-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2017-05-01
2017-01-09
Pierwotny Scenarzysta nie tylko trzęsie posadami świata stworzonego przez Micka Anglo, lecz także całą mitologią superbohaterską i kanonami gatunku, ustalonymi w latach 50. XX wieku. Do tego „niewinnego” okresu w dziejach komiksu autor nawiązuje bezpośrednio w swojej opowieści. Rozpoczyna ją przedrukiem jednej z klasycznych historii, by potem wyśmiać wszelkie naiwności znanej formuły.
Ambiwalencja tropów interpretatorskich, zawarcie w utworze niezliczonej liczby wątków i podejmowanie wielu tematów czynią z „Miraclemana” dzieło niepowtarzalne. We wstępie José Hartvig de Freitas napisał, że z punktu widzenia współczesnego czytelnika seria nie robi już takiego wrażenia, jak kilka dekad temu. Zdanie to jednak można spokojnie uznać za protekcjonalne: pomimo upływu lat wcale się nie postarzała i pozostaje aktualna, prawdopodobnie nawet bardziej niż w latach 80. ubiegłego wieku. Nie zatraciła nic ze swojej świeżości i w dalszym ciągu uchodzi za mokry sen wszelkiej maści futurystów.
Cała recenzja do przeczytania na: http://zcyklu.pl/na-czasie/525/Pierwszy-prawdziwy-superbohater.
Pierwotny Scenarzysta nie tylko trzęsie posadami świata stworzonego przez Micka Anglo, lecz także całą mitologią superbohaterską i kanonami gatunku, ustalonymi w latach 50. XX wieku. Do tego „niewinnego” okresu w dziejach komiksu autor nawiązuje bezpośrednio w swojej opowieści. Rozpoczyna ją przedrukiem jednej z klasycznych historii, by potem wyśmiać wszelkie naiwności...
więcej mniej Pokaż mimo to
Reynolds próbuje wypełnić rażącą lukę, przedstawiając czytelnikom znakomitą kronikę postpunku. Skupia się na kluczowym okresie 1978–1984, po kolei ukazując sylwetki najważniejszych zespołów tego nurtu razem ze wszystkimi towarzyszącymi im kontekstami. Nie ma tu mowy o oddzielaniu sztuki od jej związków społecznych, politycznych, ideologicznych i kulturowych. Każdy kolejny rozdział ukazuje kulisy innej sceny nowofalowego świata: mamy tu intelektualno-artystowski Nowy Jork z nieśmiertelnymi zespołami Talking Heads i Wire, mamy ponury, robotniczy Manchester spod znaku Joy Division czy zamęczony industrialny Sheffield, w którym narodziły się awangardowy funk Cabaret Voltaire i elektroniczny niepokój The Human League. Jest hippisowsko-bohemiczne San Francisco i targany ideologią Londyn. Jak nietrudno się domyślić, autor skupia uwagę na świecie anglosaskim, co chyba należy przyjąć ze zrozumieniem – wybadanie nowofalowych scen Francji, Niemiec, Włoch czy Polski wraz z ich kontekstem społeczno-politycznym byłoby zadaniem cokolwiek karkołomnym (zwłaszcza dla Anglosasa zastygłego w swoim kąciku cywilizacyjnym), choć bez wątpienia mogłoby przynieść fantastyczne efekty.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/275/Opowiesc-punkowego-ignoranta.-Podrzyj-wyrzuc-zacznij-jeszcze-raz-Simona-Reynoldsa
Reynolds próbuje wypełnić rażącą lukę, przedstawiając czytelnikom znakomitą kronikę postpunku. Skupia się na kluczowym okresie 1978–1984, po kolei ukazując sylwetki najważniejszych zespołów tego nurtu razem ze wszystkimi towarzyszącymi im kontekstami. Nie ma tu mowy o oddzielaniu sztuki od jej związków społecznych, politycznych, ideologicznych i kulturowych. Każdy kolejny...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-21
Całość prezentuje się jak wielowarstwowy tort i od strony formalnej każda jej część smakuje wybornie. Jest Rudnicki recenzentem totalnym, takim, co za dobro wynagradza, a za zło karze. Czyli sędzią sprawiedliwym, jak Bóg. Lubię książki, w których autorzy ujawniają swoje literackie zainteresowania. Pisali o nich Rylski, Sobolewska, Kundera i Dehnel. Rudnicki jednak robi to inaczej. Jest jak swędzący strup – musisz go drapać aż do krwi. Tylko wtedy poczujesz perwersyjną rozkosz czytania.
Całość dostępna na: http://zcyklu.pl/na-czasie/564/Rudnicki-swedzi-rozkosznie.
Całość prezentuje się jak wielowarstwowy tort i od strony formalnej każda jej część smakuje wybornie. Jest Rudnicki recenzentem totalnym, takim, co za dobro wynagradza, a za zło karze. Czyli sędzią sprawiedliwym, jak Bóg. Lubię książki, w których autorzy ujawniają swoje literackie zainteresowania. Pisali o nich Rylski, Sobolewska, Kundera i Dehnel. Rudnicki jednak robi to...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dzieło Flinta i Podolca ma słowo „wywiad” w podtytule i na pewno właśnie wywiad był główną formą zbierania materiału. Ale jeśli spodziewacie się struktury pytanie – odpowiedź czy zobrazowania komiksowymi rysunkami samego aktu rozmowy oraz jej treści, to "Dym" na pewno pozytywnie was zaskoczy. Mamy tu bowiem raczej do czynienia z dziennikarstwem artystycznym, przełamywaniem ram gatunkowych i tworzeniem zupełnie nowej jakości. Na kartach komiksu o samym wywiadzie przypomina odbiorcy tylko kilka kadrów przerywników. Całość sprawia wrażenie czegoś na kształt graficznej biografii, chociaż zdecydowanie trafniej byłoby ją określić jako piękną, liryczną opowieść o życiu, muzyce, mieście.
Wiele swoich zalet "Dym" na pewno zawdzięcza wyjątkowemu bohaterowi. To w końcu jego historia, jego słowa. Pablopavo jako muzyk ma do przedstawienia wiele interesujących faktów ze świata polskiej muzyki alternatywnej, ale nawet bardziej zajmujące są jego prywatne perypetie jako artysty, który poszukuje adekwatnego środka wyrazu, rozwija się, zmienia, a przede wszystkim tworzy, czyli przekształca rzeczywistość wokół (przeżyte emocje, podsłuchane rozmowy, podpatrzone sceny) w piosenki wykonywane potem przed publicznością.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/429/Nie-ma-dymu-bez-rozmowy
Dzieło Flinta i Podolca ma słowo „wywiad” w podtytule i na pewno właśnie wywiad był główną formą zbierania materiału. Ale jeśli spodziewacie się struktury pytanie – odpowiedź czy zobrazowania komiksowymi rysunkami samego aktu rozmowy oraz jej treści, to "Dym" na pewno pozytywnie was zaskoczy. Mamy tu bowiem raczej do czynienia z dziennikarstwem artystycznym, przełamywaniem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Monika Wąs wykonała ogromną pracę. Jej książka jest bardzo dobra pod względem merytorycznym i konstrukcyjnym, wszystkie wątki zostały poprowadzone przejrzyście i klarownie, a język nie sprawia czytelnikom trudności i nie nosi znamion suchych, nieciekawych opisów. Jednak to nie wszystko, jest coś jeszcze – ta książka to świetna gra autora z czytelnikiem. Monika Wąs w bardzo błyskotliwy sposób, z każdą kolejną stroną, w każdej kolejnej części książki podnosi wyżej kolejne kurtyny zasłaniające życie Wiesława Dymnego. Owe kurtyny to subtelne, wnikające w tekst informacje na temat intymnych sfer życia artysty: sztuki, alkoholu czy miłości. Nie chodzi tu o obnażenie ułomności Wiesława Dymnego, wciśniętego w siermiężny strój artysty ówczesnej bohemy, strój, który uszyli mu obcy, nieznający go ludzie. Jeżeli coś zostało obnażone w książce, to wyłącznie przez pryzmat człowieka, jednak tak naprawdę w książce Dymny. Życie z aniołami i demonami nic podobnego nie ma miejsca. Te subtelne informacje wnikające w tekst to słowa osób bliskich artyście opowiadających o tym, jak Wiesław Dymny czuł, co go napędzało i wprawiało w twórczy obłęd. Gdy czytelnik będzie uważny, wychwyci o wiele więcej niż to, co zakłada spisanie biografii.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/405/Zapomniana-klechda
Monika Wąs wykonała ogromną pracę. Jej książka jest bardzo dobra pod względem merytorycznym i konstrukcyjnym, wszystkie wątki zostały poprowadzone przejrzyście i klarownie, a język nie sprawia czytelnikom trudności i nie nosi znamion suchych, nieciekawych opisów. Jednak to nie wszystko, jest coś jeszcze – ta książka to świetna gra autora z czytelnikiem. Monika Wąs w bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-14
Chociaż mamy do czynienia z literackim debiutem, niedoświadczenie pisarza zupełnie nie jest odczuwalne w trakcie lektury pomimo wprowadzenia do akcji pewnych uproszczeń i budzących zastrzeżenie rozwiązań, szczególnie w momentami nieco zbyt pośpiesznej końcówce. Dlatego też powieść ta nie tylko należy do grona tych, które się „połyka”, lecz także wyróżnia się na tle reszty fantastyki kameralnym gronem bohaterów i nieszczególnie epicką fabułą, przesiąkniętą jednak zaskakująco wieloma istotnymi wątkami pobocznymi. Bogate tło kulturowe oraz pomysłowość w tworzeniu nowych języków z pismem opartym na pełnych znaczeń symbolach są tu wisienką na torcie. Inną zaletą nowego wydania są dodatkowe materiały na temat wykreowanego przez Sandersona świata, stanowiące kolejny, nawet bardziej dobitny dowód na dogłębne przemyślenie przedstawionej fantastycznej rzeczywistości. Ba! Sugerują one, że „Elantris” stanowi zaledwie część większego uniwersum (o którym aż chce się przeczytać!), nie mówiąc już o tym, że pozostawiono otwartą furtkę do kontynuacji historii. Czytelnik otrzymuje przy tym wgląd w decyzje artystyczne autora, ponieważ wśród materiałów zamieszczono również wybór wyciętych fragmentów powieści, które z różnych powodów nie znalazły się w jej ostatecznej wersji.
Cała recenzja do przeczytania na: http://zcyklu.pl/na-czasie/528/Przeklenstwo-Elantris.
Chociaż mamy do czynienia z literackim debiutem, niedoświadczenie pisarza zupełnie nie jest odczuwalne w trakcie lektury pomimo wprowadzenia do akcji pewnych uproszczeń i budzących zastrzeżenie rozwiązań, szczególnie w momentami nieco zbyt pośpiesznej końcówce. Dlatego też powieść ta nie tylko należy do grona tych, które się „połyka”, lecz także wyróżnia się na tle reszty...
więcej mniej Pokaż mimo to
Narracja o satyrycznym wydźwięku, z początku czysto humorystyczna, staje się z czasem zaledwie punktem wyjścia do znacznie poważniejszych rozważań. Kronikarz, ujawniający się w rozdziale XIII i relacjonujący wydarzenia z przeszłości, prowadzi nas poprzez kolejne etapy globalnego procesu religiomanii, wiodące do Największej Wojny pomiędzy wszystkimi możliwymi wyznaniami, bezsensownego konfliktu bez zwycięzcy. Zmusza przy tym czytelnika do odpowiedzenia sobie na niełatwe pytania: czy którakolwiek wiara jest „tą właściwą”? I czy człowiek jest gotowy na przyjęcie Boga w najprawdziwszej formie, nieprzedestylowanej przez systemy? Odpowiedź zdaje się być niestety przecząca, choć sam autor nie proponuje jednoznacznej oceny.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/304/Absolut-w-nadmiarze.-Fabryka-czeskiego-absurdu
Narracja o satyrycznym wydźwięku, z początku czysto humorystyczna, staje się z czasem zaledwie punktem wyjścia do znacznie poważniejszych rozważań. Kronikarz, ujawniający się w rozdziale XIII i relacjonujący wydarzenia z przeszłości, prowadzi nas poprzez kolejne etapy globalnego procesu religiomanii, wiodące do Największej Wojny pomiędzy wszystkimi możliwymi wyznaniami,...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Gigantyczna broda, która była złem" należy do przypowieści, a więc mówi dużo o kwestiach dobra i zła, lecz wyróżnia się w obrębie gatunku, ponieważ opowiada o wartościach w sposób zdecydowanie przewrotny. Podstawowe, zdawałoby się, pojęcia są poddane relatywizacji, pozornie jasne relacje wyglądają na dużo bardziej skomplikowane, a happy end okazuje się jakby smutny i do tego wywrócony do góry nogami.
Pierwsze kadry ukazują nam świat komiksowej opowieści: krainę o nazwie Tutaj, w której wszystko jest... tutejsze, swojskie, znane. W Tutaj panuje porządek, a schludność stanowi najwyższą wartość, dającą mieszkańcom poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Krajobraz, przypisani do niego ludzie i otaczająca ich rzeczywistość to najlepsze przykłady ilustrujące powtarzalność, rytuał, uniformizację. Jednakże nie wszystko jest tak proste i klarowne, jak chcieliby niektórzy.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/300/Nie-tak-wielkie-zlo-ktore-bylo-dobrem
"Gigantyczna broda, która była złem" należy do przypowieści, a więc mówi dużo o kwestiach dobra i zła, lecz wyróżnia się w obrębie gatunku, ponieważ opowiada o wartościach w sposób zdecydowanie przewrotny. Podstawowe, zdawałoby się, pojęcia są poddane relatywizacji, pozornie jasne relacje wyglądają na dużo bardziej skomplikowane, a happy end okazuje się jakby smutny i do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dobry kryminał poznajemy po tym, że wraz z czytaniem kolejnych stron książki zapominamy o jego fikcyjności i nie mamy wątpliwości, że morderca w każdej chwili może wejść przez drzwi naszego mieszkania. Cenimy go jeszcze bardziej, gdy niewiele myśląc, odkładamy lekturę, żeby sprawdzić, czy na pewno zamknęliśmy wspomniane drzwi na klucz.
Właśnie takim kryminałem jest "Gniew", ostatnia część trylogii napisanej przez Zygmunta Miłoszewskiego, a poświęconej sprawom prowadzonym przez Teodora Szackiego, gwiazdę polskiej prokuratury.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/265/Jak-rozgniewac-Szackiego
Dobry kryminał poznajemy po tym, że wraz z czytaniem kolejnych stron książki zapominamy o jego fikcyjności i nie mamy wątpliwości, że morderca w każdej chwili może wejść przez drzwi naszego mieszkania. Cenimy go jeszcze bardziej, gdy niewiele myśląc, odkładamy lekturę, żeby sprawdzić, czy na pewno zamknęliśmy wspomniane drzwi na klucz.
Właśnie takim kryminałem jest...
Najnowsza publikacja poświęcona Henrykowi Tomaszewskiemu zawiera w sobie wszystko to, co niezbędne, by powstał dobry album poświęcony sztuce. Mamy więc: mnóstwo dobrej jakości reprodukcji dzieł twórcy, sporo zdjęć i archiwaliów oraz kilka nie za długich, ale bardzo interesujących tekstów autorstwa wybitnych znawców tematu.
I już samo to w zasadzie by wystarczyło, żeby uznać album za udane przedsięwzięcie. Nie bez znaczenia jest jednak fakt, że wspomniana publikacja to największe (jak dotychczas) opracowanie twórczości Tomaszewskiego, ponadto wydane specjalnie na stulecie urodzin grafika. Zarówno owa okoliczność, jak i połączona czasowo z wydaniem książki wystawa w Zachęcie (również poświęcona artyście) wydają się przejawami pewnej większej tendencji polegającej na przypominaniu Polsce i światu o naszych wybitnych twórcach.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/242/Henryk-Tomaszewski-w-
Najnowsza publikacja poświęcona Henrykowi Tomaszewskiemu zawiera w sobie wszystko to, co niezbędne, by powstał dobry album poświęcony sztuce. Mamy więc: mnóstwo dobrej jakości reprodukcji dzieł twórcy, sporo zdjęć i archiwaliów oraz kilka nie za długich, ale bardzo interesujących tekstów autorstwa wybitnych znawców tematu.
I już samo to w zasadzie by wystarczyło, żeby...
2016-11-09
Nowa publikacja KaeReLa trafi zarówno do młodszych (którzy docenią jej baśniowość), jak i starszych czytelników (którzy zwrócą uwagę na kunszt i erudycję artysty).
Sam autor oznajmił na swoim facebookowym fanpejdżu, że praktycznie nic nie jest tutaj przypadkowe, każda litera czy cyfra mają znaczenie. Twórczy wigor rysownika wraz z jego niespożytą wyobraźnią sprawiają, że Kościsko obroniłoby się nawet i samą stroną graficzną. Na szczęście w parze z nią idzie dobrze przemyślana historia.
Długość opowieści pozwala Kalinowskiemu należycie rozwinąć poboczne wątki, wykreować wzbudzające sympatię postaci, a także subtelnie wpleść w całość poważniejsze tematy: chorobę czy śmierć. Historia angażuje odbiorcę, a przy tym ani na chwilę nie przekracza granicy, która uczyniłaby ją chaotyczną zamiast zwariowanej. Na uwagę zasługuje również znakomita klamra kompozycyjna. To przykład inteligentnej, zabawnej i pouczającej rozrywki, która budzi autentyczne emocje. Wszelkie (jakkolwiek nieliczne) wady Łaumy przeszły już do historii, a my otrzymujemy w zamian do ręki dzieło kompletne, które nie tylko cieszy mózg i oko, lecz także do którego aż chce się wracać. Duża w tym zasługa pewnego luzu, z jakim został napisany scenariusz komiksu.
Cała recenzja do przeczytania na: http://zcyklu.pl/na-czasie/498/Sekretne-zycie-Kosciska.
Nowa publikacja KaeReLa trafi zarówno do młodszych (którzy docenią jej baśniowość), jak i starszych czytelników (którzy zwrócą uwagę na kunszt i erudycję artysty).
Sam autor oznajmił na swoim facebookowym fanpejdżu, że praktycznie nic nie jest tutaj przypadkowe, każda litera czy cyfra mają znaczenie. Twórczy wigor rysownika wraz z jego niespożytą wyobraźnią sprawiają, że...
O dziwo "Kroniki jerozolimskie" w żadnym razie nie są komiksem aktywistycznym, starającym się zwrócić uwagę czytelników na zło panoszące się gdzieś w odległych zakątkach Ziemi. Guy Delisle to żaden moralista. Za to doskonały z niego kronikarz. Już na pierwszych stronach komiksu daje się on poznać jako człowiek bardzo ciekawski i otwarty na otaczających go ludzi i rozmaite sytuacje. Później robi się coraz ciekawiej – wykreowanej postaci komiksiarza dzielącego swój czas między opiekę nad dziećmi a zwiedzanie miasta i okolic zwyczajnie nie da się nie lubić. Jego ciapowata natura ewokuje różnego rodzaju gagi (pierwotnie chciałam w tym nawiasie wypisać kilka przykładów, ale bogactwo różnorodności mnie przytłoczyło, wtręt musiałby rozszerzyć się na cały akapit... Nie macie wyjścia, musicie sami przeczytać!).
Delisle to zwykły turysta rzucony przez czynniki niezależne od niego akurat do Jerozolimy. To ojciec starający się ukołysać do snu swoje dziecko mimo wezwania do modlitwy rozlegającego się z głośników. To twórca cierpliwie poddający się przeszukaniu przez służby porządkowe, a wszystko po to, aby wykonać później kilka szkiców miejsc atrakcyjnych wizualnie. To ateista próbujący zrozumieć zawiłości różnych wyznań religijnych i ich odłamów (patrz: żydzi mesjanistyczni, fundamentaliści chrześcijańscy, Ormianie z nurtu apostolskiego). Urok osobisty Delisle'a oraz jego nietypowy punkt widzenia sprawia, że opowieść snuta na potencjalnie ciężki temat staje się zabawnym, przenikliwym, nasyconym wątkami autobiograficznymi (liczne obrazki z nie-doli artysty) przewodnikiem po okolicach Ziemi Świętej.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/174/komiksowe-kronikarstwo-na-szostke-z-plusem
O dziwo "Kroniki jerozolimskie" w żadnym razie nie są komiksem aktywistycznym, starającym się zwrócić uwagę czytelników na zło panoszące się gdzieś w odległych zakątkach Ziemi. Guy Delisle to żaden moralista. Za to doskonały z niego kronikarz. Już na pierwszych stronach komiksu daje się on poznać jako człowiek bardzo ciekawski i otwarty na otaczających go ludzi i rozmaite...
więcej mniej Pokaż mimo to
Twórczość Wallace’a nie nadaje się dla każdego czytelnika. Jeśli oddajecie się lekturze dla wspaniałej fabuły, fantastycznych opowieści i przygód nie z tej ziemi albo (o zgrozo!) dla przyjemności, zetknięcie z postmodernistycznymi dziwactwami może być dla was szokiem, bo to nie treść, a forma opowiadań (przy czym termin „opowiadania” należy traktować tutaj bardzo umownie) Amerykanina zdecydowanie wychodzi na pierwszy plan. Pisarz nie oszczędza odbiorców i atakuje ich już od pierwszych stron książki. Czytanie jego dzieła okazuje się trudne niemal na poziomie fizycznym: męczymy się niemiłosiernie, a wyszukanym torturom nie ma końca.
David Foster Wallace bardzo często pisze nie zdaniami, lecz całymi akapitami, budując skomplikowane formacje składniowe. Do tego dorzuca przypisy, które także rozciąga na kilka stron, a czasem nawet konstruuje przypis do przypisu. Tytułowe wywiady przewijające się przez całą książkę są o tyle oryginalne, że nie zawierają pytań – jedna ze stron dialogu została po prostu oznaczona skrótowym „Pyt.”, co sprawia, że tkwimy w niedopowiedzeniach, które wcale nie tak łatwo wypełnić na podstawie kontekstu.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/320/Jak-Wallace-gwalci-nam-umysly
Twórczość Wallace’a nie nadaje się dla każdego czytelnika. Jeśli oddajecie się lekturze dla wspaniałej fabuły, fantastycznych opowieści i przygód nie z tej ziemi albo (o zgrozo!) dla przyjemności, zetknięcie z postmodernistycznymi dziwactwami może być dla was szokiem, bo to nie treść, a forma opowiadań (przy czym termin „opowiadania” należy traktować tutaj bardzo umownie)...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jako czytelnicy wchodzimy wraz z "Książkami najgorszymi" do krainy obciachowych fabuł, komicznie skonstruowanych postaci, języka pełnego lapsusów i nieudolnie skrywanego „uwielbienia” dla ówczesnego ustroju politycznego. Poznajemy denne kalkowanie zachodnich wzorców, romantyzm rodem z dzisiejszych harlequinów, plastikowe zastępy dziarskich gierojów i zdradzieckie, niebezpieczne konfidentki systemu. Polska literatura lat 70. i 80. ubiegłego wieku aż pękała w szwach od tych wszystkich figur wziętych z literackiego pałacu strachów. Barańczak z tego skorzystał, wybrał najbardziej fikuśne figurki i stworzył własny gabinet krzywych zwierciadeł, a – jak wiadomo – odbicia widziane w takich lustrach dostarczają zawsze rozrywki co niemiara.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/305/Literatura-sztuka-brzydka
Jako czytelnicy wchodzimy wraz z "Książkami najgorszymi" do krainy obciachowych fabuł, komicznie skonstruowanych postaci, języka pełnego lapsusów i nieudolnie skrywanego „uwielbienia” dla ówczesnego ustroju politycznego. Poznajemy denne kalkowanie zachodnich wzorców, romantyzm rodem z dzisiejszych harlequinów, plastikowe zastępy dziarskich gierojów i zdradzieckie,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-02
Tę książkę powinno się czytać w warszawskim Muzeum Narodowym, oglądając jednocześnie prezentowaną niedawno wystawę japońskich drzeworytów. Ekspozycji już w stolicy nie ma, więc musi nam wystarczyć tekst. I on sam w zupełności potrafi wypełnić przestrzeń wyobraźni, wylewając się nawet poza naszą głowę.
Kulturę Wschodu nazywam na własny użytek liną, na której jesteśmy zawieszeni w przestrzeni naszego życia. A z każdym poznanym tekstem, obejrzanym drzeworytem czy obrazkiem mangi zauważamy, że wspomniana lina to pieczołowity splot cienkich nitek, pośród których wszystkie odgrywają istotną rolę. Taka jest też „Księga herbaty”. Tutaj szczególną wagę mają słowa budujące zdania i tworzące akapity – jak choćby w przypowieści o poskromieniu harfy, bo „aby zrozumieć dzieło sztuki, musimy ukorzyć się przed nim i z zapartym tchem czekać na jego najmniejszy znak”.
Cała recenzja do przeczytania na: http://zcyklu.pl/na-czasie/580/Filizanka-filozofii.
Tę książkę powinno się czytać w warszawskim Muzeum Narodowym, oglądając jednocześnie prezentowaną niedawno wystawę japońskich drzeworytów. Ekspozycji już w stolicy nie ma, więc musi nam wystarczyć tekst. I on sam w zupełności potrafi wypełnić przestrzeń wyobraźni, wylewając się nawet poza naszą głowę.
Kulturę Wschodu nazywam na własny użytek liną, na której jesteśmy...
Dzieło norweskiego komiksiarza zaskakuje czytelnika na wielu poziomach. Weźmy na przykład zderzenie takiego szacownego formatu i poważnego – zdawałoby się – tematu z karykaturą, obsceną i wulgarnością! Można jednak wytłumaczyć taki zabieg naturą bohatera komiksu: wielki, genialny malarz, którego dzieła rozpoznają dzisiaj nawet niewtajemniczeni w arkana sztuki malarskiej, a który żył życiem skandalisty, pijackie wybryki przeplatając miłosnymi podbojami. Dosyć wulgarne są też fragmenty z samym Kvernelandem w roli głównej. O tak, artysta nie zawahał się przed umieszczeniem siebie samego obok wielkiego geniusza. Ale i to jest wytłumaczalne. Okazuje się bowiem, że XXI-wieczny twórca komiksów odnajduje w swoim życiu wiele punktów wspólnych z biografią XIX-wiecznego malarza. Może to nawet główny powód, dla którego Steffen Kverneland podjął się realizacji tego projektu?
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/240/obrazem-o-munchu
Dzieło norweskiego komiksiarza zaskakuje czytelnika na wielu poziomach. Weźmy na przykład zderzenie takiego szacownego formatu i poważnego – zdawałoby się – tematu z karykaturą, obsceną i wulgarnością! Można jednak wytłumaczyć taki zabieg naturą bohatera komiksu: wielki, genialny malarz, którego dzieła rozpoznają dzisiaj nawet niewtajemniczeni w arkana sztuki malarskiej, a...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie może być łatwo, nie może nie boleć, nie może być bezbłędnie. Trzeba walczyć o siebie, trzeba dokopywać się do sensu, trzeba ocalać codziennie swoje pokiereszowane wnętrze. Wszystkiemu temu towarzyszy wielkie zwątpienie, które mimo wszystko nie obejmuje samego sensu wszelkich starań. On istnieje zawsze, bo życie go nie wytraca, życie dzieje się samo. Dojście do tak jasnego widzenia staje się celem wartym każdego wysiłku.
Właśnie o tym przede wszystkim mówi się w książce Małgorzaty Halber i właśnie dlatego nie godzi się nam przejść wobec niej obojętnie. "Najgorszy człowiek na świecie" przywraca słowom moc autentyczności, sprowadza je z poziomu abstrakcji do konkretu. Ożywia je – to znaczy przypomina, że życie wyziera spod wszystkich ropnych szlamów ludzkiej duszy topionych w czwartym piwie. Wyziera i wygrywa.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/298/Zycie-dzieje-sie-samo
Nie może być łatwo, nie może nie boleć, nie może być bezbłędnie. Trzeba walczyć o siebie, trzeba dokopywać się do sensu, trzeba ocalać codziennie swoje pokiereszowane wnętrze. Wszystkiemu temu towarzyszy wielkie zwątpienie, które mimo wszystko nie obejmuje samego sensu wszelkich starań. On istnieje zawsze, bo życie go nie wytraca, życie dzieje się samo. Dojście do tak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niemal każda strona kryje w sobie jakiś pomysł-perełkę, inteligentną uwagę ubraną w szatę baśniowości. Za to wszystkie dosłownie skrzą się od magii! Ogromna frajda, z jaką tworzono tę zmyślną, inteligentną powieść, jest wręcz odczuwalna, a takie książki zwyczajnie czyta się z większą przyjemnością.
Nie bez znaczenia pozostaje również to, że "O pewnej dziewczynce…" wciąż stanowi przykład naprawdę mądrej prozy dla młodszego czytelnika. Poruszone zostają istotne kwestie ludzkiej tożsamości czy życiowego celu (w końcu mamy do czynienia przede wszystkim z historią dorastania bohaterki). Książka mówi o konieczności przebaczania, o komplikacjach, które niosą za sobą uczucia (wraz z upływem czasu coraz bardziej złożone), o podejmowaniu trudnych decyzji.
Cała recenzja na: http://zcyklu.pl/na-czasie/422/Opowiesc-skrzaca-sie-magia
Niemal każda strona kryje w sobie jakiś pomysł-perełkę, inteligentną uwagę ubraną w szatę baśniowości. Za to wszystkie dosłownie skrzą się od magii! Ogromna frajda, z jaką tworzono tę zmyślną, inteligentną powieść, jest wręcz odczuwalna, a takie książki zwyczajnie czyta się z większą przyjemnością.
Nie bez znaczenia pozostaje również to, że "O pewnej dziewczynce…" wciąż...
2016-08-05
Ogólnopolskie Wystawy Znaków Graficznych to publikacja ładnie wydana, estetyczna i bardzo czytelna, zawierająca ogromną ilość ciekawych pomysłów graficznych, które w większości zostały zrealizowane i towarzyszą nam na co dzień (to wielka siła znaku graficznego – dzięki temu wiele z reprodukcji okaże się znanych prawie każdemu). Należy też podkreślić, że książka ma całkiem pokaźne rozmiary jak na swój charakter (ponad 250 stron).
Katalog poleciłbym zwłaszcza grafikom i osobom zainteresowanym tą dziedziną. Jest to dobra rzecz dla wszystkich projektujących, a także dla tych, którzy lubią oglądać ładne rzeczy –jak wiadomo, dobry projekt cieszy oko.
Cała recenzja do przeczytania na: http://zcyklu.pl/na-czasie/467/O-znakach-graficznych.
Ogólnopolskie Wystawy Znaków Graficznych to publikacja ładnie wydana, estetyczna i bardzo czytelna, zawierająca ogromną ilość ciekawych pomysłów graficznych, które w większości zostały zrealizowane i towarzyszą nam na co dzień (to wielka siła znaku graficznego – dzięki temu wiele z reprodukcji okaże się znanych prawie każdemu). Należy też podkreślić, że książka ma całkiem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Hanna Krall zna wszystkie słowa. Wie, które są już zużyte. Potrafi więc pisać tak, aby wykorzystywać ich jak najmniej. Buduje reportaże jak poeci wiersze lub impresjoniści obrazy. Używa tylko tylu wyrazów, ilu trzeba. Maluje świat czystym światłem.
„Fantom bólu” da się opisać wyłącznie wielkimi słowami. Nikt tak jak Hanna Krall nie potrafi zbudować literackiej katedry na jednym zdaniu. Nikt inny z taką językową wprawą nie splata sieci z delikatnych nici ludzkich historii i nie utrzymuje na nich swoich bohaterów.
Całość dostępna na: http://zcyklu.pl/na-czasie/569/Im-wieksza-rozpacz-tym-mniej-trzeba-slow.
Hanna Krall zna wszystkie słowa. Wie, które są już zużyte. Potrafi więc pisać tak, aby wykorzystywać ich jak najmniej. Buduje reportaże jak poeci wiersze lub impresjoniści obrazy. Używa tylko tylu wyrazów, ilu trzeba. Maluje świat czystym światłem.
więcej Pokaż mimo to„Fantom bólu” da się opisać wyłącznie wielkimi słowami. Nikt tak jak Hanna Krall nie potrafi zbudować literackiej katedry na...