rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

BZRK to pierwszy tom trylogii Michaela Granta, autora "GONE: Zniknęli". W Polsce niestety następne tomy nie zostały wydane z powodu braku popularności książki, co jest według mnie nieco dziwne.

W powieści mamy do czynienia z dwoma światami - nano i makro. W makro, czyli rzeczywistości Nowego Jorku, zostały utworzone dwie grupy, specjalizujące się w badaniach nad nanotechnologią. Każda społeczność dzieli się na kilka "działów" - jednym z nich są tikerzy, czyli osoby, które za pomocą maleńkich (mam na myśli naprawdę maleńkie) botów mogą śledzić człowieka bądź namieszać mu w głowie, ostatecznie nawet zabić. Zagadką nie jest, iż obie wkroczyły na wrogą ścieżkę.

W tym momencie wkracza duet naszych głównych bohaterów, Sadie i Noah. Oboje przeżyli wielkie straty w jakiś sposób powstałe z winy organizacji nano. Są sobie nieznajomi, nie mają prawa używać swoich prawdziwych imion, a ich przydomkami są nazwiska stukniętych poetów. Mają wgląd do swoich mózgów, i nie mam tu na myśli myśli, tylko narządy.

"Walczymy o prawo bycia tym, kim chcemy, do odczuwania tego, co chcemy. Nawet jeśli to, czego chcemy, wydaje się innym szalone."

Książka przyciągnęła mnie pomysłem na fabułę, a także nazwiskiem autora. Z twórczością pana Granta miałam okazję zapoznać się dzięki serii "GONE". Byłam ciekawa, jak wypadnie w innej literaturze, czy może wypalił się na cyklu dla młodzieży. I muszę przyznać - dostałam więcej niż oczekiwałam.

Książkę czyta się bardzo szybko. Chociaż często musiałam robić sobie przerwy "dla ochłonięcia" - o czym zaraz wspomnę - kiedy już czytałam, strony śmigały jak szalone. "BZRK" jest napisane przystępnym językiem, jednak nie łatwym. Jest wiele wymyślonych nazw bądź naukowych zwrotów, którym trzeba poświęcić trochę chwil. Na początku powieści pojawia się też bardzo dużo postaci, przez co nie byłam w stanie ogarnąć, co się dzieje. Potem jednak czytelnik łączy coraz więcej faktów w całość i wszystko zaczyna rozumieć.

"Od tej chwili waszemu życiu grozi niebezpieczeństwo. Od tej chwili zrzekacie się wszelkiego prawa do prywatności. Od tej chwili istnieją dla was tylko dwa rozwiązania: śmierć albo szaleństwo."

Na okładce możemy przeczytać "Uwaga! Książka zawiera sceny okrucieństwa i przemocy". Muszę przyznać, że jako osoba wrażliwa na tego typu sprawy miałam mocne wątpliwości po przeczytaniu pierwszych paru stron. Nie byłam pewna, czy w ogóle zdołam dokończyć książkę.

Autor poświęcił wiele uwagi na opisywanie obrzydliwych momentów - a to czerwono-biała tkanka mózgu, rozpłaszczona na ziemi, a to z człowieka robią się dwie części... Również, jako że "BZRK" opowiada o nano-wojnie, przedstawionych jest wiele organów wewnętrznych. Myślę jednak, że nie będzie to zbyt wielkim obciążeniem dla czytelnika, skoro nawet ja dałam radę (a po jakimś czasie stwierdziłam, że owe opisy dodają pazura książce i zaczęły mi się podobać).

"Przedziwne zjawisko. Człowiek mógł zaakceptować zagracone laboratorium na strychu albo potężny cud technologii, ale odnosił wrażenie, że jedno i drugie nie powinno egzystować w tej samej rzeczywistości."

Kiedy wreszcie pogodzę się z myślą, że "BZRK" było naprawdę świetne, i to mnie tak zdziwiło, patrzę na okładkę i wciąż nie mogę określić, co jest w niej najlepsze. Czy są to świetnie wykreowani, nietuzinkowi bohaterowie, czy całkiem oryginalny świat i nowatorskie podejście do sprawy, czy styl pana Granta. Niezmiernie przygnębia mnie fakt, iż wydawnictwo Amber nie zdecydowało się na wydanie kolejnych tomów (DLACZEGO?!?!?!), ale z pewnością sięgnę po nie w oryginale. Na pewno nie teraz, ale w przyszłości, kiedy podszkolę swój angielski. Wydaje mi się bowiem, że ta książka potrzebuje odpowiedniego rytuału, a co chwila przerywając lekturę na sprawdzenie i zapisanie jakiegoś słówka, mogłabym go zbezcześcić. Może to, co właśnie napisałam, wydaje się z deka szalone, jednak na swoje usprawiedliwienia wysuwam argument: klimat książki. Wszystko jest takie tajemnicze, nierealne, ale jednocześnie jak najbardziej prawdziwe, inne.

"- Raczej i tak ją rozpoznasz. Tatiana Featherstonehaugh.

Niżyński spojrzał na niego z pobłażaniem.

- To się wymiana Fanshaw.

Vincent zmarszczył brwi.

- Naprawdę? Tyle liter i wychodzi Fanshaw?"

Co do bohaterów: są cudowni. Nie w sensie, że każdy z nich ma swoją osobną tęczę, piękny wygląd i słodkie życie. Wręcz przeciwnie, zarówna członkowie BZRK jak i przeciwnicy są nieprzejednani. Możemy znaleźć kobietę, matkę, która na co dzień pracuje jako likwidatorka (czyt. zabija zbędnych). Jest także okropna postać bliźniaków, którzy są złączeni - nie jak bliźniaki syjamskie, oni dosłownie mają trzy nogi, trzy oczy, jedna usta i jedną głowę. Na szczęście odgrywają rolę postaci mocno drugoplanowej, choć w hierarchii rządowej są na samym szczycie. Główni bohaterowie, Sadie i Noah, są naprawdę bardzo ciekawymi i złożonymi osobami. Pozostali przedstawiciele BZRK - Niżyński, Ofelia, Vincent - również są niesamowici i czytelnik czuje ich prawdziwość.

"- Co ważniejsze: wolność czy szczęście? (...)

- Nie możesz być szczęśliwy, jeśli nie jesteś wolny."

"BZRK" wywarło na mnie ogromne wrażenie. Może ta recenzja była nieco chaotyczna, ale w pełni odzwierciedla moje uczucia co do tej książki. Pozycja ta na pewno na długo wyryje się w mojej pamięci (nie mam co do tego żadnych wątpliwości). "BZRK" mogę polecić fanom twórczości Michaela Granta, jak i tym, którzy się z takową jeszcze nie zapoznali. Nie jest to ani dystopia, choć o wojnie opowiada, ani horror, choć niektóre opisy z pewnością można by w jakimś zamieścić, ani typowa fantastyka. Stawiałabym na coś pomiędzy sci-fi a fantasy właśnie w wydaniu zarówno dla młodzieży, jak i dorosłych. Jeśli zaś mieliście okazję zapoznać się z "GONE" i nie przypadła wam ta seria do gustu, mogę zapewnić, że w BZRK nie wyczułam do niej podobieństw. Jest to pozycja godna uwagi, jednak nie radzę się za nią zabierać, jeśli angielski u was leży - nie ma co potem chodzić i głowić się nad dalszą akcją, nie mając możliwości zapoznania się z jej oficjalną wersją.

Chociaż najchętniej i tak napisałabym petycję o przywrócenie trylogii, wiem, że Amber nie podejmie się tego pomysłu, a szkoda.

BZRK to pierwszy tom trylogii Michaela Granta, autora "GONE: Zniknęli". W Polsce niestety następne tomy nie zostały wydane z powodu braku popularności książki, co jest według mnie nieco dziwne.

W powieści mamy do czynienia z dwoma światami - nano i makro. W makro, czyli rzeczywistości Nowego Jorku, zostały utworzone dwie grupy, specjalizujące się w badaniach nad...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Czas Żniw" jest książką otwierającą siedmiotomowy cykl autorstwa Samanthy Shannon. Zalicza się do kategorii dystopii, jednak zarówno tematyką, jak i wykreowanym światem, nieco odbiega od innych pozycji z tego gatunku.

"Rozmawiamy dopiero od dziesięciu minut, Paige. Postaraj się nie wyczerpać całego swojego sarkazmu na jednym wydechu."

Największe wrażenie robi zawisłość historii stworzonej przez niezwykle młodą autorkę. Przez całą powieść zastanawiałam się, jak Shannon się w tym wszystkim połapała. Sama często musiałam korzystać ze słowniczka trudnych pojęć, umieszczonego na końcu książki, a i tak paru rzeczy nie zrozumiałam. Tutaj należą się wielkie pokłony w stronę tłumaczy, ponieważ było naprawdę wiele słów, które powstały dopiero w tej książce.

"Umysł ślepca jest jak woda. Nijaki, szary, przeźroczysty. Wystarczy, aby utrzymać się przy życiu, ale nic ponadto. Ale umysł jasnowidza przypomina olej, jest w pewien sposób bogatszy. I tak jak olej i woda, te dwa umysły nie mogą się tak naprawdę ze sobą połączyć."

Co prawda w różnych książkach spotkałam się już ze swoistymi aurami, jasnowidzami, a także obozami, do których wysyłani są wszyscy "inni", jednak "Czas Żniw" sprawił, że o tym zapomniałam. Fabuła jest naprawdę oryginalna, bo nie na co dzień czyta się o barach z tlenem w roli narkotyku, wpływaniu na czyjś senny krajobraz czy stworzeniach, żywiących się ludzkim mięsem.

W książce cały czas coś się dzieje. Nie ma nawet chwili na złapanie oddechu, bo akcja pędzi do przodu; uwielbiam takie powieści. No i istnieje w niej całkowity brak wątku romantycznego - rozpoczyna się na ostatnich pięćdziesięciu stronach. Według mnie jest to wielkim plusem, bo niestety zakończenie z tym właśnie romansem bardzo mnie zawiodło. Podczas czytania w głowie tłukła mi się jednak myśl, podkreślona na czerwono, z dziesięcioma wykrzyknikami: "Niech tylko Samantha ustrzeże się od tego, do czego nieuchronnie się zbliża". Niestety nie udało jej się to, chociaż rozumiem, że książka całkowicie wyprana z miłości mogłaby nie sprzedawać się tak dobrze. Także dla wszystkich nie przepadających za literackimi związkami polecam odpuścić sobie ostatnie pięćdziesiąt stron (czego i tak nie zrobicie, bo będziecie zbyt wciągnięci w całą akcję).

"- Nie jesteś niemową - powiedział. - Odezwij się.
- Myślałam, że nie mam prawa odzywać się bez pozwolenia.
- Zezwalam ci.
- Nie mam nic do powiedzenia."

"Czas Żniw" z początku może wydawać się nudny, a to za sprawą natłoku nowych pojęć i miejsc. Jednak nie zrażajcie się! Akcja coraz bardziej się rozkręca, po jakimś czasie nie będziecie mogli się oderwać. Do pomocy przychodzą wam: mapka Szeolu I, czyli miejsca, do którego co dziesięć lat trafiają ludzie z Londynu, broszurka Paige z wykazem i opisem wszystkich kategorii jasnowidzów, a także słowniczek trudnych pojęć i spis "gości z zaświatów". Jak widać, książka jest bardzo atrakcyjna również dla wzrokowców.

"Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić."

Bardzo przypadł mi do gustu styl autorki. Pomimo swojego młodego wieku i braku doświadczenia, pisze ona bardzo dojrzale, konstruuje złożone zdania, a jej opisy są naprawdę realistyczne. Jednakże widać sporo niedociągnięć, jak chociażby częste powtórzenia i tym podobne sprawy. Jeżeli takie błędy nie kują was w oczy, to nawet ich nie zobaczycie - ja niestety jestem na nie bardzo uczulona.

To może powiem co nieco o bohaterach. Główną z nich jest Paige Mahoney, nastolatka po przejściach, pracująca w gangu i mająca trudne relacje z ojcem. Polubiłam tą postać za jej twardość, niezłomność, ale także ludzkie cechy, które przejawia każdy z nas - zwątpienie, żal, smutek czy wręcz przeciwnie, radość. Bohaterem, którego nie mogłam rozgryźć jest Naczelnik, czyli opiekun Paige w Szeolu I. W moim odczuciu był on stworzony bardzo chaotycznie, jakby Shannon nie do końca wiedziała, który cechy przydzielić mu na stałe. Niezbyt przypadł mi do gustu, szczególnie przez zakończenie, jednak wiem, że wielu z was - a raczej wiele z was - mogłoby go pokochać. Moją sympatią w tej książce natomiast stał się Nick. Jest najlepszym przyjacielem Paige i mam nadzieję, że w kolejnych tomach (po które na pewno sięgnę) jego postać zostanie bardziej rozwinięta, ponieważ w "Czasie Żniw" grał rolę raczej drugoplanową. Każdą chwilę z nim czytałam z otwartą buzią - czy to w szerokim uśmiechu, czy w wyrazie osłupienia.

"- Masz periorbital haematoma.
- Co?
- Podbite oko."

Książkę polecam wszystkim fanom zarówno dystopii, jak i fantastyki. Przede wszystkim tym, którzy wymagają od powieści ambitnego świata, dobrze wykreowanych bohaterów czy niespodziewanych zwrotów akcji i oryginalności. "Czas Żniw" może spodobać się również dużo starszym czytelnikom - jak na przykład mojemu tacie. :)

"Czas Żniw" jest książką otwierającą siedmiotomowy cykl autorstwa Samanthy Shannon. Zalicza się do kategorii dystopii, jednak zarówno tematyką, jak i wykreowanym światem, nieco odbiega od innych pozycji z tego gatunku.

"Rozmawiamy dopiero od dziesięciu minut, Paige. Postaraj się nie wyczerpać całego swojego sarkazmu na jednym wydechu."

Największe wrażenie robi zawisłość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Obecnie prawie każdy nastolatek i prawie każde dziecko zna (lub przynajmniej kojarzy) świat superbohaterów. Czy to z kreskówek, czy to z filmów... Niestety poznanie komiksowego uniwersum Marvela w dzisiejszych czasach jest bardzo utrudnione. Zdobycie komiksu samo w sobie zakrawa o niemożliwość, a jeśli ktoś decyduje się na zakup tomów z niedawno reaktywowanej Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, musi liczyć się z kosztami. Dlatego nie można mieć do nikogo pretensji, kiedy uważa się fana marvelowskiego świata, a nie ma pojęcia, kim są Doctor Strange, Quicksilver, Sub-mariner czy Captain Marvel.

Ja niestety również należę do pokolenia, które na komiksach się nie wychowywało. I choć staram się poznać tamtejsze wersje historii, które uwielbiam z wszelkiego rodzaju mediów, na razie nie posuwałam się do przodu.

"Biedak! Nie dość, że miał tylko dwie ręce, to na dodatek potrafił rysować tylko jedną!"

"Niezwykła historia Marvel Comics" jednak częściowo wypełniła mój niedosyt. Sean Howe, autor książki, nie skupia się jedynie na realnych osobach, członkach wydawnictwa, ale poświęca trochę miejsca także bohaterom komiksów i ich przygodom. Dzięki temu mogłam przyswoić sobie pewne informacje i mniej więcej zorientować się w części papierowego Uniwersum Marvela.

Opis z okładki okazuje się prawdą - rzeczywiście mamy do czynienia z "niepolakierowaną i niedosładzaną" historią, która zaczyna się od czasów założenia Marvel Comics (a nawet wcześniej), a kończy na największych premierach filmowych. Momentami czytelnik odnosi wrażenie, że wszystko w firmie dobrze się układa, a za moment dowiaduje się o kolejnym strasznym wydarzeniu, typu masowych zwolnień.

"Metoda Marvela wymagała od rysownika umiejętności przerobienia zarysowanej przez scenarzystę fabuły w klarowną historię, na którą Lee dopiero naniesie swoje dialogi. Panele miały funkcjonować niczym nieme filmy, żeby zminimalizować potrzebę ekspresji werbalnej. Od rysowania wymagało się inwencji scenariuszowej, dotyczącej rozwoju postaci, wątków pobocznych. (...)"


Książki nie czyta się ani łatwo, ani szybko. Podzielona jest na pięć części i na tyle też dni rozłożyłam czytanie. Cały czas trzeba być skupionym na tekście, bo jesteśmy zalewani nazwiskami, datami i różnymi innymi informacjami. Kiedy czytałam biografie aktorów, byłam zainteresowana, ale jakby "oddalona". Natomiast w "Niezwykłej historii Marvel Comics" czytelnik może uczestniczyć razem ze swoimi idolami w rozwoju firmy.

Przyznam się, że prawie przez cały proces czytania czułam się "wessana". Nie potrafiłam oderwać wzroku od tekstu, chociaż książka nie zawiera typowej akcji. Perypetie wszystkich członków, jak i samego Marvela, były na tyle intrygujące, a zarazem interesujące, że nie chciałam rozstać się z lekturą na noc.

"<A, to! - mówi Len Teans. - Nie możemy się tego pozbyć, kiedy tylko odwrócimy wzrok, ktoś go znowu wyrzuca!>

Jim Starlin sportretował Marvel Comics jako oszalałych producentów śmieci."

Redaktorzy. Scenarzyści. Rysownicy. I Stan Lee. Czyli krócej mówiąc, pracownicy Marvela.

Cała pozycja w bardzo dużej mierze skupia się także na nich, przez co nie staje się monotonna. Ci ludzie... Każdy ma swoją niesamowitą historię, jeszcze bardziej niesamowity talent, a pomimo tego były momenty, kiedy miałam ochotę na nich nakrzyczeć z powodu ich zachowania czy wyborów. Dopiero na końcu uświadomiłam sobie, że są prawdziwi, a większość z nich nie żyje.

Nie mam pamięci do nazwisk, więc aż się zdziwiłam, ile osób pamiętam. Każdy, kto nawet nie interesuje się w żaden sposób Marvelem, kojarzy Stana Lee. Jest to nazwisko tak charakterystyczne, a jednocześnie bardzo stereotypowe. Ludzi spoza kręgu Marvela myślą, że jest to człowiek odpowiedzialny za większość superbohaterów. Też tak sądziłam, dopóki nie przeczytałam "Niezwykłej historii...". Stanley Lieber jest jednak kimś dużo więcej, kimś, kto równocześnie przyciągał i odpychał innych, kimś pełnym sprzeczności. Był naprawdę utalentowanym scenarzystą, a dał się porwać życiu celebryty. Stał się twarzą Marvela, przestał dbać o komiksy.

"I gdy Shooter przyniósł mu to, co wymyślił, Lee był naprawdę pod wrażeniem.
<To jest naprawdę dobre.>
<Dzięki.>
Zapadła krępująca cisza.

<Czemu więc wasze komiksy nie są?>"

Przy dobrych książkach nie powinno się wspominać o oprawie wizualnej, ale w tym przypadku nie można inaczej. Okładka jest przepiękna, szczególnie w porównaniu z oryginalną. Tekst naprawdę męczy, i nie można przeczytać za dużo naraz, ale mimo tego czcionka zachowuje idealny rozmiar. Głupio mi wspominać o tak błahych rzeczach w recenzji, ale jestem zauroczona tymi aspektami.

"Produkcja serialu z Human Torchem rownież została wstrzymana z obawy, że po obejrzeniu któregoś z odcinków dzieci mogą próbować się podpalić."

"Niezwykła historia Marvel Comics" jest totalnym must read dla fanów Uniwersum Marvela. Nie ważne czy oglądałeś tylko filmy, kreskówki, czy może czytałeś któreś z komiksów. Książka jest również świetną pozycją dla wszystkich zainteresowanych rynkiem w większych krajach, historią o tym, jak mała, świeżo założona firma staje się ogromną potęgą. Mogłeś nawet do tej pory nie mieć nic do czynienia z marvelowskim światem; wtedy warto sięgnąć po "Niezwykłą historię..." tylko po to, żeby zaznać przewrotnego stylu Seana Howe'a, który nie raz wgniecie w siedzenie. Ta pozycja to przede wszystkim opowieść o losach ludzi, którzy niegdyś byli najlepszymi przyjaciółmi, a potem musieli wylać tego drugiego na zbity pysk. To opowieść o potędze "wyższych instancji", biurokracji, swoistej zemście i nie zawsze docenianych przygodach superbohaterów.

Obecnie prawie każdy nastolatek i prawie każde dziecko zna (lub przynajmniej kojarzy) świat superbohaterów. Czy to z kreskówek, czy to z filmów... Niestety poznanie komiksowego uniwersum Marvela w dzisiejszych czasach jest bardzo utrudnione. Zdobycie komiksu samo w sobie zakrawa o niemożliwość, a jeśli ktoś decyduje się na zakup tomów z niedawno reaktywowanej Wielkiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trylogia Numery jest już prawie niedostępna na polskim rynku (data wydania pierwszego tomu to 2009 rok). Przypadkiem udało mi się kupić trzecią część w śmiesznej cenie, więc rozpoczęłam poszukiwania poprzednich tomów. Dziś posiadam już wszystkie, ale była to długa i wyboista droga.
Główną bohaterką jest Jem, piętnastoletnie sierota z problemami. Chodzi do specjalnej klasy dla dzieci, które mają problemy z nauką. Jest niska, niezbyt piękna, stroni od rówieśników. Ale przede wszystkim jest inna - patrząc ludziom w oczy, widzi daty ich śmierci.

"Dobijała mnie myśl o tej bezbronności, niewinności, a raczej świadomość, że dla każdego, nawet dla malucha, koniec jest zapisany już pierwszego dnia życia..."

Książka jest napisana lekkim - jak dla mnie zbyt lekkim - językiem, typowo podstawionym pod młodszych nastolatków, czemu znowu zaprzecza natężenie odmian słowa "pieprzyć". Nie ma w niej zbyt wielu dialogów, ale - o dziwo - opisy miejsc, akcji, uczuć, bohaterów nie nudzą. Jeśli zaś chodzi o fabułę - według mnie autorka miała niesamowity pomysł, jednak nie wykorzystała go do końca. Pierwszą część "Numerów" czytałam raczej jako młodzieżówkę, okraszoną elementami thrillera i czegoś paranormalnego.

"Mówią, że statystyczna długość życia społeczeństwa rośnie, czy jakoś tak, ale dzieciaków z naszej dzielnicy to chyba nie dotyczy."

Bardzo żałuję, że zakończenie nie może poświadczyć o całej powieści, bo ostatnia strona była i d e a l n a. W ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu spraw w kilku końcowych rozdziałach. Gdyby Rachel Ward napisała tak poprzednie - ocena byłaby dużo wyższa.
Mimo niezbyt pochlebnej opinii, książka naprawdę nie była zła. Spędziłam z nią przyjemnie czas w dwa wieczory, otulona kołdrą.

"- Życie jest bez sensu. Nie ma znaczenia, co zrobimy. Rodzisz się, żyjesz, umierasz i tyle."

Jeśli chodzi o bohaterów, to nie mam za wiele do powiedzenia. Z żadnym nie miałam ochoty się bliżej poznać czy zżyć. Zarówno Jem, jak i Pająk, jej długonogi, ciemnoskóry przyjaciel, są dla mnie właściwie obojętni. Chociaż w normalnym życiu z pewnością polubiłabym Pająka, to książka nie dała mi tej możliwości. A może to przez ciągłe wspomnienia Jem o jego smrodzie (te znowu denerwowały mnie jeszcze bardziej niż ciągłe powtarzanie słowa "pieprzyć"). Co jakiś czas miałam ochotę warknąć na Jem, żeby wreszcie się zdecydowała, co sądzi o swojej zastępczej matce, Karen. Cały czas powtarzała, jaka to wiedźma, a kiedy przyszło co do czego, nie mogłabym wyobrazić sobie lepszej dla niej matki (zważywszy na to, co Karen przeszła z buntowniczką, widzącą numery).

"Moje oczy, mój umysł, ja. Czy numery były prawdziwe, czy też zmyślone, były mną, a ja nimi. Czy beze mnie w ogóle by istniały?"

"Numery. Czas uciekać" na pewno mnie nie zanudziły. Wciąż coś się działo (nawet jeśli w moim odczuciu było to przesadzone), ciągle były zwroty akcji. Po drugi tom na pewno sięgnę - może za sprawą faktu, że właśnie idzie do mnie pocztą, a może przez to, że nie spotkam już tam Jem. Nie jest to książka, która zapadnie mi w pamięć ze względu treści, raczej z powodu trudności ze zdobyciem jej.

"Nie, w porządku, o tym można mówić. Śmierć jest zupełnie normalna, nie wiem, dlaczego wszyscy mają z nią takie problemy. Przecież i tak musimy się z tym pogodzić. Z kimkolwiek rozmawiasz, większość kogoś straciła, ale nikt o tym nie mówi..."

Mówią, że jeśli nie masz czego zachwalać w treści, powiedz o okładce. I tak, w tym wypadku to zastosuję, bo naprawdę jest genialna! Bardzo minimalistyczna, ciekawe są również ledwo widoczne numery rozsiane po całej okładce. Najładniejszy jest grzbiet, ślicznie wygląda na półce. Również dodatki wewnątrz książki nadają klimat. Tak, wyglądem "Numerów" jest w pełni zauroczona.

"Wszyscy umieramy. Wszyscy w tym kościele i wszyscy na zewnątrz. Nie potrzebujecie, żebym wam to ogłosiła. Ale jest coś jeszcze. (...) Wszyscy też żyjecie. W tej chwili, dzisiaj, żyjecie. Dano wam kolejny dzień. Nam wszystkim."

Mimo tego mogę ją polecić osobom, które nie wymagają za wiele od języka czy kreacji świata, lubią bardzo buntowniczą naturę bohaterów albo po prostu chcą spędzić czas z zadowalającą lekturą, nie spodziewając się objawienia. Jednakże ci, którzy po prostu lubią zapoznawać się z dobrymi, niezbyt znanymi lekturami, również znajdą w niej coś dla siebie.

Trylogia Numery jest już prawie niedostępna na polskim rynku (data wydania pierwszego tomu to 2009 rok). Przypadkiem udało mi się kupić trzecią część w śmiesznej cenie, więc rozpoczęłam poszukiwania poprzednich tomów. Dziś posiadam już wszystkie, ale była to długa i wyboista droga.
Główną bohaterką jest Jem, piętnastoletnie sierota z problemami. Chodzi do specjalnej klasy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznaję się bez bicia, książkę kupiłam (a raczej zażyczyłam sobie na urodziny) ze względu na Rowling. Harry Potter, bardziej znana seria, która wyszła spod pióra tej autorki, od wielu lat ma specjalne miejsce w moim sercu.
Kryminałów za wiele nie czytam, właściwie oprócz Sherlocka Holmesa nie znam żadnego. I wiem, że bez wzmianki o Rowling na tyle obwoluty, powieść nie trafiłaby do moich rąk. A tego mogłabym żałować.

"Zbaraniał. John Bristow nie był mitomanem, a jemu, Strike'owi, przysłano tymczasową sekretarkę, która wykazywała więcej inicjatywy i lepiej znała zasady interpunkcji niż wszystkie jej poprzedniczki."

Galbraith (uszanujmy decyzję autorki o pseudonimie) stworzył wspaniałym bohaterów. Cormoran Strike, weteran wojenny z jedną nogą, syn sławnego muzyka, prywatny detektyw z długami.Jest on postacią niesamowicie wyrazistą; jego egzystencja została ukazana w tak wielu aspektach, że aż nie mogę się nadziwić, jak bardzo przypomina zwykłego człowieka. Nie jest idealizowany, wręcz przeciwnie. Do końca książki nie mogłam go rozgryźć. Nie ma ani przystojnej twarzy, ani wysportowanego ciała, a mimo to miał piękną narzeczoną i interesuje się nim supermodelka. Tak, Strike jest zdecydowanie dziwnym bohaterem.

"Nigdy nie potrafił zrozumieć tej domniemanej zażyłości odczuwanej przez fanów w stosunku do kogoś, kogo nie znali osobiście. W rozmowach ze Strikiem niektórzy ludzie nazywali jego ojca "starym Johnnym" i szeroko się uśmiechali, jakby chodziło o ich przyjaciela."

Razem z Robin, jego tymczasową asystentką, świeżo upieczoną narzeczoną księgowego, nie tworzą zgranego duetu niczym Sherlock i Watson. Na początku znajomości oboje nie pałają do siebie żadnymi pozytywnymi uczuciami, jednak z czasem Robin, pchnięta marzeniami z dzieciństwa, postanawia zostać u Strike'a na dłużej. Jest prawdziwą kobietą, również nie wychwalaną pod niebiosa, ze swoimi humorkami. Posiada tylko dużo więcej taktu i zaradności.

"Jeśli kiedykolwiek będziesz miał do czynienia z wydziałem do Spraw Specjalnych, mów: Bez komentarza, żądam adwokata. Wystarczy też zwykłe: Dziękuję panom za uwagę."

Może to przez moje wcześniejsze niezapoznanie się z kryminałami, ale początek (tak do dwusetnej strony) strasznie mi się dłużył. Książkę często odstawiałam z powrotem na półkę, sięgając po inną pozycję. Rozkazałam sobie dokończyć "Wołanie Kukulki" tylko dla zasady: rozpoczęłaś, skończ. I jestem wdzięczna tej "etyce" - dzięki temu tak naprawdę poznałam magię "Wołania".
Po dwusetnej stronie książka coraz bardziej się rozkręcała, dochodziło więcej akcji, częściej były śmieszne (w pewnym sensie) sytuacje, tak naprawdę śledztwo w sprawie śmierci modelki Luli Landry dopiero dawało jakieś rezultaty. W okolicy trzechsetnej strony nie mogłam się oderwać. Następne wydarzenia czytałam z zapartym tchem, a zakończenie z otwartymi ustami.

"Strike przesunął komputer w stronę Śrubokręta, który przyjrzał się urządzeniu z mieszaniną zainteresowania i lekceważenia charakterystyczną dla ludzi, dla których tehnologia nie jest złem koniecznym, lecz esencją życia."

Rowling jest naprawdę świetną pisarką, a Wołanie Kukułki pokazuje, że nie można jej zaszufladkować. Inna książka dla dorosłych opatrzona nazwiskiem J.K., "Trafny Wybór" już czeka na swoją kolej. Mam nadzieję, że będzie równie niesamowita, jak jej poprzedniczki. Ale ja nie o tym.
Autorka słynie z fabuły zapiętej na ostatni guzik. Wszystkie szczegóły są idealnie zaplanowane, pasują do siebie jak ulał. Tak było też i tym razem. Co prawda miałam swoich faworytów na miejsce mordercy, i podczas zabawy w detektywa często śledziłam ich motywy i korzyści, to mimo wszystko nie udało mi się zgadnąć. Wyczekiwanym punktem kryminałów jest wyjaśnienie całej sprawy. Czytałam je z wyrazem zszokowania na twarzy, a elementy układanki powoli się ze sobą scaliły. Byłam rozbawiona, jak łatwo Galbraithowi udało się mnie przechytrzyć.

"Umarli mogą mówić jedynie ustami tych, którzy nadal żyją, i za pośrednictwem pozostawionych po sobie śladów."

Jak każda książka, "Wołanie Kukułki" ma też swoje minusy. Irytowało mnie natężenie nazw londyńskich ulic - to naprawdę nie było potrzebne. Nie wszyscy pochodzą właśnie z Londynu, a czytanie na każdym kroku trudnej do wymówienia angielskiej drogi może denerwować. Ze strony autorki było również za dużo opisów. Dopiero kiedy akcja się rozkręciła, nie przeszkadzały, ale wcześniej po prostu czyniły książkę nudną.
A teraz winy polskiego tłumacza: spolszczanie wyrazów. "Pendrajw" albo "autsajder" - naprawdę, to absolutnie nie było konieczne! Wyrazy te na szczęście pojawiały się rzadko, bo kuły moje młodzieńcze oczy.

"Są jakieś granice bólu, który można wytrzymać."

Książkę polecam zarówno fanom J. K. Rowling, jak i osób nieznającym jej twórczości. Poszukiwacze ambitnej literatury, nie przeznaczonej dla osób wieku młodszego, nie muszą się bać - Wołanie Kukułki nie jest napisane prostym językiem (a do tego sporo tam przekleństw). I nie zrażajcie się początkiem! Końcówka naprawdę wbija w siedzenie.

Z niecierpliwością czekam na drugą część przygód Cormorana Strike - "Jedwabnika", który na polskim rynku pojawi się 24 września!

Przyznaję się bez bicia, książkę kupiłam (a raczej zażyczyłam sobie na urodziny) ze względu na Rowling. Harry Potter, bardziej znana seria, która wyszła spod pióra tej autorki, od wielu lat ma specjalne miejsce w moim sercu.
Kryminałów za wiele nie czytam, właściwie oprócz Sherlocka Holmesa nie znam żadnego. I wiem, że bez wzmianki o Rowling na tyle obwoluty, powieść nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Za dnia próbujesz wędrować w świetle."

Na tę książkę natrafiłam, błądząc po Tesco w poszukiwaniu prezentu na urodziny. Słyszałam o niej pochlebne opinie, a i cena nie była wysoka - wzięłam. Teraz sobie myślę, co by było, gdybym posłuchała brata, któremu opis nie przypadł do gustu. Ta książka jest genialna!
Marie Lu stworzyła dystopijną powieść, które są bardzo popularne w tych czasach. I o ile niektóre światy, wykreowane przez autorów, wręcz mnie denerwują, ze światem stworzonym przez Lu bardzo się zżyłam.
Bohaterowie są przedstawieni wyraziście, mają również wady.

"Niewielu ludzi zabija z właściwych powodów, June. Większość czyni to ze złych."

June jest niezwykle mądra i błyskotliwa, ma nad wyraz rozwinięty mózg, ale często chce pokazywać swoją wyższość. Również, szczególnie w środkowej części książki, robi to, co wypada, nie chcąc podpaść przełożonym.
Day jest przestępcą, ale chce pomóc rodzinie. Dba o towarzyszącą mu Tess, opiekuje się bliskimi, a jednak czasami ma swoje humory i potrafi być naprawdę złośliwy.

"Ktoś, kto ulegnie panice, jest już martwy."

Podziwiam Lu za to, że w dobie wyidealizowanych superbohaterów potrafi stworzyć ludzi, po prostu ludzi.
W książce jest sporo zaskakujących zwrotów akcji, raz nawet uroniłam parę łez.
Romantycy wątek miłosny znajdą, aczkolwiek nie jest on na głównym planie i rozwija się dopiero pod koniec - według mnie jest to wielką zaletą; nie lubię czytać tkliwych wynurzeń postaci na temat drugiej połówki. Wreszcie przeczytałam książkę, w której główna bohaterka nie zmienia stosunku do świata za sprawą przemawiającego jej do rozumu chłopaka, tylko po odkryciu prawdy własnoręcznie.
Było parę niedociągnięć, jak choćby przyjęcie, że dwie minuty to dwieście sekund, ale nie wiem, czy to wina autorki czy tłumacza.

"Każdy dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny. Z każdym kolejnym dniem wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden dzień naraz."

Książka wciągnęła mnie bez reszty. Podczas czytania towarzyszyły mi różne emocje - od radości, przez smutek, po strach.
Trylogia Legenda przeznaczona jest dla osób lubiących trzeźwe i innowacyjne spojrzenie na przyszłość, akcję, powieści wojenne. Nie jest to książka dla osób ze słabymi nerwami ani osób rozkoszujących się w romansach.
Polecam ją z całego serca!

"Ciekaw jestem jakby wszystko się poukładało, gdybym to ja urodził się w twoim mieście, a ty w moim."

"Za dnia próbujesz wędrować w świetle."

Na tę książkę natrafiłam, błądząc po Tesco w poszukiwaniu prezentu na urodziny. Słyszałam o niej pochlebne opinie, a i cena nie była wysoka - wzięłam. Teraz sobie myślę, co by było, gdybym posłuchała brata, któremu opis nie przypadł do gustu. Ta książka jest genialna!
Marie Lu stworzyła dystopijną powieść, które są bardzo popularne w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O ile wcześniejszych tomach nie trzeba było czytać w kolejności, to ciężko byłoby połapać się w świecie Kosika, zaczynając od Nadprogramowych Historii.
Sama książka to zbiór ośmiu opowiadań, publikowanych do tej pory jedynie w internecie.

"Wydarzenia zabawne przeplatają się z dramatycznymi, a te z całkiem zwykłymi - rodzinnymi. Jak w życiu"

W książce przedstawione są nowe przygody Super Paczki. Kiedy wreszcie dorwałam w bibliotece egzemplarz, byłam bardzo ucieszona. Nadprogramowe Historie czyta się szybko, gdyż opowiadania nie są zbyt długie. Wyjątkiem są "Wysłannicy", ale o tym za chwilę.
Nad bohaterami rozwodzić się nie będę, ponieważ, jak już ujęłam wcześniej, jest to książką dla zapoznanych z wcześniejszymi tomami serii. Mogę jedynie uspokoić, że Net nadal jest tak samo śmieszny i bojaźliwy jak w innych częściach, Felix ma głowę cały czas na karku, a Nika posługuje się zdolnościami paranormalnymi i pokazuje swą zazdrosną stronę. Postacie stworzone przez Kosika są bardzo wyrazisty, każda ma swój określony charakter. Jest to wielki plus dla całej sagi.

"Zasada przejeżdżania przez wodę jest taka, że najlepiej nie przejeżdżać przez wodę."

Weterani twórczości Kosika przyznają mi rację, że w jego powieściach króluje humor przeplatany z wiedzą i akcją. Książki przedstawiają zarówno życie szkolne zwykłych nastolatków, jak i zaradność młodych geniuszy w dziwnych sytuacjach.
Nadprogramowe Historie nie odstępują od reguły. W jednej scenie niesamowicie śmiałam się przez Neta - gdy tylko spojrzałam tekst, natychmiast wstrząsały mną konwulsje niekontrolowanego rechotu. Miejscami akcja zamraża krew w żyłach, każąc czytelnikowi śledzić jej rozwój.

"Koty chadzają własnymi groblami."

Większość opowiadań wciągnęła mnie bez reszty. Dwa mogę wyróżnić, choć niekoniecznie pozytywnie. Najdłuższą opisani byli "Wysłannicy", ciągnęli się bez końca. Byłam nieco zirytowana, bo kara w bibliotece z każdym dniem narastała. Sama historia miejscami nudnawa, jednakże na końcu nie mogłam się oderwać.
Najmniej udana historia - "Wędrujące Samogłoski". Pomimo, że opowieść sama w sobie nie była długa, mi się niemiłosiernie dłużyła. Od początku nie mogłam się połapać o jaki świat chodzi, co tak właściwie się dzieje. Poza paroma aspektami, jak na przykład linia transportu z Londynu do Warszawy przez Marsa czy zabawnym Netem, Wędrujące Samogłoski nie przypadły mi do gustu.

Polecam przed przeczytaniem Nadprogramowych Historii zapoznać się z poprzednimi tomami Felixa, Neta i Niki. Ta książka jest idealnym dodatkiem dla każdej osoby, spełniającej ten warunek.
Humor, akcja, trwoga, niewyjaśnione zjawiska, trochę miłości i nierozerwalna przyjaźń - wszystko to znajdziecie w Nadprogramowych Historiach.
Na koniec mogę dodać, iż mi najbardziej podobały się "Bardzo Senna Ryba" i "Tajemnica Smoczysława" :)

O ile wcześniejszych tomach nie trzeba było czytać w kolejności, to ciężko byłoby połapać się w świecie Kosika, zaczynając od Nadprogramowych Historii.
Sama książka to zbiór ośmiu opowiadań, publikowanych do tej pory jedynie w internecie.

"Wydarzenia zabawne przeplatają się z dramatycznymi, a te z całkiem zwykłymi - rodzinnymi. Jak w życiu"

W książce przedstawione są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po miesiącach czekania, wreszcie dorwałam się do drugiej fazy Gone. Muszę przyznać, nie zawiodłam się. Książkę czyta się bez większych problemów, aczkolwiek nie szybko.Grant pisze bardzo obszerne powieści, co niektórych może odstraszyć.

"Lider musi być mądry. Lider musi być bezlitosnym manipulatorem, a nie tylko zbirem. Wielcy przywódcy powinni wiedzieć, kiedy manipulować, a kiedy stawać do konfrontacji. A ponad wszystko - kiedy podejmować wszelkie ryzyko."

Sam styl pisania Michaela Granta niekiedy mocno mnie irytuje. Krótkie zdania w równoważnikach stosuje się do podbudowania grozy lub chwili napięcia. Natomiast autor wyraźnie ich nadużywa, co czasami kłuje w oczy. Dodatkowo często powtarza słowa, wyrażenia, zdarzenia. Klimat książki jest mroczny. Pewnie usprawiedliwia to niesmaczne, wręcz obrzydliwe opisy, jednak temat może być mylący. W ETAP-ie żyją same dzieci, a więc wydaje się, że książka jest właśnie dla nich przeznaczona. Nic bardziej złudnego.

"Idź do Ciemności, człowieku.
- Idź do diabła, kojocie. - (...) po prostu podniosła pistolet i strzeliła."

Wady już wymieniłam, czas na pozytywne aspekty! Nie mogę się doczekać, aż dostanę w swoje łapki trzecią część.
W książce humor przeplata się z dramatyzmem. Są sceny, na których się śmiałam, jak i takie, na których serce zamierało mi w piersi, a ja z prędkością światła czytałam parę stron, by odnaleźć rozwiązanie. W jednym momencie prawie się rozpłakałam.
Grant miał świetny pomysł. Książka nie zalicza się do dystopii, bo akcja rozgrywa się w normalnych czasach, a więc coś innego niż zwykle - wielki plus! Powieść naprawdę wciąga, a co najważniejsze nie nudzi.
Poza tym walkę dzieci o przetrwanie autor opisuje bardzo rzeczywiście i wyraziście; każdy czytelnik może wczuć się w różnych bohaterów.


"Przed sobą miał dwie możliwości, obie równie mroczne. Ciemny tunel prowadzący w lewo. Ciemny tunel prowadzący w prawo."


Skoro mowa o bohaterach - każda postać ma swój własny charakter. Nie wszystkie oczywiście przypadły mi do gustu, inne wręcz kocham. Drake jest niesamowicie brutalny i ma spaczoną psychikę - każdy to wie, nie zmienia się nagle w kochającego chłopca. Sam, Edilio, Dekka, John i Diana są moimi ulubionymi postaciami, za to Drake'a, Astrid, Caine'a niezbyt lubię. Ale każdy z nich jest wyraźnie zarysowany i to mi się podoba.

"Spędził z Ciemnością zaledwie kilka godzin, a nadal nie potrafił wygnać jej ze swojej głowy. W najmniejszym stopniu."

Całą serię książek zaliczam do moich ulubionych, choć nie jest na szczytowym miejscu. Polecam ją każdemu (nawet mój tata ją czyta), kto nie posiada zbyt słabych nerwów i nie brzydzą go opisy strasznych śmierci, tortur, robaków itp. Generalnie osobom poniżej jedenastego, dwunastego roku życia nie zalecam, bo później nie można przez jakiś czas odpędzić się od niesmacznych wizji.

Po miesiącach czekania, wreszcie dorwałam się do drugiej fazy Gone. Muszę przyznać, nie zawiodłam się. Książkę czyta się bez większych problemów, aczkolwiek nie szybko.Grant pisze bardzo obszerne powieści, co niektórych może odstraszyć.

"Lider musi być mądry. Lider musi być bezlitosnym manipulatorem, a nie tylko zbirem. Wielcy przywódcy powinni wiedzieć, kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Temat raka stał się dość popularny w powieściach. Jednak tym razem został on ukazany inaczej, osobą chorą nie jest główna bohaterka. Poza tym nie jest on prowadzącym wątkiem, przez co książki nie można zaliczyć do tych, skupiających się na raku.
Kiedy natknęłam się na tą powieść w bibliotece, nie przyciągnęła ona mojej uwagi. Wzięłam ją właściwie ze względu na podobieństwo do serii książek Pretty Little Liars, które bardzo lubię. Tytuł jak i okładka mówiły o książce lekkiej, może głupiej, w zasadzie bez żadnych wartości. Wzięłam ją jako "odpoczynek po ciężkich książkach". Jak bardzo się myliłam!

"Wyglądam jak jajo przebrane za pirata."


Książka jest naprawdę niesamowita! Ukazuje od podszewki świat modelingu, co nawet mnie zaintrygowało. Autorka poruszyła trudny temat agencji-oszustów, a także wcale nie bajecznego życia modelek. Do tego wątek raka Avy, siostry głównej bohaterki - genialne. Książka jest napisana przyjemnym językiem, bez trudnych porównań czy nieznanych nikomu wyrazów.

,,Na zdjęciu wyglądałam jak klucha. Beztroska, szczęśliwa klucha. To moje ulubione zdjęcie. Pozostanie ze mną na zawsze."

Bohaterowie są cudownie wykreowani. Ted, główna bohaterka, jest sobą i sobą pozostaje. Przezwycięża trudności losu, nie zmienia się w zarozumiałą modelkę. Najbardziej ujęła mnie jej troska o siostrę, z którą przed dowiedzeniem się o raku nie utrzymywała dobrych stosunków. Pokochałam ją za krzaczaste brwi, chęć zostania chirurgiem drzew, przezwisko "Pomyluna", fascynację tłem, a także za jeden piękny gest dla siostry, którego nie zaspojleruję.


"- Od kiedy przejmujesz się szczęściem swojej siostry? - zadrwiła Daisy.
- Od kiedy ma chłoniaka.
- Słuszna uwaga."

Każdy bohater powieści, nawet drugoplanowy, odcisnął swoje piętno na moich emocjach. Kilku pokochałam równie mocno jak Ted, na przykład Nicka, syna dyrektorki agencji modelek, Jasse'ego, chłopaka Avy z Kornwalii, czy samą Avę, która na początku nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Były postacie negatywne, ale nawet je przez jakiś czas dało się lubić. Bennett ma niesamowity dar przekonywania czytelnika do swoich bohaterów.


"Ava pstryknęła i pokazała mi zdjęcie. Nie dość, że wyglądałam na seryjnego mordercę, to jeszcze na czubku głowy miałam drzewo."

Książka niesie ze sobą tak wielkie przesłanie, że momentami mi wstyd za pierwsze myśli, jakie na mnie wywarła. Przysłowiowe "nie oceniaj książki po okładce" (a w prostocie tkwi piękno) nie sprawdziło się w moim przypadku. Bardzo się cieszę, że jednak sięgnęłam po tę pozycję. Jest ona bardzo ucząca, i w przypadku okrucieństw świata modelingu, i ciężkiej choroby, jak i kontaktów z innymi ludźmi. Jedynym minusem, jaki odnalazłam w tej książce, to przetłumaczenie nazwiska głównej bohaterki. Ted Pstrąg. To już wina tłumacza, jednakże, jeśli w tej powieści i tak jest całkiem sporo odnośników, dlaczego nie można było zrobić jeszcze jednego? Przykład: "- Ted Pstrąg? - powiedział Nick." Brzmi to śmiesznie. Poza tym zdrobnienie Ted pochodzi od imienia Edwina, jak się dowiadujemy z powieści, i chociaż na kilka sposobów próbowałam wyobrazić sobie, jakim cudem, to niestety się nie udało. Ale to Anglia, ograniczenia w stosunku do imion praktycznie nie istnieją.

"- Ty będziesz Xeną - zwrócił się do Avy - a ty Gabrielle. już was widzę, jak walczycie z bogami, miotając pioruny. Złota zbroja i nikt wam się nie oprze."

Książkę polecam wszystkim, którzy choć na chwilę pragną przenieść się do zwykłego świata, bez strzelanin czy czarów, a jednocześnie ani przez chwilę się nie nudzić. W szczególności chciałabym, aby przeczytałyby ją dziewczyny, pragnące zostać modelkami. Niech wiedzą, jakie niespodzianki na nie czekają, i niech się oswoją z traktowaniem. Według mnie książka jest dedykowana dla każdego, który poszukuje czegoś więcej. Pomimo, że jest w zasadzie o zwykłym życiu, trafia na listę moich ulubionych powieści.

Temat raka stał się dość popularny w powieściach. Jednak tym razem został on ukazany inaczej, osobą chorą nie jest główna bohaterka. Poza tym nie jest on prowadzącym wątkiem, przez co książki nie można zaliczyć do tych, skupiających się na raku.
Kiedy natknęłam się na tą powieść w bibliotece, nie przyciągnęła ona mojej uwagi. Wzięłam ją właściwie ze względu na podobieństwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za napisanie recenzji "Wybrańca" zabierałam się naprawdę długo. Po tej pozycji miałam tak zwanego kaca książkowego. Dawno nie czytałam tak dobrej powieści. No i nie pamiętam, żebym znała trylogię, której druga część jest jeszcze lepsza niż poprzednia.


"Day, ów chłopiec z ulicy, którego całym bogactwem było brudne ubranie i szczerość w oczach, zawładnął moim sercem."

Po Wybrańcu nie spodziewałam się za wiele, bo z reguły najlepszymi częściami są pierwsza i ostatnia. Tak więc, kiedy odłożyłam skończoną książkę na półkę, byłam oszołomiona.
O ile w "Rebeliancie" cały czas skrycie zastanawiałam się, co z resztą świata (myślałam, że autorka, podobnie jak Suzanne Collins, nigdy tego nie wyjaśni), to w "Wybrańcu" dostaliśmy sporą dawkę prawdy. Najbardziej cieszy mnie to, że wizja Marie Lu w pełni mnie usatysfakcjonowała.
Cały świat w powieści jest perfekcyjnie wykreowany, a, co najważniejsze, także realistycznie. Nastąpił kataklizm, w którego wyniku Ameryka Północna rozdzieliła się na dwa terytoria: uchodźców i wszystkich innych. Również ciekawiło mnie (a może niepokoiło?), dlaczego Próby zostały wprowadzone. Wszelakie wątpliwości rozwiała treść "Wybrańca".
W tej części romans pomiędzy bohaterami wychodzi na wierzch. W "Rebeliancie" wątek miłosny pojawił się dopiero pod koniec, natomiast tutaj jest mocno zaznaczony. Nie jest fanką książkowych miłostek, dlatego bardzo się zdziwiłam, że ta para/te pary nie kłuły mnie w oczy.

"Wiesz, zastanawiam się czasami, jakby się poukładało, gdybym po prostu cię któregoś dnia poznał. Wiesz, jak normalni ludzie. Gdybym wpadł na ciebie na ulicy pewnego słonecznego poranka, uznał, że śliczna z ciebie dziewczyna, zatrzymał się i powiedział: <Cześć, mam na imię Daniel.>”

Myślę, że jednym z bodźców wpływających na moje nastawienie do Legendy jest to, że główna bohaterka ani razu nie wywołała we mnie negatywnych uczuć. Zazwyczaj, kiedy narratorką jest dziewczyna, po jakimś czasie zaczyna mnie irytować.
Nawiązałam do narracji, a więc rozwinę ten temat. Książka jest prowadzona przez dwie osoby: June i Daya, czyli główne postacie. Wielki plus za to, że narracje się przeplatają, a także, że w powieści królują dwie czcionki: czcionka Daya i czcionka June.

"Wynocha z mojego nieba, chłopaki!"

Postacie wykreowane przez Marie Lu są bardzo wyraziste. Day jest nieufny, trochę impulsywny, czasami agresywny, a kiedy chce, potrafi być bardzo przekonujący. June zaś twardo stąpa po ziemi, ma umysł analityka, jest inteligentna i umie zawalczyć o swoje. Wielkim pozytywem jest autentyczność June: to jak liczy czas z dokładnością do sekundy nawet w chorobowym amoku, zawsze poprzedza narrację temperaturą w stopniach Fahrenheita, korzysta ze swoich imponujących umiejętności jak może najlepiej.

"(...) nienawidzę praw, które rządzą Republiką, ale sam kraj kocham. Kocham tych ludzi. Nie robię tego dla Elektora. Robię to dla nich."

Również postacie poboczne, jak chociażby patriotka Kaede czy towarzyszka Daya, Tess, mają bardzo wykształcony charakter i zachowują się adekwatnie do swojego wieku.
W "Wybrańcu" mieliśmy okazję bliżej przyjrzeć się synowi Elektora, Andenowi. Powiem szczerze, że Lu nieźle mnie zaskoczyła. Spodziewałam się, że będzie to zadufany w sobie "władca", a tym czasem poznaliśmy go z zupełnie innej strony. Bardzo polubiłam tą postać.
Właściwie jedyny minus: za dużo monologów, za mało dialogów. Nadmiar rozmów to problem, ale ile można czytać nieprzerwany ciąg tekstu?

"Jest najpiękniejszy na świecie, zarówno ciałem jak i duszą.
Jest srebrnym błyskiem w świecie ciemności.
Jest moim światłem."

Jestem czytelniczką, lubiącą dużo akcji, najlepiej owianej tajemnicą, z elementami fantasy i science-fiction, kryminału. "Wybraniec", jak i cała trylogia, w pełni zadowolił moje upodobania. Naprawdę dawno nie czytałam dobrej dystopii, do tego mającej sens. Jeśli macie za sobą pierwszy tom, to nie czekajcie ani chwili dłużej - sięgnijcie po drugi tom "Legendy"!

Za napisanie recenzji "Wybrańca" zabierałam się naprawdę długo. Po tej pozycji miałam tak zwanego kaca książkowego. Dawno nie czytałam tak dobrej powieści. No i nie pamiętam, żebym znała trylogię, której druga część jest jeszcze lepsza niż poprzednia.


"Day, ów chłopiec z ulicy, którego całym bogactwem było brudne ubranie i szczerość w oczach, zawładnął moim sercem."

...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W Polsce do tej pory wydano 13 książek Sary Shepard z serii Pretty Little Liars i jeden dodatek, Sekrety, opowiadający o wakacjach Kłamczuch. Generalnie jestem większą fanką serialu niż książek, które niemniej lubię czytać w leniwe wieczory. Na wieść o tym, że "Tajemnice Ali" dojrzały światła dziennego również w Polsce, bardzo się ucieszyłam.
Pozycja jest napisana lekko, przystępnie, wręcz z deka prymitywnie. Mimo tego czyta się ją bardzo przyjemnie, głównie dzięki zatrważającym sekretom, genialnej tytułowej bohaterce, a także możliwości wniknięcia do jej umysłu.

"Jestem Ali i jestem fantastyczna."

W książce poznajemy prawdziwą historię rodziny DiLaurentisów, słabości i przewinienia Ali, a także parę nowych postaci, mających swój udział w historii gwiazdy Rosewood High. Niektóre zdarzenia mocno mnie zszokowały, inne wydobyły z mojego gardła śmiech, jeszcze inne spowodowały współczucie dla Ali, ale najczęściej dla Kłamczuch. Właśnie - wreszcie dowiedziałam się, jaki Alison tak naprawdę miała stosunek do dziewczyn.
Generalnie książka nie jest przesiąknięta akcją, ani romansem, ani wymuskaną intrygą - nie da się zaliczyć jej do żadnego z tych gatunków. Jak inne książki Sary Shepard, w zamyśle kierowana jest do dziewcząt, patrz: nastolatek. Mimo tego, że na co dzień czytam bardziej "ambitną" literaturę, lubię co jakiś czas oderwać się od postapokaliptycznych wszechświatów na rzecz przyjemnej dawki beztroskiej opowieści, momentami przechodzącej w prawdziwy kryminał.

"Te suki zapłacą jej za wszystko. Jeszcze gorzko pożałują, że zaprzyjaźniły się z Alison DiLaurentis."

"Tajemnice Ali" są w zasadzie przeznaczone dla weteranów PLL, jednak do moich uszu dotarł fakt, iż spokojnie można zabrać się za lekturę już między czwartym a piątym tomem właściwej serii. Także, jeśli czytacie Pretty Little Liars, a może nawet jesteście fanami serii, zapoznajcie się z "Tajemnicami Ali"! Na pewno nie pożałujecie.

W Polsce do tej pory wydano 13 książek Sary Shepard z serii Pretty Little Liars i jeden dodatek, Sekrety, opowiadający o wakacjach Kłamczuch. Generalnie jestem większą fanką serialu niż książek, które niemniej lubię czytać w leniwe wieczory. Na wieść o tym, że "Tajemnice Ali" dojrzały światła dziennego również w Polsce, bardzo się ucieszyłam.
Pozycja jest napisana lekko,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Patriota" to trzecia część mojej, najprawdopodobniej, ulubionej trylogii. Jak i w przypadku poprzednich części, nie mogłam się oderwać! Ale przejdźmy do głównej części recenzji - czyli tego, dlaczego tak się stało.

"- Co to takiego? - szepcze, pokazując sztućce.
- Nóż do masła.
Day krzywi się i muska palcem jego tępy, zaoblony kształt.
- Nóż, jasne - mruczy. - Akurat..."

Choć zdecydowanie największy sentyment mam do pierwszej części, Rebelianta, to z radością mogę oznajmić, iż wszystkie tomy Legendy są na bardzo wysokim poziomie, który, oczywiście, wzrasta. Wciąż nie mogę się nadziwić, dlaczego nie jest to zbyt popularna trylogia. Przecież teraz dystopie są trendy, a do tego TAKIE!

"Czy dwa kraje rządzone wedle tak radykalnie odmiennych filozofii kiedykolwiek będą mogły się połączyć? Czy istnieje szansa, że kiedykolwiek uda się przekształcić Kolonie i Republikę w to, czym kiedyś były?"

Ale nic, powróćmy do "Patrioty". W tej części pojawia się już więcej romansu, a mimo to jest i walka, która jak zwykle oszałamia swoim dokładnym opisem. W Legendzie naprawdę można się wczuć w każdego bohatera - czy to zwykłego żołnierza, czy główne postacie, czy Elektora lub Tess. Pomimo, że często denerwowało mnie zachowanie niektórych ludzi, to wiedziałam, że zrobiłabym tak samo. To jest właśnie piękne - w Legendzie wszystko wydaje się realistyczne. To znaczy, cała koncepcja, według której USA rozdzieliło się na Kolonie i Republikę, wygląd reszty świata, wszystkie zdarzenia... Przynajmniej dla mnie, wszystko aż promieniuje tym, że tak może wyglądać przyszłość.

"- Widzisz słowa "Woda +1" nad tą rośliną? Gdybyś zdecydowała się ją podlać, otrzymałabyś jeden punkt. Niemal każda pożyteczna czynność w Ross City kończy się przyznaniem punktów, a złe czyny je odbierają. Po uzyskaniu odpowiedniej liczby, przechodzisz na wyższy poziom."

Teraz przejdę do formy graficznej. Jak resztę tomów Legendy, Zielona Sowa ozdobiła Patriotę przepiękną okładką. Szczególnie wyda się wyjątkowa, gdy człowiek przeczyta książkę i dowie o znaczeniu róży na okładce. A do tego, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem (oczywiście jak najbardziej pozytywnym!), przez rozpoczęciem właściwej części powieści jest mapa. Wielka na dwie strony mapa świata, z pozaznaczanymi istniejącymi krajami, ich granicami i nazwami.Jestem zauroczona!

"Nic nie motywuje lepiej od świadomości, że jesteś sam na ulicy i nikt nie przyjdzie ci z pomocą."

Jako, że jest to ostatnia część, nie dziwi mnie, że Marie Lu podała nam parę istotnych szczegółów. Po pierwsze: daty. Co prawda, nie bezpośrednio: "Stany Zjednoczone oficjalnie rozpadły się na dwa państwa pierwszego października 2054 roku, a czternastego marca 2055 roku stały się oficjalnie Republiką Amerykańską (...) oraz Koloniami Amerykańskimi (...)", ale jednak. Po drugie, znamy nazwisko Andena (Elektora): Stavropoulos. Niby nic, ale jednak wnosi jakąś radość do serca. Oprócz tego, dzięki mapie wiemy, jakie państwa przetrwały, które są u szczytu władzy, a dzięki wizycie June Iparis z Elektorem w Antarktyce, możemy dowiedzieć się o ówczesnej technologii.

"Fragmenty mego koszmaru wciąż krążą wokół mnie. Nie umiem ich odepchnąć, choć staram się ze wszystkich sił. Czas leczy wszystkie rany, ale ta jest chyba wyjątkiem."

Może recenzja jest zbyt chaotyczna, ale wciąż nie otrząsnęłam się z emocji, jakie towarzyszyły mi podczas czytania końcowej części "Patrioty". Marie Lu idealnie wyważyła zwroty akcji, charakter bohaterów i ich wybory, sceny walki jak i sceny romansu, a także samo zakończenie. Co prawda, gdy spojrzę powierzchownie na ostatnie zdania książki, nie jestem zachwycona, ale gdy tylko przypomnę sobie pewien cytat z pierwszej części, od razu zalewa mnie fala wzruszenia. Generalnie nie jestem fanką szczęśliwych zakończeń, i takiego też nie otrzymałam. Koniec był idealnie po środku - ni to smutny, ni to radosny. Zarówno tragiczny, jak i dający nadzieję. Cała trylogia była idealna.


"Dzięki emanacji z JumboTronów na szarych chodnikach przesuwają się kalejdoskopy barw. Łapię się na tym, że celowo przechodzę dokładnie pod nimi i wyciągam rękę, by patrzeć, jak kolory migoczą mi na skórze."

Zdecydowanie polecam trylogię "Legenda" wszystkim, bez względu na płeć. Oczywiście lepiej być trochę starszym, bo we wszystkich tomach ukazane są okrucieństwa władzy, wojny, biedoty i choroby. Szczególną zachętę kieruję do chłopców, jak i do dziewczyn, nie lubiących wysuniętego na pierwszy plan romansu. Będę walczyć o to, by Legendę poznało jak najwięcej ludzi, bo zdecydowanie jest tego warta! :')

"- Republika jest słaba i zniszczona. - Mrużę oczy. - Ale to wciąż wasza ojczyzna! Walczcie o nią! To wasz kraj, nie ich!"

"Patriota" to trzecia część mojej, najprawdopodobniej, ulubionej trylogii. Jak i w przypadku poprzednich części, nie mogłam się oderwać! Ale przejdźmy do głównej części recenzji - czyli tego, dlaczego tak się stało.

"- Co to takiego? - szepcze, pokazując sztućce.
- Nóż do masła.
Day krzywi się i muska palcem jego tępy, zaoblony kształt.
- Nóż, jasne - mruczy. -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ich "główną siłą napędową" była sława, a moją film. Obejrzałam go dawno temu, jedynie ze względu na Emmę Watson, moją ulubioną aktorkę, a mimo to zarył mi się w pamięci aż do dzisiaj. Przeglądałam książki na półkach w sklepie, i nagle mój wzrok padł na napis "Bling Ring". Zaraz mój mózg zalała fala wspomnień z filmu, więc nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie. W sumie przez cały czas myślałam, że to powieść o życiu garstki nastolatków, okradających domy w poszukiwaniu sławy i uznania. Podkreślam: powieść. Tymczasem Bling Ring okazało się być pozycją dokumentalną.

"Chciała być częścią stylu życia, na którym zależy nam wszystkim".

Od początku sądziłam, że film zostałam nakręcony na podstawie książki, opartej na prawdziwych wydarzeniach. Nie zwróciłam uwagi na wyraźne podkreślenie, widniejące na okładce, iż autorka jest dziennikarką. Ani na informację w filmie, że został on nakręcony przy pomocy artykułu Jo Sales dla "Vanity Fair". Dlatego bardzo mocno się zdziwiłam, kiedy zamiast opowieści o włamaniach dostałam opis całego przebiegu akcji, wywiady z Bling Ringiem, ich adwokatami i policjantami, wyjaśnienie całej procedury... Jednak po parunastu stronach, z powrotem przekonałam się do tej książki.

"Kręcono nowy reality show z jej udziałem, zatytułowany Najlepsza przyjaciółka Paris Hilton (uczestniczkom pierwszego sezonu zadawano pytania w rodzaju: "Czy oddałabyś życie za Paris Hilton?", a celebrytka patrzyła na to z boku i miała ubaw."

Książka, pomimo rzucenia światła na motywy i pobudki Bling Ringu, oferuje również ciekawą gamę spojrzeń na Amerykę. Dzięki tej pozycji można dowiedzieć się o obsesji bardzo dużej części nastolatków na punkcie sław, uznania, wyglądu. Przedstawione są naprawdę momentami zatrważające fakty. Nancy Jo Sales stworzyła książkę, która podaje apel krajom nieprzesiąkniętym tymi aspektami życia: Nie idźcie w tę stronę! I ja do jej rady mam zamiar się zastosować.

"Większość młodzieży w krajach rozwijających się chciałaby został lekarzami i nauczycielami. Na pytanie o priorytety wymieniła poprawę sytuacji szkół oraz nakarmienie głodnych. Z kolei młodzież w krajach rozwiniętych marzyła o zawodach, które przysporzą im sławy i pieniędzy: (...) aktor, piosenkarz, projektant mody."

Książka jest napisana w bardzo przyjemny sposób, w sam raz dla "cywilów". Są pozycje dziennikarskie językiem zrozumiałe tylko dla nich, a ja nie zamierzam rzucać się w wir mediów. Autorka zamieściła swoje własne refleksje na temat wyznań, zachować i motywów bohaterów. Czasami wstrząsał mną fakt, że to już nie jest film, który, nawet oparty na prawdziwych zdarzeniach, w dużej części jest fikcją. Jo Sales rozmawiała z prawdziwymi ludźmi, którzy naprawdę okradali domy sław i byli na tyle głupi, żeby się tym szczycić i rozpowiadać na prawo i lewo.

"Bywali też przestępcy, którzy przed popełnieniem najgorszych czynów planowali strategię medialną. Seung-Hui Cho, student z Wirginii, który (...) zamordował trzydzieści dwie osoby, a a następnie popełnił samobójstwo, wysłał nagranie do NBC News. (...) Sprawcy masakry w Columbinie nagrali swoją dyskusję o tym, kto powinien nakręcić film o ich życiu: Steven Spilberg czy Quentin Tarantino?, a nastepnie wprowadzili swoje plany w czyn."

Dzięki Nancy Jo Sales i jej książce reportażowej o Bling Ringu dowiedziałam się naprawdę sporo ciekawych rzeczy na temat amerykańskiej kultury czy historii kryminalnej. Nie twierdzę, że wszystko musi być prawdą, ponieważ to dziennikarka. Mimo tego, jej styl przedstawiania faktów był tak szczery i przekonujący, że nietrudno uwierzyć w każde jej słowo.

"Gdyby Nick nie przyznał się do wielokrotnych włamań, wszyscy zapewne wyszliby z tego obronną ręką. Powód, dla którego sypnął, to jedna z największych zagadek całej tej historii."

Okładka książki nadaje jej całkiem innego charakteru. Z zewnątrz wydaje się lekką młodzieżówką, w sam raz na plażę. Za to również wzięłam ją i ja, co było błędem, ponieważ najlepiej czytało mi się ją w domu, kiedy na spokojnie mogłam usiąść i zastanawiać się nad głębokim sensem każdej myśli autorki. "Bling Ring" to pozycja naprawdę wymagająca, na pewno nie przeznaczona dla leniwych - po pewnym czasie po prostu im się znudzi. (Chociaż patrząc na mój przypadek...). Książka została wydana w ładny i przyjemny sposób, co tylko potęguje moją dobrą opinię na jej temat. Polecam każdemu, ale najbardziej nastolatkom (mam na myśli obie płci). "Bling Ring" rzuca inne spojrzenie na świat, dzięki któremu można ochłonąć. Jeśli myślisz, że liczy się tylko modny ciuch i fajna fryzura, a do tego papieros w ręku - przeczytaj. Jeśli jesteś normalny, i tak przeczytaj!

"Czternastoletnia modelka Monika Schnarre (...) pojawiła się w numerze poświęconym kostiumom kąpielowym. Obecnie wspomina, jak fotograf poprosił ją kiedyś, aby wyglądała seksownie. "Słuchaj, wiem, że jesteś dziewicą, ale czy nie mogłabyś udawać?""

Ich "główną siłą napędową" była sława, a moją film. Obejrzałam go dawno temu, jedynie ze względu na Emmę Watson, moją ulubioną aktorkę, a mimo to zarył mi się w pamięci aż do dzisiaj. Przeglądałam książki na półkach w sklepie, i nagle mój wzrok padł na napis "Bling Ring". Zaraz mój mózg zalała fala wspomnień z filmu, więc nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie. W...

więcej Pokaż mimo to