Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Dosłownie przed chwilą wysmarowałam opinię o „Familokach”, gdzie przyznaję, że z reportażami zaczyna mi być nie po drodze. Bo bardzo często autorzy ( z reguły dziennikarze) marnie i powierzchownie traktują tytułowy problem, na zasadzie - coś się tam napisze, dołoży wcześniejszych artykułów i jakoś to będzie. I powstają takie płycizny, że hej! Tymczasem powieść na taki sam temat, to zupełnie inna bajka. Wyższa forma. Doskonałym przykładem takiej opowieści są „sarny..." ( choć nie rozumiem tytułu). Przeczytałam niejeden reportaż o tamtym miejscu i czasie. I co? No, mam ogólne pojęcie, przyjęłam do wiadomości, że tak było, ale mnie to nie obeszło. Dopiero po „sarnach” poczułam, zabuzowały emocje, wczułam się w sytuację jednej i drugiej strony.
Kobiety. Trudne czasy. Kilka pokoleń kobiet. Panie mocne i słabe, sprzed wieku i współczesne. Wszystkie to Maryśki, Polki i Niemki, przyjezdne i miejscowe, babcia i wnuczka i na wsi wakacje… Staw, który był i go nie było, Mokosz i kręcący się kołowrotek. Przesiedlenia. Ci już przybyli, a tamci jeszcze nie wyjechali. Gorąca zupa garnku, czyje są talerze? Dramat, jeden, drugi, trzeci, mnóstwo dramatów. Rodzinne sekrety, gigantyczne traumy.
Zakręcona, niebanalna historia z zaskakującym finałem. Aż mi się zachciało pojechać w Karkonosze z tą książę pod pachą. Przeczytajcie, a nie zawiedziecie się. Znakomita literatura.

Dosłownie przed chwilą wysmarowałam opinię o „Familokach”, gdzie przyznaję, że z reportażami zaczyna mi być nie po drodze. Bo bardzo często autorzy ( z reguły dziennikarze) marnie i powierzchownie traktują tytułowy problem, na zasadzie - coś się tam napisze, dołoży wcześniejszych artykułów i jakoś to będzie. I powstają takie płycizny, że hej! Tymczasem powieść na taki sam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam z dużym zainteresowaniem. Nie ze względu na wątek kryminalny, ani obyczajowy, czy delikatny romansik, rodzinne sekrety. Uwiodły mnie Karkonosze, ich historia, szczególnie ta krótko po wojnie, kultura, ludzie. Ponazistowskie klimaty, skarby, wysiedlenia, nie turystyczne, ale historyczne Karkonosze. Trochę mi ta powieść przypomina etnokryminały Kuźmińskich, trochę powieści Siembiedy. A dla lepszego poznania specyfiki regionu podpowiadam jeszcze „Nocami krzyczą sarny”.

Przeczytałam pierwszy (czyli ten) tom, bo drugi zwyciężył w plebiscycie LC, żeby zachować chronologię. Nie wiem, czy „Schronisko, które przetrwało", po które sięgnę niebawem to najlepsza książka sensacyjna ubiegłego roku, ale wreszcie mamy nowego zwycięzcę w tej kategorii w plebiscycie LC. Gratulacje dla autora.

Czytałam z dużym zainteresowaniem. Nie ze względu na wątek kryminalny, ani obyczajowy, czy delikatny romansik, rodzinne sekrety. Uwiodły mnie Karkonosze, ich historia, szczególnie ta krótko po wojnie, kultura, ludzie. Ponazistowskie klimaty, skarby, wysiedlenia, nie turystyczne, ale historyczne Karkonosze. Trochę mi ta powieść przypomina etnokryminały Kuźmińskich, trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Taka sobie bajeczka.

Nie podobało mi się, bo autorka nawydziwiała, wprowadziła tyle wątków, że dałoby się nimi obdzielić kilka książek.
Nie podobało mi się, bo to de facto romansidło, a ja takowych nie lubię.
I jeszcze mi się nie podobało, bo to prymitywna opowieść, z przekłamanym tłem historycznym i masą bzdur, napisana językiem dla pensjonarek.
A najbardziej mi się nie podobało, że piękny okres dwudziestolecia międzywojennego, w którym autorka osadziła powieść, potraktowany jest po macoszemu, klimatu międzywojennej Warszawy - brak. Znajomość epoki na poziomie podstawówki.

Podobało mi się tylko kilka drobiazgów - wątek produkcji perfum, Tamary Łempickiej i willa Magnolia. Ale to tylko trzy kropelki w morzu.

Nie będę się pastwić nad powieścią, że marna, bo widzę prawie same entuzjastyczne opinie i bardzo wysoką ocenę. Szanuję więc zbiorową mądrość większości, już milczę, ale zdania nie zmieniam. Nie podobało mi się i już.

PS. Pani Autorko, proszę poczytać o postaciach politycznych w tym okresie, bo coś Pani pokręciła. A z batystu nie szyje się męskich kamizelek, raczej chustki do nosa.

Taka sobie bajeczka.

Nie podobało mi się, bo autorka nawydziwiała, wprowadziła tyle wątków, że dałoby się nimi obdzielić kilka książek.
Nie podobało mi się, bo to de facto romansidło, a ja takowych nie lubię.
I jeszcze mi się nie podobało, bo to prymitywna opowieść, z przekłamanym tłem historycznym i masą bzdur, napisana językiem dla pensjonarek.
A najbardziej mi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Istny szał, kolejna randka z Kubą. Raz do roku wystarczy, częstsze kontakty groziłyby kacem lub niestrawnością, ale od czasu do czasu jest bardzo OK. Tym bardziej, że już nie tylko w zapadłej wiosze, oparach bimbru, w towarzystwie wampirów i różnych duchów, tym razem nasz egzorcysta - bimbrownik rusza w świat szeroki i wspomina czego to on nie dokonał. Maczał palce w obaleniu komunizmu w Polsce, nie raz i nie dwa ratował świat przed zagładą, między innymi, gdy w Ameryce dokonano zamachu na podstawowe prawa człowieka i podstępnie wprowadzono prohibicję, płynął na Titanicu, poznał Lenina, Bin Ladena, a nawet Jamesa Bonda. A ja mogę się poszczycić, że znam Wędrowycza.
Niezły z niego gość! Mimo chamstwa, buractwa i wieśniakowatości, choć to moczymorda jakich mało, za to ze specyficznym kodeksem honorowym, sprytny że hej i w sumie dobry człowiek.
Wiele można o nim powiedzieć, że nie wygląda, nie mówi cenzuralnie, pachnie, że lepiej nie gadać, że pijus, że bimbrownik, ale nie to, że jest postacią letnią, czy nijaką. Wzbudza emocje i albo się go uwielbia, albo nienawidzi. Ja uwielbiam (byle nie za często). Za jego poglądy, sposób bycia i życia, za pomysły i złote myśli. Cały ten stek bzdur i bzdurek, absurdów i głupotek, który ze sobą przynosi. Bawi mnie to, czytam z przyjemnością dla rozrywki, świat w oparach absurdu, istna paranoja.

Istny szał, kolejna randka z Kubą. Raz do roku wystarczy, częstsze kontakty groziłyby kacem lub niestrawnością, ale od czasu do czasu jest bardzo OK. Tym bardziej, że już nie tylko w zapadłej wiosze, oparach bimbru, w towarzystwie wampirów i różnych duchów, tym razem nasz egzorcysta - bimbrownik rusza w świat szeroki i wspomina czego to on nie dokonał. Maczał palce w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przestaję lubić takie reportaże, a tego typu jest większość. Nie satysfakcjonują mnie opowiastki, anegdotki przemieszane z historią i historyjkami. Ani wypracowania na zadany temat, a jest ich w książce - tych tematów ( krótkich rozdziałów) ponad dwadzieścia. O tytułowych familokach, znanych Ślązakach, bebokach, ogródkach, barbórkach, obowiązkowych niedzielnych roladach, górnikach, ich pracodawcach, świniobiciu, hołdach i kilkudziesięciu innych tematach. Wszystkie tylko z wierzchu polizane, zasygnalizowane i już jedziemy dalej, do kolejnego tematu. Czego tu nie ma, groch z kapustą.
Grzech podstawowy: to jest reportaż o tematach, a nie o konkretnych ludziach.
Dużo więcej w sensie poznawczym dała mi lektura „Dracha”, były emocje, dużo nowych wiadomości, ludzie z krwi i kości, mnie to pasuje bardziej.

A może ja tak wydziwiam, bo do kilkudziesięciu lat mieszkam na Śląsku i niczym właściwie mnie autor nie zaskoczył.
Ale jak ktoś mieszka w innym regionie, a Śląska ciekaw? No to niech czyta, tylko co o z tej książki będzie pamiętać po miesiącu? Sprawdziłam; ano niewiele.

Przestaję lubić takie reportaże, a tego typu jest większość. Nie satysfakcjonują mnie opowiastki, anegdotki przemieszane z historią i historyjkami. Ani wypracowania na zadany temat, a jest ich w książce - tych tematów ( krótkich rozdziałów) ponad dwadzieścia. O tytułowych familokach, znanych Ślązakach, bebokach, ogródkach, barbórkach, obowiązkowych niedzielnych roladach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szkoda, że autor nie poprzestał na pierwszej części, gdy główny bohater osiągnął czego chciał i zdobył władzę. Teraz się trochę ciągnie i ślimaczy. To już nie ten Francis, prawie całkiem inny sztab ludzi wokół niego, cel polityczny niejasny, a dążenie po trupach do tego, by utrzymać się na stołku już nie tak fascynujące, jak walka o tenże stołek, sorry - raczej o fotel szefa rządu.
W powieści stracił się gdzieś pazur, a we mnie fascynacja. Choć nadal czytało się nieźle (tylko nieźle), to z obawą myślę o trzecim tomie.

Szkoda, że autor nie poprzestał na pierwszej części, gdy główny bohater osiągnął czego chciał i zdobył władzę. Teraz się trochę ciągnie i ślimaczy. To już nie ten Francis, prawie całkiem inny sztab ludzi wokół niego, cel polityczny niejasny, a dążenie po trupach do tego, by utrzymać się na stołku już nie tak fascynujące, jak walka o tenże stołek, sorry - raczej o fotel...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ależ książka, ale emocje, a jaki lektor! Słucha się znakomicie i sugestywnie, ale wczoraj przerwałam lekturę i STOP. Ze strachu. Zaraz główna bohaterka, kobieta w żałobie, mama małego Bena, obudzi się w swoim straszącym domu i zdarzy się coś takiego, że boję się czytać dalej. Nie mam pojęcia co to będzie, ale wiem, że będzie strasznie. Do końca mam kilkanaście procent. Ależ mnie Pani postraszyła, Pani Autorko, a taka strachliwa to ja nie jestem.
Pomyślałam, że napisanie kilku zdań i podzielenie się emocjami w tym momencie, to dobra rekomendacja dla powieści, którą wchłonęłam do tej chwili jednym ciągiem. Pasuje mi wszystko. Główna bohaterka (choć ją niespecjalnie lubię), mocne otwarcie, wątek współczesny i perypetie młodej mamy, jej zadomawianie się w nowym środowisku. Wątki sprzed lat, licealne przyjaźnie, przestępstwo jedno, drugie, trzecie i wszystko się pięknie zazębia. A żeby nie było za płytko - całość podbita nośnymi społecznie bolączkami. No i okraszona mrokiem i niepewnością.
Może trochę za dużo postaci, makabresek i brutalności i pogmatwania, ale kto powiedział, że zawsze musi być prosto i miło. A że ciut niewiarygodnie? A co tam! Czyta się świetnie, a żaden King ani Masterton wcale mnie lepiej nie straszy.
Doczytam jutro rano, w pełnym słońcu i jak trzeba będzie, to zweryfikuję opinię. Na razie nie domyślam się o co chodzi, powieść rewelacja. 8 punktów.

Ależ książka, ale emocje, a jaki lektor! Słucha się znakomicie i sugestywnie, ale wczoraj przerwałam lekturę i STOP. Ze strachu. Zaraz główna bohaterka, kobieta w żałobie, mama małego Bena, obudzi się w swoim straszącym domu i zdarzy się coś takiego, że boję się czytać dalej. Nie mam pojęcia co to będzie, ale wiem, że będzie strasznie. Do końca mam kilkanaście procent. Ależ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ach, kiedyś to były czasy!
Gdy autor pisał powieść, wydawnictwo ją wydawało, a czytelnik czytał, oceniał, podobało mu się lub nie, wybierał lektury bez presji i nie miał świadomości, że za przeczytaną książką stoi sztab ludzi, którzy starają się ze wszystkich sił, by się sprzedało. Więcej i więcej. Cała zatrudniona do tego machina i wydawnicze bagienko. I wcale nie to dobre co dobre, tylko to, co dobrze wylansowane. Niby rzecz o amerykańskim rynku wydawniczym od kuchni, ale zdaje się, że do polskiej „odkuchni" wcale im nie daleko.
A gdzie w tym wszystkim czytelnik? No cóż, ja często czuję się jak naciągany na zakup bankomat. Niestety nic się w tym zakresie nie zmieni, po lekturze „Yellowface” powoli tracę złudzenia. Ważna jest kasa i już. Ale chcę nadal wierzyć, że istnieją wydawnictwa, dla których liczy się jakość, pasja i misja.

Młodziutka autorka, Rebecca F. Kuang, zachwyciła mnie swoim debiutem - „Wojną makową”. A teraz powieść o rynku wydawniczym. Czyżby dziewczę pisało o sobie? Czym jej podpadło wydawnictwo, że im tak dowaliła? O, przepraszam… że się z nimi rozliczyła. Za ultrakomercyjny sposób działania, za cynizm, bezduszność, kreowanie bestsellerów z rozdzielnika. Nie strzeliła sobie przypadkiem w kolano?
Nie czytałam z entuzjazmem, tylko z goryczą.

A powieść? No taka z cyklu: prawie dobra..
Każdy pewnie na pierwszy plan wyciągnie co innego, bo i tematów w powieści wiele. Mnie zafrapowała satyra na rynek wydawniczy. Ale nie sposób pominąć na przykład problematyki kradzieży dóbr intelektualnych, mechanizmów rządzących mediami społecznościowymi i ich niewiarygodnej siły, tyle że nie dowiedziałam się na ten temat niczego nowego. Inaczej z wątkami rasowymi - tu szykanowani byli biali. Taka to sytuacja. I przeczytałam o Chińskim Korpusie Pracy w czasie I wojny światowej, znacie Państwo temat? Ja nie znałam, poszperałam potem dodatkowo w sieci, postudiowałam …
Jeszcze słowo o głównej bohaterce - stworzenie postaci, której aż tak bardzo nie da się lubić - to też sztuka.

Jak mi się czytało? Bardzo dobrze, dobrze i coraz gorzej. Zapowiadało się znakomicie. Pierwsze 60 stron przeleciało z efektem WOW, potem z coraz większym znudzeniem i wreszcie z oczekiwaniem na koniec, rozmyty zresztą. Lektury nie odradzam, ale bardzo proszę: uważajcie na naleśniki!

Ach, kiedyś to były czasy!
Gdy autor pisał powieść, wydawnictwo ją wydawało, a czytelnik czytał, oceniał, podobało mu się lub nie, wybierał lektury bez presji i nie miał świadomości, że za przeczytaną książką stoi sztab ludzi, którzy starają się ze wszystkich sił, by się sprzedało. Więcej i więcej. Cała zatrudniona do tego machina i wydawnicze bagienko. I wcale nie to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Influenserzy. Ludzie wpływowi, oddziałujący na innych. Najczęściej koncentrują się na jednej tematyce - modzie, urodzie, wolnym czasie i in.
Bohater reportażu - charyzmatyczny młody Amerykanin Justin skoncentrował się na nietypowym stylu życia: promował wolność osobistą, antykonsumpcjonizm, duchowość i swoją niezwykłość. Nie potrafiąc poradzić sobie z umiarkowanie trudnym dzieciństwem (znam gorsze), po kilku próbach odnalezienia się w świecie, zamiast udać się do terapeuty, wyjechał w podróż do Indii w poszukiwaniu oświecenia. No i ahoj przygodo! Trafił do cieszącej się nie najlepszą sławą Doliny Parvati, duchowo się rozwinął, pewnie zapadł na syndrom indyjski, wreszcie się całkiem pogubił, a ostatecznie zagubił, bo do dziś stamtąd nie wrócił. Całkiem jak kilkadziesiąt innych osób na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
Justin to człowiek rzeczywiście pogubiony, bo z jednej strony idealista, pragnący wyższych duchowych doznań związanych z byciem religijnym ascetą. Z drugiej zaś strony przez cały czas gwiazda instagrama, zamieszczający w sieci zdjęcia i historie o sobie dla internautów - dokumentalista własnej duchowej przemiany. Coś tu zgrzyta w samych założeniach albo w szczerości intencji.

Tymczasem autor jest fanem tego chłopaka, który zatracił się w poszukiwaniu przygody. Zadał sobie bardzo wiele trudu, by udokumentować i zdobyć informacje o Justinie i miejscu, gdzie zaginął, ale wynik wyszedł mizerny. Może tak krytycznie oceniam, bo błędnie odczytałam tytuł. Oczekiwałam reportażu o niezwykłości owianej mroczną tajemnicą Doliny Parvati, z Justinem jako przykładem zaginionego tam podróżnika. Tymczasem dostałam rzecz o amerykańskim lifestylerze, który będąc zakładnikiem wykreowanego wizerunku, często wrzucał do sieci nieprawdziwe relacje, zaś interesujący mnie region potraktowano szczątkowo i tylko w tle.

Za długo było, zbyt rozwlekle, chaotycznie i nudno. Wciągnęły mnie tylko nieliczne fragmenty.
Prawdę mówiąc bardziej usatysfakcjonowana byłabym cyklem obszernych artykułów.
Po pierwsze o Dolinie Parvati, o jej położeniu, przyrodzie, pięknie (?). I o zaginionych tam innych ludziach. Może jakaś mapka? Albo zdjęcia?
Po drugie o hinduskiej duchowości, o tych wszystkich babach, aśramach, joginach i medytacjach. O indyjskim syndromie, o Gangesie i Waranasi. Autor o tym pisze, ale bardzo chaotycznie i pobieżnie.
I dopiero po trzecie o życiu i poszukiwaniach Justina Alexandra, bo to temat na artykulik, a nie na taką rozwlekłą książkę. Tym bardziej, że autor mocno nadużywa zwrotów: „prawdopodobnie, zapewne, chyba, może tak, a może inaczej”. I ten artykuł bym sobie odpuściła. I książkę też, gdybym wiedziała o czym jest.

Influenserzy. Ludzie wpływowi, oddziałujący na innych. Najczęściej koncentrują się na jednej tematyce - modzie, urodzie, wolnym czasie i in.
Bohater reportażu - charyzmatyczny młody Amerykanin Justin skoncentrował się na nietypowym stylu życia: promował wolność osobistą, antykonsumpcjonizm, duchowość i swoją niezwykłość. Nie potrafiąc poradzić sobie z umiarkowanie trudnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy to pisała Joanna Jax? Ta Joanna Jax? No to tym razem nie stworzyła powieści dla mnie. Tylko pogmatwaną, mało mnie interesującą historię, ze zbyt dużą ilością miejsc, postaci, przeskoków czasowych, zbyt pogmatwaną jak na moją biedną głowę i za bardzo powierzchowną dla mojej ciekawskiej duszy. Bardzo żałuję, bo autorka wywołała kilka frapujących wątków i szkoda, że się po nich tylko prześlizgnęła. Chętnie poczytałabym np. więcej o kolonialnych zapędach Cesarstwa Niemieckiego, a przede wszystkim o rozliczeniach i odpowiedzialności Niemców w okresie bezpośrednio po przegranej wojnie.
Tymczasem pędziłam z autorką przez kontynenty, epoki, wszystko mi się kiełbasiło. Kto z kim i dlaczego. Uczestniczyłam w marniutkim śledztwie, którego rozstrzygnięcie mnie nie obchodziło, nie kibicowałam żadnemu bohaterowi.
Ale dałam radę, doczytałam do końca, kolejny tom mnie nie interesuje. Pomimo iż autorka przerwała I tom w jedynym ciekawym momencie. Oj, nieładnie, nieładnie tak zmuszać czytelnika do kupienia kolejnego. Rozumiem tych, którym się podobało, mają pewnie mocniejszą głowę i chłonniejszy umysł. Ja poczekam na kolejną powieść Joanny Jax, tym razem skrojoną dla mnie, mam nadzieję.

Czy to pisała Joanna Jax? Ta Joanna Jax? No to tym razem nie stworzyła powieści dla mnie. Tylko pogmatwaną, mało mnie interesującą historię, ze zbyt dużą ilością miejsc, postaci, przeskoków czasowych, zbyt pogmatwaną jak na moją biedną głowę i za bardzo powierzchowną dla mojej ciekawskiej duszy. Bardzo żałuję, bo autorka wywołała kilka frapujących wątków i szkoda, że się po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię powieści napisane z rozmachem, lubię dygresyjny styl. I emocje. I jak się bardzo dużo dzieje. I lubię lubić bezwarunkowo głównego bohatera.
Tutaj to Roland, mieszkaniec Londynu, taki sobie przeciętniak. Urodził się, dorastał, wszedł w wiek męski, zestarzał się, nie zrobił nic niezwykłego. Ożenił się, wychował syna, pracował, przyjaźnił, kochał. Zwykła kolej rzeczy. Dużo się w jego prostym życiu dzieje, a wiele zdarzeń i ich konsekwencje przeradza się w rozbudowane wątki i doprawdy trudno ocenić który z nich jest wiodący i najbardziej determinuje jego przyszłość. Ten o żonie? Nauczycielce? Internacie? Muzyce? Synu?
Ogólnie „Lekcje” to osobista kronika przemijania, życiowych wyborów, straconych szans, ewolucji poglądów. Oraz zmian zachodzących w ciele, wkraczania w starość, gdy człowiek kurczy się w każdym aspekcie. Uniwersalnie jest. A facet przyzwoity i spełniony, choć sądzi co innego.

Historia życia głównego bohatera jest niewątpliwie ciekawa, ale takie książki już były. Wyróżnia ją rozmach i to, co w tle. Bowiem losy Rolanda ukazane są na tak bardzo rozbudowanym tle najnowszej historii Europy, że mnie to oszołomiło. Wydarzenia, które znam albo przeżyłam, albo działy się tuż za miedzą. Czarnobyl, WTC 11 września, brexit, ataki terrorystyczne w londyńskim metrze, upadek berlińskiego muru, pandemia, izolacja, kolejne Nagrody Nobla i mnóstwo drobnych, znanych mi zdarzeń. To osadzało historię życia Rolanda w czasie i europejskiej przestrzeni i czyniło ją bliską, a jego zmagania znajome. Powstał przykładowy portret urodzonego po wojnie pokolenia wraz z traumami naszej współczesności, o których wiemy, że są, ale się nad nimi nie zastanawiamy.

I wreszcie tytułowe lekcje - te są obecne w wielu aspektach.
Od lekcji muzyki udzielanych Rolandowi przez zmysłową nauczycielkę, co miało niebagatelny wpływ na jego życie.
Poprzez nauki, które odebrał od losu, dla czytelnika - to powtórka z najnowszej historii naszego kontynentu.
Aż po najważniejsze - lekcje życia i przemijania, które Rolandowi podarował autor, a czytelnikowi lektura tej powieści.
Doskonała to lekcja przemijania, traum współczesności, godzenia się z poczuciem braku spełnienia i z tym, że łatwo coś przegapić .

PS. Do tej entuzjastycznej opinii łyżka dziegciu. Czy powieść ma dla mnie usterki? Ano jakieś tam ma…
A teraz miodem to potraktuję: przy wszystkich zaletach i emocjach, które mi zaoferowała - te drobne mankamenty są w ogóle nieistotne. Dla mnie powieść wspaniała.

Lubię powieści napisane z rozmachem, lubię dygresyjny styl. I emocje. I jak się bardzo dużo dzieje. I lubię lubić bezwarunkowo głównego bohatera.
Tutaj to Roland, mieszkaniec Londynu, taki sobie przeciętniak. Urodził się, dorastał, wszedł w wiek męski, zestarzał się, nie zrobił nic niezwykłego. Ożenił się, wychował syna, pracował, przyjaźnił, kochał. Zwykła kolej rzeczy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mała, krótka i bardzo treściwa, wręcz skondensowana. A ja podeszłam do niej zbyt lekko. Ot, taki drobiażdżek, machnie się ją do kilku porannych kawek. No i machnęłam tego „Kornika” raz-dwa, a teraz on woła do mnie: jeszcze raz!

Hiszpańska zabita dechami wioseczka i trzy główne postaci: babcia nie z tej ziemi, uwięziona z nią wnuczka oraz główny bohater powieści - on. DOM. Spersonifikowany. Wpadający w furię, mający emocje, narzucający swą wolę. Z niepokojącymi lokatorami, z szafą wypełnioną kapryśnymi stworami, pełen hałasów, głosów i skrzypień. I z wmurowaną tajemnicą. Widać go doskonale na okładce. Od sufitu po dach przesiąknięty cieniami i duszami zmarłych, zbudowany ze wspomnień, wściekłości i potrzeby odwetu. Do tego realne kobiety, z traumami i wypaczoną osobowością, napędzane tymi samymi co DOM emocjami i głodem zemsty.

Brzmi jak horror? No tak. Ale ten horror to tylko niebanalne opakowanie, które kryje w sobie dużo więcej. Trudną przeszłość Hiszpanii, niechlubną wojnę domową i wciąż jątrzące się rany. Nierówności społeczne, walki klasowe, traumy pokoleniowe, przemoc, mizoginię.
Powieść angażuje emocjonalnie i intelektualnie. I to jeszcze jak! Jest taka, no..., jako to nazwać?… Wyrafinowana. Zostawia w duszy ślad.

Wchłonęłam na chybcika, mam niedosyt, przeczytam jeszcze raz. I to niebawem. Na razie 7 punktów, ale myślę, że będzie więcej.

Mała, krótka i bardzo treściwa, wręcz skondensowana. A ja podeszłam do niej zbyt lekko. Ot, taki drobiażdżek, machnie się ją do kilku porannych kawek. No i machnęłam tego „Kornika” raz-dwa, a teraz on woła do mnie: jeszcze raz!

Hiszpańska zabita dechami wioseczka i trzy główne postaci: babcia nie z tej ziemi, uwięziona z nią wnuczka oraz główny bohater powieści - on....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lektura satysfakcjonująca mnie w każdym aspekcie, bo
* jestem bezkrytycznym fanem autora i co by nie napisał, to będę się zachwycać
* uważam opowiadania za wyższą formę niż rozwlekłe powieścidła
* lubię jak się literatura kręci wokół innej artystycznej formy
* i wszystko się tu zgadza: dostałam tytułowe nokturny. Nie: opowiadania mięsiste, z galopującą akcją i krwistymi bohaterami, ale właśnie nokturny. W muzyce byłyby to utwory inspirowana poetyckim nastrojem nocy, spokojne, zrównoważone, w plastyce - obrazy pełne mroku, tuż po zmroku, delikatne, trochę rozmyte.
I tak jest z tymi opowiadaniami. Subtelnie, łagodnie i pięknie, ale nic niezwykłego. Pięć opowiadań obracających się wokół muzyki, wieczoru, zmierzchu, końca czegoś. Każde z nich oddzielnie jest urocze, ale razem - uwodzą, zaskakują i prowadzą do literacko - muzycznego spełnienia. Dają do myślenia, tylko trzeba się głębiej zastanowić, tu nic nie jest podane na tacy.
Te opowiastki są łagodne, w pastelowych barwach, bez wyraźnej kreski i ostrych konturów. Nie wywołują nie wiadomo jakich emocji, ale wzruszają. Nie śmieszą, ale powodują rozbawienie. Sprawiają nie radość, czy euforię, ale spokojną przyjemność.
Pięciu muzyków, pięć miejsc, scenerii, pomysłów na muzyczne perypetie i polskie akcenty. Pięć literackich wykonań na muzyczne tematy, które tworzą nie lada koncert. A pod powierzchnią wcale nie muzyka, a to co najważniejsze, tylko że w muzycznej oprawie. Ludzkie dylematy, miłość, samotność, wybory dobre i złe, spełnienie, szczęście.
Dla mnie cudo, ale jeśli ktoś nie lubi Kazuo, opowiadań lub oczekuje fajerwerków, to pewnie się wynudzi.

Lektura satysfakcjonująca mnie w każdym aspekcie, bo
* jestem bezkrytycznym fanem autora i co by nie napisał, to będę się zachwycać
* uważam opowiadania za wyższą formę niż rozwlekłe powieścidła
* lubię jak się literatura kręci wokół innej artystycznej formy
* i wszystko się tu zgadza: dostałam tytułowe nokturny. Nie: opowiadania mięsiste, z galopującą akcją i krwistymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli ktoś czytał (nie: oglądał) „Stulecie Winnych” i tak jak ja się zachwycił, to spodoba mu się i ta powieść Ałbeny Grabowskiej. Bohaterowie oczywiście nowi, opowieść inna, ale historia równie ciekawa i podana w dobrym stylu. Wojna się skończyła i z wojennej tułaczki wracają do zburzonej Warszawy dawni mieszkańcy miasta. Pamiętacie serial „Dom” i słynne popiołkowe „Jacuś, aleś wyrósł” ? To właśnie w tym stylu jest powieść. Taka dokumentalno - obyczajowa.
Stolica się odbudowuje, mieszka się byle gdzie, je się co popadnie, wokół ruiny, gruzy, wydobywane zewsząd zwłoki, identyfikacje, rozpacz. Ludzie wprawdzie cieszą się, że jest już po wojnie, ale jeszcze oglądają się wstecz, wspominają koszmarne czasy, poszukują zaginionych, czekają na powrót bliskich, opłakują nieżyjących krewnych i znajomych. Ale z nadzieją patrzą w przyszłość, planują, starają się żyć w miarę normalnie, zapomnieć, ale nie zapomnieć. Kochają, tęsknią, pracują, uczą się, rozkręcają swoje biznesy, randkują, chodzą na lody, starają się wrócić do normalności.
Powieść napisana lekko i pomysłowo, z perspektywy kilku osób, małej sprytnej dziewuszki, jej siostry studentki, mamy nauczycielki, taty lekarza. Czyta się bardzo dobrze, choć smutno tu, nie brak nieszczęść i scen tragicznych, ale nad wszystkim unosi się nadzieja, że wszystko się jakoś ułoży i w końcu będzie dobrze.
Nie miałabym nic przeciwko kontynuacji, tylko takiej żebym też polubiła postaci i żeby powieść niosła z sobą tyle samo emocji. Zarówno odczuwanych przez bohaterów, jak i przeze mnie. Pani Ałbeno, da się coś zrobić?

Jeśli ktoś czytał (nie: oglądał) „Stulecie Winnych” i tak jak ja się zachwycił, to spodoba mu się i ta powieść Ałbeny Grabowskiej. Bohaterowie oczywiście nowi, opowieść inna, ale historia równie ciekawa i podana w dobrym stylu. Wojna się skończyła i z wojennej tułaczki wracają do zburzonej Warszawy dawni mieszkańcy miasta. Pamiętacie serial „Dom” i słynne popiołkowe „Jacuś,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tęskniłam za Starą Słaboniową - dostałam „Szeptuchę”, Podlasie, Waniuszki i młodą Olenę, która odziedziczywszy po babce dar szeptuchowania, doskonali się w swoim fachu. Autorka zaoferowała mi więcej niż się spodziewałam: ciekawą lekturę, choć bez rozbudowanej akcji, bez szałów i uniesień. Sympatyczną główną bohaterkę, wiejskie klimaty, wiele postaci i rodzin, które polubiłam, lokalne śmiesznostki i gwarę, którą brawurowo posługuje się lektorka.
A gdyby ktoś odczuwał niedosyt, że mu folkloru jak malowanego za mało, zawsze może wykupić sobie wczasy we wzorcowej wiejskiej zagrodzie, którą dla mieszczuchów stworzyła jedna taka kreatywna gospodyni. Krówki do dojenia, swojskie ogóreczki, konikami do kościoła, a przy studni pacholęta w białych giezłach.
Nie oczekujcie Państwo nie wiadomo jakiego arcydzieła, ale wiejskiej opowiastki, napisanej lekko, z pomysłem, swadą i poczuciem humoru. No, może tylko samej szeptuchy w „Szeptusze” mi było za mało.

Tęskniłam za Starą Słaboniową - dostałam „Szeptuchę”, Podlasie, Waniuszki i młodą Olenę, która odziedziczywszy po babce dar szeptuchowania, doskonali się w swoim fachu. Autorka zaoferowała mi więcej niż się spodziewałam: ciekawą lekturę, choć bez rozbudowanej akcji, bez szałów i uniesień. Sympatyczną główną bohaterkę, wiejskie klimaty, wiele postaci i rodzin, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najpierw wyszukałam w sieci tytułowe „Usta”. Okazały się rzeźbą. Przy okazji odkryłam piersi, brzuchy, twarze, różne części ciała. O wielkiej ekspresji. I wyjątkowej aurze.
A potem wyskoczyły mi zupełnie inne rzeźby, pomniki, instalacje, odlewy.
Przeczytałam książkę. Zawstydziła mnie moja ignorancja.
Odkryłam polską rzeźbiarkę,
kaliszankę,
beztroską charakterną dziewuszkę,
naznaczoną okropnościami pobytów w obozach koncentracyjnych dziewczynę,
kobietę z apetytem na życie,
w dodatku bardzo piękną kobietę,
fascynującą,
matkę - żonę - kochankę,
doświadczoną przez los,
człowieka o niespokojnej duszy,
jedną z najwybitniejszych polskich rzeźbiarek,
wielką artystkę światowego formatu.
Alinę Szapocznikow.

Najpierw wyszukałam w sieci tytułowe „Usta”. Okazały się rzeźbą. Przy okazji odkryłam piersi, brzuchy, twarze, różne części ciała. O wielkiej ekspresji. I wyjątkowej aurze.
A potem wyskoczyły mi zupełnie inne rzeźby, pomniki, instalacje, odlewy.
Przeczytałam książkę. Zawstydziła mnie moja ignorancja.
Odkryłam polską rzeźbiarkę,
kaliszankę,
beztroską charakterną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chopin - nasze dobro narodowe. Chluba i chwała. Jest najlepszy, największy, aktualny do dziś. Tak uważam, szczerze i z głębi serca. Tylko ile ja o nim wiem? No nie ma się czym chwalić.

Zgoda, jak piszą w blurbie, 200 lat temu Chopin zaczarował Europę, a potem świat. Ale książka mnie nie zaczarowała. Pewnie to zabieg celowy, ale czułam się, jakbym słuchała referatu, w dodatku mniej o Chopinie, bardziej o jego muzyce. Nie zobaczyłam Fryderyka jako człowieka, tylko genialnego muzyka. Irytowało mnie to, że często się gubiłam, a ilość fachowych muzycznych terminów mnie przytłoczyła. Oto przykładowy cytat, żeby się wytłumaczyć z mojej ciężko kapującej głowiny:
„...już w mazurku cis-moll z opusu 50 temat będący samym otwarciem utworu wprowadzony jest w formie kanonu, ale z paroma nutami dodatkowego głosu. Kanon pojawia się też w mazurku C-dur z opusu 56. W mazurku a-moll z opusu 59 nie odnajdziemy już tak jawnego użycia imitacji, ale homofoniczną strukturę utworu przenika przecież duch myślenia polifonicznego. Akompaniament układa się w głos dopowiadający wobec tematu. Ta podskórna obecność polifonii... stała się wręcz emblematyczna.”

Znalazłam za to dwie zalety lektury: po pierwsze - coś tam jednak mi w głowie zostało, choć nie wiem na jak długo. Po drugie - autor sprowokował mnie, by znaleźć kolejną lekturę o Chopinie, postaram się o coś dla mnie przyjaźniejszego.


PS. Niedawno trafiłam na coś, co mi się tak spodobało, że co jestem w Warszawie, to targam tam wszystkich, którzy tylko dają się zaciągnąć. Kameralny koncert muzyki chopinowskiej dla turystów zapewne, na Starówce, w przepięknej Sali Fryderyk (na Senatorskiej). Wystrój sali, kryształowy żyrandol, otoczenie, muzycy, klimat koncertu, lampka szampana w przerwie plus oczywiście muzyka Fryderyka Chopina. Balsam dla duszy - dobrze spędzona godzinka. Bardzo polecam, jeśli ktoś nie jest wybitnym znawcą, tylko amatorem, jak ja. Koncerty są codziennie, wchodzi się z marszu, bilety przy wejściu. Piszę o tym, bo a nuż komuś się przypomni jak będzie w Warszawie.

Chopin - nasze dobro narodowe. Chluba i chwała. Jest najlepszy, największy, aktualny do dziś. Tak uważam, szczerze i z głębi serca. Tylko ile ja o nim wiem? No nie ma się czym chwalić.

Zgoda, jak piszą w blurbie, 200 lat temu Chopin zaczarował Europę, a potem świat. Ale książka mnie nie zaczarowała. Pewnie to zabieg celowy, ale czułam się, jakbym słuchała referatu, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fajny pomysł: opowiedz mi swoją historię, a ja Ci zrobię zdjęcie i zostawię odbitkę. I tu jest koniec fajności. Zawiodło wykonanie.
Autorka rodem z wyższych sfer, przekonana o swojej wyższości paniusia z Warszawy, choć prawdę mówiąc młoda dziewczyna na wędrownych wakacjach, spisała wspomnienia zaczepianych przez nią ludzi, mieszkańców wymierających wsi.
Patrząc na wysoką średnią ocenę wielu osobom się to podoba, ale dla mnie jest powierzchownie, wspomnienia się powtarzają - wielu przesiedleńców ma podobne przeżycia, odnoszę wrażenie, że autorka szczególnie upodobała sobie epatowanie biedą i brudem w odwiedzanych domach. I niejednokrotnie wyciągnięte z kontekstu historie, przekłamują rzeczywistość. Bo nie wierzę, że nie dało się nic przyjemnego o napotkanych ludziach napisać, choćby dla reporterskiej rzeletności. Każdy ma przecież jakieś swoje dobre pięć minut.
Do głowy ciśnie mi się jeszcze dużo niepochlebnych zdań o chaosie, poszatkowaniu, historiach, które nic nie wnoszą, ale nabijają ilość stron, o wyczuwalnej niechęci do części respondentów, a już nie daj Boże, żeby ktoś się źle wyraził o Żydach - dziewczę reporterka bez słowa opuszcza taki dom.
Wystarczająco dużo czasu straciłam na wysłuchanie tej książki, bym miała go jeszcze trwonić na pisanie dłuższej opinii, sorry. Mnie się nie podobało. Nie polecam.
W ocenie 2 gwiazdki przyznałam dodatkowo, za pomysł na wędrowne wakacje i pozyskanie materiałów do książki.

Fajny pomysł: opowiedz mi swoją historię, a ja Ci zrobię zdjęcie i zostawię odbitkę. I tu jest koniec fajności. Zawiodło wykonanie.
Autorka rodem z wyższych sfer, przekonana o swojej wyższości paniusia z Warszawy, choć prawdę mówiąc młoda dziewczyna na wędrownych wakacjach, spisała wspomnienia zaczepianych przez nią ludzi, mieszkańców wymierających wsi.
Patrząc na wysoką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marcowe Wyzwanie LC - książka literackiego patrona ’20–’24

One są jak sen, te opowiadania.
Dziwaczny, magiczny sen, cudzy i ja się w nim znalazłam.
A ja lubię senne mary, ale moje własne czary-mary.
Teleportowałam się tu jakoś.
Wylały się na mnie słowa, potoki słów, który mnie osaczyły i urzekły.
Przechadzam się i oglądam świat oczami autora.
Duszno się zrobiło i gęsto.
Coś pan brał, Panie Autorze?
Grzebię się w tym śnie i jestem zachwycona.
Mimo iż nie lubię takich klimatów.
Wolę jak coś się dzieje, jak jest jakaś historia.
Rozumiem tych, którym się nie podoba, wolą śnić inny sen.
Czuję, że ktoś rzucił na mnie urok.
Nie czytałam okiem ni uchem, ni sercem ni duchem.
Tylko Najwyższą Duszą, czyli mą jaźnią.
Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Marcowe Wyzwanie LC - książka literackiego patrona ’20–’24

One są jak sen, te opowiadania.
Dziwaczny, magiczny sen, cudzy i ja się w nim znalazłam.
A ja lubię senne mary, ale moje własne czary-mary.
Teleportowałam się tu jakoś.
Wylały się na mnie słowa, potoki słów, który mnie osaczyły i urzekły.
Przechadzam się i oglądam świat oczami autora.
Duszno się zrobiło i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marcowe Wyzwanie LC - książka literackiego patrona ’20–’24

Gdyby nie Wyzwanie LC, to pewnie by się Hłasko swoich pięciu minut u mnie nie doczekał. A tak wiem w kim kochała się Agnieszka Osiecka, kto był objawieniem dla młodych Polaków kilka pokoleń temu, pojmuję czemu potem był tak modny i dlaczego on to człowiek - legenda, a książka (choć nieco wypłowiała) to legenda z półki literatura buntu.

Na powieść nie patrzę jak na autobiografię, zbyt często mi Hłasko rzucał w oczy hasłem „jeśli nawet historia ta nie jest prawdziwa, jest ona prawdziwym zmyśleniem”. Rozumiem, że jako autor oparł się na swoich przeżyciach, ale odczuł potrzebę, by podkręcić swoją opowieść, dodać jej pieprzu. Coś wyciął, coś dodał, przekręcił fakty, podkręcił realia, pofantazjował trochę. Jego prawo. Tym bardziej, że wyszło z tego doskonałe świadectwo epoki. Polska z czasów Gomułki, szara, bura i ponura, Polacy radzący sobie z życiem najlepiej jak umieli. I w tym wszystkim Marek Hłasko - komentator rzeczywistości, rozczarowany życiem, z poczuciem krzywdy. Pisze wybiórczo, o tym i owym, o życiu w kraju i o emigracji - jak też sobie tam radził. Doradza jak się nie dać lub jak okpić innych. Trochę się przechwala, jaki to sprytny i nietuzinkowy z niego facet, czasem wyłazi z niego narcyz. Wyśmiewa, kpi, puszcza oko. W książce pełno komentarzy i odniesień do literatury i kinematografii, ciekawostek o kumplach od kielicha, m.in. znanych ludziach kultury.

Rozumiem, że Hłasko taki był rzeczywiście lub w swoich fantazjach. Ale to dla mnie nieistotne - prawda to wszystko czy fałsz. Bo dostałam niezły kawałek literatury, porządny kawał rodzimej historii, podanej błyskotliwie i z humorem ( no dobra, często wisielczym). Autor przepuścił tę historię przez siebie, a uważał, że „świat dzieli się na dwie połowy, w jednej z nich jest nie do życia, w drugiej nie do wytrzymania”. I to w „Pięknych dwudziestoletnich” się czuje.

Taka książka, napisana 60 lat temu - toż to było coś! Pewnie unikat.
Wydana 40 lat temu - też nie lada sensacja.
Przeczytana dziś -no cóż… Gdybym miała lat dwadzieścia i była piękna, młoda i gniewna, może gdyby wróciły tamte czasy - to zachłysnęłabym się kultową książką i autorem. A tak - powieść wprawdzie trochę mnie rozczarowała, ale i tak było warto.

Marcowe Wyzwanie LC - książka literackiego patrona ’20–’24

Gdyby nie Wyzwanie LC, to pewnie by się Hłasko swoich pięciu minut u mnie nie doczekał. A tak wiem w kim kochała się Agnieszka Osiecka, kto był objawieniem dla młodych Polaków kilka pokoleń temu, pojmuję czemu potem był tak modny i dlaczego on to człowiek - legenda, a książka (choć nieco wypłowiała) to legenda z...

więcej Pokaż mimo to