kiedy wyszła ta, najnowsza, nie wiedziałam co myśleć. Nie miałam żadnych wątpliwości, że muszę ją przeczytać - styl autora wżera się w głowę i zostaje tam na długo, bałam się, że zawiodę się jeszcze bardziej. Słyszałam różne opinie - jedni spodziewali się więcej, innym bardzo się podobała. W końcu postanowiłam sama to sprawdzić, zacisnęłam zęby, otworzyłam pierwszą stronę i... zakochałam się bez reszty.
Colin Singleton jest cudownym dzieckiem. Nie mylić z geniuszem. Do tego określenia mu bardzo daleko, jak sądzi. Potrafi szybko się uczyć, zna jedenaście języków. Nie potrafi jednak tworzyć, a to podstawowa umiejętność geniusza. Colin ma takie swoje małe dziwactwo. Zakochuje się on jedynie w dziewczynach o imieniu Katherine. Nie podobnie brzmiących, nawet nie w Catherine przez C. To musi być dokładnie tych dziewięć liter. K-A-T-H-E-R-I-N-E. Kiedy Katherine XIX rzuciła go i złamała mu serce, postanowił umrzeć na podłodze, twarzą w dywanie, w swoim pokoju. Jednak od czego są przyjaciele? Hassan, jego najlepszy, i jedyny, przyjaciel, postanawia wyciągnąć go w podróż po Ameryce.
Przyjaciele, dzięki pewnemu martwemu arcyksięciowi, zatrzymują się w Gutshot w Tennessee. Poznają tam Lindsey oraz jej matkę, Hollis. Kobieta daje im pracę, która polega na rozmowie z mieszkańcami miasteczka, które utrzymuje się w całości z fabryki, i jest bardzo dobrze płatna. Chłopcy postanawiają zostać na trochę. Colin zaś zaczyna pracować nad Teorematem - ma on mu pomóc wypracować Zasadę Przewidywalności Katherine. Jest pewien, że będzie mógł przewidzieć przyszłość każdego związku, kto będzie Porzuconym, a kto porzuci.
Powieści Greena są zwykle o poszukiwaniu samego siebie, gdyż inaczej tej fabuły nazwać się nie da. Często podczas czytania jego książek zastanawiałam się, co tak właściwie jest głównym wątkiem. W natłoku tego wszystkiego bardzo trudno go odnaleźć. I do tej pory nie wiem, czy uznałam za najważniejszy ten właściwy.
Jak już wspominałam, trochę obawiałam się tej książki. Nazwisko Greena prawie każdy zna, jednak tylko z powieści Gwiazd naszych wina. Uważam jednak, że 19 razy Katherine powinna tylko wzmocnić jego pozycję w gronie pisarzy. Nie mogłam się od niej oderwać. Cieszył mnie bardzo fakt, że dużo było tutaj o matematyce. Tak, kocham matematykę i nie wstydzę się tego. Kiedy o godzinie drugiej w nocy, w podziękowaniach od autora, przeczytałam, że według jakiegoś tam jego znajomego, okręgi to tłuste trójkąty od razu napisałam do korepetytora, żądając wyjaśnień. Otrzymałam odpowiedź: To herezje. Nie czytaj tego. No cóż. Można i tak. Przyznam, że czytając (aneks) praktycznie nic nie zrozumiałam. Te matematyczne wyjaśnienia wydały mi się całkowicie bez sensu. Mam motywację do matematycznych studiów. Chcę to zrozumieć.
Bardzo ciekawy jest sposób myślenia Colina, jego łączenie różnych wątków. Nie potrafiłabym uczyć się w ten sposób, a myśleć to już w ogóle. Ciekawi mnie, jak John Green wpadł na ten pomysł. Zastanawiam się, czy byłabym w stanie nauczyć się takiego sposobu zapamiętywania informacji. Bardzo by się przydał, na przykład do nauki na maturę.
Kiedy Hassan mozolił się nad tym, by Bóg nienawidził bagietek, myśli Colina powędrowały następującym torem: (1) bagietki, (2) Katherine XIX, (3) rubinowy naszyjnik, który jej kupił pięć miesięcy i siedemnaście dni wcześniej, (4) większość rubinów pochodzi z Indii, (5) niegdyś podlegających Zjednoczonemu Królestwu, którego (6) premierem był Winston Churchill i (7) czy to nie ciekawe, że wielu dobrych polityków, takich jak Churchill i Gandhi było łysych, podczas gdy (8) wielu złych dyktatorów, takich jak Hitler, Stalin i Saddam Husajn, nosiło wąsy? Ale (9) Mussolini nosił wąsy tylko czasami i (10) wielu dobrych naukowców miało wąsy, na przykład Włoch Ruggero Oddi, który (11) odkrył (i nazwał swoim imieniem) zwieracz przewodu żółciowego, będący jednym z mniej znanych zwieraczy, podobnie jak (12) zwieracz źrenicy.
Wydaje mi się, że wiem dlaczego wcześniejsze książki miały tendencje spadkowe, moim zdaniem oczywiście. Były wydawane od końca. Zaczynając na najnowszej, Gwiazd naszych wina, na debiucie, Szukając Alaski, kończąc. Widać jednak, że styl Greena jak i jego pomysły mają się coraz lepiej, więc ciekawa jestem, co będzie następne i czy przebije 19 razy Katherine. Autor ma to do siebie, że jego bohaterowie są bardzo nietuzinkowi. Weźmy chociaż pod uwagę Alaskę czy choćby Gusa, z jego pozostałych książek. Obie postaci mają coś, co wyróżnia je z tłumu. Nietrudno się domyślić, że taką postacią w tej pozycji jest Lindsey.
Zastanawia mnie jeszcze fakt, czy autor zdecyduje się jeszcze kiedyś na narrację ze strony kobiety, tak jak w Gwiazd naszych wina. Z tego co zauważyłam, woli bardziej pisać z perspektywy mężczyzny, co wcale mnie nie dziwi, w końcu sam nim jest, prawda? Jednak chętnie przeczytałabym jeszcze jakąś jego powieść, pisaną z perspektywy dziewczyny, w końcu ja nią jestem, prawda?
Styl autora jest bardzo łatwo rozpoznawalny. Wydaje mi się, że byłabym w stanie rozpoznać go wszędzie. Jest bardzo specyficzny - lekki i trudny zarazem. W 19 razy Katherine pojawia się bardzo dużo humoru. Moje zakładki indeksujące, które zazwyczaj trafiają w miejsce moich ulubionych i zabawnych cytatów okleiły praktycznie całą książkę. Zastanawiam się, czy jest sens przepisywać te cytaty do mojego zeszytu, który jest przeznaczony w tych celach. Musiałabym praktycznie przepisać pół książki. Muszę to dobrze przemyśleć.
Jeśli chodzi o całokształt jestem bardzo zadowolona. Nie mogłam oderwać się od tej książki i śmiałam się sama do siebie. Ludzie dziwnie patrzą na osobę, która siedzi na ławce i śmieje się bez powodu/z powodu książki. Uważajcie. Nie raz jeszcze wrócę do 19 razy Katherine, gdyż zdecydowanie na to zasługuje. Już mam kolejkę osób, które chcą tą książkę ode mnie pożyczyć, jednak nie wiem, czy mam na to ochotę. Nie chcę oddawać jej na nie wiadomo jak długo w świat. Będę musiała wymyślić bardzo przekonującą wymówkę.
Nie można zapełnić pustki tym, co się straciło.
Od kiedy została wydana książka Gwiazd naszych wina wszystkie dzIeła Johna Greena są pożądane przez tłumy czytelników. Sama należę do tego grona. Przyznam jednak, że z każdą kolejną powieścią po trochu się zawodziłam - każda następna była coraz gorsza. Kiedy wyszła ta, najnowsza, nie wiedziałam co myśleć. Nie miałam żadnych...
Muszę się Wam do czegoś przyznać. Był w moim życiu czas, gdy czytałam każdą książkę Johna Greena, która pojawiała się na rynku. Kiedy zrobiło się o nim cicho uznałam, że spektakularnie zakończył karierę pisarską. Gdy dowiedziałam się o premierze Żółwi aż do końca nie wiedziałam, czy skuszę się na lekturę. Unikając książek młodzieżowych stałam się osobą, która wymaga od historii czegoś więcej. Doskonale pamiętałam jednak, że Green to jeden z tych autorów, którzy poruszają i naprawdę wiedzą, o czym piszą. Z góry założyłam, że i tutaj na pewno stworzył coś wartego uwagi i obok Johna Greena nie mogę przejść obojętnie. Miałam rację. Drodzy państwo. Przed Wami najlepsza książka Johna Greena.
Aza ma swoje problemy, które nie pozwalają jej do końca normalnie funkcjonować. Coraz częściej nie potrafi wyrwać się z pułapki, jaką stały się jej myśli. Ma jednak przyjaciółkę, która jest jej łącznikiem ze światem. I to właśnie Daisy informuje ją o zniknięciu miliardera Russella Picketta oraz o nagrodzie wyznaczonej za informacje, które mogą pomóc go odnaleźć. Dziewczyna planuje wykorzystać fakt, że Aza zna Davisa, syna bogacza, z obozów, na które jeździła kilka lat wcześniej. Ich domy dzieli tylko rzeka, jednak różni ich prawie wszystko. Szesnastolatka stara się nie zawieść matki, nauczycieli czy znajomych, jednak jej lęki coraz bardziej ją obezwładniają i nie pozwalają przestać myśleć o tym, co najgorsze. Kiedy wpada w tę spiralę coraz trudniej jej odnaleźć wyjście.
"Życie nie jest czymś, nad czym ma się kontrolę, wiesz?"
Nie da się nie lubić Azy. Towarzyszymy jej w tych najgorszych momentach i zaczynamy rozumieć, co czuje już na samym początku. Autorowi udaje się opisać doskonale jej przeżycia i przemyślenia, więc od razu zaczęłam jej współczuć tego wszystkiego, co ją każdego dnia dotyka. Green nie oszczędza nam szczegółów, które tak brzydzą i przerażają szesnastolatkę. Jej hipochondria i swego rodzaju psychoza jest ciężka do zrozumienia. Mogłoby się wydawać, że wystarczy przestać się tak wszystkim przejmować, a kiedy zrozumie się, że Aza zwyczajnie nie może przestać wszystko to robi się bardzo przerażające. Przez całą książkę podziwiałam ją za to, że chodzi do szkoły, ma najlepsze oceny i spotyka się z przyjaciółką. Ja pewnie nie byłabym w stanie wstać z łóżka, pozwalając przytłoczyć się temu wszystkiemu.
Od początku Żółwi aż do końca czuć, że autorem tej książki jest John Green. Ta lektura była jak powrót do domu albo do strefy komfortu. Dopiero teraz poczułam, jak brakowało mi książek tego autora. Green jak zawsze jest realistą. Tutaj nie znajdziecie żadnych cudów, nagłego ozdrowienia czy miłości, która leczy wszelkie rany. To bardzo cenię w twórczości tego autora i teraz jestem pewna, że jeśli pojawi się jakaś kolejna jego książka to ją przeczytam, choćbym miała czekać na nią dwadzieścia lat.
"Życie to jedna wielka tęsknota."
Początkowo obawiałam się, że pojawi się tutaj jakiś typowy romans i to na nim skupi się cała akcja. Po raz kolejny John Green pokazał mi, że nie mam powodu, by w niego wątpić. Ta najbardziej osobista książka tego autora ma uświadamiać o tym, jak wygląda życie z takimi zaburzeniami, jak ciężko sobie z nimi poradzić. Udało mu się przenieść swoje doświadczenia na papier i opisać je w sposób zrozumiały dla każdego. Aza jest postacią, która pokazuje, że mimo ciągłego przerażenia da się z tym żyć, chociaż ciężko jest poradzić sobie z niektórymi barierami, co pokazują jej relacje z Davisem, który - ku mojemu rozczarowaniu - wykreowany został na idealnego cierpliwego chłopaka, a przecież każdy człowiek ma wady.
W osobowości Azy odnalazłam trochę siebie i jestem pewna, że spotka to każdego czytelnika. Właśnie to sprawia, że większość odbierze tę historię bardzo osobiście. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Green naprawdę potrafi pisać i przeze mnie uznany jest za prawdziwą gwiazdą powieści młodzieżowych, a na jego książki dalej jest miejsce na obecnym rynku wydawniczym. Już samo zakończenie pokazuje, że przez te prawie pięć lat autor nie próżnował i wziął do siebie wszystko to, co mu często zarzucano. Mam nadzieję, że na następną książkę nie będziemy tyle czekać.
Muszę się Wam do czegoś przyznać. Był w moim życiu czas, gdy czytałam każdą książkę Johna Greena, która pojawiała się na rynku. Kiedy zrobiło się o nim cicho uznałam, że spektakularnie zakończył karierę pisarską. Gdy dowiedziałam się o premierze Żółwi aż do końca nie wiedziałam, czy skuszę się na lekturę. Unikając książek młodzieżowych stałam się osobą, która wymaga od...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to