-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać30
Biblioteczka
O, dawno żadna książka fantasy mnie tak nie popchłonęła, a naprawdę lubię ten gatunek.
Kreacja świata, ras, polityka, niejednoznaczne postacie, wielowątkość, wciągająca fabuła. Jest w pozycji Eriksona wszystko, czego od dawna szukałam. Ostatni raz byłam tak zachwycona chyba "Diuną" za pierwszym czytaniem. I "Tiganą" za pierwszym czytaniem. Co nie znaczy, że "Ogrody..." przypominają te powieści. Nie przypominają, są inne. Są świetne.
Bardzo, bardzo polecam.
O, dawno żadna książka fantasy mnie tak nie popchłonęła, a naprawdę lubię ten gatunek.
Kreacja świata, ras, polityka, niejednoznaczne postacie, wielowątkość, wciągająca fabuła. Jest w pozycji Eriksona wszystko, czego od dawna szukałam. Ostatni raz byłam tak zachwycona chyba "Diuną" za pierwszym czytaniem. I "Tiganą" za pierwszym czytaniem. Co nie znaczy, że "Ogrody..."...
Ostatnio zdarza mi się powracać do niektórych książek czytanych w dzieciństwie czy w wieku wczesnonastoletnim, i porównywać wrażenia. Czasami zaskakują mnie różnice w odbiorze różnych scen, postaci, refleksji; czasami, choć rzadko, odkrywam niektóre książki zupełnie na nowo.
Taką pozycją był dla mnie "Hrabia Monte Christo".
Pamiętałam ją jako przygodową, wciągającą opowieść o zemście - tyle, nic ponadto. Teraz, po mniej więcej piętnastu latach, miałam wrażenie, że odkrywam ją na nowo, w zupełnie innej formie. Czytałam ją inaczej, jako opowieść o człowieku, który postawił się w pozycji Boga, przyznawając sobie prawa do decydowania o losach ludzkich, podyktowane skądinąd zrozumiałym pragnieniem odwetu i poszukiwaniem, na własną rękę, sprawiedliwości; jako rozważania o tym, gdzie leżą granice wpływania na cudze życie; jako, w końcu, często świadomie przerysowane i smutne przedstawienie słabości i przywar ludzkiego charakteru. Siłą rzeczy nasuwają się pewne skojarzenia z nadczłowiekiem Nietzschego czy Dostojewskiego (swoją drogą, "Zbrodnia i kara" jest kolejną pozycją, do której planuję powrócić).
Bardzo ciekawa książka, zwłaszcza w warstwie, powiedzmy, pozasensacyjnej. Sama fabuła, rzecz jasna, też wciąga - ale to akurat mnie nie zaskoczyło, bo to, że przedstawiona historia jest ciekawa, wielowątkowa i barwna, pamiętałam z dzieciństwa.
Podobała mi się. Myślę, że będę do niej wracać.
Przyjemnie jest odkrywać książki na powrót, po latach, zupełnie inaczej.
Na marginesie: zazwyczaj nie poświęcam większej uwagi wydaniom, ale okładki wydawnictwa "Iskry" z 1988 r. są naprawdę godne odnotowania. Trzy czarno-białe portrety Dantesa w trzech różnych momentach życia. Piękne.
Ostatnio zdarza mi się powracać do niektórych książek czytanych w dzieciństwie czy w wieku wczesnonastoletnim, i porównywać wrażenia. Czasami zaskakują mnie różnice w odbiorze różnych scen, postaci, refleksji; czasami, choć rzadko, odkrywam niektóre książki zupełnie na nowo.
Taką pozycją był dla mnie "Hrabia Monte Christo".
Pamiętałam ją jako przygodową, wciągającą...
Mam prawdziwy kłopot z oceną tej pozycji.
Były w "Morzu" momenty i koncepty, które punktowałam bardzo wysoko. Portrety psychologiczne postaci, nie wszystkich, ale sporej części. Zagadnienie warunkowania człowieka przez brutalne okoliczności, w których przychodzi mu egzystować. Realistyczna bezwzględność wielu scen, która dla mnie zawsze jest atutem, o ile jest uzasadniona. Niektóre, zapadające w pamięć sceny, jak pytanie Szerina o sufit (kto przeczyta książkę, skojarzy scenę) i rozmowa, która wywiązuje się po tych słowach.
Pojawiły się również aspekty, które mnie zupełnie nie przekonały. Mężczyźni (i niekiedy kobiety, jak sobie teraz uświadamiam) wywodzący się z wielu środowisk, nie wahający się prosić o wybaczenie przy błahostkach i wręcz upokarzać samych siebie przed drugą osobą - o ile przy postaciach, w których jest to uzasadnione ich rozwojem psychologicznym zgadzam się z takim rozwiązaniem, to w przypadkach takich, jak np. podporucznika, który przeprasza, bądź co bądź, twardego żołnierza, kajając się, za niezamierzony żart z podtekstem (lub innych osób egzystujących w środowisku żołnierskim), wydawało mi się to niekoniecznie wiarygodne i nieszczególnie pasujące do postaci. Nie zdobyły mnie portrety kobiet, dość podobnych do siebie i rzadko pojawiających się na kartach książki. Czasem przeszkadzał mi też język, zwłaszcza postaci - brakowało mi większego zróżnicowania pomiędzy wypowiedziami osób z różnych środowisk, o różnych temperamentach.
Dawno nie miałam podobnych kłopotów z oceną. Dawno nie spotkałam książki, której poszczególne elementy mnie albo z miejsca zdobywały, albo równie szybko odrzucały.
Czy sięgnę po kolejne części cyklu? Na pewno. Choćby po to, by się przekonać, jaka będzie moja ocena kolejnych części.
Mam prawdziwy kłopot z oceną tej pozycji.
Były w "Morzu" momenty i koncepty, które punktowałam bardzo wysoko. Portrety psychologiczne postaci, nie wszystkich, ale sporej części. Zagadnienie warunkowania człowieka przez brutalne okoliczności, w których przychodzi mu egzystować. Realistyczna bezwzględność wielu scen, która dla mnie zawsze jest atutem, o ile jest uzasadniona....
Mojej przygody z "Malazańską..." ciąg dalszy. I, szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio jakakolwiek powieść aż tak mnie wciągnęła.
"Bramy Domu Umarłych" to opowieść o wojnie, często posępna, brutalna, okrutna. O postaciach porwanych przez wir wydarzeń i szukających swoich ścieżek w świecie ogarniętym chaosem, czy to właśnie wojny, czy zburzonego świata, jak historia szlachcianki oddanej do niewolniczej kopalni. Przewinęło się przez te strony wiele godnych odnotowania refleksji, pojawiły się postacie, które zapisują się w pamięci i - czego nie mogę pominąć - jedna scena, która mnie poruszyła mocniej niż chyba jakakolwiek lektura w ciągu ostatnich plus minus dziesięciu lat (nie będę spojlerować, jaka, jednak ci, którzy przeczytali "Bramy...", zapewne bez trudu się domyślą, o którą scenę chodzi) i o której nie mogłam przestać myśleć długo po zakończeniu czytania.
Co do "Ogrodów Księżyca" - "Bramy..." są od pierwszego tomu "Malazańskiej..." mroczniejsze, posępniejsze, bardziej okrutne, w pewien sposób poważniejsze. Moim zdaniem dzięki temu lepsze, głębsze i ciekawsze, chociaż pierwsza część również mnie urzekła.
Świetna książka. Ląduje u mnie w ulubionych, tak jak wylądowała na półce. Dawno żadna pozycja fantasy mnie tak nie zafascynowała, jak cykl Eriksona, a naprawdę lubię ten gatunek.
Mojej przygody z "Malazańską..." ciąg dalszy. I, szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio jakakolwiek powieść aż tak mnie wciągnęła.
więcej Pokaż mimo to"Bramy Domu Umarłych" to opowieść o wojnie, często posępna, brutalna, okrutna. O postaciach porwanych przez wir wydarzeń i szukających swoich ścieżek w świecie ogarniętym chaosem, czy to właśnie wojny, czy zburzonego świata, jak historia...