Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Tego to się nie spodziewałam. Swoją najnowszą książką Marcel Moss zafundował czytelnikom niezłą emocjonalną karuzelę. Fabuła "Nie wiesz wszystkiego" jest zaplątana jak pędy ceropegii.

W tej historii poznajemy losy kilku osób i z perspektywy każdej z nich możemy zagłębiać się w opowieść. Dwie nie żyją, jedna jest nauczycielką, pozostali to uczniowie jej szkoły. Ciężko pisać o każdej z tych postaci, bo trzeba by to było robić w osobnych postach, tak są barwne. Każda z nich skrywa swoją tajemnicę, a ich losy łączą się w niespodziewanym dla nikogo finale. Dzięki tylu bohaterom autor w jednej książce poruszył wiele aktualnych społecznych problemów i dramatów - samobójstwo i próby samobójcze, sponsoring, presję rówieśników, seksoholizm, przemoc psychiczną, orientację seksualną czy gwałt. Książka trzyma w napięciu, a dzięki kilku narratorom czyta się ją bardzo szybko. To z kolei sprawia, że ciężko jest skupić się na jednej historii czy jednym bohaterze i tak do końca wczuć w jego problemy, bo tych jest w książce naprawdę bardzo dużo. Cenię Marcela Mossa za to, że pisze książki, w których zwraca uwagę na tak trudne sprawy i skłania odbiorcę do przemyśleń, jednocześnie fundując rozrywkę na wysokim poziomie. Oczywiście nie zabrakło postaci, która potwornie mnie irytowała, ale na tym to przecież ma polegać - budzić skrajne emocje. Czytając tę książkę, miałam jednak wrażenie, że - choć nie minęło aż tak dużo czasu, odkąd byłam w liceum - tak bardzo zmienił się świat, system wartości i problemy młodych ludzi. A może nie? Może kiedyś były takie same, tylko mniej widoczne? Mimo wszystko myślę, że dla młodzieży ta książka to prawdziwy odlot. Dla mnie ciekawa pozycja, choć przyznam, że "Pokaż mi" tego autora bardziej do mnie trafiła. Niemniej fani Marcela Mossa na pewno się nie zawiodą.

Tego to się nie spodziewałam. Swoją najnowszą książką Marcel Moss zafundował czytelnikom niezłą emocjonalną karuzelę. Fabuła "Nie wiesz wszystkiego" jest zaplątana jak pędy ceropegii.

W tej historii poznajemy losy kilku osób i z perspektywy każdej z nich możemy zagłębiać się w opowieść. Dwie nie żyją, jedna jest nauczycielką, pozostali to uczniowie jej szkoły. Ciężko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na takie kryminały czekam i cieplej mi na sercu, że wychodzą spod pióra polskich autorów, po których książki jeszcze do niedawna sięgałam z naprawdę dużym dystansem. Ale bez obaw - "Piętno" Przemysława Piotrowskiego to spełnienie oczekiwań każdego miłośnika tego gatunku. Poznajemy Igora Brudnego, komisarza stołecznej policji, który za sobą ma bardzo trudną przeszłość, którą z nikim się nie dzieli. Brudny skupia się na pracy, w której świetnie się sprawdza, a wieczory spędza w objęciach zakochanej w nim po uszy Oksany, dając z siebie tyle uczuć, na ile go stać. Czyli niewiele, bo Igor Brudny, wychowany w sierocińcu, nawiedzany w dzieciństwie przez "cień" - postać z najstraszniejszych koszmarów, uczucia schował głęboko w sobie, zakopał wraz ze starym życiem, o którym pragnął zapomnieć. Niestety, pewnej nocy dostaje telefon: w Zielonej Górze grasuje bezwzględny morderca, bliźniaczo podobny do Brudnego. Wiadomość ta zmienia wszystko - nie tylko zmusza komisarza do powrotu w miejsce, które obudzi dawne demony, ale też początkuje serię wydarzeń, których finału nie spodziewa się nikt, a najmniej nasz bohater.

"Piętno" to prawdziwy kwiatek, perełka. Czytając tę książkę, myślałam trochę o Teksańskiej Masakrze Piłą Mechaniczną, trochę o Krzyku. A w roli głównego bohatera widzę tylko Toma Hardy'ego ;). Gdzieś przeczytałam, że za dużo tu "flaków" i obrzydliwych opisów. Mnie zdecydowanie bardziej od nich brzydził podjęty przez autora temat pedofilii w kościele, tak nam ostatnio bliski, tak prawdziwy. Ta książka to opowieść o strachu, takim prawdziwym, pierwotnym lęku. Nie przed mordercą z tasakiem, a przed tymi, którzy przecież mieli chronić, opiekować się, być wzorem cnót, a zgotowali pieķło. Ale człowiek to tylko człowiek. Najlepszy materiał na bohatera koszmaru.

Bardzo polecam, a druga część tej historii, "Sfora", czeka już u mnie na swoją kolej.

Na takie kryminały czekam i cieplej mi na sercu, że wychodzą spod pióra polskich autorów, po których książki jeszcze do niedawna sięgałam z naprawdę dużym dystansem. Ale bez obaw - "Piętno" Przemysława Piotrowskiego to spełnienie oczekiwań każdego miłośnika tego gatunku. Poznajemy Igora Brudnego, komisarza stołecznej policji, który za sobą ma bardzo trudną przeszłość, którą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z książkami Remigiusza Mroza czuję się jak podczas jazdy po polskich drogach - sporo dziur, wybojów i fragmentów, po których boli żołądek, ale jak podczas tej żmudnej trasy trafi się świeżo wyasfaltowany kawałek, to dosłownie płynę. I tak sobie płynęłam przez tę opowieść wraz z bohaterami "Osiedla RZNiW", Darkiem zwanym Deso i Wiktorią zwaną Żabą. Historia wciąga od pierwszych stron, kiedy Deso dostaje dziwnego SMS-a o niepokojącej treści z nieznanego numeru. Następnego dnia okazuje się, że jedna z uczennic liceum, do którego chodzi chłopak, zaginęła. Dalej sprawy tylko się komplikują, a czytelnik rusza za Desem i Żabą w podróż po rapowym świecie wczesnych lat dwutysięcznych w rytm muzyki, jaka królowała wtedy w niejednym zaparowanym od jointów i miłosnych uniesień samochodzie czy mieszkaniu. Muszę przyznać, że rap, hip-hop etc. to nigdy nie były moje klimaty. Ale, o dziwo, to się dobrze czytało! Kluczem do tej historii jest postać Desa, którego, mimo wielu wad, nie sposób nie darzyć sympatią. Chłopak wychowuje się bez rodziców, mieszka z babcią, która ledwo wiąże koniec z końcem. Żeby jej pomóc, Deso handluje w szkole i na osiedlu trawą, sam też nie stroni od używek. Nie trzeba dodawać, że o zainteresowanie dziewczyn zabiegać nie musi. Z kolei Żaba to, jak sama sugeruje, typowy przegryw szkolny - dużo się uczy, nie ma zbyt wielu znajomych, za to pryszczy na twarzy jej nie brakuje. Jak to się dzieje, że tych dwoje znajdzie w ogóle wspólny język? Kim jest Sojóz? I gdzie jest Iza?

Ok. To nie jest lektura najwyższych lotów, ale książka, która ma dostarczyć rozrywki i mimo różnych niedociągnięć (np. zmieniłabym tytuł, bo osiedla to tam wiele nie było, a bohaterowie, choć wzbudzają sympatię, są mocno schematyczni), spełnia swoje zadanie - zaciekawia, łatwo się czyta i zaskakuje końcem. No i fajnie było puścić sobie do niej soundtrack, który przypomniał mi o tamtych czasach, zawsze wspominanych z nostalgią. :)

Z książkami Remigiusza Mroza czuję się jak podczas jazdy po polskich drogach - sporo dziur, wybojów i fragmentów, po których boli żołądek, ale jak podczas tej żmudnej trasy trafi się świeżo wyasfaltowany kawałek, to dosłownie płynę. I tak sobie płynęłam przez tę opowieść wraz z bohaterami "Osiedla RZNiW", Darkiem zwanym Deso i Wiktorią zwaną Żabą. Historia wciąga od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Choć "Psychoterapeutkę" Helene Flood czytałam w bardziej sprzyjającą pogodę, myślę, że to kryminał w sam raz na jesienną niedzielę. W tej historii poznajemy Sarę, psychologa (przepraszam, nie lubię stosować feminatywów, w przypadku niektórych zawodów brzmi to dla mnie dziwacznie), której mąż pewnego dnia wychodzi z domu i po prostu znika. Z początku Sara myśli, że mąż zrobił jej niesmaczny żart, ale z czasem zaczyna coraz bardziej się denerwować. Do nerwów dochodzi strach, bo kobieta jest coraz bardziej pewna, że ktoś ją obserwuje i włamuje się do jej domu, w którym zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

Czekałam na tę książkę niecierpliwie, bo uwielbiam historie związane z psychologią. W dodatku to debiut skandynawskiej autorki, która sama jest psychologiem, więc byłam go bardzo ciekawa. Ale, niestety, muszę przyznać, że ta opowieść była dla mnie jak jesienna pogoda - ani ziębi, ani grzeje. Nie do końca tego oczekiwalam. Choć wiem, że książki skandynawskich pisarzy mają klimat inny, niż wszystkie i historia zwykle wolno się rozkręca, to jednak mało tu dla mnie emocji wywołujących gęsią skórkę lub zostawiających po sobie niepokój. Za to na plus według mnie coś, co dla innych czytelników może się wydać nudnym elementem tej powieści, czyli psychologiczne rozkminy głównej bohaterki. Te akurat czytałam z zaciekawieniem i jak dla mnie są mocniejszym elementem pozycji, bo są po prostu ciekawsze, niż cała fabuła. Dlatego polecam tym, którzy lubią psychologię, ale dla kogoś, kto szuka rozrywki, wartkiej akcji i dużych emocji, ta książka może okazać się zwyczajnie nudna.

Choć "Psychoterapeutkę" Helene Flood czytałam w bardziej sprzyjającą pogodę, myślę, że to kryminał w sam raz na jesienną niedzielę. W tej historii poznajemy Sarę, psychologa (przepraszam, nie lubię stosować feminatywów, w przypadku niektórych zawodów brzmi to dla mnie dziwacznie), której mąż pewnego dnia wychodzi z domu i po prostu znika. Z początku Sara myśli, że mąż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Bodaj Budka" zaintrygowała mnie swoim opisem i bardzo się cieszyłam, że będę miała okazję ją zrecenzować. Dziękuję za tę możliwość Wydawnictwu Rebis. Jaka to była przygoda? Bardzo nierówna, bo nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z taką historią. Bohaterką książki jest Ałła, 50-letnia pisarka, która pewnego dnia, mimo złych przeczuć i znaków postanawia kupić "Budkę" - domek przy kolei, z którym wiąże się wiele wspomnień z jej dzieciństwa. Kiedy wprowadza się do niego, historia nabiera tempa, a wokół Ałły dzieją się dziwne, niewytłumaczalne rzeczy....

Czytając tę książkę, momentami czułam się, jak podczas lektury "Prawiek i inne czasy" Olgi Tokarczuk - obie lektury dzięki, moim zdaniem, bardzo podobnemu klimatowi przeniosły mnie w odległą krainę i powodowały, że zapominałam o wszystkim, co mnie otacza. Nie da nie też nie zauważyć nawiązań do książki "Pod kopułą" S. Kinga - motyw z niewidzialną ścianą, która nie pozwala przekroczyć pewnej granicy. I właśnie dlatego tak trudno jest określić tę historię, ująć ją w ramy - bo miesza się tu wiele gatunków, wiele różnych emocji. To nie jest książka do autobusu, ani taka, którą przeczytamy "między gotowaniem, a praniem". Trzeba usiąść i wgryźć się w tę historię, poświęcić jej czas. I dlatego nie poleciłabym jej komuś, kto oczekuje od lektury lekkiej formy, "czytadła" dla rozrywki. Ale polecam wszystkim, którzy lubią niebanalne historie oraz tym, którzy chcą oderwać się od schematu swoich czytelniczych upodobań i nie boją się eksperymentować - bo dla mnie spotkanie z twórczością Natałki Babiny było właśnie takim eksperymentem gatunkowym, który na szczęście mnie nie rozczarował, za to zachęcił do częstszego sięgania po prozę naszych białoruskich sąsiadów.

"Bodaj Budka" zaintrygowała mnie swoim opisem i bardzo się cieszyłam, że będę miała okazję ją zrecenzować. Dziękuję za tę możliwość Wydawnictwu Rebis. Jaka to była przygoda? Bardzo nierówna, bo nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z taką historią. Bohaterką książki jest Ałła, 50-letnia pisarka, która pewnego dnia, mimo złych przeczuć i znaków postanawia kupić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Moja doskonała żona" Samanthy Downing - czy faktycznie taka doskonała, jak mówią? Hm, dużo oczekiwałam po tym tytule, oczywiście z racji reklamy i faktu, że Nicole Kidman wykupiła prawa do ekranizacji książki. W tej historii poznajemy pozornie zwykłą rodzinę z dwójką dzieci, ale już od pierwszych stron wiemy, że Millicent i Tobias to nieźle pokręcona para - Tobias, narrator opowieści, nauczyciel tenisa w klubie dla bogatych mieszkańców przedmieści wcale nie jest tym, za kogo się podaje, a jego żona, na co dzień agentka nieruchomości, to wyrachowana socjopatka. Do czego są zdolni we dwoje? I kto kogo okłamuje? Historia jest naprawdę zakręcona i wciąga od pierwszych stron, ale moim zdaniem jest bardzo nierówna. Mamy dynamiczną akcję, która daje nadzieję na prawdziwą bombę i nagle opowieść zwalnia w połowie, by wolno toczyć się do średniego zakończenia. Oprócz tego jestem pewna, że fani thrillerów niektóre rzeczy będą w stanie łatwo przewidzieć - jeśli ktoś czytał np. "W sieci zł@" Wendy James, nie będzie zaskoczony rozwiązaniem jednego z wątków i na pewno domyśli się go wcześniej. Lektura jest całkiem ciekawa, pomysł na fabułę nietuzinkowy, a ten naprawdę obiecujący początek każe nam brnąć w tę historię, by poznać zakończenie. Podobało mi się też, że od początku znamy charaktery głównych bohaterów i wiemy, co robią po godzinach, ale ich troska o dzieci, taka prawdziwa i niewymuszona sprawia, że ciężko jest jednoznacznie ich ocenić. Czy warto? Czytałam już lepsze thrillery, ale przy tej lekturze nie powinniście się nudzić. Ja czekam na film!

"Moja doskonała żona" Samanthy Downing - czy faktycznie taka doskonała, jak mówią? Hm, dużo oczekiwałam po tym tytule, oczywiście z racji reklamy i faktu, że Nicole Kidman wykupiła prawa do ekranizacji książki. W tej historii poznajemy pozornie zwykłą rodzinę z dwójką dzieci, ale już od pierwszych stron wiemy, że Millicent i Tobias to nieźle pokręcona para - Tobias,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam szczerze, że tego się nie spodziewałam. Ponieważ od jakiegoś czasu mam pecha i nie podchodzą mi wszędzie reklamowane thrillery, obawiałam się, że "Ostatni lot" Julie Clark okaże się tak samo przereklamowany. Ale nic z tych rzeczy, książka pozytywnie mnie zaskoczyła! Fabuła wciąga już na początku, kiedy poznajemy Claire, żonę wpływowego polityka, która postanawia od niego uciec podczas jednej z podróży w ramach Fundacji, prowadzonej wspólnie z mężem. Ma już opracowany plan, dzięki któremu wyzwoli się z przemocy psychicznej i fizycznej. Jednak coś idzie nie tak, Claire zamiast do Detroit zostaje wysłana do Portoryko i kiedy wydaje się, że jej jedyna szansa na zniknięcie przepadła, w oczekiwaniu na samolot poznaje Evę, która proponuje jej zamianę biletów. O Claire wiemy sporo od początku, losy Evy poznajemy dopiero w trakcie opowieści, która prowadzi do naprawdę zaskakującego finału. Przyznam, że miałam nadzieję na inne zakończenie, trochę weselsze, co oczywiście nie znaczy, że się rozczarowałam :). "Ostatni lot", choć moim zdaniem nie ma aż tylu zwrotów akcji, by przyprawiać na każdej stronie o zawrót głowy, bazuje na czymś innym - A mianowicie na emocjach, które budzą przykre losy bohaterek. Historia Evy jest dla mnie nieco mniej realistyczna, ale Claire to postać, w której na pewno można znaleźć odbicie wielu kobiet z krwi i kości- żon wpływowych mężczyzn, poważanych w środowisku, które latami były ofiarami przemocy, ale nie miały gdzie szukać ratunku. Bo kto by im uwierzył? I o tym też jest ta książka - o walce o odzyskanie życia. Dlatego kibicujemy Claire, by jej historia znalazła szczęśliwy finał. Tak samo jest z Evą, która sympatię czytelnika zdobywa trudnym dzieciństwem, inteligencją i złymi wyborami, których każdy z nas czasem dokonuje. Pędzi się przez tę opowieść, bo chce się dotrzeć do końca i poznać rozwiązanie. Z nadzieją, że będzie dobre dla naszych bohaterek. Na końcu książki znajdziecie też krótki wywiad z Julie Clark o isnpiracjach do książki i to, co mi się bardzo spodobało: podziękowania dla bookstagramerów za ich pracę. I słusznie, w końcu to dzięki nim ta książka trafiła w moje ręce :).

Przyznam szczerze, że tego się nie spodziewałam. Ponieważ od jakiegoś czasu mam pecha i nie podchodzą mi wszędzie reklamowane thrillery, obawiałam się, że "Ostatni lot" Julie Clark okaże się tak samo przereklamowany. Ale nic z tych rzeczy, książka pozytywnie mnie zaskoczyła! Fabuła wciąga już na początku, kiedy poznajemy Claire, żonę wpływowego polityka, która postanawia od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto z nas choć raz nie zastanawiał się nad sensem swojego istnienia? Kto nie myślał "I po co to wszystko"? "Człowiek w poszukiwaniu sensu" Viktora E. Frankla to nie jest kolejna opowieść o okropieństwach obozów zagłady. Autor, austriacki psychiatra i psychoterapeuta podzielił tę lekturę na dwie części - pierwsza to zapis jego bardzo osobistych przeżyć z obozów koncentracyjnych. Nie ocenia on jednak postaw więźniów, nawet tych najgorszych. Sam skłania czytelnika do tego, by nie oceniał on pochopnie, jeśli sam nie jest pewien, jak zachowałby się w podobnej sytuacji. Druga część książki to opis opracowanej przez autora własnej metody psychoterapii nazwanej logoterapią (od greckiego logos- sens), czyli w skrócie poszukiwania sensu nawet w sytuacjach skrajnych. Choć ciężko wyobrazić sobie bardziej skrajne warunki, niż więzienie w obozie koncentracyjnym, daleka zawsze jestem od mówienia ludziom "Nie narzekaj, przecież niczego Ci nie brakuje" "Nie marudź, pomyśl o dzieciach umierających z głodu/ludziach mieszkających w krajach objętych wojną/ sąsiadce, która umiera na raka". Nie, bo każdy z nas ma własną piramidę wartości, potrzeb emocjonalnych, niektórzy chorują na depresję. Każdy buduje swój świat na podstawie przeżyć. Te tragiczne uodparniają. Dlatego to, co dla kogoś jest bzdurą z powodu wcześniejszych doświadczeń, dla innej osoby będzie końcem świata. I nie można tego podważać, bo każdy ma prawo do swoich emocji. I dlatego to pozycja dla każdego. Książka, wbrew pozorom, jest bardzo pozytywnym spojrzeniem na życie. Pokazuje, że ludzka natura jest niesamowita - człowiek potrafi przyzwyczaić się do każdych warunków i to, co wczoraj było jeszcze największym lękiem, następnego dnia może okazać się radością i zbawieniem - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Książka nie uleczy, ale na pewno pozwoli spojrzeć na życie nieco inaczej. Namawia do patrzenia z różnych perspektyw, bo tragedie, poczucie braku sensu, zwątpienie, smutek, śmierć- to wszystko w jakimś stopniu prędzej czy później spotka nas wszystkich. Ta książka to małe światełko dla umysłu szukającego wyjścia. Skąd? To zależy od czytelnika. Ale każdy na pewno w jakiś sposób odniesie ją do swojego życia.

Kto z nas choć raz nie zastanawiał się nad sensem swojego istnienia? Kto nie myślał "I po co to wszystko"? "Człowiek w poszukiwaniu sensu" Viktora E. Frankla to nie jest kolejna opowieść o okropieństwach obozów zagłady. Autor, austriacki psychiatra i psychoterapeuta podzielił tę lekturę na dwie części - pierwsza to zapis jego bardzo osobistych przeżyć z obozów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pokaż mi" to moje pierwsze spotkanie zarówno z autorem jak i z thrillerem erotycznym. Z jednej strony uważam, że książka na pewno spełnia swoje zadanie - trzyma w napięciu, nie daje się odłożyć i sprawia, że z każdą stroną zmieniamy swoje domysły, a finał jest naprawdę zaskakujący. Na plus także otwarte zakończenie. Myślę, że jego wybór zależy od tego, jak czytelnik podchodzi do głównego bohatera. No i tu zaczynają się schody. Bo ja od początku nie cierpiałam postaci Łukasza Sierpa - młodego pracownika dużej firmy marketingowej, któremu nudzi się dotychczasowe stabilne życie u boku Jagody, z którą związany jest od lat i której nawet się już oświadczył. Uwiera go przewidywalność i brak adrenaliny w związku. Dlatego pewnego dnia postanawia zainstalować w telefonie aplikację Pokaż mi, która ma wprowadzić do jego życia dreszczyk emocji. Nie spodziewa się, że to początek koszmaru, a na jaw zaczynają wychodzić tajemnice, które tak bardzo starał się ukryć. Jak dla mnie autor stworzył bohatera - totalnego dupka. Wiem, że pewnie w życiu nie brakuje takich facetów, którym wydaje się, że kochająca dziewczyna to koniec świata i mogą ją bezkarnie zdradzać, okłamywać i tłumaczyć to brakiem ekscytacji. A jak im się kiedyś znudzi, postanowią być wierni -ona będzie przecież czekać. Z drugiej strony skrajna postać Jagody, która za wszelką cenę chce utrzymać związek i nie widzi, jakim jej facet jest palantem. Nic nie poradzę, zaangażowałam się w emocjonalne osądy tych postaci. Ale nie umiałam polubić żadnego z bohaterów - on był dla mnie obrzydliwym kretynem, ona naiwną kobietą, która przekonuje do ślubu na siłę. W rozwiązaniu zagadki wyczuwam inspirację "Psychozą" Hitchcocka, a może to tylko przypadek?Na mały minus sporo błędów - literówki i pomyłki w nazwiskach. Ogólnie książka na pewno godna polecenia, jeśli ktoś lubi takie zakręcone historie - tu eksplozja mózgu gwarantowana. Dla mnie to nie tylko rozrywka, ale pozycja mocno dyskusyjna, prowokująca do rozmów na tematy związków, moralności i paru innych ważnych kwestii, a o to przecież chodzi w czytaniu książek.

"Pokaż mi" to moje pierwsze spotkanie zarówno z autorem jak i z thrillerem erotycznym. Z jednej strony uważam, że książka na pewno spełnia swoje zadanie - trzyma w napięciu, nie daje się odłożyć i sprawia, że z każdą stroną zmieniamy swoje domysły, a finał jest naprawdę zaskakujący. Na plus także otwarte zakończenie. Myślę, że jego wybór zależy od tego, jak czytelnik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wkurzaj dzieciaków, które mają nadprzyrodzone moce – tak jednym zdaniem można podsumować „Instytut” S. Kinga. Klimat tej książki wielokrotnie przywodził mi na myśl „Stranger Things”, bo choć fabuła inna, niektóre motywy moim zdaniem były bardzo bliskie temu serialowi. W swoich książkach autor bardzo często obdarza swoich bohaterów paranormalnymi zdolnościami, w „Instytucie” tymi bohaterami znów są dzieci, wkurzone, wykorzystane dzieci, które biorą sprawy w swoje ręce.
Na początku poznajemy jednak Tima Jamiesona, byłego policjanta, który przypadkiem (nic nie dzieje się przypadkiem) trafia do malutkiego miasteczka w Karolinie Południowej, które ma być tylko krótkim przystankiem w jego podróży. Zatrudnia się tymczasowo na stanowisku stróża nocnego, a w wolnym czasie dorabia, pracując fizycznie. Nie wie jeszcze, że spotka go tam miłość, ale i największe wyzwanie w jego karierze.
Tymczasem my przenosimy się do Maine, gdzie głęboko w lasach znajduje się Instytut – państwowy ośrodek, gdzie dzieci z paranormalnymi zdolnościami są porywane, a następnie poddawane testom i zabiegom w celu zwiększenia tych umiejętności i ich wykorzystania do „obrony świata przed zagładą”. Trafia tam też Luke, trochę więcej, niż bystry 12-latek i zaprzyjaźnia się z grupką podobnych do niego dzieci. Wśród nich jest Avery Dixon, 10-letni telepata, który później stanie się kimś więcej, niż bohaterem tej książki.
Losy Tima i Luka wkrótce się złączą i stoczą oni wspólną walkę przeciw złu – w tym wypadku to władze Instytutu, ludzie gotowi zrobić wszystko, by tajemnica ośrodka nie wyszła na jaw.
Czy to spotkanie z Kingiem mi się podobało? I tak, i nie. Uważam, że ten pisarz ma na swoim koncie lepsze historie, bo ta, moim zdaniem, mogła być odrobinę krótsza. Nie trzymała mnie też w napięciu ani szczególnie nie straszyła, jak potrafiły to robić inne powieści autora. Ale jest w tej książce coś, co każe czytać ją dalej. Trudno też nie doszukać się tu wielkich wartości, takich jak przyjaźń, poświęcenie, niezwykła dojrzałość bohaterów, których lubi się już przy pierwszym poznaniu. Dlatego myślę, że to pozycja warta uwagi, ale jeśli dla kogoś z Was to początek przygody z twórczością S. Kinga, miejcie na uwadze, że przed Wami jeszcze wiele, wiele świetnych opowieści, nawet lepszych, niż ta.

Nie wkurzaj dzieciaków, które mają nadprzyrodzone moce – tak jednym zdaniem można podsumować „Instytut” S. Kinga. Klimat tej książki wielokrotnie przywodził mi na myśl „Stranger Things”, bo choć fabuła inna, niektóre motywy moim zdaniem były bardzo bliskie temu serialowi. W swoich książkach autor bardzo często obdarza swoich bohaterów paranormalnymi zdolnościami, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno jest napisać cokolwiek o książce, która wywołuje tak silne uczucia. Ja właściwie ją przepłakałam i do tej pory próbuję się pozbierać. "Horyzont" Jakuba Małeckiego jest przepełniony emocjami na każdej stronie. Są one w relacjach bohaterów, którzy nieporadnie próbują określić, co do siebie czują. Są w nich obojgu i w każdym z osobna. Są w historii, którą dopiero wspólnie tworzą i w tym, zwłaszcza w tym, co już przeżyte. Pełno ich na wojnie i w miłości, a o tym jest przecież ta opowieść. A historia Bahira... to wzruszenie ciężkie do udźwignięcia. A zresztą - wszystko, co powiem, to będzie za mało. Książka ta poruszy każdego, kto po nią sięgnie, nie ma innej opcji. To, co ja w niej znalazłam dla siebie, doskonale opisuje cytat: "Dopiero teraz widzę, jak blisko przez ten cały czas znajdował się mój horyzont".

Trudno jest napisać cokolwiek o książce, która wywołuje tak silne uczucia. Ja właściwie ją przepłakałam i do tej pory próbuję się pozbierać. "Horyzont" Jakuba Małeckiego jest przepełniony emocjami na każdej stronie. Są one w relacjach bohaterów, którzy nieporadnie próbują określić, co do siebie czują. Są w nich obojgu i w każdym z osobna. Są w historii, którą dopiero...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dopiero drugi raz sięgnęłam po książkę autorstwa Wojciecha Chmielarza - "Żmijowisko" bardzo mi się podobało i żałuję, że tak zmaścili serial. Dlatego wyczekiwałam tej premiery i kiedy wpadła w moje ręce, przesunęłam stosik zaplanowany na najbliższe dni, by zrobić miejsce "Wyrwie". I wiecie co? Nie zawiodłam się, bo uwielbiam styl pisania tego autora. Jeśli chodzi o fabułę, nie porwała mnie tak, jak w "Żmijowisku", ale do tego doszłam dopiero pod sam koniec i nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo ta książka, utrzymana w podobnym stylu, opowiada o innych emocjach. Nie ma tu szczególnie wartkiej akcji - Janina, żona Maćka, wracając z wyjazdu służbowego, ginie w wypadku samochodowym. Początkowo wszystko wskazuje na nieszczęśliwy przypadek, jednak po głębszej analizie policja stwierdza, że kobieta popełniła samobójstwo. Dlaczego matka dwóch małych dziewczynek postanowiła nagle zmienić pas i wjechać w ciężarówkę? Co ma z tym wspólnego tajemniczy mężczyzna z pogrzebu? I dlaczego zginęła pod Mrągowem, skoro miała być w Krakowie? "Wyrwa" to opowieść o prozie ludzkiego życia, która czasem staje się gorsza, niż zmyślony scenariusz. To książka o miłości zgubionej w szarej codzienności, o wyblakłych uczuciach. Przypomina o tym, że wszyscy z czasem tracimy z oczu to, co najcenniejsze. Bo o miłości pięknie się pisze, a życie to życie. I kiedy staje się najgorsze, zostaje tylko poczucie straty, gniew i świadomość, że jest za późno. Wojciech Chmielarz znów sięga w głąb człowieka, małżeństwa, rodziny. Znów porusza trudne, ale obecne w życiu każdego tematy wypalenia, obojętności i zaniedbania. Podoba mi się, że historia ta jest tak bliska rzeczywistości. Że nie jest na siłę zagmatwana, pokręcona i straszna. To, co najlepsze jest w prozie Wojciecha Chmielarza, to prostota języka, która odcina nas na dobrych kilka godzin. Nic tu nie jest "za dużo", nic nie jest "niepotrzebnie". Zagłębiamy się w historię i chcemy iść dalej, aż do finału. A kiedy on nadchodzi, nie musi szokować - i tak jesteśmy usatysfakcjonowani. Czytajcie.

Dopiero drugi raz sięgnęłam po książkę autorstwa Wojciecha Chmielarza - "Żmijowisko" bardzo mi się podobało i żałuję, że tak zmaścili serial. Dlatego wyczekiwałam tej premiery i kiedy wpadła w moje ręce, przesunęłam stosik zaplanowany na najbliższe dni, by zrobić miejsce "Wyrwie". I wiecie co? Nie zawiodłam się, bo uwielbiam styl pisania tego autora. Jeśli chodzi o fabułę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam wielki... dylemat właśnie, jak ocenić tę pozycję i byłam ogólnie zła na autorkę, bo miesiącami jej wyczekiwałam. Jej dwie pierwsze książki, "Za zamkniętymi drzwiami" i "Na skraju załamania" bardzo mnie wciągnęły. To były trzymające w napięciu thrillery i zdecydowanie takie pozycje chciałabym czytać częściej. Przyznam nawet, że od czasu tych książek, jeśli chodzi o ten gatunek, nic mnie szczególnie nie porwało, więc zawsze, jak ktoś pyta, polecam je z czystym sumieniem. Z entuzjazmem więc oczekiwałam na "Pozwól mi wrócić" i nieco się rozczarowałam, niestety. Nie żeby to była bardzo zła lektura, ale już nie tak porywająca, jak dwie poprzednie. No cóż, autorka sama postawiła sobie tak wysoką poprzeczkę. Dlatego nie zrazilam się i czekałam na kolejną zapowiadaną pozycję. I myślę, że problem z "Dylematem" tkwi w jego reklamie. Znów oczekujemy dobrego thrillera, napięcia, emocji, a dostajemy raczej powieść psychologiczną. Książka faktycznie porusza dość ciekawy temat i czytelnik może zacząć zastanawiać się nad tym, czy postawiony w sytuacji głównego bohatera postąpiłby jak on. Ale próżno tu wyczekiwać zaskakujących zwrotów akcji i dreszczyka. Fabuła snuje się dość powoli, choć trzeba przyznać, że B.A. Paris ma tę umiejętność zaciekawienia czytelnika na tyle, że brnie on dalej w nadziei na zaskakujący finał. Tym razem go zabrakło, ALE! Jeśli lubicie thrillery, a "Dylemat" jest pierwszą książką autorki, z jaką się zetknęliście, nie zniechęcajcie się i sięgnięcie po pozostałe pozycje, przynajmniej dwie pierwsze. A ja mimo wszystko dam B.A. Paris jeszcze szansę i poczekam, co znów wymyśli ;).

Miałam wielki... dylemat właśnie, jak ocenić tę pozycję i byłam ogólnie zła na autorkę, bo miesiącami jej wyczekiwałam. Jej dwie pierwsze książki, "Za zamkniętymi drzwiami" i "Na skraju załamania" bardzo mnie wciągnęły. To były trzymające w napięciu thrillery i zdecydowanie takie pozycje chciałabym czytać częściej. Przyznam nawet, że od czasu tych książek, jeśli chodzi o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Widzieliście film Jojo Rabbit? Jeśli nie, to bardzo Wam polecam i od razu mówię- książka to zupełnie inna bajka. I po przeczytaniu jej pomyślałam, że jest godna polecenia, ale po obejrzeniu filmu cieszę się, że Taika Waititi poszedł w innym kierunku i tylko zainspirował się historią. O czym jest "Niebo na uwięzi" Christine Leunens? Na początku poznajemy nastoletniego Johannesa, mieszkającego wraz z rodziną w Austrii. Chłopiec jest zafascynowany Hitlerem i gorliwie oddaje się członkostwu w Hitlerjugend. Oczywiście nienawidzi Żydów - dlatego przeżywa prawdziwy szok, kiedy odkrywa, że rodzice ukrywają w domu młodą Żydówkę Elsę, która w dodatku okazuje się koleżanką jego zmarłej starszej siostry. Od czasu tego odkrycia Johannes przechodzi wszelkie możliwe stany emocjonalne - od nienawiści (do dziewczyny i rodziców) poprzez coraz większą ciekawość, sympatię, a w końcu miłość, która staje się obsesją. Opis tej książki bardzo mnie zainteresował, jednak historia poszła w nieco innym kierunku, niż się spodziewałam. Praktycznie nie wychodzimy z domu głównego bohatera, a wojna i oddanie Hitlerowi są tu tylko tłem, konturami całej opowieści. Autorka skupiła się mocno na psychice głównego bohatera i tak naprawdę to jego stany emocjonalne, dorastanie i przede wszystkim zmienne uczucia w stosunku do Elsy grają pierwsze skrzypce. Dziewczyna, choć uratowana przed tragicznym losem, jaki podzieliła cała jej rodzina, wpada w pułapkę i nie wiemy już, czy wbrew pozorom naprawdę miała szczęście? Jak sugeruje bardzo metaforyczny tytuł - okazuje się, że nie można nikogo zmusić do miłości, a miłość z wdzięczności jest jedną z najgorszych. Banał, całkiem zgrabnie i ciekawie opisany, choć czasem od uczuć bohaterów robiło się już duszno. Jeśli mielibyście wybrać między książką, a filmem, jednak polecam film.

Widzieliście film Jojo Rabbit? Jeśli nie, to bardzo Wam polecam i od razu mówię- książka to zupełnie inna bajka. I po przeczytaniu jej pomyślałam, że jest godna polecenia, ale po obejrzeniu filmu cieszę się, że Taika Waititi poszedł w innym kierunku i tylko zainspirował się historią. O czym jest "Niebo na uwięzi" Christine Leunens? Na początku poznajemy nastoletniego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zciekawością sięgnęłam po "Mój rok relaksu i odpoczynku" Ottessy Moshfegh. Książka urzekła mnie swoim jakże potrzebnym mi tytułem i okładką. No cudo. Jest rok 2000, główna bohaterka jest, jak wynika z opisu, młoda, chuda(tak, chuda), bogata i wykształcona. Jej rodzice nie żyją, a w dodatku matka pozostawiła po sobie paskudne skrzywienie psychiczne, ale to wynika dopiero w dalszej części. Bezimienna bohaterka wpada na genialny pomysł, żeby zamknąć się w domu i za pomocą leków nasennych i psychotropów spędzić najbliższy rok. Bo jedyne, na co ma ochotę, a właściwie siłę, to sen. Co jakiś czas odwiedza ją tak zwana przyjaciółka, która próbuje wyciągnąć ją z domu, ale wiemy od pierwszego jej poznania, że sama jest zaburzona, choć może w nieco innym kierunku. No i jest ten rok 2000 - przełomowy, dla wielu czas wielkich szans i nieograniczonych możliwości. Jak więc można chcieć go przespać??Nie jest to książka wybitna, a dla wielu może być tak naprawdę o niczym. Akcji wartkiej nie ma, dziwni bohaterowie są, jest też chora relacja z byłym chłopakiem i genialna postać psychiatry, która sama najwyraźniej potrzebuje pomocy. Czytając tę historię, momentami myślałam o Sylvii Plath i jej "Szklanym kloszu". Nie ze względu na warsztat pisarski, zresztą - Sylvia Plath to Sylvia Plath. Ale i tu znajdujemy postać pozornie mającą wszystko, a przynajmniej mogącą wszystko osiągnąć. I ta osoba chce zrobić sobie urlop od życia. Bo jej się nie podoba, tak po prostu. No więc o czym tak właściwie jest ta książka? O tym, że szczęście tak naprawdę jest w nas. Jest albo go nie ma. I nie zmieni tego kasa, możliwości, nawet miłość tego nie zmieni. Nie wiem, czy ją polecać, nie sądzę, że to książka, którą każdy musi czy zechce przeczytać. Nawet nie wiem do końca, czy mi się podobała. Ale dobrze, że są i takie bohaterki, które pokazują, że depresja może dotknąć każdego. I czasem wyjście do znajomych, nowy ciuch, świetna praca czy nawet ukochana osoba obok nie są w stanie jej przepędzić, tak po prostu bywa i już.

Zciekawością sięgnęłam po "Mój rok relaksu i odpoczynku" Ottessy Moshfegh. Książka urzekła mnie swoim jakże potrzebnym mi tytułem i okładką. No cudo. Jest rok 2000, główna bohaterka jest, jak wynika z opisu, młoda, chuda(tak, chuda), bogata i wykształcona. Jej rodzice nie żyją, a w dodatku matka pozostawiła po sobie paskudne skrzywienie psychiczne, ale to wynika dopiero w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wsiąść do pociągu byle jakiego... Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet... Kto nie zna piosenki "Remedium", z muzyką Seweryna Krajewskiego, dzięki której Maryla Rodowicz wygrała festiwal w Opolu w 1978 roku? A słowa do niej napisała oczywiście... No właśnie, wcale nie Agnieszka Osiecka, choć do dziś wielu tak myśli. Autorką słów jest Magda Czapińska. Takich smaczków i ciekawostek w książce "Osiecka. Tego o mnie nie wiecie" Beaty Biały znajdziecie dużo. To zbiór rozmów z osobami, które wielokrotnie się o niej wypowiadały, a także z tymi, którzy opowiadają o ich relacji z poetką po raz pierwszy. Widzimy Osiecką - duszę towarzystwa, a zarazem nieszczęśliwą i samotną kobietę. Bo tak chyba w skrócie można najlepiej ją opisać. Samotna pośród tłumu, a nawet pomimo bycia matką.Choć to dzięki smutkowi napisała tyle pięknych tekstów, żal jest tego cierpienia. Ale są ludzie, którzy w życiu właśnie cierpienia poszukują i nie potrafią być tak zwyczajnie szczęśliwi. Nie odnajdują szczęścia w codzienności. Wrażliwość nie pozwala im na to w słabej rzeczywistości. Czy taka była, czy po prostu urodziła się trochę za wcześnie, kiedy kobieta jeszcze nie wyszła poza ramy pewnego utartego schematu? Na pewno doskonale rozumiała swoją wrażliwośc, dlatego tak prosto i pięknie potrafiła ją opisać. I dlatego jej teksty tak bardzo trafiają do serca. Ale taką ją już znają wszyscy, którzy interesowali się choć trochę jej życiem, czytali wywiady. Dlatego nie jest to, moim zdaniem książka, która odsłania nowy, dotąd nieznany jej obraz - oczywiście tym, którzy nie interesowali się wcześniej poetką, bardzo wyraźnie go nakreśli. To dla mnie zbiór rozmów o relacjach, o których wcześniej nie wiedzieliśmy, nie znaliśmy ich szczegółów, śmiesznych bądź przykrych anegdot. Dopełnienie tego, co już wiemy - jak w kolorowance - mamy kontury, trzeba je jeszcze wypełnić barwą. I choć obraz pozostaje ten sam, jest nasycony kolorami. Bardzo ciekawe i aż żal, że nie dłuższe spotkanie. Bo Agnieszka Osiecka to postać, o której można napisać pewnie jeszcze wiele książek. I żadna nie będzie nudna. Polecam.

Wsiąść do pociągu byle jakiego... Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet... Kto nie zna piosenki "Remedium", z muzyką Seweryna Krajewskiego, dzięki której Maryla Rodowicz wygrała festiwal w Opolu w 1978 roku? A słowa do niej napisała oczywiście... No właśnie, wcale nie Agnieszka Osiecka, choć do dziś wielu tak myśli. Autorką słów jest Magda Czapińska. Takich smaczków i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakże piękna jest to książka w swej prostocie! "Ukochane równanie profesora" Yõko Ogawy ostatnio dosłownie zalało bookstagrama. To historia o gosposi, która pewnego dnia dostaje pracę w domu Profesora matematyki, którego pamięć krótkotrwała została uszkodzona w wypadku samochodowym wiele lat temu i trwa tylko 80 minut - dlatego jedyny garnitur, jaki nosi mężczyzna, pokryty jest z góry na dół karteczkami przypominającymi mu o różnych rzeczach. Jego jedyną miłością i pasją jest matematyka. Wszystko zmienia się, kiedy pewnego dnia Profesor poznaje 10-letniego syna gosposi, którego nazywa Pierwiastkiem. Ich losy splatają się już na zawsze. W tej historii nie ma szalonych zwrotów akcji, wielkich tajemnicopowieść toczy się wolno, ale ile w niej emocji! To książka naprawdę wielowymiarowa. Oczywiście dużo w niej matematyki, ale zapewniam, gdybym w taki sposób się jej uczyła w szkole, na pewno nie byłby to mój znienawidzony przedmiot. To opowieść o tym, że czasem najprostsza rzecz ma wielkie znaczenie. Że warto się doceniać, nawet jeśli na co dzień nie dokonujemy cudów. O przyjaźni, takiej naprawdę bezinteresownej, bo bez szans na zapamiętanie. O tym, jak duże znaczenie mają relacje z drugim człowiekiem i jak ciężko jest je budować. Profesor, który całe życie zajmuje się najbardziej skomplikowanymi równaniami, a dowody matematyczne rozwiązuje przy śniadaniu, nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi. Jest więc też samotność i smutek. Ale i nuta optymizmu. Wiecie, jak to mówią - tyle naprawdę żyjemy, ile żyje pamięć o nas. Profesor będzie żył wiecznie, choć całe jego życie zamknęło się w 80 minutach. Kocham takie proste historie, w których nie ma przerostu formy nad treścią. Czytajcie! O ważnych rzeczach można pisać właśnie tak - w zwyczajny sposób. I też będzie pięknie:).

Jakże piękna jest to książka w swej prostocie! "Ukochane równanie profesora" Yõko Ogawy ostatnio dosłownie zalało bookstagrama. To historia o gosposi, która pewnego dnia dostaje pracę w domu Profesora matematyki, którego pamięć krótkotrwała została uszkodzona w wypadku samochodowym wiele lat temu i trwa tylko 80 minut - dlatego jedyny garnitur, jaki nosi mężczyzna, pokryty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na progu zła to ja stanęłam, biorąc tę książkę do ręki. A właściwie na progu nudy. Nic nie poradzę na to moje rozczarowanie, powieść "Na progu zła" Louise Candlish była tak reklamowana, że czekałam na nią z niecierpliwością i zamówiłam jeszcze przed premierą. I faktycznie początek był obiecujący, bo pomysł na historię ciekawy, nie wiemy, o co chodzi, napięcie rośnie. Główna bohaterka, Fiona, wraca pewnego razu do domu, ale okazuje się, że właśnie ktoś się do niego wprowadza. Fiona nie wie, gdzie są jej mąż i dzieci, ani kim są ludzie, którzy twierdzą, że przecież sama podpisała umowę sprzedaży domu. Ogólnie koszmar, wydaje się więc, że to będzie super thriller. Mamy trzy różne perspektywy - opowieść Fiony już po wydarzeniach, opowieść jej męża Brama oraz co jakiś czas przenosimy się do momentu, w którym wszystko dzieje się na bieżąco. I byłby to może ciekawy sposób na opisanie fabuły... Ale ta niestety ciągnie się jak flaki z olejem i jesteśmy o tym samym wydarzeniu zmuszeni czytać praktycznie trzy razy. Książka ma 360 stron, a ja na 118 większość rzeczy byłam w stanie przewidzieć i to wcale nie dlatego, że jestem taka mądra:P Po prostu jest to do przewidzenia i jeśli ktoś czyta dużo tego typu książek, raczej nie będzie w szoku pod koniec tej lektury. Za dużo czasu autorka poświęciła moim zdaniem psychologii małżeństwa, za mało tu z kolei zwrotów akcji, napięcia. Miałam też problem z bohaterami - Fiona była mi obojętna, więc ciężko mi było jej współczuć, a jej mąż... tego chłopa zwyczajnie nie dało się strawić i nic nie tłumaczy jego bezsensownych zachowań nieodpowiedzialnego nastolatka. Książka jest jednak bardzo promowana i zebrała sporo świetnych recenzji, więc nie odradzam jej przeczytania, być może po prostu nie jest to lektura dla mnie, a warto mieć jednak swoją opinię. Aczkolwiek nie powiem, że to szybka historia na dwa wolne wieczory - mi jej przeczytanie zajęło chyba tydzień.

Na progu zła to ja stanęłam, biorąc tę książkę do ręki. A właściwie na progu nudy. Nic nie poradzę na to moje rozczarowanie, powieść "Na progu zła" Louise Candlish była tak reklamowana, że czekałam na nią z niecierpliwością i zamówiłam jeszcze przed premierą. I faktycznie początek był obiecujący, bo pomysł na historię ciekawy, nie wiemy, o co chodzi, napięcie rośnie. Główna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilka słów o Dżozefie Jakuba Małeckiego. Książce, która zapoczątkowała moją przygodę z tym autorem. Poznajemy w niej Grzegorza, który po bójce trafia do szpitala. Prostego, ale wcale nie takiego znów głupiego dresiarza o dobrym w gruncie rzeczy sercu. W jednej sali leżą z nim Maruda, który wiecznie marudzi, biznesmen Kurz i... Czwarty, miłośnik twórczości Josepha Conrada. W wysokiej gorączce, która trawi go co chwilę, Czwarty majaczy i prosi Dresiarza, by pisał wszystko, co ten mu powie, by spisał jego "ostatnią opowieść". I tym sposobem przenosimy się w czasie i poznajemy małego chłopca, Stasia, który pewnego dnia ożywia drewnianego kozła, wyrzeźbionego małym nożykiem. Towarzysza, który staje się życiowym utrapieniem, a znika tylko, kiedy Czwarty czyta Conrada. Opowieść o Stasiu wciąga coraz bardziej, a jej wręcz ludowe klimaty przenoszą bohaterów i oczywiście nas, w zupełnie inny świat. Jednocześnie wszyscy zauważają, że z każdym dniem sala, w której się znajdują, kurczy się, a za drzwiami, zamiast szpitalnego korytarza, znajduje się ściana. Książka bardzo wciągająca i pełna napięcia, ale jednocześnie refleksyjna. Zmusza - zarówno bohaterów, jak i czytelnika, do zastanowienia się nad życiem. Bo każdy z nas ma swojego "kozła". Możemy przed nim uciekać lub stawić mu czoło. Możemy dać się wepchnąć w schematy lub sprawić, że życie będzie miało kolor. Tak, żeby nie żałować. Czytałam opinie o tej książce, także te negatywne, że to opowieść o niczym. Nie zgadzam się z tym i myślę, że jak weźmiecie ją do ręki, prócz ciekawej historii, znajdziecie w niej coś, co poruszy struny Waszej wrażliwości. A ja dzięki takiej literaturze przekonuję się znów do polskich autorów, od których nieco ostatnio stroniłam. Brawo, Jakub Małecki!

Kilka słów o Dżozefie Jakuba Małeckiego. Książce, która zapoczątkowała moją przygodę z tym autorem. Poznajemy w niej Grzegorza, który po bójce trafia do szpitala. Prostego, ale wcale nie takiego znów głupiego dresiarza o dobrym w gruncie rzeczy sercu. W jednej sali leżą z nim Maruda, który wiecznie marudzi, biznesmen Kurz i... Czwarty, miłośnik twórczości Josepha Conrada. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie przepadam za fantastyką, ale są takie momenty w moim życiu, że nie chcę już czytać poważnych reportaży o całym syfie tego świata i marzę, żeby po prostu się odciąć. Wtedy sięgam po książki o syfie, ale przynajmniej wymyślonym:D A tak poważnie - chciałam się przenieść gdzieś daleko, wtopić w inną rzeczywistość i udało się, choć nie była to lekka lektura. "Wojna makowa" Rebekki F. Kuang to pierwszy tom historii opowiadającej losy Rin- sieroty, która w perspektywie ma ślub ze starym, bogatym mężczyzną lub ucieczkę i handel narkotykami. Jest jeszcze trzecia opcja, która wydaje się zupełnie poza zasięgiem- zdać wyjątkowo trudny egzamin i dostać się do prestiżowej szkoły wojskowej. Jako fanka książek o Harrym Potterze, liczyłam na klimaty magii, tajemnicy, przygód i nauki w czarodziejskiej szkole. A że nigdy za wiele o kulturze czy religii chińskiej nie czytałam, postanowiłam spróbować. Nie rozczarowałam się, bo wszystko to w tej książce jest. Ale jest też przemoc, opisy brutalnych gwałtów, śmierć. A przede wszystkim wojna i cała szeroko opisana polityka, która do niej prowadzi (przyznaję, że tu niektóre opisy mi się dłużyły). Autorka nie oszczędza bohaterów, za to nie znajdziecie tu wątków miłosnych, co jest dość nietypowe, bo kilka razy byłam pewna, że Rin zapała uczuciem do któregoś z kolegów. Postać głównej bohaterki jest zdeterminowana, błyskotliwa, zdolna. Ale i porywcza, nieokrzesana. Czasem egoistyczna i zaślepiona ambicją. Mam wrażenie, że pozostałym bohaterom autorka poświęciła za to zbyt mało czasu, by wzbudzili we mnie konkretne emocje. Co w tej książce podobało mi się najbardziej, to obraz wojny i wynikających z niej decyzji. Tych najgorszych też. Pokazanie, że po każdej stronie jest ktoś, kto się boi i broni. I po każdej stronie jest potwór, wróg. Kto jest dobry? Kto zły? Wszystko zależy tylko od tego, po której stronie stoimy my. Jak w prawdziwym życiu. Polecam, ja, która nie sięga po fantastykę prawie nigdy. No i te wydania!

Nie przepadam za fantastyką, ale są takie momenty w moim życiu, że nie chcę już czytać poważnych reportaży o całym syfie tego świata i marzę, żeby po prostu się odciąć. Wtedy sięgam po książki o syfie, ale przynajmniej wymyślonym:D A tak poważnie - chciałam się przenieść gdzieś daleko, wtopić w inną rzeczywistość i udało się, choć nie była to lekka lektura. "Wojna...

więcej Pokaż mimo to