-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2023
Każdy mistrz oraz mistrzyni, miewa w swoim życiu lepsze i gorsze momenty. Przed sięgnięciem po "Najstarszą prawnuczkę" zapoznałam się z opiniami na jej temat. Zdecydowana większość była niepochlebna. Gadanie typu "Mało Chmielewskiej w Chmielewskiej", "Flaki z olejem" i tak dalej. Jednakże, były również osoby oczarowane i zachwycone. A ja, jak to ja, najpierw muszę sprawdzić i poznać, nim ocenię, zatem ów książka towarzyszyła mi przez ostatnie kilka dni. A raczej nocy.
Akcja zaczyna się w dwudziestoleciu międzywojennym, gdy Matylda postanawia napisać swój testament, a jej mąż Mateusz jej w tym przeszkadza. Ostatecznie dochodzi to do skutku, mija jakiś czas, oboje umierają, a testament musi pozostać zrealizowany. Wszystko jest jasne i zrozumiałe, syn dostaje to, córka to, wnuczki tamto i tak dalej. Każdy wymieniony z imienia. Poza jedną osobą. Najstarszą prawnuczką, której ma przypaść dwór w Błędowie i puzdro z pamiętnikiem prababci. Najstarszą prawnuczką okazuje się głupia, nierozsądna i lekkomyślna Hanna, która z własnej głupoty umiera w młodym wieku. Zaraz po niej najstarsza jest jej młodsza siostra Justyna- całkowite przeciwieństwo starszej siostry, ucieleśnienie największych możliwych zalet. Jednakże nigdzie nie można znaleźć ów pamiętnika. Mija wiele czasu i nic. Aż nadchodzi ślub Justyny, na który trzeba ugotować bigos. Aby tego dokonać, trzeba udać się do piwnicy po kapustę. Uczyniła to jedna ze służących i co zastała? Wielkie, czarne, piekielnie ciężkie puzdro, które przyciska beczkę z kapustą, miast kamienia. I tutaj następuje wielkie zamieszanie jak je zdjąć, bo strasznie ciężkie, skąd wziąć kamień na zastępstwo i tak dalej. A tu ślub jeszcze przecież! Ostatecznie wszyscy o tym zapominają, a Justyna wyjeżdża w długą podróż poślubną po Europie. Niedługo po powrocie, całą rodzinę zastaje druga wojna światowa. I tak ostatecznie do spadkowego dziennika, kobieta zasiada dopiero po 12 latach od otworzenia testamentu. Krótko przed rozpoczęciem lektury, najstarsza prawnuczka Matyldy, z Błędowa przywozi sekretarzyk Panny Dominiki, dalekiej kuzynki Matyldy, która pełniła rolę gospodyni w dworze. Znajduje wewnątrz mnóstwo rachunków oraz... pamiętnik. Zapiski zaczynają się w obu diariuszach w drugiej połowie XIX wieku. Poznajemy je przez 3/4 książki, w międzyczasie dowiadując się o codzienności rodziny Justyny i wszystkich wydarzeniach z tym związanych. Kogoś, kto nie jest zainteresowany historią choć w małym stopniu, lektura może śmiertelnie nudzić, gdyż jest dość monotonna, aczkolwiek bogata w smaczki z mojej ukochanej epoki. Główna bohaterka czyta to wszystko przez 25 lat, z przerwami, bardzo długimi chwilami, bo jak się okazuje, prababcia pisała jak kura pazurem, więc musiała to wszystko przepisywać, aby móc zapoznać się z całością. Okazało się, że Pani Matylda ukryła spadek po swojej babci, który był skarbem z czasów Napoleona... Dała Justynie wskazówki, jak go odszukać. Ale Justyna umarła i całą robotę z ponownym czytaniem obu pamiętników, szukaniem zaginionych kluczy, których zastosowanie wyszło wraz z tajemniczą korespondencją ukrytą w obrazie oraz odszukanie owego napoleońskiego spadku, przekazała swojej wnuczce Agnieszce. Owa wnuczka, studentka historii swoją drogą, związana ze studentem prawa, próbuje odzyskać dwór w Błędowie, po wojnie przejęty przez państwo, aby odszukać tajemniczy skarb, o ile jeszcze w ogóle istnieje... Ale na jej drodze staje Pan Pukielnik. Trzeci z kolei w dodatku, gdyż i jego ojciec i dziadek, lata przed nim o skarbie słyszeli i podstępem chcieli z Błędowa wykraść, za co między innymi Matylda zabroniła ich wpuszczać, czego Panna Dominika nie rozumiała, więc nie dotrzymała... I jak tak, jak wcześniej przez treści tych pamiętników, akcja była dość mozolna i monotonna (choć dla mnie, pasjonatki historii XIX wieku bardzo ciekawa), to jak po zakończeniu ich ruszyła z kopyta, tak w momencie, w którym dodarłam do trzeciego Pukielnika, to zrobiło mi się jednocześnie zimno i gorąco. Przepadłam bez reszty. Nagle poczułam, jakby to o moją rodzinę chodziło, o mojego ukochanego, skarb, który muszę odnaleźć osobiście. Nie mogąc się oderwać, rozszalała w emocjach, skończyłam czytać o 5 rano. Długo nie mogłam ochłonąć po lekturze. Ogarniało mnie jednocześnie błogie szczęście i żal, że w mojej rodzinie nie zachowało się żadne słowo pisane tego typu...
W zasadzie, to minęła prawie doba, a ja jeszcze nie przyszłam do siebie. Nadal żyję całą akcją, myślę o niej, zastanawiam się co będzie dalej, jak życie się potoczy, ale także książka wpłynęła na moją teraźniejszość. Cudowny powrót do moich ukochanych czasów, w których szalenie mocno chciałabym żyć, postanowienie, że jeśli w przyszłości urodzę córkę- koniecznie musi mieć posag oraz natchnienie do pisania dla przyszłych pokoleń, aby mogły zgłębić historię w codzienny, przystępny sposób, a nie ten okropny, podręcznikowy. Zatem, chyba warto zapoznać się z treścią tejże powieści, prawda?
Każdy mistrz oraz mistrzyni, miewa w swoim życiu lepsze i gorsze momenty. Przed sięgnięciem po "Najstarszą prawnuczkę" zapoznałam się z opiniami na jej temat. Zdecydowana większość była niepochlebna. Gadanie typu "Mało Chmielewskiej w Chmielewskiej", "Flaki z olejem" i tak dalej. Jednakże, były również osoby oczarowane i zachwycone. A ja, jak to ja, najpierw muszę sprawdzić...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Porwanie" było kilka lat temu moim pierwszym spotkaniem z autorką. I od tego spotkania rozpoczęła się ogromna miłość. Po czasie i przeczytaniu także jej wcześniejszych książek, szczególnie tych pierwszych, mam porównanie. I tak, uważam, że te najwcześniejsze powieści są najlepsze. Jednak... Jednak "Porwanie" jest inne. Jest równie dobre, jak poprzedniczki z wcześniejszych dekad. I nie jest to kwestia tylko sentymentu.
Wyobraźcie sobie, że siedzicie we własnym salonie, we własnym domu, gracie w brydża ze starymi znajomymi, a nagle drzwiami i oknami wpadają antyterroryści twierdząc, że jest tu przetrzymywana osoba, która tak naprawdę nie istnieje, bo to Wasz pseudonim literacki... Sprawa nie jest jasna, lecz bardzo podejrzana. Ostatecznie Wy wraz z przyjaciółmi oraz dwoma przedstawicielami służb mundurowych po cywilu, spędzacie długie godziny przy stole zasypanym kartami, jecie wykwintne potrawy pokroju odgrzewanych mielonych oraz ogromnych ilości pierogów i spożywacie wszelakie napoje wysokoprocentowe, wytężając umysł w tej sprawie. Porywacze dzwonią z żądaniem okupu za Joannę Chmielewską grożąc, że odetną jej ucho, choć Joanna odebrała telefon... Kto zatem porwał kogo i dlaczego? Dialog z porywaczem o sałatce owocowej- mistrzostwo absolutne. Z biegiem czasu, dowiadujemy się kolejnych faktów, powiązań i od krawcowej, że Leszczyńska ma krótkie nóżki... Całe szczęście, jest także młoda Natalka Komarzewska, która jako nastolatka była bardzo wścibska i widziała jedną taką i jednym takim i doskonale pamięta szczegóły. Paweł ma brata przykutego do kaloryfera, czarnowłosa przyjaciółka Joanny z płomiennym charakterem lata za takim jednym, a inny palant za nią... I jeszcze jest Bolcio Skoczygaj, co pięknie zaczyna i nie kończy! Jak zwykle u mojej mistrzyni- plejada niebanalnych, wyrazistych postaci, które bawią do łez. Książka momentami zaskakująca i przez cały czas równie zabawna. Obfitująca w pomyłki i genialne pomysły bohaterów. Rewelacja!
Jakiś czas temu wróciłam do niej, aby sprawdzić, czy nadal bawi tak samo. I wiecie co? Bawi nawet bardziej! Czytałam wiele niepochlebnych opinii, że mało Chmielewskiej w Chmielewskiej i tak dalej i tak dalej. Ale jak dla mnie, to bzdura. Kocham tę książkę i z całkowicie czyściutkim sumieniem polecam każdemu, nawet tym, którzy z kryminałami nie są za pan brat. Oto idealna okazja, aby podać sobie obie ręce, głowę, a nawet nogi. Nawet, jeśli krótkie...
"Porwanie" było kilka lat temu moim pierwszym spotkaniem z autorką. I od tego spotkania rozpoczęła się ogromna miłość. Po czasie i przeczytaniu także jej wcześniejszych książek, szczególnie tych pierwszych, mam porównanie. I tak, uważam, że te najwcześniejsze powieści są najlepsze. Jednak... Jednak "Porwanie" jest inne. Jest równie dobre, jak poprzedniczki z wcześniejszych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Druga książka Katarzyny Bondy, która wpadła w moje łapki.
"Tylko martwi nie kłamią" jest drugim tomem serii z Hubertem Mayerem, psychologiem śledczym. Pierwszym tomem, "Sprawą Niny Frank" byłam oczarowana, zatem po tej części także spodziewałam się wiele. Czy się zawiodłam? O tym za chwilę.
Na wstępie zacznę od tego, że treść tej książki uzupełniła niedopowiedzenia z poprzedniej, co pozwoliło mi bardziej docenić "Sprawę Niny Frank" i utwierdziło mnie w przekonaniu, że aby być w pełni nimi zachwyconym, trzeba przeczytać wszystkie. Najbardziej ucieszyłam się z wyjaśnienia (choć niedosłownego) zakończenia wyżej wspomnianej powieści, które skrytykowałam w recenzji o tejże książce. Konkretnie chodzi mi o ukazanie zdarzeń w alternatywnej rzeczywistości, co było dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Teraz na szczęście jest inaczej.
Co do akcji- pierwsze kilkadzieścia stron dotyczących miejsca zbrodni, znalezienia ciała i całej procedury z tym związanej, w których poznajemy prokurator Weronikę Rudy i podinspektora Waldemara Szerszenia, którzy się ze sobą przekomarzają, nie wciągnęły mnie. Może dlatego, że nie było tam Mayera... Który jednak wreszcie się pojawił i sprawił dość komiczne wrażenie swoim ubiorem. Na wstępie zagiął panią prokurator, na której zrobił ogromne wrażenie, jednak okazało się, że Hubert nosi obrączkę, co zmieniło nastawienie Weroniki z przyjaznego na wrogie i zimne. I chyba właśnie dlatego tak bardzo ją polubiłam. Pani Bonda opisując przebieg znajomości tych dwóch postaci, mocno zabawiła się moimi emocjami. Kiedy już byłam pewna tego, jak teraz potoczą się ich losy, czy się do siebie zbliżą, czy nie- autorka zbijała mnie z tropu. Podobnie było z poszukiwaniem mordercy śmieciowego barona. Kiedy już byłam pewna, kto nim jest, na sprawę były rzucane zupełnie nowe światła i ta osoba przestawała pasować. Aby było jeszcze weselej, uwierzyłam mordercom z obydwu spraw, że są niewinni, bo dlaczego nie. Przecież na pewno się nie mylę! Byłam z siebie dumna, że tak szybko rozwiązałam tę zagadkę, że tak wszystko sobie ładnie poukładałam. A tu taka niespodzianka... A o jakich mordercach mowa?
1. Sylwester 1990-1991 r. zabójstwo bardzo bogatego Żyda na tle rabunkowym.
2. Majówka 2008 r. zabójstwo właściciela ogromnej, międzynarodowej korporacji zajmującej się śmieciami z POZOROWANYM tłem rabunkowym.
Co zatem było tym prawdziwym motywem? Kim był ów śmieciowy baron? Co miał na sumieniu? Co go łączy ze sprawą śmierci Żyda sprzed siedemnastu lat? Dlaczego obu zabójstw dokonano w tym samym lokalu? I co ma z tym wszystkim wspólnego dwudziestodolarówka? Wraz z przebiegiem śledztwa utwierdzamy się w przekonaniu, że tylko martwi nie kłamią, a żywi często przybierają maskę, chcąc zataić prawdę.
Wiele zaskakujących zwrotów akcji, wiele szczegółów z życia bohaterów. Z każdą kolejną stroną coraz bardziej zbliżałam się do Weroniki, jednocześnie coraz lepiej rozumiejąc Mayera i coraz bardziej lubiąc Szerszenia. Jednak każde z nich zdenerwowało mnie przynajmniej raz, co sprawiło, że wydają się jeszcze bardziej realni. Bo przecież nikt nie jest kryształowy. Bardzo spodobał mi się także opis Śląska i ukazania jego warstw, różnorodności. Podobało mi się wplatanie gwary śląskiej w wypowiedzi, co dodawało autentyczności całości. Ogromny plus za to. Jednak pani Kasia wprowadziła też pewien manewr, który bardzo mi się nie podobał, a mianowicie- zakończenie. Nie tak wyobrażałam sobie koniec tego etapu w życiu bohaterów. Nie tak wyobrażałam sobie ich dalsze losy.
Jak zatem oceniam? Wysoko. Nawet bardzo. I już teraz wiem, że po lekturze "Florystki", ostatniej części będę bardzo tęsknić za Mayerem i jego chłodem, jego rozterkami i uwielbieniem do piegów. Mimo, że zakończenie zagrało mi na emocjach, że mam kilkudniowego "książkowego kaca" i nie jestem wstanie zacząć żadnej nowej książki, to jestem pod pozytywnym wrażeniem. Dostajemy tutaj wachlarz rozbudowanych psychologicznie postaci, które grają z nami w swoją grę i nie możemy być w 100% pewni ich kolejnego kroku. W zasadzie, to niczego nie możemy być pewni. Nie możemy im ufać. Możemy jedynie chłonąć każde słowo i z wypiekami na twarzy i sercem w gardle czekać, co będzie dalej.
Druga książka Katarzyny Bondy, która wpadła w moje łapki.
"Tylko martwi nie kłamią" jest drugim tomem serii z Hubertem Mayerem, psychologiem śledczym. Pierwszym tomem, "Sprawą Niny Frank" byłam oczarowana, zatem po tej części także spodziewałam się wiele. Czy się zawiodłam? O tym za chwilę.
Na wstępie zacznę od tego, że treść tej książki uzupełniła niedopowiedzenia z...
2016-05
Było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i pewnie się powtórzę, ale to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam!
Akcja rozgrywa się w naszej pięknej Polsce, jest wiek XXI, jednakże... coś jest inaczej. Mianowicie, Polska nie przyjęła chrztu, górują wierzenia słowiańskie, a krajem nadal rządzi dynastia Piastów. Perfekcyjny scenariusz! Przynajmniej dla mnie, osoby baaaardzo związanej ze Słowiańszczyzną i w kwestii zamiłowania do tradycji, kultury, historii, ale także religii.
Główna bohaterka- Gosława Brzózka, zwana zdrobniale Gosią, właśnie ukończyła studia medyczne. Czeka ją teraz roczny staż u szeptuchy, której zawód stoi na czele służby zdrowia. Wszystko byłoby super, gdyby... Gdyby nie to, że Gosia wierzy w antybiotyki, a nie w naturalne lecznictwo, jest ateistką i cała ta, jej zdaniem, szopka związana z obchodami świąt, którym towarzyszą wszelakie rytuały, są bezsensownym idiotyzmem. Jednak z biegiem czasu, wiele rzeczy się zmienia. Kobieta spotyka najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego w życiu widziała. Zwą go Mieszko. Ma taki królewski profil... Lecz czy nowy znajomy naprawdę jest tym, za kogo się podaje? I co stanie się, gdy słowiańscy bogowie zechcą, aby Gosia w nich uwierzyła?
Wartka akcja, która wciąga od pierwszych stron, świetny humor, dużo elementów zaczerpniętych z mitologii Słowian, niebanalne postacie i wiele świetnych, zaskakujących momentów. I wątek miłosny! Tyle, co ja się naśmiałam przy tej książce, to moje. Rewelacja. Jedynym mankamentem powieści jest to, że przez całą książkę jest mowa o Nocy Kupały, a akcja kończy się w Zielone Świątki... Cóż. Skręca mnie z niecierpliwości w oczekiwaniu na drugi tom, który ma ukazać się jesienią.
Dla jednych "Szeptucha" jest infantylna, a dla drugich to absolutne mistrzostwo. Ale ja nie lubię w pełni sugerować się opinią innych i po przeczytaniu, z czystym sercem mogę stwierdzić, że to mistrzostwo. Czytało się lekko, przyjemnie i baaaardzo szybko. Jestem ogromnym śpiochem, który nienawidzi wstawać rano, a dla tej książki wstawałam przed budzikiem, aby móc jeszcze poczytać... To chyba właściwy argument, aby po nią sięgnąć, prawda? :)
Było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i pewnie się powtórzę, ale to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam!
Akcja rozgrywa się w naszej pięknej Polsce, jest wiek XXI, jednakże... coś jest inaczej. Mianowicie, Polska nie przyjęła chrztu, górują wierzenia słowiańskie, a krajem nadal rządzi dynastia Piastów. Perfekcyjny scenariusz! Przynajmniej dla mnie, osoby...
Muszę przyznać, że pierwszy raz sięgnęłam po powieść tej autorki, której głównym bohaterem nie jest (mój absolutny ulubieniec!) Hercules Poirot. Z tego względu trochę się obawiałam, że książka nie sprosta moim oczekiwaniom, ale pomyślałam: "Hej, to przecież Agatha Christie, to mistrzyni kryminałów i intryg, to musi być dobre!". I miałam rację. Było dobre. Cholernie dobre.
Emerytowany policjant wracając do domu, do Anglii z dalekich wojaży, wysiadł z pociągu na niewłaściwej stacji, ponieważ postanowił zakupić gazetę w kiosku, aby dowiedzieć się, jaki był wynik wyścigów konnych, czy koń, na którego postawił wygrał. Jak można się łatwo domyślić, tamten pociąg mu uciekł, zatem musiał łapać kolejny. Gdy doszło to do skutku, usiadł w przedziale ze starszą panią, która bardzo przypominała mu jego ulubioną ciotkę. Kobieta opowiedziała mu o swoim kocie oraz o celu jej podróży- Scotland Yardzie. Staruszka była absolutnie pewna, że w jej miasteczku popełniono kilka morderstw oraz, że wie kto będzie kolejną ofiarą. Główny bohater nie wierzy jej, choć pozostaje dla niej miły i życzy jej powodzenia. Po dodarciu do domu, opowiada o tym wydarzeniu swojemu najlepszemu przyjacielowi. I co? I z gazety dowiadują się, że starsza pani nie żyje. A następną informacją jest, iż przewidziana przez nią kolejna rzekoma ofiara również nie żyje. Luke Fitzwilliam węszy spisek, zaczyna wierzyć nieboszczce i postanawia zająć się tą sprawą. Wraz z przyjacielem wymyślają podstęp i kamuflaż, który ma mu pomóc rozwiązać tę zagadkę. I jak to bywa zawsze u Agathy Christie, wszyscy są podejrzani i każdy ma coś do ukrycia. Pomaga mu kuzynka przyjaciela, u której się zatrzymuje. Jej narzeczony, a wcześniej szef chwali się, że każdy, kto mu się w jakikolwiek sposób narazi, ginie. Czy można mu ufać? Akcja nie męczy, płynie właściwym tempem, nie przytłacza, wciąga. Czy Luke rozwiąże sprawę? Czy jego podejrzenia okażą się trafne? Czy zdąży uratować kolejną ofiarę? Zakończenie bardzo zaskakujące, szczególnie, że podejrzewałam kogoś równie mało prawdopodobnego, tylko, jak się później okazało, ta osoba była niedoszłą ofiarą, a nie mordercą. Cóż.
Krótko mówiąc, bardzo dobra książka. Ciężko się w sumie dziwić, w końcu wyszła spod pióra Mistrzyni Kryminałów znanej i kochanej na całym świecie. Jednak najważniejsze dla mnie jest to, że się nie zawiodłam. Teraz już wiem, że z czystym sercem mogę sięgnąć po inne książki Pani Christie, w których nie ma mojego wieloletniego idola. Polecam z czystym sercem.
Muszę przyznać, że pierwszy raz sięgnęłam po powieść tej autorki, której głównym bohaterem nie jest (mój absolutny ulubieniec!) Hercules Poirot. Z tego względu trochę się obawiałam, że książka nie sprosta moim oczekiwaniom, ale pomyślałam: "Hej, to przecież Agatha Christie, to mistrzyni kryminałów i intryg, to musi być dobre!". I miałam rację. Było dobre. Cholernie dobre.
...
Polska, lata 70. Lesio, tytułowy bohater jest architektem, którego wszyscy mają trochę za niedojdę, a który notorycznie się spóźnia do pracy. Personalna o imieniu Matylda co rano podtyka mu pod nos książkę spóźnień, a Lesia trafia dosłownie szlag. Wpada zatem na genialny pomysł, aby zamordować personalną, ponieważ przestanie się spóźniać jest w jego oczach niewykonalne... Inna kwestia czy cokolwiek z tego wyjdzie. Bieg wydarzeń, dialogi, niebanalne, wyraziste postacie i przede wszystkim humor- to aspekty tej książki, które sprawiły, że śmiałam się bardziej, niż kiedykolwiek w życiu. Bo, choć przeczytałam wiele książek, to z czystym sumieniem mogę uznać właśnie tę za najzabawniejszą. Zresztą, nie tylko ja. :) Generalnie to cały personel biura zaczyna uważać Lesia za wariata i trochę się go boją, ale jak mówią, szaleństwo jest zaraźliwe... W szczególności można to dostrzec podczas realizacji planu zespołu, aby napaść na pociąg i przechwycić rysunki i plany ośrodków turystycznych wysłane na konkurs przez znajomego jednego z pracowników. W szczególności, gdy kilka garbatych postaci rozpala ognisko na środku torów kolejowych na odludziu, a jeden z nich, biegnie po torach z pochodnią, centralnie przed pociągiem i w pewnym momencie gubi garb... No po prostu mistrzostwo! A później dołącza do nich Duńczyk, który bardzo się stara mówić po polsku, ale mu wychodzi kał basa, a cały personel do reszty przez to głupieje. Ale! Nie ma tego dobrego, coby na dobre nie wyszło. Wszyscy trafiają w inne miejsce w Polsce z zadaniem realizacji projektów. Ale i tu pojawia się problem, mianowicie burmistrz z ambicjami na uczczenie rocznicy zamknięcia lub otworzenia kopalni (tego nikt ostatecznie nie wiedział) za pomocą przedstawienia oraz matrycą z przedwojennymi planami kanalizacji, które były diabelnie potrzebne architektom, a on jej strzegł jak oka w głowie i za nic nie chciał oddać... Zatem to, co się potem stało i jak się dalej potoczyło, można się dowiedzieć tylko i wyłącznie sięgając po "Lesia". To po prostu trzeba przeczytać.
Na początku byłam zmartwiona tym czytaniem na raty, ale jak się okazało, moja babcia, która zaraziła mnie miłością do Chmielewskiej, również za pierwszym razem czytała w ten sposób. Odetchnęłam zatem z ulgą i z uznaniem stwierdziłam, jak świetnie został nakreślony przez autorkę obraz Polski z lat 70, gdzie PRL wręcz kwitł. Ta książka to idealny wybór na jesienną chandrę, złą pogodę, ciężki okres w szkole albo pracy, lub po prostu na chwilę relaksu i naładowania akumulatorów odpowiedzialnych za dobry humor.
Polska, lata 70. Lesio, tytułowy bohater jest architektem, którego wszyscy mają trochę za niedojdę, a który notorycznie się spóźnia do pracy. Personalna o imieniu Matylda co rano podtyka mu pod nos książkę spóźnień, a Lesia trafia dosłownie szlag. Wpada zatem na genialny pomysł, aby zamordować personalną, ponieważ przestanie się spóźniać jest w jego oczach niewykonalne......
więcej mniej Pokaż mimo to
Mówią "nie oceniaj książki po okładce", że to coś złego, ale nie zawsze jest to prawda.
W tym przypadku - było to doskonałe kłamstwo. Książki wcześniej totalnie nie znałam, nie miałam pojęcia o czym jest, kojarzyłam jedynie autorkę, że piszę fantastykę i to chyba w wydaniu urban fantasy. I tyle. Aż przypadkiem trafiłam gdzieś w internecie, przeglądając księgarnie internetowe w poszukiwaniu starych książek Magdaleny Kubasiewicz, trafiłam na TĘ okładkę. Zachwyciła mnie od razu, więc niewiele myśląc odszukałam "Panią siedmiu bram" na Legimi i dodałam na półkę. Nawet nie sprawdziłam o czym jest. Następnego dnia zaczęłam słuchać audiobooka i przepadłam.
Zacznijmy od tego, że nie spotkałam się wcześniej z historią tego typu. Nie spotkałam się z tak ciekawym przeplataniem się różnych mitologii ze współczesnością, z takim przedstawieniem bogów. Było to dla mnie bardzo odświeżające spojrzenie na fantastykę. Od dzieciństwa fascynują mnie różne mitologie i religie świata, więc taki wątek to miód na moje serce. Polubiłam bohaterów, praktycznie wszystkich. Każdy z nich był wyrazisty i pełnokrwisty, choć w ostatecznym rozrachunku dowiadujemy się tylko mętnych rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości, a wpłynęły na to, jacy są. Mimo to, nie miałam poczucia, że to za mało, że coś zostało tu źle napisane. Wręcz przeciwnie, ten zabieg był bardzo interesujący i pozostawiał ogromne pole do domysłów i wyobraźni. Akcja płynęła szybko, z jednej strony momentami miałam wrażenie, że zbyt szybko, ale w sumie nie wpływało to negatywnie na fabułę. W moim odczuciu mimo szybkiego tempa, sceny były kompletne i nie czułam, że coś zostało pominięte lub potraktowane po macoszemu. Z tego względu jestem naprawdę pod wrażeniem.
Zwroty akcji były dla mnie zaskakujące, szczególnie finał i to, kto ostatecznie okazał się być antagonistą, a kto tym dobrym. Zakończenie zdruzgotało moje serce i doprowadziło do płaczu. No jak tak można...
Język, cudownie kwiecisty, ujął mnie totalnie. Był idealnie wyważony.
Podsumowując, dla mnie wow, naprawdę świetna książka. Super spędziłam z nią czas, nie nudziłam się ani trochę, dobrze się bawiłam i wywołała u mnie dużo emocji. Zdecydowanie sięgnę po kolejny tom, gdy tylko wyjdzie, aby wypłakać jeszcze więcej łez i poznać zakończenie tej wyjątkowej historii.
Mówią "nie oceniaj książki po okładce", że to coś złego, ale nie zawsze jest to prawda.
więcej Pokaż mimo toW tym przypadku - było to doskonałe kłamstwo. Książki wcześniej totalnie nie znałam, nie miałam pojęcia o czym jest, kojarzyłam jedynie autorkę, że piszę fantastykę i to chyba w wydaniu urban fantasy. I tyle. Aż przypadkiem trafiłam gdzieś w internecie, przeglądając księgarnie...