-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-02-29
2024-02-20
2023-12-18
2023-11-10
2023-11-04
"Feeling Close to You" to drugi tom najnowszej serii Bianki Iosivoni. Kto miał okazję czytać "Finding Back to Us", z pewnością rozpozna Parkera - głównego bohatera tej powieści i zarazem najlepszego przyjaciela Callie. Gdy dostałam propozycję przedpremierowego przeczytania tej książki, od razu zafascynował mnie pomysł na historię. Mam wrażenie, że przeczytałam już każdą możliwą modyfikację przeróżnych motywów, ale nigdy dotąd nie miałam do czynienia z wątkiem internetowej znajomości między dwójką streamerów. Przepłynęłam przez tę historię błyskawicznie i ekscytowałam się każdą interakcją między bohaterami i tyle mi wystarczyło, abym się w niej totalnie zakochała.
Taegan marzy o ukończeniu szkoły i wyjeździe na swoją wymarzoną uczelnię, gdzie w końcu będzie mogła się kształcić w kierunku projektowania gier. Jej tata jednak nie rozumie jej zainteresowań i na każdym kroku daje jej do zrozumienia, że nie wesprze jej wyboru, dlatego dziewczyna w każdej wolnej chwili dorabia w lokalnej kawiarni, a wieczorami streamuje swoje rozgrywki w starsze gry, aby móc opłacić sobie studia. Gdy pewnego razu pokonuje przed wielotysięczną widownią innego gracza, nawet nie zdaje sobie sprawy, że właśnie pokonała najpopularniejszego streamera i youtubera, Parkera, i zwróciła tym samym jego uwagę. Jedna żartobliwa wiadomość prowadzi do drugiej, aż w końcu Parker i Taegan przyłapują się na tym, że spędzają godziny na rozmowach i wspólnych rozgrywkach. Obydwoje pozwalają sobie jedynie na niewinny flirt, nie wykraczając poza granicę nowej przyjaźni... do czasu, gdy dochodzi do ich pierwszego spotkania na konwencie. Ich zainteresowanie na żywo staje się jeszcze intensywniejsze, aż w końcu udawanie, że nie chcą od siebie czegoś więcej, staje się niemożliwe.
Wiecie, jak się czułam, czytając tę historię? Jak zakochana, rozchichotana nastolatka. Śledziłam rozwój relacji bohaterów z zapartym tchem, jakbym rzeczywiście obserwowała ich rosnące uczucie w roli widza. Może i nie jest to jakaś niesamowicie głęboka historia, która odmieniła moje życie i zostanie ze mną do końca, ale pokochałam ją za lekkość. Niech rzuci kamieniem ten, kto nigdy w swoim życiu nie kibicował jakiejś parze w Internecie - czy to jakimś celebrytom, influencerom, muzykom. Ja dokładnie do tych czasów wracałam myślami, gdy czytałam tę książkę. Z tym że miałam tym razem wgląd w myśli postaci, więc było jeszcze lepiej.
Taegan i Parker z łatwością łapią ze sobą kontakt, nawet jeśli dzieli ich wiele kilometrów i nigdy nie widzieli się na żywo. Ich relacja podszyta jest różnego typu słownymi potyczkami i niewinnym flirtem. Najbardziej doceniałam ich rozmowy, gdy wszystko inne - gry, streamy, praca, życie - przestawało mieć znaczenie, a oni po prostu potrafili rozmawiać ze sobą godzinami. Najbardziej chyba polubiłam wstawki w formie smsów, które wymieniają między sobą w przeróżnych momentach dnia, jakby nie potrafili się powstrzymać przed pisaniem ze sobą - są nie tylko zabawne i urocze, ale rzeczywiście czytało się je tak, jakby to były wiadomości pisane przez dwójkę lubiących się ludzi. Czasami jedno rzuciło jakiś głupi komentarz, drugie sobie stroiło żarty, a czasami stawało się poważniej. Wręcz czułam się tak, jakbym miała wgląd w realną korespondencję prawdziwych ludzi, aż uśmiech mi nie chciał zejść z twarzy.
Aby jednak nie było zbyt słodko i łatwo, autorka w typowym dla siebie stylu wplątuje w historię poważniejsze wątki, które pozwalają nam bardziej poznać bohaterów. Obydwoje mają problem, by przyznać się przed innymi, gdy potrzebują wsparcia. Parker tak naprawdę przed większością swoich bliskich ukrywa problemy, z jakimi zmaga się jego rodzina i jak bardzo to wpływa na jego samopoczucie. Nikt nie wie o tym, w jakim stresie żyje i jak dużą presję na siebie nakłada, by pomóc rodzicom. Natomiast Taegan ma dość wszystkiego i wszystkich wokół, a jej największe marzenie jest potępiane przez jedyną osobę, która powinna ją wspierać - przed jej ojca.
Wątek rodziny, zarówno tej z krwi i kości, jak i przyszywanej - chociażby w formie przyjaciół Parkera i jego współlokatorów, których mamy okazję poznać - jest w tej historii jednym z najważniejszych wątków. I szczerze mówiąc, chyba moim ulubionym, bo ukazuje, jak skomplikowane są relacje międzyludzkie i jak trudno jest czasami komunikować innym swoje potrzeby i zmagania. Z tego samego powodu relacja głównych bohaterów, chociaż rozpoczyna się lekko i niewinnie, także musi swoje przejść, aby w końcu udało im się zbudować zaufanie - szczególnie, że muszą brać pod uwagę także odległość, jaka ich dzieli. Nawet się tego nie spodziewałam, ale w pewnym momencie stanęły mi w łzy w oczach i bardzo chciałam tych bohaterów przytulić. Chyba w tym autorka radzi sobie najlepiej - w ukazywaniu przeróżnych emocji każdego z bohaterów.
Jeśli macie ochotę na coś odrobinę innego, wciągającego, ale też nie do końca wymagającego emocjonalnego zaangażowania, to myślę, że "Feeling Close to You" wam się spodoba. Ja jeszcze nie czytałam historii o tego typu internetowej znajomości, ale ogromnie mi się to spodobało i bohaterowie mnie absolutnie zauroczyli. Objęcie matronatem kolejnej książki Bianki Iosivoni, która na przestrzeni lat stała się jedną z moich ulubionych niemieckich autorek, to czysta przyjemność. Mam nadzieję, że pokochacie jej kolejną książkę!
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/11/bianca-iosivoni-feeling-close-to-you.html
"Feeling Close to You" to drugi tom najnowszej serii Bianki Iosivoni. Kto miał okazję czytać "Finding Back to Us", z pewnością rozpozna Parkera - głównego bohatera tej powieści i zarazem najlepszego przyjaciela Callie. Gdy dostałam propozycję przedpremierowego przeczytania tej książki, od razu zafascynował mnie pomysł na historię. Mam wrażenie, że przeczytałam już każdą...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-22
Właśnie tak się pisze dobre komedie romantyczne. Zupełnie mnie nie dziwi, że ta książka doczekała się ekranizacji (jeśli ktoś jeszcze jej nie widział, film znajdziecie na Prime Video), bo niektóre momenty tej historii zostały wręcz stworzone, by je odwzorować na ekranie. Bardzo długo czekałam, aż ktoś w końcu wznowi u nas tę książkę (niegdyś wydaną przez Wydawnictwo Rebis pod tytułem "Wredne Igraszki"), aby mogła trafić do szerszej grupy odbiorców, którzy być może nie mieli okazji przeczytać jej za pierwszym razem i w końcu moje prośby zostały wysłuchane! A ja mogę napisać tyle - czeka was niezapomniana przygoda z całą masą śmiechu i motylków w brzuchu.
Joshua i Lucy. Lucy i Joshua. Ogień i woda. Najwięksi nemezis, którzy codziennie rzucają sobie kpiarskie spojrzenia zza swoich biurek. Praca w wydawnictwie może i jest dla Lucy spełnieniem marzeń, ale odkąd dwa lata temu doszło do połączenia z innym wydawnictwem, a jej towarzyszem w biurze został sam podmiot szatana, codziennie musi się szykować na nową wojnę. Obydwoje nie mają problemu z dogryzaniem sobie, a ich wzajemne kłótnie i skargi do działu HR są wręcz klasykiem. Rywalizacja nabiera tempa, gdy okazuje się, że obydwoje mają szansę na awans, ale tylko jedno z nich może zdobyć tę posadę. Lucy wie, że jeśli to Josh wygra, nie będzie mogła zostać w biurze i być jego podwładną. I chociaż mówi mu to otwarcie... wkrótce obydwoje zaczynają zdawać sobie sprawę, że być może wcale nie chcą, aby ich drogi się rozeszły, a za wieloletnimi docinkami kryją się uczucia, do których żadne z nich nie chce się przyznać.
Wiem, że ta książka promowana jest głównie jako enemies to lovers, ale szczerze powiedziawszy, nie tak bym ją określiła. Jeśli już, to bardziej rivals to lovers. Josha i Lucy dzieli wiele, przez co ciągle dochodzi między nimi do spięć i kłótni, ale powiedziałabym bardziej, że to podsycone flirtem i chemią docinki, aniżeli nienawistne kłótnie. Jednym się to spodoba, inni mogą być zawiedzeni - to już pozostawiam wam do oceny. Ja natomiast byłam zachwycona. Czytałam już tę książkę kilka razy lata temu, ale od tamtej pory nie miałam czasu do niej powrócić i zdążyłam już zapomnieć, jak przyjemnie się ją czyta. Chemia między tymi bohaterami jest tak naturalna i niewymuszona, że dosłownie przez większość książki miałam w brzuchu motylki i nie mogłam się przestać uśmiechać.
Autorka przykłada uwagę do tak wielu detali, jeśli chodzi o ich relację. Chociaż zaczynają jako rywale, od razu można zauważyć te małe momenty i szczególiki, które pozwalają nam myśleć, że tu chodzi o coś więcej, niż zwykłą nienawiść. Wzajemne podpuszczanie się i irytowanie tej drugiej osoby spotęgowane zostają wszelkiego rodzaju grami, w które angażują się po cichu - grę w spojrzenia, grę w zazdrość... aż w końcu w grę w pocałunki i w grę w miłość. Ta napisana z humorem relacja jest jednocześnie podszyta niesamowitą wrażliwością i emocjami, które kumulowały się między mi przez lata, więc bardzo często dochodzi między nimi do emocjonalnych konfrontacji.
Moje ulubione książki to te, które pozwalają mi poznać bohaterów na różnych poziomach, a Josh i Lucy to bohaterowie z krwi i kości. Poznajemy nie tylko ich frywolną, zabawną stronę, która ujawnia się w ich licznych sprzeczkach, ale też tę bardziej wrażliwą, podatną na zranienie i skrywającą różne demony. Ich szczere rozmowy, w których dzielili się swoimi obawami, historiami rodzinnymi, porażkami i bólem, to były moje absolutnie ulubione momenty, bo właśnie wtedy ich uczucie objawiało się najmocniej.
Lucy to bohaterka, która lubi zadowalać wszystkich wokół, ale rzadko kiedy robi coś dla siebie. Jest miła dla wszystkich współpracowników, nawet jeśli oni tę dobroć wykorzystują, niejednokrotnie zmuszając ją do odwalania za nich ich roboty. Natomiast Josha wszyscy się boją - jest rewelacyjny w swojej pracy, ale nie socjalizuje się z nikim, jeśli nie musi, a na dodatek odpycha wszystkich od siebie swoją surowością. Mogą zdawać się swoimi całkowitymi przeciwieństwami, ale są jednocześnie tak do siebie podobni - on spędził lata szukając miłości u ojca, jedynej osoby, która powinna go nią obdarzać bezwarunkowo, nie mogąc nigdy sprostać jego oczekiwaniom, a ona wolała zrezygnować z własnego komfortu, jeśli dzięki temu wszyscy by ją lubili, za wszelką cenę unikając myślenia o tym, jaka jest w rzeczywistości samotna. Kocham to, jak na siebie oddziaływali i motywowali, aby coś w swoim życiu zmienić, jednocześnie obdarzając się ciepłem bezpieczeństwa i akceptacji.
Obiektywnie mówiąc, koncept tej historii nie jest niczym nowatorskim i pewnie znalazłoby się parę podobnych książek, które może byłyby nawet lepsze. Ale czy to mi przeszkadzało w tym, by się absolutnie, bezpowrotnie zakochać w Joshu i Lucy? Ani trochę. Czytanie tej książki to była dla mnie czysta przyjemność, przygoda, dzięki której na moich ustach cały czas tkwił szeroki uśmiech, na policzkach zdrowe rumieńce, a w brzuchu szalał cały rój motylków. Dla mnie "The Hating Game" to takie guilty pleasure, lekka historia, do której powracam, gdy potrzebuję się rozerwać i zakochać. Osobiście uważam, że to jeden z przyjemniejszych rom-comów na rynku.
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/10/sally-thorne-hating-game.html
Właśnie tak się pisze dobre komedie romantyczne. Zupełnie mnie nie dziwi, że ta książka doczekała się ekranizacji (jeśli ktoś jeszcze jej nie widział, film znajdziecie na Prime Video), bo niektóre momenty tej historii zostały wręcz stworzone, by je odwzorować na ekranie. Bardzo długo czekałam, aż ktoś w końcu wznowi u nas tę książkę (niegdyś wydaną przez Wydawnictwo Rebis...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-04
"Zaczekaj na mnie" to jedna z tych książek, które już na zawsze będą miały ważne miejsce w moim sercu z wielu powodów. To między innymi dzięki tej książce niemalże dekadę temu zaczęła się moja przygoda z czytaniem. Jako jeden z pierwszych romansów, który przeczytałam będąc jeszcze nastolatką, historia Cama i Avery skradła moje serce do tego stopnia, że od tamtej pory co jakiś czas chętnie do niej powracam. Szczerze mówiąc, może to być książka, którą czytałam w swoim życiu największą ilość razy - jest dla mnie jak ciepły kocyk w mroźną noc, gdy jedyne na co mam ochotę, to zwinąć się w kłębek i nigdzie się nie ruszać, a ona zawsze niezawodnie zapewni mi komfort. I ogromnie się cieszę, że po wielu latach w końcu powraca i odkrywają ją zupełnie nowi czytelnicy, którym być może wtedy jej premiera umknęła.
Pięć lat temu życie Avery zmieniło się bezpowrotnie za sprawą człowieka, który odebrał jej najcenniejszą rzecz na świecie - jej prawo do decydowania o sobie i swoim ciele. Jedna sytuacja zmieniła się w lawinę wydarzeń, które ciągną się za nią do dzisiaj. Samotnie przeprowadza się na drugi koniec kraju w nadziei, że uda się jej uciec od wścibskich spojrzeń i przykrych komentarzy, a także od rodziców, którzy spędzili lata, próbując pogrzebać wszystko w niepamięci, jednocześnie krok po kroku obdzierając Avery z poczucia bezpieczeństwa i miłości. Planuje prowadzić najzwyklejsze życie studentki, nie pakować się w żadne niekomfortowe sytuacje, unikać zwracania na siebie uwagi i jakoś przetrwać. A tym bardziej nie chce pakować się w żadne związki - nie, kiedy sama myśl o dotyku innego człowieka budzi w niej panikę. Jej plan jednak chwieje się w posadach, gdy już pierwszego dnia wpada prosto na Camerona - popularnego i lubianego chłopaka na kampusie, który zdaje się być wszędzie i jest zdeterminowany, aby zapewnić sobie stałe miejsce w jej życiu...
Jest wiele powodów, dla których tak bardzo pokochałam tę książkę jako nastolatka, a jednym z nich jest to, jak świetnie Armentrout połączyła tu słodycz z emocjami. Z jednej strony mamy uroczą, lekką studencką historię miłosną, o której marzy(ło) wielu z nas - no bo kto nie chciałby zamieszkać obok jednego z najbardziej lubianych chłopaków na kampusie, który przychodzi co weekend robić nam pyszne śniadanie, ma żółwia i jest ogólnie przekochanym człowiekiem? - a z drugiej jest to bardzo poruszająca historia ofiary napaści na tle seksualnym, która jest równie ważna, jak nie najważniejsza. To długa droga Avery do zdrowienia, czasami pełna upadków i potknięć, która nie ma być prosta, ani romantyzowana, bo dochodzenie po sobie po takich wydarzeniach nigdy takie nie jest.
Cameron i Avery, chociaż nadal jedni z moich ukochanych postaci literackich, wcale nie są idealni i chyba za to ich tak bardzo kocham. Obydwoje mają swoje własne demony, z którymi muszą się zmierzyć, zanim będą w ogóle gotowi wejść w prawdziwy związek. Avery ucieka tysiące kilometrów od domu, ale wspomnienia wydarzeń sprzed lat nie znikają magicznie, co możemy zaobserwować w wielu sytuacjach. Nie pomaga też to, że ciągle dostaje dziwne maile i wiadomości, które nie pozwalają jej ruszyć dalej. Jest bardzo płochliwa, podejrzliwa, nie lubi zwracać na siebie uwagi, a w relacji z Cameronem jest bardzo ostrożna i chociaż wyraźnie zależy jej na jego przyjaźni, otworzenie na niego swojego serca i ciała wymaga długiej pracy i cierpliwości. Nieważne ile razy czytam tę książkę, moje serce zawsze się dla niej łamie tak samo - dla niej i dla każdej innej osoby na świecie, którą spotkało coś podobnego. Jej postać z wielu względów zawsze miała szczególne miejsce w moim sercu i to się nigdy nie zmieni.
Natomiast jeśli chodzi o Camerona to cóż... to facet stworzony przez Armentrout, czy tu mogło pójść coś nie tak? Chociaż sam ukrywa pewne wydarzenia ze swojej przeszłości, jest przede wszystkim totalnym misiem, który zawsze dba o tych, na których mu zależy i nie boi się tego okazywać. W zestawieniu z cichą i trochę nieśmiałą Avery jest wręcz głośny i szczery, ale właśnie dlatego współgrają ze sobą tak idealnie. Ona go wycisza i uspokaja, a on pomaga jej przekraczać granice komfortu i stawiać kolejne kroki do przodu, być odrobinę odważniejszą. Zawsze wzruszało mnie to, że był jej takim cichym kibicem, nawet jeśli nie do końca wiedział co się jej przydarzyło, i czekał aż będzie na niego gotowa. Może robić wrażenie takiego typowego książkowego chłopaka, który jest popularny i lubiany przez kobiety, ale wyróżnia go jego charyzma, ciepło, wyrozumiałość i cierpliwość. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jest podobny do Lucasa z "The American Roommate Experiment" Eleny Armas - obydwoje są dla mnie takimi promyczkami.
Jak już wspomniałam, "Zaczekaj na mnie" to nie jest jedynie studencki romans - to przede wszystkim historia kobiety, której odebrano najcenniejszą rzecz na świecie, która musi zmierzyć się z konsekwencjami czynów innego człowieka, zanim będzie w stanie w ogóle myśleć o wpuszczeniu do serca kogoś nowego. To powieść o zdrowieniu, podnoszeniu się, gdy wokół szaleje burza, stawianiu kroków w stronę przyszłości i dawaniu szansy sobie samemu. Ale też historia o miłości, która może nie ma nas uleczyć, ale może być naszą siłą w najtrudniejszych momentach. Może i nie jestem do końca obiektywna, w końcu mam do tej historii ogromny sentyment, ale mam nadzieję, że każdy, kto po nią sięgnie, pokocha ją chociażby w części tak, jak ja. A ja trzymam kciuki, aby wydawnictwo wydało kolejne tomy tej serii!
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/08/jennifer-l-armentrout-zaczekaj-na-mnie.html
"Zaczekaj na mnie" to jedna z tych książek, które już na zawsze będą miały ważne miejsce w moim sercu z wielu powodów. To między innymi dzięki tej książce niemalże dekadę temu zaczęła się moja przygoda z czytaniem. Jako jeden z pierwszych romansów, który przeczytałam będąc jeszcze nastolatką, historia Cama i Avery skradła moje serce do tego stopnia, że od tamtej pory co...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-19
Zachwycałam się nad "The Darkest Star", to teraz nadszedł czas na moje zachwyty nad "The Burning Shadow", czyli drugą częścią serii "Origin". Nie tylko jest to rewelacyjna kontynuacja już i tak dobrego początku serii fantasy, ale jeszcze bardziej ekscytująca, wciągająca, tajemnicza, a na dodatek intrygująca do tego stopnia, że nie sposób się od niej oderwać. Pierwszy tom zrobił robotę, zasadził we mnie ziarna ciekawości i miłości do bohaterów, ale ten to była petarda. A czytanie go po raz kolejny pozwoliło mi docenić, jak świetnym warsztatem pisarskim operuje Armentrout, bo pochłonęłam tę książkę w mgnieniu oka i pragnęłam tylko więcej.
Uwaga na możliwe spoilery i wspominki wydarzeń z pierwszej części!
"The Burning Shadow" rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym kończy się "The Darkest Star" i życie bohaterów nie mogłoby się bardziej pokomplikować. Po tym wszystkim, o czym Evie dowiaduje się o samej sobie i o swojej przyszłości, która wiele ma wspólnego z obecnie przydarzającymi się jej rzeczami, czuje się zagubiona i niepełna. Jakby nie była wystarczająco sobą, bo każdy ma wobec niej inne oczekiwania. Jest też Luc, który pamięta ją jako osobę, którą już nie jest i który wiele dla niej poświęcił. Wszystko co o sobie wiedziała, wszystko, w co wierzyła, się zmieniło, gdy Luc ponownie pojawił się w jej życiu i na jaw zaczęły wychodzić kolejne sekrety na temat jej tożsamości. Luki w pamięci Evie nie dają jej o sobie zapomnieć, dziewczyna miota się między tym kim jest, a kim rzekomo była, a prawda o tym, że wszyscy wokół niej ją okłamywali, jest dla niej ogromnym szokiem. Na dodatek na świecie zaczynają dziać się różne straszne rzeczy, które potęgują napięcie między ludźmi, a Luksjanami, a wiele zdarzeń wskazuje na to, że wszystkim operuje ktoś, o kim nie miał pojęcia nawet sam Luc.
Książka w końcu pozwala nam poznać odpowiedzi na parę nurtujących pytań, ale na ich miejsce pojawia się dziesięć innych, które nie dają czytelnikowi spokoju. O ironio, najbardziej surrealistyczne jest to, że jednym z najważniejszych wątków okazuje się być śmiercionośny wirus, który potęguje już i tak napięte nastroje na świecie. W szkole Evie protesty przeciwko kosmitom zaczynają się wymykać spod kontroli, gdy dochodzi do kolejnych mrożących krew w żyłach zdarzeń. Jednocześnie z Evie zaczyna dziać się coś niepokojącego, czego przewidzieć nie potrafi nawet Luc, budząc w nich jeszcze większy niepokój. Na świecie zaczyna panować chaos, życie Evie i całej reszty staje się zagrożone, gdy próbują odkryć co takiego się z nią dzieje i co jej zrobiono w przeszłości. Ta część z pewnością jest jeszcze bardziej intrygująca niż pierwsza i chociaż jednocześnie porównując "Origin" z "Lux" powiedziałabym, że akcji jest trochę mniej, a autorka skupia się bardziej na budowaniu napięcia różnymi tajemnicami, aniżeli stawianiem bohaterów w zagrożeniu, to czytając tę książkę i tak nie można się nudzić. Nieważne czy to pełne napięcia sekrety i tajemnice, czy walki z siłami, które chcą zniszczyć naszych bohaterów, zawsze dzieje się coś, co buduje świetny nastrój i rozwija tę historię.
Jak to bywa z JLA, autorka bardzo lubi zmuszać swoich bohaterów do przejścia przez wiele traumatycznych rzeczy, a Evie i Luca też nie oszczędziła. Patrząc z szerszej perspektywy na ich historię i wiedząc już to, co o nich wiem, serce mi się łamie w ich imieniu. Ta niepewność i stopniowe budowanie zainteresowania z pierwszej części tutaj zaczęło się przemieniać w coś o wiele poważniejszego i wychodzące daleko poza zwykłe zainteresowanie. Ich historia okazuje się być o wiele bardziej skomplikowana i poważniejsza, niż się tego spodziewaliśmy, a nad ich uczuciem wisi pewna nutka tragizmu, bo jak się okazuje - wiele musieli poświęcić, aby znaleźć się w tym momencie i z pewnością na tym się to nie zakończy. Rozczulali mnie, frustrowali, sprawili, że uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy. Już samo to przeciwstawienie jego wspomnień i jej niepamięcią bolało, ale zbudowali wspólny front, aby sobie ze wszystkim poradzić i to mnie kompletnie rozczuliło. Ich historia jest piękna i tragiczna za razem - tak bardzo w stylu Armentrout.
W tej części również przewija się wielu starych bohaterów, których znamy i kochamy z "Lux" - nie tylko Daemon i Archer, którzy pojawili się już w "The Darkest Star", ale także Kat, Dee, Dawson, czy Beth. Dynamika między tą grupą została poprowadzona rewelacyjnie. Każde z nich chroni tych, których kocha najbardziej i gotowe jest zrobić wszystko, by im tę ochronę zapewnić. Ale jednocześnie kiedy sytuacja tego wymaga, łączą siły i ze sobą współpracują, a autorka barwi każdą poważną scenę przezabawnymi docinkami między bohaterami, które rozluźniają atmosferę - a z tym radzi sobie niesamowicie. Wśród wielu poważnych wątków i mrożących krew w żyłach wydarzeń, doceniam jej poczucie humoru i umiejętność zbudowania tej atmosfery ciepła, humoru i wzajemnego włażenia sobie za skórę, bo ta dynamika między postaciami pomaga przetrwać wiele trudnych momentów.
The Burning Shadow" to intrygująca, wciągająca, wstrząsająca i szokująca kontynuacja losów Evie i Luca, od której nie da się oderwać aż do samego końca. Wyjawione zostają kolejne sekrety, podczas gdy pojawiają się nowe, przez co cała książka trzyma w napięciu. Owszem, do drugiej połowy książki nie ma zbyt wiele akcji, ale mi to akurat nie przeszkadzało. Przygotujcie się na motylki w brzuchu i możliwe łzy ze wzruszenia, a także szok i kolejne zaskakujące plot twisty, którymi autorka bardzo chętnie operuje. Ogromnie się cieszę, że wreszcie mamy okazję poznać tę część po polsku. Teraz pozostaje nam tylko czekać na kolejny tom!
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/06/jennifer-l-armentrout-burning-shadow.html
Zachwycałam się nad "The Darkest Star", to teraz nadszedł czas na moje zachwyty nad "The Burning Shadow", czyli drugą częścią serii "Origin". Nie tylko jest to rewelacyjna kontynuacja już i tak dobrego początku serii fantasy, ale jeszcze bardziej ekscytująca, wciągająca, tajemnicza, a na dodatek intrygująca do tego stopnia, że nie sposób się od niej oderwać. Pierwszy tom...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-02
Macie takie książki, które słowo po słowie kradły kawałek waszego serca i nawet pomimo tego, że może fabularnie nie mogą się pochwalić niczym szczególnym, to czytając je czuliście się jak w domu? Właśnie tym jest dla mnie książka "Marriage for One". Nie wiem czy spodoba się ona wszystkim - to historia, która charakteryzuje się powolnym rozwojem akcji, składa się z ponad pięciuset stron, które skupiają się na najmniejszych szczegółach, dzięki którym obserwujemy rozwój relacji głównych bohaterów, ale jest to jeden z najsłodszych i najpiękniejszych slow burnów, jakie kiedykolwiek czytałam. Pomimo braku zaskakujących zwrotów akcji czy przesadnych dramatów, emocje czułam w każdym słowie wypowiedzianym przez bohaterów, w każdej, nawet najmniejszej czynności. Kiedy czytałam ją po raz pierwszy ponad rok temu nawet nie spodziewałam się, że tak mnie ta historia zauroczy, a do dzisiaj jest jednym z moich najukochańszych romansów, do których powracam z czystą przyjemnością.
Relacja Rosie i Jacka zaczyna się w niecodziennych okolicznościach, bo propozycją fałszywego małżeństwa. Gdy umiera rodzina Rosie, dzięki której miała otworzyć swoją wymarzoną kawiarnię i dowiaduje się o zmianach, przez które miejsce może odziedziczyć tylko jeśli zostanie przepisane na jej męża, kobieta traci wszelkie nadzieje na spełnienie marzenia. Nie stać jej na wykupienie posiadłości, nie pozwoli jej również na to rodzina. Więc kiedy Jack Hawthorne pracujący w firmie prawniczej zaprasza ją do swojego biura i składa propozycję udawanego małżeństwa, Rosie pomimo oczywistego szaleństwa tego planu postanawia się zgodzić. Dwa lata. Tylko tyle musi udawać jego żonę, pojawić się na kilku uroczystościach u jego boku, a w rezultacie dostaje zielone światło na otworzenie swojej ukochanej kawiarni. Wkłada w pracę nad nią całe swoje serce, zdeterminowana wykorzystać sytuację najlepiej jak może, jednocześnie unikając swojego nowego męża, którego praktycznie nie zna. Jack Hawthorne ma jednak inne plany - aby uwiarygodnić ich grę każe jej się do siebie wprowadzić, na dodatek codziennie odwiedza ją w pracy i oferuje swoją pomoc. Mężczyzna, który miał być tylko pionkiem do celu i nieznajomym, nagle staje się stałym elementem jej życia i jej oparciem. W jednej sekundzie był dla niej nikim. W drugiej staje się wszystkim. Jednakże czy w tej grze jest szansa na coś prawdziwego?
Mam w zwyczaju narzekać na schematyczne książki, w których główny bohater jest bogatym, aroganckim kobieciarzem, a główna bohaterka jest taką "dziewczyną z sąsiedztwa", ale Ella Maise wykorzystała ten trop i stworzyła z tego coś cudownego. Nasi główni bohaterowie, chociaż na pierwszy rzut oka właśnie tacy - on bogaty, ona biedna - składają się z tylu warstw, tylu różnych cech charakteru, małych dziwactw i rzeczy, które zauważamy po czasie, że nie da się ich nie pokochać.
Okazuje się, że da się stworzyć bohatera z wyższych sfer, który wcale nie jest aroganckim samcem alfa, który zaliczył połowę miasta. Jack może i jest skryty w sobie, mało się odzywa i na pierwszy rzut oka wydaje się gburowaty, jednakże im bliżej go poznajemy, tym bardziej zaczynamy się zakochiwać w tych szczegółach. Szczerze, w momencie kiedy roześmiał się po raz pierwszy, zupełnie jak Rose czułam się tak, jakbym wygrała na loterii. Poza tym czy wspominałam o tym, że absolutnie, kompletnie, bezwarunkowo go kocham? Jack zniszczył dla mnie wszystkich przyszłych facetów (książkowych i nie tylko). Wszystko, co zrobił dla Rose, każdy sposób, w który pokazywał swoją miłość do niej - kupowanie świeżych kwiatów co tydzień, pomaganie w renowacji kawiarni, odbieranie jej z pracy każdego dnia, i wiele innych rzeczy - te najmniejsze rzeczy, które dla niej robił, kradły mi serce kawałek po kawałku.
Rose to również nie jest wcale kolejna typowa mdła bohaterka, która zostaje przyćmiona przez bohatera. Jej historia i cała jej osoba skradły kolejny kawałek mojego serca - jej determinacja, aby spełnić własne marzenie o otworzeniu kawiarni, nawet pomimo potu, łez i ciągłego zmęczenia. Jej przeszłość, gdy trafiła do rodziny zastępczej, w której nie czuła się kochana. Jej siła i odwaga, gdy przyszło jej zmierzyć się z czymś niesamowicie trudnym i traumatycznym. Jej pozytywna energia, którą zarażała wszystkich wokół i jej dobre serce, które dzieliła nawet z nieznajomymi osobami. Rzadko się zdarza, że bohaterki są równie dobrze rozwinięte jak bohaterowie, taka już przypadłość tego gatunku, ale Rose szybko stała się jedną z moich ulubionych postaci.
Zresztą cały związek Rose i Jacka jest godny podziwu, bo nieczęsto się czyta o tak zdrowych, pełnych zaufania i komunikujących się ze sobą parach. Jestem tak przyzwyczajona do różnych dramatów, że miłość tej dwójki do siebie, ich szczerość, gotowość do poświęceń i prawdziwe partnerstwo mnie zszokowało. Ta dwójka sprawiła, że przez większość książki motylki szalały mi w brzuchu, a na twarzy widniał szeroki uśmiech. Okazuje się, że wcale nie trzeba mieszać w życiu bohaterów dramatami wyssanymi z palca tylko po to, żeby coś się działo, bo historię miłosną można poprowadzić na wiele innych sposobów. I jak wspomniałam wyżej, ich historia to slow burn, więc wszystko rozwija się bardzo powoli i stopniowo, ale ja byłam w tym absolutnie zakochana - w każdym znaku, że zaczęło się rodzić między nimi coś więcej, w każdym czynie, słowie, uśmiechu. Zostałam całkowicie zauroczona.
"Marriage for One" to taka przyjemna historia, że już zawsze będę ją wspominać jako jedna z najsłodszych, najmniej skomplikowanych, a jednocześnie przepięknych i wciągających historii miłosnych, jakie dane mi było przeczytać. I naprawdę ogromnie mnie cieszy fakt, że wreszcie pojawi się u nas na rynku i każdy będzie mógł się w niej zakochać. I chociaż jestem świadoma, że nie każdy się ze mną zgodzi, bo takie powolne romanse trzeba po prostu lubić, to ja wam ją polecam z ręką na sercu. Gwarantuję, Jack i Rose skradną kawałek waszego serca. Polecam!
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/05/ella-maise-marriage-for-one-recenzja.html
Ig: @swiatromansow
Macie takie książki, które słowo po słowie kradły kawałek waszego serca i nawet pomimo tego, że może fabularnie nie mogą się pochwalić niczym szczególnym, to czytając je czuliście się jak w domu? Właśnie tym jest dla mnie książka "Marriage for One". Nie wiem czy spodoba się ona wszystkim - to historia, która charakteryzuje się powolnym rozwojem akcji, składa się z ponad...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-20
Czekałam na ten moment od lat i wreszcie na polski rynek czytelniczy powraca Rebecca Yarros, jedna z moich ukochanych autorek romansów, której książki zawsze wywołują u mnie całe morze łez. Może kojarzycie jej pierwszą (i z tego co mi wiadomo jedyną) serię "Odważmy się kochać", która została wydana u nas jakąś dekadę temu. Dla mnie właśnie wtedy rozpoczęła się cała przygoda z jej twórczością i do tej pory wspominam jej książki jako jedne z najpiękniejszych, najbardziej wzruszających wyciskaczy łez. "Rzeczy, których nie dokończyliśmy" zdecydowanie trafia na tę listę, bo przez tę książkę nie da się przebrnąć bez płaczu. Ta historia nie tylko mnie oczarowała - ona mnie pochłonęła, wyrwała serce, aby zaraz otulić je ciepłem.
Sięgając po tę książkę spodziewałam się ogromu emocji, morza wylanych łez i niezapomnianej historii, ale chyba nie przewidziałam tego, jak bardzo mnie poruszy. Miałam już szansę czytać inne książki autorki o podobnej tematyce i to są powieści, które zostaną ze mną do końca życia. A w tej książce dostajemy nie jedną historię, a dwie - i obydwie mają w sobie coś takiego, że na kilka godzin przenosimy się do fikcyjnego świata i żyjemy życiem tych bohaterów, niemalże jakbyśmy przeżywali to wszystko razem z nimi. Miłość, przyjaźń, stratę, cierpienie związane z wojną, żałobę i wszystkie te inne emocje, z którymi muszą się zmierzyć bohaterowie.
W książce mamy czterech głównych bohaterów – Scarlett, Jamesona, Georgię oraz Noaha. Ich przeplatające się historie miłosne pozwalają nam w pełni zanurzyć się w ich przeżycia i doświadczenia, które pomimo tego, że odgrywają się w tak różnych czasach, poruszają w równym stopniu. To bohaterowie z krwi i kości – ich cierpienie, szczęście, miłość czy żałoba odczuwane są tak mocno, że przeżywamy je razem z nimi. Rozdziały z przeszłości Scarlett i Jamesona, w których rozwija się ich miłość, przeplatają się z teraźniejszością, gdzie mamy szansę śledzić jak pomiędzy Noah i Georgią tworzy się ich własna historia. Dodatkowo autorka wplata pomiędzy rozdziały listy miłosne, które Scarlett i Jameson posyłali sobie w momentach rozłąki na skutek wojny. To wszystko zostało skrupulatnie przemyślane i połączone tak, by czytelnik w niczym się nie pogubił. Wątki się dopełniają, kolejne fragmenty historii wskakują na swoje miejsce, a autorka krok po kroku wywołuje w czytelniku całą gamę emocji.
Georgia i Noah poznają się, gdy zmuszeni są, by wspólnie popracować nad ostatnią książką babci bohaterki, która zmarła nie ukończywszy maszynopisu. To nie jest kolejny z jej romansów, które pisała całe swoje życie, ale historia jej życia, która urywa się w tragicznym momencie i nie ma kontynuacji. Zatrudniony Noah, który jest pisarzem, musi zmierzyć się nie tylko z rodzinnym dziedzictwem Georgii, ale jej wizją na zakończenie, z którą się nie zgadza. Ta dwójka, w przeciwieństwie do Scarlett i Jamesona - których miłość była wręcz bajkowa, ale skomplikowana z powodu wojny - nie zaczyna najlepiej. Nie dogadują się, mają zupełnie inne spojrzenia na książkę i pomimo niezaprzeczalnej chemii, jaka między nimi się pojawia, nie potrafią dojść do porozumienia. Ale ich historia pełna docinek, ognistej chemii i niezaprzeczalnego zainteresowania, idealnie dopełnia tę drugą historię miłości dziadków Georgii - wieczną, niekończoncą się nawet po śmierci. Chłonęłam ich interakcje i nie mogłam się przestać uśmiechać, obserwując ich kłótnie, a w końcu rozwijającą się przyjaźń oraz miłość.
Osadzona w czasach wojennych historia Scarlett i Jamesona ma zupełnie inny klimat, ale jest poruszająca na innym poziomie. Czasy wojenne wiążą się ze zrozumiałym cierpieniem i strachem, ale ich rozwijająca się w środku wszystkiego miłość niesie pokrzepienie i otuchę. Takiej miłości, jaka ich połączyła, życzyłabym każdemu – wiecznej, skorej do poświęceń, pełnej wzajemnej adoracji. Uwielbiam to, że mieliśmy szansę poznać ich historię nie tylko dzięki rozdziałom im poświęconym, ale też przeplatającym się gdzieniegdzie listom miłosnym, które między sobą wymieniali przez lata. Ze łzami w oczach brnęłam do końca, cierpiąc z powodu niesprawiedliwości i trudów życia w okresie wojennym, z jakim przyszło im się zmierzyć. Jednocześnie płakałam ze wzruszenia, bo to ich ogromna miłość zapoczątkowała tę piękną historię, której częścią stają się także Georgia i Noah.
"Rzeczy, których nie dokończyliśmy" to jedna z tych książek, o których nie sposób zapomnieć. Jej lektura coś w nas zmienia, coś porusza i uderza dokładnie w to miejsce, w które ma uderzyć, aby na zawsze pozostała w naszych sercach. Wiem, że będę niejednokrotnie wracać myślami do Scarlett, Jamesona, Georgii i Noaha, bo zostawili stały ślad na moim sercu. Ich historie ukazują, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić i zaryzykować w imię miłości oraz jak głęboko może sięgać ból utraty. Wylałam na niej tony łez, ale było warto - to jedna z najpiękniejszych książek, jakie dane było mi przeczytać nie tylko w tym roku, ale w całym moim życiu.
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/04/rebecca-yarros-rzeczy-ktorych-nie.html
Czekałam na ten moment od lat i wreszcie na polski rynek czytelniczy powraca Rebecca Yarros, jedna z moich ukochanych autorek romansów, której książki zawsze wywołują u mnie całe morze łez. Może kojarzycie jej pierwszą (i z tego co mi wiadomo jedyną) serię "Odważmy się kochać", która została wydana u nas jakąś dekadę temu. Dla mnie właśnie wtedy rozpoczęła się cała przygoda...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-25
Są pewne książki, które zostają z nami na zawsze i dla mnie jedną z nich jest dylogia Scarlet Luck. Twórczość Mony Kasten ogólnie uwielbiam i podziwiam od lat, bo to jedna z tych autorek, które potrafią wywołać w czytelniku ogrom emocji samymi słowami, ale to historia Rosie i Adama ma szczególne miejsce w moim sercu. Niech was nie zwiodą te przepiękne okładki, to nie jest słodka historia miłosna. To powieść o tym, jak bolesna potrafi być samotność w tak ogromnym świecie i jak jedna sytuacja potrafi na zawsze zmienić nasze życie. O tym, jak trudno odzyskać beztroskę, niewinność i zaufanie, gdy odebrano nam je w okrutny sposób. Czytając tę historię, poznając tych bohaterów, ich traumę, cierpienie, poczucie samotności, fizycznie odczuwałam ból. Zalewałam się łzami, błagając o spokój ich ducha i szczęście. Ale jednocześnie jest to jedna z najpiękniejszych książek, w której w tak wielu momentach ukazana jest nadzieja i potęga miłości drugiego człowieka.
Uczucie, jakie towarzyszyło mi podczas końcówki czytania Lonely Heart chyba zostanie ze mną do końca życia. Nie tylko mną wstrząsnęło, ale też złamało mi serce, chociaż nie wyobrażam sobie, by ta książka miałaby się skończyć inaczej. To był ogromnie ważny katalizator, który pozwolił zrobić bohaterom krok do przodu, nawet jeśli niesamowicie bolało i było trudno o tym czytać. Gdy ponownie spotykamy się z Rosie i Adamem w Fragile Heart, wszystko jest inne, chociaż jednocześnie wiele rzeczy pozostało takich samych. Adam nie jest już tym samym człowiekiem, jakiego zostawiliśmy w poprzedniej książce, Rosie zresztą też nie. Minęły miesiące, podczas których wiele się wydarzyło. Dla Adama był to okres, w którym wreszcie otwarcie poprosił o profesjonalną pomoc, ale kosztowało go to relacje z najważniejszymi osobami w jego życiu. A dla Rosie miesiące te stały się koszmarem, w którym nie tylko leczyła złamane serce po rozstaniu z Adamem, ale zbierała cząstki siebie i swojego programu, które zostały roztrzaskane przez jej byłą przyjaciółkę oraz współpracowniczkę, a także przez publikę, której nienawiść do niej nie ustaje nawet pomimo upływu czasu.
Czytałam wiele książek, które poruszają ważne tematy, ale mało kto robi to w tak otwarty sposób, jak Mona. Przedstawienie zmagań Adama z uzależnieniem oraz jego traumy z przeszłości to nie był tylko wątek poboczny, a ogromnie ważna część historii jego, jak i jego i Rosie. I bardzo jestem autorce za to wdzięczna, bo uważam, że właśnie na to zasłużyli bohaterowie tej książki, jak i każda osoba na świecie, która być może zmagała się z podobnymi problemami. Autorka tak realistycznie przedstawia zmagania bohaterów z uzależnieniem, depresją, atakami paniki, hejtem. Płakałam razem z nimi nad tym, co im odebrano i jak ich potraktowano. I czułam tak ogromną dumę, obserwując proces ich zdrowienia podczas tych dwóch części, bo właśnie to jest najpiękniejsze - to, że możemy zobaczyć, jak bardzo się zmieniają i otwierają na pomoc.
Liczne trudności, z jakimi przyszło się zmierzyć bohaterom, ukazują jedynie, jak wielka siła jest w człowieku i że nawet te kruche, podatne na pęknięcia serca, nigdy się nie złamią do końca. Zanim Rosie i Adam w ogóle mogą pomyśleć o wejściu w związek, muszą zmierzyć się z wieloma demonami, ze swoją traumą, cierpieniem, ale każdy kolejny krok pozwala im na nowo otworzyć swoje serca. I gdzie pierwsza część łamie czytelnika na kawałki, ta stopniowo składa nas do kupy. Gdzieś pomiędzy bólem przeszłości jest w tej historii tak wiele miłości. Ciepła. Spokoju. Zaufania. Zdrowienia. Akceptacji. A w tym wszystkim najpiękniejsza jest miłość Adama i Rosie, która budowana jest na wsparciu, wzajemnym zrozumieniu i poczuciu, że nieważne co by się stało, zawsze znajdą w swoich ramionach bezpieczną przystań.
Związek tych bohaterów musiał znieść tak wiele, ale ze łzami (szczęścia!) w oczach obserwowałam, jak ponownie odnajdują drogę dla siebie i wzajemnie wspierają się w ciężkich momentach. Zawsze najbardziej kochałam w ich relacji to, że nigdy niczego przed sobą nie ukrywali i mogli na sobie polegać w każdym momencie, a w tej części widać to tylko wyraźniej - w każdej chwili, gdy rozumieli się bez słów, w każdym pocałunku, który był dla Adama ogromnym krokiem do przodu i uścisku, który zapewnił im ochronę w swoich ramionach. Szczerze mówiąc, to jedna z najzdrowszych książkowych relacji, o jakich kiedykolwiek czytałam, nawet jeśli ich droga była długa i wyboista.
Pisząc tę recenzję mam łzy w oczach, bo jest to dla mnie jedna z tych ważniejszych, wartościowych historii, które dogłębnie poruszyły moje serce. Wylałam na niej morze łez, fizycznie cierpiałam razem z bohaterami, ale jestem im wdzięczna za tę drogę, którą razem przybyliśmy. A fakt, że miałam okazję objąć obie części tej pięknej historii patronatem, to dla mnie największa duma. To historia o samotności, traumie, niszczycielskiej sile uzależnień, ale też o naszej wewnętrznej sile, powstawaniu nawet wtedy, gdy nie mamy już nadziei i mocy, jaką może mieć wsparcie i miłość drugiej osoby, gdy tego najbardziej potrzebujemy. Mogę mieć tylko nadzieję, że każdy, kto pozna Rosie i Adama, pokocha ich równie mocno, jak ja.
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/03/mona-kasten-fragile-heart-recenzja.html
Są pewne książki, które zostają z nami na zawsze i dla mnie jedną z nich jest dylogia Scarlet Luck. Twórczość Mony Kasten ogólnie uwielbiam i podziwiam od lat, bo to jedna z tych autorek, które potrafią wywołać w czytelniku ogrom emocji samymi słowami, ale to historia Rosie i Adama ma szczególne miejsce w moim sercu. Niech was nie zwiodą te przepiękne okładki, to nie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-09
2023-01-28
Zanim przeczytacie recenzję tego tomu, małe ostrzeżenie: mogą pojawić się tu spoilery z poprzednich czterech tomów!
Prawie trzy lata czekałam na moment, aż do mojej kolekcji wreszcie będę mogła dołączyć finalny tom serii "Covenant". Przyznaję, mogę mieć małą obsesję na punkcie tej historii. Co zabawne, nie zawsze tak było - podczas mojego pierwszego podejścia do pierwszego tomu nie byłam nawet pewna, czy powinnam serię kontynuować. Teraz znajduje się ona wśród trzech ulubionych serii fantasy, jakie kiedykolwiek przeczytałam i nie wyobrażam sobie, jak to jest nie pokochać tego świata, tego klimatu, bohaterów, a już szczególnie Aidena i Alex. Chociaż dwa lata temu miałam okazję czytać finał po angielsku, do dzisiaj nie do końca się po nim pozbierałam i już na zawsze będzie to jedno z najbardziej słodko-gorzkich zakończeń, jakie przeczytałam. Armentrout bawiła się emocjami czytelnika od samego początku, a już szczególnie w końcówce "Mocy Apoliona", ale to tutaj polało się najwięcej łez, a moje serce zostało złamane. Tyle zwrotów akcji, tyle trzymających w napięciu wydarzeń i ciągłe pytanie z tyłu głowy: czy jest tu w ogóle szansa na szczęśliwe zakończenie?
Kiedy ostatnio widzieliśmy się z bohaterami, Alex poległa tragicznie w walce z Aresem, bogiem wojny i zniszczenia. Nigdy nie zapomnę mojego szoku, gdy czytałam te ostatnie strony książki. Chociaż bogowie interweniują i jej życie zostaje przywrócone, nic już nie jest takie samo. Alex nie radzi sobie ze swoimi uczuciami po tak traumatycznym przeżyciu i chociaż wie, że to nie czas ani miejsce, aby się nad sobą użalać, nie potrafi walczyć tak zawzięcie, jak kiedyś i czuje się tak, jakby utraciła ważną część siebie. A czas mija i bohaterowie muszą się zmierzyć z nieuchronną prawdą - Ares musi być powstrzymany za wszelką cenę, inaczej ucierpią niewinni i wybuchnie wojna. Z pomocą ukochanego Aidena i przyjaciół opracowują plan, który raz na zawsze ma zakończyć wojnę. Wszystko wskazuje jednak na to, że jedynym wyjściem z sytuacji jest narażenie na niebezpieczeństwo tych, których kocha... albo jej własna śmierć.
Nie mam pojęcia co za zaklęcie Armentrout rzuciła na tę książkę, ale jej lektura po raz drugi była nawet lepsza, niż za pierwszym razem. Nawet pomimo tego, że wiedziałam, co mnie czeka. Chłonęłam te wydarzenia z niespokojnym oczekiwaniem na to, co miało się wydarzyć. Z innej perspektywy spojrzałam na pewne wątki, co sprawiło, że lektura była jeszcze bardziej emocjonalna i uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. A przede wszystkim po prostu szalałam ze szczęścia, że po tylu latach oczekiwania wreszcie miałam okazję do tej historii powrócić i jeszcze raz spotkać się z ulubionymi bohaterami.
Alex i Aiden niejednokrotnie przeszli już razem przez piekło, ale ich miłość jedynie przybiera na sile. Może to nieuleczalna romantyczka brzmiąca we mnie, ale zawsze będę pamiętać ich historię jako jedną z najbardziej epickich wątków miłosnych. Od początku do końca musieli zmierzyć się z tak wieloma rzeczami - z bólem, śmiercią, rozstaniami, wojną. Tyle rzeczy musieli poświęcić, a w tym tomie jeszcze więcej i jednocześnie łamało mi to serce oraz napawało pewnym spokojem, bo wiem, że mimo wszystko, ta dwójka zawsze sobie razem poradzi. I jestem z nich taka dumna, bo śledząc ich rozwój i przemianę na przestrzeni kolejnych tomów, obydwoje stali się tak cudownymi osobami i prawdziwymi wojownikami. Alex, która niegdyś była naiwną i trochę nierozważną nastolatką, wyrosła na młodą kobietę, gotową poświęcić nawet własne życie i szczęście, aby uratować niewinnych i słabszych. I Aiden, który zawsze wykazuje się zrozumieniem i wspiera ją nawet wtedy, kiedy najchętniej sam naraziłby życie, aby ją ochronić. Nadal jest tym samym, cudownym facetem (będę go bronić rękami i nogami, mówcie co chcecie), którego poznaliśmy w "Dwóch światach".
Czytając tę serię, czułam się jak taki nerd z obsesją na punkcie mitologii, którym zresztą jestem. Przeczytałam tę książkę niemalże na jednym tchu, jeszcze bardziej zakochując się w świecie, który autorka tutaj stworzyła. Połączenie świata śmiertelników i bogów olimpijskich (a nawet tytanów!) nie tylko ciągle trzymało w napięciu, ale wielokrotnie skutkowało przezabawnymi sytuacjami. Niebezpieczeństwo, śmierć i zniszczenie przeplatały się z humorem, miłością i rodzinnymi więzami. Każda postać została świetnie rozwinięta, dostajemy nawet szansę jeszcze raz spotkać się z tymi, których musieliśmy pożegnać w poprzednich tomach. A zamieszanie, jakie sprowadzają bogowie olimpijscy na świat śmiertelników to moja ulubiona część tej historii, bo każdy z nich - Apollo, Ares, Hades i wielu innych - był intrygującą postacią samą w sobie, nawet jeśli ich tajemnice i intrygi były głównym powodem mojej frustracji.
Nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia tej historii, nawet jeśli jest ono słodko-gorzkie i bolało. Bolało za pierwszym razem, bolało i za drugim. Przeżyłam taki huragan przeróżnych emocji i uczuć, jakiego dawno już nie przeżyłam, od strachu, bólu, przerażenia, żałoby, frustracji, po akceptację, nadzieję i miłość. Kiedy myślisz, że Armentrout już niczym się nie zaskoczy, ona właśnie to robi. Nie przesadzam pisząc, że pod koniec tej części wylałam całe morze łez. Jest to zaskakujące zakończenie, ale też na swój sposób właściwe. I pozostawia szansę na kontynuację tej historii, co zresztą ma miejsce w spin-offie Titan, którego bardzo wyczekuję i mam nadzieję, że doczekamy się go po polsku.
"Siła Protektora" miała w sobie wszystko to, czego oczekiwałam po zakończeniu tak rewelacyjnej historii i mam ogromną nadzieję, że jeśli jeszcze nie przeczytaliście tej serii, to teraz to zrobicie. To piękna i emocjonalna historia, z ciekawą fabułą, wielowarstwowymi postaciami, licznymi zwrotami akcji i niezastąpionym wątkiem miłosnym, który nadal jest jednym z moich ulubionych. Darzę "Covenant" ogromnym sentymentem i z wielką przyjemnością jeszcze raz do tego świata powróciłam. A wam ogromnie tę serię polecam!
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/02/jennifer-l-armentrout-sia-protektora.html
Zanim przeczytacie recenzję tego tomu, małe ostrzeżenie: mogą pojawić się tu spoilery z poprzednich czterech tomów!
Prawie trzy lata czekałam na moment, aż do mojej kolekcji wreszcie będę mogła dołączyć finalny tom serii "Covenant". Przyznaję, mogę mieć małą obsesję na punkcie tej historii. Co zabawne, nie zawsze tak było - podczas mojego pierwszego podejścia do pierwszego...
2022-08-14
2022-06-27
2021-02-27
2021-01-05
Gdyby ktoś mnie zapytał jak zaczęła się moja przygoda z czytaniem, jedną z książek którą bym wymieniła byłaby właśnie "Zaczekaj na mnie" J. Lynn, większości znanej także jako Jennifer L. Armentrout. Te sześć, czy siedem lat temu odkryłam jedną ze swoich pierwszych serii, która sprawiła, że zakochałam się w czytaniu i od tamtej pory z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to jedna z moich najukochańszych książek, jedna z tych do których mam ogromny sentyment i pomimo tego, że przeczytałam ją dziesiątki razy, zawsze z ogromną przyjemnością do niej powracam.
Cameron i Avery to takie sympatyczne postacie, że pomimo upływu lat nadal stawiam ich na piedestale jednych z moich ulubionych bohaterów książkowych. Chociaż nie ma co ukrywać, wykreowani są na dość zwyczajnych bohaterów tego typu romansów, to jednak każde z nich ma w sobie to coś, co sprawia, że są sympatyczni, dający się lubić i wnoszą szeroki uśmiech na twarzy czytelnika. Mamy tutaj cichą, szarą myszkę i popularnego, lubianego faceta, a jednak wcale nie są tak typowi, jak mogłoby się zdawać. Sama Avery składa się z wielu warstw, a jej skrytość i niechęć do zawierania znajomości wcale nie wywodzi się z nieśmiałości, a z wielu traumatycznych przeżyć, nad którymi cały czas pracuje. Ta książka to był chyba pierwszy raz kiedy tak otwarcie czytałam o bohaterce, która w młodości została wykorzystana seksualnie i otworzyło mi to oczy na wiele spraw, przede wszystkim na to jak nawet dzisiaj traktowane są ofiary, a jak oprawcy. Jej historia była bolesna pod wieloma względami, a już zwłaszcza w tych momentach, kiedy tak bardzo pragnęła ruszyć do przodu i zapomnieć o przeszłości, ale jej głębokie rany jej na to nie pozwalały. Myślę, że to też z jej powodu ta historia jest dla mnie tak ważna, bo skupia się nie tylko na wątku miłosnym, ale jej drodze do ozdrowienia, która pomimo że nie jest prosta, pokazuje jaka z niej silna kobieta.
Gdybym opisała Camerona słowami popularny, imprezowicz, kobieciarz, to przypisałabym mu tylko łatkę typowego bohatera książkowego, jakich znamy setki, a uważam, że to niesprawiedliwe. Chociaż owszem, są one prawdą, bo Cam to dość towarzyska postać, to jednak nie bez powodu wszyscy naokoło go tak lubią, bo jest to chyba najukochańszy, najbardziej uroczy człowiek. Nie jest aroganckim, zimnym dupkiem, jak można by się spodziewać, ludzie go lubią, bo zawsze jest skory do pomocy, wszystkich traktuje z szacunkiem i jest przy tym niesamowicie charyzmatyczny. Nie brakuje mu pewnych wad, ale przecież nikt nie jest idealny, a właśnie za ten realizm go tak cenię. Cameron ukrywa swoją własną przeszłość, z której nie jest zbytnio zadowolony, a pewne rzeczy mogą nawet zszokować. Ale to jego zachowanie wobec Avery uwielbiam najbardziej - jaki jest wobec niej czuły, jak powoli rozwija się w nim ta chęć poznania jej bliżej, jak się nie poddaje, ale też zawsze daje jej czas, którego potrzebuje.
Ta historia zawiera jedne z najbardziej ikonicznych scen w historii romansów, chociaż pewnie tylko ja tak uważam, bo to mój ulubiony romans, a mianowicie wszystkie te sceny, w których to Cam zaprasza Avery na randkę, a ona za każdym razem mu odmawia. Wszystko to prowadzi do tego jednego, przeuroczego, rozczulającego momentu, który za każdym razem uruchamia stado motyli w moim żołądku, bo wręcz kocham to jak ich relacja się rozwija. I wcale nie chodzi tu o takie namolne pytanie o randkę, kiedy Avery wyraźnie nie chce, każda ta scena ma w sobie pewną czułość, zawsze napisana jest w sposób, który daje znać, że Cameron nie pyta wbrew temu, że Avery nie chce, a raczej po to, aby dać jej znać, że poczeka na nią, aż będzie gotowa, że da jej tyle czasu, ile potrzebuje i nigdzie się nie wybiera. No przysięgam, żadna para tak mnie nie dotknęła, jak ta dwójka. Miłość Camerona i Avery to ta najczystsza, najpiękniejsza miłość, bez zbędnych dramatów, niepotrzebnej zazdrości i braku komunikacji (oczywiście nie mam tu na myśli, że nic się nie działo, bo zanim oboje się na siebie w pełni otworzyli, musieli zaskarbić sobie swoje zaufanie), za co tak ją uwielbiam.
Pomimo cięższych wątków i fragmentów, które zdecydowanie ściskają za serce, "Zaczekaj na Mnie" to jeden z najcieplejszych romansów na rynku. Ta historia pełna jest przeróżnych scen, które bawią do łez, wywołują szybsze bicie serca i szeroki uśmiech na twarzy. Jasne, może nie jestem najlepszą osobą od polecania, bo darzę tę książkę takim sentymentem i nie potrafiłabym napisać jednego złego zdania na jej temat, ale i tak uważam, że wiele czytelniczek by się z nią polubiło. Czego chcieć więcej jak przeuroczą historię, która daje też do myślenia, z dwójką przesympatycznych bohaterów i na dodatek dwoma żółwiami? Być może czytając ją teraz po raz pierwszy moje zdanie nie było by aż tak dobre, ale kto wie. W każdym bądź razie bardzo miło było do tej książki powrócić i mam nadzieję, że niedługo uda mi się sięgnąć także po kolejne części serii.
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2021/01/j-lynn-zaczekaj-na-mnie.html
Gdyby ktoś mnie zapytał jak zaczęła się moja przygoda z czytaniem, jedną z książek którą bym wymieniła byłaby właśnie "Zaczekaj na mnie" J. Lynn, większości znanej także jako Jennifer L. Armentrout. Te sześć, czy siedem lat temu odkryłam jedną ze swoich pierwszych serii, która sprawiła, że zakochałam się w czytaniu i od tamtej pory z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-14
"Opal" zaczyna się kilka dni po zakończeniu drugiego tomu, gdzie dowiadujemy się o tym, że Dawson, brat Dee i Daemona, rzeczywiście żyje i wraca do domu. Widzimy jednak, że już nic nie jest takie samo i w jego oczach ciągle czai się widmo tego, co mu się przytrafiło, gdy był przetrzymywany przez DOD i zmuszany do wielu rzeczy. Teraz chłopak jest zdeterminowany odzyskać swoją dziewczynę z rąk rządu, a jego rodzina i przyjaciele chcą mu w tym pomóc. Jednak po wydarzeniach z "Onyksu" żaden z bohaterów nie jest już taki sam i pewne rzeczy nie mogą być zapomniane. To chyba bolało najbardziej - obserwować jak doświadczenie z czasem ich zmienia, odbiera kolejne rzeczy i osoby. Życie Katy w niczym nie przypomina już tego sprzed miesięcy i chociaż ma przy sobie Daemona, który zrobiłby dla niej wszystko, dziewczyna nie wie już komu ufać, jak pomóc swoim przyjaciołom i jak wszystko naprawić. Na dodatek w ich życiu po raz kolejny pojawia się osoba, która wnosi zamieszanie, a która jako jedyna potrafi im pomóc.
Cała ta część skupiona jest głównie na powrocie Dawsona, który pragnie odzyskać Beth z rąk Departamentu Obrony. Jego powrót wywołuje wiele zamieszania w małym miasteczku, ale także w życiu Blacków. Daemon nie wie już jak rozmawiać z bratem, który zmienił się nie do poznania i który nosi ciężar wszystkiego, czego doświadczył, na swoich ramionach. Katy nadal mierzy się z wydarzeniami z drugiego tomu, do których się przyczyniła. Mimo wszystko cała grupa zbiera siły i postanawia opracować plan pomocy Dawsonowi, nawet jeśli oznacza to współpracę z wrogiem. Tak, mowa tu oczywiście o Blake'u, którego chyba wszyscy zgodnie nienawidzimy. Co prawda ja wiedziałam czego się spodziewać, ale pamiętam, że czytając tę książkę po raz pierwszy niemalże przez cały tom patrzyłam na wszystko co robił z dużą dawką ostrożności i nieufności. Zresztą, nie bez powodu. Przysięgam, jest to chyba jedna z najbardziej znienawidzonych przeze mnie postaci w całej serii.
Akcja w tej części nabiera tempa i dowiadujemy się jeszcze więcej o Luksjanach, hybrydach i o wszystkim, za co tak naprawdę odpowiada DOD. Sam fakt, że istnieje organizacja wykorzystująca Luksjan do przymusowej asymilacji z ludźmi, do testowania ich i torturowania mrozi krew w żyłach, a autorka nie oszczędza nam szczegółów do czego rzeczywiście są zdolni. Najmilszym dodatkiem jest pierwsze pojawienie się Luca, którego z pewnością dobrze znacie jeśli czytaliście "The Darkest Star. Magiczny Pył". Naprawdę zabawnie było wrócić do tych początków, kiedy to jeszcze nie wiedziałam co się dzieje. JLA przedstawia Luca bardzo tajemniczo i dość długo nie wiemy o nim nic konkretnego, jedynie jakieś skrawki. Jego postać jest bez dwóch zdań jedną z moich ulubionych.
Nie mogłabym też nie wspomnieć o relacji Daemona i Katy, którzy wreszcie, WRESZCIE (!!!), akceptują swoje uczucia do siebie. Po dwóch długich, skomplikowanych częściach, nasi główni bohaterowie wreszcie są razem i chociaż nadal działają sobie na nerwy i doprowadzają do szału, wspierają się i walczą ze wszystkim razem. Ich związek jest daleki od perfekcji, ale przecież nie o to chodzi. Widzimy, jak obojgu na sobie zależy i jak silne jest ich uczucie, a wszystkie nieporozumienia i tajemnice to już przeszłość. Chyba nigdy nie przestanie mnie rozczulać do czego oboje są zdolni, aby zapewnić tej drugiej osobie bezpieczeństwo. Dlatego tak mocno zabolało mnie to słodko-gorzkie zakończenie, złamało mi ono serce. Nawet jeśli wiem, czego się spodziewać, zawsze na koniec płaczę jak dzieciak. Armentrout dobrze wie, jak zakończyć książkę, aby wywołać potok łez.
"Opal" to istny rollercoaster emocji. Nawet jeśli wiemy, czego się spodziewać, ta książka i tak trzyma w napięciu, a na sam koniec łamie serce. Bohaterowie przechodzą przez wiele trudności, nie mają chwili odpoczynku i cała książka przeplatana jest słodko-gorzkimi momentami. Ale przynajmniej Daemon nadal jest idealny. Powiem tyle - JLA przeprowadza nas przez piekło i zalecam paczkę chusteczek, jeśli macie zamiar zabrać się za tę serię. A powinniście!
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2020/05/jennifer-l-armentrout-opal.html
"Opal" zaczyna się kilka dni po zakończeniu drugiego tomu, gdzie dowiadujemy się o tym, że Dawson, brat Dee i Daemona, rzeczywiście żyje i wraca do domu. Widzimy jednak, że już nic nie jest takie samo i w jego oczach ciągle czai się widmo tego, co mu się przytrafiło, gdy był przetrzymywany przez DOD i zmuszany do wielu rzeczy. Teraz chłopak jest zdeterminowany odzyskać...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-04
Jako wielka fanka Jennifer L. Armentrout oczywiście nie mogłabym nie znać serii "Lux". Właściwie była to chyba pierwsza seria fantasy, którą przeczytałam w swoim życiu i która mi się bardzo spodobała. Do tej pory jest to moja ulubiona seria JLA (poza tymi napisanymi pod pseudonimem J. Lynn), chociaż minęły lata odkąd czytałam ją po raz pierwszy. Jako, że mam trochę więcej czasu i znacząco zmniejszył mi się stosik hańby, postanowiłam jakiś czas temu zrobić sobie maraton z całą serią i podzielić się moimi opiniami.
Katy Swartz przeprowadza się do małego miasteczka w Wirginii Zachodniej tuż przed ostatnim rokiem w szkole, aby razem z matką rozpocząć nowy rozdział w życiu po śmierci ojca. Gdy Katy poznaje swojego przystojnego i aroganckiego sąsiada, Daemona, od razu wie, że zmieni on jej życie w prawdziwe piekło. Jednak zaprzyjaźnia się z jego siostrą bliźniaczką, Dee i postanawia ignorować jego chamskie zachowanie i dziwne motylki brzuchu pojawiające się za każdym razem, gdy przebywa w jej pobliżu. Wkrótce wokół niej zaczynają przydarzać się dziwne, niewytłumaczalne rzeczy, a na dodatek okazuje się, że cała rodzina Dee szczerze jej nienawidzi, chociaż dziewczyna nie rozumie dlaczego. Gdy zostaje zaatakowana, Katy wie, że wokół niej dzieje się coś poważnego i niebezpiecznego. Gdy dziewczyna odkrywa prawdę, jej życie całkowicie się zmienia.
Katy to zwyczajna dziewczyna, a na dodatek jest jedną z nas, które mają bzika na punkcie książek. Prowadzi bloga recenzenckiego i każdą wolną chwilę spędza na czytaniu. Jej mama pracuje na dwie zmiany przez co dość często nie ma jej w domu. Z łatwością zaprzyjaźnia się ze swoją sąsiadką z naprzeciwka, Dee. O wiele gorzej jej idzie z jej bratem, który na każdym kroku uświadamia jej, że nie jest mile widziana w ich życiu. Osobiście uwielbiam Katy i chyba jest to jedna z moich ulubionych żeńskich postaci JLA, chociaż autorka kreuje ją na taką zwyczajną dziewczynę z naprzeciwka. W niebezpiecznych momentach dziewczyna wykazuje się jednak odwagą i rozsądkiem, a na dodatek gotowa jest zrobić wszystko, aby zadbać o bezpieczeństwo bliskich. Gdy dowiaduje się prawdy o Blackach, przyjmuje to ze spokojem i zrozumieniem, nie robi żadnej dramy i nawet jej nie odbija. Ja nie wiem, czy wykazałabym się takim zrozumieniem na jej miejscu.
Daemon Black natomiast był chyba pierwszym książkowym bad boyem, w którym tak dość poważnie się zakochałam. Miałam te naście lat i śliniłam się za każdym razem, kiedy pojawiał się w książce. Kilka lat później i aż wstyd przyznać, ale nadal ma na mnie taki sam wpływ. Kiedy go poznajemy, Daemon robi wszystko, aby Katy do siebie zniechęcić. Zachowuje się jak dupek, mówi wiele niemiłych rzeczy i traktuje ją z wyższością, a na dodatek każe się jej trzymać z daleka od swojej siostry, Dee. Szybko jednak poznajemy powody jego zachowania i nie da się wtedy w nim nie zakochać, zwłaszcza, że chłopakiem kieruje tylko pragnienie ochrony najbliższych. Może i jest aroganckim dupkiem z ego wielkości miasta, ale są przebłyski jego wrażliwszej strony, na której spoczywa wielka odpowiedzialność. Odkrywamy historię o jego zaginionym bracie i wstrząsającą prawdę o tym, kim tak naprawdę jest, dzięki czemu staje się on nam jeszcze bliższy.
Zanim przeczytałam Lux po raz pierwszy, nawet nie lubiłam gatunku fantasy czy science fiction. Całkowicie stroniłam od takich książek, ale ta seria od razu mnie kupiła. Co prawda w ostatnim czasie zaczęłam się przekonywać do tych gatunków, ale przez długi czas Lux było jedyną serią fantasy/sci-fi, jaką w ogóle przeczytałam. Odkrywanie kolejnych tajemnic ze świata Luksjan i Arumian przynosiło mi wiele frajdy i chociaż za kolejnym razem już dobrze wiedziałam czego się spodziewać, nadal z szalonym biciem serca śledziłam akcję i momenty, w których pojawiało się niebezpieczeństwo. "Obsydian" to jedynie pierwszy tom i tak naprawdę jest on jedynie wprowadzeniem do historii, ale nawet tutaj dzieje się kilka rzeczy, które na zawsze zmieniają życie bohaterów. Samo zakończenie, w którym dowiadujemy się czegoś bardzo ważnego o Katy, trzyma w napięciu i nie wyobrażam sobie nie sięgnąć po nim po kontynuację.
Moją ulubioną jednak częścią całej tej serii jest oczywiście wątek Katy i Daemona. Byli jedną z pierwszych par książkowych, którym niesamowicie mocno kibicowałam i do dzisiaj się to utrzymuje. Mamy do czynienia z wątkiem hate-to-love, a Armentrout bardzo dobrze wie, jak wszystko poprowadzić, aby czytelnik się nie nudził i zapartym tchem śledził rozwój ich relacji. Wszystko zaczyna się od docinek i wielu nieprzyjemności, cały czas jednak jest pomiędzy bohaterami ogromna chemia i przyciąganie. Tak naprawdę przez całą książkę dostajemy tylko kilka gorętszych scen, ich relacja rozwija się bardzo powoli. Osobiście jestem zadowolona, że autorka niczego nie pospieszała na siłę, bo dzięki temu nie mamy wrażenia, że bohaterowie wchodzą w związek za szybko. Zresztą, po rewelacji z końca książki nie zapowiada się, aby wkrótce miało się to zmienić...
"Obsydian" to tylko wprowadzenie do świata Luksjan, Arumian i wszelkich innych kosmitów, a jednak autorka skutecznie wzbudza w czytelniku zainteresowanie, buduje napięcie i sprawia, że nie można się oderwać. Wiem, że nie jest to seria idealna, ale jak na historię, która ma przenieść nas do zupełnie innego świata, to zdecydowanie spełnia swoje zadanie. Czytałam te książki już tyle razy, a jednak nadal mi się nie znudziły, nawet jeśli zmienił mi się gust i zrobiłam się o wiele bardziej wybredna niż lata temu. Ale bardzo możliwe, że to tylko zasługa Daemona Blacka ;) Polecam!
Recenzja z bloga: http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2020/05/jennifer-l-armentrout-obsydian.html
Jako wielka fanka Jennifer L. Armentrout oczywiście nie mogłabym nie znać serii "Lux". Właściwie była to chyba pierwsza seria fantasy, którą przeczytałam w swoim życiu i która mi się bardzo spodobała. Do tej pory jest to moja ulubiona seria JLA (poza tymi napisanymi pod pseudonimem J. Lynn), chociaż minęły lata odkąd czytałam ją po raz pierwszy. Jako, że mam trochę więcej...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-07
Trinity Marrow ma umiejętność kontaktowania się z duchami i zjawami, a to tylko część tego, kim jest, a o czym nie może się dowiedzieć nikt spoza kilku zaufanych osób. Dziewczyna ukrywana jest w odosobnieniu od lat i można jej przebywać jedynie w posiadłości strażników - gargulców, strzeżonej przed demonami. Gdyby piekło odkryło prawdę do Trinity, spisano by ją na śmierć.
Niestety świat zostaje atakowany przez coś, co zabija zarówno demony, jak i strażników. Gdy wysłannicy innego kraju przywożą wieści, wszyscy zaczynają sobie zdawać sprawę z powagi sytuacji. W tym dziewczyna, która wie, że swoją mocą mogłaby uratować tysiące ludzi, gdyby przestała się ukrywać. Gdy poznaje Zayne'a, przystojnego strażnika z innego klanu, jej świat zmienia się diametralnie. Wkrótce oboje zmuszeni są do współpracy, aby uratować świat, zanim będzie za późno. Jednak przebywanie blisko siebie sprawia nie tylko, że coraz trudniej im się sobie oprzeć, ale jednocześnie oboje zaczynają odkrywać głęboko skrywane sekrety, które mogą wszystko zmienić. Dziewczyna nie ma jednak wyjścia i w obliczu wojny musi zaufać atrakcyjnemu strażnikowi. Tylko tak uratuje świat przed zagładą.
Trinity jest kimś specjalnym, chronionym. Niewiele osób wie o jej mocach, dlatego, że każdy możliwy wyciek o prawdzie oznaczałby jej śmierć. Strażnicy zapewniają jej opiekę, zwłaszcza Misha, jej protektor, z którym połączona jest nierozerwalną więzią. Jest niemalże ślepa z powodu choroby, jednak nic nie powstrzymuje jej przed tym, aby ćwiczyć i stać się jedną z najlepszych wojowniczek. Z tym, że zabronione jest jej wychodzić spoza strefę chronionej posiadłości. Odwiedzają ich członkowie innego klanu z przerażającą wiadomością o czymś, co atakuje i zabija ludzkość, strażników i demony. Dziewczyna jest impulsywna, lekkomyślna i nieustraszona, dlatego często pakuje się w kłopoty. Kiedy słyszy o niebezpieczeństwie, któremu wie, że mogłaby zaradzić dzięki swoim mocom, pragnie wyrwać się z murów swojego domu i stawić czoła wojnie.
Gdy Zayne staje na jej drodze, nie może zaprzeczyć, że jest najprzystojniejszym strażnikiem, jakiego kiedykolwiek widziała. Działa jej jednak na nerwy tak mocno, że nie potrafi się powstrzymać przed docinkami. W niczym nie pomaga też to, że z jednej strony słyszy o nim same dobre rzeczy, a z drugiej jej najlepszy przyjaciel ostrzega ją przed chłopakiem, zdradzając różne przedziwne rzeczy. Jeśli jesteście fanami serii "Dark Elements", na pewno wiecie więcej niż ja. Ja dzięki autorce poznałam sytuację po łebkach i wiem tyle, że Zayne miał swoją rolę w całej trylogii i tutaj wraca kilka miesięcy później. JLA zarysowała sytuację Roth'a, Layli i Zayne'a, nie jestem jednak za trójkątami miłosnymi i wiem, że to wszystko nie byłoby dla mnie. Z drugiej strony polubiłam Zayne'a tak mocno, że nie chciałabym patrzeć, jak zostaje odrzucony. Trzeba przyznać, że z łatwością go polubiłam, tak samo zresztą jak Trinity. Obydwoje są tak różni od siebie, a jednak coś sprawia, że tak bardzo do siebie pasują. Podczas gdy Trinity jest w gorącej wodzie kąpana, Zayne wyraża się opanowaniem, rozsądkiem i stanowczością. Za każdym razem, gdy ich charaktery się spotykają, są niemalże jak mieszanka wybuchowa. I właśnie to sprawia, że ich relacja jest tak interesująca. Uwielbiam ich przekomarzanki, wzajemne dogadywanie sobie i przeciąganie granic. Autorka rozwija ich w bardzo interesujący sposób i już nie mogę się doczekać, co wydarzy się w drugiej części. Bez spoilerów ciężko o czymkolwiek mówić, ale uwierzcie - dzieje się. I będzie się działo!
JLA dobrze wie jak stworzyć fabułę, by czytelnik nie mógł się od książki oderwać. Szczególnie uwielbiam wątek duchów i zjaw, bo zawsze z jakiegoś powodu lubiłam o tym czytać. Fakt, że główna bohaterka posiada umiejętność komunikowania się z nimi wnosi do historii wiele interesujących rzeczy. Mamy chociażby Orzeszka, ducha, którego po stopach bym całowała, bo jest cudowny. Wnosi do powieści wiele ciepła i humoru, sceny z nim zawsze mnie rozbawiały i uwielbiam to, że jest takim osobistym przyjacielem Trinity, którego widzi tylko ona, a który (prawie) zawsze przy niej jest. Dodatkowo sam wątek wojny między demonami, a strażnikami może rozwinąć się na wiele interesujących sposobów. Autorce udało się mnie zaskoczyć tak wiele razy, że nie domyśliłam się tego, co było podstawione mi pod nos. Fabuła jest wciągająca, nieprzewidywalna, a to dopiero początek. Z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji losów Trinity i Zayne'a.
"Sztorm i Furia" to pierwsza część serii "The Harbinger", będącą spin-offem serii "Dark Elements". Fani serii z pewnością powrócą do tego świata, a nawet i ci, którzy jej nie znają, znajdą tu wiele ciekawych i wciągających wątków. Ja osobiście jestem całkowicie kupiona tą historią i z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnych wątków. Autorka bardzo dobrze wie jak prowadzić akcję, by nigdy nie było nudno i zawsze działo się coś zaskakującego. Dodatkowo dostajemy wiele humoru, chemii i nawet kilka genialnych scen walki. Akcja ma szansę rozwinąć się na tak wiele sposobów, więc jestem pierwsza w kolejce, by poznać kontynuację. Jeśli szukacie dobrej historii fantasy z romansem, ta z pewnością wam się spodoba. Polecam!
Recenzja z bloga: http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2020/02/jennifer-l-armentrout-sztorm-i-furia.html
Trinity Marrow ma umiejętność kontaktowania się z duchami i zjawami, a to tylko część tego, kim jest, a o czym nie może się dowiedzieć nikt spoza kilku zaufanych osób. Dziewczyna ukrywana jest w odosobnieniu od lat i można jej przebywać jedynie w posiadłości strażników - gargulców, strzeżonej przed demonami. Gdyby piekło odkryło prawdę do Trinity, spisano by ją na...
więcej Pokaż mimo to