-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2021-03-01
2020-08-03
Po zobaczeniu tej książki byłam jednocześnie zaciekawiona i nastawiona sceptycznie. Z jednej strony opis, który nie bardzo trafił w moje gusta, z drugiej polska autorka i thriller. Koniec końców zdecydowałam się spróbować i mam dosyć mieszane uczucia.
Bohaterka, której nie da się polubić. Tak bym to ujęła. Nika Werner prowadzi pensjonat w Gdynii, za sobą ma mnóstwo druzgocących przeżyć, które popchnęły ja do alkoholizmu. Właściwie była mi obojętna, taka pusta postać. Współczułam jej tego, co przeszła, ale nie wzbudzała mojej litości. Gdy pojawiały się znowu jakieś jej wspomnienia, "flashbacki", jak to zostało ujęte w książce, to miałam w głowie "no tak, to już wiem, dalej". Nika cały czas rozgrzebywała przeszłość, wyciągała kolejne bolesne wspomnienia, w tej postaci nie było właściwie nic pozytywnego. Zupełną jej odwrotnością była Natalia, przyjaciółka z sąsiedztwa, rozgadana, żywiołowa, choć nieco sztuczna, to przyjemnie czytało mi się momenty z nią. Bohaterów było sporo, jednych mniej, drugich więcej, ale najbardziej w pamięć, co zabawne, zapadła mi ofiara. Postać, która już nie żyła, wydawała się mieć najciekawszą historię.
Pewnej nocy Nika zauważa na kamerach zamaskowaną postać, która wynosi z jednego z wynajętych pokojów nieprzytomną kobietę. To dopiero początek rollercoasteru, do którego wsiadła Nika. Kobieta jest przekonana, że popełniono w jej pensjonacie zbrodnię, ale ponieważ ma pewne odchyły i wielokrotnie bez potrzeby wzywała służby, policja nie bierze jej na poważnie. Normalna osoba w takim razie żyłaby dalej, ale Nika postanawia wpakować się w śledztwo, za które może przypłacić życiem. Sama historia była nawet ciekawa, autorka poprowadziła to tak, że momentami nie mogłam odłożyć książki, byłam ciekawa, co jest dalej. Nika kolejno rozpracowywała tożsamość ofiary, później jej przeszłość i to, co się z nią działo przez ostatnie lata. Weszła do jej świata, spotykała się z jej znajomymi i z jakiegoś powodu każdy ochoczo dzielił się szczegółami z życia denatki. Nawet jeśli to były dosyć upokarzające szczegóły.
Coś, co mnie bardzo męczyło w tej książce, to to, że autorka wzięła sobie za cel opisywanie ubioru każdej postaci i wystroju każdego miejsca. Nieważne, czy postać pojawiała się tylko na chwilę, czy już drugi raz w rozdziale, koniecznie musieliśmy wiedzieć, co ma na sobie. W dodatku autorka używała czasem takich słów, które musiałam sobie Googlować, żeby wiedzieć, o co chodzi i podawała konkretne dzielnice i ulice Gdyni, co dla czytelnika, który nigdy tam nie był – zwyczajnie nic nie wnosi, nie pomaga też w wizualizacji. To jednak już moje czepialstwo, bo przeciętny czytelnik raczej nie zwróciłby na takie szczegóły uwagi. Język był przystępny, przyznaję bez bicia, że kilka męczących opisów zwyczajnie omijałam i mimo wszystko książkę czytało się szybko i sprawnie.
Poza momentami przydługimi i niepotrzebnymi opisami, historia jest naprawdę ciekawa. Nie tak, by zapamiętać ją na długo, bo miesiąc po przeczytaniu musiałam poprzypominać sobie imiona i już niektórych scen nie pamiętam, ale by spędzić przyjemnie kilka wieczorów jak najbardziej. Nie będzie może mocno zaskakująca, ale czasem przytrzyma w napięciu. Nie wiem, czy bym ją z czystym sercem poleciła, wszystko zależy, czego się oczekuje. Jeśli lekkiej historii z dreszczykiem, to jak najbardziej, jeśli mrożącego krew w żyłach thrilleru, to niestety, można się zawieść.
Po zobaczeniu tej książki byłam jednocześnie zaciekawiona i nastawiona sceptycznie. Z jednej strony opis, który nie bardzo trafił w moje gusta, z drugiej polska autorka i thriller. Koniec końców zdecydowałam się spróbować i mam dosyć mieszane uczucia.
Bohaterka, której nie da się polubić. Tak bym to ujęła. Nika Werner prowadzi pensjonat w Gdynii, za sobą ma mnóstwo...
2020-05-31
Piękna okładka i opis skusiły mnie od razu. Zapowiadało się na coś oryginalnego i coś mi mówiło, że nie znajdę tutaj utartych schematów. Jednocześnie byłam ciekawa, jak może zostać poprowadzona fabuła, która właściwie cała została zdradzona w opisie. Intuicja mnie jednak nie zawiodła i znalazłam kolejną perełkę tego roku.
Ceony Twill od zawsze marzyła, by zostać Wytapiaczem, zaklinać biżuterię i pociski, jednak z powodu braku Składaczy jej szkoła musiała wytypować osoby, które będą musiały szkolić się w tej profesji. Ceony więc nie miała żadnego wyboru lub też miała – zostać Składaczem lub zrezygnować z magii. Pod okiem papierowego maga miała szkolić swoje umiejętności z zaklinania papieru. Nie spodziewała się, że przyjdzie czas, kiedy będzie musiała przebyć drogę przez serce Emery'ego Thane'a (dosłownie!). Ceony rusza w pogoń za Wycinaczką, która ukradła serce Thane'a i muszę przyznać, że mimo, że akcja dzieje się właściwie tylko w dwóch miejscach – domu maga i w jego sercu – to bawiłam się przednio.
Ta książka udowadnia, że nie zawsze więcej znaczy lepiej. Zaledwie 250 stron, dwóch bohaterów, wokół których toczy się akcja i małe wstawki z pobocznymi postaciami i tylko dwa miejsca akcji. Opis zdradza właściwie wszystko i tak, jak napisałam na początku, byłam bardzo ciekawa, o co w tym chodzi. Początek był szerszym rozpisaniem tego opisu i nieco mi się dłużył, bo połowa książki polegała na tym, jak Ceony uczyła się kolejnych technik Składania. Później jednak pojawiła się Wycinaczka, akcja nabrała tempa i przepadłam razem z Ceony w sercu Emery'ego. Razem z nią przedzierałam się przez morze krwi i ciasne, mięsiste korytarze, by poznać kolejne sekrety, marzenia i obawy papierowego maga. Wszystko to tłumaczyło, kim była Wycinaczka i co doprowadziło bohaterów do ich obecnej sytuacji.
Wyjątkowo bardzo polubiłam się z główną bohaterką, jej charakter był świetnie wyważony, odważna z ciętym językiem, ale jednocześnie bystra, opanowana i wiedząca, kiedy trzeba się zamknąć. Z początku bardzo ubolewała nad faktem, że nie dane jej było spełnić marzenia i zostać Wytapiaczem, jej żal z tym związany był niemal namacalny. Emery Thane również zaskarbił sobie moją sympatię. Nieco zwariowany mężczyzna, inteligenty i utalentowany mag, który jak każdy z nas kryje mnóstwo tajemnic i bólu w swoim sercu. Naprawdę nie mogę doczekać się kolejnej części, by zobaczyć, jak ich relacja będzie rozkwitała.
Nie jest to historia bez wad, ale dawno tak bardzo nie podobał mi się świat wykreowany przez autora. Czuć tutaj tę magię, którą posługują się bohaterowie i klimat XVIII/XIX wiecznej Anglii (nie wiemy dokładnie, który mamy rok, dostajemy jedynie datę urodzenia Thane'a, choć też nie znamy jego dokładnego wieku). Autorka nie obsypuje nas na raz informacjami, wciąż niewiele wiemy o życiu Ceony i jakie były początki zaklinania materiałów, więc mam nadzieję, że kolejne części przyniosą odpowiedzi na pojawiające się pytania. Naprawdę przyjemnie czytało mi się tę książkę i mimo że temat magii jest już dosyć oklepany, to Charlie N. Holmberg wprowadza nutę świeżości do tego gatunku.
Piękna okładka i opis skusiły mnie od razu. Zapowiadało się na coś oryginalnego i coś mi mówiło, że nie znajdę tutaj utartych schematów. Jednocześnie byłam ciekawa, jak może zostać poprowadzona fabuła, która właściwie cała została zdradzona w opisie. Intuicja mnie jednak nie zawiodła i znalazłam kolejną perełkę tego roku.
Ceony Twill od zawsze marzyła, by zostać...
2020-05-11
Mam wrażenie, że wszyscy już czytali książki Cherry, a mnie to jakoś ominęło. Zachwyty nad jej twórczością skłoniły mnie do zakupu dwóch książek, ale długo stały na półce i czekały na swoją kolej. Kiedyś uwielbiałam romansy, ale z wiekiem (i po wielu słabych książkach) moja miłość do nich osłabła. Czy Britainny C. Cherry udało się mnie zachwycić?
Książka zaczyna się niestandardowo, bo... pogrzebem. Konkretnie pogrzebem siostry bliźniaczki głównej bohaterki. Dziewiętnastoletnia Ashlyn traci siostrę, mama się na nią wypina i dziewczyna musi wyjechać do ojca, którego praktycznie w ich życiu nie było. Wszystko wydawało mi się tak do bólu schematyczne i zastanawiałam się, skąd te zachwyty. Okazuje się jednak, że cała książka przesiąknięta jest bólem i po czasie przestaje się czuć te schematy. Daniel, którego spotyka Ashlyn, stracił rodziców i wsadził własnego brata do więzienia. Obecna żona taty Ashlyn jest bardzo wierząca, jej syn musi ukrywać się z tym, że jest homoseksualistą, córka natomiast, że interesuje się buddyzmem. Ashlyn wydaje się, że nigdy nie znajdzie w Wisconsin swojego miejsca. Dopóki nie poznaje Daniela, z którym łączy go wszystko, a jednocześnie dzieli tak wiele.
Z początku odniosłam wrażenie, że bohaterowie są mocno przerysowani. Ich dialogi wydawały mi się takie sztuczne. Zastanowiłam się jednak chwilę i doszłam do wniosku, że są oni zwyczajnie prawdziwi. Dziewczyna, która została sama, chłopak, który musi ukrywać swoją orientację i maskuje się cwaniactwem oraz ta, która utknęła w toksycznym związku i nie potrafi się z niego wyplątać. Nastolatkowie byli po prostu nastolatkami, całość nie została przykryta pięknymi opisami i wymyślnymi słowami. Nie powiem, że dałam się oczarować, bo motywy straty i bólu już dawno przestały mnie ruszać. Ale podobał mi się ten brak upiękniania wszystkiego na siłę, bo i bez tego można powiedzieć, że było to piękne, a historia toczyła się spokojnym rytmem i można było się przy niej naprawdę odprężyć.
Jeśli chodzi o Ashlyn, to nie polubiłam się z tą bohaterką. Autorka chciała z niej zrobić szarą myszkę zamkniętą w książkach, ale większość jej myśli sprowadzało się do książek i po czasie zaczęło się to już robić uciążliwe. Była taką płaczliwą dziewczynką, która nie do końca wiedziała, czego chce, a jednocześnie chciała stawiać na swoim. Jej zmarła siostra zostawiła po sobie listę rzeczy, które Ashlyn ma wykonać i były to ich kiedyś omawiane marzenia. Do każdego punktu Gabby napisała osobny list, które Ashlyn mogła otworzyć tylko po spełnieniu jednego z zadań. Tak więc w większości to, co robiła Ashlyn, było tylko po to, by otworzyć list. Pomagał jej w tym Daniel. Ashlyn i Daniela połączyła między innymi miłość do Szekspira, a sam ich romans był zupełnie jak wyjęty z tragedii. Kiedy oboje w końcu odnajdują tę właściwą osobę, z którą chcieliby spędzić resztę życia, okazuje się, że nie mogą być razem. Muszą swój związek utrzymywać w sekrecie, a to nie ma prawa się udać. To prowadzi do wielu sporów, kłótni i próby sił, czy są w stanie wytrzymać bez siebie i jak długo.
Całościowo książka mi się podobała, łatwo się wczułam w historię i cały czas miałam chęć, by czytać dalej. Nie jest to szczyt literatury, choć Cherry przekazuje w niej naprawdę sporo wartości i po przeczytaniu jest się nad czym zastanowić. Romans nie jest natarczywy, intymne sceny zostały napisane bardzo dobrze i z wypiekami na twarzy czytałam, jak się do siebie zbliżali. Nie podbiła mojego serca, choć nie ukrywam, że nie raz oczy mi się zaszkliły. To dobra książka, warta przeczytania, ale nie zostanie w pamięci na długo.
Mam wrażenie, że wszyscy już czytali książki Cherry, a mnie to jakoś ominęło. Zachwyty nad jej twórczością skłoniły mnie do zakupu dwóch książek, ale długo stały na półce i czekały na swoją kolej. Kiedyś uwielbiałam romansy, ale z wiekiem (i po wielu słabych książkach) moja miłość do nich osłabła. Czy Britainny C. Cherry udało się mnie zachwycić?
Książka zaczyna się...
2020-04-25
Książka leżała u mnie na półce od dłuższego czasu, ale jakoś nie miałam kiedy się za nią zabrać. Swego czasu można było zobaczyć ją wszędzie, do dziś jest reklamowana i wychwalana, więc w końcu po nią sięgnęłam, by sprawdzić, o co tyle szumu. No właśnie, o co?
Muszę przyznać, że sytuacja głównej bohaterki zaintrygowała mnie od razu. Alicia, znana malarka, zostaje znaleziona w swoim domu z podciętymi żyłami i mężem, którego przywiązała do krzesła i strzeliła kilkakrotnie w twarz. A przynajmniej tak ustaliła policja, bo Alicia po tym wszystkim milknie na lata i trafia do szpitala psychiatrycznego. Ani nie przyznaje się do winy, ani się nie broni, a jedynym znakiem od niej pozostaje obraz zatytułowany "Alkestis". To naprawdę zapowiadało się świetnie, autor wymyślił zagadkę, którą ogromnie miałam ochotę rozwiązać. Równie mocno zaangażowany był Theo, psychoterapeuta, który postawił sobie cel, że za wszelką cenę wyleczy Alicię. Dla niej zmienia miejsce pracy, nagina reguły, łamie zasady, tylko po to, by rozwikłać tajemnicę. Autor również wydawał się bardzo przejęty, jakby nie mógł się doczekać, by to zakończenie nam zdradzić, przez co zamiast okrzyku zaskoczenia pojawiło się westchnienie zawodu.
Pierwszą połowę książki czytałam z ogromnym napięciem, zaciekawiona, nie mogłam się oderwać i wyczekiwałam tylko kolejnych smaczków na temat sprawy Alicii. Niestety, im bardzej akcja przyspieszała, tym mniej byłam zainteresowana. Tak jak wspomniałam, autor nie mógł się doczekać, by zdradzić nam zakończenie i domyślilam się go jakieś sto stron przed końcem książki. Naprawdę nie jest trudno powiązać koniec z końcem, bo autor podaje nam niemal wszystko na tacy. W momencie, gdy pojawił się wątek tajemniczego obserwatora, moje zaangażowanie zaczęło spadać, bo im dalej był ciągnięty, tym bardziej byłam pewna, że mam rację. Zazwyczaj nawet jeśli odgadnę zakończenie, to i tak czuję satysfakcję, bo dałam radę rozwiązać tak misternie zaplanowaną akcję, tutaj jednak czułam się, jakby autor nie wierzył w swoich czytelników i musiał im pomóc.
Jest to naprawdę dobrze wykreowany plan, z którego nie został wyciśnięty cały potencjał. Książka wciąga i czyta się bardzo przyjemnie, w dodatku w ekspresowym tempie, ale zabrakło tutaj łupnięcia, jakiejś nutki niepokoju, moje serce nie zabiło szybciej, a gatki były cały czas na swoim miejscu. Mimo wszystko nie uważam tej książki za stracony czas i pieniądze, bo dawno nie przeczytałam jakiejś tak szybko i taka lekka historia była przyjemną odskocznią od bardziej wymagających pozycji, a ostatnio królują u mnie lektury do powtórki przed maturą. Czy polecam? Właściwie tak, w gruncie rzeczy nie była to zła historia, całość była spójna i logiczna, w dodatku jest tutaj wiele "psychologicznych gadek", które uwielbiam i wyciągnęłam naprawdę sporo wartościowych cytatów.
Książka leżała u mnie na półce od dłuższego czasu, ale jakoś nie miałam kiedy się za nią zabrać. Swego czasu można było zobaczyć ją wszędzie, do dziś jest reklamowana i wychwalana, więc w końcu po nią sięgnęłam, by sprawdzić, o co tyle szumu. No właśnie, o co?
Muszę przyznać, że sytuacja głównej bohaterki zaintrygowała mnie od razu. Alicia, znana malarka, zostaje...
2020-04-16
Zachęcona wieloma pozytywnymi opiniami, piękną okładką i mitologią słowiańską sięgnęłam po książkę Marcina Mortki z nadzieją na świetną historię. Dostałam naprawdę dużo słowiańskości, fabułę osadzoną w Gnieźnie pod rządami księcia Bolka oraz wędrówki bohaterów przez lasy i wsie, które byłyby jednak dużo bardziej ciekawsze, gdyby nie sami bohaterowie.
Medvid prezentuje się nam jako "wielki chłop", co autor wielokrotnie podkreśla, choćby nazywając jego dłonie "łapskami", podkreślając jego gabaryty i wzrost. Medvid nie rozstaje się ze swoim zaczarowanym młotem, którym za jednym zamachem może pogruchotać kości a przy księciu Bolku trzyma go jedynie sekretna miłość do kobiety z dworu. Po takim przedstawieniu postaci zupełnie nie spodziewałabym się, że facet będzie non stop poniewierany, a tak niestety było. Autor zrobił z Medvida "głupkowatego" mieszkańca lasu, który nie daje sobie rady z bandą wieśniaków, ale z wojskiem już tak. Podczas czytania cały czas tylko się zastanawiałam "gdzie ten silny chłop z kniei?". Medvid jednak nie podróżował sam i była z nim między innymi Gosława, wiedźma dosłownie i w przenośni. Ile ja się na tę kobietę nawyklinałam... Drąca się, warcząca, krzycząca baba, która najchętniej na każdego przystojnego faceta by usiadła. Duet doskonały.
Pierwsza połowa ksiażki szła mi tragicznie wolno, bo jak tylko pomyślałam o tym, co ci bohaterowie znowu zrobią, to odechciewało mi się czytać. Perypetie bohaterów były naprawdę ciekawe, wędrowali w różne miejsca, spotkali różnych ludzi lub też nieludzi, mamy tutaj pełno pięknych opisów natury, ale wszystko to zostało przyćmione. Na szczęście Medvid i Gosława nie byli sami, bo towarzyszyli im Osmund i domowik, pozytywne akcenty tej części ksiażki i momentami dzięki nim mogłam się uśmiechnąć. W drugiej połowie również Gosława się uspokoiła i przestała aż tak drażnić, w dodatku akcja nabierała tempa i ostatnie sto stron połknęłam w chwilę.
Jak wspomniałam na początku, to prawdziwie słowiańska historia i nie dziwcie się, że tyle recenzentów przywołuje postać Geralta z Rivii – w czasie, gdy trwa wojna o "słowiańskość" Wiedźmina, my dostajemy na tacy "Żółte ślepia", gdzie nie trzeba doszukiwać się jej elementów. Medvid u boku księcia Bolka ochrania go przed zlymi stworzeniami, przegania wilkołaki, zabija utopce. Akcja dzieje się w latach, kiedy nowa wiara zabijała mity, ludzie wieszali krzyże i bili w dzwony, a czarty odchodziły w zapomnienie. Gdy dochodzi do znikniecia mieszkańców Gniezna, Medvid w końcu musi się zastanowić, po czyjej stronie stoi i czy miłość jest tego warta, bo duchy lasu nie są zadowolone z jego postawy, co pokazują mu na każdym kroku.
Akcja rozkręca się powoli, główna części książki to wędrówka bohaterów w celu odnalezienia mieszkańców dworu, których zabrała jakaś nieznana, mroczna siła. Momentami sytuacja przyspiesza, a później znów płynie spokojnie. Nie jest to mocno zaskakująca historia, brakowało mi tutaj pewnych zwrotów akcji, czegoś, co wbiłoby mnie w fotel, ale pomijając już tych nieszczęsnych bohaterów, to czytało mi się naprawdę przyjemnie. Nietuzinkowa historia, oryginalna, więc mimo wszystko stawiam wyższą ocenę. Plus za elementy historyczne, bo uważam, że trzeba poświęcić dużo pracy i czasu, aby napisać książkę tak, by zachować prawdziwość historyczną, a jednocześnie dodawać swoje elementy. Myślę, że za dużo od tej książki oczekiwałam, dlatego niejako się zawiodłam i żałuję, że nie mogę o niej zapomnieć i podejść jeszcze raz, "na luzie".
Zachęcona wieloma pozytywnymi opiniami, piękną okładką i mitologią słowiańską sięgnęłam po książkę Marcina Mortki z nadzieją na świetną historię. Dostałam naprawdę dużo słowiańskości, fabułę osadzoną w Gnieźnie pod rządami księcia Bolka oraz wędrówki bohaterów przez lasy i wsie, które byłyby jednak dużo bardziej ciekawsze, gdyby nie sami bohaterowie.
Medvid prezentuje się...
2020-02
Wasilisa Pietrowna wraca w trzecim i zarazem ostatnim tomie trylogii, by na dobre zakończyć wojnę między wiarą a wiarą, między ludźmi a ludźmi, między czartami a czartami i wywalczyć sobie prawo do życia. Zakochałam się w tej historii i żal mnie bierze, kiedy pomyślę, że to już koniec.
Wasia wraca już nie jako dziewczynka z Leśnej Ziemi, ani też nie przebrana za chłopca, by przetrwać – dostajemy Wasię w prawdziwej odsłonie; żywą, hardą, parającą się magią i pragnącą żyć. Nic już nie stanie na jej drodze, Wasia pragnie odpokutować za swoje winy u ludzi i spłacić dług wobec czartów. Pragnie połączyć ludzi ze światem duszków, a nic tak nie łączy wrogów, jak wspólny... wróg. Odwaga Wasi jest naprawdę godna podziwu, choć z pewnością nie naśladowania. Nasza bohaterka jest zupełnym przeciwieństwem baśniowych księżniczek, jest brzydka, nijaka i nie widzi jej się ani życie w zamku, ani w klasztorze i jest to świetną odskocznią od wszechobecnych Mary Sue. Ale przyznaję, momentami przewijały mi się myśli o tym, że Wasia jest "zbyt" odważna, za bardzo skupiona na misji i zwyczajnie głupia. Mimo wszystko myślę, że Wasi nie da się nienawidzić. Owszem, nie lubić, ale bohaterka poświęciła za dużo, by pałać do niej nienawiścią.
A skoro jest księżniczka, to jest i książę. Z tym, że ten nasz książkę to Demon Mrozu, Król Zimy, Pań Śmierci, Karachun lub po prostu Morozko. Czyli nie blondwłosy przystojniak na białym koniu... Przepraszam, koń jest biały. W każdym razie romans, który zanosił się już od ich pierwszego spotkania, a którego właściwie nie ma do samego końca. Morozko do samego końca jest poważnym, powściągliwym Królem Zimy, a Wasia dumną młodą dziewczyną, która nie da się usidlić żadnemu facetowi. Mimo to czuć, jak zmienia się relacja tych bohaterów, jak ich więź jest silna i nierozerwalna. Ja, jako wielbicielka romansów, czułam się, jakbym dostawała jedynie ochłapy, a mimo to, to wciąż jedna z lepszych historii miłosnych, jakie poznałam.
Katherine Arden wykreowała baśniowy, krwawy świat, pozbawiony księżniczek i smoków, ale za to pełen dzielnych bohaterów i czartów. Autorka użyła prawdziwych wydarzeń i postaci, i połączyła je z pogańskimi wierzeniami. Dużą rolę odegrali tu Niedźwiedź, duch chaosu, Północnica, Dziadek Grzyb, ale również Wielki Książę Moskiewski i mnich Aleksander. Fabuła została świetnie nakreślona, autorka cudownie oddała klimat średniowiecznej Moskwy i przedstawiła nam toczące się wtedy spory o wiarę. Historię czyta się z zapartym tchem, jest nieoczywista, bohaterowie nieprzewidywalni i naprawdę potrafi wycisnąć łzy. Osobiście płakałam jak bóbr, gdy czytałam ostatnie rozdziały. Muszę jednak przyznać, że momentami ta cudowna historia mi się dłużyła, miałam wrażenie, że jest niepotrzebnie przeciągana i za to spada gwiazdka. Jedynie co mogę jeszcze dodać, to zachęcić Was do sięgnięcia po tę książkę i przekonania się na własne oczy.
Wasilisa Pietrowna wraca w trzecim i zarazem ostatnim tomie trylogii, by na dobre zakończyć wojnę między wiarą a wiarą, między ludźmi a ludźmi, między czartami a czartami i wywalczyć sobie prawo do życia. Zakochałam się w tej historii i żal mnie bierze, kiedy pomyślę, że to już koniec.
Wasia wraca już nie jako dziewczynka z Leśnej Ziemi, ani też nie przebrana za chłopca,...
Właściwie nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. Premiera książki jakoś obiła się bez echa, autora (a właściwie to autorów, jak się później dowiedziałam), nie znałam, ale mimo wszystko coś mnie do tej książki przyciągnęło. I muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak pokręconego thrilleru. Tak pokręconego, że właściwie nie mogłam się oderwać.
Rebecca i Paul są małżeństwem z niemałymi problemami. O ile początek ich związku przebiegał wspaniale, snuli wspólne plany, marzyli o postawieniu domu, tak im głębiej w las, tym gorzej. Rebecca, pracująca w branży farmaceutycznej, popada w uzależnienie, a Paul traci swoją firmę i zaszywa się w domu. Chłód między nimi się powiększa, uzależnienie Rebekki wzrasta, a Paul szuka pocieszenia w ramionach innej kobiety. Kobieta traci pracę i nie moze już funkcjonować bez leków, a mężczyzna pragnie odkupienia. Gdy nagle z miasta w podobnym czasie znikają dwie kobiety, w tym kochanka Paula, główne podejrzenia spadają na nich. Ich droga do piekła dopiero sie zaczyna.
Muszę przyznać, że z początku nie byłam zbytnio zachęcona. Mam ogromną awersję do ludzi zdradzających swoich partenrów, więc Paula z góry skreśliłam. Rebecca przez swoje uzależenie również nie zaskrabiła sobie mojej sympatii. I co tu robić, jak oboje z bohaterow nie wznoszą nic dobrego? Okazuje się, że to jest właśnie najbardziej wciągjące. Oboje kluczą dookoła siebie, kłamią, knują, mijają się i nie masz zielonego pojęcia, czy ta osoba naprawdę chce się zmienić i warto jej zaufać, więc czytasz, by się przekonać. Paul w swoich rozdziałach ukazywał skruchę i momentami czułam do niego sympatię, ale później w rozdziale Rebekki okazywało się, że znów kłamał. Ale Rebecca była uzależniona i miała omamy, więc moze to jednak Paul mówił prawdę? I tak w kółko.
Autorzy bardzo dobrze wykreowali portet osoby uzależnionej. Rebecca straciła pracę, mąż ją zdradzał, usuwał jej się grunt pod nogami, więc szukała pocieszenia w lekach. Psychotropy przynosiły jej chwilowe ukojenie, ale z czasem potrzebowałą coraz więcej. Z połowy tabletki robiła się cała, czasem ukradkiem wsuwana do ust w miejscach publicznych, z jednej branej na uspokojenie, robiło się pięć w ciągu dnia. W domu szuflady i szafki same się otwierały, znikały jej zapasy, rzeczy zmieniały swoje położenie, a ona nie wiedziała, czy przypadkiem sama za tym nie stoi. Leki były pochowane wszędzie, a jej głód wzrastał. Była zdolna do wszsystkiego, byleby tylko dostać kilka tabletek.
Autorzy zwinnie manipulują faktami i omamiają czytelnika. Historia jest naprawdę pokręcona, w pewnym momencie idzie się zagubić. Dwóch policjantów prowadzi sprawę zaginięcia kobiet, kochanka Paula nie daje o sobie zapomnieć, Rebecca ledwo kontaktuje ze światem, wszystko dzieje się na raz, więc to na pewno nie jest lekka książka. Autorzy, tak jak ich bohaterowie, są nieprzewidywalni, nie mamy pojęcia, co zdaży się kolejne. Takiego zakończenia zupełnie się nie spodziewałam, a im blizej końca, tym bardziej się zaskakiwałam.
Uważam jednak, że to wszystko mogło zostać poprowadzone nieco bardziej przejrzyście. Czytało się niesamowicie syzbko i akcja nie zwalniała, ale momentami było aż za szybko. Czasem czułam się zwyczajnie zagubiona. Mimo wszystko jestem zdania, że to książka, po którą warto sięgnąć.
Właściwie nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. Premiera książki jakoś obiła się bez echa, autora (a właściwie to autorów, jak się później dowiedziałam), nie znałam, ale mimo wszystko coś mnie do tej książki przyciągnęło. I muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak pokręconego thrilleru. Tak pokręconego, że właściwie nie mogłam się oderwać.
Rebecca i Paul są...
Naprawdę ostatnio brakowało mi takich książek. Takich, które wciągają od razu, nie dają o sobie zapomnieć i non stop szepczą, by tylko je czytać. Szeptacz był od samego początku mocno promowany i zachwalany, a zapewne wiele z Was przejechało się już na takich reklamach. Mogę Was pocieszyć, że tutaj absolutnie nie macie czego się bać.
Tom Kennedy nie może sobie poradzić ze stratą żony. Sam musi zaopiekować się siedmioletnim Jake’m, z którym nie dogaduje się za dobrze. Ból po śmierci Rebecci jest ogromny i Tom nie jest w stanie nawet pisać, co jest jego pracą. Na domiar tego Jake wymyślił sobie przyjaciółkę, z którą cały czas po cichu rozmawia i powtarza niepokojący wierszyk, co nie podoba się Tomowi. Po przeprowadzeniu się do nowego domu mogłoby się wydawać, że wszystko powoli się naprawia. Nic bardziej mylnego. Jake coraz częściej rozmawia sam ze sobą, w dodatku wspomina o „chłopcu mieszkającym w podłodze”. W miasteczku ktoś uprowadza chłopca, a w sprawę zaangażowana jest Amanda i starszy policjant, Pete, który przed dwudziestoma laty schwytał Szeptacza. Szeptacz od dawna siedzi za kratkami, ale prawdopodobnie pojawił się jego naśladowca. Wraz z postępami w śledztwie na jaw wychodzą od dawna skrywane tajemnice, żale i smutki, które w końcu potrzebują ujścia i winy, które potrzebują być wybaczone.
Byłam bardzo zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że jest to debiut, bo wydaje się, jakby książka była napisana przez doświadczonego pisarza. Wszystko jest dokładnie przemyślane i wyważone, zbędne opisy i bezsensowne dialogi ustępują miejsca szybkiej akcji, zaskoczeniom i zwięzłym faktom. Sprawa z ujęciem następcy Szeptacza cały czas posuwa się do przodu, cały czas pojawiają się nowe podejrzenia, nie ma zbędnych przerw i grania na czas, wszystko wydarzyło się w jakimś celu. Nawet wspólna kawa Toma z kobietą nie jest tylko po to, by pocieszyć bohatera. Wszędzie są haczyki. Tym sposobem czytanie idzie błyskawicznie, bo nie możesz się doczekać, żeby zobaczyć, co jest na następnej stronie.
Muszę przyznać, że w pewnym momencie bałam się sięgać po tę książkę wieczorem. Ma momenty prawdziwego niepokoju, kiedy aż ciarki przechodzą po plecach. Są tu „wątki paranormalne”, jeśli mogę tak to ująć, które mocno wpływają na wyobraźnię. Ale przez to klimat tej książki jest świetny, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że niepowtarzalny. Ta książka nie potrzebuje krwawych scen, szczegółowych opisów zwłok i morderstw, by być tajemniczą i niepokojącą. Historia jest bardzo zaskakująca i uwierzcie mi, nawet jeśli domyślicie się, kim jest nowy Szeptacz – a nie jest to trudne – to książka zaskakuje pod tyloma innymi względami, że gdzieś w trakcie czytania zapomina się o swoim odkryciu, a na końcu nie ma żadnego uczucia zawodu.
Poza tym, że czytanie tej książki to czysta przyjemność, to autor również porusza tu kwestie trudności w wychowaniu i patologicznych rodzin. Właściwie cała historia kręci się wokół tego, ale nie jest to dominujące, a gdzieś kręci się z tyłu głowy i zmusza do przemyślenia pewnych spraw. Jestem naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczona, bo nie spodziewałam się czegoś tak wszechstronnego, co jednocześnie bawi, uczy i wzrusza. Jak najbardziej zachęcam Was do sięgnięcia po tę książkę.
Naprawdę ostatnio brakowało mi takich książek. Takich, które wciągają od razu, nie dają o sobie zapomnieć i non stop szepczą, by tylko je czytać. Szeptacz był od samego początku mocno promowany i zachwalany, a zapewne wiele z Was przejechało się już na takich reklamach. Mogę Was pocieszyć, że tutaj absolutnie nie macie czego się bać.
Tom Kennedy nie może sobie poradzić ze...
Gałęziste to pierwsza (poprawcie mnie, jeśli się mylę) książka autora najpierw wydana przez Novae Res. Co tu dużo mówić, nie przepadam za tym wydawnictwem nawet bardzo, ale nie będę tutaj złorzeczyć. Zamiast tego skupię się na tym, jak cieszę się, że wydawnictwo Vesper postanowiło wznowić wydanie tej książki, upiększyć ją w śliczną okładkę i ilustracje wewnątrz, a sam autor pisze, że gruntownie przeredagował cały tekst, usuwając wszelkie błędy i niezgodności oraz dodając kilka nowych opisów.
Karolina i Tomek wybierają się na kilkudniową wycieczkę na Suwalszczyznę, by pozwiedzać, odpocząć i zbliżyć się do siebie jeszcze bardziej. Karolina jest zagorzałą chrześcijanką, Tomek – zagorzałym ateistą. Jakimś cudem ta para zeszła się ze sobą mimo wielu niezgodności. Na ich wyjeździe okazuje się, że ich przyszła gospodyni zapomniała o ich przyjeździe i oferuje im pokój w Białodębach, malutkiej, nikomu nieznanej wsi. Para zgadza się na to, nie wiedząc jeszcze, że wchodzą w sam środek koszmaru, jaki im się nigdy nie śnił. Na wstępie wita ich przepiękna Natalia i jej burcząca babcia oraz nieboszczyk dziadek. Karolina zaczyna mieć złe sny, Natalia wyraźnie interesuje się Tomkiem, wokół nich dzieją się dziwne rzeczy. Coś złego czai się w lesie, co nie lubi obcych. Tomek i Karola nie dość, że są obcy, to jeszcze naruszają terytorium lasu, niszczą go, łamią zakazy. Wkrótce będzie im dane się przekonać, że z takimi siłami nie da się wygrać.
Pragnę tutaj poświęcić osobny akapit na wyrażenie mojego oburzenia, ponieważ tak złego chłopaka, jakim okazał się Tomek, to ja nigdy nie spotkałam. Jestem zła i nie wybaczę autorowi tego, co on stworzył, a jednocześnie podziwiam za to, jak ludzkie zrobił ich sprzeczki, kłótnie i dyskusje, i jaką cierpliwość ofiarował Karolinie. To tyle, teraz przejdźmy do tego, co ważne.
Jeśli czytaliście „Inkuba”, to wiecie, jakim stylem posługuje się autor, jeśli nie, to już wyjaśniam – po dwóch książkach zdążyłam zauważyć, że Artur Urbanowicz uwielbia zagadki, tajemnice, nagłe zwroty akcji i niedomówienia. Możesz przez trzy czwarte książki czytać i być pewnym, że już rozgryzłeś całą historię, wiesz kto, z kim i dlaczego, a później dobiegasz do końca i jesteś w szoku, co tu się właśnie wydarzyło. Słowo daję, książka jest napisana tak niepozornie, że wydaje się, jakby autor nie postarał się szczególnie z tajemnicami, jakby nie potrafił niektórych rzeczy ukryć, a tak naprawdę to bawi się z niczego nieświadomym czytelnikiem.
Autor postarał się również wprowadzić wątek, który dla niektórych jest kontrowersyjny, dla niektórych obojętny, ale wszędzie obecny, w większości jako główny temat sporu: temat wiary, religii. Jak już wspominałam, Karolina jest chrześcijanką, Tomek ateistą, jest również pan Andrzej, który został agnostykiem i postacie, które wyznają jeszcze inną religię, niż te spotykane na codzień. W książce postacie dużo rozmawiają o Bogu, o tym czy istnieje, czy też nie, spierają się, dyskutują, ponieważ Tomek ma matematyczny umysł, potrzebuje dowodów, twierdzeń, musi wiedzieć, Karolinie natomiast wystarczy wiara. Nie chcę tutaj nadinterpretować, więc przytoczę słowa autora z posłowia: „Ich konflikt polega na wyborze różnych stron medalu, nie zaś na ustalaniu tego, czy medal faktycznie istnieje i czy koniecznie ma taki właśnie kształt.”. Dla większości religia wciąż jest kontrowersyjna, wciąż jest powodem do kłótni, bo nie możemy pogodzić się z tym, że ktoś uznaje inną wersję. Dlatego potrzebne są takie książki, które między wierszami skłonią nas do myślenia, nienachalnie pokażą nam różne poglądy. Od siebie jak najbardziej polecam tę książkę, bo jest zdecydowanie warta przeczytania.
Gałęziste to pierwsza (poprawcie mnie, jeśli się mylę) książka autora najpierw wydana przez Novae Res. Co tu dużo mówić, nie przepadam za tym wydawnictwem nawet bardzo, ale nie będę tutaj złorzeczyć. Zamiast tego skupię się na tym, jak cieszę się, że wydawnictwo Vesper postanowiło wznowić wydanie tej książki, upiększyć ją w śliczną okładkę i ilustracje wewnątrz, a sam autor...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mimo że thrillery poznałam już dawno, to wciąż jestem w nich świeżakiem. Ale zdążyłam już sobie wyrobić zdanie na temat tego, co lubię w tym gatunku, a czego nie. Zdecydowanie nie lubię, kiedy historia się dłuży, wszystko jest zagmatwane, odpowiedzi mamy podane na tacy, a koniec jest rozczarowujący. I wiecie, co jest świetne? W „Co o mnie wiesz?” nie ma nic z tych rzeczy.
Leah z jakiegoś powodu musi wyjechać z Bostonu, gdzie pracowała jako dziennikarka i przeprowadza się do zachodniej Pensylwanii, gdzie zaczyna pracować jako nauczycielka. Razem z nią mieszka Emmy, przyjaciółka, którą poznała i rozstała się osiem lat temu. Przeznaczenie sprawiło, że Leah spotkała Emmy akurat wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowała. Leah uwielbia Emmy, jej silny i niezłomny charakter, którego tak potrzebowała. Pewnego dnia niedaleko ich domu zostaje zamordowana Bethany, która jest niesamowicie podobna do Leah. W tym samym czasie też Emmy znika, a Leah zgłaszając jej zaginięcie uświadamia sobie, że tak naprawdę nic nie wie o przyjaciółce. Czy za zabójstwem Bethany i zniknięciem Emmy stoi ta sama osoba? Czy Leah na pewno jest bezpieczniejsza tutaj niż w Bostonie?
Z początku, kiedy zaczynamy czytać, wydaje się, jakby milion informacji zostało rzucone na raz i jakbyśmy od razu wiedzieli co, jak i dlaczego. Później jednak okazuje się, że choć faktycznie autorka podaje nam ogólny powód odejścia Leah z dziennikarstwa, to cały czas nie wiemy dlaczego konkretnie. Wiemy, że Leah zaprzyjaźniła się z Emmy osiem lat temu i rozeszły się niedługo później, ale jak i dlaczego? Jak to się stało, że teraz znowu są razem? Podczas czytania towarzyszy nam wiele pytań, a żeby poznać odpowiedzi, trzeba czytać dalej. A pytań jest naprawdę sporo i chęć poznania rozwiązania ogromna.
Zabrałam ją na weekendowy wyjazd z przekonaniem, że jeszcze będę ją czytała w drodze powrotnej, ale wystarczyło dwa razy obudzić się przed chłopakiem i książka się skończyła. Byłam tak ciekawa, co będzie dalej, że nie wiem, czy mój organizm specjalnie nie budził mnie o ósmej w weekend. Styl pisania autorki też na pewno przyczynił się do szybkiego czytania, bo nie ma tu zbędnych zapychaczy i długich przemyśleń, tylko fakty. Najbardziej podobało mi się to, że autorka potrafiła mnie zaskoczyć. Przez to, że z biegiem czasu odkrywała kolejne karty, nie mogłam postawić na nic pewnego. „Co o mnie wiesz?” zdecydowanie zasługuje na uwagę, a ja już poluję na „Miasteczko kłamców”, poprzednią książkę autorki.
blue-spark-books.blogspot.com
Mimo że thrillery poznałam już dawno, to wciąż jestem w nich świeżakiem. Ale zdążyłam już sobie wyrobić zdanie na temat tego, co lubię w tym gatunku, a czego nie. Zdecydowanie nie lubię, kiedy historia się dłuży, wszystko jest zagmatwane, odpowiedzi mamy podane na tacy, a koniec jest rozczarowujący. I wiecie, co jest świetne? W „Co o mnie wiesz?” nie ma nic z tych rzeczy....
więcej mniej Pokaż mimo to
To mój pierwszy polski horror i jakiś trzeci ogólnie. Nie miałam żadnych wymagań co do niej, bo ani nie znałam autora, ani do końca gatunku. Nie wiedziałam do końca czego oczekiwać, ale nie spodziewałam się, że ta książka tak łatwo mnie pochłonie.
Vytautas Česnauskis oraz jego przyjaciel Chester, policjanci, otrzymują zlecenie ewakuacji ludności z pobliskiej wsi Jodoziory, gdzie podobno jest jakieś skażenie terenu. Tam dowiadują się o dziwnej śmierci dwojga ludzi, którzy umierając zamienili się w popiół. Jest też dom ogrodzony bardzo ciasno, jakby zamknięty w klatce, do którego nie da się wejść. I jest chata, przez którą Vytautas z niewiadomych przyczyn odczuwa niepokój. A na domiar wszystkiego Sylwia, śliczna młoda kobieta, która rozprasza samotnego, trzydziestoletniego kawalera, Vytautasa. Kiedy mężczyzna dowiaduje się o dziwnych sytuacjach zaistniałych w wiosce i tragicznym wypadku policjanta, który interesował się jej historią, sam zaczyna węszyć. Im bliżej jest do rozwiązania zagadki, tym robi się niebezpieczniej, jakby coś chciało go stamtąd wykurzyć. Vytautas jest jednak nieugięty, zbyt ciekawy tego, co odkryje, a w pewnym momencie jest już za późno, żeby się wycofać.
Akcja książki dzieje się w dwóch epokach, w 1971 roku, gdzie poznajemy przeszłość Jodozior, ówczesną czarownicę oraz między innymi Krystynę Bondzio i jej rodzeństwo, którzy pojawiają się również w 2016 roku, kiedy to w Jodoziorach ponownie zaczyna się źle dziać i Vytautas próbuje rozwikłać zagadkę. Dzięki temu, że przeplatają się dwie akcje w zupełnie różnych czasach (na przemian „obecnie” i „kiedyś”), nie sposób się pomylić. Nie dostajemy historii Jodozior na tacy, razem z Vytautuasem odkrywamy co tam się działo, dlaczego akurat ten dom jest ogrodzony i co zrobili mieszkańcy w 1971 roku, że nagle wszystko ucichło. Osobiście świetnie bawiłam się podczas czytania, lubię zagadkowe książki, kiedy można obstawiać kto jest kim i dlaczego dzieje się akurat tak, żeby na końcu przekonać się, że w niczym nie miałam racji.
To nie jest książka, przy której będziesz trząść się ze strachu. Momentami pojawią się ciarki i ukłucie niepokoju, ale nie boisz się tego, o czym czytasz. To przychodzi po czasie, kiedy późnym wieczorem wracasz do domu i przypominasz sobie o Jodoziorach. Daję słowo, że wtedy wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Niezwykle klimatyczna historia osadzona na Suwalszczyźnie, a sam autor w posłowie informuje nas, że niektóre sytuacje naprawdę miały miejsce. Zaciekawiło mnie to na tyle, że sama chętnie wybrałabym się w tamte okolice i pozwiedzała. Dzięki tej książce dowiedziałam się nawet, że czarownica i wiedźma to dwie zupełnie różne osoby i nie wygląda to tak, jak wcześniej myślałam. Książka to niezły grubasek, ale styl pisania autora i wciągająca fabuła sprawia, że czytanie idzie błyskawicznie. W tym roku czytanie idzie mi bardzo wolno i byłam przekonana, że z miesiąc mi to zajmie, ale byłam tak ciekawa końca, że nawet nie zauważyłam, kiedy już do niego zmierzałam. Czytaniu towarzyszy mnóstwo emocji, a autor zadaje wiele ciosów i po namyśle stwierdziłam, że bez nich by się nie obeszło. To te momenty, przy których zatrzymasz się i rzucisz ulubionym słowem Vytautusa.
To mój pierwszy polski horror i jakiś trzeci ogólnie. Nie miałam żadnych wymagań co do niej, bo ani nie znałam autora, ani do końca gatunku. Nie wiedziałam do końca czego oczekiwać, ale nie spodziewałam się, że ta książka tak łatwo mnie pochłonie.
Vytautas Česnauskis oraz jego przyjaciel Chester, policjanci, otrzymują zlecenie ewakuacji ludności z pobliskiej wsi Jodoziory,...
„Niedźwiedź i słowik” podbił moje serce w mgnieniu oka, zakochałam się w historii Wasi i tej całej magicznej, baśniowej otoczce, no po prostu nie mogłam odpuścić sobie „Dziewczyny z wieży”. Jest to druga część trylogii, co oznacza, że kolejna będzie ostatnią i już teraz z tego powodu rozpaczam, i jednocześnie nie mogę się doczekać. Czy autorkę dosięgnęła „klątwa drugiego tomu”, czy jednak udało się ją obejść?
Wasia, po rewelacjach w rodzinnej wiosce, walce z Niedźwiedziem i stracie wielu bliskich, ucieka w świat. Pomaga jej w tym Morozko, demon mrozu. Wasia wyrusza w podróż przez las, w czasie srogiej zimy, na swoim wiernym przyjacielu, Słowiku. Żądna przygód dziewczyna ze swoim krnąbrnym charakterem szybko pakuje się w kłopoty. Te doprowadzają ją do brata, Saszy, który jest teraz mnichem i do siostry, Olgi, teraz księżnej sierpuchowskiej. Masza, jej córka, jest taka jak Wasia, widzi czarty i duchy, co wkrótce może na nie obie sprowadzić niebezpieczeństwo. Wasia w przebraniu chłopca paraduje po Moskwie, wchodzi w łaski Wielkiego Księcia Dymitra i zwraca na siebie uwagę tajemniczego Kasjana, który pojawił się znikąd, gdy potrzebowali pomocy. W dodatku jest jeszcze Morozko, mieszający Wasi w głowie. Choć dzieli ich wszystko, począwszy od tego, że Morozko jest tylko jednym z czartów, to Wasia widzi go, może dotknąć i ocieplić jego zmarznięte serce. Kłamstwa i tajemnice krążą wśród bohaterów, a gdy wyjdą na jaw, cała Moskwa może być zagrożona.
W słowach od autorki dowiadujemy się, że pragnęła przekazać nam historyczny obraz dawnej Moskwy, jej konfliktów i niestabilnych sojuszów, ale to, co napisała, to tylko wierzchołek góry lodowej. Rzeczywiście tym razem skupiamy się na politycznym aspekcie Moskwy, Wielkim Księciu, jego problemach i bandytach palących wsie, aniżeli na czartach i magii, choć są tam cały czas – to nieodłączna część tych książek. Nie ma Wasi bez Słowika, Morozki, banników, domowików i innych, magia drzemie w jej chudym ciele i nieśmiało się wybudza. Dziewczyna sama nie wie, którą drogą powinna podążać, nie chce zostać zamknięta w klasztorze ani w zamku, a jednocześnie magia wydaje się być znacznie bardziej mroczniejsza, niż na początku się wydawało. Więzi rodzinne i przyjaźnie zostają wystawione na próbę, cała ludność jest głęboko wierząca i wszyscy gorliwie modlą się do Boga, ale czy Wasia, mała czarownica, zasługuje jeszcze na jego łaskę?
Choć książka ma sporo stron, to litery są duże, co łączy się z mniejszą ilością tekstu na stronie i czytaniem, które idzie błyskawicznie. Styl pisania autorki, mimo że akcja osadzona jest w dawnych latach, jest prosty, nie używa żadnych udziwnień i słów sprawiających nam trudność. Nie brakuje oczywiście słów i wyrażeń charakteryzujących tamten okres, ale nie utrudniają nam one odbioru. Cała historia zachowała swoją magiczną aurę, czytając naprawdę przenosimy się do innego świata. Tym razem dostajemy więcej akcji, walk i pojedynków, podczas czytania towarzyszyło mi dużo emocji, od zaintrygowania, po złość, radość i zaskoczenie, do podekscytowania. Powoli rozwija się romans, który zaczął się na końcu pierwszej części, ale jest on naprawdę tak powolny i tak zepchnięty na tył, że nawet nie jestem pewna, czy można nazwać go romansem. Takie romantyczki jak ja na pewno go zauważą, ale jeśli ktoś za romansami nie przepada, to nawet nie zwróci na niego uwagi. Jest to baśń, ale wciąż nie dla dzieci, określiłabym to nawet bajką dla dorosłych. Choć gdzieniegdzie widać pójście na łatwiznę, a niektóre dialogi wydają się zbyt proste, to fabuła i tak jest znacznie bardziej tajemnicza i zawiła, niż nam się wydaje.
Mogę jedynie po raz kolejny powtórzyć, że zakochałam się w historii o Wasi i po raz drugi zachęcić Was do sięgnięcia po książki Katherine Arden. Może i Was oczarują?
„Niedźwiedź i słowik” podbił moje serce w mgnieniu oka, zakochałam się w historii Wasi i tej całej magicznej, baśniowej otoczce, no po prostu nie mogłam odpuścić sobie „Dziewczyny z wieży”. Jest to druga część trylogii, co oznacza, że kolejna będzie ostatnią i już teraz z tego powodu rozpaczam, i jednocześnie nie mogę się doczekać. Czy autorkę dosięgnęła „klątwa drugiego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Łzy Mai podobały mi się na tyle, że z ogromną chęcią sięgnęłam po Spektrum. To była moja pierwsza książka z takiego gatunku i pamiętam, że byłam wręcz zafascynowana słowami autorki. I tym razem nie było inaczej.
Historię zaczynamy w momencie napadu na Beyond, gdzie zginęła załoga Jareda Quinna, a on sam wyszedł z tego z ogromnym uszczerbkiem na zdrowiu. Tym razem jednak opowiada nam ją Maya. Masakra w Beyond spowodowała właściwie bunt robotów. Syntetycy dostają dziwną wiadomość, którą nadaje im Maya. Okazuje się, że reinforsyna, lek, który tworzyli dla ludzi, a który posiadał okropne skutki uboczne, pozwala replikantom czuć. Maya i inni syntetycy zostali stworzeni na wzór człowieka, potrafili odtwarzać ich uczucia i gesty, ale sami tak dokładnie nie wiedzieli, co znaczą. Dlatego, gdy na horyzoncie pojawia się lek, który może pozwolić im jeszcze bardziej zbliżyć się do ludzi, Maya zaczyna się wahać. Nie wie już, komu ma pozostać wierna, kto tak naprawdę jest jej wrogiem i jaki właściwie jest jej cel. Po raz pierwszy od Przebudzenia zaczyna zastanawiać się nad sobą. W jej umyśle pojawiają się jej myśli, co nie może być możliwe, bo nie zażyła reinforsyny. W czasie, gdy Red leży w śpiączce, Maya ma coraz więcej pytań i mniej odpowiedzi. Jedno jest jednak pewne: chce żyć.
Po raz kolejny jestem pod ogromnym wrażeniem bogatego języka i wiedzy, jaką posiada Martyna Raduchowska. Cała książka składa się właściwie z opisów na temat życia replikantów, jak są stworzeni, jakie mają cele, bo sama Maya zaczyna się nad tym zastanawiać. Dla przeciętnego człowieka niektóre słowa, wyrażenia i zwroty nie mają sensu, bo nawet nie wiemy, co znaczą, ale w żadnym stopniu nie odbiera to przyjemności z czytania. Byłam tak przejęta tym, co dzieje się w książce, że nawet nie zwracałam uwagi na cały ten robotyczny żargon. Czytamy o tym, jak Maya żyje za Murem, o jej przyjaciołach i „pracy”, i powiem szczerze, że bardzo spodobał mi się zabieg poznania Łez Mai ze strony samej Mai. Już nie mówiąc o tym, że to było naprawdę ciekawe, to w końcu mogliśmy się dowiedzieć, co siedzi w głowie replikantce.
Maya nie zażywa reinforsyny, a mimo to w jej umyśle pojawiają się dziwne, niezidentyfikowane myśli. Ona tłumaczy to awarią w podzespołach, choć sama do końca w to nie wierzy. Muszę przyznać, że przejęła mnie historia Mai. Została stworzona tylko po to, by służyć, by się nie wahać, by chłodno oceniać sytuacje i by żadne uczucia nie przeszkadzały jej w pracy. Jedyne, co androidy czują od zawsze, to tęsknota. Obserwują ludzi i żyją wśród nich, a mimo to nigdy nie będą ich częścią. Maya nie chciała takiego życia. Mimo że wciąż pamiętała o Quinnie, choć uczucia do niego bywały zmienne, nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca. Nie była pewna do kogo należy i czy przypadkiem nie powinna należeć do samej siebie. Czuła się obca w swojej własnej głowie.
Podsumowując, mimo że nie jest to język, jakim posługujemy się na codzień, czytanie idzie gładko i przyjemnie. Autorka świetnie rozgrywa zagadki i tajemnice tak, byśmy mieli może jakiś trop, ale nie byli w stanie niczego się domyślić. Przez cały czas byłam ciekawa, co będzie i dalej, ani na chwilę się nie znudziłam i nie miałam ochoty odkładać książki. Bardzo przyjemna odmiana, bo poprzednim niewypale (patrz recenzję niżej).
Łzy Mai podobały mi się na tyle, że z ogromną chęcią sięgnęłam po Spektrum. To była moja pierwsza książka z takiego gatunku i pamiętam, że byłam wręcz zafascynowana słowami autorki. I tym razem nie było inaczej.
Historię zaczynamy w momencie napadu na Beyond, gdzie zginęła załoga Jareda Quinna, a on sam wyszedł z tego z ogromnym uszczerbkiem na zdrowiu. Tym razem jednak...
Ostatnio dużo mamy do czynienia z wątkami homoseksualnymi w książkach, serialach i filmach, mam wrażenie też, że zaczęła się fala powstawania i wydawania książek typowo o homoseksualistach. Tutaj mamy Alana Cole’a, który ma dwanaście lat i jest gejem. Nie wiem, co autor chciał przekazać pisząc tę książkę, ale chyba nie do końca poszło po jego myśli.
Alan Cole, jak już wspomniałam, ma dwanaście lat i jest gejem. W szkole trzyma się z dwójką znajomych, którzy nic nie wiedzą o jego orientacji. Wie natomiast brat Alana, który znęca się nad nim przy każdej możliwej okazji. Nathan i Alan mają swoją grę „Cole vs Cole”, gdzie przydzielają sobie zadania i muszą je wykonać, inaczej poniosą karę. Nathan wie, że Alan jest gejem i kocha się w jakiś chłopaku ze szkoły, więc jeśli Alan nie wykona zadań, cała szkoła się o tym dowie. Chłopak nigdy nie wygrał z Nathanem, ale tym razem dzięki pomocy przyjaciół naprawdę ma szanse.
Zacznę od tego, że niesamowicie się wynudziłam podczas czytania. Odkąd skończyłam minęły może dwa tygodnie, a ja już nie pamiętam poszczególnych imion i co właściwie się tam działo. Nie wiem, czy jestem już za stara, w lutym skończę dziewiętnaście lat, ale czułam się, jakbym czytała średnią bajkę dla dzieci. Żarty były infantylne, głupie, cała historia dosyć naiwna, przekoloryzowana. Sam Alan, jako dwunastolatek, wyjątkowo dorosły, mądry i święcie przekonany o swojej orientacji. Nie zrozumcie mnie źle, bardziej chodzi mi o to, że sama byłam dwunastolatką, mieszkam z dziećmi w wieku dziesięć i jedenaście lat i Alan wydawał mi się dużo starszy, niż dwanaście lat. Nie oszukujmy się, to jeszcze dziecko, a niektóre jego myśli i spostrzeżenia można by przypisać dorosłym.
Alan miał w domu horror. Ojciec twardo wychowywał synów, oboje się go bali, bała się go również matka. Zostało to oczywiście wyjaśnione, co nim kierowało, ale mimo wszystko myślę, że w żaden sposób go nie usprawiedliwiało. Przedstawiono nam powód i zero rozwiązań. Sytuacja w domu, choć oczywiście smutna, wydawała mi się bez sensu i zbyt przerysowana, jakby autor na siłę próbował dodać historii dramatu.
Jeśli chodzi o samą fabułę, to wszystko kręci się wokół gry. Miałam nadzieję na historię o nastolatku, który odkrywa siebie, ale Alan już dawno się odkrył, a wątek jego orientacji jest tutaj najsłabszy, mimo że na tym książka się promuje. Teraz pozostawało mu jedynie pokonać brata. I było to tak przeciągane, że w połowie odłożyłam książkę na miesiąc, zanim do niej wróciłam. Wartości, które autor chciał pokazać, jak przyjaciele, rodzina i tym podobne, rzeczywiście były, ale pojawiły się nagle, nie z ciągu przyczynowo skutkowego, po prostu na końcu Alan nagle sobie uświadomił, że ma przyjaciół i z bratem wcale nie musi walczyć. Od tak, właściwie.
Zdecydowanie fanką Erica Bella nie zostanę, książka mnie wynudziła, ani razu się nie uśmiechnęłam. Mam wrażenie, że ludzie na siłę próbują zrobić z niej uroczą historię o nastolatku geju, ale nie ma w niej nic specjalnego, co zapadłoby w pamięć, skłoniło do myślenia czy chociażby sprawiło, żebyśmy dobrze się bawili.
Ostatnio dużo mamy do czynienia z wątkami homoseksualnymi w książkach, serialach i filmach, mam wrażenie też, że zaczęła się fala powstawania i wydawania książek typowo o homoseksualistach. Tutaj mamy Alana Cole’a, który ma dwanaście lat i jest gejem. Nie wiem, co autor chciał przekazać pisząc tę książkę, ale chyba nie do końca poszło po jego myśli.
Alan Cole, jak już...
Tusz zaciekawił mnie od razu, zarówno okładką i opisem. Byłam ciekawa, co to takiego i jak to wypadnie, więc nie mogłam sobie odpuścić. Z początku od razu zaleciało mi schematem Igrzysk, ale historia szybko się wybroniła.
Leora od zawsze marzyła, by zostać tatuażystką. Nawet kiedy umiera jej ukochany ojciec, nie rezygnuje ze swoich planów i pasji. Tęskni za nim, ale wie, że niedługo księga z jego skóry trafi do ich mieszkania, tak jakby wciąż żył. Kiedy Leora próbuje dostać się do jego księgi okazuje się, że została skonfiskowana. Nie wiadomo, co będzie dalej z jej ojcem, na którego skórze wykryto nieprawidłowości. Leora pamięta tatuaż kruka u taty, którego nie było w księdze. Matka milczy jak zaklęta, wszyscy wokół wydają się coś wiedzieć, poza Leorą. Na jaw wychodzą sekrety jej ojca, o których nie miała zielonego pojęcia, a na domiar tego ma wrażenie, jakby ktoś nią sterował. Leora musi dowiedzieć się, o co chodzi i pozbierać wszystkie kawałki układanki, nim będzie za późno.
Po paru pierwszych rozdziałach zaczęłam myśleć „no nie, znowu to samo”. Dostajemy społeczeństwo podzielone na grupy, w tym wypadku na pracę, którą dostają w odniesieniu o ich wyniki z testów na koniec szkoły. Jest Leora, która chce zostać tatuażystką, ale okazuje się, że świetnie pasuje również do skórowników, gdzie pracował jej ojciec. Z początku dziewczyna wierzy w system i nienawiść do Nienaznaczonych, ludzi bez tatuaży, ale potem zaczyna powątpiewać. Brzmi znajomo? No pewnie, że tak, bo tak teraz wygląda większość młodzieżówek. Ale w miarę czytania zauważyłam, że ta książka jednak się różni. Są małe, niepozorne różnice, które jednak sprawiają, że historia odbiega od tych wszystkich schematów. Główna bohaterka nie jest ciemną, mętną masą, która nagle się buntuje bez żadnych podstaw i przekonań, i leci na pierwszego lepszego przystojniaka. Tak naprawdę romans w tej książce się nie pojawił, a Leorę wyjątkowo polubiłam, bo była nawet rozumną, przyjazną, nieco łatwowierną postacią, która ma swoje cele i ambicje.
Bardzo spodobał mi się motyw tatuaży i przerabiania skór martwych na księgi, choć jest to nieco makabryczne. Społeczeństwo, w którym żyje Leora, ma swoje zasady, swoją historię opartą na baśniach, które również możemy przeczytać, by lepiej poznać ich zasady i skąd się wzięły. Nie mówię, że mamy tutaj całkowity brak schematów, bo tego już trudno uniknąć, ale zostały one fajnie wpasowane. Są momenty zaskoczenia i plot twisty, choć niektórych rzeczy możemy domyśleć się sami. Nie jest to najambitniejsza książka na świecie, to wciąż prosta historia dla młodzieży, ale czyta się niesamowicie przyjemnie i bardzo szybko, w dodatku wciąga niemal od razu. Mamy różne postacie o odmiennych charakterach, które nadają tempa tej książce. Nie brakuje również wątków przyjaźni, rodzinnych więzów i zdrady, autorka skupia się i na tych aspektach, by dodać książce nieco dramaturgii, choć oczywiście i na to popatrzmy z przymrużeniem oka.
Podsumowując, jestem jak najbardziej na tak, chętnie sięgnę po kolejną część i poznam losy Leory, bo skończyło się dosyć tajemniczo. Jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy i czy poziom spadnie lub też zwiększy się. Jak najbardziej polecam!
Tusz zaciekawił mnie od razu, zarówno okładką i opisem. Byłam ciekawa, co to takiego i jak to wypadnie, więc nie mogłam sobie odpuścić. Z początku od razu zaleciało mi schematem Igrzysk, ale historia szybko się wybroniła.
Leora od zawsze marzyła, by zostać tatuażystką. Nawet kiedy umiera jej ukochany ojciec, nie rezygnuje ze swoich planów i pasji. Tęskni za nim, ale wie,...
Książkę wzięłam pod wpływem impulsu, opierając się jedynie na mailu promocyjnym od Czytam Pierwszy i widząc, że na stronie jest parę sztuk. Jeśli ktoś korzysta z tego programu to wie, jakie to uczucie zobaczyć, że książka jest dostępna. Niewiele myśląc zamówiłam i dopiero w domu spojrzałam na opis. Z początku trochę mój zapał osłabł, bo opis szczególnie mnie nie zachęcił, ale po przeczytaniu byłam bardzo szczęśliwa, że udało mi się ją złapać.
Ella jest florystką, która w drodze na konferencję spotyka w pociągu dwie młode dziewczyny, Annę i Sarah. Do dziewczyn dosiada się dwóch mężczyzn, którzy dopiero wyszli z więzienia. W Elli automatycznie budzi się instynkt macierzyński i pragnie natychmiast powstrzymać te dziewczyny przed pójściem gdzieś z chłopakami, bije się z myślami, ale w rezultacie nic nie może zrobić. Następnego dnia w wiadomościach widzi zdjęcie Anny i słyszy o jej zaginięciu. Sarah milczy, nie mówi nic, co by mogło nakierować policję na jakiś ślad, a Ella jest jedynym świadkiem. Zgłoszenie się na policję to jedynie wierzchołek góry lodowej problemów, które na nią spadną. Mama Anny obwinia o wszystko Ellę, Sarah nie chce mówić wszystkiego, z niewiadomych przyczyn rodzice Anny przestali żyć w zgodzie i nikt nie ma pojęcia, gdzie podziała się Anna. Ella natomiast zaczyna znajdować nieprzyjemne wiadomości, na każdym kroku czuje się obserwowana i wie, że zaczyna być w niebezpiecznej sytuacji.
Całkowicie nie spodziewałam się tego, co dostałam. Trochę zawiedziona zaczynałam czytać i nawet nie zauważyłam, kiedy już byłam w połowie. Wciągnęłam się momentalnie, sekrety i zagadki, które wprowadziła autorka domagały się rozwiązania i byłam niesamowicie ciekawa, jak to się skończy. Bohaterowie mieli coś za uszami, Sarah coś ukrywała, a żeby dowiedzieć się, co zrobił ojciec Anny, trzeba było po prostu czytać dalej. Także tu nie mam żadnych zastrzeżeń, co do przeprowadzonej akcji, sekretów, w niektórych momentach miałam ciarki. Uwielbiam te thrillery, które budzą niepokój i akurat tego dostałam pełno. Pani Driscoll nie musiała posuwać się do plot twistów, niewiadomo jakich zwrotów akcji i kręcenia akcji jak najszybszej, bo historia, wątki i fabuła obroniły się same. Powiedziałabym nawet, że książka jest dosyć spokojna, ale to, co w niej jest, nie pozwala się oderwać.
Bohaterów było kilkoro i każdy miał swoje rozdziały. Nie ukrywam, że niektóre uważam za niepotrzebne i najbardziej polubiłam rozdziały Sarah. Ella była typową, spokojną matką, nieco nudną, szarawą, właściwie bez życia. Miała pełno zleceń i pracowała od wczesnego ranka, mimo że wiedziała, że nie powinna przebywać w tym czasie sama w kwiaciarni. Wolałabym, by ta bohaterka miała w sobie nieco więcej życia, rozumu, bo po czasie (a piszę tę recenzję miesiąc po przeczytaniu) nawet nie pamiętałam jej imienia. Nie jest tak, że książka ma same zalety, bo momentami była też nudnawa i przeciągana, ale to jest to, na co zwraca się uwagę już później, bo w trakcie czytania jest się tak zaaferowanym akcją i tym, co się dzieje, że nie chce się analizować tego, ile wątków było niepotrzebnych.
W ogólnym rozrachunku jestem naprawdę zadowolona i stuprocentowo usatysfakcjonowana końcówką, bo ani trochę takiego rozwiązania się nie spodziewałam. Od siebie jak najbardziej polecam, bo pozostawia po sobie szok i bardzo przyjemne wspomnienia.
Za książkę bardzo dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Książkę wzięłam pod wpływem impulsu, opierając się jedynie na mailu promocyjnym od Czytam Pierwszy i widząc, że na stronie jest parę sztuk. Jeśli ktoś korzysta z tego programu to wie, jakie to uczucie zobaczyć, że książka jest dostępna. Niewiele myśląc zamówiłam i dopiero w domu spojrzałam na opis. Z początku trochę mój zapał osłabł, bo opis szczególnie mnie nie zachęcił,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zanim zaczęłam ją czytać, mignęło mi parę negatywnych opinii. Główne zarzuty spadały na akcję tej książki, a raczej jej brak. Ale znalazłam też opinie, że ta książka nie miała być pędzącym rollercoasterem, a refleksyjną, klimatyczną powieścią i ku nim skłaniam się bardziej.
Jeśli można mówić o jakichkolwiek głównych bohaterach, to są nimi w sumie wszyscy. Jednak najwięcej akcji kręci się wokół trzech kuzynów: Daniela, Joaquina i Beatriz. Daniel jest Świętym z Bicho Raro, ludzie zjeżdżają się tam w poszukiwaniu cudu, a on potrafi je odprawić. Joaquin marzy o własnej stacji radiowej i byciu prezenterem, jednak na razie musi mu wystarczyć nielegalne nadawanie z małej ciężarówki, którą odnowiła i przerobiła na rozgłośnię Beatriz. Beatriz jest dziewczyną bez uczuć, dużo myśli poświęca nauce i analizowaniu wszystkiego, wraz z tatą wymyślili swój własny szyfr, którym się porozumiewają. Wszystko toczy się jak zwykle, zjeżdżają się nowi pątnicy, czyli ludzie oczekujący na cud, aż nagle Święty z Bicho Raro odchodzi na pustynie, zostawiając po sobie tylko list dla Beatriz. Ingerowanie w czyjś cud jest surowo zakazane, gdyż można ściągnąć na siebie mrok, ale Daniel pomaga jednej z pątniczek i ucieka na pustynię, by nikogo nie skrzywdzić. Dwójka kuzynów siedzących w pirackiej rozgłośni radiowej próbuje wymyślić, jak pomóc Danielowi, a jednocześnie nie ściągać na siebie mroku.
Powiem szczerze, że długo czekałam na rozwój akcji. O ile początek mogłam usprawiedliwić tym, że wszystko się zaczynało, o tyle kiedy w środku wciąż nic się nie działo, zaczęłam się zastanawiać, co jest nie tak. Sporadycznie pojawiały się momenty, które przyspieszały akcję na parę stron, a następnie znowu zwalniała. Jak się okazało, o to chodziło. Jak napisałam na początku, to nie ma być pędzący rollercoaster, pełny plot twistów, zwrotów akcji i fajerwerków, ale nasze przyzwyczajenie do takich książek robi swoje. Te pędzące, naszpikowane w akcję książki często uważamy za lepsze i trudno nam dostrzec potencjał tych spokojnych, klimatycznych powieści, chyba że ktoś wyjątkowo się w nich lubuje. Ja jednak wolę tę pierwszą grupę, ale postarałam się trochę wysilić i spojrzeć na Przeklętych łagodniejszym okiem, i sprawdzić, co kryje się za tą „nudą”.
Tak byłam zajęta myśleniem o tym, jak ta książka jest nudna, że chwilę mi zajęło uświadomienie sobie, że o czymś opowiada. Styl pisania autorki jest specyficzny, bardzo charakterystyczny. Ma skłonności do przesady, powtórzeń, które ubarwiają, a przy tym tworzy świetny klimat. Podczas czytania czułam się, jakby to rzeczywiście ona opowiadała tę historię i robiła to z dużym przejęciem. To było to, co w końcu pozwoliło mi się wciągnąć. Każdy z bohaterów ma swój indywidualny styl, wszyscy się różnią, są kolorowi. Historia również jest ciekawa i nieoczywista, motyw cudów i mroków nie został opisany na raz, w jednym akapicie, a w miarę poznawania historii, poznawało się jego sens. Akcja nie jest super nieprzewidywalna czy pełna plot twistów, ale ma w sobie coś interesującego, nowego, co sprawia, że czyta się całkiem przyjemnie.
Myślę, że warto dać szansę tej książce, którą określiłabym nawet jako bajkę. Nie ukrywam, że jest nudnawa, ale nadrabia własnym, niepowtarzalnym klimatem i bardzo poruszając wyobraźnię.
Zanim zaczęłam ją czytać, mignęło mi parę negatywnych opinii. Główne zarzuty spadały na akcję tej książki, a raczej jej brak. Ale znalazłam też opinie, że ta książka nie miała być pędzącym rollercoasterem, a refleksyjną, klimatyczną powieścią i ku nim skłaniam się bardziej.
Jeśli można mówić o jakichkolwiek głównych bohaterach, to są nimi w sumie wszyscy. Jednak najwięcej...
Pierwsza część nie była arcydziełem, ale to ten typ książek, który nie musi taki być, by się w niej zatracić. Byłam zauroczona Okrutną pieśnią, w pełni świadoma jej wad i z pełną premedytacją sięgnęłam po drugi tom. Nie żałuję.
Kate po wyjeździe z Prawdziwości znajduje się w Dobrobycie, by tam polować na potwory razem z grupą dzieciaków nazywającą się Strażnikami. Właściwie to Kate poluje na potwory, a Strażnicy siedzą za słuchawką w jej zdrowym uchu. Jej myśli jednak wciąż wracają do spraw sprzed sześciu miesięcy, kiedy podróżowała z Augustem, kiedy prawie umarli, kiedy Sunaj oddał się ciemności. W Prawdziwości padła sieć i Kate nie ma jak się dowiedzieć, co się stało z jej domem. Tymczasem w Dobrobycie pojawia się nowy potwór, Pożeracz Chaosu, który sprawia, że człowiek obraca się przeciw człowiekowi. I który wczepia się w umysł Kate. Żeby go zniszczyć, dziewczyna musi wrócić do domu. Do Augusta, który już sam nie wie, kim chce być i jaka jest jego rola. Do zagubionego chłopaka, który potrzebuje pomocy, by znaleźć swoją drogę. I do Sunaja, który odkrywa, że jego muzyka może nieść ukojenie.
Ta część, podobnie jak pierwsza, rozkręca się dosyć powoli, z tym, że akcja trwa już od początku. Ta właściwa jednak zaczyna się gdzieś koło dwusetnej strony i dopiero tutaj możemy mówić o jakimś wciągnięciu. Z początku byłam trochę zawiedziona i bałam się, że druga część wypadnie gorzej, ale potem już moje wątpliwości zniknęły i w końcu mogłam porządnie się wkręcić. Jeśli chodzi o nowe postacie, mam na myśli Strażników, to wprowadzenie ich uważam za zbędne. Są oni tylko w czasie pobytu Kate w Dobrobycie, a jako że w Prawdziwości nie ma sieci, to dziewczyna nie ma jak się z nimi skontaktować, więc właściwie po jej wyjeździe nie mamy o nich żadnych wieści. Rozpływają się. Nie było możliwości polubienia ich, zżycia się z nimi, więc czytelnik nie przykłada do początkowych sytuacji wielkiej wagi. Dlatego wiem i przyznaję, że z początku trudno wgłębić się w powieść i trzeba te dwieście stron jakoś przetrwać, żeby zaczęło się dziać coś istotnego.
Na szczęście pojawia się August i ratuje sytuację. Poważnie, nic nie mam do Kate, nie drażniła mnie, jedna z niewielu bohaterek, które da się polubić, ale była nudna. Nie jej rozdziały, ale ona sama. To dziewczyna z problemami, które na siłę próbuje ukryć za maską sarkazmu i obojętności. I właśnie ten zabieg stał się dla mnie już nudny, bo Kate ciągnęła to od pierwszej części. August znacznie bardziej przypadł mi do gustu i jego rozterki jakoś bardziej mnie urzekły. Potwór pragnął być człowiekiem, a teraz sam nie wie, którą drogę ma wybrać. Ludzie trzymają się do niego na dystans, w jego głowie cały czas odzywa się głos Leo, który go prowokuje do agresji, Ilsa, która nie może mówić i niewypowiedziane słowa wiszą między nimi oraz Soro, nowe Sunaju, nie uznające żadnej płci i nie potrafiące zrozumieć, dlaczego August walczy sam ze sobą. August sam tego nie rozumie.
To nie jest historia, która obudzi mnóstwo emocji, choć zakończenie mnie zgniotło i nie wybaczę tego Schwab. Jest to jednak zaskakująca i wciągająca powieść, która będzie bardzo przyjemnym towarzyszem na samotne wieczory. Czytanie idzie bardzo szybko i nawet się nie zorientowałam, kiedy miałam za sobą już połowę. Mimo że wciąż nie jest to niewiadomo jak dobre dzieło, to bardzo polubiłam się z całą historią, pomysłem i bohaterami. Były poruszające momenty i historia ma w sobie pouczające akcenty, skupia się na rodzinie, miłości, przyjaźni oraz odnajdywaniu samego siebie, co jest ogromnym plusem. Dla mnie to dobra, nie zobowiązują, lekka książka, która umili nam chwilę wolnego czasu. Przyznam, że z chęcią przeczytałabym kolejną część i szkoda, że autorka zaplanowała tylko dwie. Mimo to uważam, że było to dobre posunięcie, bo wszystko zostało idealnie zamknięte w dwóch książkach, bez zbędnych zapychaczy i przeciągnia. Od siebie jak najbardziej polecam.
Pierwsza część nie była arcydziełem, ale to ten typ książek, który nie musi taki być, by się w niej zatracić. Byłam zauroczona Okrutną pieśnią, w pełni świadoma jej wad i z pełną premedytacją sięgnęłam po drugi tom. Nie żałuję.
Kate po wyjeździe z Prawdziwości znajduje się w Dobrobycie, by tam polować na potwory razem z grupą dzieciaków nazywającą się Strażnikami....
Powiem szczerze, że bałam się zaczynać tę książkę, dlatego że za kryminałami za bardzo nie przepadam, naukowy bełkot mnie trochę przeraża i bałam się, że się szybko pogubię, jakoś tak gatunek nie dla mnie. Ale autorkę znałam już z Szamanki od umarlaków i chyba liczyłam po prostu na coś podobnego, więc chętnie po książkę sięgnęłam. Przeliczyłam się, to prawda, ale jestem kompletnie zakochana we Łzach Mai!
Jared Quinn po masakrze w Beyond Industries, kiedy to roboty i ich ukochana technologia stanęła po stronie buntowników naszprycowanych reinforsyną, pała ogromną niechęcią do wszystkiego, co mechaniczne. Jego wspólniczka, replikantka Maya, zdradziła Jareda, co ugodziło go znacznie mocniej, niż chciałby przyznać. Kiedy jego żona, mimo jego wyraźnych protestów, pozwala na zrobienie z niego cyborga, policjant czuje obrzydzenie do siebie i usilnie nie chce przyznać, że update’ty jego mózgu okazują się pomocne. Pragnie zabić Mayę, widzi ją w każdej syntetyczce i sam w końcu musi zdać sobie sprawę, że podchodzi do tego bardzo uczuciowo. Kiedy w mieście zaczynają ginąć młode kobiety, Jared z początku uważa siebie za winnego, ponieważ śnił o tych dziewczynach. Boi się, że ma to związek z jego zrobotyzowanym mózgiem. Potem jednak pojawiają się poszlaki wskazujące na Mayę i Jared już nie wie, co myśleć. Wie jedynie, że musi koniecznie odnaleźć replikantkę.
W historię wciągnęłam się od samego początku. Zaczynamy masakrą w Beyond Industries, gdzie jesteśmy świadkami masowego mordu na członkach zespołu Jareda, buntu robotów i kłamstwa Mai, która jako syntetyczka teoretycznie nie może kłamać. Maya jest androidem, z wyglądu bardzo trudno odróżnić ją od człowieka, androidy jednak nie potrafią czuć. Ponieważ żyją z ludźmi, świetnie potrafią udawać emocje, ale nie mogą ich odtwarzać. Do tego potrzebna jest reinforsyna, która w New Horizon zostaje zakazana. Maya ucieka za Mur i rani Quinna naprawdę mocno. Z Jaredem polubiłam się szybko, to konsekwentny i pewny swego facet, który nie da sobie w kaszę dmuchać. Maya, choć trudno mu się do tego przyznać, była mu bliska i zawsze mógł jej ufać, dlatego jej zdrada przyczyniła się do jego nienawiści do robotów. Relacje, jakie przedstawiła autorka, są do bólu prawdziwe i jedynie pomagają jeszcze bardziej wczuć się w historię.
Mimo że akcja nie biegnie jak rollercoaster, to bardzo łatwo się wciągnąć. Wątek zabójstw jest bardzo interesujący i sama byłam ciekawa, kto za tym stoi. Mimo że wszystko wskazywało na Jareda albo na Mayę, to jednak coś tu nie pasowało. Niestety, w tym tomie się nie dowiemy, bo autorka zrobiła coś, czego czytelnikom się nie robi – urwała książkę w najważniejszym momencie. Bohaterowie zostali świetnie wykreowani, kogo miało się nie lubić, tego się nie lubiło, a kogo tak, to, no, tak. Spodobał mi się duet Jareda i detektyw Haskel, młodej i ambitnej kobiety, która chciała pomóc Jaredowi. Wątek androidów, które pragną czuć i być ludźmi – w przypadku Mai bardzo mnie poruszył, mimo że replikantka była kształtowana na złą postać, to było mi jej szkoda.
Jestem pod wrażeniem tego wszystkiego, co wymyśliła autorka, jak dużo musiała przeczytać i się dowiedzieć, by to napisać, jak dużo czasu musiała spędzić przy poznawaniu tych wszystkich dziwnych nazw i ich znaczeń. New Horizon to miasto przyszłości, wszechobecnej technologii i latających samochodów, więc uwierzcie mi, że to, co mamy teraz, to pikuś. Bardzo chętnie sięgnę po kolejną część, nie mogę się doczekać, aż się dowiem, kto stoi za tymi zabójstwami!
Powiem szczerze, że bałam się zaczynać tę książkę, dlatego że za kryminałami za bardzo nie przepadam, naukowy bełkot mnie trochę przeraża i bałam się, że się szybko pogubię, jakoś tak gatunek nie dla mnie. Ale autorkę znałam już z Szamanki od umarlaków i chyba liczyłam po prostu na coś podobnego, więc chętnie po książkę sięgnęłam. Przeliczyłam się, to prawda, ale jestem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Trochę mnie tu nie było, przeprowadzka, studia i nowa praca nieco wybiły mnie z rytmu, ostatnia sesja natomiast pozbawiła chęci na cokolwiek. Zodiaki grzecznie czekały, aż wszystko pozamykam i nieco się ogarnę. Przez tydzień nie otwierałam paczki, by nie kusiła mnie ta piękna okładka i kiedy w końcu mogłam do niej przysiąść – kompletnie przepadłam. Wiem, że mamy dopiero luty, ale Zodiaki już wskakują do moich ulubieńców roku.
Jest 2771 rok, więc zapomnijcie o świecie, który znaliście. Co byście powiedzieli, gdyby można było zmieniać geny dziecka, które… jeszcze się nawet nie urodziło? Tak właśnie powstają Zodiaki, ludzie obdarzeni specjalnymi zdolnościami, które jednocześnie są zbawieniem i przekleństwem. W trakcie czytania poznajemy członków tej dziwacznej rodziny, ale to wcale nie znaczy, że będzie to dla nas proste. Zodiaki są intrygujące, potrafią zajrzeć w przyszłość, kierować cudzym organizmem, dzielić ciało z drugą osobą, przejmować wyimaginowane osobowości i nie zawsze są słodkimi, niegroźnymi dziewczynkami, nawet jeśli tak wyglądają. Są też jednak ogromnie tajemnicze, poznajemy ich zdolności, ale z początku nie do końca potrafimy powiedzieć, jak to działa. Wszystko jest dla nas obce, nowe, niezrozumiałe i naprawdę momentami czułam się zagubiona, ale czy to wpłynęło na mój odbiór książki? Absolutnie nie.
Wraz z czytaniem dostajemy kolejne kawałki układanki. Przez pewien czas możemy mieć wrażenie, że fabuła dąży donikąd, że to tylko zlepek kilku zdarzeń, które się ze sobą nie łączą i trzeba bardzo się skupić podczas czytania. To nie jest lekka historia do poduszki, wymaga zajrzenia głębiej, przedstawia historie ludzi cudownych i jednocześnie skrzywdzonych. Gdy już zacznie się to układać i rozjaśniać, nie można wyjść ze zdumienia. Książka jest do bólu szczera, autorka niczego nie upięknia. Stworzyła niezwykły świat, barwnych i całkowicie od siebie różnych bohaterów. Krótkie i zwięzłe opisy, naturalne dialogi, żarty i potyczki słowne sprawiały, że płynęłam przez tę książkę, nie czułam się, jakby coś było wymuszone lub podkoloryzowane. Na pewno trudno jest przebić się przez niektóre informacje, wiele zwrotów i wyrażeń jest dla nas nowych i ciężkich do zrozumienia, ale jest też to klątwa pierwszego tomu, gdzie autorka dopiero nas wprowadza do swojego świata.
Książka raczej nie spodoba się czytelnikom, którzy nie odnajdują się w takich gatunkach i są przyzwyczajeni do lżejszych powieści. To ogromny świat i wiele informacji, które musimy przyswoić i uporządkować. Jeśli ktoś jednak lubi cyberpunkowe klimaty, mutanty i postapokaliptyczne światy, to zdecydowanie coś dla niego. To książka, która pochłania ogromną ilość uwagi, a kiedy już wciągnie, to nie wypuści przez kilka godzin. Dodatkowo dla wrażliwych na takie tematy, tutaj romans występuje między Zodiakowym rodzeństwem. Niech Was jednak nie zmylą słowa „brat” i „siostra”, Zodiaki były rodziną, ale nie taką, jaką my znamy. Zapomnijcie o wszystkim, co wiecie o genetyce, w tym świecie to i tak nie ma znaczenia.
Trochę mnie tu nie było, przeprowadzka, studia i nowa praca nieco wybiły mnie z rytmu, ostatnia sesja natomiast pozbawiła chęci na cokolwiek. Zodiaki grzecznie czekały, aż wszystko pozamykam i nieco się ogarnę. Przez tydzień nie otwierałam paczki, by nie kusiła mnie ta piękna okładka i kiedy w końcu mogłam do niej przysiąść – kompletnie przepadłam. Wiem, że mamy dopiero...
więcej Pokaż mimo to