-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać4
-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński9
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać14
Biblioteczka
Bardzo spóźnione uwagi o opowieści "T'zée. Tragedia afrykańska" o upadku dyktatury w fikcyjnym środkowoafrykańskim państwie, na co patrzymy oczami kilku osób związanych z reżimem.
Nie mogę tego ująć inaczej - jest to arcydzieło, pod każdym względem, i scenariuszowym, i graficznym. Już jego podtytuł - "Tragedia afrykańska" - daje nam do zrozumienia, że skojarzenia z tragediami Racine'a o władzy, konfliktach rodzinnych, obsesji miłosnej, zazdrości i śmierci są jak najbardziej na miejscu. Niepokój i pełne niepewności wyczekiwanie na to, co może się stać jutro, a może za godzinę, którymi podszyte są historie głównych bohaterów - syna i żony obalonego dyktatora - są znakomicie podkreślone rysunkami Brüno, raz to nabierającymi oddechu w rozległych panoramach, a raz robiącymi nagłe zbliżenia na ludzi, ich twarze, ich gniew, lęk, obojętność. Równoprawny udział w tworzeniu coraz duszniejszej atmosfery tej opowieści o końcu pewnego świata ma Laurence Croix, której złamane brązy, żółcie i zielenie, odcienie pomarańczowego i ponure granaty oddają i skwar kojarzący się nam z Afryką, i tę atmosferę narastającego osaczenia i beznadziei. Nie zapominajmy o kolorystach - zwłaszcza tam, gdzie rzeczywiście bez nich opowieść wyglądałaby zupełnie inaczej! Tu Laurence zdecydowanie powinna znaleźć się na okładce, razem z autorami scenariusza i rysunków.
Appollo, autor scenariusza, w posłowiu wylicza swoje inspiracje - historyczne, bieżące - czyli swoje własne doświadczenia (w końcu mieszkał wiele lat w Angoli i Kongu), a także dziennikarskie i pisarskie, a wśród nich również Kapuścińskiego.
Cóż, pozostaje mi sięgnąć na półkę po "Jeszcze dzień życia", żeby przedłużyć swój pobyt w tym świecie przemian i upadku, pewnego końca, bardzo niepewnego początku czegoś innego, widzianych oczami pojedynczych ludzi. A potem zapewne otworzę komiks po raz trzeci raz, choćby tylko po to, by ponapawać się zachwycającymi kadrami Brüno i Laurence Croix.
"T'zée. Tragedia afrykańska"
Autorzy: Appollo, Brüno, Laurence Croix
Tłumacz: Jakub Syty
Wydawnictwo Lost In Time
Bardzo spóźnione uwagi o opowieści "T'zée. Tragedia afrykańska" o upadku dyktatury w fikcyjnym środkowoafrykańskim państwie, na co patrzymy oczami kilku osób związanych z reżimem.
Nie mogę tego ująć inaczej - jest to arcydzieło, pod każdym względem, i scenariuszowym, i graficznym. Już jego podtytuł - "Tragedia afrykańska" - daje nam do zrozumienia, że skojarzenia z...
Uwielbiam ten komiks. Nie wiem, jak coś tak świeżego mogło powstać pod czujnym okiem Wielkiego Brata Disneyowego, ale cóż - pewnie dlatego, że pokusili się o to dwaj Francuzi, fani uniwersum, w dodatku z malutkiego, istniejącego od niedawna wydawnictwa (wszystko sprawdziłam, tak, bo nie mogłam uwierzyć, że coś takiego jest możliwe w tym świecie zysku i strat). Idealistyczni, pełni pasji rebelianci w walce z wielkim imperium kapitalistycznych monopoli - nic, tylko kibicować.
Niejednemu czytelnikowi będzie pewnie brakować niektórych wątków w tej historii początków kariery Lucasa i powstawania pierwszego filmu sagi Star Wars. Mnie zdziwiło, jak mało miejsca poświęcono Ralphowi McQuarriemu, który przecież jest ojcem wizualnej warstwy tego świata. Po namyśle zrozumiałam, o co chodziło autorom: nie mogli opowiedzieć wszystkiego. Musieli coś wybrać, skupili się więc na historiach ludzi - aktorów, operatorów, Marcii Lucas, Alana Ladda, angielskiego zespołu filmowego, przywiązanego do zasad pracy wyznaczanych przez związki zawodowe... i samego Lucasa, marzyciela i introwertyka, który wybrał sobie zawód zmuszający go przebywania cały czas wśród ludzi, człowieka z wizją, którą uparcie realizował, na przekór wszystkim przeciwnościom. A tłem dla tych opowieści o ludziach i uroczych scenek rodzajowych jest atmosfera ówczesnego Hollywood - atmosfera walki o coś nowego młodych gniewnych, kreatywnych reżyserów wybijających się w świecie filmu, pomimo kłód rzucanych im pod nogi przez konserwatyzm wielkich wytwórni, ludzi takich jak Scorsese, Coppola, Spielberg czy Lucas. Skądinąd interakcje Lucasa i Spielberga należą do najcudniejszych, najzabawniejszych części tego komiksu. Jako fanka uniwersum, kiedy czytałam ten komiks, mogłam tylko chichotać, kiwać głową i ronić od czasu do czasu łezkę wzruszenia.
Prosta kreska Renauda Roche'a... Pomyśleć, że kiedyś gardziłam takimi prostymi rysunkami w komiksie! Tu jednak ta prostota jest złudna. W rzeczywistości grafiki są niezmiernie dopracowane, oddają cały wachlarz emocji lepiej, niż by to robiły skomplikowane, realistyczne kadry (w które Roche też potrafi - jak widać to w szkicach na końcu komiksu). Zauroczyły mnie też rozwiązania kolorystyczne - ten jeden akcent barwny, pojawiający się na niektórych stronach, podkreślający ważny element czy scenę, niekiedy powtarzający się w poszczególnych kadrach, żeby walnąć nas po oczach w ostatnim. Idealne splecenie słowa i obrazu - mam wielką nadzieję, że tych dwóch autorów w przyszłości podejmie jeszcze ze sobą współpracę.
Uwielbiam ten komiks. Nie wiem, jak coś tak świeżego mogło powstać pod czujnym okiem Wielkiego Brata Disneyowego, ale cóż - pewnie dlatego, że pokusili się o to dwaj Francuzi, fani uniwersum, w dodatku z malutkiego, istniejącego od niedawna wydawnictwa (wszystko sprawdziłam, tak, bo nie mogłam uwierzyć, że coś takiego jest możliwe w tym świecie zysku i strat)....
więcej mniej Pokaż mimo to
Warto było pójść na Targi Książki! Bo - przedpremierowo - tom ten już leżał na półkach wydawnictwa Skarpa. Ja, ponieważ mam wizję tunelową i byłam skupiona na rozmowie z przeuroczą panią Żmiejewską, zauważyłam "Błędne ognie" dopiero odchodząc ze stoiska. Jakaż radość! Dzień po targach - książka pochłonięta, bo tom czwarty trzyma poziom poprzednich. Jak zwykle więc mamy ciąg dalszy opowieści o ciekawych kobietach żyjących w trudnych czasach. Dzieje się dużo, kartki same się przewracają, bohaterki coraz doroślejsze, ale wciąż zdolne do głupstw - lub zaskakująco mądrych decyzji. Trochę szkoda, że tomy nie są dłuższe - autorka mogłaby wówczas barwniej rozwinąć osobowości swoich bohaterów (co potrafi, bo widać to w chwilach, gdy poświęca im ciut więcej czasu), tu niekiedy potraktowanych pobieżnie. Jednak wszystko to, co mnie urzekło poprzednio, czyli detale życia codziennego w czasie wojny i wielka historia wpływająca na losy zwykłych ludzi, którzy mimo to jakoś sobie radzą, jakoś prą do przodu - są i tu.
A do tego zaskoczenie: a więc można pisać sceny erotyczne po polsku tak, by nie brzmiały żenująco! (Wprawdzie to tylko początek takiej sceny, choć bardzo sugestywny, i mamy ostatecznie fade to black, ale twierdzę uparcie, że tak zawsze lepiej dla romansu).
Czekam z niecierpliwością na ostatni tom sagi - podobno będzie już na wiosnę.
Warto było pójść na Targi Książki! Bo - przedpremierowo - tom ten już leżał na półkach wydawnictwa Skarpa. Ja, ponieważ mam wizję tunelową i byłam skupiona na rozmowie z przeuroczą panią Żmiejewską, zauważyłam "Błędne ognie" dopiero odchodząc ze stoiska. Jakaż radość! Dzień po targach - książka pochłonięta, bo tom czwarty trzyma poziom poprzednich. Jak zwykle więc mamy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo sympatyczna, relaksująca opowieść. Za parę niepotrzebnych zmian punktu widzenia moja ocena jest niższa, niż mogłaby być - wolę, kiedy autor dokonuje wyboru narratora (lub narratorów) i się tego wyboru trzyma cały czas, a tu ni stąd ni zowąd co jakiś czas na małą chwilkę pojawiają się inne punkty widzenia, i to postaci zupełnie pobocznych - nie jest to zupełnie uzasadnione fabułą. Cóż, drażnią mnie takie niekonsekwencje bardzo i to się raczej nigdy nie zmieni, poniekąd z przyczyn zawodowych. Poza tym jednak perypetie głównej bohaterki są napisane wciągająco, osoby z jej otoczenia są wiarygodne psychologicznie, nawet gdy pojawiają się na chwilę (starsi sąsiedzi! <3), może byłoby jeszcze lepiej, gdyby wprowadzić w książkę więcej polityki... To też moje skrzywienie, uwielbiam politykę i ostrzyłam sobie ząbki na te wybory w Thornie, a tu ich tyle, co kot napłakał :( Ale w końcu tytuł zobowiązuje - było to przede wszystkim cmentarne love story, co autorka obiecała, to dostarczyła i to w bardzo atrakcyjnym opakowaniu. Chętnie poczytałabym więcej o nekromantce i przedsiębiorcy pogrzebowym!
Bardzo sympatyczna, relaksująca opowieść. Za parę niepotrzebnych zmian punktu widzenia moja ocena jest niższa, niż mogłaby być - wolę, kiedy autor dokonuje wyboru narratora (lub narratorów) i się tego wyboru trzyma cały czas, a tu ni stąd ni zowąd co jakiś czas na małą chwilkę pojawiają się inne punkty widzenia, i to postaci zupełnie pobocznych - nie jest to zupełnie...
więcej Pokaż mimo to