-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
-
ArtykułyMoa Herngren, „Rozwód”: „Czy ten, który odchodzi i jest niewierny, zawsze jest tym złym?”BarbaraDorosz1
-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać2
Biblioteczka
Nie jest to, jak można było się spodziewać, odcinanie kuponów od poprzednich książek, a pełnoprawne uzupełnienie. Szczególnie cenne ze względu na problemy życiowe Petersona, bo mógł kolejny raz na własnej skórze pokazać, jak jego zasady pozwalają stanąć na nogi po najczarniejszych godzinach. Oczywiście da się podobne treści wyciągnąć z jego wystąpień i udzielonych wywiadów, ale książka podaje to wszystko syntetycznie i w uporządkowany sposób. Tzn. na tyle uporządkowany, na ile uporządkowany może być jungowski słowotok Jordana :)
Dla fanów Petersona materiał obowiązkowy, a dla umiarkowanych sympatyków lektura godna rozważenia, bo raczej was nie zawiedzie.
Kolejny raz dziękuję wydawcy za egzemplarz.
Nie jest to, jak można było się spodziewać, odcinanie kuponów od poprzednich książek, a pełnoprawne uzupełnienie. Szczególnie cenne ze względu na problemy życiowe Petersona, bo mógł kolejny raz na własnej skórze pokazać, jak jego zasady pozwalają stanąć na nogi po najczarniejszych godzinach. Oczywiście da się podobne treści wyciągnąć z jego wystąpień i udzielonych wywiadów,...
więcej mniej Pokaż mimo toDla mnie informacja, że demokracja to porażka na każdym froncie nie jest niczym nowym, a mimo to, co chwila coś mnie zaskakiwało. Plusem jest też to, że ta pozycja jest dosyć krótka, więc nie powinna zmęczyć leniwego czytelnika. Serdecznie polecam.
Dla mnie informacja, że demokracja to porażka na każdym froncie nie jest niczym nowym, a mimo to, co chwila coś mnie zaskakiwało. Plusem jest też to, że ta pozycja jest dosyć krótka, więc nie powinna zmęczyć leniwego czytelnika. Serdecznie polecam.
Pokaż mimo to2021-06-04
Trzy razy pisałem recenzję i trzy razy się nie zapisała. Nie chce mi się więcej. Poczytajcie sobie krytyków: https://en.wikipedia.org/wiki/The_Culture_of_Critique_series#Academic_response
Trzy razy pisałem recenzję i trzy razy się nie zapisała. Nie chce mi się więcej. Poczytajcie sobie krytyków: https://en.wikipedia.org/wiki/The_Culture_of_Critique_series#Academic_response
Pokaż mimo to2020-11-28
Uprzejmie dziękuję wydawnictwu Fijorr za dostarczenie mi tej książki do recenzji. Temat edukacji zawsze żywo mnie interesował i bardzo wiele wskazuje, że jakąkolwiek naprawę społeczeństwa należałoby zacząć od całkowitego zaorania pruskiego modelu szkolnictwa, kładącego nacisk na posłuszeństwo, a nie na jakieś realne kształcenie intelektualne. Takiego kierunku rozważań spodziewałem się od Caplana i trochę się przeliczyłem, choć niekoniecznie zawiodłem. Dostałem trochę coś innego, niż się spodziewałem, ale równie wartościowego.
Autor poświęca dużo miejsce krytyce tzw. czystej teorii kapitału ludzkiego, według której każdy rok spędzony w szkole, zwiększa realnie nasze umiejętności, co ma się przekładać potem na wzrost produktywności w pracy. Większość ludzi faktycznie uczy się w szkole czytać, pisać i liczyć (choć bardziej rozgarnięte dzieci na dobrą sprawę potrafią to jeszcze przed pójściem do szkoły), ale potem przyswajają wiedzę całkowicie zbędną w ich życiach, którą i tak w zdecydowanej większości zapominają. Nie nabywają też żadnych realnych ciągot do kultury wysokiej. Skoro tak jest i wszyscy w sumie to wiedzą, to czemu pracodawcy premiują stanowiskami i wyższymi płacami ludzi, którzy dłużej uczestniczyli w tym szaleństwie, a mniej przychylnie patrzą na zdeterminowanych do pracy, którzy szkół, czy uniwersytetów nie pokończyli? Wyjaśnia to teoria sygnalizowania. Caplan szacuje, na podstawie naprawdę licznych i w najróżniejszy sposób zestawionych danych, że edukacja formalna to w 80% zwykła sygnalizacja co najmniej przyzwoitej inteligencji, pracowitości oraz przede wszystkim konformizmu. Kult wysokiego IQ istnieje chyba głównie tylko w głowach ludzi o wysokim IQ, pozbawionych innych cnót. Każdy rozsądny pracodawca oczywiście nie będzie chciał zatrudnić debila, ale przede wszystkim potrzebuje pracownika, na którym można polegać i który wypełnia polecenia, a nie udowadnia swojemu pracodawcy, że jest mądrzejszy od niego i w ogóle to powinni zamienić się miejscami.
Skoro głównym zadaniem edukacji jest sygnalizacja (ale nie jedynym i autor podkreśla, że jakieś najbardziej elementarne szkoły mają według niego rację bytu), to możemy mieć ową sygnalizację po mniejszych kosztach. Po prostu zamiast pchać wszystkich do szkół wyższych, tworząc inflację wykształcenia i absurdalne sytuacje, gdzie ludzie szukają sprzątaczek po studiach i z językami obcymi, należy zachęcać tych, co teraz studiują, do kończenia edukacji na etapie szkół średnich, a tych, co teraz kończą na etapie szkół średnich, by zamiast liceów wybierali szkoły zawodowe. Będzie to mniejszym kosztem nie tylko dla społeczeństwa, ale również dla samych uczniów, których okrada się z cennych lat życia. A ci, którzy twierdzą, że to zabieranie im dzieciństwa, zapominają, że większość uczniów się w szkole nudzi. To nie jest przypadkiem "zabieranie dzieciństwa"? Lepiej już się "nudzić" w pracy, gdzie nabywa się realne umiejętności i tworzy bogactwo.
W związku z sygnalizacją Caplan uświadamia w tym dziele trochę smutnych faktów: ona będzie trwać, bo pracodawcom się opłaca. Nie mają fizycznie możliwości dać szansy każdemu kandydatowi, więc muszą być jakieś kryteria wstępne, które odsiewają kiepskich kandydatów, a że przez te kryteria czasem odpadnie wspaniały pracownik, który z jakiegoś powodu nie pokończył szkół no to nie ich powód do zmartwień. Patrzenie na dyplomy to najbardziej racjonalna strategia z ich punktu widzenia. I dlatego też edukacja internetowa nie wyprze edukacji stacjonarnej. Owszem, można w internecie ukończyć dowolny kurs na najlepszych uniwersytetach świata u najlepszych wykładowców i posiąść dowolną wiedzę, ale w większości prac ta teoretyczna wiedza nie ma zastosowania, a nawet gdy ma, to sposób jej zdobycia wskazuje na wysoki poziom nonkonformizmu. Zamiast iść na studia jak wszyscy, to uważasz, że wiesz lepiej, niż społeczeństwo. To podejrzane z punktu widzenia pracodawcy.
Edukacja internetowa jest pomocna wrogom prusactwa w innym miejscu. Jest idealnym argumentem w dyskusji z ludźmi, którzy wiedzą, że większość nic ze szkoły nie wynosi, ale którzy uważają, że szkoła powinna przynajmniej wśród nielicznych zaszczepić miłość do kultury wysokiej, bo jak tego nie zrobi, to te nieoświecone chamy już nigdy nie będą miały z nią styczności. Ludzie interesujący się bardziej wymagającymi intelektualnie formami rozrywki zazwyczaj interesują się nimi sami z siebie, pod wpływem losowych impresji z popkultury, czy najbliższego otoczenia oraz z przyczyn czysto charakterologicznych np. pretensjonalności. Jeżeli faktycznie mają umysłowość zdolną do odbioru kultury wyższej, to sięgną po nią niezależnie od tego, czy zapoznali się z nią w szkole, a internetu dostarczy im wszelkich niezbędnych materiałów.
To były główne myśli książki. Do wszystkiego jest mnóstwo szczegółowych statystyk, a na koniec autor podsumował to w kilku krótkich dialogach, które pomagają utrwalić treść porozrzucaną po książce. Muszę ten zabieg zdecydowanie pochwalić. Osoby niezdecydowane na lekturę grubaśnej książki wypchanej statystykami, mogą zacząć właśnie od tego dialogu. Jak poczują się zaintrygowane, to może chętniej przebrną przez żmudne czasem fragmenty właściwego wywodu.
Ode mnie jeszcze krótki komentarz. Rozpoczynając lekturę, miałem wrażenie, że autor sprowadza rolę edukacji formalnej do szkół zawodowych, gdzie takimi szkołami zawodowymi są nawet podstawówki, bo uczą czytania i liczenia potrzebnych w pracy. Dopiero później zrozumiałem, że autor wcale nie jest przeekonomizowanym, technokratycznym filistrem, a realistą. Nie jest już aktualny ideał średniowiecznego uniwersytetu, gdzie uczono wszystkiego: i umiejętności praktycznych i czystej teorii w duchu ideału poznania dla samego poznania oraz gdzie można było prawie że wyłącznie zapoznać się z bardzo drogą literaturą. Książki już nie są drogie, internet nie jest drogi, wiedza nie jest droga. Dla zdecydowanej większości populacji nie ma sensu przeładowywać programu treściami, które rzekomo mają ją uduchowić, bo po prostu tego nie dokonują. Jeżeli zaś chodzi o takie dziedziny jak filozofia, które z definicji mają być poznaniem wolnym i bezinteresownym, to trzeba się pogodzić z tym, że musi to zejść do drugiego lub trzeciego sektora, jak religia.
W każdym razie autor, jako wieloletni wykładowca akademicki i ojciec kilkorga dzieci zna system edukacji od podszewki. Bierze na poważnie zarówno jednostkowe opinie uczestników tego systemu, w którym każdy człowiek spędza przynajmniej 12 lat, jak i bierze na poważnie ustalenia naukowców. Stworzył tu naprawdę kompleksowy i dalekowzroczny obraz tej problematyki i przed skrytykowaniem go polecam zapoznać się z całością tej pracy, by nie popełnić błędu w ocenie.
Uprzejmie dziękuję wydawnictwu Fijorr za dostarczenie mi tej książki do recenzji. Temat edukacji zawsze żywo mnie interesował i bardzo wiele wskazuje, że jakąkolwiek naprawę społeczeństwa należałoby zacząć od całkowitego zaorania pruskiego modelu szkolnictwa, kładącego nacisk na posłuszeństwo, a nie na jakieś realne kształcenie intelektualne. Takiego kierunku rozważań...
więcej mniej Pokaż mimo toŚwietny esej odpowiadający na pytanie "czemu nam się nie chce?" i inspirujący do życia godnego człowieka tj. życia zdeterminowanego przede wszystkim naszą wolą.
Świetny esej odpowiadający na pytanie "czemu nam się nie chce?" i inspirujący do życia godnego człowieka tj. życia zdeterminowanego przede wszystkim naszą wolą.
Pokaż mimo toKsiążka przedstawia dosyć ciekawe koncepcje i one ją ratują przed całkowitą kompromitacją. Autor określa się jako libertarianin, ale de facto był libertarianinem modalnym (jak nazwałby go Murray Rothbard), bo w kwestiach historyczno-społecznych popisywał się niesamowitą ignorancją. Określiłbym go "całkiem inteligentny, niedouczony ćpun". Powstającego Prometeusza może nawet warto przeczytać jak masz z 15 lat i chcesz być edgy, ale trzeba być krytycznym wobec dygresji Wilsona.
Książka przedstawia dosyć ciekawe koncepcje i one ją ratują przed całkowitą kompromitacją. Autor określa się jako libertarianin, ale de facto był libertarianinem modalnym (jak nazwałby go Murray Rothbard), bo w kwestiach historyczno-społecznych popisywał się niesamowitą ignorancją. Określiłbym go "całkiem inteligentny, niedouczony ćpun". Powstającego Prometeusza może nawet...
więcej mniej Pokaż mimo toKawał dobrej zapowiedzi tego, czego elementy możemy zaobserwować w dzisiejszych czasach. Sterowanie przez rozrywkę.
Kawał dobrej zapowiedzi tego, czego elementy możemy zaobserwować w dzisiejszych czasach. Sterowanie przez rozrywkę.
Pokaż mimo to
Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci, to kolejna po Edukacji pod lupą i Otwartych granicach znakomita książka amerykańskiego ekonomisty Bryana Caplana wydana w języku polskim.
Wbrew temu, co może sugerować tytuł, książka nie skupia się na demografii i na argumentacji typu „musisz rodzić więcej dzieci dla narodu”, „kto będzie pracować na nasze emerytury?”, „kto poda ci szklankę wody na starość?”. Te wątki pojawiają się gdzieś na chwilę w książce, ale nie są jej główną osią i raczej przytoczone są z chęci nakreślenia jak najszerszego obrazu przez autora.
Najważniejsza wiadomość od Caplana do czytelników brzmi: mądre wychowanie dzieci nie stanowi tak dużego kosztu czasowego, jak ci się wydaje, więc zastanów się raz jeszcze, ile chcesz mieć potomków, bo może zechcesz mieć ich więcej. Autor opiera swoje przekonanie na badaniach przeprowadzonych na reprezentatywnej próbie bliźniąt jednojajowych, z których jedno żyło z biologicznymi rodzicami, a drugie z rodzicami adopcyjnymi. Każde pytanie badawcze zadane było z dużą ostrożnością i z uwzględnieniem różnych sytuacji, czasów i środków. Badaniami zajmowali się lekarze, psychologowie, ekonomiści, socjologowie i inni. Zgromadzili ogromny i przede wszystkim spójny zasób wiedzy na temat podobieństwa rodzinnego i wyniki nie pozastawiają złudzeń. O ile małe dzieci są podobne i do rodziców adopcyjnych i biologicznych, tak w większości przypadków, gdy dzieci dorastają, tracą podobieństwo do rodziny adopcyjnej. Mowa oczywiście nie o wyglądzie, ale o charakterze, temperamencie, inteligencji, różnych talentach, wykształceniu, zarobkach, poczuciu szczęścia i poczuciu własnej wartości, a nawet światopoglądzie.
Trzeba zaznaczyć, że wyniki badań dotyczą tylko dzieci z krajów rozwiniętych, a rodziny adopcyjne muszą reprezentować jakiś poziom materialny i kulturowy, by otrzymać prawa do opieki nad dzieckiem. Być może, gdyby nie porównywano bliźniąt, z których i jedno, i drugie mieszka w Szwecji, a zbadano by przypadki, gdy jeden z bliźniaków wychowuje się w USA, a drugi na Haiti, to różnice byłyby większe.
Jeśli chcesz, by Twoje dziecko wyrosło na porządnego człowieka, to… prawdopodobnie zrobiłeś już najważniejsze i przekazałeś mu swoje geny. Nie ma potrzeby, by rodzic, kolokwialnie mówiąc, biegał wokół dziecka, chuchał, dmuchał i woził je na milion zajęć dodatkowych. Niektórych dodatkowych aktywności twoje dziecko może nawet nie lubi i nigdy nie będzie w nich dobre. Nie musisz też przesadnie dbać o bezpieczeństwo dziecka poza domem. Rodzice ulegają iluzji, że jest więcej napaści, kradzieży, pedofilii czy narkomanii, bo częściej o tym słyszą we współczesnych i łatwo dostępnych mediach, nastawionych na wzbudzanie silnych emocji. Caplan przekonuje, że statystyki policyjne jasno mówią, że dziś jest o wiele bezpieczniej niż kiedyś. Ma oczywiście na myśli USA, ale w Polsce to stwierdzenie też jest prawdziwe.
Każde zawożenie dziecka na zbędne zajęcia np. niesprawiające mu przyjemności, czy niepotrzebne odprowadzanie go do szkoły, podczas gdy trafiłoby do niej samo, to czas tracony przez rodzica. W 1965 roku amerykańskie, niepracujące gospodynie domowe poświęcały swoim dzieciom 10 godzin tygodniowo. Mowa tu o pełnym zaangażowaniu typu czytanie dziecku – czytanie samemu na kanapie, podczas gdy dzieci obok bawią się klockami, nie jest tu wliczane. W 2002 roku to zaangażowanie bezrobotnych kobiet wyniosło już 13 godzin tygodniowo. Z kolei pracujące zwiększyły zaangażowanie z sześciu godzin w 1975 r. do 11 godzin w 2000 r. Jednocześnie rodzice w 2000 roku spędzali ze sobą 25% mniej czasu niż w 1975 r., co z pewnością nie pozostało bez wpływu na jakość ich związków i rosnącą liczbę rozwodów.
Jeśli chcesz więc poprawić jakość swojego życia i swojej rodziny, nie musisz rezygnować z pierwszego czy kolejnego dziecka. Musisz przede wszystkim się uspokoić i pozwolić sobie i dzieciom na więcej swobody. Przekonanie, że musisz poświęcać dzieciom jak najwięcej czasu, jest częścią współczesnej mitologii na temat wychowania, obecnej powszechnie w popkulturze i świadomości zbiorowej. Często przytacza się różne badania, jakoby posiadanie dziecka obniżało zadowolenie z życia. Przykładowo spytano ludzi, jak spędzili dzień i jak każda z wymienionych rzeczy wpłynęła na ich samopoczucie. Na 16 aktywności wychowanie dzieci było dopiero na 12 miejscu, co miało pokazać, że decydowanie się na dziecko to jakieś szaleństwo, ale spędzaniu czasu z dziećmi i tak było wyżej, niż prace domowe i praca zawodowa czy lwia część dnia. To, że ludziom większą przyjemność od siedzenia z dzieckiem sprawia współżycie albo jedzenie, to nie znaczy, że opieka nad dziećmi jest czymś strasznym.
Inne badanie przytaczane przez Caplana pokazuje, że pierwsze dziecko obniża poczucie szczęścia rodzica średnio o 5,6 punktów procentowych. Kolejne dużo mniej, bo zaledwie o 0,6 punktu procentowego, ale wciąż obniża. Tymczasem małżeństwo statystycznie zwiększa poczucie szczęścia aż o 18 p. p., więc statystyczne małżeństwo z dziećmi jest bardziej zadowolone z życia, niż bezdzietni single. W innym badaniu zapytano rodziców wprost, czy gdyby mogli przeżyć jeszcze raz swoje życie, to czy zdecydowaliby się na dzieci. 91% rodziców odpowiedziało twierdząco, zaś 7% przecząco. Z kolei aż 2/3 czterdziestolatków bezdzietnych z wyboru przyznało, że żałuje swojej decyzji.
Warto zaznaczyć, że autor adresuje książkę do ludzi przynajmniej zastanawiających się, czy chcą mieć dzieci. Nie ma na celu przekonać ludzi pewnych swoich planów, a jedynie namówić już częściowo przekonanych do rodzicielstwa, by mieli więcej dzieci. Nie narzuca nikomu swojego światopoglądu i nie twierdzi, że każdy powinien mieć dzieci. Ale jeśli choć trochę się zastanawiasz nad kwestią poszerzenia rodziny, to Caplan chce ci pomóc podjąć racjonalny, zgodny z faktami wybór. Dlatego też kilkakrotnie przestrzega w swoim dziele przed błędem myślenia o rodzicielstwie w kontekście tylko i wyłącznie pierwszych lat życia syna czy córki. Gdy idziesz do sklepu na zakupy, to musisz ich wielkość zaplanować tak, by starczyło ci produktów do momentu, gdy będziesz mógł/będziesz chciał iść do sklepu ponownie. Nie możesz podejmować decyzji zakupowych tylko na podstawie tego, że 10 minut temu zjadłeś obiad i nie jesteś już głodny – wyjście ze sklepu z pustymi torbami tylko i wyłącznie na podstawie twojej aktualnej sytości byłoby irracjonalne. Tak samo nie możesz planować liczby dzieci, kierując się aktualnym „przesytem” w kwestii ich płaczu czy psocenia. Gdy osiągną wiek nastoletni, będziesz żałować, że nie mają dla ciebie więcej czasu, a jak dorosną i się wyprowadzą, to z utęsknieniem będziesz oczekiwać telefonów i wizyt. Innymi słowy „najlepsza dla ciebie liczba dzieci” zmienia się z czasem. Dwa biegające maluchy mogą się wydawać wystarczające, gdy masz trzydziestkę, ale sklep z naszego porównania może potem być nieczynny albo możesz nie mieć czasu na zakupy.
Oprócz tej przeprawy po wynikach różnych badań i przemyśleniach autora na temat rodzicielstwa, książka zawiera też poradnik „jak mieć więcej wnuków” oraz rozdział poświęcony różnym sposobom leczenia bezpłodności (niestety dość infantylny, nie rozumiejący w ogóle na czym polegają kontrowersje z np. in vitro i sprowadzające całą bioetykę do religii). Całość publikacji podsumowana jest ciekawym zabiegiem w postaci czterech fikcyjnych dialogów, pomagających utrwalić zdobytą przez czytelnika wiedzę.
Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci, to kolejna po Edukacji pod lupą i Otwartych granicach znakomita książka amerykańskiego ekonomisty Bryana Caplana wydana w języku polskim.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWbrew temu, co może sugerować tytuł, książka nie skupia się na demografii i na argumentacji typu „musisz rodzić więcej dzieci dla narodu”, „kto będzie pracować na nasze emerytury?”, „kto poda...