rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Przez ostatni okres mam magiczną moc w dłoniach, która sprawia, że wpadają w nie same wartościowe, piękne, a zarazem często wzruszające książki, po których człowiek przechodzi załamanie, roztrojenie emocjonalne i jeszcze na długo po lekturze nie potrafi pozbierać się w jeden kawałek. Kiedy tylko na fanpage wydawnictwa pojawiła się wzmianka na jej temat, już po samej okładce wiedziałam, że to będzie "coś". Opis książki, a następnie sama lektura umocniły mnie w mojej racji. Postanowiłam zaryzykować i zgłosić się na stanowisko recenzentki, ale także stawiając wszystko na jedną kartę, podjęłam się patronatu medialnego. Otrzymując pozytywną odpowiedź, obiecałam sobie wszem wobec polecać tę książkę każdemu, bo człowiek przynajmniej raz na miesiąc potrzebuje spokornieć, przystanąć i zastanowić się nad życiem w dobie dzisiejszego pędu.

Samobójstwo to wyraz egoizmu. To policzek wymierzony tym, którzy umarli, choć chcieli żyć.

Charlotte to wyobcowana, młoda kobieta, która postanawia posunąć się do popełnienia samobójstwa. Wszystko przez to, że widzi duchy, a każdy łącznie z najbliższymi przyjaciółmi odwrócili się od niej. Z aktu głębokiej frustracji i determinacji ocali ją Ike, który swoją postacią dużo namiesza. Mężczyzna jest duchem, jak wszystkie zjawy, które ujawniają się Charlotte. Nie dotarły one jeszcze do miejsca, gdzie trafia każdy pośmiertny człowiek. Wszystko przez to, że jego młodszy brat Georg złym postępowaniem coraz bardziej się zatraca, a on nie może zaznać spokoju. Chciałby za wszelką cenę pomóc Georgowi, jednak nie jest w stanie zrobić to sam. Postanawia więc zawrzeć układ z Charlotte, która ma pośredniczyć w wyprowadzeniu chłopaka na właściwe tory. Transakcja ta ma jednak korzyści w obie strony bowiem Ike zagwarantować, ma kobiecie dach nad głową, ale również pracę. Wszystko wydaje się klarowne, jednak gdy w grę wchodzi przywiązanie i uczucia sprawy zaczynają się komplikować.

Muszę przyznać, że w książce urzekła mnie charakterystyka postaci, łączy ich tak wiele, a równocześnie na tej samej płaszczyźnie są odmienni. Każdy na swoich barkach nosi przeszłość często niełatwą i radosną, a mimo to odnajdą wspólny język, który połączy ich w relacji, pięknej relacji, przy której wylać można morze łez. Mężczyźni to bracia bliźniacy z pozoru powinni być identyczni, a to jednak Ike otwiera się na Charlotte, gdy George zachowuje dystans i zrównoważenie. Dawno już nie płakałam, a jednoczenie uśmiechałam się podczas lektury.

Śmierć jest bezwzględna. Nie można z nią dyskutować. Ale przynajmniej umarłem z honorem. Są gorsze rodzaje śmierci.

"Tam dokąd zmierzamy" to refleksyjna powieść przepełniona bólem, ale również powiewem ukojenia i radości, które goją rany na sercu. Porusza najczulsze struny naszych odczuć, grając na emocjach. Czaruje, magicznie wciągając nas do życia bohaterów. Przez kilka godzin po lekturze miałam wrażenie, że Charlotte, Georg i Ike żyją gdzieś tu obok mnie. Niezapomniane chwile gwarantowane.


Moja ocena: 9,5/10

Przez ostatni okres mam magiczną moc w dłoniach, która sprawia, że wpadają w nie same wartościowe, piękne, a zarazem często wzruszające książki, po których człowiek przechodzi załamanie, roztrojenie emocjonalne i jeszcze na długo po lekturze nie potrafi pozbierać się w jeden kawałek. Kiedy tylko na fanpage wydawnictwa pojawiła się wzmianka na jej temat, już po samej okładce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kruchość jutra kojarzy mi się z niepewnością, strachem o to, co wydarzy się następnego dnia. To stwierdzenie jest bardzo napawające napięciem o to, jak diametralnie może zmienić się nasze życie po wschodzie słońca. Nasza bohaterka, do której wracamy w kolejnej części, przekonuje się o tym bardzo dotkliwie, bo Ewa Bauer stworzyła portret kobiety jako matki, żony, partnerki, ale też jako kobiety kochanej złudnie, której droga do lepszego życia wydaje się nie mieć końca. Anna to też kobieta silna, która na pozór mogła powiedzieć, że posiada wszystko, aby czuć się spełnioną. Potrafiła na nowo scalić rodzinę, zawalczyć o nią, by zapewnić dzieciom szczęśliwy dom. Wybaczyła mężowi zdradę, która dla wielu z nas jest wyznacznikiem granicy dopuszczalnej w związku. Z czystym sumieniem stwierdzić można, że poświęciła ułamek swojego życia, wylanych łez dla innych, a w zamian za to otrzymała szereg kolejnych niepowodzeń.

Annie wydawało się, że jedna zdrada męża zakończy jego związek na boku, a tym samym dalej będą mogli budować swoje przyszłe życie. Jednak zgodnie z powiedzeniem, jeśli ktoś zdradzi raz, zrobi to kolejny, a Robert do świętych nie należał. Jeden krótki, dwuznaczny tytuł wystarczył, by sielanka na nowo zbudowanym fundamencie przestała istnieć. Jednak, czy miał on prawo przetrwać? Myślę, że nie bo relacje budowane na braku szczerości i wierności w końcu ulegają rozpadowi. Taka sytuacja pokazuje nam jak nietrwała i krucha jest nasza przyszłość. Robimy dalekie plany, nie widząc często, że to, co jest teraz pomału, przecieka nam przez palce niczym piasek na plaży. Związek małżeński tych dwojga kończy się burzliwie przed sądem, a na drodze Anny staje Michał, czy będzie, w stanie skruszyć lód jej serca, którym ono tak boleśnie obrasta?

Muszę przyznać, że pierwsza część nie przypadła mi do gustu, jak ta. O poprzedniej przeczytać mogliście dzięki Annie, która recenzowała ją na blogu. Każda z nich jest niewielka i nie skupia się na przekazaniu jak najwięcej treści, ale na stronie psychologicznej. Główne skrzypce odgrywa tu Anna i to ona jest przez autorkę faworyzowana. Mamy poznać jej emocje, odczucia, reakcje na bodźce, które dostarcza jej najbliższe środowisko. Ewa Bauer nie pokazuje nam idealnej kobiety, ale postać przeciętną, ogarniętą wieloma problemami, troskami, która posiada niedoskonałości, pragnie kochać i być kochana. Muszę przyznać, że o tym czyta mi się najlepiej, o osobie, która równie dobrze mieszkać może obok mnie, ja jestem łakoma, by poznać ją, wejść do życia z butami i zaznać tej historii. Zbyt wiele ostatnio przejadłam się ideałami, bogactwem, szczęśliwym zakończeniem. Tu otrzymałam tragizm, tragizm polegający na zwykłym, codziennym życiu, które wcale nie jest tylko w kolorowych barwach.

Myślę, że książka przeznaczona jest dla osób dojrzałych, które pragną spotkać w literaturze życia podobnego do swojego, zobaczyć, że nie tylko oni mają problemy. To książka dojrzała, smutna, ale bardzo dobra, którą z czystym sumieniem mogę polecić. Skłania do refleksji, pozostawia w głowie wiele myśli i wydaje mi się, że o to właśnie chodzi w dobrej lekturze.

Kruchość jutra kojarzy mi się z niepewnością, strachem o to, co wydarzy się następnego dnia. To stwierdzenie jest bardzo napawające napięciem o to, jak diametralnie może zmienić się nasze życie po wschodzie słońca. Nasza bohaterka, do której wracamy w kolejnej części, przekonuje się o tym bardzo dotkliwie, bo Ewa Bauer stworzyła portret kobiety jako matki, żony, partnerki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do recenzji tej książki usiadłam dziś już kolejny raz. Każda próba okazywała się tylko czasem spędzonym przed komputerem z otwartym i pustym plikiem World. Usuwałam i na nowo zapisywałam początkowe zdanie, które wydawały się proste i mało odpowiednie. Małgorzatę Falkowską do tej pory znałam z komedii i lekkiego pióra, którym częstowała nas w swoich książkach. Płynie z dużej dawki humoru przeszła do prawdziwej emocjonalnej bomby. Cała lekkość zniknęła, a zastąpiła ją ciężkość tematów i ogromne uczucia towarzyszące od początku powieści. Zastanawiałam się jak ubrać w słowa, to co poczułam, w głowie kołatał się pomysł nagrania filmiku, gdzie mogłabym wyrzucić z siebie słowa, jednak ostatecznie pozwoliłam moim palcom na wędrówkę po klawiaturze, aby wszystkie wspomnienia po lekturze zostały tylko dla mnie. To nie będzie standardowa recenzja, którą możecie przeczytać na mojej stronie. Włożyłam w nią wiele serca i prywatnych przekonań, będziecie mieć okazję muśnięcia mojej wrażliwości.




Od początku mojego kontaktu z książką "To nie jest twoje dziecko" miałam problem, lecz bynajmniej nie natury przedstawienia treści czy stylu, ale tematyki w niej poruszanej. Jestem zdania, że każdy z nas nawet ten najbardziej rozważny w swoim życiu popełnia błędy. Chwila zapomnienia, lekkomyślności może nieść za sobą konsekwencje ciągnące się przez wiele lat. Sztuką, którą każdy człowiek powinien podejmować i nauczyć się jest przyjęcie z pokorą i godne ponoszenie konsekwencji. Uciekanie od odpowiedzialności, czy oddalanie konfrontacji z rzeczywistością jest w istocie nieodpowiedzialne. Michalina główna bohaterka książki właśnie taką egoistyczną postawą się wykazała. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pstryknęła palcem i postanowiła usunąć dziecko, bo zawali studia, bo co ludzie powiedzą, bo jej nie się stać, a ojcem dziecka jest chłopak za granicy, którego nigdy już nie zobaczy. Z cichej kobiety stała się wyrachowana, kiedy przystaje na propozycję Anny Bojanowskiej-Kryger. Bardzo nie pasowała mi jej metamorfoza, a tym samym nie potrafiłam zrozumieć Anny i Pawła ginekologów, a zarazem małżeństwa, które postanowiło kupić chłopca, jak rzecz coś, co można nabyć. Starałam się rozumieć ich ból z powodu nieposiadania własnych dzieci, ale uciekanie się do takich metod jest szczerze w moim odczuciu nieetyczne.



Kilkakrotnie brałam do ręki książkę i odkładałam ze łzami, ogromnym bólem serca i tym sposobem czytałam ją prawie dwa tygodnie. Miałam myśl nawet odłożyć ją na bok, ale złapała mnie totalna blokada na inne książki. Małgorzata Falkowska opisała wszystkie wydarzenia w emocjonalny sposób, co dodatkowo potęgowało moją wewnętrzną burzę uczuć. Bardzo podobało mi się przedstawienie psychiki dwóch kobiet, które starały się zaprzyjaźnić, zbliżyć. Każda z nich inna, pochodzące z różnych środowisk, a jednak połączone małym życiem rozwijającym się pod sercem Michaliny. Anna kobieta, której początkowo współczułam, bo w jej sercu rozgrywał się dramat, chęć posiadania dziecka całkowicie ją zaślepiła, doprowadziła do poważnych skutków. Był również moment, gdzie żywiłam do niej nienawiść za zdradę Pawła i... no właśnie o tym przekonacie się sami, dochodząc do końca powieści. Michalina natomiast jest stadia rozwoju od szarej myszki, przez egoistyczną osobę po kobietę, która w końcu rozumie, że synek, który ma się narodzić, jest pięknym darem, miłością, która będzie napędzić ją siłą. Wzruszającym momentem jest samych narodzin, ale także listów, które Michalina kieruje do jeszcze nienarodzonego potomka.



Szkoda było mi również Pawła, który sam musiał radzić sobie z emocjami. Pragnął dać Annie wszystko, co najlepsze, dbać o nią i spełniać wszelkie potrzeby. Czuł, że po części traci żonę, ich relacje stają się oziębłe i nic nie jest jak dawniej, ale jego ukochana wreszcie mogła być szczęśliwa, a jemu tylko na tym zależało. Widać jasno, że w tym związku to Anna wiedzie prym i nosi spodnie. On wierny stoi zawsze u jej boki, nie wiedząc nawet jak bardzo go rani, nie mając wyrzutów sumienia.
Anna też się cieszy. Inaczej niż ja, ale jest szczęśliwa. Chodzi po domu i głaszcze ten swój brzuch, jakby to w nim rozwijał się płód. Ten, którego tam na pewno nie ma...



Myślę, że przez długi czas nie stać mnie będzie na ocenienie podobnie innej książki jak tej. Śmiało twierdzić mogę, że nigdy nie spotkałam lepszej. Wszystko w niej mną wstrząsało, bezapelacyjnie zachwycało i wprawiało w stan osłupienia. Nie potrafiłam jeszcze długo zebrać myśli dojść do wniosku, że takie rzeczy dzieją się naprawdę często tuż obok. Tyle par nie może mieć dzieci, tyle ludzi wystawia nielegalne ogłoszenia o kupnie dziecka, bo tak łatwiej prościej, bo obejść można niewygodne procedury adopcyjne, a przecież tyle dzieci zostają samotne w domach dziecka. Często od swojej maleńkości po pełnoletność. Ile razy słyszy się o tym, że młode kobiety są surogatami, nosząc pod sercem swoje dziecko bądź zostaje zapłodnione poprzez nasienie mężczyzny chcący mieć ze swoją żoną dziecko. Kobiety korzystające z mieszkań, pieniędzy często na końcu wycofujące się z okładu, bo nagle w grę wchodzą uczucia. To jest tak przykre, tak niesprawiedliwe i raniące dla tych dzieci, że trudno to zrozumieć.

Nie napiszę dziś, że polecam wam tę książkę. Ja was proszę — przeczytajcie to. Zróbcie to, bo jest tak dobra, że nie można przejść obok niej obojętnie, a to wszystko dzieje się w Toruniu, malowniczym mieście, któremu nie można się oprzeć.

Do recenzji tej książki usiadłam dziś już kolejny raz. Każda próba okazywała się tylko czasem spędzonym przed komputerem z otwartym i pustym plikiem World. Usuwałam i na nowo zapisywałam początkowe zdanie, które wydawały się proste i mało odpowiednie. Małgorzatę Falkowską do tej pory znałam z komedii i lekkiego pióra, którym częstowała nas w swoich książkach. Płynie z dużej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy pojawiła się zapowiedź książki Dominiki Smoleń, bardzo chciałam ją przeczytać. Moje pozytywne nastawienie wynikało z częstych odwiedzin na stronie, którą prowadzi. Prezentuje tam wiele, dobrych treści, napisanych wypracowanym przez kilka lat warsztatem. Zastanawiałam się, czy ów warsztat udało się również przenieść do książki. Wiedziałam, że "Bieg do gwiazd" nie jest debiutem autorki, bo wcześniej wydała już powieść, co tym bardziej spotęgowało moją ciekawość. Kiedy otrzymałam książkę, bardzo spodobała mi się jej struktura, giętkość i dobrze rozłożony tekst nie powodują zagięć, a przyjemny odbiór nie został zakłócony, co na samym wstępie zazwyczaj sprawdzam i doceniam. Uważam, że książka powinna nie tylko zawierać dobry materiał, ale być również odpowiednio oprawiona.

Główna bohaterka nosi imię Ada, które składa się z trzech litera, a tym samym łatwo możemy je zapamiętać na długi czas. Wiekowo mogę nazwać ją swoją rówieśniczką, którą równie dobrze mogłam mijać na ulicy, szturchając się ramieniem i nie wiedząc, z jak wielkimi problemami się boryka. Od siódmego roku życia choruje na cukrzyce, co stanowiło dla niej ogromny szok oraz wyrok, choć jestem zdania, że jako tak mała dziewczynka jeszcze do końca nie miała świadomości, co to oznacza. W dzisiejszym świecie wiele ludzi choruje na tę chorobę. Istnieje ogromna gama leków, zastrzyków, diet, ale nikt tak naprawdę o tym nie mówi i nie potrafi zdefiniować tej dolegliwości. Skąd się bierze? Jakie ma skutki? Czy jest uleczalna? Myślę też, że w takich chwilach istotnym aspektem jest wsparcie rodziców, którzy pomogą pokonać chorobę, a w których Ada wsparcia w ogóle nie miała. Została z tym sama. Dla niej choroba była chorobą, a wyobraźnia dopowiadała już różne scenariusze. W Polce, jak i na całym świecie istnieje multum dzieci pozostawionych samych sobie w lekkich oraz ciężkich chorobach. Ta samotność, brak wsparcia, złe samopoczucie doprowadziły ją w końcu do szpitala psychiatrycznego, gdzie zdiagnozowano u niej depresję. Tu dopiero zaczynają się schody. Każdy stopień w wyżej wymienionych schodach to ból, strach, udawanie. Nigdy nie doświadczyłam tej strasznej choroby, mimo to znałam taką osobę. Powierzchownie czasem nie widać żadnych oznak, ale cały ten dramat rozgrywa się w środku, samotności.

W swoim życiu przeczytałam tylko dwie dobre książki o chorobie i ciężkim tle relacji z innymi ludźmi. Były to "Oskar i Pani Róża" oraz "Gwiazd naszych wina". Myślę, że "Bieg do gwiazd" plasuje się zaraz za nimi na trzecim miejscu. To wzruszająca i poruszająca powieść, pełna życiowych mądrości, refleksyjna, a dodatkowo urzekła mnie znajdującym się na końcu słowniczkiem, który wyjaśniał wiele skomplikowanych sformułowań i definicji. Jestem wdzięczna Dominice za możliwość zrecenzowania jej powieści. Będę ją z czystym sumieniem polecać.

Kiedy pojawiła się zapowiedź książki Dominiki Smoleń, bardzo chciałam ją przeczytać. Moje pozytywne nastawienie wynikało z częstych odwiedzin na stronie, którą prowadzi. Prezentuje tam wiele, dobrych treści, napisanych wypracowanym przez kilka lat warsztatem. Zastanawiałam się, czy ów warsztat udało się również przenieść do książki. Wiedziałam, że "Bieg do gwiazd"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pamiętacie, jak opowiadałam wam o celi siódmej, która swoją fabułą skradła moje serce? Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy, a ja dziś mam dla was opowieść o tomie drugim, który nosi nazwę "Dzień 7". Sama kolorystyka części kolejnej jest tak piękna i doskonale prezentująca się, że w połączeniu z pierwszą postawione na półce tworzą widok cieszący oko okładkową srokę i zatwardziałego czytelnika. Z tego, co zauważyłam na zakładce i mediach społecznościowych część trzecia również zostać ma zaaranżowana w podobnym klimacie, dlatego całość zaprezentuje się na pewno genialnie. Pewnie z moich słów idzie wyczytać między wierszami, że i ta propozycja od Wydawnictwa Młody Book przypadła mi do gustu.


Myślę, że warto powiadomić osoby, które jeszcze nie czytały "Cela 7" aby na chwilę zamknęły oczy, bo aby opisać wam pokrótce co dzieje się w fabule muszę nawiązać do końcówki tomu pierwszego.

Mamy tutaj również do czynienia z celami, a życie osadzonych w nich osób zależy od głosów innych. Martha zostaje uniewinniona, a tym samym wypuszczona z więzienia dzięki Isaacowi, który udowodnił jej niewinność. Niestety sam trafia do celi i przez siedem dni czeka na swój wyrok...

Większość osób poprzez manipulacje ludzi siedzących na szczycie władzy wierzy, w winę mężczyzny tylko garstka osób przekonana faktami pozytywnie podchodzi do kwestii uniewinnienia. Martha czuje, że teraz ona musi zrobić wszystko, aby jej ukochany został wypuszczony.

Nieprawdopodobne w tej książce jest to jak my ludzie, jesteśmy chłonni jak gąbki. Dajemy się w po prostu sposób manipulować, wierzymy we wszystko, co zostanie nam powiedziane. Nie zdobywamy się w najmniejszym stopniu, aby weryfikować otrzymanych informacji, tylko od razu przyjmujemy je jako jedyną prawdę. Robimy krzywdę innym, osądzając ich, nie będąc bezpośrednią stroną w danej sprawie. Władza potrafi nam zaślepić oczy, karmić nas półsłówkami, obiecywać nieprawdopodobne, by potem zwyczajnie nie dotrzymać słowa. Gdyby w naszym życiu ludzie, jak w teleturniejach i tanich show decydowali o życiu innych w naszym świecie brakłoby miejsc na cmentarze.



Może z pierwszego punktu widzenia książka nie jest genialna, a opisane w niej wydarzenia abstrakcyjne, jednak przyglądając się jej z bliska, widzimy, że między całą tą otoczką rozgrywają się wydarzenia będący na porządku dziennym w teraźniejszości. W sądach musimy udowadniać niewinność naszych bliskich, władza zakłamuje pewne fakty, osoby podejrzane są "polowane" przez służby.Nie wygodni ludzie wiedzący zbyt wiele w niewyjaśnionych okolicznościach giną bądź zostają zamordowani. To przykre, jaki nasz świat jest brutalny, teraz nie trzeba czytać o pewnych rzeczach w książkach, które kiedyś wydawały się niemożliwe, bo teraz dzieją się tu i teraz nie raz blisko nas, naszych domów, miejsc pracy czy szkoły.

Kerry Drewery również w drugim tomie utrzymała poziom równy pierwszemu. Muszę przyznać, że chętnie sięgnę po jej kolejne książki, a na pewno skończę czytać serię. Dobre jest też to, że autorka zawiesza nas w zakończeniu, nie dając nam jasno na tacy, co wydarzy się dalej. Dzięki temu z wielką niecierpliwością oczekuje się kontynuacji. Zachęcam wszystkich tych, którzy czytali "Cela 7" ale też tych, którzy nie mieli styczności z żadną częścią, aby to nadrobiły, bo na pewno się nie zawiodą. Polecam gorąco.

Moja ocena 8,5/10

Pamiętacie, jak opowiadałam wam o celi siódmej, która swoją fabułą skradła moje serce? Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy, a ja dziś mam dla was opowieść o tomie drugim, który nosi nazwę "Dzień 7". Sama kolorystyka części kolejnej jest tak piękna i doskonale prezentująca się, że w połączeniu z pierwszą postawione na półce tworzą widok cieszący oko okładkową srokę i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krystyny Mirek chyba nie trzeba przestawiać nikomu, to jedna z tych autorek, które tworzą polskie ikony literatury obyczajowej. Po jej książki sięgać można bez wcześniejszego zapoznania się z opisem, czy opiniami innych, ponieważ odgórnie mamy gwarancję dobrego stylu. "Światło o poranku" to kwintesencja smaku czytelniczego, jakiego możemy doznać podczas zapoznawania się z treścią. Jako druga część Willi pod Kasztanem świetnie dopełnia całość, zanurza czytelnika w rodzinnym cieple domowego ogniska. Mimo że książkę przeczytałam już jakiś czas temu, to trudno było mi wycisnąć z siebie emocje i rozstać się z bohaterami, którzy tak bardzo utknęli w moim sercu. Dopiero teraz siadając przy aromatycznej herbacie, owinięta w koc zanurzam palce w klawiaturze i daje ponieść się dojrzałym już odczuciom.

Kiedy wydawnictwo Edipresse Książki zaproponowało mi zapoznanie się z tą propozycją, ucieszyłam się, bo miło było powrócić do starej Willi, gdzie babcia Kalina zasiewa spokój i miłość, a wszystkie pomieszczenia wypełnia zapach ugotowanej zupy bądź świeżo upieczonego ciasta. W tym miejscu wszelkie troski i zmartwienia odchodzą na bok, a problemy wydają się mniejsze. Kiedy jednak otworzyłam książkę, spotkało mnie ogromne deja vu, gdyż rozpoczęła się tak samo, jak egzemplarz czytany kilka dni wcześniej. Obie bohaterki łączył przykry zawód miłosny doznany w wigilię. Na szczęście szybko pozbyłam się tego poczucia, a historia od kolejnych zdań głęboko ryzowała emocje na moim sercu.

Czasem miłość polega na tym, by być obok kogoś, często jednak jej miarą jest umiejętność usunięcia się na bok we właściwym momencie.

Tak jak wspomniałam wyżej historia, rozpoczyna się od momentu, kiedy Magda Łaniewska zostaje porzucona w wigilijny wieczór, kiedy przygotowała kolację dla siebie i Konstantego. Ten natomiast postanawia zerwać zaręczyny z kobietą i zaręcza się ponownie z Luizą, bezwzględną szefową ich obu. To jeszcze bardziej komplikuje sprawy, bo Magdzie przychodzi dokonać konfrontacji w miejscu pracy. Konstanty czuje, że jego wybór był nieodpowiedni, dokonany pod chorą ambicję na pozór poukładanego ojca, który we wszystkim widzi interesy i stara się sprawiać wrażenie dobrego szefa i męża. Magda, choć nadal żywi uczucia do mężczyzny, to zdaje sobie sprawę, że raz na zawsze powinna o nim zapomnieć. W otarciu łez pomaga jej Babcia Kalina wraz z jej braćmi i Antkiem Milewskim, który powolnie zakochuje się w dziewczynie. Magda jednak nie jest do końca przekonana do chłopaka i jego przyrodniej siostry, która również przyjeżdża do Willi. Podejrzewa ich bowiem o chęć zagarnięcia spadku podobno ukrytego na strychu.

Jednak wątek Magdaleny i Konstantego rozgałęzia się na pozostałych bohaterów, którzy zmierzyć muszą się z licznymi przeszkodami. Nie chce zdradzać całej fabuły, dlatego tylko napomnę, o czym także będziecie mogli przeczytać w książce Krystyny Mirek. Przede wszystkim rozwikłana zostanie historia trudnych relacji rodzinnych Milewskich, a także rodzice Konstantego staną przed trudną próbą swojego małżeństwa. Pojawi się też wątek miłosny, w którym uwikłani zostaną Michał, Bartek i Bianka, która zakocha się bez pamięci. Konstanty napotka nowy obiekt uczuć, który skłoni go do wyjścia spod skrzydeł zaborczego ojca. Luiza poniesie duże koszty swojej bezmyślności, a babcia Kalina w końcu odetchnie z ulgą o jej ukochane dzieci.

Oprócz tego, że każda postać została wykreowana bardzo rzeczywiście, to szczególne relacje połączyły mnie z Magdą i Patrycją. Z pierwszą bohaterką połączył mnie ból po stracie bliskiej osoby, poczucie oszustwa i żalu. Wiem, jak trudno jest na nowo poukładać swoje życie, kiedy wszystko idzie nie tak. Natomiast Patrycja to moja imienniczka, która kontrastowała z moją osobą tak bardzo, że za wszelką cenę chciałam zrozumieć i poznać jej działania. Początkowo bezwstydna, arogancka nagle próbuje odkupić córce stracone lata i diametralnie się zmienia. Jej historia tak mnie, poruszyła, że zrobiło mi się jej autentycznie żal.

"Światło o poranku" to piękna, wzruszająca i ciepła opowieść o miłości, codziennych zmaganiach i przeszłości, która często bywa rozpamiętywana przez wiele długich lat. Zanurzenie się w niej powoduje kilkudniowy zastój czytelniczy i kotłujące się emocje. Z czystym sercem mogę polecić ją każdemu. Na pewno nie będziecie żałować wyboru przeczytania serii Willa pod Kasztanem.

Moja ocena: 10/10

Patrycja Łazowska

Krystyny Mirek chyba nie trzeba przestawiać nikomu, to jedna z tych autorek, które tworzą polskie ikony literatury obyczajowej. Po jej książki sięgać można bez wcześniejszego zapoznania się z opisem, czy opiniami innych, ponieważ odgórnie mamy gwarancję dobrego stylu. "Światło o poranku" to kwintesencja smaku czytelniczego, jakiego możemy doznać podczas zapoznawania się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy został ogłoszony nabór na recenzentów tej książki, nie miałam żadnego pojęcia o jej autorce i treści. Przeszukując zasoby internetu, natrafiłam na sporadyczne urywki zapowiedzi i kilka słów o samej Katarzynie Zyskowskiej. Widziałam też, że dużo recenzentów chwaliło ją, dlatego postanowiłam również poświęcić jej swój czas. Otrzymałam ją już po kilku dniach w surowej okładce pokazanej na zdjęciu. Wyglądała ciekawie, intrygująco, a na pewno tak się zapowiadała. Czy przypadła do mojego gustu?

Na samym początku okazało się już, że łączy mnie z bohaterką miejsce, w którym się wychowała, bo choć sama nie znalazłam się w górach Sowich, to na działce moich dziadków miałam na nie bardzo dobre oko. Nina dokładnie mieszka w Jugowie, choć jej życie prawie na stałe przenosi się do Warszawy z powodu studiów programistycznych, ale również miłości do czarującego Miłosza, który po pewnym czasie znika z niewyjaśnionych przyczyn. To ten typ mężczyzn, do których czujemy ogromny przypływ emocji, pożądanie, a mimo to nasz rozum podpowiada nam o ogromnym błędzie, jaki popełniamy. Jednocześnie poznajemy drugą parę Felicję i Bronka, których losy rozeszły się przez okrutną wojnę, która wybuchła. Przyznać muszę, że ten wątek spodobał mi się najbardziej, ponieważ jest to rodzaj uczucia subtelnego, delikatnego i wystawionego na próbę czasu. Dwoje młodych ludzi wkraczających w dorosłość, zakochanych w sobie do nieprzytomności nagle muszą otrzeźwieć i walczyć o dobro ojczyzny.

"Historia złych uczynków" to odzwierciedlenie miłości rozgrywającej się w przeszłości, a dziś. Od pierwszych stron wciąga, wskazuje na swoją dojrzałość i porusza. Kilka razy w kącikach moich oczu zbierały się łzy, które powolnie spływały po rozgrzanych od emocji policzkach. To przykład dorosłej powieści pokazującej ewolucje ludzi. W części historycznej postacie są bardzo życiowe, stawiają na pierwszym miejscu swoich bliskich, ojczyznę, natomiast współcześni przejawiają charakter trochę negatywny, ponieważ nastawieni są na walkę o pieniądze, dobry status. Szczególnie Nina, która za wszelką cenę chciała stać się kobietą miastową. Sama mieszkam na wsi i wiem, że nigdy nie pozbędę się pewnej łatki, która została mi dana od urodzenia, a z drugiej strony wcale nie chce się jej pozbyć, bo nie wstydzę się swojego pochodzenia. Nina zaślepiona złymi wartościami staje się niestety bardzo naiwna, za co musi zapłacić wysoką cenę.

To nie jest kolejna historia z oklepanym schematem wątkiem miłosny, który rozwiązać można już w połowie powieści. Można śmiało powiedzieć, że to jedna z najlepszych książek, jakie pojawią się w tym roku na rynku wydawniczym. Autorka postawiła inny, ale też sobie wysoką poprzeczkę na przyszłość. Oba wątki poprowadzone w mistrzowski sposób wzajemnie się dopełniają, tworząc jedną, spójną całość.

"Historia złych uczynków" to powieść mądra, piękna, przepełniona wieloma wartościowymi przesłaniami. Opowiadająca o prostym z reguły życiu, w którym jeden błąd ciąży na nas przez całe życie. Z wielkim sercem mogę polecić ją każdemu. Myślę, że nie znajdzie się ktoś, komu ta książka nie przypadnie do gustu, choć by ją czytać trzeba mieć duże poczucie dojrzałości i świadomości życiowej.
Moja ocena: 9,5/10

Kiedy został ogłoszony nabór na recenzentów tej książki, nie miałam żadnego pojęcia o jej autorce i treści. Przeszukując zasoby internetu, natrafiłam na sporadyczne urywki zapowiedzi i kilka słów o samej Katarzynie Zyskowskiej. Widziałam też, że dużo recenzentów chwaliło ją, dlatego postanowiłam również poświęcić jej swój czas. Otrzymałam ją już po kilku dniach w surowej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Agata Czykierda-Grabowska nie od dziś należy do mojego zestawienia najlepszych autorów, gdzie bezkonkurencyjnie zajmuje miejsce pierwsze. Przy okazji niedługiej już kolejnej książki mam okazję napisać słów kilka o "Wszystkie Twoje marzenia", które miałam przyjemność czytać przedpremierowo w wersji przed korektą . Mimo że lekturę mam już za sobą to teraz weszłam w posiadanie wersji fizycznej dzięki jednej z księgarni, która zaproponowała mi współpracę. Myślę, że jak każdy, kto ma swojego ulubieńca, pragnę mieć wszystkie kolejne wydania danego autora.

Moja przygoda z Agatą Czykierdą-Grabowską zaczęła się prawie dwa lata temu, na samym początku działalności bloga. Przy okazji likwidacji księgarni udałam się na gorącą wyprzedaż. Przeglądając wiele półek i regałów z ciekawymi propozycjami stała ona "Jak powietrze". Bez zastanowienia chwyciłam ją do ręki i kupiłam, by chwilę później czekając na powrotny autobus do domu zanurzyć się w jej wnętrzu. Przepadłam bezpowrotnie. Do tej pory każda kolejna książka przekonuje mnie w tym, że autorka ma ogromną moc przekazywania poprzez proste, codzienne sprawy emocji.

W przypadku "Wszystkie Twoje marzenia" jest dokładnie tak samo.

Sama okładka jej układ i struktura papieru bliźniaczo przypominają wyżej wspomniany tytuł. Pięknie prezentujące się na półce skrywają w sobie szereg wartościowych cytatów i przesłań. Myślę, że każdy, kto sięga po książki Grabowskiej, już na zawsze z nią pozostanie i będzie nosić głęboko w sercu.

Książka rozpoczyna się w dość absurdalnym momencie, gdy główna bohaterka Maja zamierza wyrzucić swój stary samochód do Wisły. Całe to zdarzenie obserwuje Kamil, jak okazuje się w trakcie rozmowy student tej samej uczelni. Można powiedzieć, że samochód stał się tu łącznikiem między kobietą, która ma w sobie pełno życia, energii, ale też tajemnic i mężczyzną, który pragnie odkryć jej wnętrze. Mimo że od początku czują między sobą wyraźne napięcie i przyciąganie, to Maja jasno stawia granice stosunków, jakie mogą ich wyłącznie łączyć. Jednak jaką szanse ma silna wola z pragnieniami? Czy uczucia są w stanie zerwać cienką nić między miłością partnerską, a przyjacielską?

Czułam, że ta książka będzie kolejną emocjonalną bombą, do której przyzwyczaiła nas Agata. Trudno było mi się pozbierać po jej odłożeniu, a każde kolejne słowo pisane na klawiaturze sprawiało ból. Od premiery minęło sporo czasu, ale wśród nas jest nadal wiele osób, które nie miały przyjemności czytać. Nie wiedziałam, jakich słów użyć, by was przekonać, odzwierciedlić swoje emocje, a z drugiej wiem, że zdradziłabym za dużo z fabuły. Postanowiłam więc bardziej skupić się na samych uczuciach niż treści.



Bardzo podobała mi się opisanie wewnętrznych walk toczących się w bohaterach. Maja, mimo że stawia wyraźną granicę, to czuję, jak rodzi się w niej głębokie uczucie. Nie chce jednak bądź boi się wycofać z owej decyzji. Kamil natomiast na początku nie zdaje sobie sprawy z tego, co jej obiecał, ale kiedy w grę wchodzą emocje, nagle uświadamia sobie, że nie może złamać tej przysięgi, bo może okazać się, że straci ukochaną. Dodatkowego przełamania tej pięknej, a zarazem ciężkiej uczuciowo historii dodają wątki erotyczne, a raczej romantyczne, ponieważ są one subtelne, pełne wyczucia.


Znalazłam w tych bohaterach cząstkę siebie. Jestem, jak Kamil, który cieszy się z małych rzeczy i Maja skrywam w sobie tajemnice. Na swojej uczelni mijam wielu ludzi, którzy z każdym krokiem na posadzce niosą wiele historii. Każdy z moich studenckich znajomych jest inny, ale to jest piękne, ponieważ czyni nas to różnorodnymi. Ta historia po raz kolejny pokazuje mi, że czasem warto marzyc i żyć, a szczęście niespodziewanie zapuka do naszych drzwi. Wygląd zewnętrzny potrafi być totalnie odsunięty na bok, gdy ktoś pozna naszą duszę.



Autorce nie potrafię absolutnie zarzucić żadnych błędów. Może tylko to, że to kolejna historia kosztująca mnie wiele łez, emocji i nerwów. Jeszcze długo po przeczytaniu żyje się tą historią. "Wszystkie Twoje marzenia" to piękna powieść o młodych duszach pełnych dziecięcych nadziei trosk. Przeogromnie wzrusza, porusza i pozostaje głęboko na dnie serca. Chciałabym, aby wszystkie książki były właśnie takie. Serdecznie polecam.



Moja ocena: 10/10

Agata Czykierda-Grabowska nie od dziś należy do mojego zestawienia najlepszych autorów, gdzie bezkonkurencyjnie zajmuje miejsce pierwsze. Przy okazji niedługiej już kolejnej książki mam okazję napisać słów kilka o "Wszystkie Twoje marzenia", które miałam przyjemność czytać przedpremierowo w wersji przed korektą . Mimo że lekturę mam już za sobą to teraz weszłam w posiadanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem w moje dłonie wpada książka, która samym zapachem i strukturą okładki sprawia, że moje zmysły czytelnicze rozpływają się w powietrzu niczym dym z komina. Prawdziwa woń papieru, wypukłe litery i połyskująca okładka, to chyba granica początku nieba. Dodatkowo oprawa, w jakiej trafia w moje dłonie, powoduje już na starcie ogromny zachwyt. Przyjemne są również dodatki, które dodatkowo umilają czas spędzony z książką. Zostaje fabuła, jako najważniejszy element, ale w tym wypadku nie martwiłam się nią zbytnio, bo skoro wydaje ją moje ulubione wydawnictwo, to o jej negatywny przekaz nie muszę się martwić.

Nigdy wcześniej nie miałam okazji zapoznać się z tym, w jakim stylu autorka pisze swoje powieści. Równocześnie nosiłam w sobie przeświadczenie, że jako młodzieżówka podpasuje w moje kryteria. Choć ostatnio sięgam po poważniejszą literaturę, to "Okrutna pieśń" doskonale trafiła w samo sedno.

Na początku warto wspomnieć, że świat, w jaki wprowadza nas Veronika Schwab, jest bardzo hermetyczny, dostosowany do potrzeb fabuły, niewykraczający w niepotrzebne aspekty. Choć wiele razy czytać mogliśmy o świecie złym i dobrym, o podziałach i zwycięstwach dobra, to tu otrzymujemy coś całkiem świeżego, niepowtarzającego się i niewchodzącego w utarte schematy. Veronika Schwab przełamuje stereotypy i czaruje, czaruje nas z każdą kolejną kartką.



Kate Harker i August Flynn to główni bohaterowie książki Schwab. Miasto, w którym przyszło im żyć, zostaje podzielone na dwie części. Oboje na początku historii nie mają pojęcia o swoim istnieniu, jednak gdy ich losy zostaną połączone, zrozumieją, że tylko razem mogą coś zdziałać. Kate to córka wpływowego człowieka, który wykorzystując to, budzi postrach w ludziach, nakazując im wykupować ochronę przed wszechobecnymi potworami, które spotkać mogą dosłownie wszędzie. August natomiast jako jeden ze złych sił pragnie obudzić w sobie dobro i zapobiec temu, co dopiero może się stać. Dobrym sercem chciałby obronić tych, którzy nie zasługują na dosięgnięcie nieprzyjaznych mocy. Posiada jednak coś, co odróżnia go od wszystkich poprzez grę na skrzypcach, potrafi ukraść duszę. Oboje bohaterów czeka walka z samym sobą, decyzję, które podejmą, mogę być kluczowe dla miasta, w którym panuje postrach i niepokój. Czytając książkę, czułam paradoks, ponieważ Kate, która mogłaby być dobra za wszelką cenę, chciała stać się taka, jak jej ojciec -bezwzględna, zła, cyniczna. August natomiast jako przedstawiciel złych mocy czuł, że to, co robią jego pobratymcy, jest nieodpowiednie. Kontrast między bohaterami i końcowy efekt sprawił, że to jedni z najlepszych bohaterów, jakich spotkałam, mając za sobą już naprawdę wiele przeczytanych propozycji.

W trakcie czytania, kiedy poznałam już bohaterów to, stwierdziłam, że tę dwójkę połączy coś więcej. Jednak nie była to miłość. Przyznać muszę, że faktycznie to było miłe, a zarazem dziwne doświadczenie, ponieważ każda młodzieżówka zazwyczaj ma, jeśli nie główny, to poboczny wątek romantyczny. Tutaj autorka także okazała się oryginalna. Obecnie w naszym świecie wszystko dochodzi do relacji, gdzie zawsze, któraś ze stron podejmuje krok ku rozwinięciu relacji w kierunku uczuć. W "Okrutna pieśń" naszych bohaterów połączyła przyjazna, braterska więź, która dla mnie była ważniejsza, cenniejsza i doceniłam ją. Niesamowicie zżyłam się z Kate i Augustem i z bólem serca odkładałam książkę na półkę po przeczytaniu. Mimo że zwlekałam z zakończeniem czytania, to ten moment nadszedł, a ja stwierdziłam, że ta książka była naprawdę dobra. Trudno ostatnio opisuje mi się zarówno fabułę, jak i uczucia towarzyszące przy książce z wyższej półki, ponieważ ciężko jest nie zdradzić przyczyn, dlaczego ona wywołała w mojej głowie tak emocjonujące reakcje.


Czas powiedzieć, a raczej napisać głośno, że tak książka NIE MA WAD. Naprawdę. Zacząwszy od okładki po treść, jest dopracowana w każdym calu. Jeśli ktoś jeszcze nie miał jej w rękach bądź nadal leży nieczytana na półce (co gorsza w księgarni) to szybko po nią sięgnijcie. Myślę, że nie ma osoby, która powiedziałaby o niej słowa krytyki. Cieszę się, że mam przyjemność współpracy z wydawnictwem Czwarta Strona, bo to dzięki nim mogę poznawać tak dobre opowieści. "Okrutna pieśń" to jak do tej pory najlepsza książka 2018 roku.

Moja ocena: 10/10

Czasem w moje dłonie wpada książka, która samym zapachem i strukturą okładki sprawia, że moje zmysły czytelnicze rozpływają się w powietrzu niczym dym z komina. Prawdziwa woń papieru, wypukłe litery i połyskująca okładka, to chyba granica początku nieba. Dodatkowo oprawa, w jakiej trafia w moje dłonie, powoduje już na starcie ogromny zachwyt. Przyjemne są również dodatki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

L.A. Casey do tej pory pokazała mi się z całkiem dobrej strony. Pierwsze trzy tomy serii o braciach Slater okazały się dobre i poprawne, choć nie należą do tych porywających czytelnicze serca. Oddałam jej ogromny plus za to, że relacje toczące się w akcji są rzeczywiste i odbywają się między rodzeństwem. "Keela" nie okazała się gorsza bądź równie dobra, choć posiada w sobie coś, co wyróżnia ją od pozostałych tytułów bowiem psychika głównej bohaterki, jej myśli i przemyślenia zostały opisane w tak mistrzowski sposób, że nie jedna autorka może Casey pozazdrościć. Ta cała otoczka jednak przyćmiła i tak krótkie wydarzenia rozgrywające się na kartkach książki, co niestety oddziaływało na jej niekorzyść. Część tę traktuje jednak jako dodatek, dopełnienie poprzedniej części o Alecu.




"Keela troszczy się o to, co kocha"- chyba trafniej nie można było określić tej historii, Wiadomo nie od dziś, że przeciwieństwa lubią się przyciągać. Tak jest też w tym przypadku. Keela jest osobą spokojną, rozważną, choć jeśli chodzi o intymne relacje z Aleckiem, to bez wątpienia zamienia się w diablicę. Związek tej dwójki rozwinął się niespodziewanie i niezwykle szybko. Wydawać się może, że wszystko idzie zgodnie z planem, a ich związek kwitnie. Jednak szybkie tempo i niechęć do zranienia drugiej osoby sprawiły, że w pewnej chwili Keela dusi w sobie wszystkie bolączki. Nagle zatrzymuje czas i zdaje sobie sprawę, że nie nadąża, chciałaby zwolnić, a tym samym boi się urazić ukochanego. Przez długi czas nosi w sobie niepokój, aż wreszcie zwierza się przyjaciółkom, które radzą jej jak najszybciej porozmawiać z partnerem. Keela mimo strachu rozmawia z Aleckiem, który ku jej zdziwieniu pozytywnie odbiera wiadomość o rozwoju ich relacji. Jednak to nie wszelkie problemy.



W życiu Keeli następuje czas wyprowadzki z ukochanego mieszkania. Trudno jej pożegnać się z miejscem, gdzie spędziła długi okres. Mimo to postanawia zamieszkać razem z ukochanym. W pakowaniu rzeczy pomagają im przyjaciele, ale dochodzi do pewnych gierek, których Panie mają pożałować. W końcu wiedzą, co na mężczyzn działa najbardziej. Keela zmęczona ciężkim dniem marzy o odpoczynku, jednak jej marzenie szybko się rozwiewa, gdy okazuje się, że Alec zorganizował dla nich parapetówkę. Złość kobiety potęguję się, gdy jej przyjaciółki upijają się, a na imprezie pojawiają się nieproszeni goście...



Po przeczytaniu książki moje uczucia podzielone były na kilka kategorii. L.A.Casey przyzwyczaiła mnie do obszerniejszych książki i wielkie było moje zdziwienie, gdy chwyciłam "Keele". Następnie niezadowolona byłam z sytuacji, jakie opisywała autorka. Nie kleiły mi się za nic, a zakład między grupą Keeli, a Aleca wydawał mi się absurdalny. Zachowanie Aleca również wyprowadzało mnie z równowagi. Duży chłopiec, który kocha, ale wszystkie decyzje podejmowane przez niego są pochopne, uszczęśliwiające na siłę i tak naprawdę nie pytał Keeli, czego chce ona. Natomiast, jak już wspomniałam, bardzo spodobała mi się poruszona kwestia psychiki Keeli — jej zachowania, myśli, ból i koszmary, które ją nękają. Mistrzostwo.



Cała seria, jak i poszczególne tomy nie należą do lektur, po które warto sięgnąć, ale dobrze jest to zrobić, gdy szuka się luźnych czytadeł, kobiecych czytadeł. Nie znajdziecie tu mądrości, ale poznacie historię niegrzecznych facetów i ich kobiet. Lekka, miła i przyjemna — taka właśnie jest ta książka.



Moja ocena: 5,5/10

L.A. Casey do tej pory pokazała mi się z całkiem dobrej strony. Pierwsze trzy tomy serii o braciach Slater okazały się dobre i poprawne, choć nie należą do tych porywających czytelnicze serca. Oddałam jej ogromny plus za to, że relacje toczące się w akcji są rzeczywiste i odbywają się między rodzeństwem. "Keela" nie okazała się gorsza bądź równie dobra, choć posiada w sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgając po przedpremierową wersję książki "Zakazany układ" nie wiedziałam, czego się spodziewać. W głowie wciąż miałam pozostałości emocji po ostatniej premierze autorki, która jednocześnie była moim patronatem medialnym. Do czytania podeszłam ostrożnie, bo to nie pierwszy raz, kiedy K.N.Haner sięga po klimaty mafijne. Zawsze powtarza, że to wdzięczny temat i tego akurat podważyć nie mogę. Swoją przygodę z "Zakazany układ" rozpoczęłam wieczorem, sięgając po nią do poduszki, co okazało się ogromnym błędem, bo zafundowałam sobie bezsenną noc. Już po kilku stronach okazało się, że emocje w niej zawarte wciągają mnie bez pamięci do wykreowanego świata, a bohaterzy osadzeni zostali w swoich rolach idealnie. Pochłonięcie książki zajęło mi nie wiele czasu, ale jeszcze długo po tym nie potrafiłam się otrząsnąć. Sama historia w sobie była dobra, dwoje ludzi, którzy od chłodnych relacji przechodzą w skomplikowane uczucie i kipiącą namiętność. Po raz kolejny przekonałam się o tym, że autorka ma wielki dar do grania na emocjach swoich czytelników. Zwiewnie prowadzi nas od wypieków na twarzy po łzy rozpaczy, porusza najczulsze struny naszych nerwów, wprawiając je w ruch. Choć ostatnio moje kubki czytelnicze przejadły się romansami i erotykami to obok K.N.Haner nie da przejść się obojętnie. Nie bez powodów nazywana zostaje królową polskich dramatów, o czym przekonać się możecie, czytając choćby serie "Na szczycie".

Główną bohaterkę Nicole poznajemy na skraju załamania, kiedy postanawia odebrać sobie życie. Przypadkowo jednak trafia w złe miejsce o złej porze. Zauważona zostaje bowiem przez członków mafii, którzy akurat odbywali egzekucję. Marcus, szef całego zamieszania, jednak mimowolnie wdaje się w rozmowę z dziewczyną, choć wie, że to, co zobaczyła to zbyt wiele nawet na spojrzenie w jej oczy. Choć ta prosi go o zakończenie jej cierpienia, on postanawia jednak darować jej życie. Tak rozpoczyna się kręta droga tych dwóch dusz, których najpierw połączy zapach namiętności. Ona go intryguje, on jest dla niej zagadką, oboje skrywają w sobie bolesne tajemnice. Ona nie chce kochać, on ma serce z kamienia, a mimo oboje są, w stanie dla tej relacji zrobić wszystko.

Choć Nicole poznajemy w krytycznym momencie jej życia, to mamy okazje poprzez mocne i psychologiczne opisy dowiedzieć się, co tak naprawdę doprowadziło ją do tamtego miejsca. Poprzednio Nicole znajdowała się pod opieką Paula, który początkowo dbał o to, aby nic jej w życiu nie zabrakło. To dzięki nie mu miała możliwość wykształcenia się i dobrego startu w przyszłość. Jednak cała ta optymistyczna otoczka prysła, gdy dziewczyna przekroczyła wiek niemal, że pełnoletności. Wtedy to nastał czas, by spłaciła wszystko to, co zainwestował w nią Paul. Myślę, że każda młoda kobieta w wieku siedemnastu lat dopiero zaczyna poznawać swoją seksualność, a Nicole musiała tak naprawdę udawać dorosłą kobietę, która nie zasługuje na takie traktowanie. Zmuszanie do bliskości, bicie to elementy, które na stałe zamrażają w nas pewne odczucia i radość z bycia z kimś w intymnych relacjach. Mimo tego zła jest silna i ulega urokowi Marcusa, który pod wpływem jej piękna i mądrości płynącej ze słów staje się mężczyzną czułym, choć jeśli chodzi o seks, to nadal zachowuje swoje diabelskie wcielenie. On wie, że jako szef mafii nie powinien pozwolić sobie na takie słabości, a Nicole stała się jego słabym punktem. Do tej pory wyznawał zasadę żadnego stałego związku, rodziny, bardzo bliskich relacji, bo to zawsze prowadzi do tragedii, a poza tym to dobry punkt zaczepiania dla wroga, a tych ma wielu zwłaszcza jednego. Jak zakończy się ta historia? Myślę, że sami powinniście się o tym przekonać.

Podczas pisania tej recenzji napłynęło mi do ust tak wiele słów, że miałam problem , by ująć to w jedną logiczną całość. Rosło mi serce, kiedy mogłam przeczytać tę książkę jeszcze na długo przed jej premierą. Ciężko było nie zdradzić wam mojej euforii, zadowolenia i szczegółów, bo to książka, której emocjonujące cytaty chce się po prostu krzyczeć. Ciężko uwierzyć w to, że Kasia tak naprawdę nie inspiruje się innymi powieściami, bo tak sprytnie, zwinnie opowiada o tym świecie jakby była jego namacalną częścią, co oczywiście jest żartem, choć z dobrym podtekstem. Kto wie może Kasia, miała na chwilę przyjemność zostania szefem mafii? Albo jej sny są tak niegrzeczne? Nie wiem, ale bardzo się cieszę, że pisze!

"Zakazany układ" to bomba, która tyka z każdą stroną i zostawia nas w ogromnym niedosycie, i mogę wam zdradzić, że druga część będzie jeszcze lepsza, także jest na co czekać. Miło było sięgnąć po nią w wersji elektronicznej, ale gdy otrzymałam ją do swoich rąk, byłam wręcz zakochana. Rzadko się zdarza, by treść i okładka tak dobrze się uzupełniały. Z recenzji koleżanek po fachu wiem, że uznają tę książkę za najlepszą z wszystkich wydanych, nie mogę zaprzeczyć, jednak uważam, że to nie prawda, bo wiem, że Kasie stać na wiele i każda kolejna propozycja dla nas będzie po prostu lepsza. Zachęcam serdecznie do sięgnięcia po nią na półkach w księgarniach bądź zamówienia na stronach internetowych to będą najlepsze wydane pieniądze w waszym życiu.

Moja ocena: 10/10

Sięgając po przedpremierową wersję książki "Zakazany układ" nie wiedziałam, czego się spodziewać. W głowie wciąż miałam pozostałości emocji po ostatniej premierze autorki, która jednocześnie była moim patronatem medialnym. Do czytania podeszłam ostrożnie, bo to nie pierwszy raz, kiedy K.N.Haner sięga po klimaty mafijne. Zawsze powtarza, że to wdzięczny temat i tego akurat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pamiętacie moją opinię o Idze z książki "Uczulona na wino"? Wiecznie zakręcona kobieta o mentalności nastolatki powraca w całkiem nowej odsłonie w powieści "Buty na stole".

Pod koniec poprzedniej części bohaterka dała się poznać w negatywnym świetle jako nieporadna, czy nieustatkowana. Kompletnie pogubiła się w swoim systemie wartości, czekając na cud, który wcale nie zapowiada swojego nadejścia. Sama w sobie jest naiwna i łatwowierna. Mimo tak wielu negatywnych odczuć bardzo zakolegowałam się z Igą i poczułam więź, która w wielu aspektach utożsamiła mnie z nią. Miałam w swoim życiu epizod, gdzie moja wizja dorosłego życia była bardzo abstrakcyjna i niepoprawna. Obok nie było nikogo, kto ukierunkowałby mnie na właściwy tor, dlatego już w krótkim czasie czekała na mnie lekcja rozczarowania. Łatwe i proste plany okazały się odległe, a ja nauczyłam się pokory.

W drugiej części Iga wyjeżdża do Teksasu, by dołączyć tam do swojego ukochanego. Pełna całkiem nowej i świeżej nadziei wybiera się w podróż, która okazuje się kolejnym rozczarowaniem. Podczas gdy dociera na miejsce, nikt na nią nie czeka, a jej ukochany po prostu znika. Pełna żalu i smutku próbuje się dowiedzieć, gdzie się znajduje. Nowy wybranek głównej bohaterki znika, by spełnić obietnicę daną swoim dzieciom. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie bowiem jego była żona, a on spełniając prośbę swoich pociech, postanawia ją odnaleźć. Iga z jednej strony wie, że jej partner zawsze będzie związany z byłym życiem, dziećmi i inną kobietą, o którą czuję igłę zazdrości. Z drugiej zaś strony posiada trochę nastoletnią wiarę, że to ona jest jego wybranką i z nią chce zbudować nowe fundamenty ich wspólnej przyszłości. Jakie konsekwencje przyniosą za sobą buty na stole?

Niestety w tej części przyszła chwila głębokiej refleksji. W "Uczulonej na wino" starałam się rozumieć Igę, jej zachowania, nastroje. Książka przeplatała się śmiechem, płaczem tu natomiast zaczęło mnie to bardzo irytować. Liczyłam trochę na wielką metamorfozę i twardo stąpającą po ziemi kobietę, a otrzymałam małą dziewczynkę, która płacze za każdym razem, gdy ktoś zrobi coś nie po jej myśli. Spodziewałam się raczej kresu rozterek i wzięcia losu w swoje ręce. Sama należę do grupy niepoprawnych romantyczek, ale rozgraniczam to z życiem codziennym. Iga natomiast wciąż nosi różowe okulary i wydaje się jej, że w całym tym paradoksie zdarzeń, to ona jest tylko i wyłącznie pokrzywdzona. Popadła w straszną rutynę swojego nisko ocenianego przez nią samą ja.

Cenie bardzo pomysł autorki, bo był on lekki, bezpretensjonalny i nieczęsto w takim połączeniu pojawiający się w książkach. Nawiązała do pięknego miejsca, jakim jest Teksas, którego poznawać mogłam tylko powierzchownie za czasów szkolnych, czy poprzez pojawiające się na ekranie telewizora filmy. Wzbudziła moją ciekawość, nie raz skłoniła do uśmiechu, ale chyba zbyt mocno osadziła swoją bohaterkę w dole porażek i rozczarowań. Zdecydowanie bardziej podobała mi się część pierwsza, którą czytało się przyjemniej i szybciej. Trochę się męczyłam, trochę czytałam na siłę, ale ostatecznie zakończyłam ze zdaniem podzielonym na pół.

Polecić mogę "Buty na stole", jako luźną lekturę dla Pań podczas niezobowiązujących czynności, czy na jeszcze zbyt długie wieczory. Nie sięgnęłabym drugi raz po tę książkę, nie umieściłabym jej w rankingu najlepszych, ale też nie w najgorszych.

Pamiętacie moją opinię o Idze z książki "Uczulona na wino"? Wiecznie zakręcona kobieta o mentalności nastolatki powraca w całkiem nowej odsłonie w powieści "Buty na stole".

Pod koniec poprzedniej części bohaterka dała się poznać w negatywnym świetle jako nieporadna, czy nieustatkowana. Kompletnie pogubiła się w swoim systemie wartości, czekając na cud, który wcale nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem ponoszę wrażenie, że o dobrym wydźwięku książki decyduje nie tylko sama treść, ale to, kto ją napisał bądź jaki tytuł nosi. Autor im jest bardziej znany, tym chętniej czytelnicy po niego sięgają. Tak samo jest z tytułami, sukces odnoszą te, które są bardziej oryginalne lub kontrowersyjne. "Córka pedofila" dokładnie należy do tej kategorii, a przynajmniej tak wydawało mi się na początku. Powieść ta jest debiutem autorki, która znana jest nam jako Ewa Pirce. Nie miałam przyjemności poznać jej osobiście, ale przez krótką chwilę mogłam cieszyć się rozmową poprzez komunikator. Uderzyło we mnie ogromne poczucie rzeczywistości, skąd tak miła, pełna entuzjazmu kobieta miała pomysł na opisanie tak ciężkiego tematu. Słowa córka pedofila kojarzą mi się z najgorszym. Czułam, że czeka mnie ciężka przeprawa przez ból i łzy, jak było naprawdę?



Często słyszy się o tym, że osoby dotknięte przemocą seksualną wciąż na dużą skale milczą. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego bólu i chęci autodestrukcji, ale wydaje mi się, że ciągle tak mało robi się coś, aby te osoby mogły poczuć się bezpiecznie. Pozostaje też druga strony przecież zazwyczaj te osoby, na co dzień są przykładnymi matkami, ojcami, żonami czy mężami może nie stawiają podejrzeń bądź stosują również to zwyrodnienie wobec najbliższych, dzieci. Znane przysłowie od lat mówi, że najciemniej jest pod latarnią. Jak to rozpoznać, co zrobią i myśleć wciąż tak trudno jest nam to rozumieć, dopóki jakaś tragedia nie dotknie nas osobiście.




Ewa Pirce stworzyła swoją bohaterkę bardzo krnąbrną i niedającą wczuć się w jej ból. To uczucie nie przelewa się na nas, nie jesteśmy w stanie obiektywnie jej ocenić, bo z jednej strony bardzo skrzywdzona nie wysyła sygnałów chęci otrzymania pomocy. Historia Lexi zaczyna się od trudnego dla niej dnia, bo gdy w dzieciństwie traci matkę, zaczyna się jej największy koszmar. Każda dziewczyna, czy to w wieku dziecięcym, nastoletnim, czy jako dorosła kobieta potrzebuję matki, która zawsze stoi najbliżej i wspomaga. Ojciec zapomniał o swojej roli, wykorzystując ją w brutalny sposób, tym samym winiąc za odejście żony. Można byłoby negocjować nad tym, bo patrząc z obiektywnej strony, powinien stanowić dla niej oparcie, przejść razem przez ten ciężki czas, a z drugiej krzywdzenie córki stało się dla niego radzeniem sobie z własnymi słabościami.

Lexi dorastając do wieku młodej kobiety, nastolatki wydaje się, że cały świat jest okrutny, a każdy człowiek chce ją wykorzystać. Staje się agresywna, izoluje się od rówieśników. Na swojej drodze spotyka dwóch chłopaków, którzy postarają się pokazać jej świat z innej perspektywy. Świetne jest to, że każdy z nich reprezentuje całkiem inną osobowość. Bohaterzy nie zlewają się, a wręcz przeciwnie dobrze ze sobą kontrastują. Pierwszy z nich to homoseksualista powszechnie nazywany gejem. Zawsze słyszałam opinie, że takie osoby, to najlepsi przyjaciele, którzy potrafią wysłuchać i doradzić w każdej sytuacji. Nie miałam przyjemności zweryfikowania tej informacji, ale po książce, jak najbardziej tego nie neguje. Druga postać, która się pojawia to James. Chłopak o niesamowitej urodzie, wdzięku i czarze, któremu bezproblemowo ulegnie Lexi. Nasuwa się więc pytanie, czy nastolatek i osoby, które pojawią się w jej życiu, są w stanie zakończyć tę farsę, uleczyć jej ból i gniewa?




Skoro wspomniałam już o dobrze wykreowanych bohaterach, ciekawej i tajemniczej fabule powinien przyjść czas na minusy. Trudno mi je wskazać, bo książka jak na debiut napisana jest w dobrym stylu. "Córka pedofila" wyraźnie wskazuje na to, że czytając ją odbiorca, musi przestawić swoje zmysły na refleksyjne. Każdy z bohaterów boryka się z przeszłością, każdy ma swoją historię i stwarza z nich bohaterów z krwi i kości. Nie ma nikogo na świecie, nie ma rodziny, gdzie brak problemów i trosk. Czasem największe dramaty rozgrywają się tuż obok nas, a my tego nie dostrzegamy. Przyczepić mogę się tylko do okładki, która mało mi współgra z całością. Widziałabym na niej delikatną dziewczynę w bardziej stonowanych, zimnych kolorach bez połysku.

Ewa Pirce zagrała na emocjach przede wszystkim osób wrażliwych, które poniekąd utożsamiają się z bohaterką. Poruszyła temat, do którego inni wolą nie podchodzić. Widać, że długo nadawała powieści barwy i uczucia, a poza tym ambitnie przygotowała się do tematu pedofilii. Mam nadzieję, że autorka dalej będzie pisać o tym, co trudne, a zarazem ważne dla nas. Osobiście polecam książkę i uważam, że warto mieć ją na swojej półce oczywiście przeczytaną.


Moja ocena: 8,5/10

Czasem ponoszę wrażenie, że o dobrym wydźwięku książki decyduje nie tylko sama treść, ale to, kto ją napisał bądź jaki tytuł nosi. Autor im jest bardziej znany, tym chętniej czytelnicy po niego sięgają. Tak samo jest z tytułami, sukces odnoszą te, które są bardziej oryginalne lub kontrowersyjne. "Córka pedofila" dokładnie należy do tej kategorii, a przynajmniej tak wydawało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pióro K.C.Hiddernstorm poznałam przy okazji książki "Po złej stronie lustra", która zdecydowanie przypadła do gustu moim dość wymagającym kubkom czytelniczym. Teraz nadeszła pora na drugie spotkanie tym razem z debiutem czymś całkiem odmiennym i nowym. Początkowo obawiałam się trochę, że w książce wyłapie inny język i wykonanie. Nie chciałam pokusić się o stwierdzenie gorsze, dlatego że nie zawsze do końca ono pasuje. Tu zdecydowanie nie. "Władczyni mroku" okazała się czytelniczą propozycją na wysokim poziomie o barwnym wykonaniu łączącym w sobie cechy romansu z dobrą fantastyką. Jako że bardzo lubuję się w romantycznych historiach, a fantasy również pojawiło się w moich wysokich kategoriach, to takie połączenie mogło dać tylko i wyłącznie same plusy.

Mieszkająca w San Francisco Megan Rivers wiedzie spokojne życie jak każda przeciętna trzydziestolatka. Chodzi na zakupy, pracuje, jeździ samochodem czy spotyka się z przyjaciółmi. Nawet jej tatuaż, choć niesamowity i indywidualny, to wtapiający się w rzeczywistość. Jednak każda monotonia nawet ta najgorsza i głęboka w końcu doczeka się chwili rewolucji. Naszej głównej bohaterce również się to przydarza. Oblany kawą szef, palące się kościoły i książę ciemności to tylko mała namiastka paranoicznych wydarzeń, które dotkną Megan. Na duże uznanie zasługuje z całą pewność sam Lucyfer, który kojarzy się z postacią czyniącą zło, wyrażającą niechęć do wszystkiego, co pojawia się na ziemi i jest dobrem. Tu okazuje się, że przejawiane przez niego uczucie miłości jest szczere, bijące wolą walki o ukochaną. To dla mnie ogromne zaskoczenie, a zarazem miła odmiana.

"To chyba najgorsze ze wszystkiego - być nieszczęśliwym w swoich snach. Gdy nawet tam człowiek nie może znaleźć ukojenia, cóż więcej mu pozostało?"

W chwili, gdy odłożyłam książkę, od razu zadałam sobie fundamentalne pytanie, skąd autorka czerpie tak dobre, ciekawe i oryginalne pomysły? Wszystko to opisała tak płynnym, bogatym słownictwem tym samym zaaranżowała nasze uczucia, rozkładając je jak nowe meble w świeżo wymalowanym pokoju. Tym przenośnym pokojem jest nasza wyobraźnia, która tak czysta, odnowiona bezproblemowo odtwarzała dziejące się w książce wydarzenia. Czasem miałam wrażenie, że sama staję się taką Megan i wkraczam do świata książki.


Często pod koniec książki staram się odgadnąć zakończenie. Analizując przebieg fabuły, typuję, a następnie kończąc, sprawdzam, w jakim stopniu moje przypuszczenia stały się słuszne. Tym razem jednak nie udało mi się tego zrobić. Po pierwsze mijające wątki nijak nie sugerowały mi końca, a po drugie tak zajęta lekturą chciałam bezpośrednio się o nim przekonać. K.C. Hiddernstorm fenomenalnie buduje wciąż rosnące napięcie, przeplatając z nutą niepewności. Sami bohaterowie wyróżniają się różnorodnością, a główna bohaterka posiada wyznaczone granice, co nie powoduje zlania się postaci. Nie lubię, gdy bohaterowie pierwszoplanowi w trakcie akcji nagle całkowicie odchodzą na bok. Skoro sięgam po książkę, na okładce, której czytam o danej bohaterce, bądź bohaterze to w dalszym ciągu zapoznawania się oczekuję od początku do końca losów wspomnianych osób.

"Wszystkie koty – wielkie i małe, dzikie i domowe – są po prostu magiczne. Jeśli ktoś z was nie lubi kotów, to wiedzcie, że uważam takie jednostki za kliniczne przypadki aroganckich zwyrodnialców. Nie lubić ludzi to jedno, ale nie lubić kotów? To już problem. Poważny problem."

Zabierając się za kwestie równie istotne, jak pozytywne odczucia trzeba wskazać też te drugą stronę czyli minusy. Tu kartka przez długi czas była pustka, dopóki nie odłożyłam książki. Analizując całość, okazało się, że książka mogła posiadać część kartek mniej. Dla kogoś, kto czytał tę lekturę jednym tchem, było to dość odczuwalne, bo wydarzenia ciągły się odrobinę za długo, jednak dla tych, którzy kilkakrotnie odkładali ją na większy okres, nie zrobiło to ogromnej różnicy.

Podsumowując "Władczyni mroku", to dobry i intrygujący debiut, który wywołał na mnie ogromne wrażenie. Prawdziwa uczta dla smakoszy fantastyki połączonej z rzeczywistością. Idealna na długie wieczory i niezastąpiona podczas oczekiwania na przyjęcie u lekarza.



Moja ocena 8.5/10

Pióro K.C.Hiddernstorm poznałam przy okazji książki "Po złej stronie lustra", która zdecydowanie przypadła do gustu moim dość wymagającym kubkom czytelniczym. Teraz nadeszła pora na drugie spotkanie tym razem z debiutem czymś całkiem odmiennym i nowym. Początkowo obawiałam się trochę, że w książce wyłapie inny język i wykonanie. Nie chciałam pokusić się o stwierdzenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Debiuty literackie zawsze budzą we mnie swego rodzaju chęć poznania, podarowania szansy swoim twórcą, ale także niepewność tego, co mają mi do zaoferowania. Początkowi autorzy dzielą się na trzy kategorie, które w ubiegłym roku miałam okazję dobrze rozpracować, a mianowicie pierwsza z nich to ci, którzy swoim dziełem sprawiają wrażenie, jakby robili to od zawsze. Lekkość pióra, umiejętne operowanie przebiegiem zdarzeń. Inni natomiast to ci, którzy dobrze kierują losem swoich bohaterów, posiadają znakomity pomysł na fabułę, jednak wykonanie całości posiada mankamenty do dopracowania. Trzecia grupa łączy w sobie przypadki, które całkowicie zagubiły w sobie sens słowa pisanego i bez skrupułów go kaleczą. Książka "Dylematy Laury" łączy w sobie cechy drugiej z powyżej wymienionych kategorii. Marta Matulewicz stworzyła historię słodko-gorzką na otarcie łez młodym kobietą, które nagle zostają osamotnione.

"Skończyłam college angielskiego, minęły wakacje i zaczęłam się zastanawiać, co dalej, czy chcę utknąć w pracy, czy powinnam najpierw coś zobaczyć, zawojować świat."
Główną bohaterkę o imieniu Laura poznajemy w kluczowym momencie jej życia. Kobieta podejmuje ważną decyzję dotyczącą jej nieudanego związku. Dotychczasowy partner nieustannie ją zdradzał, oszukiwał, tłumacząc się bardzo płytkimi przeprosinami. Tytułowa bohaterka decyduje się zakończyć związek, tym samym przychylnie reagując na propozycję swojej przyjaciółki. Laura wyjeżdża do Wielkiej Brytanii ku otworzeniu nowego rozdziału w jej życiu. Niestety jest ona taką kobietą "wpadką", niezdarą, która nawet w sprzyjających okolicznościach sprowadza na siebie kłopoty. Rozlana kawa, wzniecony pożar to tylko mała namiastka tego, co czeka Laurę.

Plusem książki jest to, że autorka łączy prosty język z dość przewidywalnymi zdarzeniami, co czyni z powieści miłą lekturę z wieloma śmiesznymi momentami. Obie bohaterki kontrastują ze sobą, każda z nich jest inna, co pozwala im dobrze zrozumieć się, a zarazem uzupełniać w relacji, które je łączą. Dobrze jest czytać historię, w której zagubiony bohater, a tu bohaterka ma w swoim otoczeniu osobę, która potrafi synchronizować swoje myśli tak, że wie, co ta zraniona osoba w danej chwili potrzebuję. Zosia wydaje się osobą opanowaną, niezależną i posiadającą dokładny plan na życie. Laura natomiast jest troszkę taką ciepłą osóbką, która wciąż czuję w sobie małą dziewczynkę. Mimo że cała historia dotyczy smutnych wydarzeń, to wypadki Laury czynią z książki humorystyczną.

(...) motyle w brzuchu, rumieńce na twarzy. Zdecydowanie znajdowałam się w stanie zakochania i dobrze, bo już myślałam, że miłość nie jest dla mnie."
Marta Matulewicz w swojej debiutanckiej książce łączy urokliwość Londynu i małe miłostki, co sprawia, że nasza wyobraźnia przenosi nas do tego miejsca, zachęcając do tego, by się zakochać. Nigdy nie miałam przyjemności odwiedzić tego miasta, a czytając opisy zawarte w treści, czuję się zachęcona. Wątki romantyczne nazywam tu "miłostkami", ponieważ nie należą one do porywających romansów, czy poważnych związków. Pojawiające się role męskie są raczej epizodyczne i żaden z nich nie gości zbyt długo na planie książkowym. Uwypukla to zatem przyjacielskie relacje Laury z Zosią i postrzeganie Wielkiej Brytanii jako państwa sprzyjającego emigrantom.

Reasumując "Dylematy Laury" to dobry debiut wymagający kilku poprawek technicznych o humorystycznym zabarwieniu niesprzyjających wydarzeń głównej bohaterki. Ukazuję potęgę przyjaźni w malowniczym mieście wśród przyjaznych ludzi. Z kilku źródeł wyczytałam, że książka doczekać ma się nie tylko wersji papierowej, ale także drugiej części, dlatego trzymam kciuki za autorkę i życzę powodzenia w dążeniu do celu.



Moja ocena: 5,5/10



Patrycja Łazowska

Debiuty literackie zawsze budzą we mnie swego rodzaju chęć poznania, podarowania szansy swoim twórcą, ale także niepewność tego, co mają mi do zaoferowania. Początkowi autorzy dzielą się na trzy kategorie, które w ubiegłym roku miałam okazję dobrze rozpracować, a mianowicie pierwsza z nich to ci, którzy swoim dziełem sprawiają wrażenie, jakby robili to od zawsze. Lekkość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miłość, uczucia, intrygi... to je zazwyczaj spotykamy w codziennym życiu. W tym klimacie oddana została w nasze ręce kolejna książka, a mianowicie "Czarne serce" napisane przez Ninę Bogusz, a wydaną poprzez Wydawnictwo Novae Res. Przyznać trzeba, że tytuł intryguje, ciekawi do zapoznania się z tym, co za nim zostało ukryte. Na myśl przychodzą wszelakie interpretacje, w końcu "Czarne serce" możemy posiadać z wielu powodów. Jednym z nich jest długi brak miłości, zamknięcie się na uczucia. Inny zaś to zranione, obolałe serce bądź takie, które nie potrafi kochać tylko rani wszystkich wokół. Jak było w książce?


Każdy człowiek, gdy się zakochuje, zakłada przysłowiowe różowe okulary. Wszystko wokół wydaje się prostsze, a miłowana przez nas osoba idealna. Nie patrzymy na jej czyny, wady liczy się tylko, to co jest tu i teraz, a co gdy zostajemy po prostu wykorzystywani? Nawet w najtrudniejszy sposób nie potrafimy sobie to uświadomić niestety nie zawsze intencje bliskich nam osób, są czyste i przejrzyste... o czym przekonacie się, czytając "Czarne serce".

Trudno było mi skleić zarys fabuły książki, by nie zdradzić wam zbyt wiele z jej środka, ponieważ jest ona małych rozmiarów i zawiera tylko dwieście czterdzieści stron. Postanowiłam opowiedzieć wam ją na podstawie tylnej okładki. Przenieśmy się więc do Warszawy, a dokładnie na jej obrzeża. Znajduje się tam klub, gdzie Inga bohaterka naszej powieści opowiada swoją historię Dawidowi. Klub "Pod chmurką" prowadzi się w klimacie passady zwanej również kizombą. Panuje tam gorąca, lecz nostalgiczna atmosfera, mimo że klub świetnie prosperuje. Inga postanawia otworzyć się przed dopiero co poznanym mężczyzną. Opowiada mu historię miłości do Martina, który pochodzi ze środkowoeuropejskiego kraju, a dodatkowo jest czarnoskóry. Tu stawiane jest pytanie, czy ta miłość w dzisiejszym świcie, gdzie panuje rasizm, brak tolerancji ma prawo wytrwać? Wtrącając prywatne zdanie, uważam, że w dobie dzisiejszego świata jesteśmy strasznie zacofani, a wszelkie próby "tępienia" obcokrajowców, czy ludzi odmiennych od nas jest po prostu strasznie przykre, obłudne i nieludzkie. Każdy z nas, póki nie robi krzywdy drugiemu człowiekowi, ma prawo żyć. To nie my jesteśmy wyznaczeni do wymierzania sprawiedliwości to, dlaczego robimy tak straszne rzeczy? Znęcamy się nad osobami o innym kolorze skóry, a czy byłoby nam dobrze, gdybyśmy to my jadąc do ich kraju, byli tam nękani?



Muszę przyznać, że to miła odmiana po naprawdę słabej książce, którą ostatnio recenzowałam na blogu. Nina Bogusz może nie stworzyła fenomenalnej opowieści godnej wysokiego miejsca w rankingach, a jednak jej powieść zapadła w moim sercu głęboko. Porusza trudny temat zakazanej, a wręcz toksycznej miłości. Po odłożeniu książki mocno odetchnęłam i przez jeszcze długi czas czułam ciężar na sercu. Bohaterowie, choć mało wyraziści to pokazują typowy schemat właśnie takiego związku, choć bardziej powinno nazywać się to układem, z którego korzyści czerpie ta strona, która jest silniejsza. Martin to silna osobowość, pełna pewności siebie i posiadająca duże poczucie własnego ego, a Inga to typowa, cicha, naiwna i łatwowierna dziewczyna, która uwierzy w każde słowo i będzie je spijać niczym miód z ust ukochanego. Spodobał mi się natomiast motyw tańca, który występuje także w jednej z moich ulubionych książek "W rytmie passady". To taniec bliskości, namiętności i patrząc na niego, ma się wrażenie, że osoby tańczące go łączy głęboka więź, uczucie czy pożądanie.

"Czarne serce" to powieść piękna, lecz z brakiem kwintesencji uczuć. Myślę, że z takiej fabuły, tak dobrego pomysłu można było wycisnąć bardzo wiele łez, smutku, żalu takich silnych emocji. Mimo to wybaczam autorce, ponieważ to dopiero jej debiut i mam nadzieję, że wyciągnie z niego odpowiednie wnioski. Myślę także, że powinno powstawać więcej takich książek... w naszym otoczeniu żyje wiele kobiet, a nawet mężczyzn w związkach, z których powinni się uwolnić. Nie chodzi tu tylko o narodowości, ale także przemoc, alkohol. Warto sięgać po książki tego typu.

Miłość, uczucia, intrygi... to je zazwyczaj spotykamy w codziennym życiu. W tym klimacie oddana została w nasze ręce kolejna książka, a mianowicie "Czarne serce" napisane przez Ninę Bogusz, a wydaną poprzez Wydawnictwo Novae Res. Przyznać trzeba, że tytuł intryguje, ciekawi do zapoznania się z tym, co za nim zostało ukryte. Na myśl przychodzą wszelakie interpretacje, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Ludzie z cukru" kojarzą mi się z osobami, które żyją w hermetycznie zamkniętej rzeczywistości, a dodatkowo prowadzą beztroską, idealną codzienność. Wszystko w ich świcie jest proste, łatwe i zachęcające. Jednak, jak wszędzie bywa też ten minus, który w moim wyobrażeniu polega na tym, że wystarczy jedno zakłócenie w tej idealności, by ludzie stali się z cukru, ulegli nieodwracalnemu zniszczeniu. Przyznać trzeba, że sam tytuł intryguję i przywołuje na myśl naprawdę kosmiczne interpretacje, czy moja okazała się słuszna? Warto sprawdzić.


Bogusław Sabuda to kolejny debiutant, który w tym roku trafia w moje ręce. Wydawnictwo Novae Res słynie z tego, że spod ich piór wylatuje dużo nowości, dają szansę świeżym w tym fachu twarzą. Z mojej strony okazuje im ogromny ukłon, ponieważ wielu wykorzystuje swoją chwilę i częstuje nas naprawdę świetnym materiałem. Uwielbiam kibicować autorom, jednak tym razem poczułam na języku ogromny smak porażki. Mimo wielkich chęci nie potrafię ocenić tej książki w pozytywnych widełkach. Męczyłam się i długo zastanawiałam nad tym, jak ją opisać.

Główny bohater to Cezary, który z niewyjaśnionych przyczyn budzi się w przyszłości. Wszystko, jak się okazuje, jest nowe i niewyobrażalne w jego dotychczasowym świecie. Ludzie nie śpią za sprawą magicznego urządzenia, które im na to pozwala. Każdy stara się być nad wyraz wydajny. W naszej codzienności mimo wielu obowiązków podejmujemy wielkie trudy, by choć na chwilę przystanąć i zastanowić się nad uciekającym nam czasie. Cezary widzi, że ludzkości nie udało zapanować się nad pogonią za materialnością i pragnieniem własnego rozwoju.

"Sami sobie odbieramy szczęście. Przez to cholerne tempo życia, ciągłe bez wytchnienia, i przez to, że chcemy być lepsi, sławni, mieć więcej pieniędzy. Jest w tym świecie pewna heroizacja tych pieprzonych celebrytów, ludzi mediów, ludzi pieniędzy. Oni robią na każdym wrażenie. Sami chcemy tworzyć bohaterów, nawet w bardzo błahy sposób."

Trzymając książkę w rękach, oczekiwałam ciekawej, trzymającej w napięciu powieści, która przeniesie mnie do świetnie wykreowanego świata. Sam pomysł i opis z tylnej okładki zapowiadał się fenomenalnie, ale niestety wykonanie niekoniecznie. Autor zmarnował ogromny potencjał, a sama fabuła okazała się płytka. Lubię, gdy pisarze używają swojej całej wyobraźni i płynnie dają się jej ponieść. Czytając, czułam jakby Bogusław Sabuda, tworzył w każdym wątku inną historię, upychając je. To tak jakby ktoś dał nam wiersz i sami mielibyśmy go zinterpretować — niby okey, ale po pewnym czasie robi się to nudne, a większa część osób, która go nie zrozumie, po prostu zostawi, na czym tylko ucierpi twórczość. Były momenty, gdzie chciałam jej nie czytać, jednak ze względu na szacunek do książki dokończyłam ją. Przechodząc do bohaterów, tu także przyszło ogromne rozczarowanie. Każdy z nich zlewa się ze sobą, brak im charyzmy i naturalności. Lubię, czytając książki mieć bliższy kontakt z bohaterem, poznać go bądź jego myśli, a tu otrzymujemy tylko czyste, bezpłciowe postacie, które jak roboty wykonują to, co muszą, nie ma w nich uczuć.

Boli mnie serce, kiedy po odłożeniu książki czuję, że one topi się jak z cukru i niestety nie z zachwytu, a żalu i rozpaczy. Myślę, że autor zbyt szybko chciał wydać swoje dziecko na świat, wypchnąć je do ludzi — one było jeszcze niedojrzałe i nie gotowe. Czasem warto je zatrzymać, dopieścić, dać poczuć klimat, wrócić do historii za jakiś czas. To pomaga. Mam nadzieję, że mimo tej klęski autor Bogusław Sabuda nie podda się, a wręcz przeciwnie stanie się to jego motywacją do ulepszania swojego stylu. Lubie polecać książki, jednak tym razem tego nie zrobię. Myślę, że warto wyrabiać sobie własne, subiektywne zdanie, chociaż zdziwiłabym się, gdyby komuś akurat ta propozycja przypadła do gustu.

"Ludzie z cukru" kojarzą mi się z osobami, które żyją w hermetycznie zamkniętej rzeczywistości, a dodatkowo prowadzą beztroską, idealną codzienność. Wszystko w ich świcie jest proste, łatwe i zachęcające. Jednak, jak wszędzie bywa też ten minus, który w moim wyobrażeniu polega na tym, że wystarczy jedno zakłócenie w tej idealności, by ludzie stali się z cukru, ulegli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami w moje ręce "wpadają" książki, o których ciężki mi napisać. Zazwyczaj wtedy tworzę listę jej wad i zalet, plusów i minusów, bo trudno jednoznacznie stwierdzić, jakie wywarła na mnie wrażenie. Niecodzienny pomysł na fabułę, sympatyczni bohaterowie i dobre wykonanie, a mimo to wciąż towarzyszące uczucie braku perełki, tego elementu, który doskonale dopełni całość. Tak było i tym razem. "Jeśli tylko..." to debiut nowej autorki na rynku wydawniczym Karoliny Klimkiewicz. Jak ostatecznie wypadła w mojej ocenie? Zapraszam do zapoznania się z całością recenzji.



"Jeśli cuda zdarzają się tuż obok cierpienia, są jeszcze bardziej widoczne, jeszcze bardziej chcemy w nie wierzyć i nawet nie staramy się im zaprzeczyć. Mimo że zmienia się wszystko, każdy ma nadzieję, że w tym szaleństwie jest chociaż odrobina dobra."

Główny bohater ma na imię Leo, co skojarzyło mi się od razu z naszym Leonem. Piękne, szlachetne i dość stare imię, które coraz rzadziej spotykamy u dzieci czy też dorosłych. Razem z Leo śledzimy jego losy od małego chłopca po mężczyznę, bo to właśnie on jest narratorem. Wiemy również o tym, że cieszy się w życiu ogromnym powodzeniem zarówno u kobiet, jak i w sprawach biznesowych. Stara się niczym nie wyróżniać, prowadzić normalne oraz spokojne i ustatkowane życie. Pokuszę się o stwierdzenie, że jako główny bohater jest mało wyrazisty i konkretny, by zapaść w pamięć na dłużej. Brakuje mi w nim iskierki silnej osobowości. Przyćmiła jego osobowość bezapelacyjne Leila kolejna bohaterka, która postawiła Leo w swoim cieniu. Poznali się jeszcze jako dzieci na plaży i od tej pory stoją za sobą niczym mur, mimo że to jedyne miejsce ich spotkań. Leila staje się powierniczką i najlepszą przyjaciółką mężczyzny, z czego on zdaje sobie doskonale sprawę.

"Jako małe dzieci jesteśmy po protu sobą. Mimo że bywamy wtedy okrutni, wynika to z dziecięcej szczerości. Nie udajemy nikogo, kim nie jesteśmy. Im stajemy się starsi, tym bardziej próbujemy być każdym, tylko nie sobą."

Każdy z nas, kto poznaje inną osobę, zaczyna do niej czuć coś więcej niż tylko sympatię, pragnie spędzać z tą osobą, jak najwięcej czasu. Zazwyczaj wspólnie wychodzi się na randki, poznaje wzajemnie znajomych oraz rodzinę. W książce natomiast nasza para się izoluje. Oprócz Leo nikt inny z jego otoczenia nie miał przyjemności poznać Leile. Nasuwa się pytanie, czy to miłość, a może przyjaźń? Osobiście mam wrażenie, że to miłość, ale także rodzaj uzależnienia od drugiego człowieka. Wiedzą o sobie wiele, potrzebuję i pragną wzajemnie, a jednak nie mogą być razem coś niewidocznego stoi między nimi. Leo pragnie zrozumieć, dlaczego nie może być blisko niej. Mija wiele lat, poznaje Ninę, z która wiąże się w małżeństwie, doczekują się potomka. Miałam wrażenie, że Leo pragnie zagłuszyć myśli po ukochanej inną kobietą, czego absolutnie nie popieram. Uważam, że za wszelką cenę od razu powinien wyjaśnić wszelkie tajemnice.

"Jeśli tylko..." to fascynujący i ciepły debiut, który czyta się szybko i bardzo miło. Dodatkowo książka ma małe gabaryty, co pozwala nam sprawnie przejść przez kolejne etapy. Bardzo urzekła mnie sprawność autorki we wplataniu wątków tak, że żaden z nich ze sobą nie kolidował. Widać, że Karolina Klimkiewicz posiadała pomysł na tę powieść, nic tu nie jest tu udawane, upychane na siłę czy opisywane z przymusu. Tak naprawdę mankamenty, które wyłapałam z czystym sercem, mogę jej wybaczyć, ponieważ jako debiutantka napisała książkę bardzo dobrze. Podczas czytania towarzyszy nam wielka niepewność, ciepło bijące od bohaterów, chęć popchnięcia ich ku sobie i ciekawość, która pragnie zostać zaspokojona. Muszę powiedzieć też, że był moment, gdzie byłam mocno zaskoczona rozwiązaniem, jakie wprowadziła autorka, bo zupełnie się go nie spodziewałam. Nie chce jednak go ujawniać, ponieważ to zabrałoby wam radość z odczytu.

"-Teraz twoje wschody i zachody słońca, twój księżyc, twój wiatr, zieleń, szum morza i śpiew ptaków, teraz cały wszechświat to będą te dwie istoty i dla nich musisz o siebie dbać(..), dla nich musisz żyć."

Kiedy książkę przeczytała moja znajoma, powiedziała mi, że na trzeźwo nie da się jej przejść. Potrzebowała duży kieliszek dobrego wina, bo nie rozumiała braku zdecydowania u Leo. Ja natomiast uważam, że to nie jest książka dla każdego, ją trzeba poczuć sobą, wczuć się w bohaterów. "Jeśli tylko..." należy do książek, z których nie można się wyrwać, stracić rytmu, bo potem trudno na nowo poczuć te emocje. Polecam i polecać będę, bo to kolejna autorka, debiutująca, co warto zaznaczać, która wprowadza w książkowy świat coś nowego, ma potencjał.

Patrycja Łazowska

Czasami w moje ręce "wpadają" książki, o których ciężki mi napisać. Zazwyczaj wtedy tworzę listę jej wad i zalet, plusów i minusów, bo trudno jednoznacznie stwierdzić, jakie wywarła na mnie wrażenie. Niecodzienny pomysł na fabułę, sympatyczni bohaterowie i dobre wykonanie, a mimo to wciąż towarzyszące uczucie braku perełki, tego elementu, który doskonale dopełni całość. Tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sylwia Trojanowska to autorka, która piszę uczuciami, o emocjach, które wywoływane są w nas przez wszelkie impulsy z otoczenia. Historia Katarzyny Laski od początku wstrząsnęła mną dogłębnie bowiem, pierwszy raz w życiu czułam się jakby autorka książki, opowiadała moją historię. Powieść ta porusza problem poważny, bo co kilka osób w naszym kraju dotkniętych jest nadwagą bądź otyłością. Niewiele robi się w stronę, by wesprzeć bądź pomóc takim osobom. Natomiast przewijając przykładowo portale społecznościowe, ilość postów na temat diet, ćwiczeń i nowo powstałych miejsc tego typu jest pokaźna. Nie małym odsetkiem są obraźliwe posty skierowane do tego grona osób. Nikt nie rozkłada na czynniki, dlaczego dana osoba ma taki problem? Czemu nie podejmuje kroki ku lepszemu, a na pewno zdrowszemu życiu? Nerwy, zła dieta, choroby to tylko kilka poważnych objawów nadwagi. Jednak Sylwia Trojanowska idzie o krok dalej i uświadamia nas, że wsparcie innych najczęściej bliskich jest w pewnym sensie kluczowe, bo jeśli oni nie dodadzą nam otuchy, to my zawsze czuć będziemy się gorsi i wykluczani ze społeczności.



Sylwię Trojanowską nie miałam okazji poznać osobiście, jednak kontakt z nią poprzez komunikator dał mi gwarancję, że to ciepła i bardzo kontaktowa osoba. Jej przyjazne nastawienie zachęca do rozmów, a przy okazji motywuję do osiągania własnych celów. Zdarza mi się podglądać jej grupę fanowską, gdzie widać, że Sylwia prowadzi aktywny tryb życia. Książki przez nią pisane poruszają ważny temat, ale posiadają również piękną, choć czasem burzliwą otoczkę uczuciową, która jest pięknym dopełnieniem całości. Nie brakuje również relacji rodzinnych, które czasem oprócz dobrych zachowań wpajają nam złe nawyki, które my następnie powielamy. Skutki bywają różne, bo albo w porę odnajdziemy błąd, albo na całe życie w nim będziemy trwać.

"Życie jest najpiękniejszą z tajemnic, a na dodatek mamy pewność, że nigdy do końca tej tajemnicy nie odkryjemy."

Mówią, że dobro zawsze wygrywa, a zło prędzej czy później zostanie zdemaskowane. Po pierwszy dwóch tomach byłam pewna, że uczucie łączące Maksa i Katarzynę jest silne. Myślę, że nie tylko mnie związek tych dwoje pokazał przełamanie stereotypu, że osoby o większych rozmiarach nie mają szansę na miłość. A jednak! Po połowie o "Szept wiatru" moje uczucia były zszargane przez bohaterkę, której mówiąc kolokwialnie, nienawidzę. Mowa tu o Karolinie Burskiej. Postać ironiczna, denerwująca i strasznie mało zaradna życiowo. Kobieta, która dla własnego szczęścia staje się desperacka, obłudna i gotowa zrobić wszystko. Toteż postanawia namieszać w życiu zakochanych. Katarzyna to postać, która natomiast bardzo kontrastuje z Karoliną, ponieważ czuję się przegrana, słabsza i ma dość walki. Na szczęście ma wokół siebie przyjaciół, którzy zawsze ją wesprze, a przede wszystkim Zośkę. Ma ona wobec Kasi pewien dług wdzięczności, dlatego teraz nie spocznie, póki nie pomoże przyjaciółce w walce o szczęście. Czy jej się to uda?

Piękne w książce jest to, że ten jeden główny wątek ma korzenie mniejszych idealnie się dopasowujących. "Szept wiatru" to powieść romantyczna, głosząca prawdę o ludzkich słabościach. Przepiękna fabuła, cudowna kreacja bohaterów i ta prawdziwość bijąca z każdej kolejnej kartki. Gwarantowana jest tu przewrotność emocji od ogromnych łez po chwilę żalu i nerwów. W życiu nie zawsze dostajemy tego, czego chcemy, ale zawsze pozostaje nam próbować. Może nie wyjdzie za pierwszy razem, a może nawet nie za każdy kolejnym albo wcale, lecz świadomość prób będzie w nas żyć wiecznie. Każdy z bohaterów jest inny, ma różne cechy charakteru, przeróżne wady i zalety. Jednak we wszystkich bez wyjątków w tych trzech częściach zachodzą przeogromne zmiany, o których nie będę tu pisać, ponieważ myślę, że każdy z was powinien je przeczytać, a następnie wynieść konkretne refleksje.

"Szept wiatru" to prawdziwy powiew emocji wprost do naszego serca. Nie można wyobrazić sobie chyba leszowego zakończenia do tej historii. Sylwia Trojanowska stworzyła sztukę, sztukę piękną, której tak wielu powieścią brakuje.

Sylwia Trojanowska to autorka, która piszę uczuciami, o emocjach, które wywoływane są w nas przez wszelkie impulsy z otoczenia. Historia Katarzyny Laski od początku wstrząsnęła mną dogłębnie bowiem, pierwszy raz w życiu czułam się jakby autorka książki, opowiadała moją historię. Powieść ta porusza problem poważny, bo co kilka osób w naszym kraju dotkniętych jest nadwagą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na samym początku przyznać muszę, że mój udział w podjęciu recenzji tej książki był zaskakujący i dosyć spontaniczny. Do tej pory nic nie słyszałam o autorze, a już zupełnie twórczości, którą tworzy. Odnajdując post na profilu społecznościowym, wpisałam swoją kandydaturę, a dopiero później sięgnęła do zasobów internetowych, by odnaleźć rzeczowe informacje. Opinie były podzielone, jedni zachwycali się inni, przedstawiali uwagi, ale suma summarum sama mogłam przeczytać i ocenić wyrażając swoje subiektywne zdanie. Siadając do recenzji, zastanawiałam się, jak wyrazić w języku pisanym, to co przedstawiałam o tej książce swoim znajomym w języku mówionym. Wreszcie udało mi się złożyć w całość rozbieżne myśli i stworzyć swoją opinię. Czy Pan Przypadek nie był dla mnie wcale, aż taki przypadkowym? Dowiedzieć możecie się, czytając całość wpisu.


Dodać muszę też, że po otworzeniu przesyłki spotkała mnie miła forma od Jacka Getnera w formie autografu. Traktuje to zawsze jako miły gest i sposób wyrażenia szacunku. To doskonała pamiątka na lata po dobrze zapamiętanej książce. Takich autorów pamięć zachowuję naprawdę na długo. Lubię często przeglądać moją biblioteczkę, otwierając książki i czytając tych kilka miłych słów.

Sama okładka sugeruje nam już, że tytułowy Pan Przypadek nasz główny bohater w tym tomiku zmierzy się z grupą docelową, jaką są kobiety. Nie czytając książki, można powiedzieć, że są one na wysokim stanowisku, dbają o siebie, choć ta okładka w lekki sposób sugeruje prześmiewczość, na co wskazują usta kobiety. Dla mnie mężczyzna jest ogromną zagadką, ma w sobie tyle sprzeczności, że trudno go ocenić. Niby jest amatorem, a swoją pracę wykonuje perfekcyjnie. Określany jest jako cynik, jednak nie brak w nim finezji i szczypty pożądanego romantyzmu.

Pierwsza sprawa, jaką się zajmuje to zabójstwo Indży Wasowicz. Kobieta zamordowana zostaje poprzez wbicie pilnika do paznokci w szyję. Po pierwsze dość oryginalne i dotąd mi nieznane imię, które wskazuję od razu, że kobieta była wyjątkowa, inna. Nie myślę się, gdyż stanowiła ikonę feministek. Wbity pilnik sugerować może, że zabójca to kobieta w końcu najczęściej w naszej torebce znajdują się takie przedmioty, ale przecież zabójca mógł nakryć ofiarę na piłowaniu paznokci. Pierwsza myśl po przeczytaniu wątku to świetny, wyszukany sposób na uśmiercenie bohaterki.

Kolejna kobieta, która ma stać się ofiarą i to jeszcze w urodziny jest Kalina Bilska. Ta natomiast jest jedną z najbogatszych Polek w kraju. Komuś zależy na tym, aby pozbawić ją życia i przejąć pokaźny majątek. Z życiowych doświadczeń, czy też książkowych uważam, że kobiety z największych szczebli są najłatwiejszymi "kąskami" dla złodziei, morderców, czy wysoko utytułowanych mężczyzn lub zazdrosnych kobiet. Zazwyczaj bezbronne, nienauczone własnej obrony zawsze w kręgu ochroniarzy, a gdy zostają same, stanowią łatwą "zdobycz". Pan Przypadek w ciekawy sposób przeprowadza nas przez śledztwa, ale też pokazuje nam jak praca, która sprawiała mu radość, teraz okazuje się obowiązkiem. Zmienia go na coraz bardziej cynicznego, zimnego mężczyznę. Przyświeca mu cel nawracania innych, by na nowo kierowali się dobrem drugiego człowieka. Trochę jak w przysłowiu "ząb za ząb, oko za oko" jest konsekwentny przy czy traci wielu bliskich, robi sobie wrogów.

Gdybym miała ją ocenić, powiedziałabym, że to książka z kilku półek- trochę zabawna, lekko dramatyczna i w pewnym stopniu nie w moim klimacie, ale za to bardzo miło się ją czytało. Styl autora jest tak dobry w odbiorze, że nie raz zostajemy poczęstowani nagłym parsknięciem śmiechu i dobrym humorem. Myślę, że w celu dalszej weryfikacji twórczości autora sięgnę po inne losy bohatera Pana Przypadka, który przypadł mi do gustu i otrzymuje ode mnie wysoką ocenę. Podeślę ją swoim bliskim i znajomym w końcu, należy polecać to, co dobre!

Na samym początku przyznać muszę, że mój udział w podjęciu recenzji tej książki był zaskakujący i dosyć spontaniczny. Do tej pory nic nie słyszałam o autorze, a już zupełnie twórczości, którą tworzy. Odnajdując post na profilu społecznościowym, wpisałam swoją kandydaturę, a dopiero później sięgnęła do zasobów internetowych, by odnaleźć rzeczowe informacje. Opinie były...

więcej Pokaż mimo to