Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jakiś czas temu przeczytałam powieść Petry Soukupovej "Pod śniegiem", która zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Dlatego, kiedy poszukiwałam kolejnej opowieści "o zwyczajnym życiu" sięgnęłam po "Sprawy, na które przyszedł czas" tej samej autorki. Muszę przyznać, że lubię sposób, w jaki opisuje ona rodzinne relacje i cenię umiejętność, z jaką oddaje towarzyszące im emocje. I nie inaczej było tym razem.

Mamy oto bowiem dość zwyczajne czeskie małżeństwo. Ot, parę, jakich wiele, której towarzyszymy od momentu pierwszego wspólnego wyjazdu w góry na początku znajomości, przez dalsze kilkanaście lat wspólnego życia. Życia, w którym może odnaleźć się wielu z nas – pracy, weekendowego relaksu, pasji, dzieci, codziennych kłopotów. A jednocześnie kłębowiska uczuć, nieporozumień, niedopowiedzeń. Czasami ucieczki w to, co łatwiejsze, czasami rezygnacji dla świętego spokoju. Pod płaszczykiem tej pozornie banalnej, zwyczajnej, codzienności kryją się bowiem bardzo intensywne emocje. A autorka opisuje je niezwykle realistycznie – pisze w czasie teraźniejszym, krótkimi zdaniami, odwzorowując niejako tok myślenia i uczucia bohaterów. Po raz kolejny czytelnik może współodczuwać, może się z nimi utożsamiać lub zbuntować się i im zaprzeczyć. Bardzo to udany zabieg. I tak powoli, strona po stronie, odkrywamy, jak bardzo można mijać się w życiu, jak bardzo można żyć razem, a nie widzieć się i nie słyszeć i jak bardzo nie wystarczają początkowe dobre chęci. Trudne to wszystko i bolesne, momentami psychicznie obciążające i męczące, ale nie dlatego, że to zła lektura, przeciwnie, dlatego, że tak bardzo jest prawdziwa i plastyczna.

Ale przecież tego jako czytelniczka w książce Petry Soukupovej szukałam i dlatego to po nią sięgnęłam. Podobnie, jak po niespieszną narrację o życiu, które pozornie zwyczajne i nawet udane, w rzeczywistości zmierza nieuchronnie ku katastrofie, a może nawet jest tą katastrofą.

Autorka po raz kolejny stworzyła świetną powieść psychologiczną. Nie tylko wiarygodną, ale zarazem taką, która może głęboko dotknąć psychiki czytelnika i odgrzebać uczucia, które na zawsze miały pozostać pogrzebane. Oceniam wysoko, ale chyba jednak nie jest to powieść, którą polecałabym każdemu.

Jakiś czas temu przeczytałam powieść Petry Soukupovej "Pod śniegiem", która zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Dlatego, kiedy poszukiwałam kolejnej opowieści "o zwyczajnym życiu" sięgnęłam po "Sprawy, na które przyszedł czas" tej samej autorki. Muszę przyznać, że lubię sposób, w jaki opisuje ona rodzinne relacje i cenię umiejętność, z jaką oddaje towarzyszące im emocje....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Zabić ból. Imperium oszustwa i kulisy epidemii opiatowej w USA" to kolejna pozycja o epidemii nadużywania leków opioidowych w Stanach Zjednoczonych.
Temat to niezwykle ważki, bo w kraju tym społeczne, prawne i finansowe skutki tej epidemii są olbrzymie, a obecnie grozi ona również innym częściom świata, w tym Europie.

Kilka lat temu czytałam "Dreamland. Opiatową epidemię w USA", obszerny, przekrojowy reportaż autorstwa Sama Quinonesa. W porównaniu z nim "Zabić ból" to książka o wiele bardziej skondensowana, opisująca genezę i przebieg epidemii bardziej skrótowo, ale klarownie i w niezwykle przystępny sposób. I to jest jej olbrzymi plus, szczególnie dla osób, które nie miały jak dotąd styczności z tematem i chciałyby, najkrócej mówiąc, dowiedzieć się, o co chodzi.

Nie znajdziemy tu indywidualnych historii uzależnienia, nie znajdziemy opowieści o jednostkach zmagających się z nałogiem, a jedynie dość uporządkowany i logiczny wywód o kolejnych krokach podejmowanych z jednej strony przez Purdue Pharma, firmę produkującą jeden z opioidowych leków przeciwbólowych, z drugiej strony przez osoby oraz instytucje, które dostrzegały zagrożenie i usiłowały z nim walczyć. To historia agresywnego marketingu, wielkich pieniędzy, potyczek prawnych, a wszystko to kosztem ludzkiego życia, które w tym bezwzględnym świecie nie ma żadnego znaczenia. A jednocześnie książka nie jest emocjonalnym "wyciskaczem łez". Narracja jest bardzo rzeczowa, zwięzła i zdystansowana.

Przyznać trzeba, że "Zabić ból" to reportaż dobrze napisany, przejrzysty, pomimo, że dotyczy tematyki farmaceutycznej i prawnej, operujący zrozumiałym dla czytelnika językiem. A jednocześnie czegoś mi w im zabrakło. Być może dlatego, że lubię rozbudowane, bardzo szczegółowe reportaże, mam tu poczucie jedynie pewnego prześlizgnięcia się po temacie. Dlatego uważam, że może być on dobry jako wprowadzenie dla czytelników, którzy jeszcze nie wgłębiali się w temat lub takich, którzy nie są nim bardziej zainteresowani. Dla mnie to jednak trochę za mało.

"Zabić ból. Imperium oszustwa i kulisy epidemii opiatowej w USA" to kolejna pozycja o epidemii nadużywania leków opioidowych w Stanach Zjednoczonych.
Temat to niezwykle ważki, bo w kraju tym społeczne, prawne i finansowe skutki tej epidemii są olbrzymie, a obecnie grozi ona również innym częściom świata, w tym Europie.

Kilka lat temu czytałam "Dreamland. Opiatową epidemię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Sobowtórka" to kolejny lżejszy wakacyjny przerywnik pomiędzy bardziej wymagającymi lekturami.

Mamy tu zatem thriller psychologiczny - opowieść o niemal identycznych bliźniaczkach, zabójstwie, ukradzionej tożsamości. Nie musimy rozwiązywać zagadki kryminalnej, nie musimy dowiadywać się kto zabił, to jest jasne od początku. Autorkę i czytelnika bardziej interesuje to, co dzieje się pomiędzy bohaterami, a dzieje się bardzo dużo. Tym bardziej, że nie mamy tu długich, psychologicznych rozważań, zaś akcja pędzi na łeb na szyję i co raz obfituje w nieprzewidziane zwroty. Nie zaznamy tu nudy, opowieść zaczyna się bowiem od zbrodni, po której następuje wielopiętrowa intryga i psychologiczna rozgrywka pomiędzy bohaterami trzymająca nas w napięciu aż do samego finału.
A wszystko to opisane sprawnie i przyciągające uwagę czytelnika, bo w końcu o to w takiej literaturze chodzi.

Ciekawym zabiegiem jest podział struktury powieści na części, w których opowieść prowadzona jest punktu widzenia poszczególnych bohaterów. Dzięki temu możemy zajrzeć w ich emocje, myśli i motywacje. Są to zresztą nieraz postacie dość odstręczające, budzące niechęć czytelnika.
Można oczywiście zastanawiać się nad psychologiczną wiarygodnością bohaterów, można kwestionować realizm zdarzeń, tylko po co?

Dostajemy bowiem niezwykle wciągającą lekturę z dynamiczną akcją, wyrazistymi bohaterami i ciekawą intrygą, która ma za zadanie dostarczyć nam rozrywki i z tego zadania doskonale się wywiązuje.

Natomiast niezwykle ważnym tematem, który porusza książka, a o którym wciąż mówi się niewiele, jest zjawisko gaslightingu czyli manipulacji emocjonalnej ofiarą, poprzez wprowadzenie jej w stan dezorientacji, podważanie tego, co widziała, słyszała, zapamiętała. To okrutna i przerażająca praktyka, związana z przemocą psychiczną, znęcaniem się w związku lub innej sferze życia. Duży plus dla autorki za to, że o takiej formie znęcania się pisze.

Debiutancka powieść Sarah Bonner to jedna z tych książek, które pochłania się w dwa letnie, ciepłe wieczory. Po prostu niezła rozrywka, kiedy ma się ochotę na coś wciągającego.

"Sobowtórka" to kolejny lżejszy wakacyjny przerywnik pomiędzy bardziej wymagającymi lekturami.

Mamy tu zatem thriller psychologiczny - opowieść o niemal identycznych bliźniaczkach, zabójstwie, ukradzionej tożsamości. Nie musimy rozwiązywać zagadki kryminalnej, nie musimy dowiadywać się kto zabił, to jest jasne od początku. Autorkę i czytelnika bardziej interesuje to, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jakiś czas temu obejrzałam na jednej z internetowych platform streamingowych serial "Bo to grzech", opowiadający o londyńskim środowisku gejowskim w czasie wybuchu epidemii AIDS w latach 80-tych. Serial zrobił na mnie dobre wrażenie, dlatego zainteresowana opisem i zbliżoną tematyką sięgnęłam po "Wierzyliśmy jak nikt". I trzeba przyznać, że się nie rozczarowałam, choć książka z serialem (oprócz wątku epidemii AIDS) nie ma nic wspólnego.

Mamy tu bowiem do czynienia z obszerną powieścią obyczajową, która rozgrywa się w dwóch planach czasowych i przestrzennych – w Chicago lat 80-tych XX wieku oraz we współczesnym Paryżu. Pomimo to nie jest ona chaotyczna. Jej kompozycja jest wewnętrznie spójna i przemyślana, a wątki wzajemnie splatają się, łączą i uzupełniają. Jednym z pierwszoplanowych jest oczywiście wątek homoseksualizmu oraz wybuchu epidemii AIDS, ale to tylko pretekst do opowieści o przyjaźni, miłości, lojalności, poświęceniu, ale też odpowiedzialności i dalekosiężnych nieraz skutkach życiowych wyborów. A wszystko to opisane zgrabnie, ładnym językiem, z niespieszną, nieco leniwą narracją i artystycznym (malarsko - fotograficznym) tłem.

Owszem, nie znajdziemy w książce Rebecci Makkai nagłych zwrotów akcji i szalonego tempa. Znajdziemy za to sporo szarej codzienności, zwyczajnego życia pełnego długich rozmów, liczne wspomnienia, przemyślenia, rozważania. Nie każdemu taka narracja będzie odpowiadać, choć mnie tym razem ujęła.

Bohaterowie są nakreśleni starannie i psychologicznie wiarygodni. Równie starannie wykreowany jest świat przedstawiony. Powieść, choć rozbudowana, jest dopracowana w szczegółach. Moim zdaniem, to ciekawa, warta uwagi literatura obyczajowa.

Jakiś czas temu obejrzałam na jednej z internetowych platform streamingowych serial "Bo to grzech", opowiadający o londyńskim środowisku gejowskim w czasie wybuchu epidemii AIDS w latach 80-tych. Serial zrobił na mnie dobre wrażenie, dlatego zainteresowana opisem i zbliżoną tematyką sięgnęłam po "Wierzyliśmy jak nikt". I trzeba przyznać, że się nie rozczarowałam, choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Rzadko czytam literaturę młodzieżową, bo i wiek nie ten i zainteresowania inne, ale pomyślałam, że skoro są już wakacje i jestem w długiej, męczącej podróży, sięgnę po coś, co nie będzie wymagało nadmiernego wysiłku i skupienia. A przy okazji zobaczę co dziś czyta młode pokolenie.

I, szczerze mówiąc, zaskoczyła mnie ta książka dość mocno. Bo tematyka jest zupełnie nie "lekka", choć ubrana w pozornie lekką formę. Owszem, "Dziewczyny znikąd" to opowieść o perypetiach trzech licealnych przyjaciółek. Trochę odmiennych, trochę dziwacznych, w każdym razie ciekawych i wyrazistych. Takich, z którymi wiele dziewczyn może się utożsamiać. Ale tym razem nie chodzi jedynie o plotki, imprezy i wspólne zakupy. Pojawia się bowiem problem molestowania seksualnego i kultury gwałtu, coraz częściej obecnych w amerykańskich szkołach średnich i na uniwersytetach. Tematyka trudna, ale w formie dostosowanej do wieku odbiorców, a zapewne częściej odbiorczyń.

Jednocześnie powieść ma walor edukacyjny - podkreśla, jak istotne jest informowanie o takich zdarzeniach zaufanych osób. Przypomina również że wsparcie ze strony innych dziewczyn/kobiet oraz części chłopaków/mężczyzn jest możliwe. Że nie wszyscy mężczyźni są źli i nie wszystkie kobiety obojętne. To ważne, bo pokazuje młodym ludziom różnorodność postaw, nie stając się płaskim oskarżeniem "patriarchalnego świata" czy mężczyzn jako takich.

Można zatem powiedzieć, że jest to literatura feministyczna, mówi bowiem młodym dziewczynom, że są sprawcze, że decydują o swoim życiu i ciele, że nie muszą ulegać mężczyznom i że mogą zmieniać rzeczywistość wokół siebie, choćby wydawało im się, że nic nie mogą. Całkiem krzepiące przesłanie, które, mimo, że dziś wydaje mi się oczywiste, wciąż nie jest oczywiste dla wielu nawet od dawna już dorosłych kobiet. Szkoda, że takich książek nie było, kiedy miałam kilkanaście lat.

Owszem, "Dziewczyny znikąd" to książka momentami naiwna, momentami cukierkowa, osadzona w amerykańskich, trochę serialowych realiach, wciąż dość odmiennych od naszych rodzimych, ale pomimo to pozostaje w swojej wymowie uniwersalna, traktuje o ważnych sprawach, a przy okazji czyta się ją łatwo i szybko. Niby wakacyjny przerywnik od poważniejszych lektur, ale niegłupi i z przesłaniem.

Rzadko czytam literaturę młodzieżową, bo i wiek nie ten i zainteresowania inne, ale pomyślałam, że skoro są już wakacje i jestem w długiej, męczącej podróży, sięgnę po coś, co nie będzie wymagało nadmiernego wysiłku i skupienia. A przy okazji zobaczę co dziś czyta młode pokolenie.

I, szczerze mówiąc, zaskoczyła mnie ta książka dość mocno. Bo tematyka jest zupełnie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tematyka kryminalna, w szczególności tzw. prawdziwe zbrodnie interesuje mnie odkąd sięgam pamięcią. Od kilku zaś lat w czasie nudnych zajęć słucham namiętnie podcastów kryminalnych. Jeden z nich przybliżył mi dość głośną swego czasu sprawę masakry w liceum Columbine w USA. Podcast pozostawił jednak pewien niedosyt, dlatego kiedy tylko pojawiła się taka możliwość postanowiłam sięgnąć po reportaż Dave'a Cullena "Columbine. Masakra w amerykańskim liceum".

Autor jest dziennikarzem, który był na miejscu zbrodni prawie od początku, a następnie przez kolejne lata towarzyszył ofiarom i ich rodzinom oraz miejscowej społeczności. Był zatem bezpośrednim świadkiem zdarzeń, człowiekiem zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie obecnym. Rozmawiał z wieloma ludźmi związanymi ze sprawą prywatnie i zawodowo, korzystał ze zgromadzonych dowodów i dokumentów, w tym sporządzonych przez samych sprawców. Zaowocowało to obszerną i szczegółową analizą przebiegu masakry, ale także jej przyczyn i późniejszych skutków. I właśnie fakt, że jest to pozycja oparta na licznych źródłach i doskonale udokumentowana stanowi największy atut książki Dave'a Cullena.

Autor nie poprzestaje jednak na suchym, reporterskim zrelacjonowaniu faktów. Próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie: "Dlaczego dwóch przeciętnych chłopaków z normalnych amerykańskich domów decyduje się na tak potworną zbrodnię?" Dlatego sięga m. in. do pamiętników sprawców, ich intymnych zapisków. Oddając im niejako głos próbuje odtworzyć ich tok myślenia, motywy, wzajemną relację. Zastanawia się też, czy tej zbrodni można było uniknąć. I czy można było uniknąć kolejnych, które przyszły po niej.

Jest przy tym w swojej narracji szczery i bezpośredni, nie pomija kwestii dla wielu osób niewygodnych i nieprzyjemnych, czasami oskarża, czasami rozumie i współczuje. Nie udaje mu się do końca ukryć swojego emocjonalnego zaangażowania, co zwykle nie podoba mi się w literaturze faktu, ale w tym przypadku jest to na tyle dyskretne i usprawiedliwione, że nie stanowi wady książki.

Pomimo interesującej tematyki nie był to jednak reportaż, który czyta się łatwo. Jego główną wadą jest bowiem dość chaotyczna struktura, w której łatwo się pogubić. Liczne przeskoki czasowe pomiędzy zdarzeniami z dnia masakry w szkole, tym, co działo się kilka lat później i tym co działo się wiele lat wcześniej bywają dla czytelnika męczące i zniechęcają do lektury. Brakuje tu wewnętrznego uporządkowania narracji według określonego klucza (np. chronologicznego, tematycznego), które w przypadku tak rozbudowanego reportażu byłoby bardzo pożądane.

Pomimo to, "Columbine. Masakra w amerykańskim liceum" to bardzo ciekawa, warta uwagi pozycja. Polecam wszystkim pasjonatom literatury faktu, a w szczególności true crime.

Tematyka kryminalna, w szczególności tzw. prawdziwe zbrodnie interesuje mnie odkąd sięgam pamięcią. Od kilku zaś lat w czasie nudnych zajęć słucham namiętnie podcastów kryminalnych. Jeden z nich przybliżył mi dość głośną swego czasu sprawę masakry w liceum Columbine w USA. Podcast pozostawił jednak pewien niedosyt, dlatego kiedy tylko pojawiła się taka możliwość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Obsesję piękna. Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety" zamierzałam przeczytać od dawna. Wprawdzie wydawało mi się, że z racji wieku i życiowego doświadczenia jestem odporna na medialnie wykreowane wzorce kobiecej urody, ale ciekawiło mnie, jak ta tematyka wygląda od bardziej profesjonalnej, naukowej strony. Szykowałam się na przedzieranie się przez nudne, socjologiczne tomiszcze, a dostałam lekturę zaskakująco lekką w formie, choć niezwykle obciążającą emocjonalnie.

Oto przygląda się autorka zjawisku, które nazywa "obsesją piękna", swoistemu zespołowi myśli i emocji, właściwemu wielu kobietom (jeśli nie większości), a polegającemu na nieustannym analizowaniu własnego wyglądu, przyglądaniu się w realnym i wyobrażonym lustrze, porównywaniu z niedoścignionymi ideałami wykreowanymi w mediach i poświęcaniu nieproporcjonalnie dużej ilości czasu, energii i pieniędzy na dążeniu do tego ideału. Która z nas nie zna tego zjawiska? Rozpoznajemy je czasami u siebie, czasami u bliskich nam kobiet. Ba, niejednokrotnie dostrzegają je u nas nasi życiowi partnerzy.

Niby oczywistość, niby o tym wszystkim wiemy, ale tutaj mamy to wszystko skonkretyzowane, zamiast niczym nie popartych przekonań dostajemy dowody w postaci badań naukowych przeprowadzonych bądź przez sam autorkę bądź naukowców z innych placówek badawczych. Pomimo to, nawet przez chwilę książka nie staje się nudna. Renee Engeln przywołuje bowiem konkretne przykłady i wypowiedzi dziewczynek i kobiet w różnym wieku, różnego pochodzenia etnicznego i kulturowego, z którymi rozmawiała w czasie pisania książki. Pokazuje z jednej strony, jak uniwersalnym i niezależnym od czynników zewnętrznych zjawiskiem jest obsesja piękna i jak wcześnie kobiety zaczynają jej ulegać, z drugiej zaś strony, jak różne postawy zajmują wobec tego zjawiska. Poszukuje jego przyczyn nie ograniczając się wyłącznie do krytyki osławionego przekazu medialnego. Zaznacza przy tym, że nie potępia dbania i zdrowej troski o siebie, a wskazuje jedynie na brak równowagi i nieznośną presję w życiu wielu kobiet, które tej obsesji ulegają. Swoje obserwacje i wnioski przedstawia w bardzo przystępny, zrozumiały sposób.

Jednocześnie nie poprzestaje na opisaniu zjawiska, ale próbuje znaleźć na nie lekarstwo, co okazuje się nie lada wyzwaniem. Nie można przecież zupełnie odciąć się od mediów, ale także od kultury, a nawet ludzkiej biologii. Podaje jednak konkretne, możliwe do zastosowania recepty. Podkreśla również szczególną rolę kobiet z rodziny, zwłaszcza matki, w procesie budowania u dziewczynki zdrowego dystansu do tytułowej obsesji w dzieciństwie i podczas dorastania.

Wciągnęła mnie ta książka niesamowicie, połknęłam ją w dwa wieczory. Obaliła kilka moich przekonań, pozwoliła spojrzeć inaczej na niektóre zjawiska, zweryfikować swoją postawę. Wiele jest w niej mądrych, dobrych słów, wiele przydatnych konkretów. Myślę, że powinna przeczytać ją każda kobieta, ale szczególnie te młode, które dopiero w dorosłość wchodzą i matki, które wychowują córki. Nie można przecież marnować własnego i cudzego życia na chore, urojone standardy, podczas kiedy można żyć o wiele lepiej. Choć i wielu mężczyznom ta lektura by nie zaszkodziła, szczególnie tym młodszym, bezwzględnie i bezmyślnie wypowiadającym się o kobietach w social mediach.

Niezwykle ciekawa, społecznie zaangażowana lektura. Polecam!

"Obsesję piękna. Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety" zamierzałam przeczytać od dawna. Wprawdzie wydawało mi się, że z racji wieku i życiowego doświadczenia jestem odporna na medialnie wykreowane wzorce kobiecej urody, ale ciekawiło mnie, jak ta tematyka wygląda od bardziej profesjonalnej, naukowej strony. Szykowałam się na przedzieranie się przez nudne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

" W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii " to jeden z najlepszych i najciekawszych reportaży, z jakimi miałam do czynienia. Jak wskazuje tytuł, jest to tragiczna historia rodziny dotkniętej ciężką chorobą – schizofrenią. Rodzina to jednak nietypowa, bo z dwanaściorga dzieci małżeństwa Mimi i Dana Galvinów na chorobę tę zachorowało aż sześciu synów. Z tego też względu jej członkowie byli przedmiotem licznych badań naukowców poszukujących odpowiedzi na pytanie o genezę tej nieodgadnionej choroby.

W kolejnych rozdziałach książki poznajemy chronologicznie losy rodziny, począwszy od zawarcia związku małżeńskiego przez Mimi i Dana, poprzez narodziny kolejnych dzieci, pierwsze zwiastuny choroby u synów, próby jej zrozumienia i leczenia, dorastanie zdrowego rodzeństwa, aż po śmierć rodziców i niektórych z ich potomstwa. Towarzyszymy członkom rodziny w ich codzienności, zaglądamy do ich domu, śledzimy relacje pomiędzy nimi, poznajemy motywacje. Nie omijają nas tematy trudne, bolesne, uważane jeszcze niedawno (albo wciąż) za "wstydliwe". A gdzieś w tle majaczy nam obraz pozornie zwyczajnej rodziny z amerykańskiej klasy średniej na tle przemian społecznych i obyczajowych kilku ostatnich dziesięcioleci.

Mamy tu też dość obszernie rozbudowaną tematykę medyczną - diagnozowania schizofrenii, jej leczenia, badań naukowych, którym poddawano członków rodziny, wreszcie rozwoju psychiatrii oraz ewolucji teorii przyczyn występowania tej choroby. Tematyka ta jest jednak dobrze wkomponowana w obyczajowo-społeczne tło książki, przedstawiona interesująco i zrozumiale, dzięki czemu jest ona wewnętrznie spójna.

Wszystko to sprawia, że reportaż Roberta Kolkera czyta się nie jak literaturę faktu (albo nie tylko), ale jak wielowątkową, wciągającą rodzinną sagę pełną wyrazistych bohaterów, skomplikowanych relacji, niedopowiedzeń i nagłych zwrotów akcji.

Jest to pozycja doskonale napisana, wciągająca oraz, pomimo zdawałoby się trudnej i emocjonalnie obciążającej tematyki, zaskakująco łatwa w lekturze. Zdecydowanie warta przeczytania, bo to jedyna w swoim rodzaju opowieść nie tylko o tej wciąż tajemniczej chorobie i jej wpływie na całą rodzinę, o naukowych teoriach i odkryciach, ale także o zwykłych ludziach, którzy musieli zmierzyć się z nią osobiście, czy to jako chorzy czy też ich najbliżsi.

" W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii " to jeden z najlepszych i najciekawszych reportaży, z jakimi miałam do czynienia. Jak wskazuje tytuł, jest to tragiczna historia rodziny dotkniętej ciężką chorobą – schizofrenią. Rodzina to jednak nietypowa, bo z dwanaściorga dzieci małżeństwa Mimi i Dana Galvinów na chorobę tę zachorowało aż sześciu synów. Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mogłabym o tej książce napisać: "Ja nie wiem, co ja myślę". I byłaby to najbardziej lakoniczna z moich opinii, ale "Za granicą" rzeczywiście budzi we mnie dość ambiwalentne i trudne do opisania emocje. Bo z jednej strony jest to wciąż Wojciech Chmielarz, który jest autorem bardzo sprawnym i potrafi pisać niezwykle wciągająco, a z drugiej, po raz kolejny czegoś mi w jego powieści brakuje, tego czegoś, co po lekturze "Żmijowiska" zadecydowało, by sięgnąć po kolejne książki jego autorstwa.

Mamy tu zatem koncept ograny, ale niezły – wakacje, piękne okoliczności przyrody, swobodna atmosfera, która powoli zagęszcza się erotycznie. I tak jest przez pierwszą połowę książki. Długo. Jeśli mówimy o kryminale to trochę zbyt długo i zbyt obyczajowo. W drugiej połowie dostajemy już klasyczny kryminał. Wprawdzie niezwykle dynamiczny i z ciekawym zwrotem akcji, ale jakoś mało wiarygodny i przekonujący. Mam wrażenie, że autor nie mógł się zdecydować, czy pisze obyczajówkę opartą na motywie relacji w małżeństwie lekko znudzonej pary po trzydziestce z klasy średniej, czy też kryminał z wartką akcją i zaskakującym rozwiązaniem, w związku z czym mniej więcej w połowie zmienił zdanie. Dlatego książka zdaje mi się niespójna, jakby złożona z dwóch różnych, jedynie luźno ze sobą związanych opowieści. Nie umiałam też poczuć jej wakacyjnego, swobodnego klimatu ani uroku chorwackich krajobrazów. W sumie jej akcja mogłaby być umiejscowiona gdziekolwiek, choćby nad polskim morzem i pozostałoby to zupełnie bez wpływu na fabułę.

I o ile pierwsza, dość kameralna część, skupiająca się przede wszystkim na relacjach dwóch par małżeńskich - czwórki bohaterów, przesiąknięta narastającą erotyczną atmosferą, zdaje się być ciekawa, o tyle druga, pomimo intensywnego tempa, jest dość niewiarygodna, tak jak niewiarygodna psychologicznie staje się na tym etapie główna bohaterka. Trochę mi to wszystko zgrzyta.

Nie mogłabym jednak nazwać "Za granicą" książką nudną. Przeciwnie, czyta się ją szybko, jest wciągająca, trudno się od niej oderwać, bo Wojciech Chmielarz wciąż pisze dobrze ale to raczej czytadło na plażę, lekkie, do przeczytania i zapomnienia. Chyba oczekuję od autora czegoś więcej.

Mogłabym o tej książce napisać: "Ja nie wiem, co ja myślę". I byłaby to najbardziej lakoniczna z moich opinii, ale "Za granicą" rzeczywiście budzi we mnie dość ambiwalentne i trudne do opisania emocje. Bo z jednej strony jest to wciąż Wojciech Chmielarz, który jest autorem bardzo sprawnym i potrafi pisać niezwykle wciągająco, a z drugiej, po raz kolejny czegoś mi w jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czasami jedno życie to za mało, żeby osiągnąć cel. A wiele żyć? Ile razy trzeba żyć, żeby dopiąć swego?

Harry August, bohater książki Clare North ma to szczęście, że na realizację swoich celów dostaje więcej niż jedno życie. Śmierć nie kończy bowiem jego podróży przez czas i przestrzeń, ale umożliwia mu ponowne narodziny - zawsze w tym samym miejscu, czasie i okolicznościach. I tak, jak inni mu podobni, żyjący wśród zwykłych śmiertelników, uporczywie powtarza niby to samo, a jednak nie to samo życie. Każdy jego żywot jest bowiem nieco inny. Dlaczego? I jaki cel konsekwentnie realizuje? Aby się tego dowiedzieć, trzeba sięgnąć po "Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta".

Mamy tu zatem do czynienia z fantastyką w moim ulubionym wydaniu – z motywem nieśmiertelności, zapętlenia czasu, jego względności, ale też możliwości i skutków prób zmiany przeszłości bądź kreowania przyszłości w oparciu o wiedzę jej wykradzioną. Ta tematyka od zawsze mnie fascynowała.

Książka napisana jest w narracji pierwszoosobowej i ma formę swobodnej opowieści głównego bohatera, w której w sposób pozornie nieuporządkowany i niechronologiczny przemieszcza się on pomiędzy różnymi etapami swoich kolejnych żyć. Unika w ten sposób powtarzania elementów wspólnych wszystkim życiom, skupiając się na tych, które w każdym życiu potoczyły się odmiennie i były dla niego najistotniejsze. Jednocześnie, mimo moich obaw o możliwość zapanowania przez autorkę nad wielowątkową i złożoną fabułą, książka zachowuje przejrzystą, pozbawioną chaosu strukturę.

Pomimo, że język powieści nie jest jakoś szczególnie zachwycający (choć może to być zabieg celowy, wynikający z pierwszoosobowej narracji i cech głównego bohatera - narratora), czyta się ją łatwo i naprawdę przyjemnie.

Mamy zatem w "Pierwszych piętnastu żywotach Harry'ego Augusta" fajny pomysł, dobre wykonanie i wciągającą narrację. Bardzo ciekawa lektura, zwłaszcza dla fanów fantastyki w takim wydaniu.

Czasami jedno życie to za mało, żeby osiągnąć cel. A wiele żyć? Ile razy trzeba żyć, żeby dopiąć swego?

Harry August, bohater książki Clare North ma to szczęście, że na realizację swoich celów dostaje więcej niż jedno życie. Śmierć nie kończy bowiem jego podróży przez czas i przestrzeń, ale umożliwia mu ponowne narodziny - zawsze w tym samym miejscu, czasie i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim Kościele Artur Nowak, Stanisław Obirek
Ocena 7,3
Gomora. Władza... Artur Nowak, Stanis...

Na półkach: , ,

"Gomora. Władza, strach i pieniądz w polskim Kościele" to kolejna niełatwa do oceny książka. Jak wszystkie, które dotykają delikatnej tematyki światopoglądu, a w szczególności wyznawanej wiary. Uważam jednak, że lektura takich książek jest potrzebna, nawet jeśli nie przyjmujemy ich treści bezkrytycznie albo się z nimi nie zgadzamy. Pozwala bowiem na przyjrzenie się kontrowersyjnym nieraz tematom z innego punktu widzenia i konfrontację własnych poglądów z poglądami autora lub też dostarcza nam argumentów na poparcie naszych tez. Poszerza to nasze horyzonty, zmusza do myślenia, poprawia zdolność argumentacji.

"Gomora", jak wskazuje tytuł nawiązuje do biblijnej opowieści o grzesznych miastach zniszczonych przez Boga – Sodomie i Gomorze. A jednocześnie nawiązuje do głośnej książki Frederica Martela "Sodoma", w której skupił się na homoseksualnym środowisku duchownych katolickich, przede wszystkim w najwyższych, watykańskich kręgach kościelnych. "Gomora" zdaje się być zatem swoistym przedłużeniem "Sodomy", choć jej autorzy – były jezuita Stanisław Obirek i prawnik Artur Nowak są Polakami, a ich książka dotyczy przede wszystkim Kościoła Katolickiego w Polsce.

Skoro zatem Gomora, podobnie, jak Sodoma nie symbolizuje niczego czystego i niewinnego, wytykają autorzy instytucjonalnemu Kościołowi Katolickiemu, w szczególności polskiemu, siedem grzechów głównych, którym poświęcają kolejne rozdziały książki. Piszą o sytuacjach bardziej i mniej znanych z mediów, a także o tych całkowicie publicznie nieznanych. Jako osoby od lat związane ze środowiskiem kościelnym niewątpliwie posiadają dość obszerną wiedzę na temat jego bolączek i niedociągnięć. Są krytyczni i nie ograniczają się jedynie do przedstawienia faktów, ale poddają je ocenie. I na tym skupiają się w pierwszej części książki. Nie poprzestają jednak na przedstawieniu grzechów i niegodziwości instytucjonalnego Kościoła i nie pozostawiają czytelnika z przygnebiającym obrazem, który wyłania się z pierwszej części ich opowieści. W drugiej części bowiem piszą o nadziei. Snują rozważania o tym, co może być dla Kościoła Katolickiego czy wiary jako takiej odnową i szansą na przyszłość. Ta część, w przeciwieństwie do pierwszej, nasyconej faktami, jest bardziej teologiczno - filozoficzna. I również tutaj autorzy nie ukrywają swoich poglądów i swojego punktu widzenia, przeciwnie, jest to ich swoisty manifest, choć przyznać trzeba, że prezentują stanowisko mocno nieortodoksyjne.

"Gomora" nie jest zatem zdystansowaną, reporterską narracją, a literaturą zaangażowaną. Znać tu emocje autorów i ich życiowe doświadczenia, które niewątpliwie determinowały ich spojrzenie na omawiane tematy. Czyta się to jednak dobrze i choć z tezami autorów można się zgadzać lub nie, na pewno warto się z nimi zapoznać

"Gomora. Władza, strach i pieniądz w polskim Kościele" to kolejna niełatwa do oceny książka. Jak wszystkie, które dotykają delikatnej tematyki światopoglądu, a w szczególności wyznawanej wiary. Uważam jednak, że lektura takich książek jest potrzebna, nawet jeśli nie przyjmujemy ich treści bezkrytycznie albo się z nimi nie zgadzamy. Pozwala bowiem na przyjrzenie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Maxima culpa" to jedna z emocjonalnie najtrudniejszych dla mnie książek. Przede wszystkim z uwagi na konieczność konfrontacji z niechcianym i trochę chyba wypieranym pytaniem: "Czy Jan Paweł II wiedział o istnieniu i skali pedofilii w kościele?".

Można byłoby nazwać mnie pokoleniem JP II. Urodziłam się w czasie jego pierwszej pielgrzymki do Polski, uczestniczyłam w wielu jego mszach, spotkaniach z młodzieżą, odwoływaliśmy się do jego nauczania podczas szkolnych uroczystości, pamiętam jak umierał. To duża część mojego życia i doświadczenia, zarówno dzieciństwa, jak i wczesnej dorosłości. Dlatego z dużą ostrożnością podchodziłam do książki Ekke Overbeeka obawiając się, że powstała dla wywołania zbędnej sensacji i politycznego zamieszania.

I choć obecność rys na autorytetach boli, byłabym jednak ostatnią naiwną gdybym wierzyła, że głowa Kościoła Katolickiego, człowiek, który stał na czele największej chrześcijańskiej organizacji wyznaniowej, duchowy przywódca ponad miliarda katolików przez ponad dwadzieścia sześć lat nie miał pojęcia, co dzieje się w tej organizacji. Takie przekonanie odbierałoby mu zresztą podmiotowość i sprawczość, czyniąc go bezwolnym zakładnikiem kurialnych urzędników. Dlatego teza autora, że Jan Paweł II jako papież o pedofilii w Kościele powszechnym wiedział co najmniej od lat 80-tych nie jest dla mnie niczym zaskakującym, podobnie, jak przytoczone przez niego, potwierdzające ją dowody, głównie dotyczące Kościoła Katolickiego w Ameryce Północnej.
Autor cofa się jednak jeszcze dalej, do czasów, kiedy Karol Wojtyła był biskupem krakowskim i poszukuje odpowiedzi na pytanie czy już wcześniej, zanim został papieżem wiedział o pedofilii w podległej mu diecezji i jak na nią reagował. Również w tym zakresie, formułuje odpowiedź twierdzącą, co znów, znając polskie realia, szczególnie czasów PRL-u, nie wydaje się tak szokujące.

Swoje tezy Ekke Overbeek opiera na dostępnych mu materiałach źródłowych. Sięga przede wszystkim do mocno wybrakowanych archiwów UB i SB. Czy w świetle tego, co wiemy o czasach, w których powstawały można uznać je za rzetelne? Trudno mi to ocenić, na pewno należy podchodzić do nich ostrożnie, ale wiele zawartych w nich informacji znajduje potwierdzenie w innych, niezależnych dowodach, z którymi układa się w logiczną całość. Niestety, ani autor ani my nie mamy dostępu do archiwów kościelnych, z którymi moglibyśmy skonfrontować opisywane postacie i wydarzenia oraz wnioski, które z nich wypływają. Ale Ekke Overbeek nie poprzestaje na badaniu dokumentów. Odwiedza również miejsca, w których mieszkali i pracowali opisywani przez niego duchowni. Próbuje dotrzeć do pokrzywdzonych i bezpośrednich świadków zdarzeń. Dziś jest to jednak trudne, bo wielu z nich nie żyje, żyjący zaś konsekwentnie przestrzegają zmowy milczenia i niewiele można się od nich dowiedzieć. Trzeba jednak pamiętać, że to na ogół starsi ludzie, żyjący w małych, mocno religijnych środowiskach, który ze swoją krzywdą radzą sobie tak, jak potrafią i wciąż obawiają się ostracyzmu i społecznego napiętnowania.

"Maxima culpa" to zatem książka nieźle udokumentowana, zaś autor wykonał solidną pracę zbierając materiały rozsiane w różnych źródłach i składając je w logiczną, spójną całość. Niestety, kilkakrotnie zdarzają mu się wnioski zbyt daleko idące i dość naciągane, co może mieć wpływ na odbiór książki jako całości i podważa wymowę innych, bardziej wiarygodnych ustaleń.

Niewątpliwie, w czym zgadzam się z autorem, Karol Wojtyła był człowiekiem swoich czasów i swojego kraju. I niewątpliwie nie można uczynić go jedynym odpowiedzialnym za krzywdę ofiar pedofilii. Jeszcze kilkanaście lat temu temat pedofilii był tematem tabu. Wszędzie, nie tylko w Kościele Katolickim. Pojęcie krzywdzenia dzieci w sferze seksualnej również ewoluowało w ostatnich kilkudziesięciu latach. Dziś opinia publiczna zupełnie inaczej ocenia zachowania, które kilkadziesiąt lat temu były uważane za niezbyt szkodliwe. Karol Wojtyła wyrastał, żył i działał w takich czasach. Był pasterzem Kościoła, który z jednej strony nie miał w PRL nieograniczonej swobody działania, z drugiej, miał olbrzymi autorytet społeczny. Te czasy, okoliczności i to miejsce ukształtowały Karola Wojtyłę, a potem Jana Pawła II. I na kartach książki jest to wyraźnie widoczne.

Czy zatem wiedział, mógł wiedzieć, powinien był wiedzieć? Czy mógł i powinien był postępować inaczej? Każdy sam powinien odpowiedzieć sobie na te pytania po lekturze książki. Nawet jeśli chciałby żeby była ona nieprawdą.

"Maxima culpa" to jedna z emocjonalnie najtrudniejszych dla mnie książek. Przede wszystkim z uwagi na konieczność konfrontacji z niechcianym i trochę chyba wypieranym pytaniem: "Czy Jan Paweł II wiedział o istnieniu i skali pedofilii w kościele?".

Można byłoby nazwać mnie pokoleniem JP II. Urodziłam się w czasie jego pierwszej pielgrzymki do Polski, uczestniczyłam w wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Raz na czas jakiś, kiedy mam dość reportaży tudzież innej przygnębiającej literatury sięgam po coś lekkiego, przyjemnego i wciągającego i udaję się literacko na Sycylię, by w towarzystwie komisarza Montalbano zaznać włoskiego "Dolce Vita". No nic nie poradzę na to, że lubię tego nieszablonowego sybarytę i bandę jego współpracowników – indywiduów.

Tym razem Montalbano ma do rozwiązania dwie sprawy. Pierwsza dotyczy zabójstwa tunezyjskiego marynarza na kutrze rybackim, druga zabójstwa szanowanego emerytowanego właściciela firmy handlującej owocami, którego zwłoki znaleziono w windzie domu, w którym mieszkał. Pierwszej sprawy Montalbano pospiesznie się pozbywa, jako, że nie znosi niepotrzebnie się przepracowywać. W toku rozwiązywania drugiej okaże się jednak, że są one połączone i będzie musiał współpracować z jednym ze swoich kolegów z sąsiedniej miejscowości.

Akcja "Złodzieja kanapek" jest wartka, a Montalbano jak zwykle inteligentny i przebiegły. No i jak to na Sycylii, co i nam czasami bywa bliskie, nie wszystko musi być do bólu poprawne formalnie, zasady można nagiąć, na niektóre rzeczy przymknąć oko, skorzystać z kontaktów, przysług i osobistego uroku. Ostatecznie, liczy się skuteczność i efekt końcowy, a nie użyte środki.

Ale oczywiście w wirze obowiązków nasz bohater nie zapomina o doskonałym jedzeniu. Wszak świat nie skończy się, kiedy zatrzyma się w przydrożnej restauracji na doskonały posiłek. Myślę czasami, że cykl ten mogłabym czytać dla samych jedynie opisów cudownej włoskiej kuchni.

Dowiadujemy się też w tej części nieco więcej o życiu osobistym i rodzinnym komisarza, bo prowadzone sprawy i okoliczności losu skłaniają go do głębokich życiowych refleksji. Bardzo jest w tych lękach i rozterkach ludzki i autentyczny.

Przeczytałam błyskawicznie i, jak zwykle w tym cyklu, polecam

Raz na czas jakiś, kiedy mam dość reportaży tudzież innej przygnębiającej literatury sięgam po coś lekkiego, przyjemnego i wciągającego i udaję się literacko na Sycylię, by w towarzystwie komisarza Montalbano zaznać włoskiego "Dolce Vita". No nic nie poradzę na to, że lubię tego nieszablonowego sybarytę i bandę jego współpracowników – indywiduów.

Tym razem Montalbano ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Chyba jestem wiekowa. Nie znam żadnego z programów ani filmów, w których występowała Jennette McCurdy. Nie mam też dzieci w wieku, w którym takie programy się ogląda. Nazwisko ani twarz autorki nie mówiły mi zupełnie nic. Przyznaję, że do lektury tej książki skłonił mnie kontrowersyjny tytuł oraz kilka obejrzanych filmów i programów dokumentalnych o smutnych najczęściej losach dziecięcych gwiazd filmu i estrady. Właśnie takich, jak Jennette McCurdy - autorka i zarazem bohaterka książki "Cieszę się, że moja mama umarła". A jednocześnie obawiałam się pensjonarskiej grafomanii i niedojrzałej egzaltacji, których niekiedy trudno w tego typu literaturze uniknąć. Zadawałam sobie też pytanie: co odkrywczego w tej swoistej autobiografii może powiedzieć o życiu osoba tak młoda? Tymczasem okazało się, ze książka jest nad wyraz dojrzała, a młoda autorka przeżyła wystarczająco dużo, by swoimi doświadczeniami obdzielić kilka wiekowych osób. Wydaje się być przy tym szczera i autentyczna, a jednocześnie udało jej się uniknąć naiwności i ckliwości.

"Cieszę się, że moja mama umarła" to w zasadzie zapis wspomnień autorki, począwszy od jej dzieciństwa aż do chwili obecnej. Wspomnienia te łączą dwa elementy - jej niechciana kariera aktorska i postać matki. I to relacja Jennette i jej matki jest główną osią opowieści. Bo Jennette nie byłaby tym, kim jest dziś, gdyby nie jej matka i wszechogarniający wpływ, jaki wywierała na życie córki od najmłodszych lat. Wpływ, wobec którego autorka do dziś żywi ambiwalentne uczucia, a który my z zewnątrz bez wahania określilibyśmy jako toksyczny. Dziewczyna niejako się z tym wpływem rozlicza, choć nie jest to łatwe, a postać jej matki, co mimo wszystko zrozumiałe, wciąż nie jest dla niej jednoznacznie czarna ani biała.

Wiele elementów tej opowieści szokuje. Także tych, które dorastającej Jennette wydawały się normalne i która dopiero po latach, w czasie terapii zrozumiała, jakim były złem i jaką zapłaciła za nie cenę. Niezależnie od tego, do końca życia swojej matki dziewczyna marzyła o normalnej relacji, jaka powinna łączyć dwie najbliższe sobie kobiety.

Pomimo trudnej tematyki autorka rozlicza się z przeszłością spokojnie i bez histerii. Nie pomija pozytywów, przyznaje, że jej obecny materialny spokój to efekt pracy, do której zmusiła ją matka, a którą wykonywała odpowiedzialnie i niezwykle profesjonalnie. Można powiedzieć, że zdaje się być ze swoim życiem pogodzona. I w końcu może zrealizować swoje marzenie o pisaniu.

"Cieszę się, że moja mama umarła" to naprawdę niezła, wciągająca lektura. Szczególnie polecam rodzicom. Warto przeczytać zanim zacznie realizować się w swoich dzieciach własne, niespełnione marzenia. A ja tym bardziej wdzięczna jestem za moją mamę, nawet z jej zdawałoby się nieznośnymi wadami.

Chyba jestem wiekowa. Nie znam żadnego z programów ani filmów, w których występowała Jennette McCurdy. Nie mam też dzieci w wieku, w którym takie programy się ogląda. Nazwisko ani twarz autorki nie mówiły mi zupełnie nic. Przyznaję, że do lektury tej książki skłonił mnie kontrowersyjny tytuł oraz kilka obejrzanych filmów i programów dokumentalnych o smutnych najczęściej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Trudno oceniać książkę dotyczącą czynnego polityka, postaci dla wielu kontrowersyjnej w oderwaniu od samego jej bohatera. Ale opinia o książce na literackim portalu to zdecydowanie nie miejsce na takie rozważania. Będzie zatem tylko o książce.

I już na początku nasuwa mi się ważne zastrzeżenie – moim zdaniem to nie jest biografia ministra, a raczej zbiór bardziej rozbudowanych artykułów dotyczących różnych etapów jego życia i kariery. Potwierdza to zresztą bibliografia, zawierająca głównie artykuły prasowe, także autorstwa samej Renaty Grochal.
Co za tym idzie, większość faktów znanych jest tym czytelnikom, którzy od lat śledzą bieżącą politykę i czytają prasę. Ta grupa nie dowie się w zasadzie niczego nowego. Może być natomiast bardziej odkrywcza dla osób nie zainteresowanych na co dzień polityką. Wątpię natomiast, by takie osoby po nią sięgnęły.

Mogłabym zatem nazwać książkę wzbogaconą i rozbudowaną kompilacją informacji rozrzuconych dotąd w różnych źródłach. Nie znajdziemy tu przełomowych ustaleń, nowych faktów, czegoś, co wywołałoby trzęsienie polskiej sceny politycznej, a jedynie trochę szczegółów, nieznanych wcześniej szerszej opinii publicznej np. dotyczących czasów studenckich ministra i początków jego kariery czy związanych z więzieniami CIA.

Osoba głównego bohatera jest też po trochu pretekstem do opowieści o polskiej polityce, począwszy od lat 90-tych XX wieku aż do czasów współczesnych. Szczególnie ciekawe są tu opisy wewnątrzpartyjnych tarć, rozłamów i powrotów oraz fragmenty zahaczające o wielką politykę międzynarodową.

Autorka wybrała najważniejsze w jej ocenie, kluczowe dla zrozumienia bohatera książki, wydarzenia, te, które ukształtowały go jako polityka i wokół nich zbudowała poszczególne rozdziały. Wzbogaciła je zdjęciami, w tym fotokopiami akt sądowych. Rozmawiała z wieloma osobami, ich wypowiedzi przytoczyła pod nazwiskami lub anonimowo.
Ustalenia i wnioski zebrane są w spójną całość, opisane przystępnie, niezłym, reporterskim językiem. Dlatego książkę czyta się łatwo i szybko.

Czy jest to pozycja warta przeczytania? Z racji tematyki i faktu, że dotyka ona kontrowersyjnych w naszej rzeczywistości tematów, chyba każdy sam powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Trudno oceniać książkę dotyczącą czynnego polityka, postaci dla wielu kontrowersyjnej w oderwaniu od samego jej bohatera. Ale opinia o książce na literackim portalu to zdecydowanie nie miejsce na takie rozważania. Będzie zatem tylko o książce.

I już na początku nasuwa mi się ważne zastrzeżenie – moim zdaniem to nie jest biografia ministra, a raczej zbiór bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Jak wychować nazistę" to lektura doskonała, choć w swojej wymowie przerażająca. A przecież nie ma w niej grozy w klasycznym rozumieniu. Jest to bowiem oparta na sporządzanych przez siebie notatkach opowieść Amerykanina, dyrektora Amerykańskiej Szkoły w Berlinie o niemieckim systemie edukacji w latach trzydziestych XX wieku. Zdawałoby się nudne? Nic podobnego.

Autor przez kilka lat, w czasie rządów Hitlera, obserwował zmiany w niemieckim społeczeństwie, a jako człowiek związany z nauczaniem zastanawiał się, co dzieje się w nazistowskich placówkach edukacyjnych. Dlatego, choć wiązało się to z licznymi trudnościami, postarał się o pozwolenie na odwiedzanie nazistowskich instytucji zajmujących się szeroko pojętą edukacją i wychowaniem. Jest to zatem relacja człowieka "z zewnątrz", który jednak przeniknął "do wewnątrz". Przeanalizował ówczesny podręcznik dla nauczycieli, a następnie odwiedzał różnego rodzaju placówki, począwszy od klinik sterylizujących kobiety, poprzez izby położnicze, szkoły dla dziewcząt i chłopców w każdym wieku aż po uniwersytety. Rozmawiał z wieloma ludźmi – rodzicami, nauczycielami, uczniami, pracownikami instytucji. Tymi, którzy współtworzyli system władzy nad człowiekiem, zawłaszczający jego ciało, umysł i emocje dla nazistowskiej idei. Co gorsze, system niezwykle skuteczny.

Autor wędruje zatem przez poszczególne placówki i kolejne poziomy edukacji, zaś swoje obserwacje opisuje obiektywnie i z intelektualną uczciwością. Jest zwięzły i konkretny, podaje fakty, przytacza wypowiedzi i cytaty z publikacji. Jest rzetelny i profesjonalny, nie ujawnia wprost swoich emocji, choć niekiedy możemy odnaleźć je między wierszami. Własnej oceny i refleksji dokonuje w ostatnim, podsumowującym rozdziale.

W tej książce przerażające jest wszystko – ideologia, instytucje, mechanizmy, stosowane metody, z których wiele nazwalibyśmy dziś "praniem mózgu". Najbardziej jednak przerażają wypowiedzi ludzi fanatycznie oddanych sprawie.

"Jak wychować nazistę" to bardzo dobrze napisany reportaż. Ma przejrzysty układ, jest przystępny i zrozumiały. Nie jest to nudna monografia, a pasjonująca lektura, pozwalająca zajrzeć pod podszewkę jednej z najbardziej przerażających ideologii w dziejach i to na etapie, kiedy ideologia ta kształtowała swoich wyznawców.

I tak, prawdą jest, że kto ma w ręku edukację i wychowanie młodych pokoleń, ten ma władzę. Wszak "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". Powinniśmy pamiętać o tym, powierzając innym nauczanie kolejnych pokoleń.

Trzeba przeczytać. Ku przestrodze.

"Jak wychować nazistę" to lektura doskonała, choć w swojej wymowie przerażająca. A przecież nie ma w niej grozy w klasycznym rozumieniu. Jest to bowiem oparta na sporządzanych przez siebie notatkach opowieść Amerykanina, dyrektora Amerykańskiej Szkoły w Berlinie o niemieckim systemie edukacji w latach trzydziestych XX wieku. Zdawałoby się nudne? Nic podobnego.

Autor przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nigdy nie lubiłam zimy. W realiach klimatu umiarkowanego uważam ją za dopust boży i zło absolutne, o klimatach chłodniejszych nawet nie wspominam. Najchętniej wyjechałabym żyć gdzieś, gdzie zimy nigdy nie ma, a przez długie miesiące chłodów z utęsknieniem czekam na ciepłe dni. Jej z rzadka spotykanym pięknem zachwycam się jedynie przez okno, kiedy mam świadomość, że nie muszę opuszczać domu.

Dlatego też po "Zimowanie" sięgnęłam trochę z przekory, poszukując odpowiedzi na pytanie, czy mogę nauczyć się czegoś od zimy? Czy zima ma w moim życiu jakiś sens? Czytałam ją zimą, kierując się przekonaniem, że spójność warunków zewnętrznych z treścią ułatwi mi jej emocjonalny odbiór. W końcu trudno myśleć o zimowaniu w trzydziestostopniowym lipcowym upale.

Nie znalazłam w niej jednak tego, czego oczekiwałam. Bo "Zimowanie" to dość swobodny i trochę nieuporządkowany zapis pewnego okresu w życiu autorki. Okresu, który ona sama tak nazywa. To okres piętrzących się życiowych trudności, który wymusił na niej zatrzymanie się, zmianę priorytetów, życiową metamorfozę. Przez analogię do świata przyrody, ucząc się od zwierząt, wspierając literaturą i korzystając z rozwiązań wypracowanych przez poprzednie pokolenia autorka usiłuje przetrwać zimę, która wdarła się do jej życia. Zwalnia, zwraca się ku prostocie, zaczyna się sobą opiekować. I muszę przyznać, że ta koncepcja ma dla mnie sens. Bo, nie oszukujmy się, każdego z nas życiowa zima prędzej czy później dopadnie. Zapewne w zupełnie innej formie, w innych realiach, bez wielu możliwości, które ma autorka, ale czemu nie skorzystać z cudzego doświadczenia, choćby w ograniczonym zakresie?
Poza tym jednak "Zimowanie" to nie poetycka refleksja o istocie ludzkiego bytu, a nieco pamiętnikarski zapis przemyśleń, wspomnień, wewnętrznych rozterek autorki. Powoduje to, że książka staje się chaotyczna, a miejscami nudna i niezrozumiała. Nie zawsze bowiem potrafimy utożsamiać się z intymnymi przeżyciami innej osoby i nie zawsze są one dla nas interesujące. I właśnie to, że książka jest "nierówna", a obok bardzo udanych fragmentów znajdują się dość kiepskie, najbardziej przeszkadzało mi w lekturze.

Nie znalazłam w "Zimowaniu" niczego odkrywczego, nie odkryłam żadnej myśli przewodniej. Raczej przypomnienie kilku prostych prawd, kilka ciekawostek, kilka ładnych opisów. To dość przyjemna, krótka lektura. Jedna z tych, które można przeczytać, jeśli nie potrzebujemy niczego wymagającego.

Nigdy nie lubiłam zimy. W realiach klimatu umiarkowanego uważam ją za dopust boży i zło absolutne, o klimatach chłodniejszych nawet nie wspominam. Najchętniej wyjechałabym żyć gdzieś, gdzie zimy nigdy nie ma, a przez długie miesiące chłodów z utęsknieniem czekam na ciepłe dni. Jej z rzadka spotykanym pięknem zachwycam się jedynie przez okno, kiedy mam świadomość, że nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Beze mnie jesteś nikim" to trudna lektura. Przede wszystkim emocjonalnie, bo dotyka tematu przemocy w polskich domach. Tematu, o którym chcielibyśmy nie wiedzieć, który chcielibyśmy wstydliwie zamieść pod dywan, bo przecież "Rodzina to świętość". No, chyba, że ktoś zakatuje dziecko. Wtedy to co innego, wtedy pierwsi wymierzalibyśmy sprawiedliwość, choć na co dzień zamykaliśmy uszy na odgłosy dochodzące z mieszkania sąsiadów.

Mogłabym powiedzieć, że książka nie wnosi nic nowego, że jestem znieczulona. Przez 20 lat zawodowego życia widziałam setki spraw dotyczących znęcania się, ta rzeczywistość jest mi na wskroś znana. Ale zawodowy profesjonalizm, który każe odcinać emocje to jedno, a zwykła ludzka wrażliwość, drugie. I kiedy czytam reportaże Jacka Hołuba jestem tylko człowiekiem, a wtedy jest o wiele trudniej.

Autor ukazuje różne oblicza domowej przemocy – przemoc fizyczną psychiczną, zgwałcenia, molestowanie, przemoc ekonomiczną. Jej ofiarami są najczęściej dzieci i kobiety, ale, o czym mało się mówi, zdarza się to również mężczyznom. I dobrze, że Jacek Hołub także o nich nie zapomina. Znęcają się mężowie, ojcowie i ojczymowie, żony i matki, synowe i teściowe oraz biologiczne i przybrane rodzeństwo, a krzywdzone dzieci po latach same stają się oprawcami. Bo przemoc, niestety, bywa dziedziczona. Nie ma przy tym znaczenia pozycja społeczna, wiek sprawców i ofiar ani sytuacja materialna rodzin. Zjawisko jest obecne we wszystkich grupach społecznych, co znajduje potwierdzenie w lekturze tego zbioru reportaży.

Opisane historie są nieraz brutalne, a akty przemocy opisane dość szczegółowo. Ma to wstrząsnąć czytelnikiem, obudzić jego sumienie, odwołać się do wrażliwości. Złagodzenie opowieści odebrałoby chyba książce wymowę i moc oddziaływania.

Większość bohaterów, najczęściej ofiar, ale także sprawców (bo i im poświęcona jest część książki), w tym tych którzy jednocześnie byli ofiarami, ma za sobą kawał pogruchotanego życia, pełnego ran fizycznych i psychicznych, nałogów, prób leczenia, terapii, upadków i zaczynania od nowa. Czasami beznadziejności, czasami zaskakującej siły, która pozwala uciec, zatrzymać spiralę przemocy, przestać krzywdzić.

Autor nie poprzestaje jednak na wysłuchaniu swoich bohaterów. Rozmawia również z osobami zajmującymi się pomocą ofiarom przestępstw czy to zawodowo, czy w ramach wolontariatu - psychologami, terapeutami, pracownikami fundacji, telefonów zaufania. Przywołuje dane statystyczne oraz korzysta z akt sądowych. Wplata je umiejętnie w narrację, tłumacząc psychologiczne i socjologiczne mechanizmy determinujące opisywane zjawiska oraz pokazuje możliwości skorzystania z pomocy. Ma to walor edukacyjny i może być przydatne dla czytelników, którzy sami zmagają się z takim problemem lub mają kogoś takiego w swoim otoczeniu.

"Beze mnie jesteś nikim" to naprawdę dobrze napisana książka. I choć można jej zarzucić, że większość opowiedzianych historii przedstawia tylko jeden punkt widzenia (zwykle ofiary, pomijając sprawcę), to należy pamiętać, że cześć spraw zakończyła się wyrokami skazującymi, a autor korzystał z akt sądowych. Fakt istnienia przemocy i sposób, działania sprawcy został zatem ustalony i potwierdzony prawomocnym wyrokiem. Rozumiem też punkt widzenia autora, który już na wstępie przyznał, że nie chciał powtórnie wiktymizować ofiar, konfrontując ich wypowiedzi z wypowiedziami sprawców.

Myślę, że ten zbiór reportaży powinniśmy poznać. Choćby po to, żeby przemoc domowa przestała być tematem tabu. Choćby po to, żeby się uwrażliwić. I żeby było jak najmniej spraw, o których w ostatnim czasie głośno w mediach.

"Beze mnie jesteś nikim" to trudna lektura. Przede wszystkim emocjonalnie, bo dotyka tematu przemocy w polskich domach. Tematu, o którym chcielibyśmy nie wiedzieć, który chcielibyśmy wstydliwie zamieść pod dywan, bo przecież "Rodzina to świętość". No, chyba, że ktoś zakatuje dziecko. Wtedy to co innego, wtedy pierwsi wymierzalibyśmy sprawiedliwość, choć na co dzień...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Dorośli" to niewielka książeczka i pozornie banalna opowieść o rodzinnym spotkaniu. Ale tylko pozornie. Bo pomimo niedużej objętości i złudnej prostoty, jest to historia gęsta od emocji. Przede wszystkim emocji głównej bohaterki, Idy, czterdziestoletniej architektki, singielki, z której perspektywy prowadzona jest narracja. Determinują je z jednej strony jej problemy osobiste i plany prokreacyjne, z drugiej relacje z kilkorgiem członków rodziny – matką i jej partnerem, siostrą, szwagrem i jego córką, którzy przyjeżdżają do letniego domku na odludziu świętować urodziny matki bohaterki. I w tym dość krótkim, spotkaniu, jak w soczewce, skupiają się niewypowiedziane pretensje, zastarzałe żale, nawarstwione, od lat niewyjaśnione nieporozumienia. Pod pozorami zwyczajnych, poprawnych relacji rodzinnych kryje się egoizm, nieszczerość, brak wsparcia. Pojawia się gniew, uszczypliwości, a zamknięci w swoich bańkach bohaterowie wydają się pozbawieni zdolności do szczerej, ciepłej, otwartej rozmowy.

I to właśnie te relacje, skoncentrowane jak w dramacie, w jednym miejscu i czasie, są kolejnym nieoczywistym bohaterem książki. Więzy, które łączą bohaterów, są pełne nieszczerych, gestów, pustych form, braku zrozumienia, a może nawet braku chęci zrozumienia, choć doskonale maskuje to skandynawska kultura, poprawność i opanowanie. I pogłębiają poczucie samotności, które nęka wszystkich chyba bohaterów powieści. Bo każdy z nich ma własną "prawdę" i "prawda" innych go nie interesuje. Tak przynajmniej postrzega to Ida, a z nią i my, czytelnicy, podążając za jej wewnętrznym monologiem. Choć i Ida ma własną, subiektywną "prawdę", której nie możemy skonfrontować z punktem widzenia jej rodziny.

Tkwimy zatem w czasie lektury w dusznej, atmosferze rodzinnego zjazdu i choć wydaje się, że jest to zgrany schemat, a książka nie wnosi niczego odkrywczego, to jednak po raz kolejny, z pewną perwersyjną przyjemnością chce się o tym czytać. I dlatego można po "Dorosłych" sięgnąć. Bez wielkich oczekiwań, jak po coś, co niby już znamy, ale czemu nie?

"Dorośli" to niewielka książeczka i pozornie banalna opowieść o rodzinnym spotkaniu. Ale tylko pozornie. Bo pomimo niedużej objętości i złudnej prostoty, jest to historia gęsta od emocji. Przede wszystkim emocji głównej bohaterki, Idy, czterdziestoletniej architektki, singielki, z której perspektywy prowadzona jest narracja. Determinują je z jednej strony jej problemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To znamienne, że moja długotrwała zapaść czytelnicza rozpoczęła się po lekturze książki, zatytułowanej właśnie "Zapaść". Ale to nie książki wina, a okoliczności życiowych, które, gdyby wziął je na warsztat ktoś obdarzony dobrym piórem, mogłyby stać się kanwą niezłej powieści przygodowej.

Ale książka Marka Szymaniaka "Zapaść" z powieścią przygodową nic wspólnego nie ma. Jak wskazuje jej podtytuł, są to, bowiem, reportaże z mniejszych miast. Tych dalekich od głównych szlaków komunikacyjnych, nieobecnych w mainstreamowych mediach (chyba, że wyniknie jakaś ciekawa sprawa kryminalna), nieuchronnie wyludniających się w związku ze zmianami demograficznymi i społecznymi. Miast "Polski B", polskiej prowincji. Jest to temat tym dla mnie ciekawszy, że z takiego miasta pochodzę i przez większość życia w takim mieście mieszkałam. To miejsce i środowisko mi bliskie, z którym jestem emocjonalnie związana i na długi czas mój życiowy wybór. Zastanawiałam się zatem czy, a jeśli tak, to w jakim zakresie, obserwacje autora pokrywają się z moimi doświadczeniami.

I tak, przyznać muszę, że opisywane przez niego zjawiska w jakiejś części były moim udziałem. Mogę utożsamiać się z niektórymi z bohaterów, rozumiem ich motywacje, mogę znaleźć w swoim otoczeniu ludzi im podobnych. Słyszałam wiele takich opowieści. Na ogół smutnych. Bo "Zapaść" w swojej wymowie jest gorzka i dość przygnębiająca. Kolejne reportaże to historie upadających zakładów pracy, nieudolnych transformacji, bezrobocia, pracy "na czarno", braku perspektyw, biedy, emigracji zarobkowych, starzejącego się społeczeństwa, wyludniających się, kiedyś całkiem prężnie działających miast.
Autor bolączki te punktuje trafnie. Sięga do danych statystycznych i badań ekspertów, przytacza fakty, przystępnie wyjaśnia opisywane zjawiska, ale opiera się głównie na opowieściach i rozmowach z ludźmi, najczęściej tymi, którzy w Polsce mniejszych miast zostali, bądź, co znacznie rzadsze, do niej wrócili. Dzięki temu nie jest to suchy referat, a zbiór żywych, autentycznych historii, dzięki którym możemy przyjrzeć się poruszanym problemom z indywidualnej perspektywy.

Książka jest dobrze napisana, ciekawa, mimo dość przygnębiającej tematyki czyta się ją łatwo. Dla mnie, niestety, jest bardzo prawdziwa, momentami wręcz osobista, bo pojawia się w niej miasto, w którym się urodziłam i wiele lat mieszkałam, a do dziś mieszkają tam moi bliscy. Trudno więc nie odbierać mi jej choć trochę emocjonalnie. Niezależnie od tego, polecam. Warto czasami zajrzeć do "Polski B".

To znamienne, że moja długotrwała zapaść czytelnicza rozpoczęła się po lekturze książki, zatytułowanej właśnie "Zapaść". Ale to nie książki wina, a okoliczności życiowych, które, gdyby wziął je na warsztat ktoś obdarzony dobrym piórem, mogłyby stać się kanwą niezłej powieści przygodowej.

Ale książka Marka Szymaniaka "Zapaść" z powieścią przygodową nic wspólnego nie ma....

więcej Pokaż mimo to