rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pozycja dobra, pozwala zorientować się, czym naprawdę zajmuje się wywiad wojskowy, poza najbardziej sensacyjnym aspektem swej pracy czyli szpiegowaniem. Mimo, że autorowi momentami z trudem przychodzi skoncentrowanie się na temacie i za wiele czasu poświęca samemu przebiegowi kampanii pozwala zrozumieć o co tak naprawdę chodzi w pracy wywiadu.

Pozycja dobra, pozwala zorientować się, czym naprawdę zajmuje się wywiad wojskowy, poza najbardziej sensacyjnym aspektem swej pracy czyli szpiegowaniem. Mimo, że autorowi momentami z trudem przychodzi skoncentrowanie się na temacie i za wiele czasu poświęca samemu przebiegowi kampanii pozwala zrozumieć o co tak naprawdę chodzi w pracy wywiadu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pojęcie „kobiecej fantastyki” zwykle wykorzystywane jest do określenia literatury tworzonej przez kobiety oraz (najczęściej pejoratywnie) w stosunku do książek pisanych z myślą o kobietach. Tymczasem Gambit Mocy Piotra Muszyńskiego, choć nie spełnia żadnej z dwóch powyżej podanych definicji, wydaje mi się doskonale pasować do tego określenia. Dlaczego? O tym poniżej.

Główną bohaterką książki jest… A właściwie to nie wiem, kto. W zasadzie na czoło wysuwa się księżniczka Samia, wygnana z rodzinnego królestwa z powodu przesądów związanych z posiadanymi przez nią czarnymi skrzydłami. Sąsiednie państwo godzi się przyjąć ją w gościnę, by umocnić stosunki polityczne. Jednak postacią niemal równie istotną jest Serina, wojowniczka, której przypadła rola osobistej strażniczki Samii. Kłopot w tym, że dziewczyna, choć brylowała w turniejach, nigdy jeszcze w życiu nikogo nie zabiła. Wreszcie, trzecią z centralnych postaci tej książki jest Monika - wyraźnie młodsza od pozostałej dwójki, ale zarazem najbardziej tajemnicza znajda, która przypadkiem wpadła w ich towarzystwo i bynajmniej nie zamierza się odczepić.

O czym jest Gambit Mocy? Głównie o polityce i intrygach. Samia kombinuje, jakby tu wrócić do domu. Jej młodsza siostra i aktualna następczyni tronu robi wszystko, by jej to uniemożliwić. Kilka innych grup stara się skorzystać na całej sytuacji, a że wśród nich są czarodzieje, psychopaci, nekromanci, pospolici zbrodniarze i najgorsi ze wszystkich - kapłani, to można być pewnym, że sytuacja będzie zmieniać się błyskawicznie, a czytelnik… co chwila będzie pękał ze śmiechu.

Nie, nie żartuję. Autorowi udała się nader rzadka sztuka napisania powieści fantasy, która jest jednocześnie historią akcji, rzeczą o polityce, a także miejscami po prostu dobrą komedią. Opisy miejsc i postaci pisane są lekkim, niekiedy naszpikowanym ironią językiem, zaś bohaterowie mają poczucie humoru (to, że niekiedy mocno spaczone, to już inna sprawa). W efekcie czego niewiele jest tutaj momentów faktycznie poważnych. Nawet gdy obserwujemy działania skrzywionego psychicznie nekromanty, dla którego zabijanie jest czystą frajdą, to i tak nie przestajemy się uśmiechać, czytając jego przemyślania i komentarze.

Wracając do tego, o czym pisałem na początku - dlaczego właściwie Gambit mocy określiłbym mianem „fantastyki kobiecej”? Otóż dlatego, że kobiety stanowią przygniatającą większość obsady. Poza wymienionymi już postaciami należy dodać jeszcze egzotyczną czarodziejkę Tomoe, opiekunkę Samii - Alchimę i jej siostrę, szulerkę - Elther, a także żywiołaczkę Xu Yen. Chociaż w książce pojawiają się także postacie męskie, niekiedy nawet bardzo dobrze napisane - jak nekromanta Spaczony czy awanturnik Wilcze Serce, to nie sposób pozbyć się wrażenia, że i tak pozostają bardziej marionetkami w rękach bohaterek.

Generalnie, postacie to najmocniejsza strona tej powieści. Są bardzo dobrze napisane i dają się lubić. Autor, choć wyraźnie darzy je sympatią, to nie idealizuje ich nadmiernie. Widać to szczególnie w przypadku Samii, którą obdarzył niemal taką samą porcją zalet jak i wad. Zaskakuje natomiast, jak mało istotnym elementem jest w tej książce wątek romantyczny - obecny na piątym czy nawet szóstym planie i potraktowany pół serio-pół żartem. Oddając sprawiedliwość, można stwierdzić, że większość postaci ma na głowie ważniejsze sprawy niż romansowanie, a część z nich jest jeszcze na to ciut za młoda. Tak czy owak, brak wyraziście zarysowanego romansu rzucił mi się w oczy dość szybko.

Przy dopracowanym opisie świata i złożonych relacjach politycznych, zaskakuje, że czytelnik się w tym wszystkim nie gubi. Przeciwnie, wydarzenia następują dość powoli, by dopiero w drugiej połowie nabrać tempa i mocno przyspieszyć w finale. Tu warto wspomnieć o końcówce - jest dość lekka, nie należy się spodziewać stosów trupów (choć kilka się znajdzie), a autor postarał się, żeby jednak większość postaci dostała swój kawałek tortu i nie była poszkodowana przez życie. Mimo tej całej polityki i wojen, całość jest jednak dość pogodna i nie traci tego charakterystycznego, bardzo babskiego momentami klimatu. Sporo tu także magii i czarowania (w najróżniejszy sposób), co w połączeniu z humorem przywodzi od czasu do czasu na myśl serię Slayers - Magiczni Wojownicy.

Kogoś może zniechęcić rozmiar - autor bowiem zamknął całą historię w siedmiuset stronach. O dziwo, przeczytałem ją w tydzień, co dość dobrze świadczy o tym, jak napisana jest całość. Dominuje tu lekki, wartki język, a gdy trzeba już coś opisać, to raczej bez nastawienia na detale, a raczej na ujęcie tego w sposób zwięzły. A że całość naszpikowana jest humorem, to i ciężaru tych kilkuset stron nie czuć. Pewną niedogodnością może być natomiast brak rozdziałów i rozdzielenie fragmentów historii „gwiazdkami”. Podział na rozdziałby przydałby Gambitowi mocy czytelności.

To kawał przyzwoicie napisanej, pomysłowej fantastyki, w klimatach miejscami nie tak znowu odległej temu, co zdarzało się kiedyś robić Pilipiukowi, z tym, że Przemysław Muszyński nie obraża inteligencji czytelnika tak, jak to później autorowi opowieści o Jakubie Wędrowyczu się zdarzało. Takich książek nie ma na polskim rynku zbyt wielu - zdawać się może, że Polacy preferują poważną fantastykę przed duże F. A Gambit Mocy, choć na pewno nie jest powieścią głęboką i ambitną, pozostaje czymś po prostu dobrym.

Recenzja pochodzi z serwisu Tanuki Czytelnia. Autorem jest Grisznak. http://czytelnia.tanuki.pl/pokaz/3083

Pojęcie „kobiecej fantastyki” zwykle wykorzystywane jest do określenia literatury tworzonej przez kobiety oraz (najczęściej pejoratywnie) w stosunku do książek pisanych z myślą o kobietach. Tymczasem Gambit Mocy Piotra Muszyńskiego, choć nie spełnia żadnej z dwóch powyżej podanych definicji, wydaje mi się doskonale pasować do tego określenia. Dlaczego? O tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam mieszane uczucia wobec tej książki. Z jednej strony zawiera dużą ilość przepisów oraz fajne ilustracje. Co więcej większość potraw zawiera albo fajne zestawienie wariantów, pokazujących, jak podobne danie można przyrządzić wykorzystując inny składnik główny albo dodatkowy (np. "Tak samo przyrządzona sztuka mięsa będzie również dobra z tym i tym sosem") i to nie pojedynczych, ale po pięć czy sześć. Inne wyposażone są w liczne, dodatkowe przepisy na sosy czy przystawki, które można podać z daniem, albo propozycje dań...

Z drugiej strony niestety same potrawy są często bardzo wymyślne, wiele z nich wymaga drogich lub rzadkich składników, ulubionym mięsem autora wydaje się być (trudno u nas dostępna) jagnięcina, chętnie szafuje też rzadko spotykanymi w sklepach alkoholami lub owocami tropikalnymi. W naszych warunkach rozbudowany rozdział o daniach z ryb i owocach morza to chyba też bardziej wada niż zaleta. Tym bardziej, że często to, co jest na sklepowych półkach nie jest najwyższej jakości.

Wszystko to sprawia, że bardziej mi się podobało "Grillowanie" Micheli Neri z serii "Wyśmienite przepisy na zdrowe życie" tego samego wydawnictwa.

Z trzeciej strony: nie jest winą książki czy autora, że zarabiam poniżej średniej krajowej i nie stać mnie na proponowane frykasy.

Mam mieszane uczucia wobec tej książki. Z jednej strony zawiera dużą ilość przepisów oraz fajne ilustracje. Co więcej większość potraw zawiera albo fajne zestawienie wariantów, pokazujących, jak podobne danie można przyrządzić wykorzystując inny składnik główny albo dodatkowy (np. "Tak samo przyrządzona sztuka mięsa będzie również dobra z tym i tym sosem") i to nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początku należy zauważyć jedno: to nie jest książka sensu stricte historyczna z rodziałami w rodzaju "tak jedzono za Mieszka, a tak za Chrobrego" a raczej analizą tego, w jaki sposób zmiany technologiczne oraz zależności geograficzne wpływały na sposoby produkcji żywności.

Składa się z kilku rozdziałów, zajmujących się różnymi zagadnieniami (zmienne geograficzne, uprawa i pozyskiwanie roślin ze środowiska naturalnego, hodowla i polowanie na zwierzęta, handel, przetwórstwo żywności, zmiany w postrzeganiu tego, co znaczy jeść dobrze, problem niedoborów etc.).

Rozdziały te podzielone zostały na dwie części, traktujące o żywności w starożytności i epoce współczesnej. Ich nazwy są trochę nieszczęśliwe, obie w historiografii znaczą już coś innego, szczęśliwiej byłoby je nazwać "okresem dawnym" i "epoką przemysłową" tym bardziej, że zwłaszcza w tym pierwszym okresie do jednego worka wrzucane są zarówno czasy prehistoryczne, faktyczna starożytność, średniowiecze jak i wczesna nowożytność aż po XVIII wiek.

Zważywszy jednak na tezy książki, według której obecnie doświadczamy zmian w produkcji żywności porównywalnych jedynie z wynalezieniem rolnictwa na początku neolitu (co jest IMHO twierdzeniem uzasadnionym) taki podział jest uzasadniony.

Ogólnie rzecz biorąc książka bardzo ciekawa, zwłaszcza dla osób zainteresowanych historią społeczną i historią gospodarczą. Pozwala dostrzec pewne procesy, które trudno sobie bez niej uświadomić.

Na początku należy zauważyć jedno: to nie jest książka sensu stricte historyczna z rodziałami w rodzaju "tak jedzono za Mieszka, a tak za Chrobrego" a raczej analizą tego, w jaki sposób zmiany technologiczne oraz zależności geograficzne wpływały na sposoby produkcji żywności.

Składa się z kilku rozdziałów, zajmujących się różnymi zagadnieniami (zmienne geograficzne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudna do oceny książka. Generalnie, jeśli ktoś potrzebuje przemyśleń i mądrości życiowej w rodzaju "sztuka wojny w karierze" to odsyłam raczej do Księcia lub twórczości Sun Tzu. Mimo kilku ciekawych obserwacji, anegdot i złotych myśli ten tekst jest bowiem raczej szczegółową doktryną wojenną, a nie przemyśleniami o naturze wojny. Składa się z dokładnego poradnika, jak uzbrajać wojsko, szkolić je, w jakim szyku maszerować i obozować snutego przez cywila. Wkład książki polega głównie na tym, że Machiavelli przypomina starożytną organizacje wojska, które nie opierało się na pospolitym ruszeniu czy najemnikach jak w jego czasach, a na wyszkolonych, zdyscyplinowanych zawodowcach. Jako taki ma wartość raczej źródłową, a nie intelektualną.

Trudna do oceny książka. Generalnie, jeśli ktoś potrzebuje przemyśleń i mądrości życiowej w rodzaju "sztuka wojny w karierze" to odsyłam raczej do Księcia lub twórczości Sun Tzu. Mimo kilku ciekawych obserwacji, anegdot i złotych myśli ten tekst jest bowiem raczej szczegółową doktryną wojenną, a nie przemyśleniami o naturze wojny. Składa się z dokładnego poradnika, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze trzy rozdziały bardzo interesujące.

W czwartym rozdziale, poświęconym kobietom autorka sprawia wrażenie, jakby ludzie średniowiecza czymś ją obrazili. W rozdziale siódmym natomiast z lekkim oburzeniem odkrywa, że średniowiecze nie było epoką ideologicznie neutralną.

Tytuł trochę na wyrost. Autorka wykracza poza narzucone sobie ramy, koncentrując się raczej na IX i X wieku, niż wiekach VI-X jak wskazywałby napis na okładce. W wielu momentach zakres ten zostaje przesunięty jeszcze bardziej, gdy skupia się na materiale i wydarzeniach z wieków XI i XII.

Pierwsze trzy rozdziały bardzo interesujące.

W czwartym rozdziale, poświęconym kobietom autorka sprawia wrażenie, jakby ludzie średniowiecza czymś ją obrazili. W rozdziale siódmym natomiast z lekkim oburzeniem odkrywa, że średniowiecze nie było epoką ideologicznie neutralną.

Tytuł trochę na wyrost. Autorka wykracza poza narzucone sobie ramy, koncentrując się raczej na IX...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No niestety, książka nie zadowoliła mnie. Tematyka może i ciekawa, tym bardziej, że autor adresował ją do możliwie jak najszerszego czytelnika. Zapowiadała się więc interesująca lektura. Niestety, autor nadmiernie skupił się na działalności wywiadu i poszczególnych korespondentów. Z jednej strony wyjaśnia rolę poszczególnych agentów, korespondentów i zwolenników socjalizmu (oraz obrazuje dlaczego określenie "pożyteczny idiota" jest takie celne). Problem w tym, że książka szybko grzęźnie w zalewie mało istotnych szczegółów wynikających z faktu, że ani Wielka Brytania ani władze komunistyczne nie dysponowały zbyt rozbudowanymi siatkami wywiadowczymi u siebie nawzajem. Wadą książki jest też bardzo słabo opisany kontekst. Autor niewiele wspomina o innych wydarzeniach związanych z rewolucją ani roli, jaką w nich pełniły poszczególne postaci. W efekcie, opierając się tylko na samych "Szpiegach i Komisarzach" pomyśleć można by, że np. Dzierżyński był tylko li zwykłym biurokratą.

No niestety, książka nie zadowoliła mnie. Tematyka może i ciekawa, tym bardziej, że autor adresował ją do możliwie jak najszerszego czytelnika. Zapowiadała się więc interesująca lektura. Niestety, autor nadmiernie skupił się na działalności wywiadu i poszczególnych korespondentów. Z jednej strony wyjaśnia rolę poszczególnych agentów, korespondentów i zwolenników socjalizmu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbiór mitów (bardzo rozległy) z komentarzem (bardzo obszernym). Komentarz jak wspominałem jest bardzo obszerny, opiera się na źródłach religioznawczych, porównawczych, kulturoznawczych i archeologicznych. W prawdzie do ich interpretacji można się momentami przyczepić (moim zdaniem autor momentami trochę za często wtrąca się z własną ideologią) jednak wydaje mi się, że jego intuicje, wskazujące na istnienie wcześniejszych warstw mitologicznych i próby ich poszukiwania są całkowicie słuszne. Tym bardziej, że - jeśli dokładniej się przyjrzeć - od czasów homeryckich do momentu działania głównych mitografów zieje przepaść wieków niemalże równa, jak między naszymi czasami, a czasami Mieszka I. Przez ten okres przez greckie wierzenia przeorała się natomiast przynajmniej jedna, duża reforma religijna epoki hellenistycznej.

Dwa, że nawet gdyby przemyślenia autora uznać za nieprawidłowe, to nadal jest to bardzo duży zbiór mitów z bardzo obszernym komentarzem. Tak rozległy, że nasz, stary, dobry Parandowski jest przy nim jedynie bardzo ubogim krewnym.

Zbiór mitów (bardzo rozległy) z komentarzem (bardzo obszernym). Komentarz jak wspominałem jest bardzo obszerny, opiera się na źródłach religioznawczych, porównawczych, kulturoznawczych i archeologicznych. W prawdzie do ich interpretacji można się momentami przyczepić (moim zdaniem autor momentami trochę za często wtrąca się z własną ideologią) jednak wydaje mi się, że jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wielcy ludzie popełniają wielkie błędy" - te słowa Karla Poppera chyba najlepiej oddają tematykę tej książki.

Prawdę mówiąc w chwili, gdy zacząłem czytać tą książkę rozczarowałem się. Ot, kolejne fantasy zaczynające się w momencie dzieciństwa, skupiające się na nudnych intrygach i pozbawione prawie całkowicie czynników niesamowitych i nadprzyrodzonych (ktoś mi wyjaśni, jaki jest sens pisać coś takiego?). Szybko przekonałem się, że tym razem moje marudzenie jest nieuzasadnione.

Tym, co wydało mi się ciekawe w tej książce jest studium rozwoju i działania wysoko funkcjonalnego psychopaty. Nie takiego filmowego, tylko prawdziwej postaci cierpiącej na zaburzenie nazywane Osobowością Dyssocjalną. Mimo narosłych wobec tego zjawiska mitów faktycznie osoby z tym problemem często bardzo dobrze funkcjonują w społeczeństwie, odnosząc sukcesy w takich zawodach, jak wojskowi, policjanci ale też menagerowie, politycy czy prezesi. Wyróżnia ich obniżona empatia, nieprzeciętne umiejętności manipulacji oraz zwiększona skłonność do podejmowania ryzyka (psychopaci prawie w ogóle nie odczuwają strachu i winy) bez względu na konsekwencje, innych ludzi traktujący z lekką pogardą, kalkulującego na zimno i zawsze potrafiącego się jakoś ustawić.

I taką właśnie postacią jest Basso, bohater tej książki.

"Wielcy ludzie popełniają wielkie błędy" - te słowa Karla Poppera chyba najlepiej oddają tematykę tej książki.

Prawdę mówiąc w chwili, gdy zacząłem czytać tą książkę rozczarowałem się. Ot, kolejne fantasy zaczynające się w momencie dzieciństwa, skupiające się na nudnych intrygach i pozbawione prawie całkowicie czynników niesamowitych i nadprzyrodzonych (ktoś mi wyjaśni,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka niezła, ale bardzo traci z uwagi na przegadanie (które nawiasem mówiąc było też główną wadą "Kłamst Locke Lammora"). "Republika" składa się z dwóch wątków. Pierwszy opowiada o teraźniejszości Locke'a, druga opowiada o jego przeszłości. Teoretycznie obydwie opowieści powinny zazębiać się i budować swoją atmosferę. Niestety tak się nie dzieje.

Opowieść teraźniejsza jest IMHO dobra. Prawdopodobnie oceniłbym ją wyżej, gdyby została odcięta od swojej kuzynki i wydana jako osobna książka. Niestety bowiem nie ma w niej niczego takiego, co uzasadniałoby brnięcie przez 650 stron tekstu (z którego 320 stanowią retrospekcje i wspomnienia z przeszłości).

Opowieść przeszła, o wczesnych losach Locke jest niestety bardzo słaba. Tak naprawdę książka skorzystałaby, gdyby autor, zamiast się na nią wysilać napisał zwyczajnie, że "Sabetha jest toksyczną kobietą z NPD/BPD". Wątek ten jest słaby z kilku powodów. Pomijając już fakt, że w dużej mierze toczy się w czasach, w których nasi bohaterowie jeszcze nie byli fajni i jeszcze nie robili ciekawych rzeczy, więc jest nudny nawala też ich hipernierealistyczną kreacją. Lynch każe więc podejmować Lockowi bardzo dojrzałe decyzje i knuć niezwykle precyzyjne spiski w wieku, w którym osiągnięciem jest użycie głoski "R" lub zbudowanie zdania złożonego. Do tego dochodzi postać Łańcucha, który teoretycznie o naszych bohaterów dba, bo chce mieć rodzinę, a jednocześnie toleruje fakt, że jego podopieczni w wieku wczesno-licealnym piją na umór i jawnie chodzą na dziwki (!!!). Ok, ja rozumiem, że to jest powieść o złodziejach, ale to jednak jest już spore przegięcie.

To jednak bym jeszcze darował, gdyby nie fakt, że wątek ten zbudowany został wokół tytułowej "Republiki Złodziei" czyli klasycznej sztuki (taki lokalny odpowiednik "Antygony") jaką wystawić mają bohaterowie. Sztuka ta jest tak potwornie grafomańska, że aż bolą oczy. Co jest? Nie dało się z jakiegoś Sofoklesa zerżnąć? Za niedawno umarł?

Gdyby rozbić książkę na dwie, oddzielne powieści, to dostalibyśmy jedno, bardzo dobre fantasy złodziejskie i jedno średnie. Tak niestety potencjał jednej opowieści przytłaczany jest przez jej niezbyt udaną bliźniaczkę.

Scott Lynch wybitnie powinien popracować nad selekcją materiału.

Książka niezła, ale bardzo traci z uwagi na przegadanie (które nawiasem mówiąc było też główną wadą "Kłamst Locke Lammora"). "Republika" składa się z dwóch wątków. Pierwszy opowiada o teraźniejszości Locke'a, druga opowiada o jego przeszłości. Teoretycznie obydwie opowieści powinny zazębiać się i budować swoją atmosferę. Niestety tak się nie dzieje.

Opowieść teraźniejsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powiem krótko: książka, która powinna być lekturą obowiązkową.

Autor, francuski prawnik i arystokrata umieścił w niej spostrzeżenia ze swojej podróży do Stanów Zjednoczonych, począwszy od funkcjonowania ustroju USA i zasad rządzących jego społeczeństwem, po zmiany kulturowe, jakie spowodowała demokracja. Podchodzi do nich z zimnym, analitycznym spojrzeniem, nie zachłystując się ustrojem i patrząc nań krytycznie.

Mimo, że niedługo upłynie 200 lat od powstania książki nie da się ukryć, że jest ona aktualna po dzień dzisiejszy. Tak naprawdę przenikliwość myśli autora jest zaskakująca, do tego stopnia, że niekiedy z dokładnością wręcz wróżbity przewiduje przyszłe wydarzenia i problemy społeczne.

Powiem krótko: książka, która powinna być lekturą obowiązkową.

Autor, francuski prawnik i arystokrata umieścił w niej spostrzeżenia ze swojej podróży do Stanów Zjednoczonych, począwszy od funkcjonowania ustroju USA i zasad rządzących jego społeczeństwem, po zmiany kulturowe, jakie spowodowała demokracja. Podchodzi do nich z zimnym, analitycznym spojrzeniem, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pod wieloma względami jest to jedna z najważniejszych książek XX wieku. Autor przedstawia w niej, w oparciu o doświadczenia I Wojny Światowej koncepcję użycia broni pancernej i ogólnie wojsk zmechanizowanych. Wraz z nimi rysuje też założenia Blitzkriegu czyli wojny błyskawicznej. Tej samej, którą potem wypróbował na Polsce i sporej części Europy...

Książka przez lata była trudno dostępna, w efekcie narosło wokół niej wiele mitów. Uważano ją często za emanację geniuszu, który odmienił dzieje wojskowości.

Faktycznie główne zadanie tej książki polegało na przekonaniu części wojskowych oraz opinii publicznej do planów dowództwa odnośnie czołgów. Działo się to w czasach, gdy toczyła się burzliwa debata nad ich rolą na polu walki, ich przydatnością, a także koncepcjami użycia piechoty i kawalerii. Ciekawą kwestią jest fakt, że Guderian w wielu miejscach musi nie tylko tłumaczyć rolę czołgu oraz błędy w ich wykorzystaniu podczas wojen czy ćwiczeń (np. celowe kopanie na poligonach takich rowów, których czołgi nie były w stanie sforsować, by "dowieść" ich nieprzydatności), ale też dowodzić znaczenia karabinów maszynowych czy przewagi walki ogniowej nad atakami na bagnety i szarżami kawaleryjskimi... Kto wie? Może bez tej pozycji to Niemcy atakowaliby z szablami na czołgi?

Tym co mi się nie podoba jest umiarkowana jakość tłumaczenia i redakcji. Niektóre zdania posiadają dziwny szyk, niespotykany w języku polskim, co czyni je niezrozumiałymi. W wielu miejscach głowiłem się więc w czasie lektury, co autor (a może raczej tłumacz) miał na myśli?

Pod wieloma względami jest to jedna z najważniejszych książek XX wieku. Autor przedstawia w niej, w oparciu o doświadczenia I Wojny Światowej koncepcję użycia broni pancernej i ogólnie wojsk zmechanizowanych. Wraz z nimi rysuje też założenia Blitzkriegu czyli wojny błyskawicznej. Tej samej, którą potem wypróbował na Polsce i sporej części Europy...

Książka przez lata była...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dzieło" trafiło do moich rąk w trakcie pisania magisterki. Książka do cna marksistowsko-leninowska, napisana w okresie stalinowskiej Wielkiej Czystki. Mimo, że teoretycznie dzieło traktuje o historii sztuki wojennej faktycznie składa się głównie z cytatów z Lenina. Podobnież jedynym źródłem historycznym, jakie autor raczy uznawać są "Dzieła Wybrane". Autor stworzył też bardzo ciekawą teorię wojskowości. Otóż jego zdaniem wygrywa ta armia, w której szeregach walczą lepsi komuniści. Tak było już w Mezopotamii i tak jest też dzisiaj.

Jak to wygląda w praktyce? Razin opisuje sobie kolejne wojny spokojnie, aż do momentu, aż dociera do jakiegoś fragmentu nieprawomyślnego np. (przykład jeden z wielu) Podboje Arabów. Wówczas zaczyna się "Jak to? Ogarnięci ciemnym, religijnym zapałem wrogowie rewolucji wygrali?" Jak tak napiszę, to wyślą mnie do łagru!". I wtedy autor przypomina sobie, że kiedyś Lenin przestrzegł o tym, że wrogowie rewolucji mogą zatriumfować. Następuje więc stosowny cytat, poparty szeregiem przypisów. Całość kończy morał "jak pokazuje przykład Mahometa prawdziwy socjalista zawsze musi zachować czujność, bo kapitalizm jest przebiegłym wrogiem" albo "choć takim, a innym daleko było od pełnej realizacji ideałów komunizmu mieli je w sercu, dzięki czemu wygrywali wojny".

Powiedzmy sobie szczerze: szkoda na to czasu.

"Dzieło" trafiło do moich rąk w trakcie pisania magisterki. Książka do cna marksistowsko-leninowska, napisana w okresie stalinowskiej Wielkiej Czystki. Mimo, że teoretycznie dzieło traktuje o historii sztuki wojennej faktycznie składa się głównie z cytatów z Lenina. Podobnież jedynym źródłem historycznym, jakie autor raczy uznawać są "Dzieła Wybrane". Autor stworzył też...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby stworzyć listę książek, na które ludzie często się powołują, a bardzo rzadko czytają. „Bogactwo Narodów” bardzo często pojawia się w dyskusjach ekonomicznych oraz ustrojowych.

Pokrótce: książka (w założeniach autora: rozprawa etyczna) jest jedną z pierwszych prób naukowych rozważań nad zagadnieniami ekonomii. Jako taka jest długa, nudna, nieciekawa i przestarzała. Zapewne dziś stanowiłoby jedynie tekst źródłowy do studiów z dziedziny Historii Myśli Ekonomicznej, gdyby nie fakt, że autor dużo czasu poświęcił krytyce dogmatów ekonomicznych swojej epoki (tzn. merkantylizmu i w mniejszym stopniu fizjokratyzmu) oraz promowaniu idei wolności gospodarczej.

Ta ostatnia cecha sprawiła, że książka stała się ulubionym grimuarem współczesnych adeptów leseferyzmu i innych zwolenników dziwnie pojętej wolności gospodarczej. W efekcie czemu „Bogactwu” i jego autorowi przypisuje się cały zestaw cech, zamiarów i apokryficznych treści, których nie posiada. Na czele ich stoi oczywiście „Niewidzialna Ręka Rynku”, zwrot który w książce nawet nie pada.

Tak naprawdę to, gdyby Smith usłyszał jakie poglądy mu się przypisuje, to wstałby z grobu i wywarł krwawą zemstę. Tym bardziej, że wcale nie był zwolennikiem nadmiernego bogacenia, nieskrępowanej wolności ekonomicznej i ograniczenia państwa do roli stróża praw. Przeciwnie: był za zniesieniem sztucznych praw i przywilejów oraz swobody działania dla tego, co dziś nazwalibyśmy „sektorem małych i średnich przedsiębiorstw”. Potępiał natomiast gromadzenie nadmiernych fortun, które uważał za deprawujące i zachęcał do wprowadzenia praw wymierzonych weń oraz do zwalczania zbytku i marnotrawstwa.

Gdyby stworzyć listę książek, na które ludzie często się powołują, a bardzo rzadko czytają. „Bogactwo Narodów” bardzo często pojawia się w dyskusjach ekonomicznych oraz ustrojowych.

Pokrótce: książka (w założeniach autora: rozprawa etyczna) jest jedną z pierwszych prób naukowych rozważań nad zagadnieniami ekonomii. Jako taka jest długa, nudna, nieciekawa i przestarzała....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Prawdziwy gangster. Od żołnierza mafii do kokainowego kowboja i tajnego współpracownika władz Jon Roberts, Evan Wright
Ocena 8,0
Prawdziwy gang... Jon Roberts, Evan W...

Na półkach:

Niektóre książki powinny mieć oznaczenie 18+.

Jeśli ktoś miał pytanie, co siedzi w głowie prawdziwego bandyty, to książka ta pozwala się tego dowiedzieć. I nie jest to nic przyjemnego. John Roberts, jej współautor i główny bohater nie jest bowiem skruszonym przestępcą. To człowiek, który nie żałuje niczego co zrobił, a wręcz przeciwnie: wydaje się być z tego dumny i zadowolony, a nawet czerpać satysfakcję.

Przeciwnie: jedyne momenty, których wydaje się wstydzić to chwile, w których zachowywał się jak człowiek: płacz na pogrzebie opiekuna, smutek, sympatia. Wszystko, co mogłoby licować z jego wizerunkiem człowieka do szpiku kości, świadomie złego. To gość, który rabował i bił dla zabawy, przemycał narkotyki dla pieniędzy, zabijał niemalże dla wygody, sypiał z modelkami i nigdy nie doczekał się zasłużonej kary. Roberts jest wręcz demoniczny i (co ciekawe) momentami świadomie zmyśla, żeby stać się jeszcze bardziej demonicznym.

Lektura bardzo ciekawa i elektryzująca, choć momentami w trakcie jej czytania człowiekowi włosy dęba stają.

PS. W książce trochę brakuje mi jednej informacji. Otóż: Jon Roberts umarł na raka jakiś rok przed jej wydaniem w Polsce.

Niektóre książki powinny mieć oznaczenie 18+.

Jeśli ktoś miał pytanie, co siedzi w głowie prawdziwego bandyty, to książka ta pozwala się tego dowiedzieć. I nie jest to nic przyjemnego. John Roberts, jej współautor i główny bohater nie jest bowiem skruszonym przestępcą. To człowiek, który nie żałuje niczego co zrobił, a wręcz przeciwnie: wydaje się być z tego dumny i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka kiepska, nawet jak na warunki literatury popularnonaukowej. Z faktografią jest nieźle, jednak autor totalnie nie czuje epoki, uwspółcześnia gdzie tylko się da, piernicząc co chwila i ze śmiertelną powagą o globalnych supermocarstwach, ludności cywilnej, weneckich analitykach wywiadu i tureckich snajperach.

Jakby tego było mało pozwala sobie na literackie wtręty. Co kilka stron pozwala sobie więc na obrazowe opisy sytuacji, zupełnie tak, jakby był naocznym świadkiem wydarzeń, a w jednym lub dwóch miejscach wręcz sili się na dialog. Czy autor kiedyś słyszał o zasadach narracji historiograficznej?

Co jakiś czas autor dramatyzuje, pisząc np. że kolejni sułtani i królowie Hiszpanii "traktowali morze śródziemne jak partię szachów graną rękoma oficerów", podczas, gdy nawet z samej książki wynika jasno, że królowie Hiszpanii Morze Śródziemne traktowali jako poboczny teatr działań (i taka jest nawiasem mówiąc prawda, politycznie Habsburgowie byli zaangażowani zupełnie gdzie indziej).

Bibliografia jest rozczulająca. Odwołań do tekstów źródłowych oczywiście nie ma, ale powiedzmy sobie szczerze: w książce popularnonaukowej nie są one wymagane. Rozczula natomiast informacja "Wszystkie cytaty pochodzą z oryginalnych, XVI-wiecznych dokumentów" podana tak, jakby to był jakiś powód do dumy, a nie diabelny wymóg warsztatu historyka.

Pozwolę sobie przytoczyć z pamięci jeden z tych cytatów "(dowódca tureckiej floty) Był wśród turków outsiderem". I co? Mam uwierzyć, że XVI wieczny, wenecki dyplomata używał zwrotów stworzonych przez XX wieczną, amerykańską kontrkulturę? No bez żartów proszę!

Książka kiepska, nawet jak na warunki literatury popularnonaukowej. Z faktografią jest nieźle, jednak autor totalnie nie czuje epoki, uwspółcześnia gdzie tylko się da, piernicząc co chwila i ze śmiertelną powagą o globalnych supermocarstwach, ludności cywilnej, weneckich analitykach wywiadu i tureckich snajperach.

Jakby tego było mało pozwala sobie na literackie wtręty. Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pozycja bardzo ciekawa, choć momentami trochę obrzydliwa i szokująca (w szczególności rozdział o handlu żywym towarem). Bardziej jest to chyba zbiór sensacji, którymi żyło XX-lecie międzywojenne, niż twarda pozycja historyczna.

Mimo, że czytając książkę przenosimy się w czasy w sumie nie odległe trafiamy w epokę bardziej nawet egzotyczną, niż najdziksze światy zmyślone. W czasy boghatych, zawodowych złodziei, eleganckich kasiarzy, ale też niemalże średniowiecznych zbójów grasujących na drogach, uzbrojonych bandytów atakujących w biały dzień, nieudolnej policji, wieloosobowych band napadających na pociągi, by kraść węgiel, chłopów z biedy dorabiających (zadziwiająco mało lukratywnym) przemytem, czy nieletnich prostytutek oddających się za równowartość litra śmietany lub paczki papierosów...

Zadziwia przede wszystkim niespotykana już dziś w Europie powszechność zbrodni oraz jej przerażająca niekiedy brutalność.

Jeśli ktoś myśli, że "Kiedyś było lepiej, a młode pokolenie jest zdziczałe" to polecam mu tą książkę.

Pozycja bardzo ciekawa, choć momentami trochę obrzydliwa i szokująca (w szczególności rozdział o handlu żywym towarem). Bardziej jest to chyba zbiór sensacji, którymi żyło XX-lecie międzywojenne, niż twarda pozycja historyczna.

Mimo, że czytając książkę przenosimy się w czasy w sumie nie odległe trafiamy w epokę bardziej nawet egzotyczną, niż najdziksze światy zmyślone. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zachęcony pozytywnymi opiniami w Internecie sięgnąłem po tą pozycję. I sam sobie jestem winien! A ostrzegali mnie "To ten gość co próbował pisać jak Tolkien, ale nie wyszło", "Tego nie da się czytać!". Trochę nie mieli racji, bowiem czytałem już dużo gorsze i głupsze książki, nie mniej jednak ta nie jest dobra. Powodów jest kilka.

Po pierwsze: zupełnie nie rozumiem, jaki sens leży w pisaniu takich książek jak Sarantyjska Mozaika i reszta (poza Fionnovarem, który jest klonem Władcy Pierścieni) dorobku Kaya. Z jednej strony: elementów fikcyjnych jest za dużo, żeby była to dobra powieść historyczna. Z drugiej: za mało, żeby to było ciekawe fantasy lub fantasy historyczne. Trochę wygląda to tak, jakby autor chciał napisać powieść historyczną, ale nie chciało mu się prowadzić badań, więc postanowił ukryć ten fakt pisząc fantasy.

Po drugie: książka jest upiornie nudna. Wątków jest multum, postaci jeszcze więcej. Jednak ani te postacie nie robią nic ciekawego, łażą bez celu, odbywają długie, nieciekawe podróże, gadają, jedzą, piją i gotują. Wszystko to jest opisane nadmiernie skrupulatnie, wypełnione straszliwą, literacką watą. Kay bardzo wyraźnie nie panuje nad opisem, a już w szczególności nad tym, o czym warto czytelnika informować oraz nad tym co należałoby mu oszczędzić.

Wspomniany już multum wątków zaczyna łączyć się w jakąś całość w tomie drugim. Zanim jednak do niego dojdziemy musimy przeczytać 450 stron o niczym (w zasadzie to raczej 750 stron o niczym, bowiem książka mieści się w swojej objętości jedynie dzięki edytorskim sztuczką z krojem druku...). O akcji powiedzieć można wszystko, oprócz tego, że jest szybka.

W efekcie czytanie Sarancjum jest niesamowitym doświadczeniem. Lekturę zacząłem w październiku 2012. Obecnie jest wrzesień 2013. Jestem na stronie 150 drugiego tomu. I to bynajmniej nie dla tego, że smakuje tą książkę drobnymi kęsami.

Kurcze. Podręcznik do nauk pomocniczych historii był lekturą bardziej pasjonującą.

Zachęcony pozytywnymi opiniami w Internecie sięgnąłem po tą pozycję. I sam sobie jestem winien! A ostrzegali mnie "To ten gość co próbował pisać jak Tolkien, ale nie wyszło", "Tego nie da się czytać!". Trochę nie mieli racji, bowiem czytałem już dużo gorsze i głupsze książki, nie mniej jednak ta nie jest dobra. Powodów jest kilka.

Po pierwsze: zupełnie nie rozumiem, jaki...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Gangster. Prawdziwa historia agenta FBI, który przeniknął do mafii Joaquin Garcia, Michael Levin
Ocena 6,8
Gangster. Praw... Joaquin Garcia, Mic...

Na półkach:

Rozczarowująca książka. Kupiłem ją mając nadzieję, że dowiem się coś o pracy tajnego agenta FBI. Dostałem natomiast kiepsko zredagowane, zwłaszcza pod względem merytorycznym (Pranie brudnych pieniędzy = czyszczenie ich z drobinek narkotyków, jakie do nich przylgnęły? No litości!) wspominki gościa, który przez kilka lat obżerał się jak świnia i to za darmo w tych samych knajpach, co mafiozi i donosił o tym policji. Najbardziej kuriozalny jest chyba rozdział "Mogłem umrzeć jako Jack Falcone" (członek mafii, za którego podawał się narrator) w którym bohater, skutkiem przeżarcia dostaje ataku serca i trafia do szpitala.

Rozczarowująca książka. Kupiłem ją mając nadzieję, że dowiem się coś o pracy tajnego agenta FBI. Dostałem natomiast kiepsko zredagowane, zwłaszcza pod względem merytorycznym (Pranie brudnych pieniędzy = czyszczenie ich z drobinek narkotyków, jakie do nich przylgnęły? No litości!) wspominki gościa, który przez kilka lat obżerał się jak świnia i to za darmo w tych samych...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bogaty ojciec, biedny ojciec Robert Toru Kiyosaki, Sharon L. Lechter
Ocena 7,1
Bogaty ojciec,... Robert Toru Kiyosak...

Na półkach:

Jednaj strony zapewne jedna z najważniejszych książek w moim życiu. Z drugiej: straszny, propagandowy bullshit służący do prania mózgów naiwnym, napisany przez gościa, który prawdziwy majątek zbił nie na handlu nieruchomościami (jak sam twierdzi), tylko na pisaniu poradników "Jak być nieśmiertelnym i bogatym".

W zostaniu tym ostatnim "Biedny Ojciec, Bogaty Ojciec" nam nie pomoże, bo nie można wzbogacić się (materialnie) czytając książkę. Zresztą nie takie jest jego zadanie. "Ojciec" nie jest bowiem podręcznikiem ekonomii, ale tak zwaną Książką Motywacyjną.

Jej głównym zadaniem nie jest nauczenie nas twardej wiedzy, ale pokazanie pewnego światopoglądu i stylu życia, jego zalet oraz zbudowanie w nas motywacji, żeby z tym stylem życia podążać. Uczą wyznaczać sobie cele, oraz budują w czytelniku silny kręgosłup, który pozwala do owego celu dążyć mimo niebezpieczeństw i porażek czekających na drodze.

I nie chodzi tu tylko o bogactwo materialne, choć niewątpliwie akurat Kiyosakiemu przyświeca akurat ten cel. Morał książki odnieść można do w zasadzie każdej dziedziny życia. Jako taka może stanowić zarówno narzędzie manipulacji, jak i podstawę do samorozwoju.

Mi bardzo pomogła w poukładaniu własnego życia i przekonaniu samego siebie, że robienie tego, co robię jest słuszne.

Jednaj strony zapewne jedna z najważniejszych książek w moim życiu. Z drugiej: straszny, propagandowy bullshit służący do prania mózgów naiwnym, napisany przez gościa, który prawdziwy majątek zbił nie na handlu nieruchomościami (jak sam twierdzi), tylko na pisaniu poradników "Jak być nieśmiertelnym i bogatym".

W zostaniu tym ostatnim "Biedny Ojciec, Bogaty Ojciec" nam nie...

więcej Pokaż mimo to