-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Biblioteczka
2016-10-28
2016-10-12
Safi i Iseult wpadają w tarapaty. Nieudana zasadzka przysparza im sporych kłopotów. Większych niż mogłyby się spodziewać. Muszą uciekać z Venazy. Jednak ucieczka nie będzie wcale taka łatwa, bo na ich trop wpadł krwiodziej, który nie ustanie póki ich nie zabije. Podczas szalonej próby ratowania swojej skóry, więziosiostry wystawione będą na przeróżne niebezpieczeństwa. Będą zmuszane wrócić do przeszłości. I dowiedzą się czegoś o sobie i o swej magii.
Przyznam się szczerze, od kiedy tylko zobaczyłam pozytywne recenzje Prawdodziejki za granicą, wprost nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu będę mogła przekonać się o jej niezwykłości na własnej skórze. No i czekałam, czekałam i czekałam, aż w końcu mogłam sama przeczytać to cudo! Ale czy od samego początku było tak kolorowo?
Od razu powiem, że nie. Na samych pierwszych stronach czułam się dość niekomfortowo. Przede wszystkim zaskoczyła mnie ilość informacji, jakimi zostałam obrzucona od samego początku. Trochę mnie to przytłoczyło i przez to nie potrafiłam złapać takiego rytmu i porządnie wczytać się w Prawdodziejkę. Jednak teraz już wiem, że to wszystko wynikało wyłącznie z tego, że świat wykreowany przez Susan Dennard został dopracowany w absolutnie każdym stopniu.
Gdy po jakimś czasie zrozumiałam, że cała już jestem w Czaroziemiu, wiedziałam, że coraz trudniej będzie mi się oderwać od lektury. I tak właśnie było. Ta książka jest tak napakowana akcją, że jeśli nie gonią człowieka jakieś śmiertelnie ważne sprawy, to da się spędzić na czytaniu cały dzień. Nawet tego nie zauważając. Ja jednak nadal nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak wspaniałą wyobraźnię musi mieć autorka by stworzyć coś tak wspaniałego... Jak wspomniałam wyżej - dzieło dopracowane w każdym calu!
Musze też pochwalić wątek romantyczny. Jestem nim absolutnie zachwycona i oczarowana! Bardzo doceniam to, gdy autor nie skupia się wyłącznie na nim. Kiedy nie przesłania fabuły. I tu taki właśnie był. Susan Dennard wykreowała go bardzo subtelnie i spokojnie. Bardzo podobało mi się to niewinne i nieświadome zauroczenie, stopniowo przeradzające się coś większego. Naprawdę wielkie brawa!
A tu przechodzę do bohaterów. Absolutnie wspaniałych bohaterów. Bardzo podobała mi się ich kreacja. Większość z nich została okryta tajemnicą, ale było to dobre rozwiązanie. Fajnie było krok po kroku odkrywać ich osobowość. Autorka nie zapomniała również o ich przeszłości, która potrafiła zaskakiwać. Cieszy mnie bardzo to, że nie zapomniała, by stworzyć ich od samego początku, do końca.
Prawdodziejka to niezwykle złożona i momentami dość skomplikowana powieść. Całość jest jednak warta główkowania, do którego chwilami zmusza nas autorka. Idealnie wykreowany świat, tajemnicza magia i wyraziści bohaterowie. Jesteście gotowi na ten magiczny miks?
Safi i Iseult wpadają w tarapaty. Nieudana zasadzka przysparza im sporych kłopotów. Większych niż mogłyby się spodziewać. Muszą uciekać z Venazy. Jednak ucieczka nie będzie wcale taka łatwa, bo na ich trop wpadł krwiodziej, który nie ustanie póki ich nie zabije. Podczas szalonej próby ratowania swojej skóry, więziosiostry wystawione będą na przeróżne niebezpieczeństwa....
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-24
Trzy zabójstwa. Trzy niewinne dziewczynki. Brak śladów. Minęło już pięć lat, a zagadka nigdy nie została rozwiązana. Dla porucznik Kitt Lundgren to prawdziwa porażka. Wtedy jej życie zaczęło się sypać. Jednak teraz, gdy zabójstwa zaczynają się powtarzać, Kitt myśli tylko o jednym - by w końcu dorwać mordercę. Lecz to może nie być wcale takie łatwe, bo Kitt dostrzega pewne różnice między tą, a dawną sprawą. Wygląda na to, że ma do czynienia z Naśladowcą. Czy porucznik rozwiąże zagadkę zanim będzie za późno? Czy jest wystarczająco silna?
Zabierając się za Naśladowcę właściwie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tą autorką i byłam ciekawa jej twórczości, zwłaszcza, że historia zapowiadała się obiecująco. Niedawno dopiero zaczęłam swoją przygodę z thrillerami i miałam nadzieję, że dalej będę mogła ją kontynuować samymi dobrymi pozycjami. I na szczęście Naśladowca okazał się kolejną świetną książką z tego gatunku.
Już po paru pierwszych stronach wiedziałam, że to będzie Coś przez duże C. I nie pomyliłam się. Erica Spindler z miejsca porwała mnie w wir wydarzeń, ani na moment nie powstrzymując rozpędu, jaki zaczęła nabierać fabuła. Przez całą książkę nie odniosłam wrażenia, że coś się dłuży, czy jakieś wątki znalazły się w treści bez potrzeby. Całość była naprawdę zgrana. Wszystko wynikało z czegoś. Dla każdego elementu znalazłam uzasadnianie. Nie było momentu, w którym mogłabym zastanawiać nad sensem jakiegoś wydarzenia.
Jednak to, co uderzyło mnie w tej książce najbardziej, to niezwykła umiejętność autorki w wodzeniu czytelnika za nos. To było naprawdę niesamowite, jak wiele ślepych zaułków postawiła przede mną. I przed bohaterami. Wiecie, gdy już był taki moment, że byłam niemal pewna, iż wiem kto jest Mordercą Śpiących Aniołków, Erica Spindler z premedytacją roztrzaskiwała moją teorię na małe kawałeczki. I to zdarzało się kilka razy. Po prostu genialnie napisana książka.
Bohaterowie Naśladowcy zostali według mnie bardzo trafnie skreśleni. Autorka przedstawiła najistotniejsze fakty z ich życia, które pomogły mi zwizualizować sobie ich obraz. To jak żyli i kim właściwie byli. Najbardziej zostało to dopracowane u dwóch głównych bohaterek, czyli porucznik Kitt Lundgren i jej partnerki porucznik Mary Catherine Riggio. Bardzo fajnie śledziło się całą historię pod ich skrzydłami. Chciałabym kiedyś poznać więcej śledztw pod ich wodzą.
Naśladowca to niezwykle wciągający i trzymający w napięciu thriller. Do ostatnich stron autorka nie odkrywa, kto właściwie jest sprawcą. Bawi się z bohaterami w kotka i myszkę. I robi to bardzo umiejętnie. Polecam te książkę każdemu, kto choć trochę lubi kryminalne zagadki, bo właśnie ta jest naprawdę genialnie przemyślana. Spędziłam z nią kilka godzin pełnych niepewności i napięcia. A w pewnym momencie już nie potrafiłam jej odłożyć. Po prostu musiałam poznać prawdę.
Zapraszam
secretsofbooks.blogspot.com
Trzy zabójstwa. Trzy niewinne dziewczynki. Brak śladów. Minęło już pięć lat, a zagadka nigdy nie została rozwiązana. Dla porucznik Kitt Lundgren to prawdziwa porażka. Wtedy jej życie zaczęło się sypać. Jednak teraz, gdy zabójstwa zaczynają się powtarzać, Kitt myśli tylko o jednym - by w końcu dorwać mordercę. Lecz to może nie być wcale takie łatwe, bo Kitt dostrzega pewne...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-26
Piętnastolatek popełnia samobójstwo. Zrozpaczona matka nie chce w to uwierzyć. Jest przekonana, że jej dziecko nie mogło targnąć się na własne życie. Dlatego prosi o pomoc policję. Porucznik Decker zgadza się bliżej przyjrzeć sprawie, która z pozoru wydaje się być oczywista. Jednak to tylko pozory. Im głębiej mężczyzna zagłębia się w życie chłopca, tym więcej znajduje aspektów każących sądzić, że coś tu się nie zgadza. Śledztwo trwa, a na jaw wychodzą nowe szczegóły.
Kończąc tę historię czułam się naprawdę zaskoczona. Bardzo pozytywnie zaskoczona. Zabierając się za tę książkę miałam jakieś swoje wyobrażenia, co do zarysu akcji i chociaż nie do końca się one sprawdziły, to muszę przyznać że to, co zaserwowała Faye Kellerman, okazało się lepsze. Bo tak skomplikowana zagadka nie mogła nie zrobić na mnie wrażenia.
Zabawy z bronią to po pierwsze świetnie skonstruowana i totalnie skomplikowana fabuła. Byłam pod totalnym wrażeniem wypadków, jakie serwowała autorka. Co chwilę rzucała coś innego, co nadawało całości jeszcze większej absurdalności. A po drugie - doskonale trzyma w napięciu. Może nie od samego początku, bo tam akcja się dopiero zawiązywała, ale od jakiegoś momentu wydarzenia zaczęły nabierać takiego rozpędu, że trudno było się oderwać.
Ciekawie poprowadzona narracja dała całej historii fajne i solidne fundamenty. Nie zdradzę na czym to polegało, bo najlepiej się o tym przekonać na własnej skórze. Dodam tylko, że od samego początku zastanawiałam się przez to, co tu tak naprawdę się dzieje.
Jest też jedna rzecz, która mnie drażniła. Dialogi w pewnych momentach nabierały takiego dziwnego wyrazu. Wydawały mi się dość sztuczne. Jakby włożone w usta bohaterów na siłę. Jakby autorka usiłowała zmienić niektórych w ideały w kontekście relacji międzyludzkich. Myślę, że gdyby potraktowała to mniej poważnie i oparła to na naturalności, całość wypadłaby lepiej. To moje jedyne zastrzeżenie.
Mimo to bohaterowie okazali się całkiem interesującym punktem tej historii. Faye Kellerman udało ich się tutaj dopasować. Kilkoro z nich zostało bardzo fajnie nakreślonych i z ciekawością śledziłam ich wzloty i upadki
Zabawy z bronią to naprawdę dobra książka. Ma przemyślaną fabułę, ciekawych bohaterów i przede wszystkim zawiłą zagadkę, której przebieg śledziłam z ogromnym zainteresowaniem. Było tam kilka ostrych i mocnych scen, więc na pewno nie jest to historia dla wszystkich, lecz jeżeli lubicie kryminały i szukacie czegoś, co potrafi wstrząsnąć, to Zabawy z bronią nadadzą się idealnie.
Piętnastolatek popełnia samobójstwo. Zrozpaczona matka nie chce w to uwierzyć. Jest przekonana, że jej dziecko nie mogło targnąć się na własne życie. Dlatego prosi o pomoc policję. Porucznik Decker zgadza się bliżej przyjrzeć sprawie, która z pozoru wydaje się być oczywista. Jednak to tylko pozory. Im głębiej mężczyzna zagłębia się w życie chłopca, tym więcej znajduje...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-21
Od momentu, w którym ujrzałam tę pozycję w zapowiedziach byłam niesamowicie podekscytowana. Czytając opis, wyobrażałam sobie wyrachowany i bezlitosny świat okraszony blaskiem fleszy i gorącym słońcem Los Angeles z milionami intryg, które będą spędzać mi sen z powiek. Jednak gdy już dorwałam się do książki to wszystko, co zdążyło zagnieździć się w mojej wyobraźni zastałam uformowane w kształt, który nie do końca do mnie przemówił.
W gorącym Hollywood dla miejscowych nastolatków nastał gorący okres. Pewien biznesmen ogłasza konkurs na promotorów swoich klubów, by przyciągnąć do nich jeszcze więcej żądnych przygód młodych ludzi. Na uczestników konkursu czeka spora nagroda, ale czy ich niemałe wysiłki i pozornie dobra zabawa są warte konsekwencji, jakie to wszystko ze sobą niesie? Aster, Tommy i Layla wkrótce będą mieli szansę poznać tę nową, mroczną odsłonę sławnego Hollywood.
Zaczynając czytać tę książkę, już od początku spodziewałam się mocnego akcentu. I chociaż go nie dostałam, to obdarzyłam Alyson Noël pewną dozą zaufania, licząc na to, że wkrótce zrekompensuje mi to zawrotną akcją, która nie pozwoli mi się oderwać. Jednak z każdą kolejną stroną i z każdym kolejnym rozdziałem, powoli zaczynało do mnie docierać, że w tym temacie nie czeka na mnie już wiele emocji. W efekcie tego Niezrównani okazali się dla mnie sporym rozczarowaniem.
Wszystko w tej książce wydawało mi się puste. Cała ta otoczka z celebrytami i panującym na nich szałem była dla mnie totalnie bez sensu. Może autorce zależało na tym, żeby wyodrębnić ten nie mający żadnego oparcia w logice obłęd na punkcie sławy. Jednak moim zdaniem zobrazowała to zbyt dosadnie. Mimo że w rzeczywistości tak jest, to czytanie o tym bynajmniej nie zakrawało na przyjemność. Liczyłam ze strony autorki na jakiś element, który skutecznie by to ubarwił, aby całość była bardziej przystępna dla czytelnika. I nie doczekałam się.
Postacie, z którymi miałam okazję spotkać się w tej książce, były jedną z najgorszych rzeczy, jaką w niej zastałam. Nie wydaje mi się, żeby autorka przywiązała do nich większą wagę, zamiast tego skupiając się na coraz to mocniejszym komplikowaniu fabuły. Aster okazała się rozpuszczoną, bogatą panienką żądną sukcesu i sławy. I nie miało dla niej znaczenia jak osiągnie swój cel, nawet jeśli miałaby iść po trupach. Tommy początkowo zyskał moją sympatię, ale później stopniowo zaczął ją tracić, stając się coraz bardziej niezdecydowanym bohaterem. A Layla była tą irytującą bohaterką, która miała dość udane życie, a na własne życzenie zaczynała je niszczyć.
Niezrównani są dla mnie książką z niewykorzystanym potencjałem. Zarys fabuły przemówił do mnie, a z całą historią mogłoby stać się to samo, gdyby nie wykonanie. Docierając do końca zaczynałam odnosić wrażenie, że Alyson Noël przesadziła z tymi tajemnicami okalającymi fabułę. Zwykle bardzo lubię zawiłości w książkach, ale taki przesyt zaczynał mnie męczyć. Powodowało to, że chciałam tę książkę skończyć jak najszybciej, ale nie tylko po to, aby poznać odpowiedzi (chociaż i tak ich nie uzyskałam), ale również po to, by mieć to już za sobą.
I chociaż spotkanie z Alyson Noël zaliczam do nieudanych, to niezaprzeczalnie zdobyła moją uwagę jedną rzeczą. Mianowicie tytuły rozdziałów były tytułami piosenek. Przeróżnych utworów. I to bez wątpienia było jednym z nielicznych plusów tej książki. Ale czy dla tej śladowej ilości pozytywów warto sięgnąć po tę książkę? Raczej nie. Chyba że macie ochotę na coś szczególnie mało wymagającego.
secretsofbooks.blogspot.com/
Od momentu, w którym ujrzałam tę pozycję w zapowiedziach byłam niesamowicie podekscytowana. Czytając opis, wyobrażałam sobie wyrachowany i bezlitosny świat okraszony blaskiem fleszy i gorącym słońcem Los Angeles z milionami intryg, które będą spędzać mi sen z powiek. Jednak gdy już dorwałam się do książki to wszystko, co zdążyło zagnieździć się w mojej wyobraźni zastałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-24
Nie czytam biografii. Jakoś nigdy nie interesowało mnie poznawanie życiorysu osób w jakiś sposób znanych czy sławnych. Ale dla tej zrobiłam wyjątek. A dlaczego? Wspominałam kiedyś, że kocham żużel? Zawodników. Atmosferą towarzyszącą zawodom. Ten żużlowy światek, tylko dla niektórych znany od podszewki. I przede wszystkim za emocje, jakie ze sobą speedway niesie. A gdy połączyć mój ukochany sport z tak samo przeze mnie uwielbianym słowem pisanym - od razu wiedziałam, że to będzie coś. Coś przez duże C. I takie było.
Pół wieku na czarno to żużel oczami Marka Cieślaka, czyli człowieka znanego wszystkim miłośnikom czarnego sportu, jako byłego zawodnika i trenera z niekwestionowanymi sukcesami. W swojej biografii opowiada nam, jak to wszystko się zaczęło. Jak ruszyła jego kariera i jak się potoczyła. Znalazł też miejsce dla wielkich zawodników, którzy zapisali się na kartach historii tego sportu. Wyjaśnił kontrowersje krążące wokół swojej osoby. Nakreślił swoją pracę jako trenera w klubach, jak i również w reprezentacji. Jednym słowem - zawarł to, co taki ktoś jak ja, chciał tam znaleźć.
My, jako wierni fanatycy speedwaya, posiadamy wiedzę tylko o tym, co ujrzymy na scenie. Ale co dzieje się, gdy przedstawienie dobiegnie końca, a aktorzy zejdą z areny? Między innymi właśnie to przedstawia nam Marek Cieślak. Ukazuje kulisy dotąd większości nieznane. Przedstawia obraz niejednokrotnie wywołujący uśmiech na twarzy, ale nie zapomina o mankamentach nie jednorkotnie mających miejsce w tym sporcie. Dramaty, jakie niosą ze sobą kontuzje i śmiertelne wypadki na torze, które za każdym razem wstrząsały żużlowym światem. Bo żużel to piękno, które w swojej cudowności może okazać się dla wielu zgubne.
Pokłony należą się Wojciechowi Koerberowi, który spisał słowa Cieślaka. Z początku bałam się, że strasznie opornie będzie szło mi pochłanianie tak ciągłego tekstu, jakim jest właśnie biografia, ale Pół wieku na czarno jest przeciwieństwem mojego wyobrażenia o biografiach. Być może za sprawą niezwykle interesującego mnie tematu w niej zawartego, a być może właśnie Wojciecha Koerbera. W każdym razie uważam, że wykonał kawał dobrej roboty.
Cudownie było czytać o tym, co każdego roku, od kwietnia do października na okrągło nakręca moje życie i wokół czego kręci się wówczas nie tylko mój świat. Jestem bardzo szczęśliwa, że miałam szansę uzupełnić swoją żużlową wiedzę o rzeczy, o których nie miałam dotąd pojęcia. Marek Cieślak to osoba z ogromną wiedzą w obrębie tej dyscypliny, ale też zwykły człowiek, który oddaje się swoim pasjom, takich jak jazda na rowerze. Dopóki nie przeczytałam tej książki nie miałam pojęcia, że człowiek w jego wieku jest w stanie pokonywać na rowerze siedemdziesiąt kilometrów dziennie! Niesamowite.
Nie czytam biografii. Jakoś nigdy nie interesowało mnie poznawanie życiorysu osób w jakiś sposób znanych czy sławnych. Ale dla tej zrobiłam wyjątek. A dlaczego? Wspominałam kiedyś, że kocham żużel? Zawodników. Atmosferą towarzyszącą zawodom. Ten żużlowy światek, tylko dla niektórych znany od podszewki. I przede wszystkim za emocje, jakie ze sobą speedway niesie. A gdy...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-23
Powrót do rzeczywistości bywa trudny. A ten, przez który musiała przejść Gert właśnie taki był. Utrata tego, co uważała w swoim życiu za pewnik, sprawiła, że wszystko uległo zmianie. Cały rytm jej dotychczasowej egzystencji został zaburzony. Jednak Gert postanowiła niejako go przywrócić. W wieku niespełna trzydziestu lat wraca do brutalnego świata singli, rządzącego się swoimi prawami. Nigdy nie przypuszczała, że randkowanie może być tak skomplikowane... Czy Gert uda się odzyskać spokój? Czy ponownie zazna tego, czego tak bardzo jej brakowało? A może wyczerpała już swój przydział szczęścia?
Sięgając po tę książkę, nie spodziewałam się tak naprawdę czegoś, co trafi w mój gust. I z początku mogłam przyznać sobie rację, bo między wierszami nie mogłam znaleźć nic, co wskazywałoby, że Druga runda mnie zaskoczy. A jednak tak się stało. Niespodziewanie, książka lądowała w moich rękach podczas niemal każdej wolnej chwili, a te potrafiłam przedłużać w nieskończoność. Historia Gert, chociaż z pozoru banalna i sztampowa, dla mnie okazała się wyjątkowo dobra i absorbująca.
Z początku miałam problem z przyzwyczajeniem się do fabuły, bo jako taką nowością była dla mnie historia, w której główne role przypadły postaciom trochę starszym niż te, z którymi mam do czynienia znacznie częściej. Caren Lissner sprawiła, że ta odmienność bardzo mi się spodobała. Jej styl mogę uznać za bardzo przyjemny i trzymający przy lekturze. Umiejętnie wplotła w dość poważną i niekiedy przesiąkniętą smutkiem fabułę humor, który ubarwił całość. Splot wydarzeń potrafił wprawić mnie w zdumienie, a wątki, które nie do końca zostały zamknięte, cały czas mnie zastanawiają.
Cały klimat Drugiej rundy został oparty na poszukiwaniu miłości. Autorka zestawiła ze sobą jakby dwa rodzaje takich gonitw w mocnym kontraście. Z jednej strony istna desperacja, a z drugiej proste podążanie według własnego uznania. Było to ciekawe rozwiązanie i nieraz zdecydowanie potrafiło rozśmieszyć, ale nie wiem czy każdemu przypadłoby do gustu ukazanie takich relacji między ludzkich, albo raczej między płciowych. Ale w mojej ocenie Caren Lissner całkiem zgrabnie sobie ze wszystkim poradziła.
Jak wspomniałam wyżej, na początku bohaterowie stanowili dla mnie mały problem, ale po jakimś czasie zdecydowanie zaczęli wkupywać się w moje łaski. Autorka postarała się o mniej lub bardziej precyzyjne nakreślenie ich osobowości, co mnie w zupełności, w tym przypadku wystarczyło. Jednak nie zapałałam do głównej bohaterki, czyli Gert szczególną sympatią, ale pozostałam z nią w ciepłych stosunkach. Za to w całości skradła ją Hallie - jej przyjaciółka. Lubię takie pozytywne, pełne energii i humoru postacie, a ta druga zdecydowanie taką była. A dopełniająca trio Erika głównie mnie denerwowała swoją przejawiającą się niekiedy dziecinnością i ciągłym rozpamiętywaniem przeszłości.
Druga runda to historia o uporaniu się z tęsknotą, a tym samym o próbie powrotu do życia i normalnego funkcjonowania wśród ludzi. Caren Lissner szczegółowo oddała trud, z jakim zmagały się postacie, opakowując to w łatwo przyswajalną i niekiedy pouczającą historię. Nie jest to literatura wysokich lotów, lecz idealnie nadaje się na zapełnienie wolnych chwil i relaks, choć zapewne nie każdemu perypetie Gert przypadną do gustu.
Powrót do rzeczywistości bywa trudny. A ten, przez który musiała przejść Gert właśnie taki był. Utrata tego, co uważała w swoim życiu za pewnik, sprawiła, że wszystko uległo zmianie. Cały rytm jej dotychczasowej egzystencji został zaburzony. Jednak Gert postanowiła niejako go przywrócić. W wieku niespełna trzydziestu lat wraca do brutalnego świata singli, rządzącego się...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-08
Amber od najmłodszych lat miała w życiu trudno. Dorastanie z despotycznym ojcem, który wpada w furię za każdym razem, gdy coś idzie nie po jego myśli, może zostawić głęboką ranę i przejawiać się w różny sposób w dorosłym życiu. Jednakże dziewczyna ma skuteczne lekarstwo, które pomaga jej ranom powoli się zabliźniać. To lekarstwo codziennie zakrada się do niej przez okno...
Jeszcze na długo przed premierą tej książki w Polsce chciałam ją przeczytać. Sam pomysł wydawał mi się naprawdę cudowny, mimo że opiera się na schematach. I gdy w końcu zobaczyłam ją w zapowiedziach, wiedziałam, że będę musiała ją przeczytać, aby dowiedzieć się jak ten pomysł wygląda. A kiedy Chłopak, który... w końcu trafił w moje ręce byłam naprawdę podekscytowana. I to podekscytowanie z każdą kolejną stroną zaczęło opadać, bo w rzeczywistości nie było tak cudownie jak sobie wyobrażałam.
Początek był bardzo obiecujący. Prolog rozbudził moje czytelnicze zmysły i byłam gotowa na naprawdę genialną historię, ale później wydarzenia jakby spowolniły bieg, a potem przez długi czas nie chciały obrać szybszego tempa. Przez tę pierwszą połowę książki miałam do czynienia z tak naprawdę zwykłą historią okraszoną gwałtowną miłością. Nie potrafiłam dostrzec tam nic, co wyróżniłoby ją na tle innych pozycji, które mam już za sobą. Wszystko wydawało mi się zwykłe i przeciętne. I mimo to, że czytało się bardzo przyjemnie, czułam się w pewnym stopniu zawiedziona.
Jednakże, gdy połowa historii była już za mną, odetchnęłam z ulgą, bo akcja nareszcie ruszyła! Pani Moseley zaczęła rzucać we mnie coraz to nowymi i niejednokrotnie szokującymi wydarzeniami. Z uwagą śledziłam każdy ruch bohaterów. I chociaż czasem wszystko toczyło się dosyć przewidywalnym torem, to mnie osobiście takie rozwiązania satysfakcjonowały. W końcu zaczynałam dostrzegać w tej książce wartość, która czyniła ją w pewnym stopniu wyjątkową. Bo mimo tego słabego początku, koniec końców Chłopak, który... trafił do grona tych lubianych przeze mnie książek.
Inaczej było z bohaterami grzejącymi główne miejsca w tym przedstawieniu, bo już od samego początku zyskali moją sympatię. Potrafili mnie rozbawić i rozczulić swą troską, jak Jake. Posiedli też umiejętność, dzięki której mogli mnie totalnie zauroczyć, jak Liam. Byli też w stanie porządnie mnie zirytować, jak Amber. Taka mieszanka przedstawiała się znakomicie, na kartach tej powieści i mimo dosłownie kilku niedociągnięć pod tym względem bardzo polubiłam całą trójkę, jak i postacie poboczne, bo autorka bardzo dobrze sobie z nimi poradziła.
Kirsty Moseley w swojej z pozoru błahej i banalnej historii porusza poważne problemy, z którymi mierzy się prawdopodobnie nie mała ilość dorastających dzieci i nastolatków. Ukazuje długotrwały proces mierzenia się z cieniami przeszłości, które nękają w snach, czy nawet w zwykłej codzienności. Pokazuje jakie skutki może wywrzeć na przyszłości trudne dzieciństwo. Obrazuje również silną miłość, jednak nie tylko damsko-męską, a miłość między rodzeństwem, gdy każde z nich oddałoby za drugie życie. To było jedno z piękniejszych przesłań tej historii i zachęcam Was, aby poznać też inne. Mimo ciężkiego początku.
Amber od najmłodszych lat miała w życiu trudno. Dorastanie z despotycznym ojcem, który wpada w furię za każdym razem, gdy coś idzie nie po jego myśli, może zostawić głęboką ranę i przejawiać się w różny sposób w dorosłym życiu. Jednakże dziewczyna ma skuteczne lekarstwo, które pomaga jej ranom powoli się zabliźniać. To lekarstwo codziennie zakrada się do niej przez...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-24
recenzja również na secretsofbooks.blogspot.com
Śmierć to ciężka sprawa. Jest zawsze obecna w naszym życiu. Czasami mniej, a czasami bardziej, ale to tak naprawdę nie ma znaczenia, bo głęboko w naszej podświadomości mamy to poczucie, że przyjdzie taki dzień, kiedy w końcu będziemy musieli się z nią zmierzyć. A dla Travisa ostateczny czas zbliża się nieuchronnie wielkimi krokami.
Chłopak w wieku szesnastu lat zachorował na raka. Nieuleczalnego raka. Okres leczenia był najcięższym w jego dotychczasowym życiu, a męka przez jaką przechodził powoli zaczęła odbierać mu chęć do dalszej walki. I gdy jego koniec był już niemal przesądzony, Travis dowiedział się o szalonym eksperymencie. Wbrew wszelkiej logice, popędzany zmęczeniem i czasem jaki mu został - zgodził się. A teraz, po pięciu latach od tamtej chwili, po pięciu latach tkwienia w zawieszeniu między życiem a śmiercią powrócił. Z własną głową na obcym ciele... Ale nie tylko to się zmieniło.
Wydawało Wam się, że transplantacja głowy jest niemożliwa? Mnie też, dopóki nie przeczytałam Chłopaka, który stracił głowę. Pan Whaley postanowił wznieść się na wyżyny absurdu i stworzyć coś, co w rzeczywistości nie miałoby racji bytu (na dzień dzisiejszy) i zrobił to w sposób niezwykły. A dlaczego? Ponieważ temat owej "głowy" wymodelował jako tło dla epizodów rozgrywających się w powieści. Tak naprawdę czytałam powieść o chłopcu, który stanął przed trudnym zadaniem. Musiał ponownie odnaleźć swoje miejsce w życiu, po tym jak zabrała mu je okrutna choroba.
Autor bierze nas na pasażerów powrotnej podróży Travisa. Skrzętnie opisuje i pozwala wyczuć nam wszystkie emocje, towarzyszące chłopakowi w nowym dla niego świecie. Mamy okazję śledzić, jak każdy z osobna radzi sobie z tym, na co nie było prawie żadnej nadziei. Zaskoczeniem było dla mnie, jak mocno niemalże każdy aspekt poprzedniego życia Travisa uległ zmianie. Ta książka pokazała mi, że marne pięć lat, które wydawało mi się tak naprawdę niczym to w rzeczywistości szmat czasu, który dzielił Travisa od życia "sprzed". I autentycznie podobało mi się, że John Whaley nie postawił na melancholię, która w takim temacie mogłaby wydawać się wiodąca. Autor wplótł zaś w swą książkę mnóstwo dobrego humoru, który skutecznie ubarwił całą historię.
Postacie, które poznałam podczas lektury są jedną z lepszych stron tej książki. Autor każdemu z nich poświęcił choć chwilę, co doskonale widać. Nie odniosłam wrażenia, że któraś z nich była tam przypadkiem, a o innej wiem za mało, aby zbudować sobie kompletny obraz. I choć w niektórych momentach nie rozumiałam ich postępowania, miałam nadzieję, że zrobią coś tak, a nie inaczej, to nie byli papierowi. Byli prawdziwi.
Chłopak, który stracił głowę to historia inna niż wszystkie. Choć, tak, jest to młodzieżówka, która ma skłaniać do refleksji i ukazywać wiele aspektów młodzieńczego życia. Jednakże w sposób oryginalny, choćby przez samo niewiarygodne tło, które mnie osobiście zaintrygowało na tyle, bym chciała poznać tę książkę. Bo nie czytałam jeszcze książki podobnej do tej. Nigdy nie sądziłam nawet, że ktoś będzie w stanie stworzyć tak oryginalną, szaloną i wymyślną historię. Może ta pozycja zaginie kiedyś w morzu innych, jednakże dam sobie głowę uciąć, że tak nietypowej nie znajdziecie!
recenzja również na secretsofbooks.blogspot.com
Śmierć to ciężka sprawa. Jest zawsze obecna w naszym życiu. Czasami mniej, a czasami bardziej, ale to tak naprawdę nie ma znaczenia, bo głęboko w naszej podświadomości mamy to poczucie, że przyjdzie taki dzień, kiedy w końcu będziemy musieli się z nią zmierzyć. A dla Travisa ostateczny czas zbliża się nieuchronnie wielkimi...
2016-03-05
Znacie Harry'ego Pottera, prawda? Chłopca, który przeżył. Chłopca, który z dnia na dzień dowiedział się, że jest czarodziejem. Chłopca, który z wielką radością rozpoczął naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. I wreszcie chłopca, który od niemowlęcia, był kimś, kto stanowił zagrożenie dla pewnego czarnoksiężnika, który nie zamierza spocząć, póki nie powróci i ostatecznie nie rozliczy się z przeszłością. Harry'ego czeka wielkie wyzwanie, ale wraz z przyjaciółmi jest w stanie rozwiązać każdą zagadkę i wyjść z każdej opresji.
Znam mnóstwo osób oczarowanych serią o Harrym Potterze, a ja do nich należę. Kiedy więc dowiedziałam się, że historia ta zostanie wydana na nowo, okraszona wspaniałymi ilustracjami, nie posiadałam się ze szczęścia! Teraz, gdy jeszcze jeden raz zanurzyłam się w świecie czarodziejów, mając przed oczami przepiękne i przewspaniałe ilustracje Jima Kaya mogę powiedzieć, że jestem absolutnie zachwycona tym, jak jego twórczość idealnie zgrała się z piórem J.K. Rowling!
Nie mam i nigdy mieć nie będę wątpliwości, co do genialności pióra Rowling, ponieważ każdy aspekt wykreowanego przez nią świata jest absolutnym fenomenem i chyba nikt nie będzie się w tym temacie ze mną spierał. Za każdym razem jestem pod takim samym wrażeniem przygód Harry'ego i wiem, że jeszcze nie jeden raz wybiorę się w podróż do Hogwartu, aby towarzyszyć mu w kolejnych epizodach. Każdy upadek i każde zwycięstwo przeżywam tak samo, a jego niezwykły świat nie raz przyprawia mnie u uśmiech, a w innym wypadku o łzy. Jest to niesamowita seria i zawsze cieszę się z możliwości powrotu na jej karty.
Ponowna lektura tej książki była kolejnym wspaniałym przeżyciem, które zostało wzbogacone o nowe emocje wywołane przepięknymi, niezwykle klimatycznymi i wyjątkowymi ilustracjami, oddającymi idealnie swoistość świata Harry'ego Pottera. Przewracając kolejne strony i odkrywając coraz to nowe obrazki, nie mogłam przestać się im przyglądać. Na pierwszy rzut okaz widać, iż zostały stworzone z ogromną skrupulatnością i dbałością o szczegóły. Wyziera z nich wprawna ręka, która wędrując po papierze doskonale wiedziała, co czyni. Jim Kay to niezwykle utalentowany człowiek, który swoją pasję postanowił przerzucić na wyższy poziom dając nam coś wyjątkowego, co z czcią postawimy na swojej półce.
Historia Harry'ego Pottera jest przepełniona emocjami od pierwszej aż do ostatniej strony, a okraszona tak idealnymi ilustracjami daje czytelnikowi dodatkową przyjemność wizualizacją tego niezwykłego świata, który dotychczas mogliśmy oglądać tylko w postaci filmu. Jednakże dla mnie, i myślę, że nie tylko dla mnie, uwidocznienie tego wszystkiego na kartach ukochanej książki jest czymś wprost nie do opisania, czymś o wiele cenniejszym niż wizja reżyserska. Bo dla mnie, jako totalnego mola książkowego, możliwość posiadania kawałka z ukochanego książkowego świata i umieszczenie go na honorowym miejscu w biblioteczce jest urzeczywistnieniem szczęścia.
secretsofbooks.blogspot.com/
Znacie Harry'ego Pottera, prawda? Chłopca, który przeżył. Chłopca, który z dnia na dzień dowiedział się, że jest czarodziejem. Chłopca, który z wielką radością rozpoczął naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. I wreszcie chłopca, który od niemowlęcia, był kimś, kto stanowił zagrożenie dla pewnego czarnoksiężnika, który nie zamierza spocząć, póki nie powróci i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-27
Ava Lavender urodziła się ze skrzydłami. Samo jej istnienie wydaje się być osobliwyn i cudownym przypadkiem. Nikt nie ma pojęcia dlaczego. Dziewczyna starając się poznać prawdę, analizowała losy pokoleń swojej rodziny, przy okazji i nam uchylając krok po kroku tajemnice minionych lat. Jedni uważali ją za anioła, drudzy sądzili, że jest czymś na podobę ptaka, a jeszcze inni widzieli w niej zwykłą dziewczynę. A kim tak naprawdę była Ava? I do czego doprowadziła jej dziwna przypadłość?
Osobliwie cudowna. Te dwa słowa nie bez przyczyny znalazły się w tytule, ponieważ moim zdaniem idealnie opisują historię, którą spisała Ava Lavender. Dzieje jej rodziny, z których składa się cała książka były niezwykle absorbujące i od samego początku poczułam się nimi oczarowana. I może nie zawsze były piękne i idealne, ale były prawdziwe. Wyzierała z nich autentyczność. Pani Walton opisując poszczególne wydarzenia sprawiła, że poczułam klimat tamtych lat i panujące wówczas przekonania, zasady czy przesądy. Rodzina Avy nie miała w życiu łatwo, ale ich historia pokazuje, że mimo kłód jakie rzuca los pod nogi, jesteśmy w stanie na końcu odnaleźć szczęście.
Jednakże najlepsze, co w tej książce jest, to wprost nieziemski pomysł i jego perfekcyjne wykonanie. Leslye Walton zrobiła coś po prostu odbierającego mowę, bo dosłownie wszystko, co w swojej powieści zawarła miało jakieś znaczenie, nie znalazło się tam bez powodu. Powiodła mnie szlakiem od XX wiecznej Francji do Ameryki, gdzie dokończyła swego dzieła. Jej niezwykłe umiejętności pozwoliły płynnie przechodzić z wątku w wątek, co sprawiło, że wprost przepłynęłam przez tę powieść, a subtelnie wprowadzone elementy fantastyczne tylko dodały całej historii wyjątkowości.
Na przepięknie stworzonym tle, pani Walton wymalowała osobliwych i cudownych bohaterów, którzy dopełnili całości. Każdy z nich był inny oraz wyjątkowy. Podąrzał sobie tylko znanymi ścieżkami, przyjmując konsekwencje, które ze sobą niosły, a przy tym nie tracił swojej unikalności. Autorka każdą swoją postać obdarowała inną cechą, która wyróżniała ją na tle pozostałych towarzyszy. Byli ci źli, i ci dobrzy, ale nie ulega wątpliwości, że wykreowani zostali z przemyśleniem, bez pochopnych decyzji, które mogłyby zaszkodzić ich końcowemu wizerunkowi.
Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender to nietypowa powieść, ukazująca różne twarze miłości. Coś takiego czytałam po raz pierwszy i już teraz mogę powiedzieć, że z chęcią przeczytam kolejne twory Leslye Walton, bo tą książką dosłownie mnie oczarowała. Znalazłam tam chwile i te słodkie, przyprawiające mnie o uśmiech i te budzące grozę, przyprawiające o szybsze bicie serca. Całość była pełna niespodzianek i tajemnic, które potrafiły wywrócić wykreowany świat do góry nogami.
I tym, którzy w jakiś sposób czują się zaintrygowani tą książką i zastanawiają się nad jej przeczytaniem, mogę szczerze powiedzieć, że nie ma się nad czym zastanawiać, ponieważ książka Leslye Walton jest wyjątkowa w każdym tego słowa znaczeniu i aby się o tym przekonać, trzeba ją tylko poznać.
secretsofbooks.blogspot.com
Ava Lavender urodziła się ze skrzydłami. Samo jej istnienie wydaje się być osobliwyn i cudownym przypadkiem. Nikt nie ma pojęcia dlaczego. Dziewczyna starając się poznać prawdę, analizowała losy pokoleń swojej rodziny, przy okazji i nam uchylając krok po kroku tajemnice minionych lat. Jedni uważali ją za anioła, drudzy sądzili, że jest czymś na podobę ptaka, a jeszcze inni...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-20
Wyobraź sobie siebie na ogromnym i niezniszczalnym statku kosmicznym, który oprócz Ciebie ma na pokładzie jeszcze pięć tysięcy pasażerów. Niezwykła wizja, prawda? Wyobraź sobie, że przechadzasz się jego długimi korytarzami, podziwiając przez wielkie okna cudowną kosmiczną przestrzeń. Widoki godne zapamiętania, czyż nie? A co, jeśli w tym momencie statkiem zaczęłyby targać niepokojące wstrząsy? Co, jeśli z głośników popłynąłby głos nakazujący natychmiastową ewakuację? Panika owładnęłaby tłum, a Ty napędzany adrenaliną szukałbyś drogi do kapsuły ratunkowej. Przetrwałabyś?
Lilac LaRoux i Tarver Merendsen przetrwali katastrofę Ikara i w kapsule ratunkowej wylądowali na najbliższej planecie. Nie wiedzieli nic. Czy przeżył ktoś jeszcze. Czy ktoś im pomoże. Co to za miejsce. Czy przetrwają. Byli zdani tylko i wyłącznie na siebie. W poszukiwaniu ratunku udają się w głąb planety, ale to, co tam napotkają przekroczy ich dotychczasowe pojęcie o tym co dobre, i co złe. Odkryją nową stronę cierpienia, a przy tym będą musieli uważać, aby nie zatracić siebie nawzajem...
Pomysł na fabułę jest wprost obłędny. Uwielbiam historie osadzone w przestrzeni kosmicznej, a autorki akurat tej doskonale wiedziały co robią, umieszczając bieg wydarzeń akurat tam. Wszystko było idealnie przemyślane. Nie doszukałam się niczego wyrwanego z kontekstu, co utrudniałoby odbiór całości. Panie Kaufman i Spooner stworzyły historię bogatą w szczegóły, które składając się w jedno stworzyły obraz dzikiej i pierwotnej planety, która nadała książce niezwykle tajemniczego i niepokojącego klimatu.
Niezwykle wyraźny jest w tej książce brak schematów. Autorki poszły w totalną oryginalność. Już na początku zrozumiałam, że po biegu zdarzeń nie można się niczego spodziewać. Akcja była nieprzewidywalna i wyjątkowo wciągająca. Niezwykle zauroczyła mnie skrupulatność z jaką zostały poprowadzone wszystkie wątki. Autorki z początku dały mi tylko namiastkę tajemnicy, a potem coraz bardziej drażniły mnie rzucanymi ostrożnie faktami, by na koniec dać mi eksplozję najprawdziwszych emocji, które nie zniknęły z przeczytaniem ostatniego słowa. Byłam i nadal jestem pod ogromnym wrażeniem.
Wędrując przez obcą planetę z Lilac i Tarverem zrozumiałam, że lepszych towarzyszy do tej wędrówki nie mogłabym sobie wymarzyć. Panna z wyżyn społecznych i chłopak z nie wysoko postawionego domu. Brzmi banalnie? Otóż wcale takie nie było. Oboje zachwycili mnie swoją nieustępliwością, troską i wzajemnym wsparciem. Ich poświęcenie w krytycznych chwilach przyprawiało mnie o wzruszenie, a początkowe przekomarzanki wywoływały na mojej twarzy uśmiech. Z przyjemnością obserwowałam subtelnie rozwijającą się między nimi relację, która stopniowo i powoli przeradzała się w coś więcej, co finalnie spowodowało ogromną zmianę zarówno w Tarverze, jak i w Lilac.
Po lekturze W ramionach gwiazd wiem, że nigdy wcześniej nie czytałam takiej książki. Wszystko, poczynając od pomysłu, a kończąc na idealnym wykonaniu, dało mi niezapomniane kilka godzin pełnych wzruszeń, zaskoczeń i przejęcia. Te niecałe pięćset stron okazało się tak naprawdę bardzo krótkie, bo ja po prostu przepłynęłam przez nie wszystkie niezwykle szybko, gnana wiatrem, który dmuchały mi w żagle Amie Kaufman i Meagen Spooner pisząc tę powieść. Ta historia jest dla mnie idealna w każdym calu i długo jej nie zapomnę.
secretsofbooks.blogspot.com
Wyobraź sobie siebie na ogromnym i niezniszczalnym statku kosmicznym, który oprócz Ciebie ma na pokładzie jeszcze pięć tysięcy pasażerów. Niezwykła wizja, prawda? Wyobraź sobie, że przechadzasz się jego długimi korytarzami, podziwiając przez wielkie okna cudowną kosmiczną przestrzeń. Widoki godne zapamiętania, czyż nie? A co, jeśli w tym momencie statkiem zaczęłyby targać...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-12
Od pamiętnego wyjazdu pod namioty minęły dwa tygodnie, w ciągu, których Emely przeżywa nie małe rozczarowanie. Chwile spędzone z Elyasem były cudowne, a teraz on jakby nigdy nic nie odzywa się do niej, co jest do niego zupełnie niepodobne. Żadnych irytujących sms-ów, telefonów, niezapowiedzianych wizyt i wtrącania się w jej rozmowy z Alex. Czy to aby normalne? A w dodatku Luca chyba też postanowił ją opuścić... Ale Emely nawet nie podejrzewa, że to tylko cisza przed burzą. Burzą tak ogromną, że jeszcze nigdy takowa nie miała w jej życiu miejsca. No może raz miała - jakieś siedem lat temu... A czy jest w stanie przetrwać ją ponownie? Czy na końcu znajdzie to, czego tak bardzo pragnie?
Lato koloru wiśni, czyli pierwszy tom perypetii Elyasa i Emely czytałam już dość dawno, bo w wakacje. Ale to wcale nie oznacza, że zapomniałam jak niesamowita i pełna humoru jest ta książka. I poniekąd z tego powodu zwlekałam z sięgnięciem po kontynuację, bo obawiałam się, że Zima koloru turkusu nie dorówna swojej poprzedniczce. Jednak gdy ostatnio pojawiła się okazja przeczytania drugiego tomu, postanowiłam nie zwlekać dłużej i w końcu dowiedzieć się jaki finał będzie miała historia Emely i Elyasa. I czy moje początkowe obawy okazały się słuszne?
Poniekąd tak. Ale tylko poniekąd, ponieważ pierwszy tom pokochałam za sarkastyczne uwagi i ciągłe kłótnie bohaterów, a w kontynuacji nie było tego w takim stopniu, jak w pierwszym tomie. Ale to nie oznacza, że jest on zły i godny zmieszania z błotem. Absolutnie nie. Tutaj historia obiera inny kierunek i bohaterowie zmagają się z trudnościami, jakie niesie ze sobą miłość i konsekwencje dawnych decyzji. Bardzo podobało mi się rozłożenie na czynniki pierwsze relacji Emely i Elyasa oraz zanalizowanie jej od samych korzeni. Dzięki temu mogłam dogłębnie poznać i zrozumieć ich jakże głębokie uczucie.
Po około pięćdziesięciu stronach spodziewałam się tak naprawdę tylko jednego. Wyłącznie romansu. Ale Carina Bartsch skutecznie zbiła mnie tym z tropu i zaserwowała coś zupełnie innego. Ciesze się, że nie zdecydowała się uprościć do granic możliwości związku Emely i Elyasa, a wręcz przeciwnie - skomplikowała go tak, że w pewnym momencie miałam wrażenie, że ci dwoje już się nie odnajdą, bo za dużo było między nimi wszystkiego, co nie pożądane. Ten zabieg sprawił, że te zdarzenia stały się autentyczne i jakby z życia wyjęte. Mnóstwo trudności, niekorzystnych zbiegów okoliczności i w końcu prawdy, która okazywała się druzgocząca.
Niezmiernie ucieszyło mnie to, że bohaterowie pozostali tacy sami. Zaszły w nich pewne zmiany i w mojej ocenie stali się jakby dojrzalsi, ale w ciągu tego procesu nie stracili tego, co tak bardzo w nich pokochałam. Emely nadal nie stroni od sarkastycznych uwag i cynizmu w pewnych sytuacjach, a choć Elyas nie jest już aż tak bezpruderyjny to stał się bardziej czarujący, przez co w wielu sytuacjach uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Ta dwójka to idealnie współgrający ze sobą duet. I chociaż na samym początku tego nie dostrzegali, to teraz nie mogli mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. I ja również.
Na przestrzeni tych dwóch tomów mamy okazję śledzić historię dwójki młodych, szukających stałości w życiu ludzi. Z tym że w pierwszym tomie ich poszukiwania dopiero się rozpoczęły, a teraz nabrały one bardziej skonkretyzowany kierunek, w którym oboje podążają. I jest to podróż pełna cierpienia i tysięcy nieporozumień, ale to, przez co oboje przeszli w ostatecznym rozrachunku nie ma znaczenia, bo nagroda, która czeka na nich na końcu jest tego warta
secretsofbooks.blogspot.com/
Od pamiętnego wyjazdu pod namioty minęły dwa tygodnie, w ciągu, których Emely przeżywa nie małe rozczarowanie. Chwile spędzone z Elyasem były cudowne, a teraz on jakby nigdy nic nie odzywa się do niej, co jest do niego zupełnie niepodobne. Żadnych irytujących sms-ów, telefonów, niezapowiedzianych wizyt i wtrącania się w jej rozmowy z Alex. Czy to aby normalne? A w dodatku...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-03
Endgame to taka książka, w której akcję stawia się na pierwszym miejscu. Już w pierwszym tomie było jej nie mało, ale w drugim? Tu na każdej stronie dzieje się coś wartego uwagi. W prawie każdym rozdziale autorzy zaserwowali nam walkę na śmierć i życie, z której zwycięsko wyjdzie tylko ten sprytniejszy. Co nie zawsze oznacza tego lepszego, w sensie i moralnym, i fizycznym. Przebieg Endgame był czasami doprawdy zaskakujący. Niekiedy otwierałam szeroko oczy ze zdziwienia, bo to, co serwowali mi bohaterzy potrafiło zaskoczyć, ale też zmrozić krew w żyłach
Gracze są bardzo złożonymi osobowościami. Każdy jest inny. Dla każdego liczy się inna wartość. Sarah Alopay jest postacią, która najbardziej zmieniła się podczas Endgame. Nie potrafi sobie poradzić z tym, że to ona przypieczętowała ostatecznie los ludzkości. Los milionów niewinnych istnień. Wiadome jest, że od samego początku nie chciała brać udziału w grze, ale wszechobecna śmierć pozostawiła na niej głębokie rany. Rany, których nie da się wyleczyć. Dziewczyna żałuje z całych sił tego, że to w właśnie jej przypadł ''zaszczyt'' zdobycia Klucza Ziemi. Większość Graczy nie była taka sama jak Sarah. Oni napawali się śmiercią. Cieszyło ich jej zadawanie. Chociaż nie wszystkich. Jedni zabijali, aby przetrwać, a drudzy dla czystej przyjemności.
To co bardzo mi się spodobało, to wmieszanie w całą zabawę agentów CIA. Mieli oni zabawne podejście do niektórych spraw, a ich czarny humor objawiający się w sytuacjach krytycznych, potrafił mnie rozbawić. Za ich pomocą akcja nabrała tempa, a zdarzenia z ich udziałem czytałam z zapartym tchem, bo były przemyślane do każdego, nawet najmniejszego, szczegółu, a przy tym bardzo efektowne.
W Endgame lubię to, że czyta się je naprawdę szybko. Dość szybko przyzwyczaiłam się do nietypowej konstrukcji - braku akapitów - a później tylko się dziwiłam, że to już tak daleka strona. Ostatnie 150 stron przeczytałam bodajże w dwie godziny, bo działo się tam tyle, że najzwyczajniej w świecie nie mogłam zwlekać z odkryciem, jak to wszystko się zakończy. A to zakończenie było naprawdę okrutne, nie tylko dla bohaterów, ale i dla mnie. No bo jak tak można? No jak? Skończyć w takim momencie?
Endgame to książka dla wielbicieli pędzącej akcji, zagadek i tajemnic. Ja uwielbiam, gdy w książkach znajduję te trzy rzeczy, więc wiedzcie, że mnie Endgame bardzo się spodobało. Oba tomy są moim zdaniem na równym poziomie i ten, kto lubi zaczytywać się w coraz to nowych wizjach końca świata, powinien zapoznać się i z tym opisanym w Endgme, bo jest on naprawdę szeroko rozbudowany i dopracowany w każdym szczególe.
Endgame to taka książka, w której akcję stawia się na pierwszym miejscu. Już w pierwszym tomie było jej nie mało, ale w drugim? Tu na każdej stronie dzieje się coś wartego uwagi. W prawie każdym rozdziale autorzy zaserwowali nam walkę na śmierć i życie, z której zwycięsko wyjdzie tylko ten sprytniejszy. Co nie zawsze oznacza tego lepszego, w sensie i moralnym, i fizycznym....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-06
Koniec świata to temat iście gorący. Bo ile już było tych terminów? Ale jak widać żaden się nie sprawdził. Jednak wizji początku końca jest wiele. Choćby i reżyserów, autorów lub nawet zwykłych ludzi fantazjujących o tym z braku lepszego zajęcia. Wątpię jednak czy któremuś z wyżej wymienionych, udało się wykombinować coś tak skomplikowanego, tak oryginalnego i tak świetnego jak James Frey i Nils Johnson-Shelton. Co powiecie na początek końca w postaci walki nastolatków na śmierć i życie? "Igrzyska Śmierci!" pomyśleliście pewnie. Otóż nie! To coś zupełnie innego.
Na Ziemię spada dwanaście różnych meteorytów w dwanaście różnych miejsc. Przy okazji zabijają i ranią tysiące niewinnych ludzi. Ludzi, którzy być może znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Bo każdy meteoryt podążał do jednej wybranej osoby. Gracza. Gdy świat pochłaniała panika przed rychłym końcem, Gracze wiedzieli, że to bynajmniej nie koniec. Jeszcze nie. Rozpoczęło się Endgame. Czekali na to całe życie. Przygotowywali się do tego w pocie czoła, marząc, by to ich dostąpił ten zaszczyt. By to oni wygrali. Bo nagroda będzie sowita. Lecz tylko jeden może zwyciężyć w śmiertelnie niebezpiecznym wyścigu, który zapoczątkował koniec. 'Co ma być, to będzie.'
Nigdy nie spotkałam się jeszcze z taką książką jak ta. I to w tym dobrym znaczeniu. Sposób pisania i osobliwy klimat były naprawdę niezwykłe.Podczas czytania musiałam być naprawdę bardzo skupiona, aby zrozumieć to co czytam. Bo Engame nie to nie banał, który czytamy ot tak, bo znudziły nam się poważniejsze lektury. Engame jest właśnie taką poważniejszą lekturą, tyle, że przy niej nie da się nudzić. Z każdą stroną i z każdym zdaniem dzieje się coś wartego uwagi i istotnego dla fabuły. To właśnie mi się podobało - jedno wynikało z drugiego. Autorzy nie zahaczali o nic nieznaczące wątki, aby powiększyć objętość książki. Skupili się na tym, co mieli do przekazania i genialnie im to wyszło.
Wspomniałam już o tym, iż Endgame zostało napisane w dość specyficzny sposób. A pisząc 'dość specyficzny' mam na myśli to, że na próżno szukać tu akapitów. Chwila minęła zanim przyzwyczaiłam się do ich braku, ale patrząc na to teraz, wiem że przez to Endgame będzie dla mnie wyjątkowe i niepowtarzalne. Możemy się za to doszukać bardzo skomplikowanych i niezbyt oczywistych obrazków, które albo mają, albo nie mają związku z tajemniczym zadaniem ukrytym w książce, za którego rozwiązanie wyznaczono nagrodę. Jednak moim zdaniem to już wyższy poziom rozumowania.
W książce mamy do czynienia z bohaterami o zupełnie różnych osobowościach. Są tu i bezwzględni zabójcy, i perfekcyjni mordercy, i niewidzialni prześladowcy. Lecz nie brak również takich o cechach bardziej pozytywnych, jak współczucie, troska, miłość i zwyczajna ludzka dobroć względem drugiego człowieka. Nie wszyscy uczestnicy z niecierpliwością wyczekiwali Endgame. Sara Alopay została Graczem przez zrządzenie losu, jakim był wypadek jej brata - ówczesnego Gracza. Dziewczyna miała nadzieje nigdy nie przeżyć Endgame i ułożyć sobie spokojne życie u boku chłopaka, którego kochała. Jednak nie było jej to dane. Wyruszyła w świat zostawiając wszystko za sobą, zdecydowana spróbować wygrać dla tych, których kocha. Dla jej miłości. Chyoko Takeda była kolejnym Graczem. W mojej ocenie najbardziej perfekcyjnym. Nie zostawiała za sobą śladów, potrafiła śledzić innych bez ujawnienia się. Była naprawdę dobra w tym co robiła i do czego została stworzona. I nie była zadufana w sobie, a miała szacunek do przeciwnika. Wszyscy bohaterowie byli idealnie wykreowani i charakterystyczni, przez co każdy z osobna i wszyscy razem zapadli mi głęboko w pamięci, mimo iż na początku nie mogłam ich spamiętać.
Zdanie widniejące na okładce, które głosi "Książka inna niż wszystkie!" jest jak najbardziej prawdziwe. Nigdy nie miałam okazji czytać takiej książki. Książki, która ma idealnie wyważone proporcje. Jest akcja, która ani na chwilę nie zwalnia. Jest tajemnica, ba - tajemnice!, których rozwiązanie bywało zaskakujące, a nawet okrutne. Jest oryginalność, na którą jestem ostatnio bardzo cięta i wszystkie książki tak oryginalne jak ta natychmiast trafiają do mojego serca. I w końcu jest wątek miłosny, który nie przesłania bohaterom całego świata. Ten wątek występuje w postaci dobrze już nam znanych trójkątów miłosnych, co mnie ciut rozczarowało, jednak tutaj jest w tym coś innego. Coś nieszablonowego.
Polecam tę książkę tym, którzy szukają czego innego w każdym tego słowa znaczeniu, i nie boją się zgłębić tajemnicy początku końca.
Zapraszam na:
secretsofbooks.blogspot.com
Koniec świata to temat iście gorący. Bo ile już było tych terminów? Ale jak widać żaden się nie sprawdził. Jednak wizji początku końca jest wiele. Choćby i reżyserów, autorów lub nawet zwykłych ludzi fantazjujących o tym z braku lepszego zajęcia. Wątpię jednak czy któremuś z wyżej wymienionych, udało się wykombinować coś tak skomplikowanego, tak oryginalnego i tak świetnego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Simon Snow rozpoczyna swój ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Zawsze z utęsknieniem czekał na początek roku szkolnego, bo tylko wśród czarodziejów miał przyjaciół. Nie lubił przebywać w świecie Normalnych. Jednak ten rok nie zaczyna się tak, jak inne. Jego odwieczny wróg - Baz, nie wraca do szkoły, a Mag próbuje odesłać go z Watford w ''bezpieczniejsze'' miejsce. A to zaledwie początek, bo Simon jest wybrańcem. I tylko on może pokonać Szarobura.
Nie czytałam Fangirl. A wiem, że to tam po raz pierwszy pojawił się Simon Snow i jego przygody, chociaż nie w takiej formie jak w Nie poddawaj się. Mimo to, bardzo cieszyłam się, kiedy zawitała do mnie ta książka. Byłam niesamowicie ciekawa tego świata, niejako kreowanego na ten, który przypuszczalnie znamy my wszyscy. I chociaż nie przepadam za twórczością tej autorki - postanowiłam spróbować. Co z tego wyszło?
Z początku zapowiadało się naprawdę bardzo ciekawie. Kartka po kartce poznawałam zakamarki tego innego świata czarodziejów. Nie zakochałam się w nim, ale w niektórych sprawach Rainbow Rowell wykazała się pomysłowością. Jednak czasami odnosiłam wrażenie, że nie do końca dopracowała pewne szczegóły, co trochę zakłócało spójność lektury. Nie przypadły mi do gustu również pewne rozwiązania fabularne. Bardzo chciałam w najmniejszym detalu poznać tamtejszy świat, lecz niestety autorka nie skupiła się na nim wystarczająco, przynajmniej dla mnie.
Od połowy książki akcja zaczęła wyczuwalnie przyspieszać i pojawiało się coraz więcej tajemnic oraz zagadek. Jednak gdy patrzyłam wstecz, na pierwszą część tej historii, właściwie nie wiedziałam, co zabrało aż tyle kartek. Mam na myśli to, że nie zawarło się tam aż tyle istotnych rzeczy. Doprowadziło mnie to do wniosku, że książka w pewnych momentach została trochę "przegadana".
Jednak najdziwniejsze odczucia mam w stosunku do wątku romantycznego. Był dla mnie totalnym zaskoczeniem i absolutnie nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Lecz nie do końca przypadł mi do gustu. Lubię, gdy uczucia pojawiają się subtelnie i uzasadnienie, a tutaj miałam wrażenie, że to wszystko zjawiło się jakby znikąd. Jak dla mnie, autorka zbyt szybko przeszła od nienawiści do miłości.
Z bohaterami też nie było wcale tak różowo. Na początku naprawdę lubiłam Simona, czyli tego, który grał tu pierwsze skrzypce. Wydawał mi się fajną i całkiem sensowną postacią, chociaż swoje wady też miał. Jednak potem, sama nie wiem dlaczego, stał się całkiem inny. Jakby na jego miejsce wskoczył zupełnie inny charakter. Nie wiem czy to tylko moje wrażenie, ale szkoda, że tak się stało. Inne postacie również były obecne, ale właściwie nie potrafiłam się z nimi zżyć.
Nie poddawaj się okazało się dla mnie zaskoczeniem. W pewnych momentach pozytywnym, a w innych negatywnym. Świat przedstawiony, jaki wykreowała Rainbow Rowell był dość ciekawy, jednak żałuję, że nie mogłam poznać go lepiej. Z początku myślałam, że w mojej końcowej ocenie ta historia będzie musiała zmierzyć z tą, którą zdążyłam pokochać już dawno.
Jednak wiecie co? Postanowiłam nie patrzeć na Nie poddawaj się przez pryzmat Harry'ego Pottera, bo to dwie odrębne i zupełnie inne historie. Mimo początkowych podobieństw. Chociaż zupełnie nie podobało mi się zakończenie i do końca nie poznałam paru szczegółów. Rainbow Rowell nie sprostała moim oczekiwaniom, co do zwykłej, nienawiązującej do niczego książki. Jak wyżej - były dobre momenty i chwile wielkich zaskoczeń, ale to chyba za mało, by zwalić mnie z nóg.
Simon Snow rozpoczyna swój ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Zawsze z utęsknieniem czekał na początek roku szkolnego, bo tylko wśród czarodziejów miał przyjaciół. Nie lubił przebywać w świecie Normalnych. Jednak ten rok nie zaczyna się tak, jak inne. Jego odwieczny wróg - Baz, nie wraca do szkoły, a Mag próbuje odesłać go z Watford w ''bezpieczniejsze''...
więcej Pokaż mimo to