rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka jest zbiorem artykułów. Niestety strasznie napompowanym - kartki grube (tom jest grubszy od Rzeczpospolitej, choć stron jest niemal połowę mniej), gigantyczne wprost marginesy i wielka czcionka, do tego pełno pustych przerywników. Mamy tutaj okolo 500 stron (około 100 bez tekstu), przy czym z powodzeniem zawartość zmieściłaby się na 250, maksymalnie 300 stronach. Choć treść jest bardzo ciekawa, to czuję się odrobinę oszukany.

Książka jest zbiorem artykułów. Niestety strasznie napompowanym - kartki grube (tom jest grubszy od Rzeczpospolitej, choć stron jest niemal połowę mniej), gigantyczne wprost marginesy i wielka czcionka, do tego pełno pustych przerywników. Mamy tutaj okolo 500 stron (około 100 bez tekstu), przy czym z powodzeniem zawartość zmieściłaby się na 250, maksymalnie 300 stronach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kapitalny wybór tekstów, opowiadań i felietonów, dużo lepszy od Zapisków starego świntucha. Jak żadna inna powieść, zbiór opowiadań, wierszy, czy esejów, w których Bukowski chował się za personą twardziela, Fragmenty pokazują go jako sentymentalnego wrażliwca, niemalże romantyka o gołębim sercu, ale i jajach ze stali. To bardzo męska literatura, dotykając sedna życia pomaga wielu ludziom nie tyle odnaleźć się w tym zwariowanym świecie, co go zaakceptować.

Kapitalny wybór tekstów, opowiadań i felietonów, dużo lepszy od Zapisków starego świntucha. Jak żadna inna powieść, zbiór opowiadań, wierszy, czy esejów, w których Bukowski chował się za personą twardziela, Fragmenty pokazują go jako sentymentalnego wrażliwca, niemalże romantyka o gołębim sercu, ale i jajach ze stali. To bardzo męska literatura, dotykając sedna życia pomaga...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Fight Club 2 #4 Chuck Palahniuk, Cameron Stewart
Ocena 6,5
Fight Club 2 #4 Chuck Palahniuk, Ca...

Na półkach: ,

Po dającym pewne nadzieje na zachowanie przez Palahniuka twarzy trzecim zeszycie, z niecierpliwością wyczekiwałem premiery tego. Wmawiałem sobie, że może nie wszystko jeszcze stracone, że u tego pisarza najlepsze są zakończenia, że może ta historia rozwinie się jeszcze w coś bardziej interesującego, niż nędzna próba wciśnięcia czytelnikom tego samego, tylko w gorszej, bo wymuszonej formie. Niestety, powróciły żenujące motywy wyjęte wprost z kiczowatego komiksu dla wchodzących w wiek nastoletni chłopców (ta zakończona cliffhangerem walka z Angelface'em, Chuck pls...), a fabuła praktycznie się nie rozwinęła. Mały plusik za wprowadzenie postaci samego autora oraz za rozpoczęcie kilku interesujących wątków, które zapewne będą kontynuowane w kolejnych tomikach.

Po dającym pewne nadzieje na zachowanie przez Palahniuka twarzy trzecim zeszycie, z niecierpliwością wyczekiwałem premiery tego. Wmawiałem sobie, że może nie wszystko jeszcze stracone, że u tego pisarza najlepsze są zakończenia, że może ta historia rozwinie się jeszcze w coś bardziej interesującego, niż nędzna próba wciśnięcia czytelnikom tego samego, tylko w gorszej, bo...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Fight Club 2 #3 Chuck Palahniuk, Cameron Stewart
Ocena 6,5
Fight Club 2 #3 Chuck Palahniuk, Ca...

Na półkach: ,

Zdecydowanie najlepszy jak do tej pory zeszyt Fight Clubu 2. Nie zmniejszył nawet o milimetr dzielącej go o lata świetlne od pierwszej części odległości, ale zwolnienie akcji, brak głupich, zakrawających na autoparodię motywów i położenie większego nacisku na raczkujący przekaz sprawia, że daję kolejnym tomikom minimalny kredyt zaufania, choć dalej traktuję FC2 jako niepotrzebne, niezobowiązujące komiksidło.

Zdecydowanie najlepszy jak do tej pory zeszyt Fight Clubu 2. Nie zmniejszył nawet o milimetr dzielącej go o lata świetlne od pierwszej części odległości, ale zwolnienie akcji, brak głupich, zakrawających na autoparodię motywów i położenie większego nacisku na raczkujący przekaz sprawia, że daję kolejnym tomikom minimalny kredyt zaufania, choć dalej traktuję FC2 jako...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Fight Club 2 #2 Chuck Palahniuk, Cameron Stewart
Ocena 6,5
Fight Club 2 #2 Chuck Palahniuk, Ca...

Na półkach: ,

Zjadania własnego ogona ciąg dalszy. Kilka puszczonych do fanów oczek (jak np. z tym uderzeniem w ucho) i widać każdy już niezadowolony, nikt z kolei nie zauważa, że Palahniuk stał się wszystkim tym, co dziewiętnaście lat temu bezlitośnie krytykował. W dodatku zapomniał chyba, czym była jego debiutancka powieść, jak piękną metaforę dorastania udało mu się skonstruować (czyżby przypadkiem?), bo sprowadzenie postaci Tylera do zwykłego, prymitywnego terrorysty to zbrodnia przeciwko całemu stworzonemu przez siebie światu. Drugi zeszyt kontynuuje wszystkie błędy popełnione w pierwszym i jedyne, czego od tej pory oczekuje od kontynuacji Fight Clubu to sprawnie poprowadzonej, rozrywkowej w tym najprymitywniejszym, hollywoodzkim sensie historii.

Zjadania własnego ogona ciąg dalszy. Kilka puszczonych do fanów oczek (jak np. z tym uderzeniem w ucho) i widać każdy już niezadowolony, nikt z kolei nie zauważa, że Palahniuk stał się wszystkim tym, co dziewiętnaście lat temu bezlitośnie krytykował. W dodatku zapomniał chyba, czym była jego debiutancka powieść, jak piękną metaforę dorastania udało mu się skonstruować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niestety chyba nie przyłączę się do aplauzu tylko dlatego, że to przecież druga część Fight Clubu - jednego z najbardziej znaczących dla popkultury manifestu końca XX wieku, obrazu ukrytej pod spokojnymi i opanowanymi twarzami snujących się po wielkich metropoliach mas ludzkich furii. Dzieła o takiej mocy i zasięgu nie powinny być wskrzeszane, zwłaszcza że po Fight Clubie Palahniuk stworzył jeszcze całkiem niezłego Rozbitka, wydano mu napisane wcześniej Niewidzialne potwory, a od żenującego Udław się nie napisał nic nadającego się do innych celów, niż niezobowiązująca lektura w autobusie. Ze słuchawkami na uszach.
Potężny strzał w pysk nonkonformistyczną ideologią z pierwszego Fight Clubu zajmuje tutaj wymuszone ględzenie i jęczenie o nudzie i stagnacji, które przyrównałbym do udawanego przez prostytutkę orgazmu. Palahniuk jest zwyczajnie nieautentyczny, co więcej - nieszczery w tym, co stara się przekazać, bo i jak szczery może być na wpół celebryta po kilkunastu latach znów krytykujący życie pogrążonego w schematach dzikiego kapitalizmu korposzczura? Komiksowa (w tym negatywnym sensie) otoczka i absurdalne, zakrawające na autoparodię motywy, jak ten z progerią, czy dzieciakiem wyrabiającym materiały wybuchowe sprawiają, że zastanawiam się, czy on tak serio, bo dolarów za mało, czy po prostu robi sobie z nas wszystkich jaja. Muszę wspominać, że rozwój wydarzeń w tym i tak na oko trzech-czterech kolejnych tomach da się przewidzieć nawet bez czytania?

Niestety chyba nie przyłączę się do aplauzu tylko dlatego, że to przecież druga część Fight Clubu - jednego z najbardziej znaczących dla popkultury manifestu końca XX wieku, obrazu ukrytej pod spokojnymi i opanowanymi twarzami snujących się po wielkich metropoliach mas ludzkich furii. Dzieła o takiej mocy i zasięgu nie powinny być wskrzeszane, zwłaszcza że po Fight Clubie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak zwykle u Frankla - przekazująca ogromne pokłady wartości. Podobała mi się dużo bardziej, niż czytany przeze mnie wcześniej "Człowiek w poszukiwaniu sensu" (który był w moim odczuciu zbyt banalny). W "Bogu ukrytym" mamy eleganckie, odnoszące się zarówno do filozofii, jak i badań empirycznych rozważania nad istotą religii w życiu psychicznym człowieka (uzupełnione o bardziej aktualne badania), jak i jasną wykładnię logoterapii. Niezwykle wartościowa książka.

Jak zwykle u Frankla - przekazująca ogromne pokłady wartości. Podobała mi się dużo bardziej, niż czytany przeze mnie wcześniej "Człowiek w poszukiwaniu sensu" (który był w moim odczuciu zbyt banalny). W "Bogu ukrytym" mamy eleganckie, odnoszące się zarówno do filozofii, jak i badań empirycznych rozważania nad istotą religii w życiu psychicznym człowieka (uzupełnione o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba najmroczniejsza z molierowskich komedii. Czytając ją, zrozumiałem, jak wielki wpływ miał Molier na twórczość Camusa, zwłaszcza na dramaty Kaligula i Nieporozumienie. W twórczości obu tych francuskich artystów przewija się temat spętanych więzami fizyczności oraz ziemskich układów, dążących do wyższych celów idealistów, których absurd życia często stawia w opozycji do panującego "tutaj" prawa. W Don Juanie najbardziej spodobała mi się nie tyle aktualność, co pewne proroctwo - tytułowy bohater wierzący tylko w to, co widzi, że "dwa plus dwa równa się cztery", z każdą stroną stając się w oczach czytelnika coraz bardziej odczłowieczony, dąży do zagłady. Takie samo jest dzisiejsze społeczeństwo Don Juanów, oddanych najprymitywniejszemu epikureizmowi, bezrefleksyjnie przyjmujących osiągnięcia nauki i statystyki, coraz rzadziej zastanawiających się nad sensem, nie szanujących autorytetów, żyjących jakby z przypadku.

Chyba najmroczniejsza z molierowskich komedii. Czytając ją, zrozumiałem, jak wielki wpływ miał Molier na twórczość Camusa, zwłaszcza na dramaty Kaligula i Nieporozumienie. W twórczości obu tych francuskich artystów przewija się temat spętanych więzami fizyczności oraz ziemskich układów, dążących do wyższych celów idealistów, których absurd życia często stawia w opozycji do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Błyskotliwy, trafiający w samo sedno - jak to z resztą zawsze u Moliera, cięty i skłaniający do refleksji dramat. Najbardziej urzekło mnie w Mizantropie to subtelne napięcie, odróżniające go od pozostałych, bardzo moralizatorskich dzieł francuskiego dramatopisarza, które nie pozwala na jednoznaczną ocenę postaci. W przeciwieństwie do Skąpca, Świętoszka, czy też Don Juana, Mizantrop nie piętnuje jednej konkretnej postawy. Tutaj każda z postaci ma jakieś przywary, a kiedy losy tych elektryzujących charakterów dobiegną końca okaże się, że z niektórych sytuacji nie ma jednego, dobrego i cnotliwego wyjścia, że czasem jedyną możliwością zachowania twarzy jest zaakceptowanie swojego losu.

Błyskotliwy, trafiający w samo sedno - jak to z resztą zawsze u Moliera, cięty i skłaniający do refleksji dramat. Najbardziej urzekło mnie w Mizantropie to subtelne napięcie, odróżniające go od pozostałych, bardzo moralizatorskich dzieł francuskiego dramatopisarza, które nie pozwala na jednoznaczną ocenę postaci. W przeciwieństwie do Skąpca, Świętoszka, czy też Don Juana,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezwykle wartościowa pozycja. Z jednej strony nie dowiedziałem się z niej nic, czego sam bym już nie wiedział, z drugiej - zwróciła moją uwagę na kwestie, których znaczenie do tej pory marginalizowałem. Minusem jest to, że niektóre rozdziały upchano po brzegi zbędnymi i niedającymi się zapamiętać w takiej ilości informacjami stricte historycznymi, zapewne po to, by zamaskować treść dającą się streścić w kilkunastu zdaniach. Ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne, tym bardziej, że książka skłania do bardziej krytycznego i analitycznego myślenia nad pewnymi sprawami. Z niecierpliwością oczekuję mającego się ukazać na początku przyszłego roku czasopisma Albo albo wydawanego przez Eneteię, które będzie poświęcone właśnie technopolowi z odniesieniami do psychologii głębi.

Niezwykle wartościowa pozycja. Z jednej strony nie dowiedziałem się z niej nic, czego sam bym już nie wiedział, z drugiej - zwróciła moją uwagę na kwestie, których znaczenie do tej pory marginalizowałem. Minusem jest to, że niektóre rozdziały upchano po brzegi zbędnymi i niedającymi się zapamiętać w takiej ilości informacjami stricte historycznymi, zapewne po to, by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Parandowski z niezwykłą erudycją zdradzającą ogromne oczytanie w ponadprzeciętnie wciągający sposób omawia w tej książce kilkanaście różnych aspektów świata literatury. Robi to, przechodząc płynnie z tematu na temat, niezwykle żywo i z pasją - ma się wrażenie słuchania wypowiedzi prawdziwego pasjonata książek, a nie czytania spisanej z wyrachowaniem literatury faktu. Co ważne, autor nie boi się wpleść w tekst wielu swoich własnych, często dość skrajnych i budzących sprzeciw opinii - jest to ogromna zaleta, bo taki styl prowokuje do refleksji, zamiast beznamiętnego przyjmowania suchych faktów. W dzisiejszym, coraz bardziej piętnującym w imię tolerancji wszelką krytykę świecie, takie coś by już pewnie nie przeszło.

Parandowski z niezwykłą erudycją zdradzającą ogromne oczytanie w ponadprzeciętnie wciągający sposób omawia w tej książce kilkanaście różnych aspektów świata literatury. Robi to, przechodząc płynnie z tematu na temat, niezwykle żywo i z pasją - ma się wrażenie słuchania wypowiedzi prawdziwego pasjonata książek, a nie czytania spisanej z wyrachowaniem literatury faktu. Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miał rację Bukowski określając Burroughsa jako "nudziarza". Jedyną zaletą tej powieści są informacje z pierwszej ręki na temat zażywania narkotyków, wychodzenia z nałogu i powrotu do niego. Poza tym, jeśli ktoś chce dowiedzieć się więcej na temat narkotyków i narkomanów, to lepiej już będzie, jeśli sięgnie po poważne publikacje naukowe, bo tyle samo wywołają u niego emocji, napisane będą równie wciągającym stylem, tak samo jak Ćpun nie będą miały żadnej fabuły, wartości literackiej i duchowej, ale za to będą oferowały bardziej skonkretyzowane, mniej rozwleczone informacje.

Miał rację Bukowski określając Burroughsa jako "nudziarza". Jedyną zaletą tej powieści są informacje z pierwszej ręki na temat zażywania narkotyków, wychodzenia z nałogu i powrotu do niego. Poza tym, jeśli ktoś chce dowiedzieć się więcej na temat narkotyków i narkomanów, to lepiej już będzie, jeśli sięgnie po poważne publikacje naukowe, bo tyle samo wywołają u niego emocji,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Najlepsza powieść autora American Psycho", głosi wielki napis z tyłu okładki. Gdyby Księżycowy park był moja pierwszą stycznością z prozą Breta Eastona Ellisa i gdybym uwierzył hasłu reklamowemu, w życiu nie sięgnąłbym po jego pozostałe, często kapitalne, powieści.

Pierwszy rozdział nie zapowiada mającej się dziać potem tragedii. Quasi-autobiografia napisana jest stylem charakteryzującym Ellisa u szczytu formy - stylem, z którego ironia i sarkazm leją się, niczym alkohol na opisywanych przez niego imprezach. Czytając śmiałem się sam do siebie (co nie zdarza mi się często) i miałem nadzieję, że faktycznie będzie to może nie najlepsza, ale jedna z lepszych powieści autora.

Niestety potem wszystko siada. Wraz z rozpoczęciem wątku fabularnego zaczynają się najgorsze horrorowo-thrillerowo-rodzinne schematy, których nie powstydziłby się sam mistrz trzaskania kolejnego takiego samego powieścidła co pół roku Stephen King. Przez pierwszą połowę miałem nadzieję, że Księżycowy park przemieni się w parodię tego typu lektur (czego spodziewałbym się po Ellisie), ale potem zrozumiałem, że on tak chyba na serio i doczytałem do końca już tylko siłą rozpędu. Elementy mające straszyć nudzą, są okropnie tendencyjne. Momenty będące w zamierzeniu śmieszne budzą zażenowanie. Główny bohater zasługuje na miano jednej z najbardziej irytujących książkowych postaci i nikt mi nie wmówi, że takie było założenie. Mógłbym nazwać to założeniem, gdyby Bret posiadał w sobie jakąkolwiek głębię, a tymczasem jest infantylnym workiem na najbardziej stereotypowe cechy luzaka, celebryty i osoby mającej problemy z rodzicami. Równie fatalnie nakreślona jest postać jego pozbawionej jakiejkolwiek osobowości żony oraz zachowującego się jak zbuntowany robot syna, który nie posiada w sobie chyba żadnej cechy charakteryzującej nastolenie dzieci.
Bardzo widoczne jest, że Ellis nie ma pojęcia o omawianym przez siebie temacie. Sposób, w jaki przedstawił małżeństwo (w ogóle relację między kobietą, a mężczyzną), czy też drewniane rozmowy między ojcem, a synem wzbijają się na poziom sztuczności reprezentowany przez kultowy film "The Room".
Sytuację pogarsza fakt, że książka jest tak ze dwa razy za długa. Gdzie ten minimalistyczny styl? Już pomijając, że cała masa scen nie wnosi nic do akcji powieści, sceny te są nienaturalnie rozciągnięte nudnymi, niepotrzebnymi opisami bez żadnego celu. Co jeszcze? Paskudne wydanie - dawno nie czytałem tak napompowanej książki oraz bardzo złe tłumaczenie.

Recepcję całości ratuje nieco ostatni rozdział, w którym czuć nieco stylu Breta doprawionego ogromnymi pokładami emocjonalności, pokazującej do tej pory nieznaną, uczuciową stronę autora.

"Najlepsza powieść autora American Psycho", głosi wielki napis z tyłu okładki. Gdyby Księżycowy park był moja pierwszą stycznością z prozą Breta Eastona Ellisa i gdybym uwierzył hasłu reklamowemu, w życiu nie sięgnąłbym po jego pozostałe, często kapitalne, powieści.

Pierwszy rozdział nie zapowiada mającej się dziać potem tragedii. Quasi-autobiografia napisana jest stylem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam bardzo ambiwalentne uczucia dotyczące tego tomiku. Z jednej strony nie da się Baudelaire'owi odmówić niespotykanego talentu artystycznego. Ten facet opanował dobieranie słów zupełnie jak wirtuoz opanował swój instrument. Tych wierszy nie czyta się w klasycznym sensie - z tymi wierszami się płynie.

Z drugiej strony z jego poezji wręcz wylewają się liczne kompleksy autora, jego zboczenia, dziwactwa, słabości. Świetnie opisał to Sartre w swoim eseju "Baudelaire" - szczerze polecam. Nie miałbym nic przeciwko temu (ba! takie tematy są mi najbliższe), gdyby w tych wierszach była siła, subtelne napięcie, które popycha dalej w stronę życia, przynajmniej jakieś wartości. Poza bezrefleksyjnym zauroczeniem pięknem nic takiego nie znalazłem, poezja Baudelaire'a to poezja słabości, śmierci i impotencji.

Sytuację pogarszają niezbyt udane tłumaczenia niniejszego wydania. Przedtem sięgnąłem po wybór Grega, który pomimo denerwujących przypisów czytało mi się o wiele lepiej.

Moja ocena jest ześrodkowana - czasem byłem pod tak wielkim wrażeniem talentu Baudelaire'a, że miałem ochotę wystawić 10, by zaraz potem chcieć dać 1, będąc zażenowanym jego postawą rozkapryszonego dziecka niepotrafiącego podjąć jakiejkolwiek inicjatywy wobec świata, który mimo całego widzialnego zepsucia, potrafi go jednak zachwycić.

Mam bardzo ambiwalentne uczucia dotyczące tego tomiku. Z jednej strony nie da się Baudelaire'owi odmówić niespotykanego talentu artystycznego. Ten facet opanował dobieranie słów zupełnie jak wirtuoz opanował swój instrument. Tych wierszy nie czyta się w klasycznym sensie - z tymi wierszami się płynie.

Z drugiej strony z jego poezji wręcz wylewają się liczne kompleksy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"O sztuce miłości" Ericha Fromma jest skumulowaną dawką głębokiego humanizmu, takim światełkiem w ciemnym tunelu, którym jest dzisiejszy odczłowieczony świat. Zdumiewa mnie trafność prognoz, którymi autor przewiduje stopniowy upadek cywilizacji oraz wartości.
W książce nie znajdziemy przeintelektualizowanego bełkotu, ani redukcji traktowanego tematu do czynników psychicznych, czy biologicznych (co jest zmorą dzisiejszej literatury psychologicznej). Fromm ujmuje człowieka w całości. Jego styl jest jasny, przejrzysty i poczciwy, a jednocześnie dotyka sedna sprawy. Wywołuje podobne odczucia, co film "Prosta historia" Davida Lyncha.

"O sztuce miłości" Ericha Fromma jest skumulowaną dawką głębokiego humanizmu, takim światełkiem w ciemnym tunelu, którym jest dzisiejszy odczłowieczony świat. Zdumiewa mnie trafność prognoz, którymi autor przewiduje stopniowy upadek cywilizacji oraz wartości.
W książce nie znajdziemy przeintelektualizowanego bełkotu, ani redukcji traktowanego tematu do czynników...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Psychologia mitów greckich. Prawda symboli i archetypów Zenon Waldemar Dudek, Maja Jaszewska
Ocena 7,5
Psychologia mi... Zenon Waldemar Dude...

Na półkach: ,

Ciężko pisać o takich książkach jak ta, ponieważ hurraoptymistyczne reakcje bywają zazwyczaj dość pretensjonalne. Niezwykle ciekawa, mądra, dotykająca podstawowych problemów bliskich każdemu człowiekowi. Wnosi do życia czytelnika dużo więcej, niż suche, przeładowane treścią podręczniki akademickie, ponieważ tutaj teoria psychologiczna zaczepiona jest o kontekst mitologiczny. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że wydawnictwo Eneteia to swoisty znak jakości.

Ciężko pisać o takich książkach jak ta, ponieważ hurraoptymistyczne reakcje bywają zazwyczaj dość pretensjonalne. Niezwykle ciekawa, mądra, dotykająca podstawowych problemów bliskich każdemu człowiekowi. Wnosi do życia czytelnika dużo więcej, niż suche, przeładowane treścią podręczniki akademickie, ponieważ tutaj teoria psychologiczna zaczepiona jest o kontekst...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z całą pewnością jest to powieść trudna do zakwalifikowania i jednoznacznej oceny.

Przez pierwsze 100 stron Bret Easton Ellis kreśli obraz upadku moralnego i duchowego studentów humanistycznego amerykańskiego college'u. Ludzi, którzy dawno utracili już dziecięcą niewinność, którym osobiste życiowe tragedie stępiły wrażliwość emocjonalną i wyznawane wartości, którzy pomimo młodego wieku zaczynają czuć już szybko upływający czas, a mimo to nie potrafią odnaleźć się w otaczającym ich świecie, nigdzie nie czują się "u siebie".

Wśród rozbrzmiewających głośną muzyką korytarzy college'u, przez które przewalają się setki pijanych i naćpanych studentów, wśród wypełnionych rzygami toalet oraz pokoi pachnących alkoholem, marihuaną i seksem poznajemy troje głównych bohaterów - osoby z pozoru tak samo puste i wyzute z wszelkich zasad, jak całe ich otoczenie. Ellis z niespotykaną wrażliwością wyciąga tę trójkę z nieludzkiej masy i obdarza ich człowieczeństwem - wraz z rozwojem akcji losy bohaterów zaczną się przeplatać, potworzą się między nimi związki i czytelnik zauważy, że ci ludzie również mają swoje uczucia, marzenia, jak i ogromne, ale zwyczajnie ludzkie wady, problemy z przystosowaniem się i wydorośleniem. Ich losy przeplatają się w niezwykle zręczny sposób, poznajemy ich nagle, bez żadnego wprowadzenia, nie dowiadujemy się wiele o ich przeszłości, ich historia urywa się dość niespodziewanie.

Bardzo fajnym patentem jest przedstawienie trzech odrębnych historii i trzech odrębnych spojrzeń na tę samą sytuację w momentach, w których historie te się zazębiają - autor robi to w sposób niezwykle celny, prawdziwy i prawie zawsze bolesny.

Wydawać by się mogło, że tematem przewodnim książki jest rozliczenie się z miłością, okresem, w którym powoli zaczyna się tworzyć stałe związki. W oryginalnym tytule książki - "Rules of Attraction", nie ma nic o miłości, a o zauroczeniu. Książka Ellisa pokazuje również, że stworzenie normalnego, trwałego i opartego na prawdziwej miłości związku nie jest możliwe w sytuacji wszechogarniającego zepsucia oraz nieumiejętności radzenia sobie z własnym życiem i poprzednimi związkami.

Co należy poczytać (Od)lotom godowym zdecydowanie na minus jest niewyrobiony jeszcze warsztat pisarski autora, który w momencie wydania powieści miał zaledwie 23 lata. Niemalże mantryczne rozpisanie o nieistotnych detalach miało sens w "American Psycho", gdzie tworzyło iście schizofreniczny klimat, ale tutaj jest bezcelowe, niepotrzebnie tylko rozpycha książkę, której podniósłbym ocenę o oczko w górę, gdyby była (jeszcze!) krótsza.
Często odnosiłem też wrażenie, że niektóre elementy miały szokować, ale nie były dostatecznie "mocne" - książka bywa wulgarna, ale w ogólnym rozrachunku nie pokazuje nic, czego nie widziałaby osoba będąca kiedyś na naprawdę "ostrej" imprezie, jedynie uwypuklając i hiperbolizując zepsucie.

Mi powieść ta podobała się niezwykle, łyknąłem ją w jeden wieczór i poranek następnego dnia. Myślę, że osobom, które ten opis choć trochę zachęcił można polecać ją śmiało, zwłaszcza ludziom młodym i wrażliwym, którzy dostrzegą ogromne pokłady wrażliwości i troski pod pozornie wyzbytą z jakichkolwiek emocji narracją oraz zrozumieją jej (anty)bohaterów.

Z całą pewnością jest to powieść trudna do zakwalifikowania i jednoznacznej oceny.

Przez pierwsze 100 stron Bret Easton Ellis kreśli obraz upadku moralnego i duchowego studentów humanistycznego amerykańskiego college'u. Ludzi, którzy dawno utracili już dziecięcą niewinność, którym osobiste życiowe tragedie stępiły wrażliwość emocjonalną i wyznawane wartości, którzy pomimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to późny Camus, a co za tym idzie - niespotykane umiejętności pisarskie przysłaniają już troszkę emocjonalną głębię. Być może muszę przeczytać ten zbiór opowiadań jeszcze raz, żeby lepiej się w niego wgryźć, ale nie wyczułem w nim zaangażowania uczuciowego autora, tak charakterystycznego dla jego wcześniejszych dzieł i Upadku. Lekki prymat formy nad treścią.
Pomimo tego opowiadania czyta się wyśmienicie, jak już wspomniałem - napisane są niezwykle plastycznym językiem, odczuwa się je wszystkimi zmysłami i zawierają w sobie ogromne pokłady humanizmu.

Jest to późny Camus, a co za tym idzie - niespotykane umiejętności pisarskie przysłaniają już troszkę emocjonalną głębię. Być może muszę przeczytać ten zbiór opowiadań jeszcze raz, żeby lepiej się w niego wgryźć, ale nie wyczułem w nim zaangażowania uczuciowego autora, tak charakterystycznego dla jego wcześniejszych dzieł i Upadku. Lekki prymat formy nad treścią.
Pomimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

We wcześniejszych opiniach dużo mówiło się o różnicach między powieścią, a adaptacją Lyncha. Faktycznie, film różni się od książki zarówno początkiem, zakończeniem, wątkiem mafii polującej na Sailora i Lulę oraz klimatem - adaptacja Lyncha jest o wiele bardziej szalona, jej nastrój i specyficzny humor będą kilka lat później kojarzone z filmami Tarantino.

Skoro już ustaliliśmy wiele razy, że osoby szukające podobnych wibracji do tych oferowanych przez słynny film z Nicolasem Cagem oraz Laurą Dern będą zawiedzione, przejdźmy do tego, co znajdziemy w papierowej "Dzikości serca", a czego nie ma w Lynchowskim obrazie. Książka Gifforda jest bardziej "ludzka". Postaci nie są tak przerysowane i nawet matka Luli cierpiąca na ciężki przypadek kompleksu Demeter momentami budzi współczucie.
Powieść oparta jest na dialogach, które stanowią tak na oko z 90% tekstu, przez co momentami "Dzikość serca" czyta się bardziej jak dramat. Ale jakie to są dialogi! Inteligentne, ociekające humorem, napędzające całą akcję do przodu, po prostu genialne. Często jedno zdanie wypowiedziane przez któregoś z bohaterów lepiej go opisuje i oferuje lepszą jego charakterystykę psychologiczną, niż 10 stron suchego opisu postaci.
Piękna była również relacja między Sailorem i Lulą. Gifford w genialny sposób nakreślił różnice pomiędzy kobietą i mężczyzną, wynikające z tego problemy w ich związku, a z drugiej strony - wspólne uzupełnianie się.

Opisy krajobrazów, odwiedzanych przez bohaterów lokali i kupowanych przez nich produktów są tak bardzo amerykańskie, że czasem w wyobraźni strony tekstu zamieniały mi się w łopoczącą flagę w biało-czerwone pasy z licznymi gwiazdami na niebieskim tle w lewym górnym rogu. To wielka zaleta, bo "Dzikość serca" jest też doskonałą powieścią drogi.

Niestety, prawie same pozytywne odczucia mocno psuje zakończenie. Odniosłem wrażenie, że jest wprowadzone bardzo pośpiesznie, tak jakby autor miał już dość, jakby przestało mu się chcieć pisać i rozwijać akcję w takim tempie, w jakim rozwijana była do tej pory. Tutaj bardzo na plus wychodzi film, w którym sprytnie rozwiązano to niedociągnięcie książkowego pierwowzoru.

Pomimo tego dużego zgrzytu, nie żałuję lektury. Niezwykle przyjemnie spędzone 3 godziny.

We wcześniejszych opiniach dużo mówiło się o różnicach między powieścią, a adaptacją Lyncha. Faktycznie, film różni się od książki zarówno początkiem, zakończeniem, wątkiem mafii polującej na Sailora i Lulę oraz klimatem - adaptacja Lyncha jest o wiele bardziej szalona, jej nastrój i specyficzny humor będą kilka lat później kojarzone z filmami Tarantino.

Skoro już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opisywanie twórczości Camusa, z góry skazana na porażkę próba ubrania w słowa i ocenienia tych subtelnych emocji, niepokojących moralnie dialogów, przekazywania istoty rzeczy poza wszelkimi formami jest jak definiowanie miłości, czy absolutu.

Opisywanie twórczości Camusa, z góry skazana na porażkę próba ubrania w słowa i ocenienia tych subtelnych emocji, niepokojących moralnie dialogów, przekazywania istoty rzeczy poza wszelkimi formami jest jak definiowanie miłości, czy absolutu.

Pokaż mimo to