-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
Każdy mistrz oraz mistrzyni, miewa w swoim życiu lepsze i gorsze momenty. Przed sięgnięciem po "Najstarszą prawnuczkę" zapoznałam się z opiniami na jej temat. Zdecydowana większość była niepochlebna. Gadanie typu "Mało Chmielewskiej w Chmielewskiej", "Flaki z olejem" i tak dalej. Jednakże, były również osoby oczarowane i zachwycone. A ja, jak to ja, najpierw muszę sprawdzić i poznać, nim ocenię, zatem ów książka towarzyszyła mi przez ostatnie kilka dni. A raczej nocy.
Akcja zaczyna się w dwudziestoleciu międzywojennym, gdy Matylda postanawia napisać swój testament, a jej mąż Mateusz jej w tym przeszkadza. Ostatecznie dochodzi to do skutku, mija jakiś czas, oboje umierają, a testament musi pozostać zrealizowany. Wszystko jest jasne i zrozumiałe, syn dostaje to, córka to, wnuczki tamto i tak dalej. Każdy wymieniony z imienia. Poza jedną osobą. Najstarszą prawnuczką, której ma przypaść dwór w Błędowie i puzdro z pamiętnikiem prababci. Najstarszą prawnuczką okazuje się głupia, nierozsądna i lekkomyślna Hanna, która z własnej głupoty umiera w młodym wieku. Zaraz po niej najstarsza jest jej młodsza siostra Justyna- całkowite przeciwieństwo starszej siostry, ucieleśnienie największych możliwych zalet. Jednakże nigdzie nie można znaleźć ów pamiętnika. Mija wiele czasu i nic. Aż nadchodzi ślub Justyny, na który trzeba ugotować bigos. Aby tego dokonać, trzeba udać się do piwnicy po kapustę. Uczyniła to jedna ze służących i co zastała? Wielkie, czarne, piekielnie ciężkie puzdro, które przyciska beczkę z kapustą, miast kamienia. I tutaj następuje wielkie zamieszanie jak je zdjąć, bo strasznie ciężkie, skąd wziąć kamień na zastępstwo i tak dalej. A tu ślub jeszcze przecież! Ostatecznie wszyscy o tym zapominają, a Justyna wyjeżdża w długą podróż poślubną po Europie. Niedługo po powrocie, całą rodzinę zastaje druga wojna światowa. I tak ostatecznie do spadkowego dziennika, kobieta zasiada dopiero po 12 latach od otworzenia testamentu. Krótko przed rozpoczęciem lektury, najstarsza prawnuczka Matyldy, z Błędowa przywozi sekretarzyk Panny Dominiki, dalekiej kuzynki Matyldy, która pełniła rolę gospodyni w dworze. Znajduje wewnątrz mnóstwo rachunków oraz... pamiętnik. Zapiski zaczynają się w obu diariuszach w drugiej połowie XIX wieku. Poznajemy je przez 3/4 książki, w międzyczasie dowiadując się o codzienności rodziny Justyny i wszystkich wydarzeniach z tym związanych. Kogoś, kto nie jest zainteresowany historią choć w małym stopniu, lektura może śmiertelnie nudzić, gdyż jest dość monotonna, aczkolwiek bogata w smaczki z mojej ukochanej epoki. Główna bohaterka czyta to wszystko przez 25 lat, z przerwami, bardzo długimi chwilami, bo jak się okazuje, prababcia pisała jak kura pazurem, więc musiała to wszystko przepisywać, aby móc zapoznać się z całością. Okazało się, że Pani Matylda ukryła spadek po swojej babci, który był skarbem z czasów Napoleona... Dała Justynie wskazówki, jak go odszukać. Ale Justyna umarła i całą robotę z ponownym czytaniem obu pamiętników, szukaniem zaginionych kluczy, których zastosowanie wyszło wraz z tajemniczą korespondencją ukrytą w obrazie oraz odszukanie owego napoleońskiego spadku, przekazała swojej wnuczce Agnieszce. Owa wnuczka, studentka historii swoją drogą, związana ze studentem prawa, próbuje odzyskać dwór w Błędowie, po wojnie przejęty przez państwo, aby odszukać tajemniczy skarb, o ile jeszcze w ogóle istnieje... Ale na jej drodze staje Pan Pukielnik. Trzeci z kolei w dodatku, gdyż i jego ojciec i dziadek, lata przed nim o skarbie słyszeli i podstępem chcieli z Błędowa wykraść, za co między innymi Matylda zabroniła ich wpuszczać, czego Panna Dominika nie rozumiała, więc nie dotrzymała... I jak tak, jak wcześniej przez treści tych pamiętników, akcja była dość mozolna i monotonna (choć dla mnie, pasjonatki historii XIX wieku bardzo ciekawa), to jak po zakończeniu ich ruszyła z kopyta, tak w momencie, w którym dodarłam do trzeciego Pukielnika, to zrobiło mi się jednocześnie zimno i gorąco. Przepadłam bez reszty. Nagle poczułam, jakby to o moją rodzinę chodziło, o mojego ukochanego, skarb, który muszę odnaleźć osobiście. Nie mogąc się oderwać, rozszalała w emocjach, skończyłam czytać o 5 rano. Długo nie mogłam ochłonąć po lekturze. Ogarniało mnie jednocześnie błogie szczęście i żal, że w mojej rodzinie nie zachowało się żadne słowo pisane tego typu...
W zasadzie, to minęła prawie doba, a ja jeszcze nie przyszłam do siebie. Nadal żyję całą akcją, myślę o niej, zastanawiam się co będzie dalej, jak życie się potoczy, ale także książka wpłynęła na moją teraźniejszość. Cudowny powrót do moich ukochanych czasów, w których szalenie mocno chciałabym żyć, postanowienie, że jeśli w przyszłości urodzę córkę- koniecznie musi mieć posag oraz natchnienie do pisania dla przyszłych pokoleń, aby mogły zgłębić historię w codzienny, przystępny sposób, a nie ten okropny, podręcznikowy. Zatem, chyba warto zapoznać się z treścią tejże powieści, prawda?
Każdy mistrz oraz mistrzyni, miewa w swoim życiu lepsze i gorsze momenty. Przed sięgnięciem po "Najstarszą prawnuczkę" zapoznałam się z opiniami na jej temat. Zdecydowana większość była niepochlebna. Gadanie typu "Mało Chmielewskiej w Chmielewskiej", "Flaki z olejem" i tak dalej. Jednakże, były również osoby oczarowane i zachwycone. A ja, jak to ja, najpierw muszę sprawdzić...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Porwanie" było kilka lat temu moim pierwszym spotkaniem z autorką. I od tego spotkania rozpoczęła się ogromna miłość. Po czasie i przeczytaniu także jej wcześniejszych książek, szczególnie tych pierwszych, mam porównanie. I tak, uważam, że te najwcześniejsze powieści są najlepsze. Jednak... Jednak "Porwanie" jest inne. Jest równie dobre, jak poprzedniczki z wcześniejszych dekad. I nie jest to kwestia tylko sentymentu.
Wyobraźcie sobie, że siedzicie we własnym salonie, we własnym domu, gracie w brydża ze starymi znajomymi, a nagle drzwiami i oknami wpadają antyterroryści twierdząc, że jest tu przetrzymywana osoba, która tak naprawdę nie istnieje, bo to Wasz pseudonim literacki... Sprawa nie jest jasna, lecz bardzo podejrzana. Ostatecznie Wy wraz z przyjaciółmi oraz dwoma przedstawicielami służb mundurowych po cywilu, spędzacie długie godziny przy stole zasypanym kartami, jecie wykwintne potrawy pokroju odgrzewanych mielonych oraz ogromnych ilości pierogów i spożywacie wszelakie napoje wysokoprocentowe, wytężając umysł w tej sprawie. Porywacze dzwonią z żądaniem okupu za Joannę Chmielewską grożąc, że odetną jej ucho, choć Joanna odebrała telefon... Kto zatem porwał kogo i dlaczego? Dialog z porywaczem o sałatce owocowej- mistrzostwo absolutne. Z biegiem czasu, dowiadujemy się kolejnych faktów, powiązań i od krawcowej, że Leszczyńska ma krótkie nóżki... Całe szczęście, jest także młoda Natalka Komarzewska, która jako nastolatka była bardzo wścibska i widziała jedną taką i jednym takim i doskonale pamięta szczegóły. Paweł ma brata przykutego do kaloryfera, czarnowłosa przyjaciółka Joanny z płomiennym charakterem lata za takim jednym, a inny palant za nią... I jeszcze jest Bolcio Skoczygaj, co pięknie zaczyna i nie kończy! Jak zwykle u mojej mistrzyni- plejada niebanalnych, wyrazistych postaci, które bawią do łez. Książka momentami zaskakująca i przez cały czas równie zabawna. Obfitująca w pomyłki i genialne pomysły bohaterów. Rewelacja!
Jakiś czas temu wróciłam do niej, aby sprawdzić, czy nadal bawi tak samo. I wiecie co? Bawi nawet bardziej! Czytałam wiele niepochlebnych opinii, że mało Chmielewskiej w Chmielewskiej i tak dalej i tak dalej. Ale jak dla mnie, to bzdura. Kocham tę książkę i z całkowicie czyściutkim sumieniem polecam każdemu, nawet tym, którzy z kryminałami nie są za pan brat. Oto idealna okazja, aby podać sobie obie ręce, głowę, a nawet nogi. Nawet, jeśli krótkie...
"Porwanie" było kilka lat temu moim pierwszym spotkaniem z autorką. I od tego spotkania rozpoczęła się ogromna miłość. Po czasie i przeczytaniu także jej wcześniejszych książek, szczególnie tych pierwszych, mam porównanie. I tak, uważam, że te najwcześniejsze powieści są najlepsze. Jednak... Jednak "Porwanie" jest inne. Jest równie dobre, jak poprzedniczki z wcześniejszych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Druga książka Katarzyny Bondy, która wpadła w moje łapki.
"Tylko martwi nie kłamią" jest drugim tomem serii z Hubertem Mayerem, psychologiem śledczym. Pierwszym tomem, "Sprawą Niny Frank" byłam oczarowana, zatem po tej części także spodziewałam się wiele. Czy się zawiodłam? O tym za chwilę.
Na wstępie zacznę od tego, że treść tej książki uzupełniła niedopowiedzenia z poprzedniej, co pozwoliło mi bardziej docenić "Sprawę Niny Frank" i utwierdziło mnie w przekonaniu, że aby być w pełni nimi zachwyconym, trzeba przeczytać wszystkie. Najbardziej ucieszyłam się z wyjaśnienia (choć niedosłownego) zakończenia wyżej wspomnianej powieści, które skrytykowałam w recenzji o tejże książce. Konkretnie chodzi mi o ukazanie zdarzeń w alternatywnej rzeczywistości, co było dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Teraz na szczęście jest inaczej.
Co do akcji- pierwsze kilkadzieścia stron dotyczących miejsca zbrodni, znalezienia ciała i całej procedury z tym związanej, w których poznajemy prokurator Weronikę Rudy i podinspektora Waldemara Szerszenia, którzy się ze sobą przekomarzają, nie wciągnęły mnie. Może dlatego, że nie było tam Mayera... Który jednak wreszcie się pojawił i sprawił dość komiczne wrażenie swoim ubiorem. Na wstępie zagiął panią prokurator, na której zrobił ogromne wrażenie, jednak okazało się, że Hubert nosi obrączkę, co zmieniło nastawienie Weroniki z przyjaznego na wrogie i zimne. I chyba właśnie dlatego tak bardzo ją polubiłam. Pani Bonda opisując przebieg znajomości tych dwóch postaci, mocno zabawiła się moimi emocjami. Kiedy już byłam pewna tego, jak teraz potoczą się ich losy, czy się do siebie zbliżą, czy nie- autorka zbijała mnie z tropu. Podobnie było z poszukiwaniem mordercy śmieciowego barona. Kiedy już byłam pewna, kto nim jest, na sprawę były rzucane zupełnie nowe światła i ta osoba przestawała pasować. Aby było jeszcze weselej, uwierzyłam mordercom z obydwu spraw, że są niewinni, bo dlaczego nie. Przecież na pewno się nie mylę! Byłam z siebie dumna, że tak szybko rozwiązałam tę zagadkę, że tak wszystko sobie ładnie poukładałam. A tu taka niespodzianka... A o jakich mordercach mowa?
1. Sylwester 1990-1991 r. zabójstwo bardzo bogatego Żyda na tle rabunkowym.
2. Majówka 2008 r. zabójstwo właściciela ogromnej, międzynarodowej korporacji zajmującej się śmieciami z POZOROWANYM tłem rabunkowym.
Co zatem było tym prawdziwym motywem? Kim był ów śmieciowy baron? Co miał na sumieniu? Co go łączy ze sprawą śmierci Żyda sprzed siedemnastu lat? Dlaczego obu zabójstw dokonano w tym samym lokalu? I co ma z tym wszystkim wspólnego dwudziestodolarówka? Wraz z przebiegiem śledztwa utwierdzamy się w przekonaniu, że tylko martwi nie kłamią, a żywi często przybierają maskę, chcąc zataić prawdę.
Wiele zaskakujących zwrotów akcji, wiele szczegółów z życia bohaterów. Z każdą kolejną stroną coraz bardziej zbliżałam się do Weroniki, jednocześnie coraz lepiej rozumiejąc Mayera i coraz bardziej lubiąc Szerszenia. Jednak każde z nich zdenerwowało mnie przynajmniej raz, co sprawiło, że wydają się jeszcze bardziej realni. Bo przecież nikt nie jest kryształowy. Bardzo spodobał mi się także opis Śląska i ukazania jego warstw, różnorodności. Podobało mi się wplatanie gwary śląskiej w wypowiedzi, co dodawało autentyczności całości. Ogromny plus za to. Jednak pani Kasia wprowadziła też pewien manewr, który bardzo mi się nie podobał, a mianowicie- zakończenie. Nie tak wyobrażałam sobie koniec tego etapu w życiu bohaterów. Nie tak wyobrażałam sobie ich dalsze losy.
Jak zatem oceniam? Wysoko. Nawet bardzo. I już teraz wiem, że po lekturze "Florystki", ostatniej części będę bardzo tęsknić za Mayerem i jego chłodem, jego rozterkami i uwielbieniem do piegów. Mimo, że zakończenie zagrało mi na emocjach, że mam kilkudniowego "książkowego kaca" i nie jestem wstanie zacząć żadnej nowej książki, to jestem pod pozytywnym wrażeniem. Dostajemy tutaj wachlarz rozbudowanych psychologicznie postaci, które grają z nami w swoją grę i nie możemy być w 100% pewni ich kolejnego kroku. W zasadzie, to niczego nie możemy być pewni. Nie możemy im ufać. Możemy jedynie chłonąć każde słowo i z wypiekami na twarzy i sercem w gardle czekać, co będzie dalej.
Druga książka Katarzyny Bondy, która wpadła w moje łapki.
"Tylko martwi nie kłamią" jest drugim tomem serii z Hubertem Mayerem, psychologiem śledczym. Pierwszym tomem, "Sprawą Niny Frank" byłam oczarowana, zatem po tej części także spodziewałam się wiele. Czy się zawiodłam? O tym za chwilę.
Na wstępie zacznę od tego, że treść tej książki uzupełniła niedopowiedzenia z...
No tak, Chmielewska... Cóż ja bym bez niej zrobiła? Najprawdopodobniej przestała się uśmiechać. Jest to (jak już wszyscy tutaj i wszędzie indziej, gdzie tylko jestem wiedzą) moja najukochańsza pisarka, a jej książki to mój lek na wszystko. Niniejsza powieść, była drugą przeczytaną przeze mnie pozycją mojej niekwestionowanej mistrzyni i było to spotkanie w 200% udane, bo już po pierwszej książce kochałam tę kobietę do szaleństwa, więc co dopiero po dwóch!?
Główną bohaterką jest ponownie Joanna, tym razem próbuje rozwiązać sprawę morderstwa swojej przyjaciółki Alicji. Samą śmierć, Chmielewska jest jeszcze wstanie znieść, ale gdy z kostnicy znikają zwłoki zmarłej, miarka się przebrała i rozemocjonowana bohaterka szuka zabójcy na własną rękę. I co? I, w zasadzie, bardzo wiele. Jak to u mojej mistrzyni, mamy plejadę niebanalnych postaci, zaskakujące zwroty akcji, zabawne sytuacje i bawiące do łez dialogi. Okazuje się, że w sprawę zamieszany jest facet z nosem, potrzeba malarza, szpilki z krokodyla mrugają z wystawy, a derby kłusaków tuż tuż... Ubawiłam się, nagłowiłam, nie zgadłam. Rozwikłanie zagadki bardzo zaskakujące, ale spójne z całością, mimo, tak uwielbianego przeze mnie chaosu i natłoku w akcji. Poruszamy się między Polską, a Danią, między Warszawą, a Kopenhagą, cudo. Jedna z moich ukochanych książek!
No tak, Chmielewska... Cóż ja bym bez niej zrobiła? Najprawdopodobniej przestała się uśmiechać. Jest to (jak już wszyscy tutaj i wszędzie indziej, gdzie tylko jestem wiedzą) moja najukochańsza pisarka, a jej książki to mój lek na wszystko. Niniejsza powieść, była drugą przeczytaną przeze mnie pozycją mojej niekwestionowanej mistrzyni i było to spotkanie w 200% udane, bo już...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kryminał od samego początku rozwija intrygę, już sam tytuł jest sugestią. Jednak nic nie jest takie oczywiste, jakby się zdawało. Ktoś morduje ludzi w porządku alfabetycznym i co więcej, zawsze wcześniej wysyła list z informacją, gdzie i kiedy można spodziewać się kolejnej ofiary. Za każdym razem podpisuje się "A.B.C.", a na miejscu przestępstwa zostawia rozkład jazdy. Co łączy ze sobą ofiary? Czy Herculesowi Poirot uda się przejrzeć zamiary mordercy i zrozumieć jego postępowanie? Przez całą powieść, wraz z nim zbieramy porozrzucane po akcji niepozorne poszlaki, które w obliczu rozwiązania, stanowią spójną całość. Całość nieoczywistą i zaskakującą. Wręcz bardzo zaskakującą. Ale co tu dużo mówić, to Agatha Christie, po niej zawsze spodziewam się dobrej literatury i nigdy się nie zawiodłam. Zresztą, to właśnie Ona sprawiła, że tak bardzo kocham i wielbię ten gatunek. W ogóle czytanie. Dorastałam z serialem na podstawie jej powieści o tym małym, grubym, wąsatym Belgu, który ma alergię na mielone rzeczy. Potem do serialu doszły książki i tak oto kocham czytać i prowadzę bloga z recenzjami. Ha. A co do opisywanej powieści, jest po prostu bardzo dobrze napisana, ma świetną intrygę i zagadkę kryminalną i przede wszystkim- genialnego głównego bohatera, który jest moim absolutnym ulubieńcem, jeśli chodzi o detektywów w książkach.
Kryminał od samego początku rozwija intrygę, już sam tytuł jest sugestią. Jednak nic nie jest takie oczywiste, jakby się zdawało. Ktoś morduje ludzi w porządku alfabetycznym i co więcej, zawsze wcześniej wysyła list z informacją, gdzie i kiedy można spodziewać się kolejnej ofiary. Za każdym razem podpisuje się "A.B.C.", a na miejscu przestępstwa zostawia rozkład jazdy. Co...
więcej Pokaż mimo to