rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Duży zawód. Liczyłam na pogłębienie wiedzy na temat energii kundalini i jej pobudzania, tymczasem dostałam (w dużej mierze już nieaktualną) agresywną krytykę społeczeństwa. A stwierdzenia takie jak "Będę za wszelką cenę żył według moich odczuć, nawet jeśli mam się mylić" połączone z powtarzaniem cały czas, żeby robić tylko to na co ma się ochotę jest dla mnie nawoływaniem do nieodpowiedzialnego hedonizmu

Duży zawód. Liczyłam na pogłębienie wiedzy na temat energii kundalini i jej pobudzania, tymczasem dostałam (w dużej mierze już nieaktualną) agresywną krytykę społeczeństwa. A stwierdzenia takie jak "Będę za wszelką cenę żył według moich odczuć, nawet jeśli mam się mylić" połączone z powtarzaniem cały czas, żeby robić tylko to na co ma się ochotę jest dla mnie nawoływaniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść okazała się nie być tym, czego się spodziewałam, ale wcale nie narzekam! Nastawiałam się (sama nie wiem dlaczego, po tytule, po okładce?) horroru, ale już przedmowa napisana przez Nicka Toschesa wyjaśniła mi, że się pomyliłam. Ostatecznie Zaułek trochę przypomina mi "Myszy i ludzi" a trochę "Włóczęgów Drahmy". Przenosi w czasie i przestrzeni do świata, którego nie mam prawa pamiętać, a który jednak wydaje się być brutalnie prawdziwy. Książka podobała mi się mimo głębokiej antypatii względem głównego bohatera, co jest u mnie rzadkością. Fabuła nie jest przewidywalna właściwie do samego końca, a kiedy na ostatnich stronach zaczynamy widzieć gdzie się znaleźliśmy można poczuć... Satysfakcję? A może strach? To już chyba zależy od czytelnika

Powieść okazała się nie być tym, czego się spodziewałam, ale wcale nie narzekam! Nastawiałam się (sama nie wiem dlaczego, po tytule, po okładce?) horroru, ale już przedmowa napisana przez Nicka Toschesa wyjaśniła mi, że się pomyliłam. Ostatecznie Zaułek trochę przypomina mi "Myszy i ludzi" a trochę "Włóczęgów Drahmy". Przenosi w czasie i przestrzeni do świata, którego nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Stylistycznie - słabo.
Zbudowanie bohaterów - słabo.
Fabuła - w swojej kuriozalnej pokręconości mogła być jedynym atutem tej książki ale jest słaba.
Jedyny atut to oryginalność, ale to trochę za mało.

Stylistycznie - słabo.
Zbudowanie bohaterów - słabo.
Fabuła - w swojej kuriozalnej pokręconości mogła być jedynym atutem tej książki ale jest słaba.
Jedyny atut to oryginalność, ale to trochę za mało.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Po "Trzynastą opowieść" sięgnęłam kiedy tylko "kac" po "Była sobie rzeka" minął. Wiedziałam, że chcę więcej prozy pani Setterfield i dokładnie to dostałam. Nie należę do fanek rozwlekłych opisów, dlatego kiedy od kilku osób zaglądających mi na strony powieści, usłyszałam, że opisy zbyt rozwlekłe, to sama się zastanawiałam jak to jest... Tyle razy mnie rozwlekłe opisy męczyły a tu... Nie widzę rozwlekłego opisu, a jedynie świetnie opowiedziany świat, do którego z przyjemnością nurkuje.
Postaci w tej książce uważam za ciekawsze, niż w "Rzece", klimat angielskich wrzosowisk pieści moje serce, od opowieści z trudem się odrywałam a jednak ostateczna ocena jest niższa niż przy "Rzece". Czemu? Ze względu na zakończenie, o którym po prostu jeszcze nie wiem, czy mi się podoba. Na razie (świeżutko po zakończeniu) odnoszę wrażenie, że musiałabym przeczytać całą książkę jeszcze raz, mając w głowie to zakończenie jakie przedstawiła nam autorka, i sprawdzić czy to wszystko tam "klika". Nie zmienia to faktu, że z utęsknieniem czekam na "Czarne skrzydła czasu" by zanurzyć się w kolejnej gawędziarskiej opowieści.

Dwa słowa jeszcze o wydaniu, które miałam okazję czytać: było rewelacyjne! Twarda okładka, dzięki której książka sama niemalże "trzyma się" otwarta, format odrobinę większy niż klasyczne A5 i czcionka mnoże nie "dla ślepego" ale przejrzysta i niesamowicie ułatwiająca przerzucanie jednej strony, za drugą

Po "Trzynastą opowieść" sięgnęłam kiedy tylko "kac" po "Była sobie rzeka" minął. Wiedziałam, że chcę więcej prozy pani Setterfield i dokładnie to dostałam. Nie należę do fanek rozwlekłych opisów, dlatego kiedy od kilku osób zaglądających mi na strony powieści, usłyszałam, że opisy zbyt rozwlekłe, to sama się zastanawiałam jak to jest... Tyle razy mnie rozwlekłe opisy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Myślę, że te osoby, które kochają czytać dla samej aktywności czytania - składania ze sobą słów, które tworzą opisy i budują nam przed oczami wyobraźni obrazy, powinny docenić prozę pani Setterfield. Ja się zakochałam i odkładając jedna jej książkę sięgnęłam po kolejną. Była sobie rzeka, to książka z którą mi się wcale nie spieszyło, nie chciałam za wszelką cenę dowiedzieć się jak rozwiązuje się zagadka i do czego to wszystko prowadzi, znacznie bardziej cieszyła mnie droga, samo bycie w tej historii. Autorka zgrabnie przeplata ze sobą wątki licznych bohaterów, każdy dostaje moim zdaniem dość czasu na stanie się postacią z krwi i kości, ma też swoje własne zamknięcie. Kompozycyjnie i narracyjnie dla mnie perełka, a że tematy zbliżone do legendy czy gawędy snutej przy kominku to zdecydowanie moje klimaty to książka sprawiała mi ogromną przyjemność

Myślę, że te osoby, które kochają czytać dla samej aktywności czytania - składania ze sobą słów, które tworzą opisy i budują nam przed oczami wyobraźni obrazy, powinny docenić prozę pani Setterfield. Ja się zakochałam i odkładając jedna jej książkę sięgnęłam po kolejną. Była sobie rzeka, to książka z którą mi się wcale nie spieszyło, nie chciałam za wszelką cenę dowiedzieć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobry Jeżu Anaszpanie...

Nic konkretnego nie mogę tej książce zarzucić. Serio. To nie jest zła książka, tylko mnie się naprawdę nie podobała. Zazwyczaj z tym poziomem masochizmu czytam pozycje wybitne, jakieś klasyki, które chce mieć "odhaczone". Dawno nie miałam tak, żeby powieść popularna, przygodowa zmęczyła mnie tak bardzo. Może dlatego, że nie lubiłam głównej bohaterki czas spędzony przy książce wspominam tak słabo.

Dobry Jeżu Anaszpanie...

Nic konkretnego nie mogę tej książce zarzucić. Serio. To nie jest zła książka, tylko mnie się naprawdę nie podobała. Zazwyczaj z tym poziomem masochizmu czytam pozycje wybitne, jakieś klasyki, które chce mieć "odhaczone". Dawno nie miałam tak, żeby powieść popularna, przygodowa zmęczyła mnie tak bardzo. Może dlatego, że nie lubiłam głównej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Takie moje guilty pleasure :D

Takie moje guilty pleasure :D

Pokaż mimo to


Na półkach:

w sumie jakby się dało dałabym 6,5

mam nadzieję, że pojawią się kolejne części tego debiutu literackiego pani Magdy Kucenty. Bo niestety Zodiaki jako całość się nie bronią, widać wyraźnie, że wiele wątków dopiero nam coś zapowiada, a inne nie mają swojego zamknięcia. Kiedy pojawi się cześć kolejna z chęcią sięgnę :)

w sumie jakby się dało dałabym 6,5

mam nadzieję, że pojawią się kolejne części tego debiutu literackiego pani Magdy Kucenty. Bo niestety Zodiaki jako całość się nie bronią, widać wyraźnie, że wiele wątków dopiero nam coś zapowiada, a inne nie mają swojego zamknięcia. Kiedy pojawi się cześć kolejna z chęcią sięgnę :)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na początku zaznaczę, że ten opis w żadnym razie nie pretenduje do miana rzetelnej i obiektywnej recenzji (jakie napisano już wcześniej i jakich zapewne jeszcze kilka powstanie) a ma być jedynie zapisem moich, skrajnie subiektywnych odczuć na temat dzieła portugalskiego noblisty.

Może właśnie od tego zacznę! Jak to jest, ja się pytam, czy kiedy już dostaniesz Nobla możesz oficjalnie mieć wywalone na interpunkcje, czy też jeśli masz na nią konsekwentnie wywalone to dadzą ci Nobla? Ja wiem, że to „autorski styl” Jose Saramago, ale kiedy ja konstruowałam na języku polskim zdania ośmiokrotnie złożone to słyszałam, że jest to błąd stylistyczny. Ale co ja tam wiem…
Kolejną kwestią, poza nużącym niczym orka na ugorze sposobie pisania autora, która mnie mocno frapowała było nieokreślenie czasu akcji w powieści. Niby nie zawsze trzeba to robić, ale w tym przypadku czułam się przez to bardzo zagubiona. Z jednej strony w użytku biurowym są już komputery, własnego PC-ta z drukarką można mieć też we własnym domu, z drugiej zaś strony o filmach i kinematografii jako takiej bohaterowie mówią w taki sposób jak ja ze znajomymi o bitcoinach; no są, nawet znam kogoś kto się w to bawi, ale to jakaś dziwna nowa moda, nie wiadomo czy się przyjmie. Jako, że jestem przedstawicielem pokolenia pamiętającego czasy sprzed internetu i wiem, że nie zawsze dało się znaleźć potrzebne nam informacje w dwadzieścia pięć sekund i cztery kliknięcia, starałam się cierpliwie znosić opisy detektywistycznego śledztwa głównego bohatera. Ale ciągi myślowe Tertuliana Maksyma Alfonsa (którego z jakiegoś powodu nie można było ani razu nazwać tylko imieniem) otwierały mi przysłowiowy nóż w kieszeni. Ja wiem, że według opisu z tyłu książki miał on cierpieć na marazm życiowy, czy nawet depresje (swoją drogą o depresji w powieści i narrator i bohaterowie wypowiadają się w sposób, którego nie skomentuje) ale na co by nie cierpiał, pomysły, na które wpada szanse powodzenia miały wyłącznie w ramach fikcji literackiej! Do białej gorączki doprowadzało mnie również, kiedy narrator raczył mnie coraz to kolejnymi „naturalnie” czy „oczywiście” („oczywiście, że nie można mieć jednocześnie brody i okularów przeciwsłonecznych bo sąsiedzi zadzwonią na policję” czy „naturalnie dwie identyczne osoby nie mogą się spotkać w miejscu publicznym bo wywołają ogólny popłoch”). Nie wiem jak bardzo odmienne są realia, w których przyszło żyć i pisać panu Saramago ale dla mnie nic co nazywał „naturalnym” i „oczywistym” wcale takie nie było. Nie doczekałam się również żadnych „coraz dziwniejszych, coraz bardziej zaskakujących rzeczy” jakie miały się dziać wierząc okładkowemu opisowi. Było jedynie kilka osób podejmujących tchórzliwe, kretyńskie lub w-prawdziwym-świecie-skazane-na-porażke decyzje.
Od połowy książki czekałam już jedynie na zakończenie, zastanawiając się czy przyniesie ono coś zaskakującego, zmieniającego zupełnie mój punkt widzenia. Kiedy z każdą stroną dochodziłam do wniosku, że raczej nie, snułam fantazje o własnym zakończeniu w którym Tertuliana Maksyma Alfonsa i jego sobowtóra zjadają wściekłe krokodyle. Albo lamy, w sumie obojętne. O tym z chęcią bym poczytała, nawet pięciostronicowy opis, z ośmiokrotnie złożonych zdań. Żadnej innej książki Jose Saramago z całą pewnością już czytać nie chce.

Na początku zaznaczę, że ten opis w żadnym razie nie pretenduje do miana rzetelnej i obiektywnej recenzji (jakie napisano już wcześniej i jakich zapewne jeszcze kilka powstanie) a ma być jedynie zapisem moich, skrajnie subiektywnych odczuć na temat dzieła portugalskiego noblisty.

Może właśnie od tego zacznę! Jak to jest, ja się pytam, czy kiedy już dostaniesz Nobla możesz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno już nie czytałam książki, która tak bardzo by mi się podobała. Wielkie, pozytywne zaskoczenie <3

Dawno już nie czytałam książki, która tak bardzo by mi się podobała. Wielkie, pozytywne zaskoczenie <3

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie rozwodząc się specjalnie nad książką powiem tylko jedno: to powinno być karalne aby tytułowy temat nie został w książce w ogóle rozwinięty...

Nie rozwodząc się specjalnie nad książką powiem tylko jedno: to powinno być karalne aby tytułowy temat nie został w książce w ogóle rozwinięty...

Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwaga! Opinia zawiera nie tyle spoilery (da się spoilerować pseudo-poradnik?) co skrajnie nieobiektywne uwagi ciężarnej przez którą przemawiają hormony. Nikt nie musi się ze mną zgadzać :)

Na początku ja i Kristal- nasza narratorko-bohaterka, alter ego autorki nie przypadłyśmy sobie do gustu. To znaczy ona nie przypadła mnie, a ja swoją bierną agresję fantastycznie wyprojektowałam na nie istniejącą przecież naprawdę drugą stronę tej „relacji”. Nie mogłam powstrzymać się przed zadawaniem ciąglena głos pytania „na grzyba ci kobieto było to dziecko, jak tam strasznie marudzisz?” Szczególnie że dopiero w późniejszych rozdziałach dowiadujemy się, że przyszło nam czytać teksty które oryginalnie znajdowały się na blogu autorki i miały pełnić dla niej rolę swego rodzaju terapii i ujścia dla frustracji. Z resztą jak autorka-narratorka-bohaterka przyznaje w pewnym momencie: decyzję iż zaczną starać się o dziecko podjęła z mężem w chwili gdy „przestali mieć pewność że nie chcą ich mieć”. Ok, jak tak podeszłaś do sprawy już rozumiem co cię mogło w macierzyństwie zaskoczyć. Z resztą z Kristal startujemy z zupełnie innych poziomów i nie zdziwiła bym się gdybym nie była jedyna. Bohaterka ubolewa bowiem nad tym, że o zgrozo jak się ma dziecko to trzeba mieszkać w swoim domu. Nie tylko wpadać tam na moment pomiędzy pracą, spotkaniami towarzyskimi a teatrem. I wiecie co jeszcze, jak się ma małe dziecko to zapewne trzeba odłożyć w czasie wymarzoną podróż do Afryki! No, kurde, pewnie trzeba. Na szczęście dla mnie mieszkanie we własnym domu to sama przyjemność, nie muszę uczyć się w nim żyć w tym samym czasie kiedy będę musiała nauczyć się żyć z dodatkowym członkiem rodziny. A wyjazd do Afryki (tudzież jakakolwiek inna daleka podróż) brzmi dla mnie jak zesłanie dlatego aż się cieszę, że dziecko mnie przed nimi obroni jakby komuś wpadło do głowy mnie na nie wysyłać.
Kiedy jednak zatarły się różnice pomiędzy mną a autorka-narratorką-bohaterką (każdy człowiek lubi spać. Jeśli ktoś mówi inaczej kłamie wam w żywe oczy. Za to żaden nie lubi jak ktoś nad nim stoi i komentuje, ocenia i punktuje jego poczynania. Tutaj ja i Kristal jesteśmy w pełni zgodne) książkę czytało mi się z dziką przyjemnością i kupą śmiechu. Jest to w ogóle książka do połknięcia niemalże „na raz”, lekka, inteligentnie napisana. I choć nie zgadzam się w ogóle z tezą, ze „Macierzyństwo non-fiction” to prawda, której nikt przyszłej matce nie chce wyjawić (wręcz przeciwnie, powiedziałaby że to dość klasyczny zestaw marud i jojczenia każdej młodej matki, którą spotkasz a ta mogąc w końcu mówić do kogoś dorosłego z ulgą wyleje frustracje) to nie zmarnowałam czasu zapoznając się z tą pozycją.

Uwaga! Opinia zawiera nie tyle spoilery (da się spoilerować pseudo-poradnik?) co skrajnie nieobiektywne uwagi ciężarnej przez którą przemawiają hormony. Nikt nie musi się ze mną zgadzać :)

Na początku ja i Kristal- nasza narratorko-bohaterka, alter ego autorki nie przypadłyśmy sobie do gustu. To znaczy ona nie przypadła mnie, a ja swoją bierną agresję fantastycznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaczynając od początku: obszernej cegły, którą dostałam do rąk w lokalnej bibliotece, nie można traktować jako pełnoprawnej powieści- i to nie tylko z powodu tego, że stanowi pierwszy tom serii opowieści o Czarownicach z domy Mayfair- ale również dlatego, że przeszło siedmiuset stronicowe tomiszcze jest zaledwie pierwszą częścią pierwszego tomu!
Do tego, że cała ta książka to jeden wielki wstęp trzeba przywyknąć. Mnie to przywykniecie zajęło jakieś dwieście stron. I nie obyło się bez bólu. Główną bohaterkę poznajemy jakoś po stronie setnej po to by po chwili gdy wydaje nam się, że już, już akcja się zagęszcza, już w końcu przechodzimy do akcji a nie kolejnej retrospekcji wchodzą AKTA. Przyznam szczerze, że gdy przewróciłam stronę i dostrzegłam tytuł rozdziału pobladłam gdyż pojęłam, że o akcji mogę sobie zapomnieć. Szczególnie, że po rozdziale z aktami, jest rozdział z drugą częścią akt. Druga i nie ostatnią. O nie! A kiedy spisujący akta narrator przyznaje nam się bez bicia, że lubi sobie zejść z tematu, dorzucić anegdotkę a w ogóle to może najpierw się przedstawi ze historią swojego życia załkałam cicho. Na szczęście nie na długo. Historia opisana w aktach jest ciekawa i o ile nie specjalnie podoba mi się sama idea zakonu Talamasci bo uważam ją za nierealnie idealistyczną i w ogóle idealną pod zbyt wieloma względami to historia czarownic wciąga. Wciąga do tego stopnia, że kiedy po jednym, drugim i kolejnych rozdziałach w których śledzimy kolejne pokolenia rodziny Mayfair w końcu dostałam rozdział przenoszący mnie znów do teraźniejszości i tej „akcji” za którą tęskniłam znacznie chętniej czytałabym nadal o przeszłości rodu (taki ze mnie niewdzięczny czytelnik). W ogóle akcji w całej książce mamy najmniej. Z naszą główną bohaterką- Rowan spędzamy raptem trzy, może cztery dni w „czasie rzeczywistym”. Jak na postać u Anny Rice jest też dla mnie w miarę łatwa do polubienia- ma być osobą konkretną, rzeczową, w pewien kompulsywny sposób próbującą udowodnić (przede wszystkim- a może wyłącznie- sobie) że nie jest złym człowiekiem. Obiekt jej miłości i główny męski bohater Michael- którego dzieciństwo, udział w procesjach kościelnych i spacery po Nowym Orleanie mieliśmy opisywane dużo za długo na początku książki nie wypada dla mnie już tak ciekawie. Zdarzenia których doświadcza owszem ale sam Michael? Jakoś w niego nie wierzę. Ale może to tylko ja. Chociaż w zestawieniu z rodzącym się między bohaterami uczuciem- nagłym, gwałtownym i absolutnie nie pasującym do niczego co nam o tej dwójce powiedziano- to cała kreacja Michaela nagle przestaje być aż tak absurdalna. W tę wielką miłość nie wierzę w ogóle.
Nie mniej jednak jak wspomniałam cała ta gargantuiczna książka nie stanowi kompletnej historii a bez jej poznania ciężko wydawać osądy. Co na pewno udało się pani Rice to zainteresować mnie, sprawić żebym chciała poznać dalsze losy bohaterów i rozwiązanie zagadek, których na tych siedmiuset stronach napiętrzyło się naprawdę sporo.

Zaczynając od początku: obszernej cegły, którą dostałam do rąk w lokalnej bibliotece, nie można traktować jako pełnoprawnej powieści- i to nie tylko z powodu tego, że stanowi pierwszy tom serii opowieści o Czarownicach z domy Mayfair- ale również dlatego, że przeszło siedmiuset stronicowe tomiszcze jest zaledwie pierwszą częścią pierwszego tomu!
Do tego, że cała ta książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka do przeczytania dosłownie na raz. Ze względu na treści przekazywane w niej 10/10 ocenę zaniża fakt, że trochę w niej mało do czytania :/ poza tym dla wiernych fanów blogojciec nie znajdzie się tu nic, czego by już nie wiedzieli

Książka do przeczytania dosłownie na raz. Ze względu na treści przekazywane w niej 10/10 ocenę zaniża fakt, że trochę w niej mało do czytania :/ poza tym dla wiernych fanów blogojciec nie znajdzie się tu nic, czego by już nie wiedzieli

Pokaż mimo to


Na półkach:

Oglądałam ostatnio Indiane Jonesa z połowy lat 80-tych i patrząc na główną żeńską postać, która stanowiła stereotyp pustej blondynki histeryzującej z powodu złamanego paznokcia i sikającej po nogach na dźwięk słowa "diament" czułam się zażenowana. I jako kobieta- obrażona. Dokładnie tak samo obrażony-jako facet, może się poczuć każdy czytelnik płci męskiej, któremu wpadnie w ręce ta książka. Mamy tu bowiem jedną postać męską którą można scharakteryzować krótko jako "nie będącą bucem"- nikogo nie gwałci i nie obraża a czasem nawet zwróci uwagę tym obrażającym i gwałcącym. Gentlemen pełną gęba! Jednak na tle innych samców wybija się on niesłychanie, gdyż zarówno pod taflą jak i nad taflą każdy mężczyzna to zapatrzony w siebie cham i prostak, nie mający szacunku do nikogo i niczego i polegający na najniższych popędach. A autorka powtarza nam raz po raz że tak wyglada świat. Czym się to różni od ukazywania kobiet jako niesamodzielnych histeryczek, jak we wspomnianym przeze mnie Indianie Jonesie? Dla mnie niczym. Uważam, że deklarowanie wyższości jednej płci nad druga (którą tutaj mamy podaną na przepięknej łopacie w hasłach typu: "kobiety mają moc a mężczyźni się tej mocy boją") jest przeciwieństwem idei równouprawnienia.

Poza warstwą światopoglądową- ewidentnie tutaj najważniejszą- jest jeszcze warstwa językowa. Nie wiem komu- autorce czy tłumaczowi- zawdzięczamy takie perełki jak wypowiadane przez SYRENĘ "już biegnę!" lub "ojciec potraktował mnie jak powietrze". A gdy jeden z bohaterów (nazwijmy go roboczo ultra-bucem) chce obrazić naszą stąpającą już po lądzie syrenkę porównuje ją do "suki w rui" co zamiast mnie zbulwersować rozbawiło mnie do łez! (wiem że pies to też ssak łożyskowy i można jak się bardzo chce tak nazwać cieczkę, ale kurde tak się nie mówi po polsku) Dalej mamy fakt, że główna bohaterka z jednej strony uczyła się prostych rzeczowników jak sukienka czy wanna by po chwili skonstruować w myślach metaforę w której porównywała siebie do kota przynoszącego upolowana mysz na wycieraczkę swego pana. No ciekawe gdzie to widziała... I ja rozumiem, że mogę brzmieć jakbym się czepiała dla samego czepiania, ale jednak kiedy chcemy zbudować wiarygodnego bohatera czy bohaterkę z którym czytelnik ma sympatyzować lub chociaż empatyzować to bohater musi się trzymać kupy! Nie może nie wiedzieć rzeczy kiedy autorowi pasuje a potem wiedzieć rzeczy kiedy mu spasuje (albo zapomni że miał nie wiedzieć).

O rachunku prawdopodobieństwa nic nie napisze. To w końcu tylko reteling Małej Syrenki...

Oglądałam ostatnio Indiane Jonesa z połowy lat 80-tych i patrząc na główną żeńską postać, która stanowiła stereotyp pustej blondynki histeryzującej z powodu złamanego paznokcia i sikającej po nogach na dźwięk słowa "diament" czułam się zażenowana. I jako kobieta- obrażona. Dokładnie tak samo obrażony-jako facet, może się poczuć każdy czytelnik płci męskiej, któremu wpadnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kto to tłumaczył? Kto zdecydował się używać zwrotów "malec" względem 17-latka? Kto przepuścił w korekcie literówki, źle odmienione końcówki osobowe albo nawet brakujące fragmenty związków frazeologicznych? Aż tak się śpieszyli z tą książką?

Kto to tłumaczył? Kto zdecydował się używać zwrotów "malec" względem 17-latka? Kto przepuścił w korekcie literówki, źle odmienione końcówki osobowe albo nawet brakujące fragmenty związków frazeologicznych? Aż tak się śpieszyli z tą książką?

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka jest przepięknie wydana, czyta się Jay niezmiernie szybko co jest zasługą zarówno wydania (duże litery, przejrzyste strony) jak i języka jakim posługuje się autorka. Ale już na samym początku uderzył mnie sposób pisania z którym chyba wcześniej się nie spotkałam, mianowicie utrzymywanie nieustannie czasu teraźniejszego. Pierwsze kilka stron biłam głową w ścianę aby się do takiego pisania przekonać. Czytając recenzje innych dochodzę do wniosku, że to tylko moja opinia i innym to nie przeszkadza, nie mniej jednak przeciętna fabuła, opisana w ten bolesny dla mnie sposób sprawia, że żałuję pieniędzy wydanych na te książę, choć okładkę ma przepiękną ;)

Książka jest przepięknie wydana, czyta się Jay niezmiernie szybko co jest zasługą zarówno wydania (duże litery, przejrzyste strony) jak i języka jakim posługuje się autorka. Ale już na samym początku uderzył mnie sposób pisania z którym chyba wcześniej się nie spotkałam, mianowicie utrzymywanie nieustannie czasu teraźniejszego. Pierwsze kilka stron biłam głową w ścianę aby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetnie napisana. Po prostu.

Świetnie napisana. Po prostu.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przypomniała mi chwile spędzone z Tomkiem Sawyier'em i za samo to bardzo ją polubiłam. W prostych słowach autorka identyfikuje esencje ludzkiej dobroci malując przed nami obraz tego czym jest moralność. Książka, którą można dać do przeczytania ciekawskiemu 10-latkowi, a jednocześnie powieść w której przeglądamy się podejrzewam nawet i na starość.

Przypomniała mi chwile spędzone z Tomkiem Sawyier'em i za samo to bardzo ją polubiłam. W prostych słowach autorka identyfikuje esencje ludzkiej dobroci malując przed nami obraz tego czym jest moralność. Książka, którą można dać do przeczytania ciekawskiemu 10-latkowi, a jednocześnie powieść w której przeglądamy się podejrzewam nawet i na starość.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo mało książek wzbudziło we mnie łzy wzruszenia. Na żadnej, poza tą właśnie, nie szlochałam histerycznie przez trwanie całych dwóch rozdziałów. Autorka bezbłędnie przekazuje emocje, ustanowienie narratorem małego chłopca nadaje narracji szczerości i dosadności zarówno jego nadzieje, małe chwile triumfu jak i strach oraz cierpienie są realne, proste, prawdziwe jak to ze słowami dzieci bywa. Nie da się pozostać obojętnym na losy małego James'a, a przynajmniej ja nie potrafiłam.

Bardzo mało książek wzbudziło we mnie łzy wzruszenia. Na żadnej, poza tą właśnie, nie szlochałam histerycznie przez trwanie całych dwóch rozdziałów. Autorka bezbłędnie przekazuje emocje, ustanowienie narratorem małego chłopca nadaje narracji szczerości i dosadności zarówno jego nadzieje, małe chwile triumfu jak i strach oraz cierpienie są realne, proste, prawdziwe jak to ze...

więcej Pokaż mimo to