rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kawę pije się u nas dwa razy dziennie. Po śniadaniu i po obiedzie.

Konkretniej: pije ją moja mama. Zawsze z tego samego, beżowego kubka „z falbanką”, na tej samej kanapie w salonie.

Na pół godziny, czasem na dłużej, wszystko w domu ulega zawieszeniu. Kiedy skończy, zgodnie z niepisaną umową, czekać będą na nas chwasty do wyrwania, lekcje do odrobienia, podłogi do odkurzenia. Ale póki rytuał trwa, czas staje w miejscu. Fotele zapraszająco rozchylają oparcia, nieprzeczytane książki wychylają się z półek.

A ja uruchamiam komputer i otwieram plik z następną recenzją.



Kawiarnia znajduje się w jednej z bocznych uliczek Tokio. Nijaki szyld prowadzi przybyszów pod powierzchnię ulicy, do malutkiego pomieszczenia w odcieniu sepiowej fotografii. Kilka niedziałających zegarów, jeden gatunek ziaren kawy, jedna kobieta w białej sukience, od niepamiętnych czasów siedząca przy stoliku.

Miejsce to zasłynęło tylko na chwilę.


Kiedy po mieście rozeszła się fama, że można tutaj przenieść się w czasie.

Jest tylko jeden haczyk: musisz wrócić zanim wystygnie kawa.



W amerykańskich filmach wszystko jest prostsze i trudniejsze zarazem. Jeśli cofasz się w czasie, robisz to po to, aby coś zmienić. Czasem zmiana jest niewielka i ostatecznie doprowadza Cię z powrotem do punktu wyjścia. Czasem udaje się aż za bardzo i przypadkiem wymazujesz fragment swojej teraźniejszości. A czasem naprawdę wszystko naprawiasz.

Toshikazu Kawaguchi nie daje bohaterom takiej szansy.

Nie można zmienić teraźniejszości. To jedna z głównych zasad obowiązujących w kawiarni.

Wszystkie sformułowane są z podobną, iście japońską skłonnością do porządku i oszczędzania słów. Choć nie mają one żadnego racjonalnego uzasadnienia, obsługa uważa przestrzeganie ich za rzecz najzupełniej naturalną. I nikt z pracowników nie ma zamiaru wnikać w to, skąd się wzięły, ani dlaczego brzmią tak, a nie inaczej. To właśnie rygoryzm panujących reguł sprawia, że książka ma zupełnie inny klimat niż inne opowieści o podróżach w czasie. Mówiąc bohaterom, że nie mogą nic zmienić, i uwiązując ich na jednym, konkretnym krześle na ograniczoną ilość czasu, autor ogranicza ich pole manewrów do rozmowy.

Krystyna Siesicka napisała kiedyś, że człowiek jest nieprzekładalny na słowa. Chyba wszystkie japońskie książki, jakie dotąd czytałam, w jakiś sposób dotykają tego problemu. Nie inaczej ma się sprawa z powieścią Kawaguchi. To właśnie słowa są tu najważniejsze. Nieco niezręczne, sztywne, wymieniane nad filiżanką kawy. Niekiedy...

Ciąg dalszy: https://lekturymolinki.blogspot.com/2023/03/zanim-wystygnie-kawa-toshikazu-kawaguchi.html

Kawę pije się u nas dwa razy dziennie. Po śniadaniu i po obiedzie.

Konkretniej: pije ją moja mama. Zawsze z tego samego, beżowego kubka „z falbanką”, na tej samej kanapie w salonie.

Na pół godziny, czasem na dłużej, wszystko w domu ulega zawieszeniu. Kiedy skończy, zgodnie z niepisaną umową, czekać będą na nas chwasty do wyrwania, lekcje do odrobienia, podłogi do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wierzę wydawcom, którzy porównują książki do innych tekstów czy filmów.

W znacznej większości przypadków jest to po prostu tani chwyt marketingowy. Nie masz pomysłu na zareklamowanie powieści? Ogłoś, że przypomina losowo wybrany wybitny tekst z tego samego gatunku. Każdy kryminał mogłaby spokojnie napisać Agata Christie. Seria dla dzieci o magicznych zwierzętach to… następca „Władcy Pierścieni”.

Dlatego kiedy na jakiejś ulotce natrafiłam na powieść porównywaną do mojej ukochanej „Incepcji”, nie rzuciłam się na nią od razu. Założyłam, że to tylko puste słowa.

Jak się okazało, myliłam się tylko częściowo.

Była to „Incepcja” podniesiona do kwadratu i zmieszana z „Déjà vu”.




Budzi się w środku lasów otaczających posiadłość Blackheath, zziębnięty i przerażony. Nie wie kim jest, ani jak się tam znalazł. A jedyną rzeczą, jaką sobie przypomina, jest imię nieznajomej kobiety – Anny. Wkrótce jednak utrata pamięci okazuje się jego najmniejszym problemem.

Jeszcze tego samego wieczoru w Blackheath zginie córka właścicieli, Evelyn Hardcastle. To właśnie główny punkt mrocznej gry, w którą wplątany został Aiden. Od tej pory będzie przeżywać ten sam dzień raz za razem, co rano budząc się w ciele innego mieszkańca rezydencji. Może się uwolnić tylko jeśli odkryje, kto dokona zabójstwa. Jeśli nie uda mu się w ciągu ośmiu dni – wszystko zacznie się od początku. Musi jednak się spieszyć. Nad tą samą zagadką pracują bowiem również jego rywale. A z Blackheath może wydostać się tylko jedna osoba…



Złudna okazała się prostota notki wydawniczej na okładce. Rzeczywiście, bohater „każdego ranka przez osiem dni budzi się w ciele innego gościa”…

Inna sprawa, że kolejność zdarzeń, potrafi być rzeczą względną.


Choć z perspektywy Aidena naprawdę mija pełne osiem dni, w rzeczywistości… wszystko dzieje się w tym samym czasie. Oprócz bohatera po domu równocześnie kręci się siedem innych jego wcieleń, przeżywających różne momenty cyklu w ciałach różnych gości. I tak Aiden z drugiego dnia może otworzyć drzwi Aidenowi wczorajszemu, a nawet przyjąć ostrzeżenie od Aidena z czwartego czy ósmego dnia. Nic dziwnego, że czasem bohater łapie się na tym, że ściga własny ogon, a zagadkowe wydarzenia z teraźniejszości są rezultatem poczynań jego przyszłych wersji.

Jakby tego było mało, kolejne dni wbrew nazwie nie następują po sobie po kolei. Aiden zmienia bowiem postać za każdym razem, kiedy jego obecne wcielenie zasypia bądź traci przytomność – i przy następnej okazji powraca do porzuconego ciała. Wystarczy kilka utarczek z rywalami i przypadkowa drzemka, aby linearność czasu została zupełnie zachwiana. Tak, że fragment drugiego dnia może, dajmy na to, wypaść w samym środku dnia czwartego.

Tym większe gratulacje należą się autorowi, który cały ten bigos przekazuje w taki sposób, aby można było się w nim bez trudu połapać.

Jednak choć zabawa czasem w powieści jest absolutnie genialna, „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” nie jest tylko kolejnym lekkim, ekscytującym czytadłem. Fantastyczne wydarzenia stanowią tylko bodziec, który zmusza bohaterów do...

Ciąg dalszy: https://lekturymolinki.blogspot.com/2023/02/siedem-smierci-evelyn-hardcastle-stuart.html

Nie wierzę wydawcom, którzy porównują książki do innych tekstów czy filmów.

W znacznej większości przypadków jest to po prostu tani chwyt marketingowy. Nie masz pomysłu na zareklamowanie powieści? Ogłoś, że przypomina losowo wybrany wybitny tekst z tego samego gatunku. Każdy kryminał mogłaby spokojnie napisać Agata Christie. Seria dla dzieci o magicznych zwierzętach to…...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Grisham po prostu doskonale się bawił. Takie wrażenie odniosłam, odkładając powieść. Jakby na chwilę zapomniał o rzeszach fanów czekających na kolejne, ekscytujące prawnicze historie… I dla odmiany napisał o tym, co naprawdę kocha. To nie jest książka dla miłośników kryminałów. To książka dla miłośników literatury. A zatem: pisarze, wydawcy, księgarze i oczywiście Wy, czytelnicy – szykujcie się na prawdziwą ucztę!

Pięć bezcennych manuskryptów znika z biblioteki w Princetown. Policja szybko wpada na trop sprawców. Część z nich udaje się ująć, kolejny wkrótce ginie… Jednak pochopnie sprzedane rękopisy na dobre wsiąkają w dyskretny, elegancki światek handlarzy literaturą.

Marcer Mann zaczęła jako młoda, obiecująca pisarka. Jednak po pierwszej, nieudanej trasie promocyjnej musi w końcu przyznać, że jej życie zdecydowanie „nie układa się tak, jak to sobie zaplanowała”. W wieku trzydziestu lat ma przed sobą tylko obumierający początek nowej książki, niespłacony dług studencki i perspektywę rychłej utraty pracy. Tymczasem na jej drodze pojawia się tajemnicza Elaine. Pracowniczka firmy ubezpieczeniowej, która wie o Marcer niebezpiecznie dużo… i proponuje jej zawrotną sumę w zamian za zbliżenie się do Bruce’a Cable’a. Charyzmatycznego właściciela księgarni na wyspie Camino, który, jak wiadomo, ma szczególną słabość do cennych pierwodruków… oraz pięknych, młodych pisarek. Jak daleko posunie się Marcer? Czy niewprawionej w szpiegostwie dziewczynie uda się zmylić czujnego Bruce’a? I co stanie się, kiedy desperację i poczucie obowiązku osłabią osobiste uczucia?

To nie jest kryminał. Taka jest prawda, mimo że fakty zdają się wskazywać na coś innego. Jest kradzież? Jest. Są złoczyńcy? Są. Jest finalny zwrot akcji? Pewnie. A jednak wielbiciele gatunku będą pewnie nieco rozczarowani. Bo to nie intryga odgrywa w tej książce najważniejszą rolę.

Przede wszystkim – co pewnie nie zdziwi fanów Grishama – od samego początku doskonale wiadomo, kto stoi za całą sprawą. Kradzież manuskryptów jest opisana niemal co do sekundy, z uwzględnieniem każdego nazwiska, każdego szczegółu misternego planu. Co prawda nie ma pewności, czy ostatecznie rękopisy rzeczywiście trafiły w ręce Cable’a, ale wszystkie fakty zdają się na to wskazywać. Jedyne pytanie brzmi: jakim cudem książki zdeponowane w schowku z winem Oakmont miałyby się odnaleźć w prywatnym sejfie pod księgarnią na Camino? Jednak choć autor mógłby z łatwością dodatkowo udramatyzować fabułę – bądź co bądź rękopisy chce odzyskać zarówno FBI, jak i gotowi na wszystko przestępcy – nie robi tego.

Zamiast tego pozwala akcji zwolnić, a czytelnikowi – rozkoszować się atmosferą literackiego raju, jakim jest Camino. Gustowna, dobrze zorganizowana księgarnia, gdzie można wypić filiżankę kawy i wpaść na spotkanie autorskie. Prześliczny dom Bruce’a i Noelle, który zawsze stoi otworem dla miłośników książek. A przede wszystkim barwna społeczność pisarzy, którzy spotykają się przy lampce wina aby trochę sobie podogryzać i wymienić doświadczeniami. To właśnie te rozmowy nadają książce tak niezwykły klimat. Grisham nareszcie otwiera przed czytelnikiem drzwi do autorskiego światka, z pasją opowiadając o tym, czym zajmuje się na co dzień. Z doskonałym wyczuciem smaku temperuje swój entuzjazm szczyptą gorzkawej ironii. I puszcza nam oko, podśmiewując się lekko zarówno z...

Ciąg dalszy recenzji:
https://lekturymolinki.blogspot.com/2023/02/wyspa-camino-john-grisham.html

Grisham po prostu doskonale się bawił. Takie wrażenie odniosłam, odkładając powieść. Jakby na chwilę zapomniał o rzeszach fanów czekających na kolejne, ekscytujące prawnicze historie… I dla odmiany napisał o tym, co naprawdę kocha. To nie jest książka dla miłośników kryminałów. To książka dla miłośników literatury. A zatem: pisarze, wydawcy, księgarze i oczywiście Wy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Góry opromieniało ciepłe, wiosenne słońce. Jego światło wpadało przez okno, oblewając miękką kanapę w wynajętym domku. Na blacie stołu leżał otwarty pamiętnik, w którym jeszcze wczoraj miałam uzupełnić zapis dotyczący najnowszej izerskiej trasy. Ja jednak nie widziałam teraz ani gór, ani zeszytu, ani nawet liter trzymanej w dłoni książki. Pędziłam przez zaśnieżony las, w ślad za błądzącymi w mroku bohaterami. I czułam, że w najbliższym czasie nie ma szans żebym oderwała się do lektury.

Niewielka, francuska wioska wydaje się doskonałym miejscem na przystanek dla samotnej kobiety podróżującej po Europie z odziedziczonym stadem owiec. Wielkie pastwisko, górująca nad okolicą bryła starego zamku, olbrzymie lasy… A jednak jest coś groźnego w tym idyllicznym z pozoru miejscu. Czy to tylko rezultat lokalnych legend o jego poprzednim właścicielu, prowadzącym w zamku szpital psychiatryczny? Skutek dziwnego zachowania mieszkańców, którzy, jak się zdaje, nie mówią pasterce o wszystkim? A może podszept instynktu, ostrzegającego przed niebezpieczeństwem? Czerwone plamy jak kwiaty zakwitają na śniegu wokół leżącej sarny. Kłusownicy? Drapieżnik? Czy też… coś znacznie gorszego niż zwierzę lub człowiek?

Owce będą musiały zebrać całą odwagę aby rozwiązać tę tajemnicę… I stawić czoła zagrożeniu. Czy tym razem również uda się im zatriumfować?

Biały. Czerwony. Czarny. Tylko te kolory Swan dobiera ze swojej pisarskiej palety. Nie znajdziemy w jej książce szczegółowych, naturalistycznych opisów scen zbrodni. Autorka doskonale wie, że tak naprawdę przerażające jest nie to, co czytamy, ale to, co możemy przeczuwać między wierszami. Dlatego kolejne miejsca zabójstw odmalowuje oszczędnie, wręcz surowo. I po kilku zdaniach wycofuje się, zostawiając nam tylko nieostry, niepokojący obraz w trzech kolorach. Leonie Swan powoli, drobnymi napomknięciami zacieśnia wokół czytelnika sieć skojarzeń. Białe owce, które kiedyś zniknęły z pastwiska przy zamku. Czerwone wzory wypisane na śniegu. Czerwona kurtka chłopca, który pewnej zimy już nie wrócił z lasu… Te kolory stanowią w jej książce sygnał ostrzegawczy, jak ta pojedyncza, niepokojąca nuta, która w filmach poprzedza dramatyczne wydarzenia. Aż wreszcie wystarcza tylko jedno rzucone w odpowiednim momencie słowo o czerwonym swetrze jednej z bohaterek, aby umysł czytelnika pogalopował w przyszłość, pełną licznych, coraz bardziej przerażających scenariuszy.

Niepokojąco nieokreślona jest również sama postać tajemniczego mordercy...
Ciąg dalszy recenzji: https://lekturymolinki.blogspot.com/2023/01/triumf-owiec-leonie-swan.html

Góry opromieniało ciepłe, wiosenne słońce. Jego światło wpadało przez okno, oblewając miękką kanapę w wynajętym domku. Na blacie stołu leżał otwarty pamiętnik, w którym jeszcze wczoraj miałam uzupełnić zapis dotyczący najnowszej izerskiej trasy. Ja jednak nie widziałam teraz ani gór, ani zeszytu, ani nawet liter trzymanej w dłoni książki. Pędziłam przez zaśnieżony las, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłość i bogactwo. Te dwa słowa wystarczą aby rozpalić wyobraźnię każdego czytelnika. Można oczywiście powtarzać, że to stare, wyświechtane motywy, wykorzystywane już miliony razy. Można dowodzić, że książkowe opisy zakochania nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Można nawet upierać się, że pieniądze nie mają w życiu najmniejszego znaczenia. A jednak mało kto potrafi pozostać obojętnym w obliczu powieściowych romansów czy przepychu wspaniałych rezydencji…

Rok 1922. W Stanach Zjednoczonych kwitnie bodaj najbardziej barwny okres ich historii, nie bez powodu zwany „szalonymi latami dwudziestymi”. Młody, lecz ambitny Nick Carraway przybywa na Wschód w pogoni za karierą. Traf chce, że zakupiony przez niego skromny domek sąsiaduje z pełną przepychu, wystawną rezydencją niejakiego Gatsby’ego. Wkrótce bohater staje się jednym z głównych widzów trwającego w willi nieustającego pasma ekscentrycznych przyjęć i zabaw. Z czasem osoba sąsiada zaczyna coraz bardziej go fascynować. Kim właściwie jest ten tajemniczy, bajecznie bogaty gospodarz, który dorobił się swego majątku niewiadomym sposobem? Nielegalnym handlarzem alkoholu? Byłym szpiegiem? A może człowiekiem, który „kogoś zabił”? Smakowite plotki krążą od jednych uszminkowanych ust do drugich, serwowane razem z kieliszkami szampana. Prawda, jaką odkrywa Nick jest zarazem znacznie prostsza, jak i bardziej romantyczna. I ma ścisły związek z tragedią miłosną sprzed lat. Tragedią, która w najbliższym czasie ma doczekać się swojego drugiego aktu…

Fitzgerald odpakowuje swoją opowieść jak podarunek zawinięty w lśniący papier… Z początku rozmyślnie oślepia czytelnika przepychem, ozdobnością i barwami życia Gatsby’ego. Jak w kalejdoskopie przewijają się pojedyncze obrazki z wystawnych przyjęć trwających w rezydencji dniami i nocami. Eleganccy gości, alkohol płynący strumieniami i baśniowość, która spowija całą zabawę szczególnym czarem. Z każdym kolejnym rozdziałem autor odrzuca jednak następne warstwy tej pozłoty, pozbywając się wszystkiego, co zbędne. Aż wreszcie pozostaje tylko ścisły szkielet fabuły – czysty, klasyczny, wręcz surowy…

Ciąg dalszy: http://lekturymolinki.blogspot.com/2022/11/wielki-gatsby-francis-scott-fitzgerald.html

Miłość i bogactwo. Te dwa słowa wystarczą aby rozpalić wyobraźnię każdego czytelnika. Można oczywiście powtarzać, że to stare, wyświechtane motywy, wykorzystywane już miliony razy. Można dowodzić, że książkowe opisy zakochania nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Można nawet upierać się, że pieniądze nie mają w życiu najmniejszego znaczenia. A jednak mało kto potrafi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Grupka osób przy jakiejś okazji zbiera się w jednym domostwie. Przestrzeń jest ograniczona, niepostrzeżone dostanie się do środka z zewnątrz niemal niemożliwe. W tych właśnie okolicznościach dochodzi do morderstwa. Wszyscy są podejrzani, a to dopiero początek brutalnej serii zabójstw… Trzymający w napięciu thriller? Kolejny kryminał Agaty Christie? Cóż, w rzeczywistości to streszczenie… komedii.

Joanna przyjeżdża do Danii aby odwiedzić ukochaną przyjaciółkę Alicję. Jej przybycie zbiega się w czasie z uroczystym oblewaniem nowego nabytku – osobliwej, czerwonej lampy. W jej przyćmionym świetle goście zbierają się na tarasie i świętują w najlepsze. Beztroską zabawę przerywa wystąpienie podchmielonego Edka, który zrywa się z miejsca z okrzykiem: „Alicja, czemu ty się narażasz?!”. Nikt jakoś nie pali się do słuchania pijackich rewelacji na temat „osób” jakie przyjmuje gospodyni, więc goście dyskretnie uspakajają mężczyznę. Wydaje się, że sprawa jest zakończona. Tymczasem kiedy przyjęcie się kończy, Edek zostaje znaleziony w swoim fotelu z nożem w plecach. Wkrótce w domu dochodzi do całej serii morderczych prób, których celem wydaje się Alicja… Tyle tylko, że panujący chaos, wariackie pomysły domowników i nieustanna pielgrzymka gości doprowadziłyby do osiwienia nawet najlepiej wyszkolonego zabójcę. A w ogólnym zamieszaniu nieudolne próby dokonania morderstwa przynoszą najmniej spodziewane rezultaty…

Wydaje Wam się, że powieść o serii zbrodni takiego kalibru musi być mroczna i poważna? W takim razie nie znacie jeszcze Joanny Chmielewskiej! Autorka w dowcipny, przewrotny sposób parodiuje jeden z najbardziej tradycyjnych motywów powieści kryminalnych, tworząc lekką, zabawną, zawikłaną całość. I choć ofiary padają gęsto, a morderca wspina się na wyżyny pomysłowości, wykorzystując do uśmiercenia Alicji najbardziej wyszukane metody, prawdziwych trupów jest zaskakująco niewiele. Jak zwykle w przypadku Joanny i jej znajomych, jest to w dużej mierze efekt nieprzewidywalności ich poczynań dla umysłów normalnych. Bohaterowie, z właściwą sobie niefrasobliwością, zamiast planować inteligentną obronę, zdają się na ślepy los i najdziwniejsze pomysły. Rekordy bije tym razem Alicja. Konsekwentnie gubi dowody rzeczowe, wpuszcza do domu tabuny przypadkowych ludzi i alergicznie reaguje na wszystkie próby zachęcenia do podjęcia zdecydowanych działań. W rezultacie to, co powinno być sceną morderstwa przypomina bardziej oprawę jakiejś farsy. Dziesiątki gości przyjeżdżają (zapowiedziani, bądź nie) i odjeżdżają (przeważnie ambulansem), a pozostali, w niezwykłej ruchliwości, nieustannie zmieniają pościel, pokoje, łóżka, wprowadzając szaleńcze zamieszanie. Nic dziwnego, że nieszczęsny zabójca...
Ciąg dalszy:
https://lekturymolinki.blogspot.com/2022/09/wszystko-czerwone-joanna-chmielewska.html

Grupka osób przy jakiejś okazji zbiera się w jednym domostwie. Przestrzeń jest ograniczona, niepostrzeżone dostanie się do środka z zewnątrz niemal niemożliwe. W tych właśnie okolicznościach dochodzi do morderstwa. Wszyscy są podejrzani, a to dopiero początek brutalnej serii zabójstw… Trzymający w napięciu thriller? Kolejny kryminał Agaty Christie? Cóż, w rzeczywistości to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszyscy kiedyś umrzemy. To fakt. Wolimy jednak o tym zapomnieć – i znakomicie nam się to udaje. Pogrążamy się w szarej, codziennej rutynie, odkładamy to, co ważne na czas nieokreślony i wmawiamy sobie, że spełnianie marzeń może poczekać. W końcu przestajemy doceniać to, jakim cudem jest życie. I nie zwracamy uwagi na to, że przecież każdy dzień może okazać się naszym ostatnim…

Weronika postanawia umrzeć. Jej decyzji nie powoduje żadne nieszczęśliwe wydarzenie ani nawet depresja. Bohaterka stwierdza po prostu, że w życiu doświadczyła już wszystkiego, czego chciała. Dlatego pewnego dnia sprząta swój pokój, połyka cztery opakowania tabletek i siada przy oknie żeby ostatni raz obejrzeć zachód słońca. Pozostawia po sobie tylko krótki list, w którym wyraża oburzenie, że dziennikarz jednego z poczytnych francuskich pism rozpoczął swój artykuł pytaniem: „Gdzie leży Słowenia?”. Weronika nie umiera jednak. Odzyskuje przytomność w miejscowym szpitalu psychiatrycznym, otoczona kordonem lekarzy. I zderza się z diagnozą: obumarcie jednej z komór serca. Zamiast lekkiej, przyjemnej śmierci przy dźwiękach muzyki czeka ją kilka dni życia w towarzystwie szaleńców i znoszenie przerażających ataków choroby w oczekiwaniu na ten jeden, który okaże się ostatni. Ten krótki czas bezpowrotnie zmieni jednak zarówno wszystkich pacjentów szpitala, jak i samą Weronikę…

Paulo Coelho umieszcza akcję swojej powieści w szczególnym miejscu. Villete nie jest zwykłym ośrodkiem psychiatrycznym. Powstałe z kaprysu grupy biznesmenów, nie zaś z rzeczywistej potrzeby, przez większość czasu świeci pustkami. Aby zadowolić inwestorów, oprócz prawdziwych chorych personel przyjmuje więc każdego, kto gotów jest opłacić swój pobyt. Nic dziwnego, że choć bohaterowie powieści mają różne diagnozy, w gruncie rzeczy są bardzo do siebie podobni. Schizofrenia, napady lękowe, czy myśli samobójcze – powód, dla którego latami pozostają w Villete jest jeden. W szpitalu wariatów zaznali wreszcie prawdziwej wolności, wyrwali się z rutyny, otrzymali możliwość bycia sobą, bez obawy, co pomyślą inni. W końcu gdzie można pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa, jeśli nie w ośrodku psychiatrycznym? Większość pacjentów nie kwapi się już z powrotem do dawnego życia. Wygodniej jest im ukrywać poprawę stanu zdrowia i traktować Villete jak luksusowy hotel. Weronika ma inny problem....

Ciąg dalszy:
https://lekturymolinki.blogspot.com/2022/08/weronika-postanawia-umrzec-paulo-coelho.html

Wszyscy kiedyś umrzemy. To fakt. Wolimy jednak o tym zapomnieć – i znakomicie nam się to udaje. Pogrążamy się w szarej, codziennej rutynie, odkładamy to, co ważne na czas nieokreślony i wmawiamy sobie, że spełnianie marzeń może poczekać. W końcu przestajemy doceniać to, jakim cudem jest życie. I nie zwracamy uwagi na to, że przecież każdy dzień może okazać się naszym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli miałabym wybrać jednego autora, którego znam naprawdę dogłębnie, byłaby to Agatha Christie. W porównaniu do innych twórców, to właśnie jej książek mam u siebie najwięcej. Przez lata poszerzałam ten zbiorek, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że zaczynam wyłapywać w różnych powieściach podobne chwyty fabularne. I choć nie zdarzyło się jeszcze, żeby jakaś książka nie zaskoczyła mnie na koniec, żyłam w przekonaniu, że pewne rzeczy są wspólne dla wszystkich tekstów Agathy Christie. Aż wreszcie natrafiłam na kryminał, który przewrócił moje przekonania do góry nogami…
Kiedy kapitan Hastings przyjeżdża do Anglii w interesach, w pierwszej kolejności kieruje kroki do starego przyjaciela – Herkulesa Poirot. Z przyjemnością wspominają rozwiązane przez siebie sprawy i zabawiają się „zamawianiem” następnych zagadek. Żarty kończą się kiedy Poirot otrzymuje tajemniczy anonim. Jego autor wzywa detektywa do udowodnienia swoich umiejętności i radzi „zainteresować się Andover”. Kiedy we wspomnianej miejscowości dochodzi do zabójstwa, Herkules staje przed jedną z najtrudniejszych spraw w swojej karierze. Tajemniczy seryjny morderca za każdym razem zapowiada zbrodnie listownie, podając dzień i nazwę miejscowości. Kolejne ofiary dobierane są w kolejności alfabetycznej, a zabójca zawsze pozostawia po sobie rozkład jazdy A.B.C… Czy Poirot zdąży rozwikłać tę zagadkę zanim morderca dojdzie do Z?
Czytaliście kiedyś książki Agathy Christie? Jeśli tak, wiecie zapewne, jak charakterystyczny jest jej styl tworzenia intrygi… Długie wstępy, w których po kolei poznajemy każdego bohatera. Zamknięte, niewielkie grono podejrzanych, gdzie każdy skrywa jakieś tajemnice. Oskarżenia przenoszone z osoby na osobę i napięcie budowane aż do momentu wielkiego rozwiązania… Rozumiecie, o czym mówię?
Cóż, „A.B.C.” jest zupełnie inne.
Akcja rozpoczyna się natychmiast. Na stronie dziewiątej Poirot otrzymuje anonim. Na szesnastej mamy pierwsze zwłoki. Do zabójstw dochodzi w odległych miejscach. Ludzi związanych z ofiarami nic wcześniej nie łączyło. Część z nich w normalnych okolicznościach mogłaby być podejrzana, jednak zaplanowany i seryjny charakter zbrodni całkowicie oczyszcza ich z zarzutów. Koniec z przenoszeniem oskarżenia z osoby na osobę. Koniec z „prywatnymi” zbrodniami w zaciszu hotelu, kolejowego przedziału czy starej angielskiej rezydencji. Tym razem areną pojedynku Poirota ze zbrodniarzem staje się cała Anglia. Wielka burza w prasie, niekończące się konferencje ze specjalistami, podróże na drugi koniec kraju… Całkowite przeciwieństwo zbrodni w stylu Agathy Christie!
Jeszcze bardziej dezorientujące jest to, że – jak się zdaje – od początku wiemy… kto zabija. Już w drugim rozdziale widzimy...

Ciąg dalszy recenzji:
https://lekturymolinki.blogspot.com/2022/07/abc-agatha-christie.html

Jeśli miałabym wybrać jednego autora, którego znam naprawdę dogłębnie, byłaby to Agatha Christie. W porównaniu do innych twórców, to właśnie jej książek mam u siebie najwięcej. Przez lata poszerzałam ten zbiorek, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że zaczynam wyłapywać w różnych powieściach podobne chwyty fabularne. I choć nie zdarzyło się jeszcze, żeby jakaś książka nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

O sztucznej inteligencji słyszymy ze wszystkich stron. Czytamy o nich w długich, naukowych artykułach i naiwnych powieściach typu science-fiction. Pomstujemy na prymitywne automaty na liniach telefonicznych różnych firm, i z rozbawieniem badamy możliwości smartfonowych „asystentów”. Doskonale znamy sympatyczne droidy z „Gwiezdnych wojen” i przerażające wizje świata maszyn z „Matrixa”… Ale czy kiedyś zastanawialiście się, jak wyglądałoby nasze życie opisane przez wyjątkowo inteligentnego robota?

Klara jest wykfalifikowaną Sztuczną Przyjaciółką z trzeciej serii modelu B2. Tak jak inne roboty w jej sklepie, została zaprojektowana aby dotrzymywać towarzystwa przyszłym właścicielom. Swoje zadanie traktuje bardzo poważnie – dlatego dokładnie obserwuje świat po drugiej stronie witryny, chcąc jak najlepiej poznać ludzi i rządzące nimi prawa. Kiedy jednak trafia do nastoletniej Josie okazuje się, że czeka ją znacznie więcej wyzwań, niż mogła się spodziewać... Klara wierzy jednak, że przy odrobinie ciężkiej pracy i oczywiście z pomocą Słońca, bez trudu zdoła poradzić sobie ze wszystkim, co przyniesie los.

Po raz kolejny sięgam po książkę tego autora. I po raz kolejny jestem naprawdę pod wrażeniem tego, jak wiele na temat osobowości narratora potrafi przekazać za pomocą kilku neutralnych zdań. Podobnie jak w przypadku „Okruchów dnia” na kartach książki nie znajdziemy wielu rozbudowanych opisów przeżyć. Co prawda Klara, w przeciwieństwie do Stevensa, nie ma problemu z mówieniem o swoich emocjach. Nazywa je jednak w sposób tak krótki i bezpośredni, że czytelnik chwilami zastanawia się, czy bohaterka naprawdę je odczuwa – czy po prostu wykorzystuje gotowe sformułowania zapisane w swojej pamięci. Mogłoby się wydawać, że wobec tego postacie z obu powieści będą do siebie dość podobne – obie są bardzo uprzejme, zachowują spokój niezależnie od okoliczności, a za cel swego życia uważają służbę ludziom. A jednak Kazuo Ishiguro nie powiela narracyjnych chwytów z „Okruchów dnia”. Klara jest całkowicie odrębną jednostką, z własnym, indywidualnym głosem....

https://lekturymolinki.blogspot.com/2022/07/klara-i-sonce-kazuo-ishiguro.html

O sztucznej inteligencji słyszymy ze wszystkich stron. Czytamy o nich w długich, naukowych artykułach i naiwnych powieściach typu science-fiction. Pomstujemy na prymitywne automaty na liniach telefonicznych różnych firm, i z rozbawieniem badamy możliwości smartfonowych „asystentów”. Doskonale znamy sympatyczne droidy z „Gwiezdnych wojen” i przerażające wizje świata maszyn z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno recenzuje się pozycje należące do tak zwanej klasyki. Nie da się ich pochwalić, nie popadając w powtarzanie wytartych frazesów o „arcydziełach”, „wybitności” i „przełomowości”. Nie da się też ich krytykować – gdyż nawet jeśli słowa zarzutu są słuszne, nie sposób odradzać ludziom sięgnięcia po książki, które odegrały tak wielką rolę w historii literatury. A jednak nie sposób też milczeć w obliczu tych tytułów – ponieważ w szczególny sposób zasługują one na to, aby wciąż mówić o nich i pisać.

Jem i Skaut Finchowie wychowują się w spokojnym, rozgrzanym miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych. Pochłonięci dziecięcymi problemami i zabawami, niewiele interesują się sprawami dorosłych. Ich beztroska kończy się niespodziewanie pewnego lata, kiedy miasteczkiem wstrząsa sprawa Toma Robinsona. Ten młody, czarnoskóry chłopak z niesprawną ręką ma stanąć przed sądem pod zarzutem gwałtu na białej dziewczynie. Brakuje dowodów i wiarygodnych świadków zajścia, a całe dochodzenie opiera się wyłącznie na słowach obu stron. Obrońcą Robinsona ma być zaś nie kto inny, jak ojciec Jema i Skauta – prawnik Atticus Finch…

Kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki „Zabić drozda”, wiedziałam o tej książce tylko tyle, że jest bardzo znana, bardzo „głęboka” i dotyka problemu rasizmu. Właściwie do sięgnięcia po nią wystarczyłby mi tylko argument o jej „klasyczności” i wybitności, ale z przyzwyczajenia zerknęłam na opis na obwolucie. Krótka notatka informowała, że książka przedstawia historię rozprawy sądowej pewnego czarnoskórego chłopaka i mniej więcej streszczała postawione mu zarzuty. Będąc świeżo po spotkaniu z prawniczymi kryminałami Grishama, wyobraziłam sobie, że czekają na mnie długie sceny przesłuchań, wielkie adwokackie przemowy i tym podobne sądowe akcenty. Tymczasem już po pierwszej stronie przeżyłam wstrząs. Bo oto zamiast na obiecywaną rozprawę, natrafiłam na… lekką, wakacyjną historię o trójce dzieci próbujących wywabić z domu tajemniczego sąsiada. Pasującą bardziej – jak mi się wówczas zdawało – do przyjemnej powieści dla najmłodszych niż do „arcydzieła światowej literatury” powstałego z myślą o dorosłych. Sama sala sądowa pojawia się w książce dokładnie raz – i to dopiero na 244 stronie – by na stronie 318 zniknąć na dobre.

Taki zabieg Harper Lee z początku – a przynajmniej tak było w moim przypadku – budzi mieszane uczucia. Po co marnować ponad dwieście stron na opisy dziecięcych zabaw, wygłupów i strachów, zamiast od razu przejść do rzeczy? Jednak kiedy dokładniej wczytać się w to – rzeczywiście chwilami przydługie – wprowadzenie okazuje się, że wbrew pozorom...

https://lekturymolinki.blogspot.com/2022/06/zabic-drozda-harper-lee.html

Trudno recenzuje się pozycje należące do tak zwanej klasyki. Nie da się ich pochwalić, nie popadając w powtarzanie wytartych frazesów o „arcydziełach”, „wybitności” i „przełomowości”. Nie da się też ich krytykować – gdyż nawet jeśli słowa zarzutu są słuszne, nie sposób odradzać ludziom sięgnięcia po książki, które odegrały tak wielką rolę w historii literatury. A jednak nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Poziom czytelnictwa gwałtownie spada”. „Młodzież coraz rzadziej sięga po książki”. „Już wkrótce literatura przestanie istnieć”... Słyszymy takie opinie tak często, że już przestają nami wstrząsać. W końcu co z tego, że statystyki są coraz bardziej alarmujące? Nawet jeśli książki znikną z rynku, pozostanie przecież grupa bibliofilów, które wciąż będzie trzymać je w domu i czytać… A przynajmniej tak się wydaje. Ale czy kiedykolwiek próbowaliście się zastanowić, jak będzie wyglądał świat zupełnie pozbawiony literatury?

Przyszłość. Dzięki postępowi technologicznemu życie staje się coraz prostsze i wygodniejsze. Większość chorób można wyleczyć w czasie kilkugodzinnego zabiegu. Telewizja, dzięki specjalnym ścianowizorom, wkracza w szczytową fazę rozwoju, czyniąc filmy bardziej realnymi niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet domy są ognioodporne i skutecznie zabezpieczone przed pożarami. Dawni strażacy przekształcają się w elitarną grupę, która stoi na straży porządku i spokoju ducha mieszkańców. Ich zadaniem jest odnajdywanie i palenie książek – jedynej rzeczy, która może trwale zrujnować panującą idyllę…

Guy Montag uwielbia swoją pracę w remizie. Mało co sprawia mu taką satysfakcję co wzniecanie pożarów. Wszystko zmienia się, kiedy na jego drodze staje garstka ludzi innych niż wszyscy. Nastoletnia Clarisse, doskonała obserwatorka ludzi i natury. Emerytowany profesor recytujący z pamięci stare wiersze. I nieznajoma kobieta, która wolała podpalić siebie razem z domem niż stracić ukochane książki. Zaintrygowany Montag postanawia dowiedzieć się, co kryją niszczone przez niego tomy. Nawet nie spodziewa się, że ta decyzja wkrótce wywróci jego życie do góry nogami…

Rzeczywistość przedstawiona w „451° Fahrenheita” przywołuje mi na myśl „Nowy wspaniały świat” Huxleya. W obu przypadkach podstawą dla fabuły staje się wizja pewnego systemu. Założenie jest proste. Wszyscy ludzie chcą szczęśliwego życia – więc niech je dostaną. Wystarczy ograniczyć do minimum przykre doświadczenia i zapewnić ogólny dostęp do prostych, niewymagających przyjemności. Dlatego należy zniszczyć wszystko, co może zagrozić temu stanowi ogólnego, bezmyślnego zadowolenia. Zarówno książki, które prowokują do namysłu i gorzkich wniosków... Jak i wszystkich ludzi skłonnych do niesienia w świat przeczytanych gdzieś, niebezpiecznych idei. Jednak o ile „Nowy wspaniały świat” mocniej dotyka kwestii politycznych, „451° Fahrenheita” koncentruje się przede wszystkim na skutkach, jakie wywiera na ludzkiej psychice życie w takich warunkach. Nastawienie na konsumpcjonizm i brak głębszych relacji w rodzinie chroni przed bólem i trudnościami, ale nie daje pełnego szczęścia. Z czasem takie życie zaczyna wyniszczać bohaterów. I jeśli połączymy w całość pojedyncze wzmianki na ten temat, uzyskamy przerażający obraz. Samobójstwa tak częste, że nikim już nie wstrząsają. Młodzi ludzie, którzy wolny czas spędzają ścigając się ulicami z niebezpieczną prędkością albo umyślnie rozjeżdżając przechodniów. I bohaterowie, którzy traktują telewizyjnych bohaterów jak własną rodzinę – a nawet lepiej. „451° Fahrenheita” udowadnia, że...

Ciąg dalszy recenzji: https://lekturymolinki.blogspot.com/2022/01/451-fahrenheita-ray-bradbury.html

„Poziom czytelnictwa gwałtownie spada”. „Młodzież coraz rzadziej sięga po książki”. „Już wkrótce literatura przestanie istnieć”... Słyszymy takie opinie tak często, że już przestają nami wstrząsać. W końcu co z tego, że statystyki są coraz bardziej alarmujące? Nawet jeśli książki znikną z rynku, pozostanie przecież grupa bibliofilów, które wciąż będzie trzymać je w domu i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Boże Narodzenie… Na te słowa przed oczami większości z nas pojawiają się dziesiątki pięknych wspomnień i skojarzeń. Zapach choinki, błyski kolorowych lampek na choince, smak wigilijnych potraw… I uroczyście ubrani, uśmiechnięci bliscy, dzielący się opłatkiem. Miłość, pokój, radość… A teraz wyobraźcie sobie inną scenę. Tradycja i zaproszenie przez seniora rodu zmusza starą, angielską rodzinę do zebrania się na święta w jednym miejscu. I choć wszystko wydaje się w najlepszym porządku, pod płaszczykiem wzajemnej uprzejmości kryją się dawne rany i negatywne emocje... Emocje, które w każdej chwili mogą znaleźć ujście w najbardziej dramatycznych okolicznościach…

Choć Simeon Lee najlepsze lata ma już za sobą, wciąż łasy jest na życie. Za młodu znany jako awanturnik i kobieciarz, na starość szuka rozrywki w prowokowaniu ludzkich namiętności i konfliktów. Kiedy na święta w jego domu zbiera się cała rodzina, nie zamierza przegapić takiej okazji aby wykrzesać nieco życia ze swoich „mięczakowatych”, jak uważa, dzieci. Złośliwe insynuacje, wzmianki o zmianie testamentu i obecność niemal zupełnie nieznanych krewnych wkrótce robią swoje. W wigilijny wieczór atmosfera wzajemnej niechęci i rozgoryczenia sięga zenitu… I właśnie wtedy rozproszoną po domu rodziną wstrząsa przeraźliwy wrzask i rumor przewracanych mebli. Po chwili domownicy odnajdują ciało Simeona leżące w kałuży krwi w zdemolowanym gabinecie… Wygląda na to, że starzec przed sekundą stoczył brutalną walkę o życie – jednak do zamkniętego od środka pokoju nie mógł dostać się żaden człowiek z zewnątrz. Zemsta? Rabunek? A może desperacka próba zapobiegnięcia zmianie zapisu w testamencie? Na szczęście w okolicy przebywa właśnie niezawodny Herkules Poirot.

Przez ostatnie kilka lat przeczytałam tyle kryminałów Agathy Christie, że o jej stylu konstruowania intryg powinnam wiedzieć już wszystko. I teoretycznie rzeczywiście tak jest. Znam ogólny schemat powieści. Potrafię wymienić kilka ulubionych typów zwrotów akcji tej autorki. A nawet – niczym panna Marple – łapię się na tym, że dostrzegam podobieństwa między postaciami z różnych książek i próbuję wyciągać z tego wnioski. Kiedy sięgnęłam po „Morderstwo w Boże Narodzenie”, mniej więcej w połowie lektury zaczęłam czuć się rozczarowana. Najważniejsze tropy rozpoznałam już na samym początku. A w dodatku Poirot cały czas powtarzał, co jest kluczem do rozwiązania zagadki. I chociaż całe życie pragnęłam choć raz ubiec książkowego detektywa, teraz, gdy sukces był już o krok, żałowałam, że stracę całą radość z zaskakującego zakończenia… Nie doceniłam jednak Agathy Christie. Poszlaki były wyraźne – to prawda. Ale im dalej czytałam… tym mniej z nich wynikało...

Cała recenzja: http://lekturymolinki.blogspot.com/2021/12/morderstwo-w-boze-narodzenie-agatha.html

Boże Narodzenie… Na te słowa przed oczami większości z nas pojawiają się dziesiątki pięknych wspomnień i skojarzeń. Zapach choinki, błyski kolorowych lampek na choince, smak wigilijnych potraw… I uroczyście ubrani, uśmiechnięci bliscy, dzielący się opłatkiem. Miłość, pokój, radość… A teraz wyobraźcie sobie inną scenę. Tradycja i zaproszenie przez seniora rodu zmusza starą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Perskie czy arabskie baśnie mają w sobie jakiś magnetyczny urok. Nie sposób ich pomylić z opowieściami innych narodów. Wystarczy jedno zdanie, parę słów-kluczy… i już czujemy ten niepowtarzalny powiew egzotyki, który każe wstrzymać oddech i zanurzyć się w zupełnie innym świecie. Oto powieść, która zapewni Wam właśnie takie przeżycia.

Kraina Miraji była kiedyś dzikim, prawdziwie magicznym miejscem. Na śmiałków mieszkających wśród piasków pustyni czyhały liczne upiory i niebezpieczeństwa. Piękne księżniczki zdobywały serca potężnych dżinów i uczyły się wykorzystywać ich moc przeciwko nim. A nieliczni ludzie z narażeniem życia chwytali i pętali żelazem szybkie jak wiatr Buraqi. Te czasy odeszły już jednak do legend opowiadanych przy ognisku. Magia wycofała się daleko w głąb pustyni. A mieszkańcy Miraji skupiają się na codziennej, mozolnej pracy w fabrykach broni. Na ich tle wyróżnia się nastoletnia Amani – nie tylko dzięki nietypowym, błękitnym oczom. Dziewczyna chce wyrwać się z rodzinnego Dustwalk, gdzie jedyną perspektywą jest dla niej małżeństwo z wujem. Pragnie ruszyć do Izmanu, miasta, w którym – jak wieść niesie – czeka na nią lepsze życie. Pewnego dnia Amani poznaje tajemniczego Jina. Postanawia przyłączyć się do cudzoziemca. Jednak okazuje się, że chłopak tak naprawdę jest szpiegiem oskarżonym o zdradę stanu. Bohaterów czeka niebezpieczna ucieczka przez pustynię, pełną czarów… i bezlitosnych żołnierzy Sułtana.

Zawsze zachwycali mnie autorzy, którzy na kartach powieści tworzą całe, odległe światy. Im bardziej dopracowane, tym lepiej. I właśnie to jest główny atut książki Alwyn Hamilton. Wymyślona przez nią kraina Miraji nie jest co prawda miejscem zupełnie oderwanym od rzeczywistości. Każdy czytelnik bez trudu rozpozna w niej pewne odniesienia do kultury arabskiej, czy klimatu „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. „Buntowniczkę…” wyróżnia za to wyjątkowe tło legendarne. Autorka stworzyła świat, w którym snute przy ognisku opowieści odrywają szczególnie ważną rolę. Każda z nich ma w sobie ziarnko prawdy, cenną wiedzę, bez której nie da się przetrwać na pustyni. Dlatego siłą rzeczy ten motyw nieustannie powraca do nas jak echo. Straszliwe historie o żywiących się strachem koszmarach. Prastary mit o tym, jak dżiny stworzyły świat. Powtarzana na ucho legenda o Księciu Buntowniku… To tylko niektóre baśnie, które znajdziemy na kartach powieści. Jednak Alwyn Hamilton nie rozpisuje się zbytnio na ten temat. Potrafi znaleźć idealną równowagę między przekazywaniem czytelnikowi wiedzy o opowieściach z Miraji a trzymaniem się głównego wątku. Nie przytacza całych historii – no, może z nielicznymi wyjątkami. Przede wszystkim lekko sygnalizuje ich treść i istnienie. Lekka aluzja w czyjejś rozmowie, dwa zdania wyjaśnienia – to wszystko. Dzięki temu czytelnik...

Ciąg dalszy: https://lekturymolinki.blogspot.com/2021/08/buntowniczka-z-pustyni-alwyn-hamilton.html

Perskie czy arabskie baśnie mają w sobie jakiś magnetyczny urok. Nie sposób ich pomylić z opowieściami innych narodów. Wystarczy jedno zdanie, parę słów-kluczy… i już czujemy ten niepowtarzalny powiew egzotyki, który każe wstrzymać oddech i zanurzyć się w zupełnie innym świecie. Oto powieść, która zapewni Wam właśnie takie przeżycia.

Kraina Miraji była kiedyś dzikim,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mówi się, że zwierzęta widzą więcej niż ludzie. Że rozumieją nas lepiej, niż nam się wydaje. I że mają głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości. Dlatego czasem, na kartach powieści, oddajemy im głos. Aby spojrzały na nasz świat i opowiedziały o nim na nowo. Z uśmiechem, naiwnością i szczerością… Oraz sprawiedliwością. Przede wszystkim ze sprawiedliwością.

Owce od lat prowadzą sielskie życie na swojej łące. Ich człowiek, George, dba o to, aby niczego im nie brakowało. Pielęgnuje ich puszyste runo, czyta na głos książki, a nawet obiecuje kiedyś zabrać stado do Europy. Jednak któregoś ranka owce znajdują pasterza na trawie, przebitego szpadlem. Kto zamordował George’a? Czym jest tajemnicza Rzecz leżąca na miejscu zbrodni? I dlaczego wszyscy ludzie w miasteczku chcą dostać się do przyczepy, w której mieszkał pasterz? Owce postanawiają rozwiązać tę zagadkę. A potem… potem zaprowadzić sprawiedliwość!

Powieść Leonie Swann można określić jako bajkę dla dorosłych. Książka stanowi koktajl powagi i lekkości, smutku i dowcipu, realizmu i fantazji… Z jednej strony mamy niezbyt przyjemną historię ciemnych porachunków grupy ludzi. Ciało przebite szpadlem, mroczne zbrodnie z przeszłości, tajemnicze interesy... Trudno nazwać to przyjemną opowiastką na dobranoc. Jednak obecność owiec wszystko zmienia. Wchodzą na łąkę, obejmują spojrzeniem całą scenę zbrodni, wygłaszają jakąś złotą myśl… I nagle czytelnik nie może powstrzymać uśmiechu. Zwłaszcza, kiedy zwierzęta biorą się za psychologię i głęboką analizę ludzkiego postępowania. A głównym punktem odniesienia tych rozważań stają się zasady rządzące pastwiskiem i… losy bohaterek kilku kiepskich romansów. No – ale najważniejsza jest przecież skuteczność, prawda?

„Sprawiedliwość owiec” jest inna od wszystkich kryminałów, jakie kiedykolwiek czytałam. Głównie wpływa na to...

Ciąg dalszy: https://lekturymolinki.blogspot.com/2021/08/sprawiedliwosc-owiec-leonie-swann.html

Mówi się, że zwierzęta widzą więcej niż ludzie. Że rozumieją nas lepiej, niż nam się wydaje. I że mają głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości. Dlatego czasem, na kartach powieści, oddajemy im głos. Aby spojrzały na nasz świat i opowiedziały o nim na nowo. Z uśmiechem, naiwnością i szczerością… Oraz sprawiedliwością. Przede wszystkim ze sprawiedliwością.

...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam idealny plan dnia. Rano chciałam wybrać jakąś dobrą lekturę i przeczytać parę rozdziałów. Nie wszystko – mowy nie ma – przyjemność powinna trwać znacznie dłużej niż kilka godzin. Byłam zdecydowana i pewna swojej siły woli. Kilkadziesiąt stron – i koniec. A potem wzięłam do ręki „Zieloną Milę…” I już nie potrafiłam zdobyć się na to, żeby ją odłożyć.

Paul Edgecombe przewodzi strażnikom w jednym z amerykańskich więzień. A właściwie w jego najbardziej nieprzyjaznej części, gdzie w sześciu celach przebywają skazani na karę śmierci. Zadaniem Paula jest, między innymi… nadzorowanie i przeprowadzanie egzekucji. Jednak mężczyzna czuje się też w obowiązku dbać o komfort psychiczny więźniów, rozmawiać z nimi i pocieszać ich. Wszystko zmienia się w roku 1932 roku. Do bloku E trafia trzech nowych skazańców. Francuz Delacroix, który całkowicie poświęca się opiece nad ukochaną myszką. Chytry i niezrównoważony Wiliam Wharton. I wreszcie John Coffey, od samego początku wyróżniający się spokojem i łagodnością… Zaintrygowany Paul odkrywa, że więzień obdarzony jest niezwykłą mocą. Z czasem zaczyna wątpić w jego winę…

Do tej pory nie miałam zbyt wiele do czynienia z powieściami Stephena Kinga. Głównie dlatego, że zasłynął przede wszystkim jako autor horrorów – jednego z nielicznych gatunków książek, do których nawet nie próbuję się przekonać. Właściwie, z całego dorobku Kinga przeczytałam tylko „Ciało”. A i to dlatego, że zostało mi polecone przez rodziców. Muszę przyznać, że książka nawet mi się podobała. Jednak dalej nie wiedziałam, czemu jej autor jest tak popularny. Owszem, opowieść była interesująca, ale styl…? Widocznie tekst był zbyt krótki, aby powiedzieć cokolwiek o jego formie. Zapamiętałam tylko tyle, że bohaterowie cały czas przeklinali. Dopiero „Zielona Mila” pozwoliła mi zrozumieć, za co wszyscy podziwiają Stephena Kinga. Byłam pod wrażeniem. Naprawdę. Autor stworzył przejmującą, bolesną historię, w której – jak w każdym wielkim dramacie – nie ma dobrych rozwiązań. Zawodowa powinność kłóci się z ludzkimi odruchami. Prawo – z elementarną sprawiedliwością. Podpowiedzi sumienia – z lękiem o własny los. Książka jest mocna – z pewnością jedna z najmocniejszych, jakie czytałam. Stephen King nie waha się przed...

Ciąg dalszy: http://lekturymolinki.blogspot.com/2021/07/zielona-mila-stephen-king.html

Miałam idealny plan dnia. Rano chciałam wybrać jakąś dobrą lekturę i przeczytać parę rozdziałów. Nie wszystko – mowy nie ma – przyjemność powinna trwać znacznie dłużej niż kilka godzin. Byłam zdecydowana i pewna swojej siły woli. Kilkadziesiąt stron – i koniec. A potem wzięłam do ręki „Zieloną Milę…” I już nie potrafiłam zdobyć się na to, żeby ją odłożyć.

Paul Edgecombe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez całe życie chłonęłam książkowe opisy przeżyć. Im bardziej skomplikowana i przejmująca była sytuacja, tym więcej dostarczała mi emocji. Potrafiłam sięgać po ulubioną pozycję tylko po to, aby przeczytać jeden, szczególnie dramatyczny fragment. A kiedy teraz, po latach, trafiłam na powieść, w której takich opisów nie ma… Mogę powiedzieć tylko jedno. Psychologiczne mistrzostwo.

Stevens spędził większość swego życia, pracując jako kamerdyner w starej, angielskiej posiadłości. Przez lata do perfekcji opanował sztukę zachowywania absolutnego spokoju i nienagannej uprzejmości w każdych okolicznościach. Jednak czasy się zmieniają. Właściciel Darlington Hall umiera w samotności i niesławie, oskarżany o wspieranie nazistów. Podupadła willa trafia w ręce młodego Amerykanina. Garstka służby nie potrafi już poradzić sobie z prowadzeniem tak wielkiego domostwa. Stevens rusza w podróż przez całą Anglię, aby odnaleźć i skłonić do podjęcia pracy pannę Kenton: wzorową gospodynię… i kochającą kobietę, którą niegdyś utracił bezpowrotnie przez swoją obojętność. Podziwiając piękno ojczyzny, bohater wraca pamięcią do dawnych, szczęśliwych dni…

Większość powieści z narratorem pierwszoosobowym można podzielić na dwie kategorie. W pierwszej czytelnik wydaje się w ogóle nie istnieć. Bohater bierze udział w wydarzeniach, od razu je relacjonuje… I wydaje się, że nie mówi do nikogo konkretnego. Jakby nie obchodziło go, do kogo trafi opowieść. Nie wiemy, czy mówi do siebie, czy patrzymy jego oczami, czy czytamy jakieś pamiętniki dla potomnych. I, zazwyczaj, niewiele nas to obchodzi. Po prostu zapominamy o swoim istnieniu i wsiąkamy w świat przedstawiony. W drugim typie powieści, narrator zwraca się już bezpośrednio do czytelnika. Chce przekazać mu jakąś opowieść, czeka na jego reakcję. To wiemy od początku. Jednak odbiorca książki traktowany jest jak odwieczny przyjaciel bohatera. A nawet ktoś więcej… Ktoś godzien absolutnego zaufania i zupełnej szczerości. Narrator otwiera przed nami swoją duszę i pokazuje wszystkie tajemnice... Nawet jeśli zna nas tylko od kilku stron. Niezależnie od tego, po który typ książki sięgamy, mają one jedną wspólną cechę. W gruncie rzeczy, poznajemy narratora całkowicie. Wiemy, co myśli, jak postępuje, jakie czuje emocje. Nawet jeśli w rozmowie z innymi bohaterami udaje kogoś innego, z nami jest szczery. Jednak „Okruchy dnia” napisane są w zupełnie inny sposób.


Kazuo Ishiguro jest prawdziwym mistrzem prowadzenia narracji pierwszoosobowej. Czytając „Okruchy dnia”, całkowicie zapomniałam, gdzie jestem i co robię. Czułam się, jakby Stevens siedział właśnie przede mną, i przy filiżance herbaty, opowiadał o swoich dziejach. Wspomnienie obejrzanej niedawno adaptacji powieści jeszcze potęgowało to wrażenie. Chwilami niemal słyszałam cichy, charakterystyczny głos Anthony’ego Hopkinsa, odtwórcy głównej roli… Skąd taki efekt? Najprościej mówiąc, narrator mówi do czytelnika tak samo, jak mówiłby do każdego bohatera powieści. Zwracając się do nas, Stevens nie pozwala sobie na otwartość, zaufanie, czy „obnażanie się” w jakikolwiek inny sposób. Wciąż jest stuprocentowym, idealnym kamerdynerem. Każde jego zdanie...

Pełna recenzja: https://lekturymolinki.blogspot.com/2021/07/okruchy-dnia-kazuo-ishiguro.html

Przez całe życie chłonęłam książkowe opisy przeżyć. Im bardziej skomplikowana i przejmująca była sytuacja, tym więcej dostarczała mi emocji. Potrafiłam sięgać po ulubioną pozycję tylko po to, aby przeczytać jeden, szczególnie dramatyczny fragment. A kiedy teraz, po latach, trafiłam na powieść, w której takich opisów nie ma… Mogę powiedzieć tylko jedno. Psychologiczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwą czytelniczą ekstazę, dajcie mi książkę, w której występuje bohater-pisarz. Uwielbiam wymyślanie opowieści niemal tak samo jak czytanie. I dlatego właśnie jestem szczególnie łasa na powieści, które choć przelotnie wspominają o pisarstwie. Niestety jednak, jeszcze nigdy nie znalazłam książki, w której ten wątek znalazłby się na pierwszym planie… Aż do dziś.

Kiedy bliźniaczki Cath i Wren zaczynają uczyć się w college’u, ich kontakty znacznie się rozluźniają. Wren ma swoje własne, fascynujące życie, nowych przyjaciół i setki barów do odwiedzenia. Tymczasem Cath czuje, że przerasta ją nawet samotna wyprawa na stołówkę. Dziewczyna spędza więc większość czasu zaszyta w swoim pokoju, pisząc fanfiki (luźne wariacje) na temat popularnej powieści o czarodziejach… Jednak na jej drodze pojawia się coraz więcej wyzwań: lekcje twórczego pisania, problemy z siostrą i… przystojny, dowcipny Levi. Czy Cath odnajdzie w końcu swoje miejsce w college’u?

Gdyby nie postać Cath, prawdopodobnie odebrałabym „Fangirl” po prostu jako interesującą, młodzieżową powieść, którą dobrze się czyta. Ot, kolejna historia o studentach, pierwszych miłościach, szkolnych problemach… Nic nadzwyczajnego. Jednak dzięki pisarskiej pasji Cath, książka momentalnie zyskuje „to coś.” Opowiadania tworzone do spółki z kolegą z klasy… Odczytywanie bliskim fragmentów swoich tekstów… Całodzienna praca nad tym, aby dokończyć dzieło swego życia… Wszystkie te elementy nadają książce niezwykły klimat. I sprawiły, że bohaterka stała mi się szczególnie bliska. Zwłaszcza, że tak jak ja, Cath uwielbia zmieniać w swojej wyobraźni książki i filmy (a zwłaszcza „zaprzyjaźniać” ze sobą odwiecznych literackich wrogów). Chwilami nie mogłam też pozbyć się uczucia lekkiego podziwu dla samozaparcia bohaterki. Publikowanie swoich tekstów w tworzonych na bieżąco odcinkach… Wyobrażam sobie, jak bardzo musi być to wyczerpujące. Zwłaszcza, że w takim wypadku nie ma się możliwości nanoszenia poprawek na swoją pracę. A z doświadczenia wiem, ile kosmetycznych zmian przechodzi każdy tekst, zanim nadaje się do przeczytania. Co prawda, chwilami pomysły i zachowanie Cath nie do końca do mnie przemawiały. Drażniła mnie na przykład jej skłonność do włączania wątków homoseksualnych do każdego swojego utworu. Na to akurat byłam jednak wcześniej przygotowana. Postanowiłam więc po prostu zignorować to, co mi się w książce nie podoba, i czerpać z lektury jak najwięcej przyjemności… I chyba mi się to udało.

Zasługującym na szczególną uwagę aspektem „Fangirlu” są…

Ciąg dalszy: http://lekturymolinki.blogspot.com/2021/07/fangirl-rainbow-rowell.html

Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwą czytelniczą ekstazę, dajcie mi książkę, w której występuje bohater-pisarz. Uwielbiam wymyślanie opowieści niemal tak samo jak czytanie. I dlatego właśnie jestem szczególnie łasa na powieści, które choć przelotnie wspominają o pisarstwie. Niestety jednak, jeszcze nigdy nie znalazłam książki, w której ten wątek znalazłby się na pierwszym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z powodu upałów boisz się wyjść na dwór, żeby się nie ugotować? Odliczasz dni do wakacji? A może pandemia uniemożliwiła Ci letni wyjazd? Jeśli odpowiedź na którekolwiek z tych pytań brzmi „tak”, najwyższy czas znaleźć książkę, która pomoże Ci znieść te niedogodności. A także momentalnie przenieść się do raju na ziemi. Co powiesz zatem na lekką, dowcipną powieść w toskańskich klimatach?

Phil Doran, scenarzysta „Cudownych lat”, zmaga się z kaprysami aktorów, wymaganiami producentów i własnym kryzysem twórczym. Skrycie marzy o tym, że najnowszy scenariusz pozwoli mu ponownie zyskać rozgłos i podziw. Jego żona ma jednak inne plany. Wkrótce z radością oznajmia mu, że… właśnie kupiła we Włoszech uroczą ruinkę, w której mogą wspólnie zamieszkać. Nieszczęsny Phil zostaje siłą zaciągnięty do Toskanii, gdzie czekają go zmagania z remontem, sąsiadami i biurokracją. Po kilku dniach chce już tylko jak najszybciej ewakuować się z powrotem do Ameryki… Jednak kto wie? Może czar Włoch okaże się silniejszy?

„Trzymałem maczetę i zastanawiałem się, czy nie potraktować nią Henry’ego Davida Thoreau”, przeczytałam z rosnącym zaintrygowaniem. Już pierwsze zdanie powieści Dorana świadczyło dobitnie, że będzie to opowieść bardzo oryginalna. A w każdym razie: będzie to intrygujące wytchnienie od wszystkich schematycznych filmów o Włoszech jakie ostatnio oglądałam. Zapewne domyślacie się, jaki szablon mam na myśli. Porzucona kobieta (ewentualnie młodzieniec) przybywa do słonecznej Italii aby znaleźć ukojenie. W akcie szaleństwa kupuje rozpadającą się willę i zaczyna ją remontować. Wkrótce w okolicy pojawia się przystojny nieznajomy… Cóż, jak już wspomniałam, Phil Doran stworzył opowieść zupełnie inną. Przede wszystkim, główny bohater (i autor zarazem) przybywa do Włoch wraz z żoną. Nie z dziewczyną, nie z partnerką, nie z kobietą którą na koniec zostawia dla innej. Po prostu z żoną. I za to należą mu się olbrzymie gratulacje. Zwłaszcza teraz, kiedy wydaje się, że dla większości twórców nieformalny związek dwóch osób wydaje się ciekawszym tematem niż prawdziwe małżeństwo. Co więcej...

http://lekturymolinki.blogspot.com/2021/06/na-przekor-toskanii-nasze-cudowne-lata.html

Z powodu upałów boisz się wyjść na dwór, żeby się nie ugotować? Odliczasz dni do wakacji? A może pandemia uniemożliwiła Ci letni wyjazd? Jeśli odpowiedź na którekolwiek z tych pytań brzmi „tak”, najwyższy czas znaleźć książkę, która pomoże Ci znieść te niedogodności. A także momentalnie przenieść się do raju na ziemi. Co powiesz zatem na lekką, dowcipną powieść w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdzie podziały się wszystkie magiczne stworzenia? To oczywiste, są wciąż wśród nas! Jednak tylko nieliczni potrafią je dostrzec. Dlatego większość czarodziejskich istot ukrywa się w miejscach, gdzie życzliwi ludzie otaczają je opieką. Jednak takich zakątków jest coraz mniej. A te, które pozostały, coraz trudniej jest ocalić przed zniszczeniem…

Rodzice Kendry i Setha wybierają się na kilkutygodniowy rejs. W tym czasie dzieci mają mieszkać u dziadka, którego praktycznie nie znają. Wszystko wskazuje na to, że pobyt zakończy się katastrofą. Staruszek nie ma telewizora, znika na całe dnie i nieustannie im czegoś zabrania. Jednak wkrótce Kendra i Seth odkrywają, że posiadłość dziadka to w rzeczywistości czarodziejski rezerwat. Schronienie znajdują w nim stworzenia, dla których nie ma już miejsca w świecie ludzi. Te przyjazne… oraz te śmiertelnie niebezpieczne.

Pierwsza część „Baśnioboru” stanowi swego rodzaju wprowadzenie do całej serii. Autor dopiero zarysowuje cały świat przedstawiony i wprowadza na scenę najważniejszych bohaterów. Na razie niewiele wiemy o sytuacji w innych czarodziejskich rezerwatach. „Wielki świat” wkracza do Baśnioboru tylko za pośrednictwem pogłosek i pojedynczego listu. Pochłonięty śledzeniem losów bohaterów, czytelnik nawet nie zwraca uwagi na te wzmianki. Stąd właśnie silny klimat niezobowiązującej, wakacyjnej przygody, którego doświadczamy w trakcie lektury. Nastrój staje się poważniejszy dopiero w kolejnych tomach serii, gdy na pierwszy plan wysuwa się wątek tajemniczego Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej. „Baśniobór” jest jedyną częścią cyklu, którą można traktować jak niezależną powieść. Nie znaczy to jednak, że trwa w zupełnym oderwaniu od reszty serii. Osobiście, uważam ten tom za jedną z najlepszych książek Brandona Mulla.

Choć zdawałoby się, że w przypadku fantastyki tego typu trudno uniknąć szablonowości i infantylności...

Ciąg dalszy recenzji: https://lekturymolinki.blogspot.com/2021/06/basniobor-brandon-mull.html

Gdzie podziały się wszystkie magiczne stworzenia? To oczywiste, są wciąż wśród nas! Jednak tylko nieliczni potrafią je dostrzec. Dlatego większość czarodziejskich istot ukrywa się w miejscach, gdzie życzliwi ludzie otaczają je opieką. Jednak takich zakątków jest coraz mniej. A te, które pozostały, coraz trudniej jest ocalić przed zniszczeniem…

Rodzice Kendry i Setha...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaczęłam lekturę od przeczytania zakończenia książki. Nie wiem jak to się stało. W jednej chwili kartkowałam powieść, żeby zorientować się, o czym jest. W następnej doskonale wiedziałam już kto i dlaczego zabił. I nie miałam zamiaru więcej brać „Pługu…” do ręki. Potrzebowałam miesięcy aby uspokoić się na tyle, żeby dokończyć lekturę – tym razem od początku. A dziś przygotowałam dla Was jej recenzję.

Na początku jednak chciałabym Was ostrzec. Z oczywistych przyczyn ten post zdradza znaczną większość fabuły „Pługu…”. Jeśli planujecie dopiero sięgnąć po tę książkę, nie czytajcie dalej. Ale jeśli już skończyliście powieść i jesteście ciekawi mojego zdania – zapraszam do lektury.

Zimą niewielkie miasteczko w Kotlinie Kłodzkiej jest niemal zupełnie opuszczone. Podstarzała nauczycielka angielskiego, Janina Duszejko, spędza większość czasu opiekując się porzuconymi posiadłościami sąsiadów. Niespodziewanie okolicą wstrząsa seria brutalnych morderstw. Ofiarami tajemniczego zabójcy są miejscowi myśliwi i kłusownicy. Czy to możliwe, że leśne zwierzęta mszczą się na nich za doznane krzywdy?

Wydaje się, że Olga Tokarczuk ma w rękach wszystko, co konieczne do napisania naprawdę dobrej powieści. Jest tu sprawdzony przez całe pokolenia pisarzy szokujący, gwarantujący zaskoczenie zwrot akcji („detektyw” okazuje się mordercą). Jest interesujący psychologicznie punkt widzenia (opowieść snuta z perspektywy zabójcy). Jest nawet – co rzadko spotyka się w kryminałach – głębsze przesłanie (choć ja akurat nie jestem aż tak zadeklarowaną zwolenniczką praw zwierząt jak autorka). Dodatkowo, jako że Olga Tokarczuk jest laureatką nagrody Nobla, książka ma zagwarantowane ogólne zainteresowanie… Tyle tylko, że mimo tych wszystkich atutów lektura zamiast zachwytu wzbudził we mnie niechęć i irytację. Oraz trudne pytanie: co właściwie autorka chciała osiągnąć, pisząc tę powieść?

Mordercą jest Janina Duszejko. Ta sama bohaterka, którą Olga Tokarczuk uczyniła swoistą ambasadorką swoich przekonań. I to właśnie w powieści jest niezrozumiałe. Z czysto logicznego punktu widzenia, aby przekonać innych do naszych poglądów, powinniśmy przedstawić je jako logiczne i moralnie właściwe. Przekaz ten można wzmocnić, wkładając go w usta postaci szlachetnej, uczciwej i budzącej sympatię. Tymczasem autorka postępuje dokładnie odwrotnie. W jej powieści praw zwierząt broni kobieta, która z zimną krwią – i satysfakcją (!) – dokonuje kolejnych brutalnych mordów. Mnie osobiście szczególnie zirytowało to, jak autorka...

Ciąg dalszy:
http://lekturymolinki.blogspot.com/2021/05/prowadz-swoj-pug-przez-kosci-umarych.html

Zaczęłam lekturę od przeczytania zakończenia książki. Nie wiem jak to się stało. W jednej chwili kartkowałam powieść, żeby zorientować się, o czym jest. W następnej doskonale wiedziałam już kto i dlaczego zabił. I nie miałam zamiaru więcej brać „Pługu…” do ręki. Potrzebowałam miesięcy aby uspokoić się na tyle, żeby dokończyć lekturę – tym razem od początku. A dziś...

więcej Pokaż mimo to