Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Praca z cieniem" naprawdę mnie zaciekawiła. Dziennik, który ma nas nauczyć rozwijać samoświadomość, kochać i akceptować siebie, wykorzystać swój pełny potencjał. Brzmi bajecznie, może nawet zbyt prosto. Do tego lekko zastanawiał mnie fakt "hitu tiktoka", gdyż nie mam do nich zaufania. Ale mimo to ciekawość wzięła górę. I jak się dziennik sprawił? Cóż... zaskakująco dobrze.

Oczywistym jest, że żadna książka, żaden dziennik czy podręcznik nie zastąpi terapii, czasem jednak zdarzają się takie, które okazują się naprawdę pomocne - tak też jest, moim zdaniem, i w tym przypadku. "Praca z cieniem" wydaje się przydatna zwłaszcza na początku tej przygody z self-help, dzięki temu dziennikowi można faktycznie zacząć drogę do uzdrawiania siebie. Jeśli otworzymy się na siebie, pozwolimy sobie na szczerość względem samego siebie, może pomóc nam uświadomić sobie pewne sprawy, dokopać się do rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia, odkryć pewne prawdy o sobie samym - i zamienić to wszystko w coś rozwijającego.

Co jeszcze zachęca do pracy z tym dziennikiem to ciekawe i zróżnicowane zadania, a brak wyniosłych przemów i lania wody. Cel dziennika i torie, jakie porusza, opisane są po krótce, w przystępny dla każdego sposób. Nie zagłębia się w nie za mocno, nie odstrasza (czy to objętością czy samą kontrowersyjną teorią - tu wzięte jest z niej to co najsensowniejsze, a co lepsze, nie upiera się, jakoby miała być to prawda objawiona), widzę w tym dzienniku naprawdę wiele potencjalu. Na pewno nie jest to pozycja dla każdego, ale jeśli zastanawiacie się nad nią, myślę, że warto dać "Pracy z cieniem" szansę.

Ze strony czysto technicznej dziennik też jest bardzo dobrze wydany; wygodny, estetyczny, na porządnym papierze - np. zakreślacze czy cienkopisy nie przebijają się na drugą stronę, co doceniam.

Współpraca z wydawnictwem Marginesy.

"Praca z cieniem" naprawdę mnie zaciekawiła. Dziennik, który ma nas nauczyć rozwijać samoświadomość, kochać i akceptować siebie, wykorzystać swój pełny potencjał. Brzmi bajecznie, może nawet zbyt prosto. Do tego lekko zastanawiał mnie fakt "hitu tiktoka", gdyż nie mam do nich zaufania. Ale mimo to ciekawość wzięła górę. I jak się dziennik sprawił? Cóż... zaskakująco dobrze....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak ja nienawidzę, NIENAWIDZĘ, głównych bohaterów... Nie wiem czy ktoś mnie wcześniej wpieniał tak jak oni.
Coś więcej później, nie mam siły na to teraz.
Ale... nie. Po prostu nie.

Jak ja nienawidzę, NIENAWIDZĘ, głównych bohaterów... Nie wiem czy ktoś mnie wcześniej wpieniał tak jak oni.
Coś więcej później, nie mam siły na to teraz.
Ale... nie. Po prostu nie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczerze? Przez większość książki myślałam, że dam 5/10☆ - a byłoby 6, gdyby bohaterowie nie byli tak głupi. Ale to zakończenie XDDDD Te "plottwisty" XDDDD Nie no, nie mogę XDDDD
Ogólnie nie była w sumie taka zła, miała fabułę, ale no... no nie XDDDDD Tego zakończenia i tych epilogów nie mogę wybaczyć XDDDD I tego jakimi debilami są Hak i Wendy (ale wyjątkowo Hak nawet bardziej) XD

A, a Hak, poza byciem średnio inteligentym, jest też średnim złolem XDD Jest zwyczajnie niepewnym siebie chłopcem z problemami z agresją, prawdziwi złole, którzy są w moim repertuarze ukochanch, by cię nosem na śniadanie wciągnęli XDDDD
Paaanie, ić pan...

Szczerze? Przez większość książki myślałam, że dam 5/10☆ - a byłoby 6, gdyby bohaterowie nie byli tak głupi. Ale to zakończenie XDDDD Te "plottwisty" XDDDD Nie no, nie mogę XDDDD
Ogólnie nie była w sumie taka zła, miała fabułę, ale no... no nie XDDDDD Tego zakończenia i tych epilogów nie mogę wybaczyć XDDDD I tego jakimi debilami są Hak i Wendy (ale wyjątkowo Hak nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nigdy nie czułam takiego niepokoju czytając książkę, jak czytając "Nawiedzony Dom na Wzgórzu"! 😳 Świetna, świeeetna! Wow. I ten klimat... Uwielbiam. Już czuję, że będzie w topce roku, jeśli nie topce książek w ogóle. Muszę natychmiast sięgnąć po więcej od autorki 💞

Nigdy nie czułam takiego niepokoju czytając książkę, jak czytając "Nawiedzony Dom na Wzgórzu"! 😳 Świetna, świeeetna! Wow. I ten klimat... Uwielbiam. Już czuję, że będzie w topce roku, jeśli nie topce książek w ogóle. Muszę natychmiast sięgnąć po więcej od autorki 💞

Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczerze powiedziawszy, od zawsze miałam ze znakami zodiaku problem. Nie chcę mówić, że jedyny zodiak w jakiego działanie wierzę to ten seryjny morderca, aaaale... kurcze no.
Z zodiakami mam problem nie dla zasady, a dlatego, że ze swoim nie mam prawie nic wspólnego. Co czytam, to się rozmijam. I wiem, że powinno się patrzeć nie tylko na znak Słoneczny, ale i pozostałe (Księżyc, Ascendant itd.), jednak tych składowych jest tak wiele, że dosłownie wszystko można tym wytłumaczyć, dlaczego coś nie działa, dlaczego coś działa... wszystko można pod to podciągnąć. Przez to wszystko znaki zodiaków są chyba najmniej wiarygodną i najmniej interesującą mnie rzeczą z dziedziny ezoteryki. ALE. Zawsze do wszystkiego staram się podchodzić z otwartą głową. Dlatego kiedy dostałam propozycję współpracy przy książce "Znaki Miłości" pomyślałam; hej, czemu nie. Dam temu tematowi jeszcze jedną szansę. I jak, przekonałam się? Cóż... nie za bardzo. Ale po kolei!

Najlepszym elementem tej książki jak dla mnie były fragmenty, w których autorka zachęca do poznawania siebie, do bycia samoświadomym, rozwiajania się w tym aspekcie. I....szczerze mówiąc, jest to też jedyny element "Znaków Miłości", który mogę faktycznie pochwalić. Uważam, że w tej książce jest strasznie dużo lania wody i wielkiej zachowawczości - z jednej strony autorka tłumaczy nam oddziaływanie znaków na siebie, ale też mówi, że nie ma znaków niekompatybilnych. Że jeśli w jednym aspekcie się nie łączą idealnie, to w innym się połączą - np. jak nie w znaku słonecznym to w jakiejś planecie. I to nawet nie musi być ta sama planeta. A jak nie w planecie, to w Księżycu. A to dla mnie oznacza, że jak wystarczająco dobrze poszukamy, to każdy będzie do nas dopasowany. Jak bardzo chcemy, to naciągniemy.

Teraz zapytacie, jeśli nie wiecie za wiele o astrologii, jakie znaki słoneczne, jakie połączenia w planetach, o co chodzi? No właśnie. Autorka słabo to tłumaczy jak na książkę dla kogoś początkującego - bo jak rozumiem ta książka jest dla osób początkujących, ktoś choć średnio w temacie zodiaków rozeznany nie znajdzie tu nic nowego. Ba, nawet ja z moją nie za wielką, po prostu nie zerową, wiedzą astrologiczną nie dowiedziałam się nic nowego. A co ciekawsze, sporo kwestii różniło się od tego, co zasłyszałam w paru innych ezoterycznych źródłach (które, tak swoją drogą, już nieco bardziej ze mną rezonowały, choć, ponownie, z zodiakami mi trochę nie po drodze).

Na koniec zostawię was z takimi słowami autorki, cytat bezpośrednio wzięty z książki;
"(...) horoskopy urodzeniowe stanowią użyteczne wskazówki, jednak nie dają nam stuprocentowej pewności. Kompatybilność zależy od tego, na jakim etapie rozwoju znajdują się partnerzy, jaki jest poziom ich dojrzałości emocjonalnej, i tego, co gra w ich duszach. (...) Powtórzę: wszystko zależy od samoświadomości i dojrzałości emocjonalnej"
Czyli, podsumowując, znaki zodiaku nie mają znaczenia, liczy się to co macie w głowie. 🙏🏻 Tak więc i ja zostanę w temacie relacji międzyludzkich przy psychologii, a zodiaki będę traktować jako ciekawostkę, z którą jednak kompletnie się rozmijam.

Czy więc książkę polecam? Jak możecie się domyślić, niespecjalnie. I to nie tylko dlatego, że nie rezonuje ze mną sprawa znaków zodiaków, a też dlatego, że ta książka nie wydaje mi się być w tym temacie najlepszym tytułem. Oczywiście nie zniechęcam, jeśli macie ochotę sami sprawdzić, chętnie usłyszę wasze opinie o "Znakach Miłości". Przyznać muszę, że ze strony technicznej książka wydana jest bardzo dobrze; śliczna twarda oprawa, gruby papier przez który nie przebijają zakreślacze. Jednak jeśli chodzi o poziom wiedzy... nie spełniła ona moich oczekiwań i standardów.

[Współpraca z wydawnictwem Znak]




PS. W książce było też parę fragmentów odnoszących się do Boga, np. "(...) kochając czystą miłością, znajdą się tak blisko Boga, jak to tylko możliwe"... co? XD Trochę mi się te dwa uniwersa gryzą... 😅

Szczerze powiedziawszy, od zawsze miałam ze znakami zodiaku problem. Nie chcę mówić, że jedyny zodiak w jakiego działanie wierzę to ten seryjny morderca, aaaale... kurcze no.
Z zodiakami mam problem nie dla zasady, a dlatego, że ze swoim nie mam prawie nic wspólnego. Co czytam, to się rozmijam. I wiem, że powinno się patrzeć nie tylko na znak Słoneczny, ale i pozostałe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cóż to jest za wyjątkowa książka! I to nie tylko wyjątkowa dla mnie, a zwyczajnie wyróżniająca się na tle innych książek, jakie miałam kiedykolwiek przyjemność czytać.

Pierwszym na co zwróciłam uwagę rozpoczynając lekturę "Krucjaty" był język i styl, jakim została napisana. A może właśnie nie zwróciłam uwagi? Bo tej książki się nie czyta. Przez nią się płynie! Nie wiem kiedy pożerałam kolejne strony, czas dla mnie nie istniał. Już od pierwszego rozdziału powieść ta wciąga niesamowicie; nie wiedząc kiedy dotarłam do stu stron, potem do dwustu, potem do połowy książki i nim się spostrzegłam - skończyłam ją. Choć na pierwszy rzut oka "Krucjata" wydaje się cegiełką, kompletnie się tego nie odczuwa czytając. Duży wpływ ma na to jednak nie tylko styl, ale także humor w książce! Równowaga między nim a scenami dramatycznymi jest idealnie zachowana, nie odczuwamy by opowieść była niepoważna, ale jednocześnie w momentach, gdy robi się naprawdę ciężko, autorka świetnie rozładowuje napięcie. Bo musicie wiedzieć, że nie jest to historia łatwa i lekka. Porusza wiele trudnych tematów i robi to z wyczuciem i empatią, ale także bez owijania w bawełnę. Świat "Krucjaty" jest światem pięknym, ale i brutalnym. Pełnym cudów, miłości, nienawiści i okrucieństwa. Bohaterowie nie mają lekkiego życia, a mimo to potrafią z niego czerpać. Bo ci bohaterowie... ahh, cóż to są za postacie!

W "Krucjacie" bohaterów jest wiele, również tych ważniejszych, ale nie są to postacie papierowe, absolutnie nie! Zbudowani są bardzo dobrze; wielowymiarowi, każdy ze swoimi marzeniami, pragnieniami, obawami. Pewnie, nie każdemu jest tyle samo czasu poświęconego, jednak widać, że nie tylko ci pierwszoplanowi są dopieszczeni w każdym calu, ale i drugo czy trzecio, o których powoli dowiadujemy się coraz więcej i coś czuję, że i w kolejnych tomach dostaniemy o każdym nowe informacje. Nikt tu nie jest zaniedbaną marionetką, każda postać zdaje się mieć cel i należeć do tego świata. Uwielbiam to.

Powstrzymuję się przed rozpisaniem o każdej z postaci, którą kocham. Mogłabym mówić o nich długimi godzinami, ale chciałabym, żebyście sami ich poznali. Nie mogę jednak choć po krótce o nich nie napomknąć. Sharleen jest niesamowitą bohaterką, która mimo wielu, oj wielu kłód pod nogami nie łamie się i walczy do końca. Kiedy mówię o tym, że chcę czytać o silnych kobiecych postaciach, to właśnie takie postaci mam na myśli! Szybko stała się jedną z moich ulubionych bohaterek książkowych, a szczerze? Nie mam ich wiele.
Wielu mam za to książkowych mężów, a jednak i Aeron stał się jednym z moich ulubieńców, wchodząc do ścisłej ich topki - jest tym, kim chciałam, by był Rhysand z "Dworów". Jest skomplikowany, nieoczywisty, pełen szarości, lecz wciąż stojący po właściwej (wg mnie) stronie, walczący o swoich bliskich i słuszną dla niego sprawę, swoje królestwo i swoich poddanych. Potrafi wykazać się bezwzględnością, ale i empatią. Rozbawi, pocieszy i wesprze. Jest po prostu prze-cu-do-wny!
Nie wiem też jak wy, ale ja bardzo lubię, gdy książki zaskoczą mnie jakąś postacią drugoplanową, która niespodziewanie, ni z tego ni z owego, zakrada się i skrada mi serce. No więc... i tutaj na takie trafiłam! Wyjątkowo aż dwie, ale jedna wybija się nieco mocniej (przynajmniej jak na razie) - Erial. Nie powiem wam jednak o nim nic więcej, musicie poznać go sami...

A relacje między tymi bohaterami? Są. Tak. Dobrze. Zbudowane!!! Czuć, po prostu czuć więzi między nimi! Nie mamy wątpliwości jakie uczucia do siebie żywią, czy to postacie, które przyjaciółmi były już od lat, czy te, które dopiero się poznają, a ich relacje budują - naturalnie, bez pośpiechu. Bohaterowie nie są wpychani sobie w ramiona na siłę, dokładnie widzimy progres ich relacji, dzięki czemu zwyczajnie w te ich więzi się wierzy. Są tak... prawdziwe. Po prostu.

Bohaterowie są dla mnie najważniejszym elementem każdej książki - potrafią podciągnąć ocenę, nawet jeśli na innych polach książka ma jakieś niedociągnięcia. "Krucjata" jednak... dla mnie tych niedociągnięć nie ma. Naprawdę pokochałam tę książkę w 100%, nie mam do czego się doczepić, o czym pomarudzić. Tu nie tylko bohaterowie, styl i język są na poziomie, ale także fabuła, sceny walk i świat przedstawiony. Ta pierwsza to oczywiście często kwestia gustu, czy nas zainteresuje czy nie, jednak jeśli chodzi o jej tempo i podawanie informacji? Idealne. Tak jak lubię. Nie ma ekspozycji w stylu "cegłą w mordę", wszystko jest nam dawkowane w odpowiednich proporcjach w odpowiednich momentach. Choć niekiedy mnożą się pytania - i na koniec pierwszego tomu mamy ich więcej niż odpowiedzi - to nie czujemy frustracji, a zaciekawienie. Bo te pytania w połączeniu z odpowiedziami, które dostajemy, tylko jeszcze bardziej podsycają nasze zainteresowanie, sprawiając, że od razu chcemy sięgnąć po drugą część. Drugą część, w której mam nadzieję poznamy nie tylko odpowiedzi na jakiś procent dręczących nas pytań, ale także dowiemy się więcej o świecie przedstawionym. Mam wrażenie, że w "Krucjacie" zaledwie liznęliśmy wierzchołek góry lodowej, a jak bogaty był już sam ten wierzchołek! Tyle pięknych lokalizacji, te oryginalne spojrzenie na rasy postaci występujące w książce, systemy wierzeń no i przede wszystkim system magiczny! Świat przedstawiony jest fascynujący, skomplikowany i pełen tajemnic, tak wciągający... zwyczajnie nie mogę się doczekać, aż będzie mi dane zobaczyć go więcej!

Mogłabym tak zachwycać się nad "Krucjatą" jeszcze i jeszcze, ale widzę, jak obszerna już jest ta recenzja i chyba zamiast opisywać kolejnych moich zachwytów lepiej po prostu powiedzieć... sprawdźcie ją sami! Ja tę historię naprawdę pokochałam, nie żartuję, kiedy mówię, że dawno nie czytałam tak dobrej, solidnej fantastyki. "Saga Niebios i Otchłani" ma szansę stać się jedną z moich ulubionych serii wszechczasów, "Krucjata" była do tego idealnym wstępem. Nie mogę się doczekać aż autorka pokaże nam, co jeszcze dla nas zaplanowała, bo oj... czuję, że będzie grubo!

Jestem ogromnie dumna, że mogę patronować "Krucjacie"! Dawno już nie znalazłam historii, która tak głęboko zapadła mi w sercu. Serii, która wciąga z każdym kolejnym rozdziałem, a reread nie nudzi, lecz sprawia, że zakochuję się ponownie w świecie, bohaterach, całej opowieści. Chcę więc na koniec ogromnie podziękować autorce i wydawnictwu za zaufanie, jakim mnie obdarzyli. 💚 Współpraca przy tym tytule to bajka!

Cóż to jest za wyjątkowa książka! I to nie tylko wyjątkowa dla mnie, a zwyczajnie wyróżniająca się na tle innych książek, jakie miałam kiedykolwiek przyjemność czytać.

Pierwszym na co zwróciłam uwagę rozpoczynając lekturę "Krucjaty" był język i styl, jakim została napisana. A może właśnie nie zwróciłam uwagi? Bo tej książki się nie czyta. Przez nią się płynie! Nie wiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawy świat i system magiczny (choć nie tak czysto słowiański jak myślałam, że będzie), interesujący bohaterowie choć niespecjalnie głęboko weszliśmy w ich psychikę (przynajmniej na etapie pierwszego tomu), aaaale historia taka... niezbyt konkretna? Miałam skojarzenia z serialami tzw. proceduralami, jak Dr House czy Mentalista - gdzie każdy odcinek ma inny główny wątek, a jakaś jedna oś fabularna dzieje się w tle i co jakiś czas się nam o tym przypomina; główna bohaterka po drodze przeżywa różne przygody, a co jakiś czas w tle przypomina się nam o jej bracie aż w samiutkim finale rozwiązujemy problem. Nie powiem, momentami się nudziłam, nie widziałam celu pewnych wątków i go nie odnalazłam do tej pory. Czy sięgnę po dalsze części... nie wiem.

Ciekawy świat i system magiczny (choć nie tak czysto słowiański jak myślałam, że będzie), interesujący bohaterowie choć niespecjalnie głęboko weszliśmy w ich psychikę (przynajmniej na etapie pierwszego tomu), aaaale historia taka... niezbyt konkretna? Miałam skojarzenia z serialami tzw. proceduralami, jak Dr House czy Mentalista - gdzie każdy odcinek ma inny główny wątek, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powiedzcie, że mnie pogięło, ale to było... całkiem dobre. Nie świetne, ale też nie złe. Znacznie lepsze niż pierwszy tom. Pewnie, momentami wciąż ogromny cringe (ale znów, mniej niż w "Crave"), Grace wciąż jest najgłubszą główną bohaterką jaką poznałam, ale przynajmniej teraz mam jednego bohatera, którego lubię - Hudsona. No i co no... bawiłam się świetnie. Była to zabawa z kategorii Zillenialsowa Plotkara+Zmierzch, ale wciąż! XD
Zakończenie mogło być jednak znacznie krótsze, niepotrzebne było to końcowe przeciąganie - zarówno walki na arenie jak i tego co dzieje się potem.

Powiedzcie, że mnie pogięło, ale to było... całkiem dobre. Nie świetne, ale też nie złe. Znacznie lepsze niż pierwszy tom. Pewnie, momentami wciąż ogromny cringe (ale znów, mniej niż w "Crave"), Grace wciąż jest najgłubszą główną bohaterką jaką poznałam, ale przynajmniej teraz mam jednego bohatera, którego lubię - Hudsona. No i co no... bawiłam się świetnie. Była to zabawa...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tak miało być Przemek Corso, Julia Żugaj
Ocena 5,4
Tak miało być Przemek Corso, Juli...

Na półkach:

Nie powiem nic nowego, jak powiem, że ta książka jest mooocno dziecinna, prosta i po prostu przeciętna. Ale powiem wam co wg mnie jest główną tego przyczyną. W gruncie rzeczy winię za to wiek bohaterów - przez niego nie wiem do kogo ta książka była kierowana. Główne postacie mają niby po 17-19 lat, więc możnaby pomyśleć, że właśnie dla osób około tego wieku 15 lat. Jednak przez niesamowice infantylny styl jakim książka jest napisana, niesamowicie infantylne dialogi i niesamowicie infantylne zachowania bohaterów to jest wykluczone. Dla 13-latków? Ja bym się wynudziła w tym wieku na tym, po maks dwóch rozdziałach bym ją porzuciła. ALE! Gdyby bohaterowie mieli po maks 13 lat (choć moje 11-letnie kuzynki się poważniej zachowują), a grupą docelową byłyby 7-9 letnie dzieci? Wtedy odbiór "Tak miało być" w internecie byłby znaaacznie lepszy. Bo to nie jest książka zła w taki sposób w jaki zła jest "Rodzina Monet" czy inne pokrewne hity. To mogła być miła opowiastka o sporcie i pasji, przyjaźni i pierwszej miłości w tym właśnie wczesnonastoletnim wieku.

Oczywiście nie tylko przez bohaterów jest słaba, bo parę innych kwestii jest też do podrasowania, ogólnie nie wiem co jest główną osią fabularną "Tak miało być", jest to po prostu zlepek najbardziej typowych amerykańskich nastoletnich filmów, ale no to nie są największe problemy.

A o wątku gazeciarza nie wspomnę. Ręce opadają.

Nie powiem nic nowego, jak powiem, że ta książka jest mooocno dziecinna, prosta i po prostu przeciętna. Ale powiem wam co wg mnie jest główną tego przyczyną. W gruncie rzeczy winię za to wiek bohaterów - przez niego nie wiem do kogo ta książka była kierowana. Główne postacie mają niby po 17-19 lat, więc możnaby pomyśleć, że właśnie dla osób około tego wieku 15 lat. Jednak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Never Never Tarryn Fisher, Colleen Hoover
Ocena 7,3
Never Never Tarryn Fisher, Coll...

Na półkach:

Jak myślicie, jak byście się zachowali, gdybyście nagle, za pstryknięciem palców, stracili całą pamięć? – Na to właśnie pytanie muszą sobie odpowiedzieć bohaterowie "Never Never" Tarryn Fisher i Colleen Hoover. A właściwie nie tyle muszą na to pytanie odpowiedzieć, co odnaleźć się w takiej rzeczywistości. Brzmi przerażająco? I to jak.

Sam koncept na książkę jest jak dla mnie genialny. Taka sytuacja... coś niewyobrażalnego. Odblokował mi ten pomysł chyba jakiś strach. Bo mam wrażenie, że stracić wszystkie, ale to absolutnie wszystkie wspomnienia... to tak jakby stracić samego siebie. Bo czyż to nie właśnie ze wspomnień się składamy? Z naszych doświadczeń życiowych? Czy gdyby wszystkie zostały nam nagle odebrane, zachowywali byśmy się jak zawsze, czy kompletnie inaczej?
Na te i wiele innych pytań "Never Never" próbuje odpowiedzieć i przyznam szczerze, ciekawie podchodzi do tematu. Zostajemy wrzuceni na głęboką wodę i razem z bohaterami powieści nie mamy bladego pojęcia co się dzieje. Początkowe odkrywanie tajemnicy wciągnęło mnie niesamowicie, strony przewracałam jedna za drugą i przypomniałam sobie za co tak lubię książki Tarryn (CoHo wcześniej nic nie czytałam jeszcze). Tylko no właśnie, początkowo...

"Never Never" to tak naprawdę nie jedna książka, a trzy. Ten wewnętrzny podział wcale nie jest podziałem tylko wewnętrznym, po prostu dzięki polskiemu wydawcy mamy tę historię zawartą w jednym tomie, a nie dzieloną na trylogię po sto stron na część, jak to miało miejsce oryginalnie za granicą. I oj dzięki ci Moondrive za to, bo gdybym miała czekać na tom drugi i jeszcze nie daj Boże za niego zapłacić, to coś by mnie trafiło. Dlaczego? Ponieważ część druga to największy, najpotężniejszy syndrom drugiego tomu, z jakim się spotkałam. Poza samiuteńką końcówką całe te sto stron nie wnosi NIC do fabuły. NIC. A do tego praktycznie powtarza wszystko z pierwszego tomu. Możnaby to wywalić i zrobić dylogię. Oczywiście przekonujemy się o tym po trzeciej części, po skończeniu całości, kiedy przewracamy ostatnią stronę a multum wątków nie miało zakończenia albo choćby w połowie nie zostały wyjaśnione. Mam tyle pytań... Nie wiem czy autorki się pokłóciły w trakcie prac nad tą historią, tylko kontrakt zobowiązywał je do skończenia trylogii, więc po łebkach to zrobiły... ale tak to właśnie wygląda. Wiele, naprawdę wiele wątków, które wydawały się być ważnymi (ba! bez nich sporo rzeczy nie miałoby miejsca), zostało po prostu urwanych. A szkoda, bo naprawdę mnie te wątki i wszystkie tajemnice ciekawiły. Jestem tak sfrustrowana tym, że nie dostaliśmy prawie na nic żadnych odpowiedzi... Bo ta książka mogła być świetna. Świetna. A tak jest... średniakiem. Nie powiem, że jest zła, bo nie jest. Czyta się ją szybko i przyjemnie, od początku wciąga, bohaterowie są w porządku, a zagadka intrygująca. Odpowiedź na nią wcale też nie taka zła. Ale no cholera! Ta część druga, która jest praktycznie powtórzeniem pierwszej, z małą zmianą zakończenia, i trzecia, która nie wyjaśnia prawie nic z poprzednich, ciągną książkę mocno w dół. Jak można było tyle pytań pozostawić bez odpowiedzi, tyle wątków pozaczynanych i niedokończonych?! Przez to nawet nie wiem czy część to dziury logiczne, czy może coś niedopowiedzianego... Szkoda, po prostu szkoda.

W skrócie więc, czy polecam? Hmm... to zależy czego szukacie. Czegoś co was chwyci i nie pozwoli o sobie zapomnieć? Tutaj tego nie ma. Przyjemnej rozrywki na wieczór, bez zbędnego zastanawiania się? Wtedy tak. O ile nie denerwujecie się zbyt mocno, jak ja, gdy końcowo nic nie jest wyjaśnione.
Przez większość czasu (poza tą drugą częścią) bawiłam się na "Never Never" naprawdę dobrze. Szkoda tylko tego zmarnowanego potencjału, to chyba boli mnie najbardziej, i chyba dlatego taki lekki rant poszedł na tę książkę. Ale nie mogę powiedzieć, że jest to zła pozycja. Nie odradzam, ale też nie namawiam.

[Współpraca z wydawnictwem Moondrive]

Jak myślicie, jak byście się zachowali, gdybyście nagle, za pstryknięciem palców, stracili całą pamięć? – Na to właśnie pytanie muszą sobie odpowiedzieć bohaterowie "Never Never" Tarryn Fisher i Colleen Hoover. A właściwie nie tyle muszą na to pytanie odpowiedzieć, co odnaleźć się w takiej rzeczywistości. Brzmi przerażająco? I to jak.

Sam koncept na książkę jest jak dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Necronomicon" znany w popkulturze (i tak samo reklamowany) jest jako tajemnicze dzieło o nieznanym autorze, choć wiemy, że napisał je H. P. Lovecraft na potrzeby swoich opowiadań, w których jawi się jako mroczna księga, zawierająca niebezpieczną i zakazaną tajemną wiedzę magiczną. I jako koncept jest genialna. Niestety jako utwór sam w sobie... nieszczególnie się broni. Nie powiem, momentami była inspirująca do stworzenia swojej wersji takiej fikcyjnej księgi magicznej, ale poza tym nie znalazłam w niej nic interesującego. Dzięki pięknej okładce świetnie prezentuje się na półce i w gruncie rzeczy to tyle. Nie wiem szczerze powiedziawszy, czego się spodziewałam... Że faktycznie poczuję jakiś dreszczyk? Że faktycznie będzie sprawiała wrażenie tejemniczej, zakazanej księgi? A tymczasem bardziej to uczucie zaniepokojenia mieszającego się z zaciekawieniem wywołują u mnie bardzo oczywiście fejkowe filmiki z poszukiwania duchów na youtube... 😬

"Necronomicon" znany w popkulturze (i tak samo reklamowany) jest jako tajemnicze dzieło o nieznanym autorze, choć wiemy, że napisał je H. P. Lovecraft na potrzeby swoich opowiadań, w których jawi się jako mroczna księga, zawierająca niebezpieczną i zakazaną tajemną wiedzę magiczną. I jako koncept jest genialna. Niestety jako utwór sam w sobie... nieszczególnie się broni....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wespertyną" byłam zainteresowana nie tylko z konceptu, ale i mojej sympatii do autorki - jej inną powieść, "Magię Cierni" (wraz z towarzyszącą jej nowelką), wręcz pokochałam, a i przy debiutanckm tytule, "An Enchantment of Ravens", również dobrze się bawiłam (choć nie aż tak jak na tej wcześniej wymienionej). Toteż musiałam sprawdzić "Wespertynę"! Jak się plasuje ona w tym rankingu? Gdzieś pomiędzy "Magią Cierni" a "An Enchantment of Ravens". I już mówię dlaczego.

Pierwszym co przychodzi mi na myśl, gdy myślę o "Wespertynie", jest jej niesamowity, mroczny i gotycki klimat oraz unikatowy systemem magiczny i religijny! Autorka po raz kolejny bierze pozornie nudny koncept (no bo kto by chciał czytać o zakonnicy?!) i przerabia go z takim twistem, że w zafascynowaniu odkrywamy coraz to kolejne elementy świata przedstawionego.
Drugą kwestią jest ilość akcji! Nie mamy czasu na nudę, cały czas coś się tu dzieje i mimo że fabuła jest dość prosta, ciężko się od niej oderwać; oddziałuje na wyobraźnię i wciąga w ten świat jeszcze bardziej. Głównie jest to zasługa nietuzinkowych postaci, a przede wszystkim relacji między Artemizją i opętującym ją upiorem. Gdzieś w całym tym poczuciu grozy to właśnie dzięki tej dwójce mamy parę okazji głośno się zaśmiać. Każda ich interakcja wywołuje emocje, nie da się przejść obok obojętnie.

Skoro same tu wypisuję ochy i achy, to czemu "Wespertyna" nie przebiła "Magii Cierni"? Cóż... właśnie o to chodzi, że nie jestem tego w stanie stwierdzić. Po prostu czegoś mi zabrakło. Jakiegoś takiego... przytupu na koniec? Albo może postaci, którą bym absolutnie pokochała? Bo choć Artemizję i upiora bardzo polubiłam, to jednak nie są to postacie na tym samym poziomie co Elizabeth, Nathaniel i Silas...

Na koniec taki smaczek: bardzo podobała mi się wiadomość płynąca z książki. Że często, zanim pomożemy komuś, musimy najpierw pomóc sobie. 💚
W skrócie? Książkę oczywiście polecam! Bawiłam się na niej naprawdę dobrze, na długo zostanie mi w pamięci i nie mogę się doczekać, czym też jeszcze autorka nas zaskoczy.

[Współpraca z wydawnictwem Vesper]

"Wespertyną" byłam zainteresowana nie tylko z konceptu, ale i mojej sympatii do autorki - jej inną powieść, "Magię Cierni" (wraz z towarzyszącą jej nowelką), wręcz pokochałam, a i przy debiutanckm tytule, "An Enchantment of Ravens", również dobrze się bawiłam (choć nie aż tak jak na tej wcześniej wymienionej). Toteż musiałam sprawdzić "Wespertynę"! Jak się plasuje ona w tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Gdzie śpiewają raki" - tak długo nie byłam pewna czy chcę ją czytać, że film zdążył wejść na ekrany kin i się na niego wybrałam. Czy mi się podobał... był w porządku. Bez szału. Liczyłam na coś więcej. Ale! Zaciekawił mnie historią. Założyłam więc, że skoro jest tylu miłośników książki, to musieli skopać ekranizację - dostałam też parę wiadomości w tym właśnie klimacie. Zaopatrzyłam się w takim razie w swój egzemplarz i jak już trochę poleżakował na półce, w końcu się za GŚR zabrałam! I... odniosłam identyczne wrażenie jak po filmie.

Może już nie pamiętam tak dobrze filmu, ale w miarę zapoznawania się z powieścią odnosiłam wrażenie, że no... był on naprawdę wierną adaptacją. Chyba każda scena książki była w nim zawarta, a nawet nieco bardziej podobał mi się filmowy układ przeplatania scen z przeszłości z teraźniejszością, niż książkowe chronologiczne przedstawienie wydarzeń, które momentami nieco mnie nudziło... A ja zazwyczaj lubię klimatyczne, wolno rozwijające się opowieści.

Ogólnie rzecz biorąc, "Gdzie śpiewają raki" to dla mnie dobra historia, ale nie wyjątkowa, niespecjalnie oryginalna, nie zwalająca z nóg. Taka w porządku na jeden-dwa wieczory, która nie trafi do topki. Nie zapomnę o niej, ale nie będę do niej wracać. Sama fabuła dość typowa, choć osadzenie jej na bagnach było dla mnie czymś nowym i ciekawym, klimat był cudny. Bohaterowie również w porządku, ale... z żadnym zbyt mocno się nie zżyłam. Do tego ciut za krótka i za mało rozwinięta, jak na mój gust, była część z rozprawą sądową, żebym w nią uwierzyła - tu znów górował dla mnie film, gdzie więcej emocji było czuć, gdzie to podejście ludzi z miasta do Kyi było lepiej widoczne, gdzie stawki wydawały się poważniejsze. Książka wypada dla mnie po prostu... blado. Tyle.

"Gdzie śpiewają raki" - tak długo nie byłam pewna czy chcę ją czytać, że film zdążył wejść na ekrany kin i się na niego wybrałam. Czy mi się podobał... był w porządku. Bez szału. Liczyłam na coś więcej. Ale! Zaciekawił mnie historią. Założyłam więc, że skoro jest tylu miłośników książki, to musieli skopać ekranizację - dostałam też parę wiadomości w tym właśnie klimacie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo przyjemna, choć nie powiem... ciutkę końcówka mnie zawiodła. Trylogia o Cassidy Blake od Victorii Schwab ("Miasto duchów") robi dużo większe wrażenie.
Nie mniej, polecam, miły wieczór można z nią spędzić.

Bardzo przyjemna, choć nie powiem... ciutkę końcówka mnie zawiodła. Trylogia o Cassidy Blake od Victorii Schwab ("Miasto duchów") robi dużo większe wrażenie.
Nie mniej, polecam, miły wieczór można z nią spędzić.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo klimatyczna powieść graficzna, idealna na spooktober/Halloween! <3

Bardzo klimatyczna powieść graficzna, idealna na spooktober/Halloween! <3

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy tom tego chińskiego retellingu "Romea i Julii" bardzo przypadł mi do gustu. Może pamiętacie z recenzji "These Violent Delights. Gwałtowne pasje", jak mimo paru wad książkę zachwalałam - dlatego też liczyłam, że i podobnie dobrze będę się bawić na kontynuacji. Niestety, czekała mnie niemiła niespodzianka...

"Burzliwe zakończenia" rozpoczynają się chwilę po zakonczeniu pierwszego tomu i praktycznie od razu wchodzimy w główną fabułę, co niby jest plusem, a jednak... ta fabuła to po prostu powtórka z rozrywki. W drugim tomie dostajemy praktycznie to samo co w pierwszym, krok po kroku, tylko jeszcze bardziej rozciągnięte. Naprawdę rzadko kiedy nudzę się czytając/słuchając książek, ale o rany, ta po prostu nie mogła się skończyć... Nie była nielogiczna (w większości), ale była naprawdę zbędna. Koniec "Burzliwych zakończeń" mógł być końcem "Gwałtownych pasji" i na niczym byśmy nie stracili, a uniknęli setek stron niczego nie wnoszących do historii.

Tak jak w "Gwałtownych pasjach" jednym z większych plusów byli bohaterowie, tak i tutaj to oni nieco podnoszą moją opinię o tym tomie. Ci poboczni, bo Juliette zaczęła mnie denerwować. Czasem jej motywacje były sensowne, a czasem miałam wrażenie, że po prostu autorka chciała rozciągnąć konflikt jeszcze bardziej. To końcowo też niestety przyczyniło się do mojego uczucia znużenia i tak ta spirala się nakręcała... Z jednej z ciekawszych pozycji z jakimi miałam styczność, dylogia "These Violent Delights" stała się jedną z nudniejszych. Aż nie wiem czy chcę sięgać po następne tytuły z uniwersum. "Burzliwe zakończenia" przeczytałam już kilka miesięcy temu, a aż do dzisiaj nie mogłam się zabrać za napisanie pełnej recenzji, bo co próbowałam, zawód jaki odczułam po skończeniu tej książki wracał i wszystkiego mi się odechciewało. Szkoda. 😞


[Współpraca z Wydawnictwem Jaguar]

Pierwszy tom tego chińskiego retellingu "Romea i Julii" bardzo przypadł mi do gustu. Może pamiętacie z recenzji "These Violent Delights. Gwałtowne pasje", jak mimo paru wad książkę zachwalałam - dlatego też liczyłam, że i podobnie dobrze będę się bawić na kontynuacji. Niestety, czekała mnie niemiła niespodzianka...

"Burzliwe zakończenia" rozpoczynają się chwilę po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ja rozumiem, czemu ta książka napisana jest tak jak jest - pisała to piętnastolatka na wattpadzie. Książki na wattpadzie cechują się tym, że autorki/autorzy nie wiedzą, gdzie zmierzają ze swoją historią, więc jest pełno rozdziałów tak zwanych zapychaczy, a stylistyka i język raczej leżą.
Ale, na miłość boską, w momencie, w którym postanawia to wydać wydawnictwo jako prawdziwą książkę, to ja się pytam GDZIE BYŁ, KURWA, REDAKTOR?! Wziął razem z korektorem pieniądze i pojechał na Majorkę?! Chyba, bo nie widzę innego wytłumaczenia, dlaczego nie wykonali swojej pracy. Tutaj należało powiedzieć "to do wyjebania, to do wyjebania, to do przepisania, to do poprawienia, to do wyjebania", a nie ściągnąć prosto z wattpada i do druku. 🤡 Zarobilibyście tyle samo, a może i więcej, gdyby ktoś przysiadł na chwilę nad tym do edycji. No ale po co, jak i tak się sprzeda...

Ja rozumiem, czemu ta książka napisana jest tak jak jest - pisała to piętnastolatka na wattpadzie. Książki na wattpadzie cechują się tym, że autorki/autorzy nie wiedzą, gdzie zmierzają ze swoją historią, więc jest pełno rozdziałów tak zwanych zapychaczy, a stylistyka i język raczej leżą.
Ale, na miłość boską, w momencie, w którym postanawia to wydać wydawnictwo jako...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jak zmienić wszystko. Młodzi na ratunek planecie Naomi Klein, Rebecca Stefoff
Ocena 7,7
Jak zmienić ws... Naomi Klein, Rebecc...

Na półkach:

Rozpiszę się o niej później, ale ogólnie rzecz biorąc: mogła być świetna, jednak wykonanie pozostawia trochę do życzenia.

Rozpiszę się o niej później, ale ogólnie rzecz biorąc: mogła być świetna, jednak wykonanie pozostawia trochę do życzenia.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka to wehikuł czasu, fabuła jak z tysięcy fanfików i innych wattpadowych opowiadań lat 2010-2014... Bohaterowie papierowi jak mało gdzie, język i styl porażka...

Ta książka to wehikuł czasu, fabuła jak z tysięcy fanfików i innych wattpadowych opowiadań lat 2010-2014... Bohaterowie papierowi jak mało gdzie, język i styl porażka...

Pokaż mimo to


Na półkach:

No co tu dużo mówić, klasyk nie bez powodu. Książka, którą absolutnie każdy powinien przeczytać.

No co tu dużo mówić, klasyk nie bez powodu. Książka, którą absolutnie każdy powinien przeczytać.

Pokaż mimo to