rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Był czas, gdy wszędzie, gdzie się nie obejrzałam, widziałam Królestwo Nikczemnych. Ten przesyt wraz z okładką, która w mój gust nie trafia, sprawiły, że zupełnie nie miałam ochoty na tę powieść. Polecała mi ją jednak przyjaciółka i przy każdym spotkaniu pytała, czy już czytałam. I tak w końcu się wzięłam. I przepadłam 😅 Właściwie nie wiem nawet dlaczego. Wiedźmy i demony nie są zbyt oryginalnym połączeniem. Emilia jest typową główną bohaterką młodzieżówki - nie irytuje, ale momentami zachowuje się po prostu głupio, a wszyscy piekielni książęta są przystojni i czarujący... Oczywiście znaczną część fabuły tworzą rodzące się uczucia - nie zawsze są one przyjemne, czasem wręcz przepełnione gniewem. Niektóre sytuacje zaskakują, to znowu inne są bardzo przewidywalne. Akcja właściwie nie odpuszcza i cały czas się coś dzieje.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje klimat powieści. Włochy, a konkretnie Palermo: słońce, cudowna kuchnia, zapachy potraw oraz wtrącenia z języka włoskiego i łacińskiego... To wszystko buduje taką sielską atmosferę. Dodatkowo cały świat magiczny, który jednocześnie jest trochę ukryty, ale też trochę nie - idealnie, żeby się w nim zatracić.
Zakończenie bardzo zachęca, aby od razu sięgnąć po następny tom 😉

Był czas, gdy wszędzie, gdzie się nie obejrzałam, widziałam Królestwo Nikczemnych. Ten przesyt wraz z okładką, która w mój gust nie trafia, sprawiły, że zupełnie nie miałam ochoty na tę powieść. Polecała mi ją jednak przyjaciółka i przy każdym spotkaniu pytała, czy już czytałam. I tak w końcu się wzięłam. I przepadłam 😅 Właściwie nie wiem nawet dlaczego. Wiedźmy i demony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po "Kobietę z biblioteki" sięgnęłam z dwóch powodów - pierwszy to okładka. Ta świecąca czerwień przykuła mój wzrok 😍 A drugi: tytuł. Lubię motyw książki w książce, a biblioteka jest tu dość sugestywna. To tam jest morderstwo. Tam też poznają się główni bohaterowie.
Mówiąc szczerze nie miałam zbyt dużych oczekiwań względem tej pozycji. Nie rzuciła mi się w oczy na żadnych listach polecających, więc podeszłam sceptycznie i nie spodziewałam się szału.
Pomyliłam się. Historia wkręciła mnie mocno. Nie mogłam się oderwać. Co prawda sam wątek kryminalny, choć istotny i autorka nie pozwala o nim zapomnieć, jest jednak trochę przyćmiony wątkiem romantycznym. Jedna z postaci pobocznych sama powiedziała, że w zasadzie wszystkie książki beletrystyczne to romanse, gdyż skupiają się na relacjach. Nie powiedziałabym, że rzeczywiście dotyczy to każdej jednej powieści, ale tej na pewno. Co wcale nie czyni jej słabszej. Po prostu jest w niej nieco więcej z obyczajówki niż z mocnego kryminału, ale akcja wciąż kręci się wokół zbrodni.
Bohaterów polubiłam wszystkich. Są dość barwnymi postaciami, mają różnorodne charaktery i całkiem nieźle się uzupełniają.
Jak już wspomniałam motyw książki w książce jest tutaj wyraźny i wyszedł genialnie. Równie mocno byłam zainteresowana treścią listów, stanowiących przerywniki w akcji, jak i właściwych rozdziałów.
Książkę czytało mi się szybko i z dużą przyjemnością. Jest to zdecydowanie lżejsza pozycja. Być może na całym ogromnym rynku kryminałów, nie wyróżnia się specjalnie, ale ja nie jestem znawcą tego gatunku 😉 Mnie wydała się dość oryginalna i nie żałuję ani chwili spędzonej na lekturze.

Po "Kobietę z biblioteki" sięgnęłam z dwóch powodów - pierwszy to okładka. Ta świecąca czerwień przykuła mój wzrok 😍 A drugi: tytuł. Lubię motyw książki w książce, a biblioteka jest tu dość sugestywna. To tam jest morderstwo. Tam też poznają się główni bohaterowie.
Mówiąc szczerze nie miałam zbyt dużych oczekiwań względem tej pozycji. Nie rzuciła mi się w oczy na żadnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chociaż książka jest początkiem cyklu, to w moje ręce wpadła jako trzecia. I muszę przyznać, że pomimo mojej znajomości dalszych wydarzeń, bawiłam się świetnie i całkiem się wkręciłam. Poznanie przeszłości bohaterów, tego jak się poznali i jak to wszystko się zaczęło, wzbudziło we mnie wiele pozytywnych emocji. Cieszę się też, że wreszcie miałam okazję zapoznać się z historią związaną z Martwym Jeziorem, ponieważ w kolejnych częściach Mads często wspomina te wydarzenia.
Ogromną zaletą tej części są bohaterowie. Każdy ma własną motywację, własny cel i nic nie jest takie oczywiste, jakby się mogło na początku wydawać. Wykreowani są bardzo wyraziście i odniosłam wrażenie, że jest o nich więcej niż w kolejnych częściach, dzięki czemu lepiej ich poznałam i polubiłam. Tego brakowało mi podczas czytania Mroźnego szlaku i Utraconej godziny. Tam - Madsa nie polubiłam, a innych za bardzo nie było. Tutaj, cóż do Madsa powoli się przekonuję, a drużyna dodała trochę smaczku i humoru.
Język nadal mi trochę przeszkadza. Nie lubię wulgaryzmów, a w tej serii pojawiają się co chwilę. Natomiast podoba mi się dużo akcji i brak przeciągania, dzięki czemu czyta się szybko, a przyjemności z tego dużo ;)

Chociaż książka jest początkiem cyklu, to w moje ręce wpadła jako trzecia. I muszę przyznać, że pomimo mojej znajomości dalszych wydarzeń, bawiłam się świetnie i całkiem się wkręciłam. Poznanie przeszłości bohaterów, tego jak się poznali i jak to wszystko się zaczęło, wzbudziło we mnie wiele pozytywnych emocji. Cieszę się też, że wreszcie miałam okazję zapoznać się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę w postaci audiobooka wysłuchałam na Legimi i przyznam, że podobała mi się dużo mniej od Życia Violette. Możliwe, że powodem było właśnie słuchanie, a nie czytanie. Być może, gdybym miała treść przed oczami, przywiązałabym się bardziej do bohaterów i polubiłabym ich. Może nie gubiłabym się tak często w czasie i przestrzeni, a tym samym byłabym dużo bardziej "w książce". Może wtedy byłabym zachwycona. Pogdybać zawsze mogę, jednak nie zmienia to niczego i koniec końców do zachwytu brakuje mi wiele.
W ogóle nie zżyłam się z główną bohaterką. Była dla mnie dość nijaka, a jednocześnie jej stosunek do randek zupełnie mi do niej nie pasował. Wydawała mi się wymuszona - na co dzień miła, sympatyczna, pracująca ze starszymi i darząca każdego podopiecznego ogromnym szacunkiem, a w soboty spotykająca się z osobą, której imienia nie pamięta... Jakoś mi się to gryzło ze sobą. Zupełnie tej postaci nie kupiłam. Jednak - jak wspomniałam, może przyczyną była pani lektor.
Rozdziały dotyczące przeszłości podobały mi się bardziej, niemniej czasami nie kojarzyłam, o kim mowa. Francuskie imiona brzmiały dla mnie podobnie i dopiero po chwili orientowałam się gdzie i u kogo jestem. Niemniej to właśnie ich losy zaciekawiły mnie najbardziej. Zwłaszcza miłość Hélène Hel i Luciena. Tego słuchałam z ogromną przyjemnością.
Sama historia też mnie za bardzo nie porwała. Domyślam się, że miało być tajemniczo i trzymać w napięciu. Zapewne miał też być niespodziewany zwrot akcji, ale mnie nie zaskoczyło nic. Najbardziej nieoczekiwane było dla mnie włamanie do policyjnego archiwum i brak jakichkolwiek konsekwencji tego czynu...
Wiem, że jest to debiut i to debiut bardzo udany. Nie ulega wątpliwości, że powieść jest bardzo życiowa i porusza jakże ważny temat drugiej szansy. Na prawdę uważam, że samodzielne czytanie zdecydowanie sprawiłoby mi dużą przyjemność, jednak wysłuchanie audiobooka bardzo to doznanie spłaszczyło.

Książkę w postaci audiobooka wysłuchałam na Legimi i przyznam, że podobała mi się dużo mniej od Życia Violette. Możliwe, że powodem było właśnie słuchanie, a nie czytanie. Być może, gdybym miała treść przed oczami, przywiązałabym się bardziej do bohaterów i polubiłabym ich. Może nie gubiłabym się tak często w czasie i przestrzeni, a tym samym byłabym dużo bardziej "w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Średnio lubię fantasy osadzone w rzeczywistości i do tego współczesności. W takich powieściach brakuje mi przede wszystkim klimatu. Tak też było i tym razem.
Spodziewałam się, że książka będzie przesiąknięta humorem, może nawet sarkazmem, a głównego bohatera będzie cechować diabelnie cięty dowcip. Niestety tego nie dostałam, albo nie wychwyciłam. Zygmunt też nie za bardzo przypadł mi do gustu. Na początku - tak, faktycznie całkiem go polubiłam. Podobało mi się wykreowanie go na korposzczurka sprawdzającego codziennie punktację w tabeli. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew i diabelsko-korporacyjne usposobienie blakło i nikło. Rozumiem rozwój bohatera i jego uczłowieczenie, ale nie za bardzo mi to podpasowało...
Z innych bohaterów polubiłam Łukasza, a wydarzenia opisywane z jego perspektywy ładnie urozmaiciły całość. Reszta tych "barwnych" postaci zupełnie zlała mi się w tło i tak pozostało do końca.
Z pozytywów - sam pomysł zasługuje na uznanie. Stworzenie piekła, jako miejsca, w którym diabły odbywają studia przygotowujące do zachęcania ludzi do grzeszenia, wyszło świetnie. Zwłaszcza, że wyuczone metody nie zawsze okazują się skuteczne. Dalej wspomniane diabły wysyłane są do różnych miast, gdzie rozsyłają swój wpływ na zwykłych śmiertelników, a dodatkowo rywalizują ze sobą o punkty. Smaczku dodaje cała biurokracja, kontrola i gadżety... Cóż, prawdziwe korporacyjne piekło!
Podobało mi się też wprowadzenie słowiańskich demonów. Co prawda same postaci, moim zdaniem nie wykorzystały potencjału, ale wierzenia Słowian wzbogaciły i urozmaiciły historię.
Sama w sobie powieść mi się podobała, dobrze się bawiłam przy czytaniu, niemniej nie jest to coś, co zostanie ze mną na dłużej.

Średnio lubię fantasy osadzone w rzeczywistości i do tego współczesności. W takich powieściach brakuje mi przede wszystkim klimatu. Tak też było i tym razem.
Spodziewałam się, że książka będzie przesiąknięta humorem, może nawet sarkazmem, a głównego bohatera będzie cechować diabelnie cięty dowcip. Niestety tego nie dostałam, albo nie wychwyciłam. Zygmunt też nie za bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdecydowanie nie jestem zwolenniczką krótszych form... Za każdym razem, kiedy sięgam po książkę, która nie ma tych 300 stron, zastanawiam się, czy warto. Zwłaszcza, kiedy mówimy o fantasy. Na tak niewielu stronach ciężko zbudować świat, wykreować ciekawych bohaterów, albo zwyczajnie wkręcić czytelnika w opowieść.
Do tej pory miałam do czynienia głównie z opowiadaniami Sandersona i byłam nimi zachwycona. Trafiały idealnie w mój gust, jednak to Sanderson, więc niczego innego bym się nie spodziewała. Ubolewałam tylko nad tym, że historie kończyły się tak szybko...
Tym razem natknęłam się na baśń. I to taką dobrze znaną z dzieciństwa. Baśń o Śpiącej Królewnie, ale opowiedzianą w nieco inny sposób i z odwróconymi rolami. Tutaj zła wróżka okazuje się całkiem dobrą wróżką, a piękna królewna odmieńcem o charakterze typowym dla tych istot, czyli niekoniecznie dobrym, a wręcz właśnie złym. Pojawia się również rycerz, ale i on jest nieco odmieniony. Nie należy do gatunku przystojnych książąt, choć rzeczywiście zainspirowany opowieściami pragnie przełamać klątwę...
O książce dowiedziałam się przy okazji konkursu i pewnie gdyby nie on, wcale z nowelką bym się nie zaznajomiła. Głównie dlatego, że nie przepadam za baśniami, a dodatkowo te niecałe 200 stron nie brzmiało dla mnie zachęcająco. Jednak muszę przyznać, że cieszę się z danej szansy. Książka mnie całkiem nieźle wciągnęła. Historia mi się spodobała, a krótki format sprawił, że poszło szybko i przyjemnie. Ogromnym plusem jest wersja audio w wykonaniu Filipa Kosiora. Bardzo dobrze się tego słucha!
Nie jest to może arcydzieło literatury, ale w formie przerywnika na jeden wieczór sprawdza się cudownie.

Zdecydowanie nie jestem zwolenniczką krótszych form... Za każdym razem, kiedy sięgam po książkę, która nie ma tych 300 stron, zastanawiam się, czy warto. Zwłaszcza, kiedy mówimy o fantasy. Na tak niewielu stronach ciężko zbudować świat, wykreować ciekawych bohaterów, albo zwyczajnie wkręcić czytelnika w opowieść.
Do tej pory miałam do czynienia głównie z opowiadaniami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam spory problem z oceną tej książki... Powiedzieć, że mi się podobała, to nic nie powiedzieć. Była świetna! Momentami zaskakująca, ale przyznam, że spodziewałam się dużo więcej zwrotów akcji. Właściwie niewiele sytuacji rzeczywiście było niespodziewanych. Jednak nie zmniejszało to przyjemności z czytania, a wręcz dodawało smaczku. Wszystko pięknie zagrało. Zagrało aż nagle przestało...
Mam wrażenie, że zabrakło ostatniego rozdziału. Zarówno Glokta, jak i Luthar dostali swoje zakończenia. Nawet satysfakcjonujące. Natomiast Ferro, Logen czy Bayaz niestety nie. Rozumiem, że ich wątki pozostały otwarte, ale jednak liczyłam na jakieś zamknięcie. Może to dlatego, że polubiłam wszystkich bohaterów. Żaden mnie nie zawiódł i nie rozczarował. Z biegiem akcji ich charaktery stawały się coraz ciekawsze - nawet jeśli niekoniecznie kierowały się ku dobru.
Pod kątem przemocy i pewnej brutalności ta część nie odbiega od pozostałych. Cały cykl przesiąknięty jest nie zawsze zaschniętą krwią, torturami i brudem w ogólności, niemniej tworzy to swój unikalny klimat. Całą powieść (i dwie poprzednie) pochłonęłam. Czytało mi się błyskawicznie i z zapartym tchem.

Mam spory problem z oceną tej książki... Powiedzieć, że mi się podobała, to nic nie powiedzieć. Była świetna! Momentami zaskakująca, ale przyznam, że spodziewałam się dużo więcej zwrotów akcji. Właściwie niewiele sytuacji rzeczywiście było niespodziewanych. Jednak nie zmniejszało to przyjemności z czytania, a wręcz dodawało smaczku. Wszystko pięknie zagrało. Zagrało aż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Widać, że autorka włożyła ogrom pracy w tę książkę. Każdy szczegół, zarówno fabularny, jak i językowy jest dopracowany i zapewne wymagał mnóstwa czasu. System magiczny oparty na translatoryce, na przekładzie i tym, co w nim umyka jest bardzo oryginalny i prawdopodobnie zaangażował autorkę w wielkie poszukiwania, aby odnaleźć poszczególne słowa, ich odpowiedniki oraz zapoznać się z historią danego języka.
Poza językiem, w książce ważną (może nawet najważniejszą) rolę odgrywa kolonializm. Zawłaszczanie przez Anglię dziedzictw narodowych innych państw - dziedzictw nie tylko przedmiotowych, ale także kulturowych. Chęć budowania imperium angielskiego i jego ciągłego rozwoju doprowadziła do pozyskiwania dzieci zdolnych nauczyć się tworzenia srebrnych sztabek, a tym samym przyczyniać się do jeszcze większego rozrostu imperium. Do takich dzieci, a później studentów należy główny bohater - przywieziony z Kantonu, nigdy nie traktowany, jak prawdziwy Anglik. W myśl angielskiego kolonializmu, powinien być oddany i posłuszny właśnie Anglii, dzięki której miał szanse opuścić Chiny, jednak gdzieś we wnętrzu czuje niesprawiedliwość całej sytuacji i nie chce być obojętny względem rodaków.
Przyznam, że choć książka jest oryginalna, ciekawa i poruszająca naprawdę ważny problem, to nie specjalnie przypadła mi do gustu.
Początek rzeczywiście mi się spodobał. Przyjazd młodego Robina do Anglii, jego fascynacja krajem i chęć stania się Anglikiem, a także późniejsze studia w najbardziej szanowanej uczelni. Zawierane przyjaźnie, studenckie życie - wszystko napisane nieśpiesznie. Akcja toczy się spokojnie. Trochę, jakby to była książka obyczajowa, w której pojawiają się magiczne sztabki srebra, ale są one owiane tajemnicą - tajemnicą, do której razem z Robinem mamy coraz większy dostęp.
Dalej akcja przyśpiesza, a książka dużo bardziej skupia się na kolonializmie, na wyzysku i na chęci obalenia systemu. I to już podobało mi się dużo mniej, a w książce poświęcono na to zdecydowanie dużo więcej stron. Mocno mnie to wymęczyło. Czytałam, aby przeczytać i poznać zakończenie. Miałam nadzieję na jakiś zaskakujący zwrot akcji, ale niestety się nie doczekałam.

Widać, że autorka włożyła ogrom pracy w tę książkę. Każdy szczegół, zarówno fabularny, jak i językowy jest dopracowany i zapewne wymagał mnóstwa czasu. System magiczny oparty na translatoryce, na przekładzie i tym, co w nim umyka jest bardzo oryginalny i prawdopodobnie zaangażował autorkę w wielkie poszukiwania, aby odnaleźć poszczególne słowa, ich odpowiedniki oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest niczym ulubiony kocyk i kubek najsmaczniejszej herbaty w jednym 😉 Jest spokojna, nieco filozoficzna, może nawet delikatnie refleksyjna, ale przede wszystkim jest przyjemna i odprężająca. Idealna, aby posiedzieć i poczytać - po prostu odpocząć 😊
Fabuła nie jest jakoś szczególnie rozbudowana. Skupia się głównie na historii właścicielki księgarni oraz pracującego tam baristy. Z czasem pojawiają się kolejne postaci - przyjaciele, czytelnicy, klienci, aż tworzy się całkiem zgrana paczka znajomych zaangażowna w działalność księgarni Hyunam-Dong. Sami bohaterowie też nie wyróżniają się niczym szczególnym... Szukają własnej drogi, zastanawiają się nad szczęściem - między innymi w kontekście pracy. Podobało mi się to, że każda postać była w innej sytuacji życiowej i miała inne doświadczenia, a mimo tego bohaterowie słuchali się wzajemnie i rozumieli problemy pozostałych.
Powieść nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie "czy warto rzucić wszystko i realizować marzenia". Pokazuje natomiast, że pójście za marzeniem to dopiero pierwszy krok - otworzenie księgarni okazało się dość łatwe, ale już to, żeby się przyjęła i zadomowiła wymagało dużo więcej wysiłku...
Książkę czytało mi się bardzo dobrze i jak wspomniałam przyjemnie. W tekście nie ma zbędnych przedłużeń, ani udziwnień, więc idzie gładko i sprawnie.
Na okładce napisano, że zachwyci miłośników książek. Jeśli o mnie chodzi, tak właśnie było 😊❤️

Ta książka jest niczym ulubiony kocyk i kubek najsmaczniejszej herbaty w jednym 😉 Jest spokojna, nieco filozoficzna, może nawet delikatnie refleksyjna, ale przede wszystkim jest przyjemna i odprężająca. Idealna, aby posiedzieć i poczytać - po prostu odpocząć 😊
Fabuła nie jest jakoś szczególnie rozbudowana. Skupia się głównie na historii właścicielki księgarni oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Abercrombie to jedno z tych nazwisk, po które sięgam w ciemno i wiem, że będę zachwycona. I tak właśnie jest😊
Wszystkie postaci są wyraziste i dobrze wykreowane. Ich działania i motywy są spójne, a co najważniejsze nie są jednotorowe i cudownie potrafią zaskoczyć - przedostatni rozdział "Krwawa dziewiątka" przedstawił Logena w zupełnie nowym świetle. To było tak bardzo nieoczekiwane i szokujące, a przy tym genialne i zdecydowanie potrzebne! Takie zwroty akcji robią dobrą robotę i bardzo wzbogacają historię
A odnośnie samej historii, sprawa wygląda tak, że polubiłam wszystkich bohaterów, więc chętnie czytałam o ich losach. Wspaniale się czyta, kiedy żadna z głównych postaci nie irytuje. Owszem obecne były też poboczne, których chyba główną rolą było bycie denerwującym, ale to było celowe i dało świetny efekt.
Fabularnie... Widać, że książka jest takim trochę wstępem do większej akcji. Poznajemy geografię i układy polityczne świata. Dowiadujemy się co nieco o systemie magicznym. Jest trochę historii, podbojów i zapowiedzi przyszłych wojen. Są podróże i spotkania bohaterów. Jednak nie ma jeszcze pełnego obrazu. Dopiero pod koniec wyjaśnia się, kto będzie wrogiem, ale wciąż niewiele wiadomo. Podczas samego czytania, nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie, niemniej spytana o główny wątek powieści miałam problem z udzieleniem jednoznacznej odpowiedzi 😅
Książkę pochłonęłam i podobała mi się bardzo. Miałam w rękach dwie wersje - jedną starszą "Samo ostrze" oraz ebooka nowego wydania "Ostrze". Wydaje mi się, że nieco bardziej odpowiadał mi język nowszego, ale oba czytało mi się dobrze.

Abercrombie to jedno z tych nazwisk, po które sięgam w ciemno i wiem, że będę zachwycona. I tak właśnie jest😊
Wszystkie postaci są wyraziste i dobrze wykreowane. Ich działania i motywy są spójne, a co najważniejsze nie są jednotorowe i cudownie potrafią zaskoczyć - przedostatni rozdział "Krwawa dziewiątka" przedstawił Logena w zupełnie nowym świetle. To było tak bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zupełnie nie spodziewałam się, że książka mnie aż tak wciągnie. Zakładałam, że będzie to lekkie romantasy z ciekawym systemem magicznym i mogę powiedzieć, że Burza poniekąd właśnie tym się okazała. Jednak zdecydowanie nie tylko tym...
Otoczone burzą miasto jest tak naprawdę całym światem. Poza burzą nie ma nic. Wejście w nią to pewna śmierć. A sama burza poszerza swój zasięg, sprawiając, że dla ludzi pozostaje coraz mniej miejsca. Dodatkowym zagrożeniem są bestie zamieszkujące burzę. Kiedy uda im się wydostać - atakują, a jedynym ratunkiem dla zwykłych ludzi są wyszkoleni wojownicy Wardana. Jest też władca, który potrafi powstrzymać burzę, jednak z pokolenia na pokolenie wychodzi mu coraz słabiej... Jak to zazwyczaj bywa jest jeszcze problem społeczny i nierówność klas. Ci, którzy są blisko władzy i bogactwa nie muszą się martwić burzą i żyją w pięknym słońcu, jednak ci biedniejsi, mieszkający dalej od pałacu wiodą życie w wiecznej wilgoci, a blask i ciepło słońca prawie do nich nie dochodzą. W trakcie całej powieści przemieszczamy się wraz z główną bohaterką pomiędzy poszczególnymi częściami miasta, więc raz mamy burzę, a raz słońce. Autorka za pomocą zgrabnych opisów zwraca uwagę czytelnika na te zmiany. Trzeba przyznać, że tworzy w ten sposób odpowiednią atmosferę.
Nie do końca podoba mi się to, co Autorka zrobiła z postaciami. Mam wrażenie, że ich zmiany są zbyt prędkie - nie jest to rozwój charakterów, tylko coś na kształt wiatraka emocji - jak powieje, tak będzie. Jedynie główna bohaterka idzie swoim torem i w niej można dostrzec przemianę. Rozdziały pisane są pierwszoosobowo z jej perspektywy - i może właśnie dlatego jest przeze mnie lepiej rozumiana.
Jedna z mocniejszych zalet tej książki jest sam świat. Pojawiają się tu tajemne tunele, jako pozostałość po starych miastach. Są grobowce sięgające odległych czasów. Są nawet legendy! I jest również ikonomancja. To trochę połączenie pisma, sztuki i magii, które idealnie pokazuje, że odpowiednio napisane słowa mogą mieć wielką moc i to dosłownie. Właśnie na ikonach opiera się właściwie wszystko - za ich pomocą można uzdrawiać, zapalać lampy, walczyć z bestiami, czy hodować rośliny. Ciekawe jest to, że nie trzeba mieć specjalnych uzdolnień, aby z nich korzystać. Trzeba jedynie znać odpowiednie symbole, a to nie jest wiedza dostępna wszystkim.
Dla mnie ta książka to dość niespodziewane odkrycie i bardzo się cieszę, że wpadła mi w ręce. A dostała się w te ręce dzięki wydawnictwu Rebis, któremu bardzo serdecznie dziękuję za egzemplarz 😊❤️

Zupełnie nie spodziewałam się, że książka mnie aż tak wciągnie. Zakładałam, że będzie to lekkie romantasy z ciekawym systemem magicznym i mogę powiedzieć, że Burza poniekąd właśnie tym się okazała. Jednak zdecydowanie nie tylko tym...
Otoczone burzą miasto jest tak naprawdę całym światem. Poza burzą nie ma nic. Wejście w nią to pewna śmierć. A sama burza poszerza swój...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej wydawnictwa SQN.

Moja znajomość z kryminałami jest dość niewielka. Przeczytałam ich kilkanaście, a sięgam po nie głównie dla zmiany klimatu (gustuję bardziej w fantastyce). I tak, jak właśnie w fantastyce czasem wystarczy dobrze wykreowany świat, żeby powieść mnie zachwyciła, tak kryminał musi zaintrygować mnie czymś innym - najlepiej zagadką i postaciami.
Tu dochodzę do powodu, dla którego w ogóle zainteresowałam się "Robakami w ścianie". Mianowicie - jak wynikało z opisu książki główny bohater miał być "charyzmatycznym śledczym". Spodziewałam się też, że te tytułowe robaki będą kryły się pod powierzchnią, a im głębiej w historię wejdziemy, tym będzie więcej trupów z szafy...
Moje oczekiwania zostały spełnione tylko częściowo.
Trudno mi było wejść w historię. Jakoś tak zupełnie mnie nie wciągała. Co więcej, Bondys mnie irytował, a obwinianie kościoła za wszelkie zło jest motywem, którego bardzo, ale to bardzo nie lubię. W taki sposób upłynęło mi jakieś 100 stron. Niby ciekawie, ale niechętnie. Był nawet moment, w którym do czytania motywowało mnie tylko napisanie tej recenzji - a to źle...
Nie wiem dokładnie, w którym miejscu ani z jakiego powodu, ale w pewnym momencie złapałam się na tym, że chcę (muszę!) wiedzieć, co będzie dalej. Od tamtej pory już nie mogłam się oderwać od lektury. Wreszcie się wkręciłam w historię! Już nawet pan komisarz mnie nie wkurzał - nie powiem, że go polubiłam, ale przyzwyczaiłam się i zaczęłam tolerować. Natomiast inni bohaterowie cały czas pozostawali tłem. Tylko i wyłącznie. Prawie wszyscy współpracownicy i przełożeni Bondysa zlali mi się w jedno. Rozróżniałam tylko "młodzież". Niestety i z nimi nie stworzyłam więzi, sympatii też nie było.
W powieści jest jeszcze jeden bohater - samo miasto: Bydgoszcz. Autorka genialnie oddała klimat, nawiązywała do wydarzeń historycznych, a akcję umieściła w takich miejscach, że Bydgoszcz ożyła w wyobraźni czytelnika. Jednocześnie nie były to wymuszone wtrącenia i za to ogromny plus. Klimat jest świetny!
Podobał mi się jeszcze główny wątek - czyli morderstwo, szukanie zabójcy. Bardzo skrupulatnie opisany każdy element. Satysfakcjonująca zarówno droga, jak i rozwiązanie. Odkrywanie przeszłości ofiar, a także mordercy przypadło mi do gustu i co ważne, było po prostu sensowne.
Ogólnie - czy jestem zadowolona? Tak. Czy polecam? Tak. Uważam, że debiut bardzo udany i mam nadzieję, że kolejne części będą równie dobre bądź jeszcze lepsze.

Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej wydawnictwa SQN.

Moja znajomość z kryminałami jest dość niewielka. Przeczytałam ich kilkanaście, a sięgam po nie głównie dla zmiany klimatu (gustuję bardziej w fantastyce). I tak, jak właśnie w fantastyce czasem wystarczy dobrze wykreowany świat, żeby powieść mnie zachwyciła, tak kryminał musi zaintrygować mnie czymś innym -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak naprawdę nie wiem, czego się spodziewałam, ale dostałam to tylko częściowo, więc nie jestem usatysfakcjonowana 😅
Dziennik jest miejscami dość nudny, a dodatkowo jest w nim więcej opisów jedzenia niż tego, co na tej Antarktydzie robili.
Podobało mi się wplatanie faktów naukowych, ale nie było ich wiele - gdzieś pod koniec rzeczywiście pojawiały się dłuższe wpisy poświęcone np. zmianom temperatury Ziemi w poszczególnych epokach. To było ciekawe, tego chciałabym więcej - choć przyznam, że geografia nigdy nie była moją mocną stroną, a geofizykę uważałam za coś mocno odjechanego... Pomimo tego, mi - zupełnemu laikowi w temacie, najbardziej do gustu przypadły akapity poświęcone właśnie nauce i faktom. Natomiast sama podróż czworga naukowców jakoś mnie nie wciągnęła.
Doceniam humor Autora oraz to, że traktował czytelnika jak osobę myślącą i posiadającą pewną wiedzę. Czasami zadawał jakieś pytania skłaniające do przemyśleń, albo zachęcał do pogłębienia danego zagadnienia.
Ogromny plus za przepiękne fotografie i za całą szatę graficzną - tekst się ładnie komponował z tłem i efekt końcowy jest naprawdę przyjemny w odbiorze.
Książka rozbudziła moją ciekawość w tematyce wypraw badawczych (na bieguny i nie tylko), więc na pewno jeszcze po coś tego typu sięgnę 😉😊

Tak naprawdę nie wiem, czego się spodziewałam, ale dostałam to tylko częściowo, więc nie jestem usatysfakcjonowana 😅
Dziennik jest miejscami dość nudny, a dodatkowo jest w nim więcej opisów jedzenia niż tego, co na tej Antarktydzie robili.
Podobało mi się wplatanie faktów naukowych, ale nie było ich wiele - gdzieś pod koniec rzeczywiście pojawiały się dłuższe wpisy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na wstępie, pragnę z całego serducha podziękować Wydawnictwu Luna za egzemplarz do recenzji. Czas ze "Słowami wdzięczności" był przemiły, cudowny i inspirujący. Dziękuję!
Ciężko określić dokładnie gatunek tej książki. Nie jest to powieść, choć dzięki wątkom autobiograficznym, czyta się płynnie i przyjemnie, a także wyczuwa się pewną "fabułę". Nie jest to też do końca poradnik, ale z powodzeniem może za taki uchodzić 😉 Autorka prezentuje i zapoznaje czytelnika ze sposobem życia, który sama praktykuje. Sposób ten - wydawać by się mógł prosty, to jednak wprowadzenie go we własne życie jest - jak wszystko, co warte - wymagające pewnej zmiany myślenia. A o czym mówię? - O praktykowaniu wdzięczności. Właśnie do takiej postawy zachęca Autorka.
Książka składa się ze stu rozdziałów, które uroczo zostały nazwane koszykami. Teoretycznie idea jest taka, aby czytać jeden koszyk dziennie - czasem są tam pytania, które skłaniają do refleksji, innym razem konkretne zadania do wykonania, ale w większości Autorka dzieli się tym, za co akurat była wdzięczna danego dnia - zwraca uwagę na drobnostki, ale nie pomija też tzw. "rzeczy ważnych". Ja przeczytałam książkę w dwa tygodnie, więc zdecydowanie krócej niż sto dni i to też było wartościowe. Nie czuję, żebym coś na tym straciła, ale jestem pewna, że raz na jakiś czas będę wracać do koszyków ❤️
Z samym tematem praktykowania wdzięczności, spotkałam się już wcześniej w książce Pani Eweliny Chełstowskiej pt. "Masterclass kobiecości". Przyznam, że już wtedy uznałam, że to musi być dobre podejście i warto wprowadzić więcej wdzięczności do swojego życia. Niestety po początkowym entuzjazmie przyszła codzienność i zapał spadł...
Książka "Słowa wdzięczności" przemówiła do mnie bardziej. Zakorzeniła się we mnie i rzeczywiście czuję zdecydowanie więcej wdzięczności w codzienności ❤️❤️❤️
Z wielką przyjemnością sięgnę po inne książki Pani Ani, zwłaszcza po "Ciche cuda", o których Autorka często wspominała w "Słowach wdzięczności".

Na wstępie, pragnę z całego serducha podziękować Wydawnictwu Luna za egzemplarz do recenzji. Czas ze "Słowami wdzięczności" był przemiły, cudowny i inspirujący. Dziękuję!
Ciężko określić dokładnie gatunek tej książki. Nie jest to powieść, choć dzięki wątkom autobiograficznym, czyta się płynnie i przyjemnie, a także wyczuwa się pewną "fabułę". Nie jest to też do końca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Początek mnie zachwycił. Nawiązując do klimatu książki, mogę śmiało powiedzieć, że wręcz zatonęłam w lekturze 😉 Niestety nie trwało to długo... Przeszkadzała mi przede wszystkim główna bohaterka. Jakoś nie mogłam się do niej przekonać, a jej zachowanie było dla mnie trochę niekonsekwentne - przeszkadzały jej stereotypy na temat kobiet, ale już te o Argantianach przyjmowała bez protestu... Jej towarzysz też jakoś nie zaskarbił mojej sympatii. Domyślam się, że miał być "tym miłym, dobrym, kochanym i przyzwoitym", ale wyszedł taki dość nijaki i bez charakteru. Wszelkie sprzeczki, które miały podkreślić jego "zadufanie" dotyczyły tylko Effy. Ze wszystkimi innymi tak jakby stawał się bardzo wycofany, zmieszany i tylko się czerwienił 😒
Fabularnie książka jest ciekawa, a przez to, że sama Effy nie jest stabilna psychicznie i wspiera się lekami, to i czytelnik tak naprawdę nie wie, czy Baśniowy Król okaże się prawdziwy, czy też nie. Sam pomysł badania i dochodzenia prawdy odnośnie autorstwa książki, bardzo przypadł mi do gustu - książka w książce to jeden z moich ulubionych motywów ❤️
Przyznam, że trochę się męczyłam podczas czytania. Miałam wrażenie, że wszystko jest rozwleczone, niemniej sam czas spędzony z lekturą był przyjemny.

Początek mnie zachwycił. Nawiązując do klimatu książki, mogę śmiało powiedzieć, że wręcz zatonęłam w lekturze 😉 Niestety nie trwało to długo... Przeszkadzała mi przede wszystkim główna bohaterka. Jakoś nie mogłam się do niej przekonać, a jej zachowanie było dla mnie trochę niekonsekwentne - przeszkadzały jej stereotypy na temat kobiet, ale już te o Argantianach przyjmowała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cudowna!
Czasami, kiedy o jakiejś książce jest głośno, a do tego głównie pozytywnie, to tworzą się we mnie pewne oczekiwania. Zazwyczaj myślę "albo spodoba mi się - jak większości, albo zupełnie nie będzie to mój klimat". Tak też było tym razem. Książka leżała dość długo na stosie "do przeczytania", ponieważ chciałam przekonać się, co się w niej podoba, ale też miałam obawy, że nie będzie to powieść dla mnie - zdecydowanie gustuję w fantastyce, a literaturę piękną czytam sporadycznie...
Ta książka jest o kobiecie, która pracuje jako dozorczyni cmentarza. To samo w sobie jest dość oryginalne i intrygujące. Jak może wyglądać życie takiej osoby - okazuje się, że wcale nie nudno i nieciekawie, a Violette potrafi się nawet przebrać za zjawę, żeby przegonić chuliganów z cmentarza 😉 Sama główna bohaterka ma za sobą wiele niełatwych dni, był smutek, żal i obojętność. Ale pokonała samą siebie i odżyła - odrodziła się niczym jej ukochane rośliny ogrodowe po zimie...
Nie zdradzając za wiele z zakończenia, powiem tylko, że książka podnosi na duchu i pomimo tematu śmierci, jest optymistyczna.
Jeśli chodzi o formę - bardzo podobały mi się króciutkie rozdziały. Mając kilka minut, od razu wracałam do czytania. Dzięki temu czytało mi się szybko i chętnie. Język i styl również przyjemne i zachęcające. Trochę na plus, trochę na minus jest brak chronologii. Rozdziały przeplatają się ze sobą w czasie, więc miejscami jest to lekko dezorientujące, jednocześnie bardzo intrygujące, a momentami prowadzą do niesamowitych zwrotów akcji 😉😊

Cudowna!
Czasami, kiedy o jakiejś książce jest głośno, a do tego głównie pozytywnie, to tworzą się we mnie pewne oczekiwania. Zazwyczaj myślę "albo spodoba mi się - jak większości, albo zupełnie nie będzie to mój klimat". Tak też było tym razem. Książka leżała dość długo na stosie "do przeczytania", ponieważ chciałam przekonać się, co się w niej podoba, ale też miałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka przykuła moją uwagę, ponieważ tył okładki obiecywał "pełen literackich smaczków hołd dla klasycznej powieści detektywistycznej...". Może nawet na obietnica została spełniona. Koniec końców literatura, książki, autorzy rzeczywiście odgrywały tu znaczącą rolę i cała fabuła kręciła się wokół tematu powieści kryminalnej oraz starszej pani - konsultantki do spraw zabójstw.
Pomysł na fabułę bardzo mi przypadł do gustu. I dlatego sięgnęłam po P.S. Dzięki za zbrodnie, pomimo tego, że nie czytałam pierwszej części. I wydaje mi się, że nic nie straciłam...
Mamy tutaj czworo głównych bohaterów. Tak irytujących postaci dawno nie spotkałam w żadnej książce. Natalka i Harbinder mogłyby brać udział w konkursie na najbardziej wkurzające charaktery! Jedynie Edwin wzbudził moją sympatię - a i to bez przesady.
Przez całą powieść właściwie w ogóle nie było napięcia. Czytelnik nie czuje tej intrygi, zagadki. Zamiast tego jeździ na spotkania autorskie z bohaterami, chodzi na spacery po plaży. I owszem, pewnie gdyby wszystko kręciło się tylko wokół zbrodni, to nigdy by nie odkryli "kto zabił". Jednak tutaj, ta cała otoczka przyćmiewa kryminał. Przez 2/3 książki zupełnie nie byłam zainteresowana sprawą, tylko zastanawiałam się, czy Natalka będzie z Benedictem czy z Harbinder 😒
Pomimo tego, samą książkę czytało mi się przyjemnie, choć trochę mi się ciągnęła. Nie przepadam za używaniem czasu teraźniejszego w powieściach, więc to mi przeszkadzało.
Nie podobała mi się również mnogość wątków LGBTQ+, które były prowadzone dość sztywno. Jedynie postać Edwina, jako homoseksualnego mężczyzny, który w młodości musiał się ukrywać ze swoją orientacją, była dla mnie naturalna i dobrze wykreowana.
Nie mam zamiaru sięgać ani po poprzednią, ani po następną część tego cyklu. Pani Elly Griffiths zdecydowanie mnie nie kupiła i nie zachęciła, a stworzona przez nią detektyw Harbinder bardzo mnie zniechęca do kolejnych spotkań... 😕

Książka przykuła moją uwagę, ponieważ tył okładki obiecywał "pełen literackich smaczków hołd dla klasycznej powieści detektywistycznej...". Może nawet na obietnica została spełniona. Koniec końców literatura, książki, autorzy rzeczywiście odgrywały tu znaczącą rolę i cała fabuła kręciła się wokół tematu powieści kryminalnej oraz starszej pani - konsultantki do spraw...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy skończyłam czytać pierwszy tom, byłam zachwycona. Wręcz nie mogłam się doczekać kolejnego, a niestety wydawnictwo zmusiło do cierpliwości. I tak, po długiej przerwie, wreszcie nadszedł czas na tom drugi...
Początek był dla mnie ciężki. Jakoś nie mogłam się wciągnąć, a też nie do końca pamiętałam, jakie relacje panowały między poszczególnymi bohaterami - kto kim manipulował, a kto kogo lubił itp. Natomiast, jak już się wkręciłam, to przepadłam zupełnie.
Ten cykl na tle innych historii o współczesnych magach (czy - jak w tym przypadku - Medejach) wyróżnia pewnego rodzaju "naukowość". Autorka w usta postaci wkłada wiele terminów z fizyki, metafizyki, ale też z psychologii czy nawet filozofii. Bohaterowie, których głównym zadaniem jest poszerzanie własnej wiedzy, skutecznie wprowadzają nastrój i klimat akademicki - naukowy. Bardzo mi się to podoba 😊 A będąc właśnie przy bohaterach - to też jest coś, co Olivie Blake sprzedaje, a ja kupuję 😉 Każdą z postaci czytelnik poznaje dość dokładnie, a przeszłość, motywacje i podejmowane decyzje są ze sobą spójne. Co ciekawe, nie powiedziałabym, że polubiłam głównych bohaterów i nie chciałabym mieć ich w kręgu swoich znajomych, niemniej kreacja postaci jest tu na wysokim poziomie.
Literacko książka całkiem mi się podobała. Chociaż są w niej wulgaryzmy, to nie przeszkadzały mi aż tak bardzo i czytało mi się przyjemnie 😊 Teraz pozostało czekać na trzeci tom...

Kiedy skończyłam czytać pierwszy tom, byłam zachwycona. Wręcz nie mogłam się doczekać kolejnego, a niestety wydawnictwo zmusiło do cierpliwości. I tak, po długiej przerwie, wreszcie nadszedł czas na tom drugi...
Początek był dla mnie ciężki. Jakoś nie mogłam się wciągnąć, a też nie do końca pamiętałam, jakie relacje panowały między poszczególnymi bohaterami - kto kim...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Aurora: Koniec Amie Kaufman, Jay Kristoff
Ocena 7,9
Aurora: Koniec Amie Kaufman, Jay K...

Na półkach:

Jestem stuprocentowo zachwycona! W tej części było wszystko za co pokochałam ten cykl: dużo akcji, świetny humor i najlepsza drużyna 312 ❤️ (chociaż Auri nadal nie jest moją ulubioną bohaterką).
Uwielbiam sposób, w jaki autorzy połączyli ze sobą różne motywy znane w sci-fi - podróże w czasie ✅ walki ze złymi kosmitami ✅ czytanie w myślach ✅. Oczywiście było tego znacznie więcej, a do tego ogrom pozytywnej energii i ratowanie całej Galaktyki. Było też dużo miłości - zarówno tej romantycznej, jak i tej przyjacielskiej ❤️
Cały cykl zdecydowanie należy do literatury młodzieżowej, więc trochę z zasady porusza tematy odnajdywania swojego miejsca w świecie. I taki wątek jest tu obecny - najbardziej widoczny w przypadku Aurory, ale u pozostałych też go widać. Co więcej - jest to cykl, przy którym czytelnik ma się świetnie bawić, a nie odkrywać sens życia. Myślę, że swoje zadanie spełnia - ja miałam mnóstwo zabawy, a czas upłynął mi bardzo przyjemnie. Były też momenty wzruszenia, ale to też na plus 😉

Jestem stuprocentowo zachwycona! W tej części było wszystko za co pokochałam ten cykl: dużo akcji, świetny humor i najlepsza drużyna 312 ❤️ (chociaż Auri nadal nie jest moją ulubioną bohaterką).
Uwielbiam sposób, w jaki autorzy połączyli ze sobą różne motywy znane w sci-fi - podróże w czasie ✅ walki ze złymi kosmitami ✅ czytanie w myślach ✅. Oczywiście było tego znacznie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tak właśnie przegrywasz Wojnę Czasu Amal El-Mohtar, Max Gladstone
Ocena 6,9
Tak właśnie pr... Amal El-Mohtar, Max...

Na półkach:

Mam mieszane odczucia po przeczytaniu tej książki...
Początek mnie zachwycił. Spodobał mi się język, styl, a fabuła zaintrygowała. Istnienie Agencji i Ogrodu, które toczą ze sobą walkę we wszechświecie na przestrzeni tysięcy lat, historia, którą zmieniają i modyfikacje samych agentów bardzo mnie zaciekawiły. I rozbudowania tego mi zabrakło. Autorzy skupili się na relacji między bohaterkami - jednej z Agencji, a drugiej z Ogrodu. Walczyły między sobą, ich ścieżki się ścierały, a one potajemnie wymieniały się wiadomościami, w których przekazywały swoje uczucia. I ta część wyszła naprawdę ładnie. Chociaż mnie nie porwała. Z tego powodu okolice środka powieści ciężko mi się czytało. Już poznałam świat, a fabuła aż tak mnie nie wciągnęła.
Nie mogę jednak powiedzieć, że jest to bardziej romans niż fantasy. Zdecydowanie wyobraźnia też ma co robić 😉
Końcówka bardziej przyśpiesza, znowu robi się ciekawie i ochota na czytanie wraca.
W książce jest wiele nawiązań do różnych dzieł literackich oraz wydarzeń historycznych, więc można odszukać pewne smaczki - co mnie bardzo cieszy 😊

Mam mieszane odczucia po przeczytaniu tej książki...
Początek mnie zachwycił. Spodobał mi się język, styl, a fabuła zaintrygowała. Istnienie Agencji i Ogrodu, które toczą ze sobą walkę we wszechświecie na przestrzeni tysięcy lat, historia, którą zmieniają i modyfikacje samych agentów bardzo mnie zaciekawiły. I rozbudowania tego mi zabrakło. Autorzy skupili się na relacji...

więcej Pokaż mimo to