Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Nora Webster Colm Tóibín
Ocena 6,6
Recenzja Dzień za dniem

Jeśli ktoś jest fanem Tóibína jak ja albo bacznie śledzi nowości, mniej więcej orientuje się, co może mu zaoferować „Nora Webster”. Myślę, że wielbicieli autora „Mistrza” czy „Brooklynu”, nie trzeba nawet specjalnie namawiać do lektury, a ja mogę bez ogródek, zapewnić, że nie będą...

Okładka książki Żywoty urojone i inne prozy Marcel Schwob
Ocena 7,8
Recenzja Niech żyje bal

Próbuję sobie przypomnieć, w jakim stanie świadomości byłam, deklarując chęć recenzji „Żywotów urojonych”. Nie przypominam sobie żadnego kaca, żadnego zakładu ani przymusu udowodnienia czegokolwiek komukolwiek. Za to pamiętam, że czytałam, że Borges czerpał garściami ze Schwoba i nie...

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Trudno mi ocenić. Z jednej strony na pewne rzeczy zwraca uwagę z drugiej wieje nudą o tym co tam kto kiedy wymyślił czy jaki artykuł napisał. Im głębiej w książkę tym znużenie narasta a niechęć się wzmaga. Momentami miałam wrażenie jakbym czytała nic niewnoszącą magisterkę. Milion nazwisk, nawiązań czy odniesień, zero przydatności tego do życia

Trudno mi ocenić. Z jednej strony na pewne rzeczy zwraca uwagę z drugiej wieje nudą o tym co tam kto kiedy wymyślił czy jaki artykuł napisał. Im głębiej w książkę tym znużenie narasta a niechęć się wzmaga. Momentami miałam wrażenie jakbym czytała nic niewnoszącą magisterkę. Milion nazwisk, nawiązań czy odniesień, zero przydatności tego do życia

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam wrażenie, że napisana trochę na wk...wie. Generalizująca, nie pozostawiająca pola do dyskusji, jakby zamknięta, niedopuszczająca sprzeciwu. Nie lubię, gdy ktoś chcąc udowodnić swoje racje musi deprecjonować innych. Faktycznie być może na pierwszą książkę w temacie może okazać się ok ale gdy ma się za sobą już trochę lektur ta rozczarowuje.
Zaczęło się obiecująco mimo, że nie odkrywczo ale potem zaproszenie do rozmowy kogoś, kto się z nami w 100% zgadza i klepanie się po plecach … no jednak nie.
Nie odradzam ale polecam nie wyłączać głowy i krytycznego myślenia

Mam wrażenie, że napisana trochę na wk...wie. Generalizująca, nie pozostawiająca pola do dyskusji, jakby zamknięta, niedopuszczająca sprzeciwu. Nie lubię, gdy ktoś chcąc udowodnić swoje racje musi deprecjonować innych. Faktycznie być może na pierwszą książkę w temacie może okazać się ok ale gdy ma się za sobą już trochę lektur ta rozczarowuje.
Zaczęło się obiecująco mimo,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie czytałam „Wielkich kłamstewek” ale po „Jabłku” mam wrażenie, że serial był 100 razy lepszy od książki. Bo książka w ogóle wygląda trochę jak scenariusz dla aktorów amatorów, którym wszystko trzeba dokładnie wytłumaczyć, najlepiej obrazkowo, by pojęli.
A gdyby autorka zaufała trochę ludzkiej inteligencji i postawiła na dobre dialogi zamiast transkrypcji myśli bohaterów i tłumaczenia ich działań czy zamierzeń, książka byłaby 2 razy cieńsza i 4 razy lepsza. A tak mamy bardzo przeciętne czytadło na plażę i jak połowa nam umknie, to tylko wyjdzie książce na korzyść.
Nie doczytałam, wolałam pogapić się na morze …

Nie czytałam „Wielkich kłamstewek” ale po „Jabłku” mam wrażenie, że serial był 100 razy lepszy od książki. Bo książka w ogóle wygląda trochę jak scenariusz dla aktorów amatorów, którym wszystko trzeba dokładnie wytłumaczyć, najlepiej obrazkowo, by pojęli.
A gdyby autorka zaufała trochę ludzkiej inteligencji i postawiła na dobre dialogi zamiast transkrypcji myśli bohaterów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dotarłam do połowy. Myślę ze wielbiciele gatunku nie będą rozczarowani, to po prostu nie jest moja bajka a nie zła książka

Dotarłam do połowy. Myślę ze wielbiciele gatunku nie będą rozczarowani, to po prostu nie jest moja bajka a nie zła książka

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czemu nikt tak nie pisze kryminałów?! Czemu nikt tak nie pisze książek.
Zawsze kiedy sięgam do starych wydań, zapomnianych nazwisk daję się zaskoczyć. Stary zabieg a wciąż działa. Bez fajerwerków, udziwnień interpunkcyjnych, epatowania przemocą, traumami z dzieciństwa, tylko tekst i historia.
Dobra literatura obroni się sama. Nie potrzeba jej kolorowych jarmarków i blaszanych kogucików...

Czemu nikt tak nie pisze kryminałów?! Czemu nikt tak nie pisze książek.
Zawsze kiedy sięgam do starych wydań, zapomnianych nazwisk daję się zaskoczyć. Stary zabieg a wciąż działa. Bez fajerwerków, udziwnień interpunkcyjnych, epatowania przemocą, traumami z dzieciństwa, tylko tekst i historia.
Dobra literatura obroni się sama. Nie potrzeba jej kolorowych jarmarków i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasem mi się zdaje, że wystarczy rozdzierająca historia z trudnych puzzli uwalonych w jakimś rodzinnym szambie, traumatyczne dzieciństwo zakopane 6 stóp pod ziemią, żeby dostać komplet gwiazdek od czytelników. No bo jak tu przejść obojętnie obok alkoholizmu, gwałtu, kazirodztwa, wyobcowania i prób stanięcia na własnych nogach? Po takiej przeszłości! No jak!? Jak zanegować taki heroizm i taki dramat, to przecież trzeba być pozbawionym serca i uczuć. Diabłem wcielonym!
Kiedy tak rekonstrukcja pamięci rozdziera serce, nie można się nad nią nie pochylić z oczami pełnym łez współczucia i empatii i przyznać 1 miejsce w wyścigu na najbardziej usyfione dzieciństwo. Komplet medali zagwarantowany.
Do tego jeszcze interpunkcja lub raczej jej brak, z wyjątkiem kropek na końcu zdania. Brak też wielkich liter z wyjątkiem początków zdań. Być może się mylę, ale mniemam, że ten zabieg miał mnie przykuć do tekstu, zmusić do uwagi … Powiem tak, jeśli autor ucieka się do sztuczek, żeby mnie przywiązać do historii to sprawa jest dla mnie oczywista: w tekście nie jest za głęboko (to akurat prawda, oprócz historii nie ma tu nic ciekawego a i z tą historia sprawa dyskusyjna).
No i nie sztuka epatować okrucieństwem (najlepiej wszystkie plagi na raz), żeby zdobyć uznanie. A jeśli ktoś uważa inaczej to śmiem twierdzić, że nie obcował ze sztuką.
Na koniec przewrotnie powiem, ta książka nie jest aż taka zła, czytałam gorsze. Jej problemem jest to, że bardzo chce być dobra, za bardzo. No i jest wtórna.

Czasem mi się zdaje, że wystarczy rozdzierająca historia z trudnych puzzli uwalonych w jakimś rodzinnym szambie, traumatyczne dzieciństwo zakopane 6 stóp pod ziemią, żeby dostać komplet gwiazdek od czytelników. No bo jak tu przejść obojętnie obok alkoholizmu, gwałtu, kazirodztwa, wyobcowania i prób stanięcia na własnych nogach? Po takiej przeszłości! No jak!? Jak zanegować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dla takich książek żyję.
Trudno wykrzesać coś sensownego, kiedy ma się za sobą tak mistrzowskie teksty, które potrafią przemeblować w głowie. Pozostaje mi się tylko pokłonić.
Będę wracać

Dla takich książek żyję.
Trudno wykrzesać coś sensownego, kiedy ma się za sobą tak mistrzowskie teksty, które potrafią przemeblować w głowie. Pozostaje mi się tylko pokłonić.
Będę wracać

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z trudem przebrnęłam przez pierwsze opowiadanie i od razu poleciałam do posłowia Bieńczyka jak do przyjaciółki, w której ramionach chciałam się wypłakać. Co jest ze mną nie tak?, łkałam.
Pan Marek, erudyta, pełen wyrozumiałej dobroci, wszystko mi pięknie wytłumaczył. (Nie wiem, czy to myślenie życzeniowe ale odnosiłam wrażenie, że on też nie koniecznie zaakceptował radośnie twórczość Airy).
No nic, moje serce pozostało suche wobec twórczości Argentyńczyka. Ale nie zniechęcam innych przed podjęciem próby. Zalecam jednak dobrnąć do końca jakiegokolwiek opowiadania. Trochę to wszystko się wówczas składa w całość. Nawet jeśli na końcu pojawia się pytanie: WTF?

Z trudem przebrnęłam przez pierwsze opowiadanie i od razu poleciałam do posłowia Bieńczyka jak do przyjaciółki, w której ramionach chciałam się wypłakać. Co jest ze mną nie tak?, łkałam.
Pan Marek, erudyta, pełen wyrozumiałej dobroci, wszystko mi pięknie wytłumaczył. (Nie wiem, czy to myślenie życzeniowe ale odnosiłam wrażenie, że on też nie koniecznie zaakceptował radośnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W tej książce nie jest zbyt trudno rozszyfrować alegorie i nazwać odniesienia. Ona w ogóle nie wydaje się jakoś skomplikowana w warstwie treści i przekazu i myślę ze to jest jej siłą. Jak bardzo klarownie i prosto można przekazać prawdy najważniejsze bez rozdzierania szat, sztucznych dramatów czy udziwnień. I jak wiele można przekazać nauki, wszechstronnej, opisując tak prosty i znany w historii mechanizm. I aż trudno uwierzyć, ze ta historia wciąż jest grana ( w skali mikro i makro ale w skali mikro przede wszystkim), na naszych oczach a my nie wychodzimy z roli i pozwalamy oprawcom działać… i myślimy o sobie jak o empatycznych istotach ludzkich.
Tu wcale nie chodzi tylko o mechanizmy władzy, terror czy politykę ale o człowieczeństwo. Przede wszystkim moim zdaniem.

W tej książce nie jest zbyt trudno rozszyfrować alegorie i nazwać odniesienia. Ona w ogóle nie wydaje się jakoś skomplikowana w warstwie treści i przekazu i myślę ze to jest jej siłą. Jak bardzo klarownie i prosto można przekazać prawdy najważniejsze bez rozdzierania szat, sztucznych dramatów czy udziwnień. I jak wiele można przekazać nauki, wszechstronnej, opisując tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie daje gwiazdek, bo nie wiem jak ocenić. Bator to nie jest moja bajka. Kompletnie. Jak się domyślam jest jej z tego powodu bardzowszystko jedno jak i mnie:-) i bardzo dobrze:-P. Fanów ma wystarczająco dużo i jeśli i im i jej podoba się to jak pisze, to naprawdę spoko.
Mnie mierzi.
Mam wrażenie, że jej sposób narracji jest zagracony jakimiś przydaśkami, które historii się nie przydają. Czułam się jakbym brnęła w błocie porównań, powtórzeń (o zgrozo, ile ich jest!) i przymiotników, z trudem poruszając się do przodu. W tej książce (w innych, które czytałam też) nie ma przestrzeni. Nie ma miejsca na domysły na interpretację, na jakiś niepokój, niedopowiedzenie ... wszystko jest wyłożone do ostatniej kropki i czasem czułam się jak cymbał, któremu wszystko należy objaśnić pismem obrazkowym i to najlepiej 3 razy. No nie ...
Mam całą litanię zastrzeżeń no ale po co to komu. Dla równowagi dodam, że były momenty dobre i ogólnie zamysł i historia są naprawdę niezłe tylko opowiedziane w sposób dla mnie nieakceptowalny i momentami aż za bardzo sztampowy. Gdyby mi ktoś streszczał treść myślę, że poczułabym jakieś emocje, czytając książkę nie czułam żadnych, choć w wielu momentach mogłabym się odnaleźć.
Poza tym książka mogłaby być o połowę krótsza, zdecydowanie jest przegadana.

Nie daje gwiazdek, bo nie wiem jak ocenić. Bator to nie jest moja bajka. Kompletnie. Jak się domyślam jest jej z tego powodu bardzowszystko jedno jak i mnie:-) i bardzo dobrze:-P. Fanów ma wystarczająco dużo i jeśli i im i jej podoba się to jak pisze, to naprawdę spoko.
Mnie mierzi.
Mam wrażenie, że jej sposób narracji jest zagracony jakimiś przydaśkami, które historii się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tytuł brzmi z lekka depresyjnie i być może odstraszyłby mnie, ale polecenie z dobrego źródła rozwiało moje wątpliwości. Zaczęłam wczoraj a dziś skończyłam i całe szczęście, że to sobota i mogłam sobie pozwolić na lenistwo, bo trudno było się oderwać.
Nie wiem, czy wiecie kim jest Jenette McCurdy, ja nie wiedziałam. Natomiast nie umiem powiedzieć, czy ta wiedza się przyda podczas lektury czy nie. Mnie nie okazała się potrzebna, aby się zachwycić. A czytając niezmiennie widziałam ją koło Jeanette Winterson i trochę też Tove Ditlevsen. Kaliber McCurdy jest nieco lżejszy w podaniu (tak ja odbieram) ale mocny w odbiorze. (Choć dla mnie niezmiennie Winterson jest mistrzem – najlepiej z nią rezonowałam)

Jenette pisze o swoim dzieciństwie i karierze dziecięco - nastoletniej aktorki filmowej oraz przede wszystkim o swojej relacji z matką. Toksycznej. Oczywiście. Autorka opisuje swoje życie już z perspektywy, po „przepracowaniu tematu” jak to się ładnie mówi, więc wszystko widać jak na dłoni. Z bliska to chyba nigdy nic nie widać. Książka podzielona jest na dwie części PRZED (śmiercią) i PO (śmierci) a ponieważ jesteśmy dorosłymi, inteligentnymi ludźmi domyślamy się, że PO było jeszcze gorzej niż przed. Nie ukrywam, że ta perspektywa, którą już ma McCurdy zachęciła i mnie do zmrużenia oczu i popatrzenia na pewne rzeczy z boku … Nie zamierzam się tu bawić w domorosłego psychologa ani wchodzić w rolę pacjenta i się spowiadać. Po pierwsze nie mam kozetki a po drugie nie stać mnie, żeby Wam wszystkim za to zapłacić:-D. Chcę tylko powiedzieć, że toksyczni, narcystyczni ludzie to nie koniecznie tylko nasze matki (lub ojcowie). Że książka sięga daleko głębiej poza zwyczajną biografię czy spowiedź kobiety z trudnymdzieciństwemwychodzącejzuzależnień. To, co z niej wyczytamy zależy zapewne od miejsca, w którym jesteśmy oraz od tego, jak bardzo jesteśmy gotowi się otworzyć. I przyjąć prawdę. (Nie, że zaraz wszyscy muszą!) Każdy ma tam jakieś swoje demony i pokoje zamknięte na klucz. (Co nie?:-)) No i że nie odebrałam jej jako formy terapii. Zamiast dobrego terapeuty. (Może właśnie dlatego, że w pewnym sensie niesie w sobie jakąś uniwersalną mądrość czy prawdę?).
Jenette w którymś momencie opowiada o swojej pierwszej terapii, mającej na celu przezwyciężenie bulimii (i alkoholu) i o tym jak pospiesznie ją zakończyła, gdy po raz pierwszy usłyszała prawdę i gdy podstawy, na których zbudowany był jej świat runęły z hukiem. Minęło trochę czasu zanim zrobiła drugi krok.

Na koniec napiszę tylko, że książkę czyta się świetnie. Napisana jest sprawnie, z humorem (czasem czarnym), co dodaje jej lekkości (choć to pozory) i nie ciągnie nas w dół (tak myślę). Z tyłu głowy mam jednak myśl, że jeśli kogoś temat bardzo dotyczy (bulimia, anoreksja, narcystyczny partner, matka, ktokolwiek), może książkę odebrać inaczej. Ale i tak uważam, że warto.

Tytuł brzmi z lekka depresyjnie i być może odstraszyłby mnie, ale polecenie z dobrego źródła rozwiało moje wątpliwości. Zaczęłam wczoraj a dziś skończyłam i całe szczęście, że to sobota i mogłam sobie pozwolić na lenistwo, bo trudno było się oderwać.
Nie wiem, czy wiecie kim jest Jenette McCurdy, ja nie wiedziałam. Natomiast nie umiem powiedzieć, czy ta wiedza się przyda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem, czy byłam gotowa na tę książkę. Niby wiedzialam, że nie będzie lekko a mimo to otworzyłam, żeby zobaczyć. I tak już zostałam. Patrzyłam tak przez kilka dni a końcówkę rozkładałam na wiele części.
Chiny, czas Wielkiego Skoku Naprzód, obozy reedukacji przez pracę, wielki głód. To tak hasłowo. Nie byłam taka zupełnie zielona zabierając się do lektury, bo trochę słuchałam Terzaniego (choć on był w Chinach znacznie później ale nie ogranicza się tylko do opisywania stanu zastanego) no i mam nastolatka, który kocha historię a Wschód jakoś go mocniej interesuje. Natomiast absolutnie nie chcę powiedzieć, że miałam mocne zaplecze. To, co mnie uratowało w tej książce, to wcześniejsze lektury (Grossman na przykład – czujecie więc kaliber) oraz absurd i język, który absolutnie zamortyzował perturbacje. Bo „Czteroksiąg” jest napisany trochę jak biblijna przypowieść i nie jest to przypadek ani niezamierzony efekt uboczny. Mnie osobiście ułatwiło to dobrnięcie do końca, gdy czytałam o rzeczach niewyobrażalnych i wbrew szczątkowej wiedzy na ten temat, umiejscawiałam je w jakiejś mglistej, odległej krainie, o której nie mogłam powiedzieć z całą pewnością, że istnieje. A istnieje. I zdarzyło się tak, jak napisano. Druga rzecz, to absurd wielu sytuacji, który pozornie podważa ich wiarygodność. Człowiek jakoś nie do końca bierze na serio to, o czym czyta (bo to się nie mieści w głowie). I dopiero gdy się zamyśla, dociera do niego prawda.
Powiem tak, chciałabym przeczytać „Sen wioski Ding” ale trochę się znam. Kiedy wiele, wiele lat temu sięgnęłam po „Wszystko płynie Grossmana” mimo zachwytów musiało minąć kolejnych 10 lat zanim otworzyłam „Życie i los”. Nigdy jej nie skończyłam choć mam nadzieje, że pewnego dnia znajdę w sobie siłę. Tu chyba nie będzie inaczej.

Nie wiem, czy byłam gotowa na tę książkę. Niby wiedzialam, że nie będzie lekko a mimo to otworzyłam, żeby zobaczyć. I tak już zostałam. Patrzyłam tak przez kilka dni a końcówkę rozkładałam na wiele części.
Chiny, czas Wielkiego Skoku Naprzód, obozy reedukacji przez pracę, wielki głód. To tak hasłowo. Nie byłam taka zupełnie zielona zabierając się do lektury, bo trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałabym napisać, że ta książka była muzyką ale w moim odczuciu była raczej o muzyce. Myślę jednak, że to subiektywne odczucia.
Dwie niezwykle utalentowane (niespokrewnione) skrzypaczki, dwa różne pokolenia, dwie różne drogi.
Bardzo przyjemna historia, czytało się dobrze, chętnie wracałam do książki ale już mniej więcej w połowie pomyślałam, że ta książka miała potencjał na coś naprawdę szczególnego. Nie jestem literaturoznawcą ani specjalistką w dziedzinie ale zwykłym czytelnikiem z określonym gustem i wymaganiami. I w moim odczuciu językowi zabrakło piękna (i muzyki). Był wyważony, poprawny ale jakiś taki bez emocji. Zapewne jest to kwestia indywidualna, bo większych zarzutów do książki nie mam. Zajęła mój czas, zaciekawiła, było naprawdę miło (tego w sumie oczekiwałam) ale kiedy brnęłam w historię, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to mogła być wielka rzecz… I tak zwyczajnie chyba mi żal.
Dodam jeszcze ze powieść aż się prosi o adaptację filmową.
Jeśli lubicie dobre obyczajówki to szczerze polecam.
I nie bierzcie sobie zbytnio do serca mojego marudzenia. Jestem osobą, której pod wpływem piękna (subiektywna sprawa of course) uginają się nogi. Jak np otwieram takiego Nowickiego to czasem tak mi zapiera dech, że muszę odkładać czytanie z nadmiaru piękna. Tu mogło być podobnie, no ale nie musiało …

Chciałabym napisać, że ta książka była muzyką ale w moim odczuciu była raczej o muzyce. Myślę jednak, że to subiektywne odczucia.
Dwie niezwykle utalentowane (niespokrewnione) skrzypaczki, dwa różne pokolenia, dwie różne drogi.
Bardzo przyjemna historia, czytało się dobrze, chętnie wracałam do książki ale już mniej więcej w połowie pomyślałam, że ta książka miała potencjał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Może mi się w tyłku przewraca, a może z wiekiem się nadymam. Myślcie co chcecie, ja ufam swojemu wyczuciu i oceniam ze swojej perspektywy. I ogłaszam, że w mojej opinii ta książka jest nudna, żenująco nieśmieszna i boleśnie odtwórcza.
Czytałam „Mężczyznę imieniem Ove” w której ujął mnie dyskretny urok, lekkość i nienachalne poczucie humoru. Ove był niewymuszony, napisany jakby od niechcenia, bez spiny. Natomiast „Niespokojni ludzie” to jakaś nieuzasadniona próba powtórzenia sukcesu stosując ten sam schemat ale bez finezji. Jakby ktoś się nieudolnie podszywał pod autora. Wszystko mnie tu drażni, wszystko a najbardziej nuda. Dobrnęłam prawie do połowy i w środku rozdziału postanowiłam odpuścić. Absolutnie nie ciekawiło mnie co będzie dalej. Wcześniej odkładałam 2 razy. No bez jaj! Tyle fajnych książek czeka!
Szukałam czegoś niewymagającego, lekkiego i przyjemnego. Takiego klasycznego czasoumilacza, o którym mogę zaraz zapomnieć ale który sprawi, że podczas lektury ja zapomnę o wszystkim. A ta książka wyczerpywała do cna moje pokłady cierpliwości i drażniła. Nie po to czytam.
Wiem, że tytuł ma wielu fanów i że się podoba, w takim układzie jeden malkontent nie zrobi mu różnicy.

Może mi się w tyłku przewraca, a może z wiekiem się nadymam. Myślcie co chcecie, ja ufam swojemu wyczuciu i oceniam ze swojej perspektywy. I ogłaszam, że w mojej opinii ta książka jest nudna, żenująco nieśmieszna i boleśnie odtwórcza.
Czytałam „Mężczyznę imieniem Ove” w której ujął mnie dyskretny urok, lekkość i nienachalne poczucie humoru. Ove był niewymuszony, napisany...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po lekturze "Czarodzieja" postanowiłam wejść w bliższy kontakt z bohaterem. No bo któż nie lubi dobrych sztuczek i przedstawień na poziomie. nawet hochsztaplerskich. Nieco bałam się jednak tych opasłych lektur i zaczęłam od „Śmierci w Wenecji”. Trochę też dlatego, że oglądałam ze dwa lata temu „The most beautiful boy in the world”, który mnie ruszył. (Jeśli ktoś nie widział/nie słyszał – to film o mężczyźnie, który grał Tadzia w filmie Viscontiego. Jak został wybrany i jak potoczyło się później jego życie. W filmie jest już u jego schyłku.)
No w każdym razie pomyślałam, że te 80 stron to tak w sam raz …
Pierwsze 15 stron czytałam dwa razy i za każdym razem uważnie, choć przyznaję, za pierwszym oczy wychodziły mi trochę z orbit poza tekst. Jesu jak to jest napisane! (Tłumaczył Staff). No piękny ten polski! Taki powyginany barokowo, taki z zakrętasami, w białych rękawiczkach i żabotem. Był tak piękny, że nic tylko podziwiać. Potem było już lepiej ale nie mniej szykownie.
Dziś już nikt tak nie pisze ale zastanawiam się, że przecież Proust czy Zola, czy Balzac, kurde to też szychy były a ja spoko ich czytywałam (też w oryginale) i nie powiem, żebym gdzieś się wywalała na zakrętach jak u Manna (jakie to musiało być w oryginale?!). Więc może taki styl? Może tak.
No tak czy siak, słoma mi z butów wyszła, bo to piękno było dla mnie daleko, za bardzo grubą szybą, przybrane w tiule i falbany, zimne. Niedostępne. Szukałam tam jakiegoś błysku porozumienia, jakiejś wspólnej fali, żeby przepłynąć razem przez ten tekst ale bezskutecznie. I jakkolwiek jestem pełna podziwu dla Czarodzieja, tak jego sztuczki są dla mnie zbyt wyrafinowane.

Po lekturze "Czarodzieja" postanowiłam wejść w bliższy kontakt z bohaterem. No bo któż nie lubi dobrych sztuczek i przedstawień na poziomie. nawet hochsztaplerskich. Nieco bałam się jednak tych opasłych lektur i zaczęłam od „Śmierci w Wenecji”. Trochę też dlatego, że oglądałam ze dwa lata temu „The most beautiful boy in the world”, który mnie ruszył. (Jeśli ktoś nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W mojej opinii to nie pochwała uważności czy slow living ale domaganie się pochwały dla autora. Wyczuwałam mentorski ton okraszony nazwiskami lub nazwami jak metkami. Autor przywodził mi na myśl celebrytkę, która wyszła na ulice w samych logowanych ciuchach będąc przekonaną o swojej klasie i bogactwie.
Serio jest milion lepszych książek o podobnej tematyce, gdzie autor wie, że jest nie tylko nauczycielem ale przede wszystkim uczniem. Pan Cichy wydaje się o tym nie pamietać.

W mojej opinii to nie pochwała uważności czy slow living ale domaganie się pochwały dla autora. Wyczuwałam mentorski ton okraszony nazwiskami lub nazwami jak metkami. Autor przywodził mi na myśl celebrytkę, która wyszła na ulice w samych logowanych ciuchach będąc przekonaną o swojej klasie i bogactwie.
Serio jest milion lepszych książek o podobnej tematyce, gdzie autor wie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obawiałam się trochę hermetyczności historii i zaczęłam czytać z małym fochem pod tytułem: „co nas obchodzą kulturowe konflikty i echa zamieszek na przedmieściach Lyonu”. Ale książka okazała się bardziej uniwersalna niż zakładałam i bardziej prawdziwa niż być może bym chciała … I niby jest pewien znany dobrze podział na my i oni i niby pewne drogi już kiedyś były przetarte a jednocześnie wszystko się wymyka temu obrazkowi.
Trafiłam ostatnio na audiobook „ Gdzie śpiewają raki”, który poraził mnie swą płytkością i tendencją do uproszczonych schematów i bajkowej (czyt. naiwnej) fantazji.
Mattia, bohater „Nic nie ginie” jest ciut starszy od bohaterki „Raków” ale też przejawia rzadko spotykaną dojrzałość jak na swój wiek. Obie te książki jednak to dwa odległe kosmosy. „Raki” mnie zniechęciły tak bardzo, ze szybko zaprzestałam słuchania (po tym jak zasnęłam podczas odtwarzania, „ubajana” historią) a „Nic nie ginie” niemal połknęłam. Różnica jest nie tyle w języku i kunszcie ile w szczerości i prawdzie opowiadanej historii.
Czy książka Cloé Mehdi okaże się bestsellerem. Troche wątpię. Z jednej strony, jak powszechnie wiadomo, dobra historia i talent obronią się same. Z drugiej, również jak powszechnie wiadomo, nie wszyscy umieją odróżnić PR od literatury

Obawiałam się trochę hermetyczności historii i zaczęłam czytać z małym fochem pod tytułem: „co nas obchodzą kulturowe konflikty i echa zamieszek na przedmieściach Lyonu”. Ale książka okazała się bardziej uniwersalna niż zakładałam i bardziej prawdziwa niż być może bym chciała … I niby jest pewien znany dobrze podział na my i oni i niby pewne drogi już kiedyś były przetarte...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co prawda najbardziej ukochałam sobie Gdynię z Trójmiasta ale i tak byłam oczarowana Gdańskiem z przełomu XVIII i XIX w a właściwie z końcówki XVIII. Stroje, relacje społeczne, obyczaje i historia opisane z miłością, smakiem i erudycją. Bardzo przyjemna lektura.

Co prawda najbardziej ukochałam sobie Gdynię z Trójmiasta ale i tak byłam oczarowana Gdańskiem z przełomu XVIII i XIX w a właściwie z końcówki XVIII. Stroje, relacje społeczne, obyczaje i historia opisane z miłością, smakiem i erudycją. Bardzo przyjemna lektura.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zapewne nie powinnam przyznawać punktów, skoro nie skończyłam ale z drugiej strony tego się nie dało skończyć. Myślę, że bajki i baśnie w dzieciństwie były dużo lepsze, przynajmniej niosły jakąś mądrość a magia i wszelkie nieprawdopodobieństwa były elementem składowym historii, pewną przenośnią, która w prosty sposób pozwala zrozumieć czasem trudne rzeczy.
Tu natłok absurdów zwyczajnie irytował. Infantylna, naiwna i pozbawiona piękna.
Odradzam

Zapewne nie powinnam przyznawać punktów, skoro nie skończyłam ale z drugiej strony tego się nie dało skończyć. Myślę, że bajki i baśnie w dzieciństwie były dużo lepsze, przynajmniej niosły jakąś mądrość a magia i wszelkie nieprawdopodobieństwa były elementem składowym historii, pewną przenośnią, która w prosty sposób pozwala zrozumieć czasem trudne rzeczy.
Tu natłok...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie zachwyciła mnie ta książka a wręcz z trudem ją skończyłam i to wcale nie z uwagi na temat, który jakiś oryginalny nie był. Za to środki wyrazu musiały być. (Ta równowaga 😜).
Niemal od samego początku z tyłu głowy leciały mi „kolorowe jarmarki” i „koguciki na druciku”. Ten hiperboliczny, hałaśliwy styl, przerysowanie, za którym niewątpliwie skrywały się (wg mnie raczej miały się skrywać) trudne emocje dla mnie był przesadzony, przeładowany i sztuczny. Obliczony na efekt. Nie chodzi już nawet o to, że wolę ciszę i jakieś wulkany kipiące pod skorą ale w mojej opinii język tej książki był zwyczajnie krzykliwy. (Bezzasadnie.) Ludzie jak nie umieją śpiewać ale bardzo chcą, to śpiewają głośniej, żeby zatuszować braki. Tu czułam coś podobnego.
Jak już jesteśmy przy deficytach to brakowało mi również zmian tonacji, półcieni, jakiejś palety; wszystko było na jednej mocnej nucie, co wywołało u mnie znieczulicę. Nie uwierzyłam w ani jedno zdanie. Nic mnie nie wzruszyło. Wszystko mnie nużyło.
I chyba tyle starczy.
Takie są moje subiektywne odczucia i jest mi z nimi dobrze 😉 W obronie chciałabym napisać, że to dobra książka tylko mi się nie podobała. Niestety skończył mi się atrament 😉

Nie zachwyciła mnie ta książka a wręcz z trudem ją skończyłam i to wcale nie z uwagi na temat, który jakiś oryginalny nie był. Za to środki wyrazu musiały być. (Ta równowaga 😜).
Niemal od samego początku z tyłu głowy leciały mi „kolorowe jarmarki” i „koguciki na druciku”. Ten hiperboliczny, hałaśliwy styl, przerysowanie, za którym niewątpliwie skrywały się (wg mnie raczej...

więcej Pokaż mimo to