Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Debiut beletrystyczny "Chościsko". Mimo tego, że książka ma kilka wad, to jest całkiem przyjemna w odbiorze i nieźle napisana i bardzo dobrze mi się ją czytało. Ale od początku.
"Chościsko" to książka o tyłuowym bohaterze, protoplaście Piastowskiego rodu. Chłop niestety potyka się podczas obrzędu topienia Marzanny. Oznacza to rychłą śmierć, jeszcze tego samego roku. Co zrobi Chościsko, aby uniknąć marnego losu?
Książka posiada tak dużą gramaturę papieru, jakiej jeszcze chyba w życiu nie widziałam. Jest praktycznie wydrukowana na papierze technicznym. Taka ciekawostka.
Opis książki nieco wprowadza w błąd, sugerując że jest to powieść historyczna. Nie jest. To fantastyka historyczna, legenda o Chościsku. Nie dzieje się też całkowicie na ziemiach polskich, a zaczyna na Połabiu, na ziemiach Pomorza. Generalnie pomijam nierealistycznie przedstawione możliwości podróżowania w tamtych czasach przy specyficznych wskazówkach typu "północ" to zaznaczę swoją powściągliwość w stosunku do tego, czy Chościsko wywodził się z Radogoszczy. Pomiędzy opisami wziętymi z kronik, których to znajomości nie można odmówić autorowi, to gród znany jest z nich od XI wieku (fabuła to wiek IX), a nie jesteśmy w stanie zbadać jego początków, bo położenie nie jest do dzisiaj znane. Barańskiemu nie można też odmówić niezwykłej wyobraźni. W Radogoszczy nie czczono większości opisanych bogów, a cudowne opisy ich posągów pasują bardziej do "Sagi lodu i ognia". Sposób sprawowania kultu też odbiega od rzeczywistości. Tak koń świątynny mieszanej maści, jak i zakopywanie ofiar nieprzeznaczonych dla bogów chtonicznych. Co do ofiar z ludzi, oczywiście występowały, szczególnie, jak w książce przy klęskach żywiołowych. Co prawda raczej zabijano ofiary z zaskoczenia i bez zbędnego cierpienia, ale z oczywistych względów i szczątkowej ilości dowodów kopalnych, nie można wykluczyć innych scenariuszy. Przy spaleniu szczątków przyjaciółki również mam pewne wątpliwości. Pożegnanie kogoś w ten sposób to nie takie hopsiup, dla tego zabrania się nam tradycyjnego obrządku pogrzebowego w dzisiejszych czasach. Kobiety zaraz po połogu tak samo jak nowo narodzone dzieci skrupulatnie izolowano, nawet przed bliższą rodziną nie tylko jako nieczyste, ale również ze względów bezpieczeństwa.
Główny bohater jest nieco głupawy, przez co raz za razem pakuje się w kłopoty lecz nie można mu odmówić uroku. Na swojej drodze spotyka wiele demonów, ale to ludzie okazują się największymi wrogami życia.
Jak już wspomniałam, książka jest dobrze napisana i wzbudza wiele emocji. Osobiście zmieniłabym tytuł na "legenda Chościska", aby nie budzić wątpliwości. Łatwiej byłoby przełknąć niezgodności historyczne i elementy fantastyczne fabuły. Doceniam fakt, że mimo iż jest to beletrystyka, to znajdziemy w niej bibliografię. Zasmuciło mnie jednak, że znalazły się w niej 3 pozycje pseudonaukowe, w tym jedna wyjątkowo niebezpieczna, książka znanego kuglarza K.T.

Debiut beletrystyczny "Chościsko". Mimo tego, że książka ma kilka wad, to jest całkiem przyjemna w odbiorze i nieźle napisana i bardzo dobrze mi się ją czytało. Ale od początku.
"Chościsko" to książka o tyłuowym bohaterze, protoplaście Piastowskiego rodu. Chłop niestety potyka się podczas obrzędu topienia Marzanny. Oznacza to rychłą śmierć, jeszcze tego samego roku. Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznijmy od kilku słów o autorze. W połączeniu tego, co pisze o nim wydawnictwo i co zobaczyłam w książce, na usta cisną się dwa słowa. Hipokryta i... etnofob? Albo po prostu zadufany w sobie palant. Na tyle książki czytamy, że "sąsiedzi" nazywają go wiedźminem, a gardzi magią i ją potępia. Jednocześnie opisując w pierwszym rozdziale jak z niej korzysta. Do tego jest "katolem", bo nie można tego nazwać inaczej (zresztą o swojej wierze sam niezdrowo często przypomina), jest "zielonym" i wege, co kłóci się z przekonaniami kościoła katolickiego. Sprzeciwia się naturalnemu porządkowi świata i wyraża głęboką pogardę do tradycji i obyczaju. Wyraźnie również pogardza postawami, które sam opisuje, lub nawet swoimi informatorami i opisywanymi ludźmi używając względem nich takich epitetów jak "głupi", "prosty", "ciemny" itd., samemu stawiając się wyżej moralnie i intelektualnie. Prawdę mówiąc nie wiem czemu powstała ta książka. Jego "być może jest to warte opisania" mnie nie kupuje. Mamy XXI wiek, a czułam się jak przy czytaniu XIII wiecznego kazania. Postawę autora uważam za obrzydliwą i zaściankową, co próbuje zarzucić mieszkańcom Podlasia. W każdym razie ma potencjał na najbardziej irytującą osobę.
Mimo tego, co można zauważyć na pierwszy rzut oka postanowiłam nie zrażać się postawą autora, w końcu spisanie opowieści etnograficznych opinii nie wymaga. Bardzo się jednak myliłam w swoim optymizmie. Wspominałam już, że raptem przy pierwszej relacji korzysta z usług szeptuchy. Otóż zaraz potem stwierdza, że spisywanie wierzeń etnograficznych, czy uczestniczenie w zamowach powoduje u niego rozterki natury religijnej, a u mnie ten komentarz ucisk żenady. Z każdej strony jesteśmy dosłownie nachalnie bombardowani poglądami autora, to z prawej, to z lewej strony. Inne przekonania są złe, szkodliwe i przede wszystkim niebezpieczne.
Przechodząc już do samego sedna treści. Składa się ono z opowiadań spisanych przy pomocy miejscowych informatorów. Autor nie zna realiów etnograficzno-kulturowych, ani historycznych badanego terenu. Tak jak genezy spisywanych treści. Każdy duch domowy to diabeł. Magia sympatyczna, zamowy to podszepty szatana itd. Jego świat jest tak czarno-biały, że w pewnym momencie mimo zniesmaczenia i zmęczenia ignorancją zaczęłam mu po ludzku współczuć. Ciężko mi w ogóle określić jakieś walory edukacyjne tej pozycji, bo przez wszystko przebija się wszechobecna, niechciana i przede wszystkim będąca nie na miejscu opinia i postawa piszącego. Z ciekawostek tylko dodam, że na końcu, obok chaotycznych strzępek relacji, których nie udało się poskładać w opowiadania, znajduje się wariant baśni o głupim Jasiu, która pojawia się również w recenzowanej przeze mnie ostatnio książce "Baśnie wschodniosłowiańskie"

Zacznijmy od kilku słów o autorze. W połączeniu tego, co pisze o nim wydawnictwo i co zobaczyłam w książce, na usta cisną się dwa słowa. Hipokryta i... etnofob? Albo po prostu zadufany w sobie palant. Na tyle książki czytamy, że "sąsiedzi" nazywają go wiedźminem, a gardzi magią i ją potępia. Jednocześnie opisując w pierwszym rozdziale jak z niej korzysta. Do tego jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wydział 7. Upiór Tomasz Kontny, Krzysztof Owedyk, Marek Turek
Ocena 7,1
Wydział 7. Upiór Tomasz Kontny, Krzy...

Na półkach:

Jak możecie się domyśleć, moją uwagę przyciągnął oczywiście tytuł komiksu. Takim sposobem trafiłam na 12 już zeszyt polskiego "Wydziału VII", kryminalnych zajmujących się sprawami nadnaturalnymi. Zamysłem nieco przywodzi na myśl Kapitana Żbika, czego nie uważam za wadę. Za publikację odpowiada sztab ludzi, więc pozwolę sobie tylko napisać, że za scenariusz wziął się Tomasz Konty, a za wygląd Krzysztof Owedyk, którego czy tałam między innymi świetne "Będziesz się smażył w piekle". Szata graficzna, a w szczególności nasycone kolory i głębokie cienie bardzo podkręcają niepokojący klimat.
Jesteśmy w powojennej Warszawie roku 1967. Wygląda na to, że w tym czasie w Polsce sprawy nadprzyrodzone mają się wyjątkowo dobrze, bo powołany zostaje wydział kryminalny VII, delegowany do takich przypadków. Głównym bohaterem komiksu i jak rozumiem głową jednostki jest moja rodzina, major Dobrowolski. W tle mamy doskonale odwzorowane życie PRLu. Osobom wychowanym w tych czasach gwarantuję nostalgię, bo smaczków jest wiele. Od haseł partyjnych po szeroko pojętą mass kulturę. Widać, że autorzy są nie tylko bardzo szczegółowi, ale też świetnie oddają realia epoki.
Gdy już wgryziemy się w lekturę okazuje się, że dostaniemy też dużą dawkę "Dziadów" Słowackiego, a mimo to komiks jest lekki, błyskotliwy i zabawny. Doskonale trafił w mój gust i poczucie humoru. Część fraz czytałam na głos zaśmiewając się przy tym serdecznie.
Główny bohater zrządzeniem przypadku staje się 'ochroniarzem' trupy aktorskiej wystawiającym wspomniany poemat. Grupa instyktownie używa słowiańskich karaboszek, co jest miłym akcentem, lecz autorzy, bądź bohaterowie opowieści nie znają ich właściwego użycia. Są to maski wytwarzanie z drewna, które noszono na pogrzebach, podczas konduktów i właściwych Dziadów nie po to, aby kontaktować się ze zmarłymi, a żeby przed nimi zabezpieczyć. Noszenie na twarzy maski miało uchronić przed tym, aby istoty zza światów nie rozpoznały swoich bliskich lub znajomych i nie podążyły za nimi do domów.
W komiksie pojawia się również wątek demoniczny i co zaskakujące, w lesie zastajemy również leszego. Jak zakładam z przeprowadzonej rozmowy, nie jest to jego debiut na łamach serii. W każdym razie beztroska randka przemienia się w masowe opętanie.

Jak możecie się domyśleć, moją uwagę przyciągnął oczywiście tytuł komiksu. Takim sposobem trafiłam na 12 już zeszyt polskiego "Wydziału VII", kryminalnych zajmujących się sprawami nadnaturalnymi. Zamysłem nieco przywodzi na myśl Kapitana Żbika, czego nie uważam za wadę. Za publikację odpowiada sztab ludzi, więc pozwolę sobie tylko napisać, że za scenariusz wziął się Tomasz...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kościwproch #1: ... i nie ma fleta we wsi Grzegorz Babiszewski, Marcin Medziński
Ocena 6,0
Kościwproch #1... Grzegorz Babiszewsk...

Na półkach:

Komiks Kościwproch ma na ten moment 2 tomiki. "Nie ma fleta we wsi" oraz "Pierwsze kroki". Tam, bardzo początkowo poznajemy głównego bohatera oraz dowiadujemy się szczątkowych informacji o narratorce, starej babie która skończyła w zakonie. Domniemanej ukochanej Kościwprocha. Pierwsza część jest już dostępna w kolorze. W obu znajdziemy dodatki, jeśli lubicie śledzić między innymi proces twórczy, szkice, czy wywiady z twórcami. Autorami są panowie Babiszewski i Medziński.
Komiks mocno nawiązuje graficznie do polskiej szkoły. Traktuje o Kościwprochu, bohaterze krainy Polanii, o którym jednak relatywnie mało się dowiadujemy. Jest on jednak przedstawicielem - jak rozumiem - uciskanego szczepu Lasostworów. Komiks jest lekki, wyjątkowo błyskotliwy i zabawny. Nawiązuje do polskich legend, w szczególności dynastycznych. Oba tomy możemy przeczytać w czarno-białym, pięknym, klasycznym tuszu nakładanym piórkiem, a pierwszy również w kolorze. W treści znajdziecie wiele easter-eggów dla fanów komiksów, ale radość z szukania pozostawię oczywiście dla Was.
Z moją ślepotą miałam momentami problemy z liternictwem. Ledwie rozszyfrowywałam zlewające się napisy. Na tym polu pewnie warto popracować, bo części musiałam się domyślać. Mam też wrażenie, że drugi tom gubi nieco wątki i momentami zdaje się niejasny, jakby z komiksu wyrwano stronę lub dwie.

Komiks Kościwproch ma na ten moment 2 tomiki. "Nie ma fleta we wsi" oraz "Pierwsze kroki". Tam, bardzo początkowo poznajemy głównego bohatera oraz dowiadujemy się szczątkowych informacji o narratorce, starej babie która skończyła w zakonie. Domniemanej ukochanej Kościwprocha. Pierwsza część jest już dostępna w kolorze. W obu znajdziemy dodatki, jeśli lubicie śledzić między...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznijmy od faktu, że możliwość przeczytania komedii Franka od początku napawała mnie radością, gdyż próbki Jego poczucia humoru z innych książek trafiały w moje gusta. Ostatnie "dodatkowe" publikacje, szczególnie z opowiadaniami typu horror bardzo mi odpowiadały. Zabawy konwencją stylu wypadały nader obiecująco, więc komedia zapowiadała się jak najlepiej, szczególnie że nieco przewidziałam formę wnioskując to z rozwijających się konceptów.
Książka "Trzej Maszkaronowie, czyli legendarna komedia" opowiada o trzech słowiańskich stworach. Strzygoniu Bezmirze, domowiku Witku i wegewąpierzu (które to słowo zawsze wywoływało śmiech mojego towarzysza) Radziu. Trzej przyjaciele swoją niefrasobliwością sami na siebie - można powiedzieć - rzucają klątwę i od tej pory muszą się mierzyć z powołanymi do życia polskimi legendami, które okazują się często jeszcze bardziej pokręcone niż oryginały, które znamy. Oczywiście wywołuje to serię niefortunnych zdarzeń, z którymi muszą się mierzyć z powołanym z tego powodu SOSem. Moimi ulubionymi wodnikami i Bogną. Okraszona jest standardowo ilustracjami pani Marty Żurawskiej, niemniej są bardziej rozbudowane i ciekawsze niż zazwyczaj.
Niestety, ja się na książce nieco zawiodłam. Franciszek przyzwyczaił do wysokiego poziomu książek, a ta wydaje mi się nieco niedopracowana. Nie jestem pewna, czy Autor jednak nie odnalazł się w komedii, czy było to spowodowane zbyt małą ilością czasu, co widać chociażby w sporej ilości powtórzeń, więc na poziomie językowym również pojawiły się pewne problemy. Miałam wrażenie, że humor również jest trochę czerstwy, niemniej od przyjaciela w odpowiedzi na własne marudzenie usłyszałam "suchary w sam raz dla nas, w końcu jesteśmy boomerami". Aż mi skrzypnęło w kręgosłupie.

Zacznijmy od faktu, że możliwość przeczytania komedii Franka od początku napawała mnie radością, gdyż próbki Jego poczucia humoru z innych książek trafiały w moje gusta. Ostatnie "dodatkowe" publikacje, szczególnie z opowiadaniami typu horror bardzo mi odpowiadały. Zabawy konwencją stylu wypadały nader obiecująco, więc komedia zapowiadała się jak najlepiej, szczególnie że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mamy przed sobą książkę naukową wydaną przez PAN. Wyszła pod koniec zeszłego roku i prawdę mówiąc, stanowiła niemałą sensację w moim otoczeniu, szczególnie że 2023 obfitował głównie w beletrystykę, więc nie mogłam się doczekać, aż trafi w moje ręce. Pozycja skupia się na badaniach wierzeń Słowian nad Bałtykiem w X-XII wieku, jak zresztą wskazuje podtytuł. Jest przy tym bardzo pobudzająca intelektualnie i inspirująca. Powiem szczerze, że dawno nie czytałam takiej radości podczas lektury. Na nowo goreje we mnie twórcza iskierka.
Publikacja zawiera nieco kontrowersyjnych antytez i przyjmuje istnienie bóstw plemiennych, szczególnie wśród Słowian połabskich. Opisuje kult na ziemiach południowych, między innymi na Rugii, Wolinie, u Luciców i w Szczecinie.
Rosik przywołuje też nowe, ciekawe tezy. Między innymi mocno promuje pogląd tzw. bogów-patronów plemiennych. Godne uwagi jest też twierdzenie, iż zaawansowana antropomorfizacja wizerunków bóstw Słowian nadbałtyckich szła ramię w ramię z rozwojem teokratyzmu, w ramach którego rozwijał się kult boskich opiekunów plemienia na zasadzie mistycznego władcy, podejmującego ważne decyzje o jego przyszłości poprzez działania, a w szczególności wróżby wyznaczonych kapłanów.
Mimo podjętych studiów uniwersyteckich Autor ma jednak pewne problemy na tle religioznawczym, lecz te kwestie pozostawiam tęższym głowom. Książka polemizuje również z najnowszą publikacją Słupeckiego. Twierdzi, że w rogu wróżebnym Świętowita znajdowało się nie wino liturgiczne, a miód, wracając do pierwotnej koncepcji sprawowania kultu słowiańskiego.
Książka zawiera rozległy spis tłumaczeń oraz nie miej obszerną bibliografię.
Słowem podsumowania publikacja wprowadza nowe, świeże spojrzenie na dyskusję dotyczącą wierzeń Słowian nadbałtyckich.

Mamy przed sobą książkę naukową wydaną przez PAN. Wyszła pod koniec zeszłego roku i prawdę mówiąc, stanowiła niemałą sensację w moim otoczeniu, szczególnie że 2023 obfitował głównie w beletrystykę, więc nie mogłam się doczekać, aż trafi w moje ręce. Pozycja skupia się na badaniach wierzeń Słowian nad Bałtykiem w X-XII wieku, jak zresztą wskazuje podtytuł. Jest przy tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka "Baśnie wschodniosłowiańskie" to, jak rozumiem, zbiór tłumaczeń współcześnie wyselekcjonowanych baśni wschodniosłowiańskich bliżej nieokreślonego pochodzenia (przynajmniej nie ma na ten temat żadnej informacji w książce) zebranych przez Iwonę Czaplę. Więc nie jest to kolejny reprint. Okraszona jest ilustracjami o wątpliwej estetyce, autorstwa Haliny Constantine. Przynajmniej z tego co kojarzę po raz pierwszy podali autora rycin! Tyle słowem wstępu.
Jak już wspomniałam, nie podano zbioru ani (w lwiej większości) miejsca pochodzenia baśni, więc nie mogę Wam powiedzieć skąd zostały one wzięte, szczególnie, że nie znajdziemy w książce bibliografii. Część z nich kojarzę oczywiście z dzieciństwa. Z pewnością każdy z mojego pokolenia "odziedziczył" po rodzicach zbiory opowieści typu "Baśnie narodów ZSRR", czy pokrewne. Tu znajdziecie zarówno opowiadania ludowe, bohaterów, a raczej czarne charaktery, takie jak Kościej Nieśmiertelny, Król Żmij, czy Baba Jaga, ale też wątki mitologiczne i demoniczne.
Zacznijmy od podsumowania treści związanych z mitologią Słowian. Jest tu przede wszystkim wspomniana wyspa Bujan, która dla naszych przodków była synonimem zaświatów, lub pierwszego zaczynu Ziemi. Kilka, szczególnie ostatnich baśni traktuje również o czasach, w których ludzie i zwierzęta mówili jednym językiem, jak również o trójpodziale Wszechświata na domeny umarłych, ludzi i bogów (tzw. axis mundi - Jawia, Prawia i Nawia). Wyraj (miejsce przejściowe) mamy nawet wytłumaczony w skąpych przypisach.
Jeśli chodzi o elementy demonologii słowiańskiej, znajdziemy tu między innymi baśnie o złydniach, przemieńcu, wiłach i wszelkich czartach. Możemy przeczytać także, jak sądzę, parafrazę baśni o "Królewnie strzydze", którą inspirował się Sapkowski w swoich opowiadaniach o Wiedźminie Geralcie, z tą różnicą, że tym razem nieszczęsna jest upiorem. Niemniej zasady działania klątwy są niezmienione i wojak musi pozostać w jej krypcie 3 noce, przy czym ostatnią na miejscu spoczynku bohaterki.
Co by nie mówić, baśnie są ciekawe i dobrze zredagowane. Znajdziemy tu typowe dla Słowian motywy przerysowania dobra i zła, wynagradzania i karania tych postaw moralnych, czarny humor i opowiadarską narrację. Przeniosła mnie też w przyjemny sposób w czasy umiarkowanie beztroskiego dzieciństwa. Mnie osobiście najbardziej zaciekawiły ostatnie opowiadania w niej spisane, nawiązujące bezpośrednio do podwalin mitologii słowiańskiej i podróży w zaświaty, co również ostatnio rozważam.

Książka "Baśnie wschodniosłowiańskie" to, jak rozumiem, zbiór tłumaczeń współcześnie wyselekcjonowanych baśni wschodniosłowiańskich bliżej nieokreślonego pochodzenia (przynajmniej nie ma na ten temat żadnej informacji w książce) zebranych przez Iwonę Czaplę. Więc nie jest to kolejny reprint. Okraszona jest ilustracjami o wątpliwej estetyce, autorstwa Haliny Constantine....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Mniejsze zło Jacek Rembis, Jonas Scharf, José Villarrubia
Ocena 7,4
Wiedźmin. Mnie... Jacek Rembis, Jonas...

Na półkach:

Zacznijmy od wspomnienia pierwszego tomu. Był on rysowany w możliwie realistycznym stylu i oddawał opowiadanie Sapkowskiego "Ziarno prawdy" w jak najbardziej rzetelnym dla formy ujęciu. Tak też, jak się spodziewałam, zostało w kolejnym, a więc jest to przeniesiona proza, na co od czasów Polcha czekali wszyscy fani. Nawet w stopce tym razem możemy przeczytać "na podstawie opowiadań Andrzeja Sapkowskiego", czego brakuje równoległej serii, która jest (momentami bardzo) luźną interpretacją przygód wiedźmińskich. Tu za scenariusz odpowiada Rembiś, a rysunki Gorham. Powiem Wam, że nie ma się tu do czego przyczepić. Komiks jest napisany zgrabnie i dynamicznie, nie pominięto żadnej ważnej kwestii w fabule i nie narzuca się formie. Kreska zgrabna, kolory na miejscu. Jeśli stęskniłeś się za Panem Andrzejem, śmiało ruszaj do najbliższej księgarni.
Ciekawym ukłonem w stronę słowiańskich wierzeń jest tu wspomnienie imienia "Nija", polańskiego boga śmierci w kontekście jednego z wielu kultów uniwersum.

Zacznijmy od wspomnienia pierwszego tomu. Był on rysowany w możliwie realistycznym stylu i oddawał opowiadanie Sapkowskiego "Ziarno prawdy" w jak najbardziej rzetelnym dla formy ujęciu. Tak też, jak się spodziewałam, zostało w kolejnym, a więc jest to przeniesiona proza, na co od czasów Polcha czekali wszyscy fani. Nawet w stopce tym razem możemy przeczytać "na podstawie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Doskonała książka, któą powinien przeczytać każdy warsawianista. Odkrywa miasto na nowo w piękny, literacki sposób, a i dla miłośników mocych wrażeń będzie odpowiednia.

Doskonała książka, któą powinien przeczytać każdy warsawianista. Odkrywa miasto na nowo w piękny, literacki sposób, a i dla miłośników mocych wrażeń będzie odpowiednia.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zarówno o publikacji, jak i o samym autorze, którym jest Marek Kopiec można dowiedzieć się niewiele, a szkoda. Na temat tego debiutu komiksowego wyszperałam tylko tyle, że autor planuje kontynuację. Zżera mnie ciekawość kim jest Grzegorz Kopiec, pomagający nakładać kolory, bo to chyba pierwszy rodzinny duet w tym biznesie z jakim się spotkałam. Przejdźmy do komiksu.
Wygrzebując go ze sterty innych tytułów uwagę moją zwróciła przede wszystkim piękna okładka, rysowana metodą tradycyjną... kredkami. Środek utrzymany jest tą techniką, lecz już nie tak zjawiskowy. Duży format i piękny papier kredowy również dobrze działają na odbiór. Decyzję o udaniu się z nim w stronę kasy podjęłam widząc w stopce, że treść oparta jest na motywach z bajek spisanych przez znanego, polskiego etnografa - Oskara Kolberga. Komiks wydany został w 2021 roku, a narysowany w 2018.
Publikacja dzieli się na 4 płynne opowiadania, których autorem, a raczej narratorem jest Dziad wędrowny, symbol łączności między tym co minione i niematerialne, a światem doczesnym. Taki starosłowiański, ciekawy archetyp. "Piękna i bestie" tylko niezbyt trafnym tytułem nawiązuje do germańskiego folkloru. Jest to chyba najciekawsza z historii, o bratobójczej walce - konflikcie między kapłanem, a trzema braćmi Myszołów o kobietę. Za przewinienia złoczyńców dosięga klątwa Peruna (generalnie szeroko pojętą magią i klątwami zajmował się Weles, ale może Gromowładny nie jest tak zupełnie obojętny na losy swoich wyznawców). Drugie, najkrótsze jest preludium do trzeciego, a ostatnie nawiązuje do okrucieństw ludzkości. Generalnie środkowe opowiadania wręcz nachalnie nasuwają na myśl bajki Ezopa, więc jestem ciekawa ile w nich słowiańskiej genezy. Nie czytałam jeszcze 8 tomu "Dzieł zebranych" Kolberga, ale tym bardziej jestem go ciekawa.
Mimo neonowych wręcz kolorów, komiks jest mroczny i ukazuje nasze najgorsze cechy.

Zarówno o publikacji, jak i o samym autorze, którym jest Marek Kopiec można dowiedzieć się niewiele, a szkoda. Na temat tego debiutu komiksowego wyszperałam tylko tyle, że autor planuje kontynuację. Zżera mnie ciekawość kim jest Grzegorz Kopiec, pomagający nakładać kolory, bo to chyba pierwszy rodzinny duet w tym biznesie z jakim się spotkałam. Przejdźmy do komiksu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początku wspomnieć należy, że "Mszczuj" to siódma odsłona serii "Kwiat Paproci", a więc czytelniczki (jak się okazało, czytelnicy również) są zapoznane z uniwersum od roku 2017. Mój dobry kumpel podszepnął mi, że poszerzone jest ono o trzy pozycje dla dzieci. W sumie daje to 10 książek z Bielin. Do tej pozycji podchodziłam jak do przystojnego jeża. Byłam przerażona i zaciekawiona zarazem. Gatunek mnie w żaden sposób nie przekonuje, ale pozytywny odzew fandomu, w tym osoby której ufam nieco mnie uspokoił. Czy słusznie?
Nie czytałam żadnej z poprzednich książek pani Miszczuk i powiem szczerze, że nie przeszkadzało mi to w odbiorze. Do lektury dodano przepis na wspominaną wielokrotnie w treści nalewkę z czarnego bzu, która ze Słowiańszczyzną nie ma nic wspólnego, ale z pewnością go wypróbuję przy najbliższej okazji. Miły dodatek. Na początku czytania wystraszyłam się, że będę miała do czynienia z nudną na wskroś Gosławą, z płytkimi dylematami dojrzałej kobiety, na szczęście książka jest pisana w formie wspomnień Baby Jagi, starej szeptuchy z Bielin.
Autorce nie można odmówić podstawowej wiedzy dotyączcej mitologii słowiańskiej, choć płeć jednego z bogów została zmieniona na zachodnią modłę. Ale hej, to akurat usłyszałam nawet na jednym obrzędzie wiary tradycyjnej, kiedy to moje wnętrzności zrobiły fikołek. W każdym razie pani Miszczuk nieźle porusza się po podstawowym panteonie. Praca domowa odrobiona.
Trochę o samej pozycji. Bieliny, a właściwie całe uniwersum to utopijny obraz świata słowiańskiego, w którym nie istnieje (?) katolicyzm. W każdym razie jak rozumiem Polska nigdy nie została utopiona przez wpływy germańskie i zachowaliśmy swoją odrębność kulturową i religijną. Kusząca wizja. Treść skupia się na pojawieniu się we wsi nowego, choć starożytnego demona, oraz wschodniego szamana - Dziada Mroza, przybyłego do Bielin... szukać żony. Bogowie nie kwapią się, żeby rozwiązać problem,więc mieszkańcy muszą radzić sobie w gruncie rzeczy sami.
Jako, że głównym targetem książki są kobiety, oczywiście jest cimcirimci. Mężatki. Z bogiem (już całkowicie pomijając jej inne, przedziwne priorytety o których nie będę się tu rozwodzić). Ale na razie w nikogo grom nie uderzył za pisanie bezeceństw z tego co mi wiadomo. Zdziwił mnie nieco fakt, że tytułowy Mszczuj, rzeczony ślubny, jest tak bezpłciowy i nijaki, że pomimo ukończenia lektury nic się o nim nadal nie wie. Zresztą wydaje mi się, że mężczyźni są wprowadzeni do fabuły wyłącznie jako zło konieczne. Albo są żadni i stanowią tło wydarzeń, albo są antagonistami. To, co również nie przypadło mi do gustu to profanacja obrzędowości słowiańskiej. Żaden kapłan nie użyłby do tego nieczystego, domowego ogniska do sprawowania posługi.
Trzeba przyznać, że pozycja nie jest pozbawiona walorów. Po pierwsze zaskoczyły mnie w niej modlitwy napisane / zebrane przez Merskiego w książce "Modlitwy słowiańskie" . Po drugie zmusiła mnie do spędzenia kilku godzin nad studiowaniem katastrofy tunguskiej, niezwykle ciekawego i tajemniczego zdarzenia z 1908 roku.
Słowem podsumowania. Mimo kilku wpadek technicznych to... całkiem zgrabnie napisana książka. Przeczytałam pozycję obyczajową i jak widzicie żyję i do Was piszę, nie zabiło mnie to. Znajdzie się tu nawet jakaś fabuła i powiem szczerze, że momentami trzyma w napięciu. Ja się całkiem miło zaskoczyłam.

Na początku wspomnieć należy, że "Mszczuj" to siódma odsłona serii "Kwiat Paproci", a więc czytelniczki (jak się okazało, czytelnicy również) są zapoznane z uniwersum od roku 2017. Mój dobry kumpel podszepnął mi, że poszerzone jest ono o trzy pozycje dla dzieci. W sumie daje to 10 książek z Bielin. Do tej pozycji podchodziłam jak do przystojnego jeża. Byłam przerażona i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Leśny dziad" to komiks drukowany przez wydawnictwo timof, także zaraz po premierze ich "Sławy" okazało się, że zalega mi kolejna ich pozycja z minionego już roku 2023. Pozycja skusiła mnie na targach komiksu w Ostrołęce, choć nie było czasu zamienić słowa z Autorem.
Powiem Wam szczerze, że nie spodziewałam się tej ilości psychodeli w krótkim komiksie nawiązującym tytułem do wierzeń słowiańskich. Ale po kolei. Zdaje się, że został on narysowany przez Autora metodami tradycyjnymi. Postawiłabym na ołówek, węgiel i tusz, więc szata graficzna jest do głębi mroczna i niepokojąca. Odrobinę zafrasował mnie opis z tyłu okładki mówiący, że zagłębiam się w już zastane uniwersum. Nie wiem, czy fakt ten, czy właśnie psychodela sprawiły, że chyba nie do końca trafia do mnie jego przesłanie. Z pewnością jest to pewien rodzaj orwellowskiego si-fi, w którym Luko maluje czarną, dosłownie i w przenośni, wizję przyszłości ludzkości. Może być z pewnością odczytywany jako metafora tego, jak Niemcy zabrali nam prawdziwych bogów i pozbawili własnego dziedzictwa kulturowego, podana w nieco przeintelektualizowany sposób. Ukazuje również dążenie do posiadania własnej tożsamości i to, jak bardzo ludzie przeceniają własne życie. W każdym razie główny, jak się zdaje, bohater staje się tu środkiem do obranego przez prześladowców celu, a nie postacią samą w sobie.
Jakie konkluzje? Czy jesteśmy bardziej problematyczni po śmierci niż za życia jak tytułowy Leśny dziad? Moje ostatnie spotkanie pierwszego stopnia z kostuchą może to potwierdzać. Ja wybieram jednak tę drugą. Bóg nie żyje.

"Leśny dziad" to komiks drukowany przez wydawnictwo timof, także zaraz po premierze ich "Sławy" okazało się, że zalega mi kolejna ich pozycja z minionego już roku 2023. Pozycja skusiła mnie na targach komiksu w Ostrołęce, choć nie było czasu zamienić słowa z Autorem.
Powiem Wam szczerze, że nie spodziewałam się tej ilości psychodeli w krótkim komiksie nawiązującym tytułem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uroczysko Szyszymory to komiks Adama Święckiego, jednego z moich ulubionych, polskich rysowników. Tym razem wydaniem zajęły się Krótkie Gatki, które w stopce dały nawet gramaturę papieru! W każdym razie nie powstydzicie się nawet dać publikacji na prezent, zaręczam. Tyle słowem wstępu.
Tym razem nie mamy okazji obcować jedynie z demonicznymi bohaterami. Najmłodsi będą mieli okazję poznać przygody - i wierzę w to, że identyfikować się - rozrabiaki Kacpra, rezolutnej Zośki i nieco fajtłapowatego Bosmana. Ba! Zaznamy nawet zgrabnych rymowanek, co się ceni w tytułach dziecięcych.
Co tu dużo pisać, Kacper lub pakować się w problemy. Książka z pewnością nie nauczy nas jak zachowywać się w muzeum. W każdym razie mały łapserdak zostaje skazany Najwyższym Wyrokiem Rodziców na 2 miesiące wywózki na wieś, do dziadków. Gdzie zaczynamy przygodę właściwą. Tu oprócz paczki znajomych nie mogło obyć się bez naszych znajomych z "Wielkiej przygody małego Szyszaka", ale bez obaw, fabuła jest niepowiązana, a "Uroczysko" stanowi pełną historię. Uniwersum zostaje poszerzone. Nie musimy znać kulisów, by podjąć zabawę, co jest z pewnością bardzo wygodne. Przez kabałę w jaką pakują się bohaterowie, muszą zdecydować, czy bezpieczniej jest oberwać jabłkiem w czerep od największego gówniarza we wsi, czy wybrać drogę przez tajemniczy las i mniej znane niebezpieczeństwo... wpadają więc w sam środek hecy z jego mieszkańcami.
Komiks to typowa przygodówka dla dzieci. Z typowymi dziecięcymi bohaterami, których znamy chociażby z "Felix, Net i Nika", czy "Harrego Pottera". To uważam za silną jego stronę (jeśli w ogóle znajdziecie słabsze), gdyż peryferie bohaterów często stają się jedynie tłem dla lubianych postaci, w które lubimy się wcielać.

Uroczysko Szyszymory to komiks Adama Święckiego, jednego z moich ulubionych, polskich rysowników. Tym razem wydaniem zajęły się Krótkie Gatki, które w stopce dały nawet gramaturę papieru! W każdym razie nie powstydzicie się nawet dać publikacji na prezent, zaręczam. Tyle słowem wstępu.
Tym razem nie mamy okazji obcować jedynie z demonicznymi bohaterami. Najmłodsi będą mieli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

dekonstrukcja komunizmu. Powinna być na obowiązkowej liście lektur

dekonstrukcja komunizmu. Powinna być na obowiązkowej liście lektur

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dotarło do mnie piękne, grube wydanie w twardej oprawie. Czarno-biały komiks, wydrukowany na papierze o dobrej gramaturze zachwyca detami. A Łukasz Wnuczek, autor publikacji nieznanego mi dotychczas wydawnictwa Timof, obiecuje nam jego kontynuację, tytułując ją jako "tom 1". Tyle słowem wstępu.
Od samego początku rzuca się w oczy niezła znajomość mitologii słowiańskiej, choć z tym "Perunem w ognistym rydwanie" mogłabym polemizować. Niemniej bije z komiksu porządny research. Autor wybiera dość "egzotyczne", nieoczywiste i lokalne demony osadzając je nienachalnie w fabule. Pozycja opowiada historię dzieciaka, Mirka, który z powodów swoich nabytych, nadprzyrodzonych zdolności staje się niebezpieczny dla własnej wspólnoty, więc zostaje z niej wykluczony w dość okrutny sposób. Zostaje bowiem poświęcony południcy, której los jak się okazuje, również jest w pewien sposób zależny od innych. Miejsce otroka w rodzinnej wiosce zastępuje szybko tajemnicza znajda.
"Sława" to komiks o poszukiwaniu. O poszukiwaniu siebie, domu i odpowiedzi. Jest niejednoznaczny i pozostawia nam wiele domysłów nie odpowiadając właściwie na żadne z nich. Może dowiemy się więcej w kolejnych tomach i będziemy uczestnikami tej niebezpiecznej podróży po niegościnnym świecie wczesnych Słowian zmagających się z ciężarem życia na różnych płaszczyznach.
Świetnie dobrane tekstury i śliczna, dość realistyczna kreska sprawiają, że odbiór jest przyjemny, pomimo braku koloru. Znacznym plusem są również dobrze oddane realia epoki, włączając w to starannie dobrane ubiory bohaterów.
To pierwszy komiks, jaki trafił w moje ręce tak na wskroś przesiąknięty słowiańskim, przedchrześcijańskim duchem.

Dotarło do mnie piękne, grube wydanie w twardej oprawie. Czarno-biały komiks, wydrukowany na papierze o dobrej gramaturze zachwyca detami. A Łukasz Wnuczek, autor publikacji nieznanego mi dotychczas wydawnictwa Timof, obiecuje nam jego kontynuację, tytułując ją jako "tom 1". Tyle słowem wstępu.
Od samego początku rzuca się w oczy niezła znajomość mitologii słowiańskiej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka traktuje czytelnika uczciwie od pierwszej strony. Podkreśla, że nie jest pozycją naukową, a zbiorem ciekawostek. Na szczęście "amatorstwo" pozycji nie równa się z kompletnym dramatem jak w przypadku Langbarda, choć zaczynała się w ten sam sposób. Co znaczące - pozycja zawiera ładne grafiki, niestety nie dane jest nam poznanie ich autora. Publikacja w ogóle nie posiada stopki.
Jak na amatorską książkę, muszę przyznać że wiedza dotycząca drzew samych w sobie jest całkiem przyzwoita. Jedyne co mnie ubodło w tej kwestii to brak nazw łacińskich, lub choć sprecyzowania ich gatunków w języku polskim. Przez to wiedza zawarta w książce jest niezwykle ogólna i sprowadza się faktycznie do ciekawostek. Niezłym pomysłem jest zestawienie wydarzeń historycznych z datą kiełkowania najstarszego omawianego drzewa. Gorzej jest z wiedzą dotyczącą Słowian. Prawie wszystkie książki, które ostatnio miałam w rękach przyczepiły się jak rzep nieistniejącej bogini Łady. Skąd wy bierzecie te rewelacje! Przestańcie zmyślać bogów, zapewniam że mamy ich wystarczająco. To odpowiedni moment, żeby podkreślić jedną rzecz - pozycja nie posiada bibliografii.
Książka absolutnie ustala własne zasady interpunkcyjne, a raczej prezentuje ich brak. Autor ma też problem z odmianą przez przypadki.
Pozycja jest niewymagającą lekturą na 2-3 wieczory. Powiem szczerze, że jak na osobę, która nie jest specjalistą z żadnej podjętych dziedzin (dendrologia, historia etnografia) autor poradził sobie całkiem przyzwoicie. Temat jest podjęty dość naturalnie i mimo potknięć dobrze i lekko się ją czyta.
Na koniec dodam jeszcze, że do książki dorzucona była ładna karta kolekcjonerska z jednym z drzew omawianych w treści.

Książka traktuje czytelnika uczciwie od pierwszej strony. Podkreśla, że nie jest pozycją naukową, a zbiorem ciekawostek. Na szczęście "amatorstwo" pozycji nie równa się z kompletnym dramatem jak w przypadku Langbarda, choć zaczynała się w ten sam sposób. Co znaczące - pozycja zawiera ładne grafiki, niestety nie dane jest nam poznanie ich autora. Publikacja w ogóle nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzymam w ręku broszurkę napisaną przez profesora Słupeckiego dotyczącą wróżb Słowian. Żeby nie było tak kolorowo - wydawnictwo nie zrezygnowało ze swoich rakowych chwytów marketingowych. Tym razem winny temu jest autor okładki Piotrowicz, który wkleił na nią... nordyckie runy, mające się nijak do tematu podjętego przez książkę i kultury duchowej Słowian. Ale to zwalam jak zwykle całkowicie na karb wydawnictwa.
Książka niezwykle wnikliwie bada źródła pisane dotyczące wróżb słowiańskich. Autor zaskakuje wybitną znajomością łaciny, w której je pozostawiono, choć zdarza Mu się również korzystać z przekładów. Analizuje wręcz po słowie wszystkie przekazy, co wymaga sprawnej znajomości martwego języka. Polemizować mogłabym jedynie z tezą braku składania ofiar z koni przez Słowian, śladem Skandynawów. Potwierdzają to wielokrotnie źródła kopalniane z miejsc interpretowanych jako kultowe, m. in. Wzgórze Tumskie, Płock, Wrocław, jezioro Zarańskie, jezioro Gągno, Mutĕnice, czy przekazy etnograficzne znad Oki.
Jak to zwykłam mawiać, dobra książka - krótka recenzja. Treść - wróżbiarstwo. Czysta przyjemność. Choć cienka. 38 stron. O czym się tu rozpisywać. Biegnij do sklepu.

Trzymam w ręku broszurkę napisaną przez profesora Słupeckiego dotyczącą wróżb Słowian. Żeby nie było tak kolorowo - wydawnictwo nie zrezygnowało ze swoich rakowych chwytów marketingowych. Tym razem winny temu jest autor okładki Piotrowicz, który wkleił na nią... nordyckie runy, mające się nijak do tematu podjętego przez książkę i kultury duchowej Słowian. Ale to zwalam jak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Ballada o dwóch wilkach Miki Montlló, Bartosz Sztybor
Ocena 7,5
Wiedźmin. Ball... Miki Montlló, Barto...

Na półkach:

Nasz siódmy tom prowadzi mocny dialog z książkami Sapkowskiego. Po kolei. Nasz niefrasobliwy twórca uniwersum uwielbia nawiązania do kultury germańskiej, w które obfituje wydanie. Mamy tu błyskotliwe żarty językowe i romans z baśniami braci Grimm. Ale nie tylko to twardo nawiązuje do oryginalnej sagi. Mamy tu również nawiązanie do opowiadania "Ziarno prawdy", które tak naprawdę "Ballada o dwóch wilkach" sprytnie kontynuuje, z szacunkiem do oryginału.
Co do scenariusza to tu od dalej bez zmian na tym miejscu - Sztybor. Już wiemy - dobrze na tym seria wychodzi. Szatą graficzną tym razem zajął się Miki Montolló. Zarówno kreska jak i nieoczywista kolorystyka bardzo przypadły mi do gustu, choć przez jej specyfikę można stwierdzić śmiało, iż wiedźmin jest wampirem, gdyż zawsze musi być świt, noc lub zmierzch. Tak, zastosowana paleta jest wręcz gorąca. Co również sprawia, że komiks ma bardzo dużo uroku.
Po raz pierwszy w serii komiksowej jest również używana zaiste soczysta polszczyzna. Oryginalnie Wiedźmin nie stroni od wulgaryzmów i jak Dark horse wcześniej od nich raczej stronił, tak teraz wydolił chyba za wszystkie 7 tomów. Spowodowane jest to głównie wprowadzeniem drugoplanowej postaci - wspaniałego Piotera obrońcy Grimmwaldu upierdalacza łbów potworów. Jestem przekonana, że powinno to się pisać jednym wyrazem.
Komiks ma również sznyt powieści detektywistycznej noir. Geralt nawet w kulminacyjnym monecie zbiera wszystkich bohaterów w jednym pokoju, aby wyjaśnić zbrodniczą zagadkę (oczywiście z potworami w tle) i przedstawić efekty swojej dedukcji. Jak zwykle sprawa nie jest trywialna, wymaga od bohatera ciężkich wyborów moralnych i trzyma w napięciu równo przez całą długość fabuły zakłócanej jedynie wyciem Jaskra. Wiem, że wydaje się, że to za dużo w tym garze, ale zapewniam, że wszystko działa.

Nasz siódmy tom prowadzi mocny dialog z książkami Sapkowskiego. Po kolei. Nasz niefrasobliwy twórca uniwersum uwielbia nawiązania do kultury germańskiej, w które obfituje wydanie. Mamy tu błyskotliwe żarty językowe i romans z baśniami braci Grimm. Ale nie tylko to twardo nawiązuje do oryginalnej sagi. Mamy tu również nawiązanie do opowiadania "Ziarno prawdy", które tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor książki, Dejnega jest przede wszystkim wyznawcą wiary tradycyjnej i jednym z założycieli jednej z gromad, więc Jego wiedza opiera się nie tylko na bibliografii, ale i na praktyce. Jak przełożyło się to na książkę?
Prawieści to próba literackiego opracowania mitów słowiańskich. Na początku mamy również pigułkę wiedzy dotyczącej samej rekonstrukcji. Autor zapewnia nas o korzystaniu z wielu źródeł, zarówno kultury ludowej, kronik, komparatystyki (metody porównawczej, której działanie wielokrotnie tłumaczyłam na łamach bloga) i różnych opracowań naukowych (jak się wkrótce dowiemy z bibliografii, głównie pojedynczych artykułów). Na tapet brany jest cały teren Słowiańszczyzny, uznany przez Dejnegę za spójną religijnie całość. Książka opatrzona jest we w miarę sprawne ilustracje Agnieszki Monikowskiej. Co wprawia mnie w konsternację w tym kontekście, to wybór tej na okładkę.
To, co rzuca się w oczy na samym początku to konstrukcja książki. Na myśl przywodzi ona "Dary bogów" Jabłońskiego, a więc po każdym micie jest podsumowanie z wątkami i źródłami, jakie zostały w nich wykorzystane i bibliografia.
Początkowo mity były całkiem przyjemne i sprawnie pisane i zrobiły dobre wrażenie. Autor jednak szybko poleciał z konwencją w "Narodzinach płodnej ziemi", które przywodzą na myśl mitologię norycka, (jak się okaże to nie jedyne takie nawiązanie, a komparatystyka polega na porównywaniu zbliżonych kulturowo mitologii, do których nordycka niestety nie należy; książka używa nawet charakterystycznej dla niej nomenklatury) gdzie z ciała olbrzyma Ymira powstają elementy świata ludzi (Midgardu). Kolejną zagadką jest rzekoma bogini Dana, która nie pasuje do folkloru żadnej słowiańskiej wspólnoty. W każdym razie tłumaczenia od ww. mitu stają się coraz bardziej mgliste i budzą coraz więcej wątpliwości, szczególnie przez wzgląd na raczej szczupłą bibliografię. Generalnie im dalej w las tym z zasady więcej zagadek, a źródła coraz mniej wiarygodne i bardziej szczupłe. Autor postanowił też wmieszać w to wszystko mitologię bałtyjską, co już ma większe uzasadnienie. Owszem, jest bliska naszej, słowiańskiej ale nie na tyle, żeby tasować wątki mitologiczne. Także w micie o fazach księżyca Dejnega robi kolejny fikołek zestawiając obcą religię z faktem obserwacji nieba przez pierwotnych - co do czego nie widzę kompletnie związku, szczególnie że wszystkie cywilizacje były w nie wpatrzone i to o niczym nie świadczy. Zasadniczo po kilku wstępnych mitach sens ma dopiero "Wilk i olszyna". Bardzo lubię ten wątek pochodzący z etnografii, należący do katolickich apokryfów, na których zresztą opiera się większość treści książki.
Jednym z największych błędów publikacji jest nie tyle samo wymienienie Dziewanny, której istnienie jeszcze przyjmuje się w dyskusję, co przypisanie jej w prost cech Długoszowych, co już jest kompletnym absurdem. Postać Żmija również nie jest odpowiednio interpretowana, szczególnie ze względu na następującą potem "genezę" smoka, będącego rzekomo rozwinięciem tej idei. Jak doskonale wiemy, kultura słowiańska nie może rościć sobie praw autorskich do smoków, więc bezsprzecznie nie jest to ewolucja stwora, ewentualnie późniejsze zapożyczenie.
To, co również było wiele razy poruszane na łamach bloga to fakt, iż nie mamy wielu wzmianek o konotacjach bogów. W tę pułapkę również wpadł Autor. Pomijając większość z nich, jak wspominałam przy okazji recenzji anglojęzycznej książki "Slavic myths and legends" nie znam żadnej wzmianki na temat połączenia w węzeł małżeński Peruna z Perperuną, a kojarzenie ich pod kątem imion to jednak nieco za mało, szczególnie iż Dejnega raptem w kolejnym micie żeni gromowładnego z Mokoszą. Opowieść o tej bogini swoją drogą także jest średnio zrozumiała. Mamy tu odtworzenie z jej udziałem greckiego mitu z Korą, który powiela śladem Wierzbickiego i jego "Drzewa" . Treść tym bardziej kontrowersyjna w kontekście następującego po nim mitu właściwego dotyczącego pór roku, z udziałem Marzanny i Jaryły.
Słowem podsumowania - książka ma swoje bezsprzeczne zalety jakimi są oczywiście struktura i bazowanie na bibliografii naukowej. Z powodu jej znacznego okrojenia jest nieco chaotyczna, a część komparatystyczną treści uważam za średnio udaną. Literacko jest w sumie nieźle.

Autor książki, Dejnega jest przede wszystkim wyznawcą wiary tradycyjnej i jednym z założycieli jednej z gromad, więc Jego wiedza opiera się nie tylko na bibliografii, ale i na praktyce. Jak przełożyło się to na książkę?
Prawieści to próba literackiego opracowania mitów słowiańskich. Na początku mamy również pigułkę wiedzy dotyczącej samej rekonstrukcji. Autor zapewnia nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam przed sobą drugi komiks, można powiedzieć - cyklu historii obrazkowych Pana Święckiego, dotykających tematu demonologii słowiańskiej. Jak wspominałam przy okazji starszego z nich, są one dwujęzyczne. Tym razem mój tomik jest angielski.
W drugiej części serii niezmiennie zachwyca kolorystyka i kontrasty użyte w planszach - w końcu jak już wspominałam komiksy dla dorosłych Pana Święckiego są czarno-białe, więc blokowały go w tej materii. Przy produkcjach dla dzieci ma w końcu okazję pokazać swoją doskonałą operację rzeczonymi.
Głównym bohaterem drugiej części jest poznany już przez nas i mało przeze mnie lubiany Szyszak, jednak pojęłam się lektury bez urazy, gdyż Autor zapewnił mnie, że wedle mojego pobożnego życzenia główny bohater się wywróci i głupi ryj rozwali. Oczywiście słowa dotrzymał. Acz ku mojej wielkiej rozpaczy... to nie on tym razem wiódł prym w byciu dupkiem, więc fakt nie cieszy tak jak powinien. Jak już wspomniałam, komiks to origin story naszego Szyszaka. Poznajemy jego początki i motywacje. Oczywiście nie obyło się bez wartkiej fabuły przygodowej trzymającej wręcz w napięciu. Poznajemy nie tylko okoliczności jego narodzin, ale też jeszcze więcej ciekawych mieszkańców lasu, w tym zamieszkujących go demonów słowiańskich (niestety tu obyło się bez Szacha i Matta).
Czy historia Szyszaka zakończy się happy endem? Czemu tak nas irytuje? Dowiecie się tego z Welkiej wyprawy.
Jak w poprzednim tomiku, na końcu znajdują się zadania i łamigłówki językowe. Tym razem są jednak - mam wrażenie - ciekawsze i bardziej kreatywne niż za pierwszym razem. Uczą między innymi kolokacji, a nawet rozpoznawania drzew leśnych.

Mam przed sobą drugi komiks, można powiedzieć - cyklu historii obrazkowych Pana Święckiego, dotykających tematu demonologii słowiańskiej. Jak wspominałam przy okazji starszego z nich, są one dwujęzyczne. Tym razem mój tomik jest angielski.
W drugiej części serii niezmiennie zachwyca kolorystyka i kontrasty użyte w planszach - w końcu jak już wspominałam komiksy dla...

więcej Pokaż mimo to