-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński25
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2023-12-28
2023-12-21
Diament cz. 1
Pogodzona już z faktem, że ten twór nasiąkł swoim wattpadowym pochodzeniem, mogę stwierdzić, że największym problemem tego tomu jest nuda i powtarzalność. Sam początek książki trochę się dłuży i potęguje to dziwny podział na scenki, o którym wspominałam wcześniej oraz nic niewnoszące wątki poboczne. Przeszkadzały mi też powtarzalne opisy bogactwa, ładnych pokoi i pięknych plaż (aż dziwne, że w kółko to samo nie nudzi się samej Hailie, dla której to wszystko to chleb powszedni).
Na tym etapie nie potrawię powiedzieć, czy lubię główną bohaterkę, czy nie. Niby jest już moją równolatką, ale często zachowuje się, jakby nadal miała 14 lat, czasem po prostu jak nastolatka, a jeszcze później jej myśli zajeżdżają boomerstwem (które z dojrzałością niewiele ma wspólnego, żeby było jasne). Z kolei jej bracia zostali odstawieni na bok i zasadniczo nie mają już nic ciekawego do roboty poza przeszkadzaniem. Bardzo ciężko tutaj mówić o jakimkolwiek rozwoju; z Vincenta wychodzi krzywdzący własne dzieci socjopata, bliźniacy dosłownie nic nie robią, a Dylan dalej ma mentalne 6 lat, co chyba staramy się rekompensować poważnym związkiem z niestabilną emocjonalnie kobietą, której nie znoszę.
Bo kolejnym wątkiem, który muszę poruszyć, jest brak fajnych/ciekawych postaci żeńskich poza Mayą (a ona dalej miejscami bije po oczach czerwonymi flagami) i siostrą Adriena, której imienia nawet nie pamiętam (z tym że jej bym nawet nie liczyła, bo to był raczej tylko gościnny występ, a nie stały angaż).
W każdym razie coś tam się ożywia od połowy i powieść prawie do samej końcówki, którą uważam za wyjątkowo nieudaną, czyta się już lepiej. A jeśli chodzi o wątek Adriena, to nie okazał się rozczarowaniem, czego się obawiałam, ale też tyłka nie urywa. Kilka razy dałam się rozbawić i nawet troszkę czułam ekscytację, a poziom żenady utrzymywał się na rozsądnym poziomie, ale jakieś to wszystko bez wyrazu i dziwne miało tempo. Żeby nie spoilerować, powiem tylko, że akcja idzie w kierunku brazylijskiej telenoweli – jestem ciekawa, co dostaniemy w tomie czterdziestym 😆!
Diament cz. 1
Pogodzona już z faktem, że ten twór nasiąkł swoim wattpadowym pochodzeniem, mogę stwierdzić, że największym problemem tego tomu jest nuda i powtarzalność. Sam początek książki trochę się dłuży i potęguje to dziwny podział na scenki, o którym wspominałam wcześniej oraz nic niewnoszące wątki poboczne. Przeszkadzały mi też powtarzalne opisy bogactwa, ładnych...
2023-11-16
Niestety, autorka zmierza w kierunku, którego się obawiałam.
Hailie powoli przestaje być przeze mnie idealizowana (bo i nie jest już cynamonową bułeczką, która chce dla wszystkich jak najlepiej), a nawet zaczyna wkurzać swoimi głupimi akcjami. Serio, przez wzgląd na sympatię wiele jestem jej w stanie wybaczyć, ale z bardzo bystrej nastolatki przeistoczyła się w osobę niepotrafiącą przewidzieć konsekwencji własnych działań. To irytujące. I nie, nie wystarczy napisać, że bohaterka ma same piątki w szkole, żeby czytelnik łyknął jak pelikan, że to inteligentna jednostka.
Bracia powiedzmy, że po staremu, chociaż (ponownie) niestety jakoś się specjalnie nie przejmują faktem, że ich patologiczna aura przechodzi na siostrę. Do tego te ich poboczne romanse. Jaks. Martina ma zadatki na bycie najbardziej irytującą postacią żeńską w całej serii, ale dajmy szansę Anji, która się dotąd ciałem nie pojawiła.
A mówiąc o relacjach romantycznych, nie mogłabym nie wspomnieć o tym kasztanie, Leo. Boże, jak mnie chłop wkurza, aż się gotowałam, czytając sceny z jego udziałem. Mam szczerą nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z planem i że ich relacja miała być pozbawiona wszelkiej chemii jako takie pierwsze doświadczenie miłosne Hailie. Bo jak nie to obawiam się, że autorka nie potrafi w romanse.
Co do fabuły to zaczyna mnie powoli drażnić fakt, że książka składa się ze zlepka luźno powiązanych epizodów z życia bohaterki. Coś, co fajnie działało w pierwszych dwóch tomach, nie będzie siadało w nieskończoność. Zwłaszcza, że odnosiłam często wrażenie, że akcje się powtarzają; że czytam non stop to samo. Nie wspominając o wyjaśnieniu, czym jest ta cała Organizacja (naprawdę lepiej nie wiedzieć, bo to chyba największe pff serii).
Mimo wszystko podoba mi się ten świat i (niektóre) postacie w nim występujące, dlatego nie powstrzymam się przed przeczytaniem kolejnej części.
Niestety, autorka zmierza w kierunku, którego się obawiałam.
Hailie powoli przestaje być przeze mnie idealizowana (bo i nie jest już cynamonową bułeczką, która chce dla wszystkich jak najlepiej), a nawet zaczyna wkurzać swoimi głupimi akcjami. Serio, przez wzgląd na sympatię wiele jestem jej w stanie wybaczyć, ale z bardzo bystrej nastolatki przeistoczyła się w osobę...
2023-11-17
Zauważam niepokojącą tendencję spadkową, a pamiętałam, że późniejsze tomy lepiej mi się za młodu czytało.
Rose w tej części wkurzała mnie niemiłosiernie (na tyle, że po kilku rozdziałach odłożyłam na jakiś czas książkę i przeczytałam co innego w ramach dbania o swoje nerwy), ale pewną nowością jest fakt, że Lissa i Dymitr też zaleźli mi za skórę. Ona swoją nieporadnością, a także roszczeniowością; on dziwną aurą melancholii, która kiedyś może mi się podobała, a teraz wydaje się przedramatyzowana. Tak czy inaczej, właściwie tylko Christian mi podchodził, bo nawet Adrian był jakiś taki meh (może po prostu mało się pojawiał i wydziwiam, nie wykluczam takiej opcji).
Fabuła mocno zamiera i przez niezdolność do łączenia faktów oraz brak rozsądku Rose wlecze się w bliżej nieznanym kierunku ze ślimaczą prędkością. Niektóre aspekty historii można by już powoli wyjaśniać na tym etapie, inne pojawiają się tak bardzo z tyłka (tak, chodzi o wartownię), że ręce opadają. Brakuje mi w tym magii albo chociaż charyzmy bohaterów.
Oj słabo, słabo.
Zauważam niepokojącą tendencję spadkową, a pamiętałam, że późniejsze tomy lepiej mi się za młodu czytało.
Rose w tej części wkurzała mnie niemiłosiernie (na tyle, że po kilku rozdziałach odłożyłam na jakiś czas książkę i przeczytałam co innego w ramach dbania o swoje nerwy), ale pewną nowością jest fakt, że Lissa i Dymitr też zaleźli mi za skórę. Ona swoją nieporadnością, a...
2023-11-18
Nie mogłam się doczekać zakończenia historii i nie ukrywam, że kupiło mnie ono totalnie.
Ile bym nie jojczyła wcześniej, że wolę pana Roibena, muszę oficjalnie przyznać, że „Okrutny książę” całościowo jest lepszą serią (chociaż będę się upierała, że to epizod trollowy na tym zaważył). Pisałam już chyba wcześniej, że lubię Jude, podoba mi się niejednoznaczność jej charakteru, a relacja z Cardanem została moim zdaniem ograna świetnie. Ale postacie z tła też urzekają, zwłaszcza Madok i jego patologiczna potrzeba rozlewu krwi.
Książka trzyma w nieustannym napięciu (jak zwykle), ale tym razem finał rozłożył mnie na łopatki. Najgorsze jest to, że można mieć jakieś swoje przypuszczenia co do końca, a mimo to w sumie nie wiadomo, czy autorce coś się w ostatniej chwili nie odklei i wszystko szlag jasny trafi. Uwielbiam to.
I wiem, że dziesiątka to ocena absolutnie nad wyrost i że istnieją pewne niedociągnięcia, ale postanawiam radośnie je zignorować. Bawiłam się wyśmienicie.
Nie mogłam się doczekać zakończenia historii i nie ukrywam, że kupiło mnie ono totalnie.
Ile bym nie jojczyła wcześniej, że wolę pana Roibena, muszę oficjalnie przyznać, że „Okrutny książę” całościowo jest lepszą serią (chociaż będę się upierała, że to epizod trollowy na tym zaważył). Pisałam już chyba wcześniej, że lubię Jude, podoba mi się niejednoznaczność jej...
2023-11-20
Rozczarowujący szajs, który próbuje udawać coś ciekawego.
Główna bohaterka to idiotka, ale bardziej chyba denerwował mnie fakt, że kompletnie nie przystosowała się przez 16 lat życia do funkcjonowania w świecie wykreowanym na potrzeby powieści (który, nawiasem mówiąc, spójnością i logiką raczej nie grzeszy). Jej miłostki są mniej angażujące niż w przeciętnej młodzieżówce, a romantyczne wybory wątpliwej jakości. Nie ma tutaj żadnego bohatera, którego można by polubić, bo większość bab albo jest płaska jak kartka papieru, albo pała nienawiścią do każdego przedstawiciela płci męskiej. Generalizacjo, witamy.
Sama fabuła nie porywa, książka wlecze się niemiłosiernie, a plot twisty wzbudzają tylko politowanie. Chyba za wiele oczekiwałam (tym większym rozczarowaniem okazała się rzeczywistość), ale nie będę zawyżała oceny czemuś, na czym wynudziłam się jak mops.
Czy istnieją jakieś dobre lesbijskie romanse fantasy?
Rozczarowujący szajs, który próbuje udawać coś ciekawego.
Główna bohaterka to idiotka, ale bardziej chyba denerwował mnie fakt, że kompletnie nie przystosowała się przez 16 lat życia do funkcjonowania w świecie wykreowanym na potrzeby powieści (który, nawiasem mówiąc, spójnością i logiką raczej nie grzeszy). Jej miłostki są mniej angażujące niż w przeciętnej młodzieżówce, a...
2023-10-31
Meh.
Cassandra to jedna z tych mniej bystrych bohaterek, ale na jej korzyść muszę przyznać, że podobało mi się to, że faktycznie starała się rozwiązać tajemnicę. Mimo to jej nie polubiłam. W każdym razie mam dość biernych mamei, które widzą, że coś nie gra i wesoło nie zawracają sobie tym pięknych główek.
Jej przyjaciółka też specjalnie sympatii nie wzbudza, ale mogło być gorzej.
Za to ten cały Richard to już jakieś nieporozumienie. Chłop śmierdzi na kilometr, gada tylko o sobie, a jego lojalność to najbardziej wątpliwa i podejrzana sprawa w całej szkole (w której grasują podobno wampiry, chciałabym przypomnieć), tymczasem ta mała idiotka, Cassie, stwierdza, że super jest. Zresztą wracając do Cassandry, to w sumie warto zaznaczyć, że ona totalnie ufa typom spod ciemnej gwiazdy (Stara baba, którą widziałam raz i która dziwnie na nią patrzyła? Świetnie, pozwierzam jej się!) Dalej mnie to frustruje, a przeczytałam tę powieść już parę dni temu.
Książka składa się ze zlepionych ze sobą scenek akcji (powiedzmy). Nie ma tu rozwoju postaci albo chociaż jakiejś ciekawej odskoczni w postaci wątku pobocznego. Nie, zazwyczaj wygląda to tak, że bohaterowie wymyślają chytry, sprytny plan, a potem od razu go realizują. Czasem narzekam, że się wlecze, tutaj niby nie, ale i tak nie robi się dzięki temu ciekawiej.
Ogółem największym plusem powieści jest jej długość – da się szybko przeczytać i zapomnieć.
Meh.
Cassandra to jedna z tych mniej bystrych bohaterek, ale na jej korzyść muszę przyznać, że podobało mi się to, że faktycznie starała się rozwiązać tajemnicę. Mimo to jej nie polubiłam. W każdym razie mam dość biernych mamei, które widzą, że coś nie gra i wesoło nie zawracają sobie tym pięknych główek.
Jej przyjaciółka też specjalnie sympatii nie wzbudza, ale mogło być...
2023-11-03
Po przejściach związanych z trzecim tomem „Silver” trochę zaczęłam się obawiać Kerstin Gier, ale co zostało wypożyczone, powinno się przeczytać, więc proszę.
Ogółem, jeśli chodzi o postać główną, nie ma tragedii. Gwen, co prawda, nie należy do bystrych dziewcząt… a nawet do przeciętnie inteligentnych, ale przynajmniej nie interesuje się tylko czubkiem własnego nosa lub facetami. To już coś. Nie zmienia to jednak faktu, że jej głupota naprawdę wkurza.
Na szczęście istnieje Leslie, która na swych barkach dźwiga ciężar ruszania mózgownicą. Gdyby nie ona, pewnie mój odbiór powieści byłby jeszcze bardziej negatywny. Pierwszy raz się w sumie spotykam z czymś takim, że przyjaciółka głównej bohaterki to ta sympatyczniejsza. Dlaczego Leslie nie dostała angażu w najważniejszej żeńskiej roli, tego nie wiem.
O Gideonie również przydałoby się powiedzieć słów kilka: miał irytować, no i irytuje. Zachowuje się też irracjonalnie (zwłaszcza pod koniec). To chyba wszystko.
Podróże w czasie to bardzo ciężki do ogrania motyw i na tym autorka poległa. Zasady dziedziczenia genu nie zostały wyjaśnione, bo najpewniej działa to na zasadzie „bo tak”, poza tym z jakiegoś powodu nie da się przenieść do przyszłości – bezsens totalny, przecież czas się nie kończy na teraz, to jest tak bardzo złożona sprawa, że nawet chyba nie czuję się na siłach, żeby tłumaczyć, o co mi chodzi. Wspomnę za to chętnie o tym, że bohaterowie radośnie ignorują spustoszenie, jakie mogą wyrządzić swoimi działaniami. A wystarczyłoby obejrzeć parę filmów na ten temat i może zainspirować się pomysłami mądrzejszych od siebie… albo chociaż zrobić research modowo-obyczajowy (nie wykluczam, że błędy, których się dopatrzyłam, wyszły od tłumacza), a nie kręcić żenującą komedyjkę.
W każdym razie książka jest co najwyżej średnia i nie wiem, czy sięgnę po kolejne części. Najciekawszy wydaje mi się wątek Lucy i Paula, któremu bardzo daleko do głównej osi fabularnej. Chętnie poczytałabym o nich, a nie o Gwen.
Po przejściach związanych z trzecim tomem „Silver” trochę zaczęłam się obawiać Kerstin Gier, ale co zostało wypożyczone, powinno się przeczytać, więc proszę.
Ogółem, jeśli chodzi o postać główną, nie ma tragedii. Gwen, co prawda, nie należy do bystrych dziewcząt… a nawet do przeciętnie inteligentnych, ale przynajmniej nie interesuje się tylko czubkiem własnego nosa lub...
2023-11-05
Bardzo jestem na razie ciekawa rozwoju wypadków, dlatego najpewniej w niedługim czasie pochłonę całą serię.
Tymczasem skupmy się na Hailie (AKA Cynamonowej Bułeczce). Moim zdaniem chyba największą zaletą tych książek jest właśnie rozwój bohaterki; to, że praktycznie każde zdarzenie ma na nią jakiś wpływ. Naprawdę czuję dumę, kiedy Hailie próbuje rozsądnie podejść do sytuacji (i nie gniewam się na nią, gdy nie potrafi, bo ma tylko 16 lat), a przy tym bardzo niepokoi mnie kierunek w jakim ona zmierza. Już w drugim tomie widać, że wszechobecna agresja nie przechodzi bez echa i zostawia na niej ślad – granica tego, co dopuszczalne się przesuwa, przez co idziemy prosto do… no cóż, zaburzonego postrzegania świata.
Metody wychowawcze Vincenta i Willa są dalekie od ideału, ale po jeden: w pewnym sensie się dopełniają, tworząc coś na kształt tego, jak powinno wyglądać zdrowe podejście; po dwa: widać, że to brak umiejętności, a nie troski. Bardzo bym sobie życzyła, żeby ci dwaj (bo nie liczę na tamtych trzech głupków) dostrzegli, że z Hailie dzieje się coś niedobrego i spróbowali temu zaradzić.
Przy postaciach dobrze by było wspomnieć jeszcze o Camie i Leo. Pierwszy z nich pojawia się dosłownie z tyłka, kiedy wszystko zaczyna się układać i zachowuje, jakby nic się nie stało. Ma niepokojącą aurę, a poza tym zdarza mu się manipulować Hailie. No nie przekonuje mnie ten gość. Z kolei Leo to najbardziej miałka i podejrzana osoba na świecie, straszny nudziarz. Nie mam pojęcia, co ona w nim widzi.
Nad fabułą specjalnie pochylać się nie będę. Zasadniczo podobnie jak w przypadku pierwszej części cyklu główny wątek to po prostu dojrzewanie przy pobocznych, takich jak znaczenie rodziny albo strata bliskiej osoby. Pod tym względem powieść jest naprawdę przemyślana, ale, szczerze mówiąc, nie za wiele się w niej dzieje. Ja nie należę do ludzi, którzy lubią ciągłą akcję, więc kompletnie mi to nie przeszkadza, niemniej jednak wydaje mi się, że niektórych „Rodzina Monet” po prostu zanudzi.
Bardzo jestem na razie ciekawa rozwoju wypadków, dlatego najpewniej w niedługim czasie pochłonę całą serię.
Tymczasem skupmy się na Hailie (AKA Cynamonowej Bułeczce). Moim zdaniem chyba największą zaletą tych książek jest właśnie rozwój bohaterki; to, że praktycznie każde zdarzenie ma na nią jakiś wpływ. Naprawdę czuję dumę, kiedy Hailie próbuje rozsądnie podejść do...
2023-11-02
Trochę próbowałam odwlekać kończenie tej serii, ale jak już się udało wypożyczyć ostatni tom, to nie mogłam się powstrzymać przed przeczytaniem.
Uważam, że rozterki Kaye związane z losem kukułek są świetnym motywem i bardzo dobrze o niej świadczą. Ogólnie całe to zamieszanie z nienależeniem do żadnego świata wyszło autorce naprawdę dobrze, a nieporozumienie z tego wynikające też mi się spodobało.
Kolejną niewątpliwą zaletą książki jest obecność Roibena i to nie sporadyczna, tylko praktycznie w każdym rozdziale. Uwielbiam go jako narratora, uwielbiam Dwór Termitów i jestem absolutnie zakochana w tej trylogii.
Odniesienia do tomu drugiego nie wypadły najgorzej, ale trochę dziwi mnie fakt, że autorka dała poważną rolę tylko Luisowi, a reszta dobrze, jeśli ma krótką kwestię do wypowiedzenia.
Mam wrażenie, że w swoim optymizmie powoli zaczynam się powtarzać, więc tym razem krótko: każdy wątek jest ciekawy, a ich rozwiązania chyba nie przestaną mnie zaskakiwać. Chociaż muszę przyznać, że zagadka wydaje mi się nieco naciągana.
Trochę próbowałam odwlekać kończenie tej serii, ale jak już się udało wypożyczyć ostatni tom, to nie mogłam się powstrzymać przed przeczytaniem.
Uważam, że rozterki Kaye związane z losem kukułek są świetnym motywem i bardzo dobrze o niej świadczą. Ogólnie całe to zamieszanie z nienależeniem do żadnego świata wyszło autorce naprawdę dobrze, a nieporozumienie z tego...
2023-11-01
Naprawdę łudziłam się, że będzie dobrze i srogo się zawiodłam.
Nie widzę powodu, żeby po raz trzeci rozwodzić się nad charakterystyką bohaterów, więc od razu przejdę do rzeczy (chociaż potem z przyjemnością ich jeszcze obsmaruję). Po przeczytaniu drugiego tomu najbardziej ciekawiło mnie to, jak autorka wybrnie z konfliktu pomiędzy Liv a Henrym – myślałam, że w tej części jednym z głównych wątków będzie ich powrót do siebie. Nic bardziej mylnego, samo się stało i to poza kamerami. Co to w ogóle jest za poroniony pomysł?
Co więcej, ta bardzo niepokojąca akcja w wykonaniu Henry’ego polegająca w skrócie na naruszeniu prywatności postronnej, niczego nieświadomej, osoby oraz przy okazji na zdradzie… przechodzi zupełnie bez echa. Ba, Liv postanawia zrobić to samo (podejrzewam, że autorka chciała, żeby było 1:1), a ja już nawet nie mam siły się rozpisywać o tym, jak bardzo czuję się obrzydzona takim zachowaniem.
Jedynym promyczkiem jest Grayson, który niestety na swych barkach całej powieści nie uniesie.
Gdzieś w tym wszystkim zapodział się wątek snów i nie dowiadujemy się najciekawszego (moim skromnym zdaniem), czyli dlaczego bohaterowie śnią. Tak po prostu się dzieje, to nieważne. Lepiej dać kolejne popłuczyny po pierwszej części, tego samego złola i jego chorą motywację.
Bo wykorzystawszy coś, co raz zadziałało świetnie, możemy całą resztę książki poświęcić na kłamstwa, niedopowiedzenia i fiksację głównej bohaterki na punkcie seksu. Serio, nie chodzi o to, że jestem pruderyjna, bo bardzo często czytam książki, w których opisy zbliżeń są na porządku dziennym, nie o to więc chodzi, że za dużo. Wątpliwości też uważam za zasadne. Po prostu pisząc młodzieżówkę, można by dać jej jednak mądrzejsze przesłanie i nie robić komedyjki z unikania szczerej rozmowy przez Olivię. Nigdy zresztą nie czytałam powieści, której wątkiem głównym byłby pierwszy raz i nie zostałby on w żaden sposób opisany. To wygląda wręcz tak, jakby autorka nagle zapomniała, że do czegoś takiego miało dojść (żadnej sceny, żadnej rozmowy o tym, dosłownie nic).
Mam wrażenie, że każdemu byłoby lepiej, gdyby zostały napisane tylko dwa, ale porządne tomy albo pozostał tylko jeden bez tych późniejszych dziwactw, które trącą tanią telenowelą.
Naprawdę łudziłam się, że będzie dobrze i srogo się zawiodłam.
Nie widzę powodu, żeby po raz trzeci rozwodzić się nad charakterystyką bohaterów, więc od razu przejdę do rzeczy (chociaż potem z przyjemnością ich jeszcze obsmaruję). Po przeczytaniu drugiego tomu najbardziej ciekawiło mnie to, jak autorka wybrnie z konfliktu pomiędzy Liv a Henrym – myślałam, że w tej części...
2023-10-31
Jak powtarza moja przyjaciółka „dobrze żarło, ale zdechło”. Klątwa drugiego tomu trylogii w formie i chyba nawet autorka zdawała sobie z tego sprawę, sądząc po posłowiu (tak, ja to czytam 😉).
Liv zasadniczo ciągle lubię, chociaż mam jej sporo do zarzucenia. Skupiając się na pozytywach, można powiedzieć, że to naprawdę świetna starsza siostra, a poza tym jej szalone plany bardzo mi się podobają. ALE tracenie rozumu pod wpływem obcowania z Henrym doprowadzało mnie do szału. Wiem, nastolatkowie, tylko że to praktycznie niczego nie wyjaśnia. Wydawało mi się wręcz, że Gier dążyła do dramy na siłę, aż przyszło co, do czego i nie dało się już tego rozwiązać zwykłą, szczerą rozmową.
Henry też zaczął mnie irytować. Rozumiem jego skrytość, rozumiem też ciężką sytuację rodzinną, bo tak się składa, że mamy trochę wspólnego. Problem w tym, że nie kumam, po co być w związku z osobą, której nie chce się zdradzić nawet podstawowych faktów o sobie. Zresztą relacja nieoparta na zaufaniu to żadna relacja. A niskie standardy moralne tego chłopaka bardzo mnie niepokoją.
Przez to, że książka jest bardzo krótka (niby 400 stron, a jednak taką czcionką, że pewnie realnie 250), poboczne postaci nie mają czasu się wykazać. Najbardziej wśród nich błyszczy Grayson, cynamonowa bułeczka, którego po prostu uwielbiam i marzę o powieści, w której byłby głównym bohaterem 🤍.
Co do historii, cierpi ona na tę samą przypadłość, którą opisałam powyżej. Coś tam niby się dzieje w wątku głównym, ale poboczne są poprowadzone po macoszemu. Niestety, odnosiłam wrażenie, że poza paroma ciekawymi rozwiązaniami to powtórka pierwszej części (skok po kasę, jakkolwiek by tego nie nazwać). I zdecydowanie najgorsze jest w tym wszystkim zakończenie.
Właściwie to zastanawiam się, co myślą na temat tej powieści osoby, które nie kupują tego rodzaju poczucia humoru. Mnie z serią trzyma lekkie pióro autorki i te żarty, ale gdyby tak zapomnieć o tych dwóch aspektach to zostaje jedna wielka niedoróbka.
Jak powtarza moja przyjaciółka „dobrze żarło, ale zdechło”. Klątwa drugiego tomu trylogii w formie i chyba nawet autorka zdawała sobie z tego sprawę, sądząc po posłowiu (tak, ja to czytam 😉).
Liv zasadniczo ciągle lubię, chociaż mam jej sporo do zarzucenia. Skupiając się na pozytywach, można powiedzieć, że to naprawdę świetna starsza siostra, a poza tym jej szalone plany...
2023-11-01
Śmiało można powiedzieć, że to jak dotąd najlepsza książka Holly Black, jaką miałam okazję przeczytać (pewnie w dużej mierze za sprawą zakończenia, absolutny sztos).
Jude w tym tomie ma jeszcze większe zagozdki moralne, ale nabiera też opanowania oraz sprytu, który bardzo szanuję. Kopnięta w tyłek o kilka razy za dużo, uczy się na błędach i o wiele trudniej ją teraz przechytrzyć.
Ale to Cardan błyszczy jak nieoszlifowany diament 💛, przez co aż mam wrażenie, że trochę go w pierwszej części nie doceniłam. Facet jest przezabawny, dosłownie z każdą wypowiedzią lubiłam go coraz bardziej, a jego relacja z Jude stała się naprawdę ciekawa. Rozwija się w kierunku, którego totalnie nie przewidziałam i naprawdę mi się to podoba.
Nie oszukuję, niekiedy historia traci płynność, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Większość wątków podobnie jak w poprzednim tomie ciekawi i nie pozwala się człowiekowi oderwać od książki. Pojawia się też stosowna ilość żenady wywołanej wątkiem romantycznym (bardzo na plus), a świat przedstawiony aż się prosi, żeby autorka wreszcie napisała coś dłuższego.
Chciałabym przypomnieć, że to drugi tom trylogii i klątwa go pominęła, świetny jest, o wiele lepszy niż jego poprzednik. Z kolei ta końcówka, po której może wydarzyć się dosłownie wszystko… nie pamiętam, kiedy byłam tak zdenerwowana, zachwycona i pełna respektu jak po przeczytaniu ostatniej strony.
Śmiało można powiedzieć, że to jak dotąd najlepsza książka Holly Black, jaką miałam okazję przeczytać (pewnie w dużej mierze za sprawą zakończenia, absolutny sztos).
Jude w tym tomie ma jeszcze większe zagozdki moralne, ale nabiera też opanowania oraz sprytu, który bardzo szanuję. Kopnięta w tyłek o kilka razy za dużo, uczy się na błędach i o wiele trudniej ją teraz...
2023-10-26
Wreszcie kopnął mnie ten zaszczyt – dostałam w swoje łapki drugą (czy raczej pierwszą) serię Holly Black i wyrobiłam sobie na jej temat chyba niepopularną opinię. A mianowicie uważam, że „Okrutny książę” nie jest tak dobry jak „Zła królowa”.
Zacznijmy od tego, że autoce jak najbardziej udało się wykreować ciekawą główną bohaterkę, na tyle złożoną postać, że czasem ciężko jednoznacznie określić, czy jej zachowanie da się usprawiedliwić, czy nie. Jude nie wydaje mi się kartonem powtarzającym puste frazesy lub postępującym zgodnie ze znanym schematem, ma złożone relacje z siostrami i ojczymem, a także wiarygodną motywację. Przyznaję, że nie obyło się bez porównywania jej z Kaye, no i moim zdaniem, mimo że losy Jude śledzi się z zainteresowaniem, jednak nie jest aż tak intrygująca.
Cardan (roboczo ochrzczony przeze mnie Kardamonem) to początkowo ledwie zarys postaci, który dopiero z czasem odsłania swoje karty. To jak najbardziej w porządku, chociaż nie ukrywam, że powodowało lekki niedosyt. Co do jego motywacji, nie mogę jej zarzucić niczego poza… prostotą (ten wątek jest bardzo schematyczny, ale ograny wiarygodnie). Tak czy inaczej, on również raczej nie wytrzymuje porównania z panem Roibenem.
Tym, co mogę bardziej pochwalić, jest fabuła. Zarówno główny wątek, jak i te poboczne trzymają w napięciu, a liczne przemyślane plot twisty wywołują „łał”. Świetnie opisane zostały relacje rodzinne, cudowny jest ten dwór pełen intryg i fałszu (tak, tak, elfy niby nie kłamią). Absolutnie fantastyczne wydawało mi się to, że rzadko kiedy moją uwagę zaprzątało coś z zewnątrz, po prostu ciężko było oderwać się od czytania.
Wreszcie kopnął mnie ten zaszczyt – dostałam w swoje łapki drugą (czy raczej pierwszą) serię Holly Black i wyrobiłam sobie na jej temat chyba niepopularną opinię. A mianowicie uważam, że „Okrutny książę” nie jest tak dobry jak „Zła królowa”.
Zacznijmy od tego, że autoce jak najbardziej udało się wykreować ciekawą główną bohaterkę, na tyle złożoną postać, że czasem ciężko...
Oj, sama już się nie mogę zdecydować czy dobrze, czy niedobrze.
Ogólnie Hazel to bardzo udana postać, ma ciekawą przeszłość i problemy, które mogłyby moim zdaniem pójść w nieco innym kierunku, ale i tak są spoko. Absolutnie nie miałam wrażenia, że mam do czynienia z kartonem albo że po raz kolejny autorka zaserwowała nam to samo. Jej brat jest za to trochę dziwny... i chyba tak miało być, ale szczególnie go nie polubiłam (za bardzo bierny typ jak na moje).
Wreszcie dowiedziałam się czegoś o słynnym Sewerynie z Olsztyna (czy jak mu tam 😉) i muszę przyznać, że tutaj jednak troszkę wleciało rozczarowanko. Jak najbardziej kupuję pomysł z wioską na odludziu z elfami w sąsiedztwie, tajemnica też była całkiem nieźle napisana, ale moim zdaniem powieść zyskałaby, gdyby była dłuższa. Część wątków, a w tym romantyczne, pojawiło się znikąd i równie szybko zniknęło tak o. I niestety, zaczyna to być trochę schematyczne. Niby książki/serie Holly Black mają zróżnicowaną fabułę i o co innego w każdej chodzi, a jednak na to samo wychodzi. Ciężko powiedzieć czy to plus, czy minus, ale po za dużej dawce człowiek czuje przesyt.
Chyba potrzebuję krótkiej przerwy od elfów, żeby czerpać z tego więcej frajdy.
Oj, sama już się nie mogę zdecydować czy dobrze, czy niedobrze.
więcej Pokaż mimo toOgólnie Hazel to bardzo udana postać, ma ciekawą przeszłość i problemy, które mogłyby moim zdaniem pójść w nieco innym kierunku, ale i tak są spoko. Absolutnie nie miałam wrażenia, że mam do czynienia z kartonem albo że po raz kolejny autorka zaserwowała nam to samo. Jej brat jest za to trochę dziwny... i chyba...